Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

środa, 31 maja 2017

NDH - Rozdział 37


Następnego ranka, Snape był zaskoczony, gdy dostrzegł, że Harry w ogóle nie przejął się wczorajszym emocjonalnym amokiem. On sam spędził większość nocy karcąc się za bycie sentymentalnym głupcem. Doprawdy! Nawet Sprout – chociaż była szefem Hufflepuff – zaczerwieniłaby się na taką lepką czułość, która jakimś cudem wydostała się z jego ust.
A jednak… a jednak nie mógł się zmusić do żałowania swojego występu – mimo że to wydawało się tak żenujące w świetle dnia. I patrząc na lśniącą twarz Harry’ego dzisiejszego ranka jeszcze bardziej przekonał się, że zrobił dobrze, nieważne, że kosztowało go to dumę i złą reputację.
- Pamiętaj – ostrzegł poważnie chłopca, kiedy gotowali się do wyjścia z kwater, – wpadłeś w wielką niełaskę. Spędziłeś ostatnią noc łkając w poduszkę po tym, jak ostro cię potraktowałem.
Harry wyszczerzył się. Uwielbiał poczucie humoru opiekuna. Co więcej, jego pierś pęczniała z dumy, kiedy pomyślał, jak bardzo opiekun mu ufał w graniu swojej roli. Tak często dorośli nie polegali na dziecku, gdy trzeba było zrobić cokolwiek. Po prostu klepali po głowie i mówili, żeby uciekać. Ale nie profesor Snape. Był skłonny zaangażować Harry’ego w coś ważnego.
Harry przysiągł sobie, że jego opiekun będzie z niego dumy.
- Będę pamiętał – obiecał.
- Masz dzisiaj trening Quidditcha?
Harry zamrugał na to jawne stwierdzenie bez związku.
- Nie.
- Więc natychmiast po swoich ostatnich zajęciach wrócisz tutaj – polecił Snape.
Harry zmarszczył brwi. Nie spodziewał się tego.
- Mam zakaz wychodzenia? – zapytał z konsternacją.
Snape przewrócił oczami.
- A jak myślisz?
Harry westchnął.
- Myślę, że powinienem mieć – zgodził się żałośnie, a po chwili zastanowienia: ­– I napisać esej?
- I linijki – powiedział Snape tonem, który nie znosił żadnego sprzeciwu. – Zaczniesz podczas czasu na naukę. Pięćset linijek: „Nie będę ścigał znicza na miotle w zamku”.
Harry otworzył usta, by zaprotestować nad długością zadania, ale pomyślał, że lepiej nie. Nie mógł nie zauważyć, że profesor wybrał linijki tak, by odnosiły się konkretnie do dokonanego przez niego upiększenia zaakceptowanego żartu i Harry raczej podejrzewał, że zakaz wychodzenia i esej był karą na pokaz, linijki były prawdziwą karą.
- Tak jest – wymamrotał. – Przepraszam, tato – dodał, czekając, aż mężczyzna zrozumie, że autentycznie żałował zdenerwowania go.
Snape walczył z ciepłym, lepkim uczuciem w piersi, które wywołały słowa bachora – nie wspominając o tych smutnych oczkach szczeniaka.
- Po trzystu linijkach będziesz jeszcze bardziej skruszony – odpowiedział stanowczo.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się. Trzysta? Ale czy właśnie nie powiedział pięćset? Dostrzegł błysk skrępowania w oczach opiekuna i różowe zabarwienie jego uszu i rozpromienił się. Tak, profesor ponownie zachowywał się jak „anonimowy dobroczyńca”.
- Tak jest. Trzysta linijek – powtórzył szybko. – Zacznę je po południu. – Uniósł wzrok na myśl, jak inni uczniowie będą się gapić. – Zamierzamy oszukać wszystkich – dodał z podekscytowaniem.
- Tak brzmi ogólny pomysł – zgodził się Snape, biorąc stanowczo chłopca za ramię i popychając go w stronę drzwi.
Ich przybycie do Wielkiej Sali wywołało spore zamieszanie. Uczniowie patrzyli, niektórzy poszli dalej, podnosząc się z miejsc, by zobaczyć na własne oczy, że Harry ma wszystkie kończyny. Harry posłał Snape’owi posępne spojrzenie, zanim ruszył, by dołączyć do swoich przyjaciół, podczas gdy Snape skierował się do stołu personelu. Tam udał, że ignoruje pełne ulgi spojrzenia Hagrida i Flitwick, a także słabo ukryte rozbawienie Minervy.
- Dzień dobry, Severusie – powiedziała poważnie starsza czarownica.
- Hmf – mruknął, sięgając po poranną kawę. Był zaskoczony, kiedy pojawił się przed nim skrzat domowy, spoglądając na niego karcąco i odsunął dzbanek z kawą poza jego zasięg.
- Co, do… - spojrzał na znikającego skrzata ze zdumieniem.
Minerva zdołała powstrzymać parsknięcie.
- Cóż, Severusie, wydaje mi się, że skrzaty domowe nie są zbyt zadowolone z tego, jak traktujesz ich ulubionego ucznia. Najwyraźniej straciłeś przywilej picia kawy.
Wpatrywał się w nią z oburzeniem.
- Co! Jak one śmieją…
- Wiesz, jak troskliwe są te małe stworzenia – przerwała mu spokojnie. – I najwyraźniej czują, że na to zasługujesz. – Skinęła głową na stół Harry’ego.
Snape podążył za jej wzrokiem i zatkało go, gdy zobaczył Harry’ego – co za mały dramatyzujący diabeł! – powoli siadającego na ławkę z bolesnym wyrazem twarzy. Otaczający go uczniowie patrzyli na to z mieszaniną współczucia i przerażenia, podczas gdy Harry ostrożnie zmienił pozycję, jakby uznał ją za przenikliwie niewygodną.
Co za dwulicowy, przebiegły mały intrygant! warknął do siebie Snape. Nic dziwnego, że skrzaty domowe były na niego wściekłe. Wyglądało to tak, jakby sprał chłopca, który przeżył na kwaśne jabłko. Już teraz Snape otrzymywał spojrzenia strachu i przerażenia od większości uczniów w Sali i więcej niż jednej osoby z personelu. Nawet Dumbledore patrzył na niego ze smutnym rozczarowaniem.
Obok niego, Minerva ukryła zaciśnięte usta za filiżanką.
- To chyba pierwszy raz, kiedy widzę w Harrym więcej z Jamesa – skomentowała tak cicho, że nawet Sprout, siedząca po jej drugiej stronie, nie mogła usłyszeć.
Snape przestał piorunować chłopca wzrokiem i zapytał:
- O czym ty mówisz?
- Nie pamiętasz, Severusie? James – i Syriusz – zawsze mieli szczęście posiadać widownię. Do tej pory czułam się pewna, że Harry odziedziczył bardziej prywatną naturę Lily, ale tego ranka to się nieco zmieniło, nie sądzisz?
Snape zamrugał na przenikliwe słowa McGonagall. Oczywiście. Bachor nie robił tego tylko po to, by wyglądać widmo. Harry grał swoją rolę – i robił to lepiej niż Snape kiedykolwiek sobie wyobrażał.
Wiedział – lepiej niż większość – jak bardzo Harry nie znosił być w centrum uwagi. Chował swoją słynną bliznę za grzywką i zrobił się bordowy z zażenowania, kiedy został rozpoznany i gdy ktoś mu nadskakiwał na ulicy Pokątnej.
Poza tym, Snape przypomniał sobie, że Harry niepospolicie długo wytrwał, żeby z powodzeniem ukryć to, jak bardzo jest obolały po klapsach wuja. Jedyny powód, dla którego teraz udawał dyskomfort był udawany, jak doskonale zdawał sobie z tego sprawę Snape, a zwracanie na siebie uwagi wszystkich było tym, co Snape kazał mu robić, żeby przekonać resztę szkoły do fikcji, że Harry został solidnie zdyscyplinowany przez swojego wściekłego opiekuna.
Takie skuteczne wprowadzanie w błąd było… kwintesencją Ślizgona. Snape poczuł jak sam puchnie z dumy na talent swojego podopiecznego i, jak Minerva, musiał ukryć swój wyraz twarzy za filiżanką. Może obejść się bez porannej kawy – herbata nigdy nie dostarczała tego wstrząsu, którego potrzebował rankiem – ale dezaprobata skrzatów domowych była niewielką ceną, jeśli Pettigrew będzie miał fałszywe poczucie bezpieczeństwa.
Harry dostrzegł, że jest otoczony przez skupioną widownię z żądnymi twarzami, gdy tylko wkroczył do Sali. No to zaczynamy, powiedział sobie, zmuszając się, by gniewnie wydąć wargi, jakby właśnie otrzymał kolejną burę od opiekuna. Odszedł od profesora tak gniewnie, jak się ośmielił, kierując się do stołu, gdzie Hermiona, Draco i inni już siedzieli. Czuł na sobie prawie wszystkie spojrzenia i warknął wewnętrznie, nie znosząc sposobu, w jaki wszyscy się na niego gapili. Jednak przypomniał sobie, że to część planu i jego profesor liczy na niego, żeby wszyscy uwierzyli, że ma wielkiej, wielkie kłopoty.
Zaczął siadać, a potem wpadł na genialny pomysł i zatrzymał się w połowie, jakby w bólu. Zobaczył, że oczy jego przyjaciół rozszerzają się z szoku, kiedy powoli i sztywno opuścił tyłek na ławkę, krzywiąc się, jakby został boleśnie uderzony.
- Kurcze – wciąż cię boli? – wypalił Ron tak oszołomiony, że zapomniał o swoim toście w prawej ręce. Vincent wykorzystał rozproszenie rudzielca i z powodzeniem podkradł mu z talerza resztę kiełbasy.
- Nic mi nie jest – odparł Harry szybko i ledwie stłumił chichot, widząc niedowierzanie na każdej twarzy.
- Naprawdę oberwałeś tym razem, Potter – zauważył Draco, ale jego leniwy, przeciągający samogłoski ton zawierał nutkę prawdziwego podziwu. – Nigdy wcześniej nie widziałem tak wściekłego profesora Snape’a jak zeszłego wieczora.
Harry prychnął.
- Nic nie widziałeś – odparł, rzucając mroczne spojrzenie na stół nauczycielski, gdzie jego opiekun wydawał się kłócić ze skrzatem domowym.
- Merlinie, Harry – wtrąciła się Katie Bell. – Coś ty sobie myślał, latając tak za zniczem.
- Tak, Potter – dodał Flint. – Chciałeś się zabić, czy coś? Jak zdołałeś robić te wszystkie zwroty?
- To nie było takie trudne – stwierdził Draco. – Mogę się założyć, że dałbym radę to zrobić!
Nastąpiła chwila milczenia, po czym Flint pochylił się do niego.
- Naprawdę chcesz się o to założyć, Malfoy? – mruknął.
Draco przełknął, zerkając to na Finta to na stół nauczycielski, a potem na Harry’ego.
- Eee, nie. Chyba nie – przyznał, rumieniąc się.
- Myślałam, że zginiesz, kiedy straciłeś pół włosów przez ścianę – kontynuowała Katie. – Jak udało ci się z tego wyjść?
Harry z ożywieniem zaczął relacjonować lot i wkrótce nawet Draco skończył się dąsać i zaczął zadawać pytania.
- Hej, może zorganizujemy tor przeszkód – oczywiście na zewnątrz! – dodała pospiesznie Katie. – To mógłby być świetny trening dla zespołu.
Oczy Flinta pojaśniały.
- To nie jest zły pomysł, Bell.
- Dlaczego wszystkie fajne rzeczy są tylko dla zespołu Quidditcha? – ryknął Ron. – To nie fair, że nie możemy w ogóle latać na pierwszym roku – z wyjątkiem tych durnych lekcji z panią Hooch.
- Tak – one są bezużyteczne – zgodził się z rozdrażnieniem Draco, zbyt pochłonięty tym, żeby zdać sobie sprawę z tego, że publicznie zgadza się z Ronem. – To nie fair!
- Cóż, może zbudujemy tor przeszkód, którego będą mogli użyć wszyscy? – zapytała rozsądnie Hermiona. – Moglibyśmy robić konkursy, żeby zobaczyć, kto przejdzie przez niego najszybciej.
- Moglibyśmy zrobić jedną trasę, która jest łatwiejsza od innych, żeby pierwszo i drugoroczni nie konkurowaliby z szósto i siódmorocznymi – zaproponował Neville.
- Dobry pomysł! – powiedział z podnieceniem Ron. – Inaczej za każdym razem wygrywaliby gracze Quidditcha.
- Nawet nie musielibyśmy mieć zespołów – powiedziała Hermiona. – Można pozwolić każdemu konkurować indywidualnie, bez tej głupiej międzydomowej rywalizacji.
Jej słowa, heretyckie w świętych korytarzach Hogwartu, spowodowały moment ogłuszającą ciszę.
- Cóż – powiedział w końcu Ron, nieco niepewnie – jeśli myślimy o robieniu czegoś poza Domami, to może zrobimy kilka meczy dla ludzi jak Draco i ja, którzy nie są w zespołach? Jeszcze! – dodał pospiesznie.
- Coś jak klub Quidditcha? – zapytał Harry między kęsami owsianki. – Zawsze się zastanawiałem, dlaczego w Hogwarcie nie ma takich rzeczy jak w mugolskich szkołach. Znaczy, musi być wiele ludzi, którzy lubią grać, ale którzy nie dostali się do drużyn.
- To nie jest zły pomysł, Weasley. – Błyszczące oczy Draco przeczyły jego zdawkowemu tonowi. – Nie miałbym nic przeciwko bycia z tobą w drużynie. Mógłbym zapytać też Zabiniego – gra całkiem nieźle.
- Tak jak Thomas i Macmillan – dodał gorliwie Ron.
- A ponieważ to nasz pomysł, będziemy pierwsi tworzyć drużynę i będziemy mogli wziąć najlepszych graczy z każdego Domu. Z pewnością wygramy wszystkie mecze – powiedział Draco z wyższością.
Flint i Katie wymienili rozbawione spojrzenia na spisek pierwszorocznych.
- Może wtedy pani Hooch będzie mogła na zajęciach pomóc tym, którzy potrzebują nauki, zamiast ścigać tych, którzy już latają bardzo dobrze – dodała cierpko Hermiona. Ona i Neville mieli, więcej niż przy jednej okazji, podzielić się frustracją na zajęcia latania, które były trochę mniej formalnymi meczami Quidditcha.
- Nie martw się, Miono. Jeśli założymy klub razem, jestem pewny, że będzie wielu, którzy będą chętni dawać lekcje – zaoferował pocieszająco Harry.
Dziewczyna pojaśniała.
- Może to powinna być część działalności klubu! Moglibyśmy mieć statut i…
- Harry. – Kiedy inni zajęli się planowaniem ich klubu Quidditcha, Neville zniżył głos i pochylił się bliżej Harry’ego. – Naprawdę nic ci nie jest? Znaczy, profesor Snape nie… no, nie zostawił siniaków, prawda?
Harry spojrzał na szeroką, zmartwioną twarz Neville’a i poczuł się niezwykle szczęśliwy, że ma takich dobrych przyjaciół.
- Nie – uspokoił blondynka. – Znaczy, dał mi klapsy i w ogóle, ale nie jest tak źle. Chociaż był bardzo wściekły i nie wiem, kiedy pozwoli mi wrócić do dormitorium. Znowu mam szlaban i linijki oraz esej.
- No cóż – Neville starał się znaleźć coś, co mógłby powiedzieć pozytywnego – przynajmniej będziemy się widywać, kiedy będziemy pomagać w przygotowywaniu składników do eliksirów, prawda? Kiedy już nie będziesz miał szlabanu.
Harry westchnął. Nie pomyślał o tym, ale mając zakaz wychodzenia nie będzie mógł uczestniczyć w przyjemnych sesjach przygotowywania składników, które miały miejsce w klasie jego opiekuna kilka razy w tygodniu.
Jego pokój w kwaterach Snape’a był świetny, więc zostawienie dormitorium nie było tak złe. I Harry musiał jeszcze zbadać wszystkie swoje półki, nie mówiąc już o czytaniu książek, więc naprawdę nie miał nic przeciwko zakazowi spędzania czasu w pokoju wspólnym, ale straci też wspólny pobyt w lochach z innymi i zgniatanie, obieranie, miażdżenie oraz słuchanie opowieści o sławnych Mistrzach Eliksirów i słuchanie, jak Snape mówi o różnych składnikach…
- Tak – westchnął. – Mam tylko nadzieję, że to nie potrwa długo.
Neville poklepał go po ramieniu.
- Nie martw się. On jest taki jak moja babcia. Też potrafi bardzo się zezłościć i nastraszyć, ale zwykle długo taka nie jest.
^^^
Dzień minął zaskakująco łatwo. Snape był zarówno zaskoczony i zadowolony, widząc, jak dobrze zachowuje się jego klasa; najwyraźniej jego przerażająca reputacja odbudowała się w ciągu 24 godzin. Gdyby nie to, że skrzaty domowe traktowały go chłodno, byłby całkiem zadowolony z tego stanu rzeczy. W porze lunchu, Minerva pomyślała, by podarować mu kubek kawy i to całkiem nieźle przechytrzyło skrzaty domowe będące w zmowie. Tak jak irytowały jego, nie miały zamiaru ryzykować drażnienia zastępczyni dyrektora.
Kiedy w końcu skończyła się ostatnia lekcja, Snape zobaczył dyrektora.
- Severusie, mój chłopcze, dobrze cię widzieć. Jak się miewasz? – zapytał Albus, wysyłając pojemnik z cytrynowymi dropsami w jego kierunku.
 Snape opadł na krzesło, uderzając cukierki na bok.
- Dyrektorze, zdecydowałem się, że nagrodzę moich uczniów zdających SUM-y i OWTM-y na koniec tego semestru. Mam nadzieję, że takie wydarzenie zmotywuje nieco małych durniów, żeby wciąż uczyli się podczas zimowych ferii, żeby nie tracić czasu w klasie na przypominanie po ich powrocie.
Dumbledore zamrugał z zaskoczeniem. Snape nigdy wcześniej nie przyjmował pozytywnego motywowania jako metodę nauczania.
- To bardzo rozważne z twojej strony, Severusie. To brzmi jak doskonały pomysł.
- Zdecydowałem też, że to najwyższy czas dla szkoły i Ministerstwa, by uznać ważność eliksirów w podstawie programowej. Jest to, mimo wszystko, warunek rozpoczęcia wielu karier, w tym uzdrowicieli i aurorów.
- Tak, to prawda – zgodził się ostrożnie Albus, niepewny, dokąd zmierza Mistrz Eiksirów.
- Jednak pomimo nieodzownego znaczenia eliksirów na tych polach, podczas mojej pracy tutaj, profesje te nigdy nie dały dowodu uznania, jaki są winne Hogwartowi i mnie, za to, że zmieniam prostackie dzieciaki w znakomitych warzących! – Snape pochylił się ze złością. – Ten kompletny brak szacunku musi się skończyć! Oczekuję, że oba zawody wyślą reprezentantów na rozdanie nagrody, jako wyraz uznania dla moich wysiłków i zachęcenie uczniów.
Dumbledore zamrugał. Skąd się mu to wzięło? Severus nigdy wcześniej nie wydawał się tak zirytowany ciężką pracą przy całkowitym niezrozumieniu. Potem złapał wzrok mężczyzny na kopię ostatniego wydania Proroka Codziennego. Oczywiście! Na pierwszej stronie było wielkie zdjęcie Syriusza Blacka na kolejnej konferencji prasowej.
- Syriusz wydaje się być dość popularny – skomentował łagodnie Albus, przesuwając gazetę w kierunku Severusa.
Snape zarumienił się i odwrócił wzrok.
- W ogóle mnie nie interesuje, czy czarodziejski świat uważa za sprawiedliwe naskakiwać zwyrodnialcowi, jednocześnie ignorując długie lata ważnej służby innych – powiedział bez przekonania. – To nie ma nic wspólnego z Blackiem. Skeeter i jej pióro mogą uważać za stosowne, żeby wznosić go do statusu celebryty, ale to ma tylko związek z jego bogactwem i skandalicznymi zachowaniami, a nic z rzeczywistą wartością dla społeczeństwa.
- Oczywiście, że nie – powiedział pospiesznie Dumbledore. – Twoja praca z dziećmi – nie mówiąc o odważnej służbie podczas wojny – dowodzi, jak bardzo cenny jesteś jednocześnie dla Hogwartu i Ministerstwa.
- Dokładnie! – warknął Snape, wstając. – I to dlatego oczekuję, że św. Mungo i departament Przestrzegania Prawa Magicznego przyśle swoich przywódców do Higwartu na rozdanie nagrody w moich klasach.
-Już, już, Severusie, wiesz, że takie osoby będą miały trudność znaleźć czas na przyjście, zwłaszcza w tak krótkim czasie…
- Dobrze. Więc rozdamy dwie nagrody – jedną na koniec tego semestru, a drugą na koniec roku. Aurorzy przyjdą raz, a uzdrowiciele drugi – stwierdził Snape. – Dzięki temu będzie im trudniej wprost odmówić.
Dumbledore westchnął. Kiedy Severus wpadał na pomysł, był jak psidwak z kością.
- Zrobię co mogę, ale…
- Ponieważ pani Bones uprzejmie zauważyła, że powrotem Voldemorta „nie trzeba się martwić” – warknął Snape – jestem pewny, że jej Aurorzy potrzebują coś porobić. Mogą przyjść na rozdanie nagrody w tym semestrze, podczas gdy uzdrowiciele ze św. Mungo dostaną notkę, że oczekujemy ich w przyszłym.
Hmm. Tak mogło być najlepiej, pomyślał Albus. Szef urazów pediatrycznych w św. Mungo wciąż był raczej niezadowolony z powodu jego konfliktu z Snape’em po incydencie z Quirrellem. Albus zdecydował, że dane mu dodatkowego czasu, zanim jeden z drugim ponownie się spotkają, ma sens. I dzięki jego starym połączeniom z Zakonu, były dobre szanse, że będzie mógł sprowadzić przynajmniej jednego czy dwóch aurorów do szkoły, nawet w tak krótkim czasie.
- Dobrze, Severusie, skontaktuję się z panią Bones i wyślę zaproszenia oraz użyję całego mojego uroku, by spróbować ją zachęcić do przyjścia do szkoły – powiedział, a jego oczy błyszczały. – Zgadzam się, że zasługujesz na uznanie dla swojej poświęcanej służby. Może sprowadzimy też panią Skeeter? – Może jakiś rozgłos ukoi ranne ego mężczyzny.
Snape skinął głową sztywno.
- Dziękuję. Proszę ich poinformować, że planuję przeprowadzić ceremonię w piątek, na ostatnich zajęciach przed przerwą. – Podniósł się na nogi, skinął ponownie i wyszedł powiewając szatami.
Albus spojrzał ze smutkiem na gazetę na biurku. Black zatrząsł Brytanią! krzyczał nagłówek. Przysięga Nigdy Nie Wracać Do Kraju, Który Niesprawiedliwie Go Uwięził. Biedny Syriusz. Wydawało się, że jest bardzo gorzki – i kto mógłby go winić? Ale Albus martwił się, co ojciec chrzestny z takim żalem zrobiłby Harry’emu. Z pewnością brzmiało prawdopodobnie to, że Syriusz zrobi co w jego mocy, by zabrać Harry’ego z Hogwartu, jeśli to tylko ułatwi mu widywanie się z chłopcem, ale jakie to będzie miało znaczenie dla proroctwa? Albo dla dziecka? Albo dla Mistrza Eliksirów?
Albus znów westchnął. Podejrzewał, że jego biedni chłopcy mają przed sobą wielki ból, i było – mimo jego mocy – niewiele rzeczy, które mógł zrobić, by ich chronić. Cóż, przynajmniej zrobi to, co może, żeby sprawić trochę przyjemności Severusowi w krótkim czasie. Podniósł pióro i zaczął pisać.
Snape szedł korytarzem, mocno na siebie naciskając, żeby nie pocierać rąk z radości. Poszło nawet lepiej niż miał nadzieję! On sam nigdy nie odważyłby się zasugerować zaproszenia prasy, ale obecność Skeeter zapewni, że Ministerstwo nie będzie miało nadziei na odrzucenie sprawy.
Wracając do swoich kwater, znalazł Harry’ego, który chował się z radością w pokoju, czytając jedną z książek, którą Albus dla niego wybrał.
- Cześć, tato – zawołał chłopiec, dostrzegając mężczyznę w drzwiach. – Czytałeś tą? Jest naprawdę niezła.
Snape zmarszczył brwi. Wiedział, że lepiej nie czytać dla przyjemności zanim nie skończy się pracy domowej.
- Skończyłeś już swoje linijki? – zapytał złowrogo.
Harry wyszczerzył się.
- Tak! – odpowiedział impertynencko, wyciągając z torby rolkę i podając ją mężczyźnie. – I bolą mnie palce, żeby to udowodnić! – dodał, potrząsając prawą ręką.
- Powinieneś był o tym pomyśleć, zanim zdobyłeś karę za głupie zachowanie – prychnął Snape, ale nie marnował czasu i wziął rękę chłopca, delikatnie badając, czy nie ma żadnych objawów zapalenia.
- Tato! Tylko żartowałem. Nic mi nie jest – zaprotestował Harry, starając się – i poległ – ukryć radość ze względu na opiekuna.
Snape nie zwracał na to uwagi. Był całkiem świadomy z tendencji Harry’ego do bagatelizowania fizycznego dyskomfortu. Przywołał słoik maści i posmarował nią rękę chłopca.
- Nie trzeba było wypisywać całe trzysta linijek za jednym razem – skarcił. – To naturalne, że twoje palce są sztywne.
- Cóż, tak jakby zasugerowałem wszystkim, że powiedziałeś, że znowu oberwę, jeśli ich nie skończę – przyznał Harry.
Snape wewnętrznie pożegnał się z myślą o porannej kawie.
- Nie przesadzaj – ostrzegł.
- Ja? – zapytał zaskoczony Harry. – Po tym, jak ty wyglądałeś wczoraj, wszyscy byli zaskoczeni, że nie skończyłem jako kupka składników do eliksirów! – przerwał, a szeroki uśmiech wkradł mu się na twarz.
- Co? – zapytał Snape, obawiając się, co wywołało taki uśmieszek u bachora.
- Profesor Flitwick i Sprout dali mi więcej czasu na wszystkie moje eseje – powiedział mu Harry z zadowoleniem. – Powiedzieli, że zrozumieli, że „mogę się nie umieć teraz skoncentrować”.
Snape przewrócił oczami. Dobrze, że mały potwór prawdziwie nie wywinął kawału. Już mógł zobaczyć, że gdyby kiedykolwiek miał szczere powody, by ukarać łajdaka, na każdym kroku zostałby pokonany przez swoich współpracowników.
Harry wciąż parskał na to, jak łatwowierni byli nauczyciele. Wyobraźcie to sobie! Myśleli, że jego profesor naprawdę go zranił – jakie to było głupie?
- Widzisz? Więc przez ciebie, nie mnie, wszyscy się martwią.
Snape zacisnął usta.
- Hmmmm. Cóż, podejrzewam, że Pettigrew jest bardzo skłonny uwierzyć w najgorsze rzeczy o mnie, więc wydaje się, że nasz plan się uda. Twój ojciec chrzestny również zrobił to, co miał zrobić – zorganizował konferencję prasową wczoraj wieczorem albo dzisiaj rano i obiecał, że nigdy nie wróci.
- Odjazdowo! – zaszczebiotał Harry. – Ma swoje zdjęcie w gazecie? Naprawdę to lubi.
- Oczywiście, że ma, ekshibicjonista – powiedział kwaśno Snape. – Bardzo dobrze, panie Potter – dość gadania. Do łóżka.
Szczęka Harry’ego opadła w osłupieniu.
- Co! – krzyknął. – Ale jest praktycznie środek dnia!
- A ty utniesz sobie drzemkę – odparł Snape, nieubłaganie popychając chłopca w stronę łóżka.
- Drzemki są dla dzieci! – zaskomlał Harry, brzmiąc jak czterolatek. – Dlaczego muszę drzemać? Co zrobiłem?
- To nie jest kara, Potter – powiedział z rozdrażnieniem Snape, popychając go na łóżko i sięgając, by ściągnąć buty bachora.
- To w takim razie dlaczego? – powiedział Harry, doprowadzony niemal do łez upokorzeniem jakim była drzemka.
Snape przyglądał się chłopcu ze zniecierpliwieniem. Nigdy nie zrozumie dzieci. On zabiłby za możliwość drzemki, ale nie, musiał poprawiać testy i nadzorować czas nauki jego węży. Wszystko, co miał zrobić mały bachor to cieszyć się chwilą odprężenia, a jednak był bardziej zdenerwowany samą perspektywą drzemki niż klapsem przed całą szkołą.
- Potter, czy zapomniałeś, że angażujemy się w kampanię złapania szczura? – zapytał. – Oboje będziemy bardzo zajęci tajną operacją do późnej nocy, dlatego ważnej jest, żebyś odpoczął teraz, by nie być później wykończonym, kiedy istotny będzie twój rozum.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się.
- Naprawdę? – szepnął. – Tajna misja?
- Tak. W Zakazanym Lesie. I jeśli myślisz, że zabiorę ze sobą nieznośne, śpiące dziecko, które przyciągnie każdą akromantulę w lesie swoim ziewaniem… - Ale Harry już odwrócił się i zanurkował pod  kołdrę.
- Już odpoczywam! Odpoczywam! – krzyknął Harry,  zaciskając oczy. – Tylko nie idź beze mnie!
Snape przewrócił oczami. Co za zmienny mały drań.
- Obudzę cię za kilka godzin na kolację – poinformował bachora.

CDN…




środa, 24 maja 2017

SR - Rozdział 3 - Mistrzostwa Świata


Dzień mijał powoli. Najwyraźniej Percy miał głupią obsesję na punkcie pana Croucha (swojego szefa), więc wiadomość, co ten zrobił Syriuszowi, nieco wstrząsnęła nowym pracownikiem Ministerstwa. Dla Percy’ego, pan Crouch nie zrobił niczego złego. Ron, Fred i George mogli tylko przewracać oczami. Słyszeli dość o panu Crouchu na całej życie.
W miarę upływu czasu, duża grupa podzieliła się. Pan Weasley, Bill, Charlie i Percy usiedli z Remusem i Syriuszem, rozmawiając cicho, podczas gdy ci, wciąż uczęszczający do Hogwartu odważyli się poszukać sprzedawców, którzy sprzedawali różne rzeczy. Ron kupił miniaturowego Viktora Kruma, zaraz tego pożałowawszy, kiedy Harry znalazł kogoś sprzedającego coś, co wyglądało jak lornetka z pokrętłami i tarczami. Nazywało się to omnikulary i pozwalało powtórzyć to, co się widziało w zwolnionym tempie. Kosztowało dziesięć galeonów. Harry kupił trzy pary, podczas gdy Hermiona nabyła programy.
Gdy skończył im się czas, spotkali się z Fredem, George’em i Ginng, po czym pospieszyli z powrotem, zauważając, że „dorośli” już na nich czekają. Pan Weasley prowadził, a Syriusz i Remus podążali za tłumem. Harry starał się pojąć wszystko bez zwalniania kroku. Nigdy wcześniej nie widział czegoś takiego. Zapuścili się w las i szli przez niemal dwadzieścia minut, aż dotarli na polanę z ogromnym stadionem. Złote ściany otaczały wielkie boisko i to było wszystko, co Harry mógł zobaczyć.
- Sto tysięcy siedzeń – powiedział miękko Syriusz do ucha Harry’ego. – Zamknij usta, Harry. Tylko poczekaj, aż wejdziemy do środka.
Harry zamknął z trzaskiem usta, spojrzał na Syriusza i uśmiechnął się. Oboje wiedzieli, że to wszystko było dla Harry’ego nowe. Dursleyowie nigdy nigdzie nie zabierali Harry’ego, więc od Syriusza i Remusa zależało, czy to naprawią. Nie powiedzieli nic Harry’emu, ponieważ wiedzieli, jaka będzie jego odpowiedź. Harry nalegałby, że nie muszę nic robić, ale widząc uśmiech, obecny na twarzy Harry’ego, Syriusz i Remus nie potrzebowali niczego więcej, by wiedzieć, że tego właśnie Harry potrzebował.
Głos pana Weasleya wyrwał całą trójkę z myśli.
- Antymugolskie zaklęcia są nałożone na każdy cal stadionu – poinformował oniemiałe dzieci. – Kiedy mugole podejdą bliżej, natychmiast przypominają sobie o jakimś ważnym spotkaniu i odchodzą.
Dotarli do najbliższego wejścia, które już roiło się od krzyczących ludzi. Pan Weasley podał czarownicy bilet, która poleciła Weasleyom i Hermionie udać się na górę do Górnej Loży. Kiedy weszli, Syriusz podał swój bilet i kazano mu iść za Weasleyami. Szli w górę po schodach, aż dotarli do najwyżej do małej loży położonej na środku boiska.
Były tam dwa rzędy krzeseł. Harry natychmiast został pociągnięty przez Rona do pierwszego rzędu. Spoglądając w dół, Harry nie mógł uwierzyć w tą scenę. Niezliczone czarownice i czarodzieje zajmowali miejsca ponad długim, owalnym boiskiem. Po obu stronach stadionu były po trzy złote obręcze o długości pięćdziesięciu stóp. Bezpośrednio przed nimi znajdowała się wielka tablica ze magicznym, złotym pismem, to pojawiającym się, to znikającym. Wszystko wydawało się otaczać dziwne złote światło, stające się coraz jaśniejsze. Stało się zbyt przytłaczające, zbyt oślepiające.
Harry upadł.
Syriusz i Remus pospieszyli do boku Harry’ego, a pan Weasley szybko pociągnął Rona i Hermionę z powrotem. Bill przytrzymał Ginny, podczas gdy Charlie i Percy powstrzymali bliźniaków. Cisza wypełniła lożę. Remus podniósł ciało Harry’ego do siadu, zdjął jego okulary i uchylił jedno z jego zamkniętych oczu. Mógł tylko sapnąć z przerażenia na widok tego, co zobaczył. Oczy Harry’ego były nienaturalnie jasne. Uchylił drugie i zobaczył to samo. Remus spojrzał na Syriusza, który pochylił się, by zerknąć.
Syriusz mógł tylko patrzeć w szoku.
- To nie jest normalne – wymamrotał. – Czy to się kiedyś wcześniej stało, Remusie?
Remus pokręcił głową, uwalniając powiekę Harry’ego. Delikatnie dotknął czoła chłopca, sprawdzając jakiekolwiek oznaki gorączki.
- Harry – szturchnął go łagodnie. – Harry, obudź się.
Nie było odpowiedzi. Mała dłoń dotknęła ramienia Remusa, zmuszając go do spojrzenia w górę. Zobaczył patrzącą na niego skrzatkę. Nosiła ściereczkę do naczyń, którą owinęła wokół siebie jak togę. Stworzenie wyglądało na śmiertelnie przerażone.
- Młody pan Czarodziej potrzebuje ochrony na oczy – pisnął skrzat. – Widzi magię wokół nas. To za dużo dla młodego pana Czarodzieja.
Remus natychmiast wyjął różdżkę i puknął nią w okulary Harry’ego, które nagle zmieniły się w przeciwsłoneczne. Delikatnie założył je Harry’emu, po czym spojrzał na skrzatkę i uśmiechnął się.
- Dziękuję – powiedział szczerze. – Mogę poznać imię twoje i twojego pana, żebyśmy mogli właściwie podziękować?
Skrzatka domowa zarumieniła się na to oświadczenie.
- Nazywam się Mrużka, panie Czarodzieju – powiedziała skrzatka. – Moim panem jest pan Crouch. Ja zajmuję miejsce dla niego. Pan jest bardzo zajętym czarodziejem, taki jest pan. Mrużka jest dobrym skrzatem.
- Tak, to prawda – powiedział Remus z uśmiechem. – Następnym razem, jak spotkam twojego pana, powiem mu o tym. Jeszcze raz dziękuję, Mrużko.
Mrużka pochyliła głowę i szybko wróciła do swojego siedzenia. Jęk Harry’ego sprowadził uwagę wszystkich z powrotem do nieprzytomnego nastolatka. Gdy Harry otworzył oczy, był zdezorientowany, widząc, że pomieszczeni jest znacznie ciemniejsze niż przedtem i że jego głowa pulsuje. Kącikiem oka (którego nie zakrywały okulary przeciwsłoneczne) Harry dostrzegł jasność. Wyciągnął rękę, by zdjąć okulary, ale Remus powstrzymał go.
- Zostaw je, Harry – powiedział miękko Remus. – Na razie ci pomogą. Dasz rady usiąść?
Harry skinął głową i usiadł z pomocą Syriusza i Remusa. Rozejrzał się i dostrzegł, że wszyscy na niego patrzą. Harry jęknął, chwytając się za bolącą głowę. To tyle jeśli chodzi o spokojny dzień. Poczuł, jak zostaje przeniesiony na krzesło i spojrzał na przestraszoną twarz ojca chrzestnego. Jego ból głowy powoli opadał, ale wciąż czuł to zbyt mocno, by zignorować.
- W porządku, Harry? – zapytał Syriusz, rozpaczliwie starając się zachować spokój. – Dasz rady wytrzymać grę?
Harry ponownie przytaknął.
- Nic mi nie jest – powiedział z wymuszonym uśmiechem. Wiedział, że Syriusz nie umiał się tego doczekać i nie miał zamiaru mu wszystkiego rujnować. – Lekko mnie boli głowa. To naprawdę nic.
Syriusz patrzył na Harry’ego przez chwilkę, jakby wewnętrznie zastanawiał się, czy wierzyć nastolatkowi czy nie.
- Na pewno? – zapytał, po czym wstał, kiedy Harry skinął głową. – Dobra, ale jeśli zaczniesz się czuć gorzej, chcę o tym wiedzieć; nie ważne, jak niewielka to będzie zmiana, zgoda?
- Zgoda – powiedział Harry z prawdziwym uśmiechem. Oczywiście nie miał zamiaru mówić nic, bez względu na wszystko, ale Syriusz i Remus nie musieli o tym wiedzieć.
Napięcie w pomieszczeniu zdawało się natychmiast odejść. Hermiona usiadła po lewej Harry’ego, podczas gdy Ron po prawej. Syriusz i Remus zajęli miejsca za Harrym, a pozostali Weasleyowie usiedli dookoła nich. Fred, George i Ginny w pierwszym rzędzie, a Bill, Charlie, Percy i pan Weasley w drugim. Ron natychmiast wyjął swoje omnikulary i zaczął patrzeć na tłum. Hermiona zaczęła przeglądać program, ale Harry mógł przysiąc, że widział, jak go obserwuje. Zdał sobie sprawę z tego, że zwyczajnie się o niego martwiła i jak najlepiej to zignorował.
- Hej! – krzyknęła Hermiona. – Zobaczymy pokaz maskotek każdej drużyny. To powinno być niezłe widowisko.
- Będzie niezłe – potwierdził pan Weasley. – Stworzenia pochodząc z krajów reprezentacji. To coś, czego nie widzi się codziennie.
Przez następne pół godziny loża powoli wypełniała się ludźmi. Pan Weasley witał się z większością z nich z Percym u swojego boku. Kiedy przybył Minister Magii, Korneliusz Knot, praktycznie zignorował Percy’ego, podchodząc do Harry’ego, którego potraktował jak zrobiłby to każdy zainteresowany rodzic. Harry musiał powstrzymać się od jakichkolwiek komentarzy i działań, którymi chciał potraktować mężczyznę, który chciał posłać jego ojca chrzestnego do dementorów, ale było to trudne. Knot widocznie próbował pokazać wszystkim w loży, jak „blisko” jest z chłopcem, który przeżył.
Remus wyraźnie trzymał Syriusza w miejscu przez cały czas, mimo że oboje wydawali się być odlegli tylko o kilka sekund od zaatakowania Ministra. Nienawidzili tego, jak Harry był używany do jakiegoś rodzaju publicznego poparcia i wiedzieli, że Harry też tego nie znosi.
Minister ruszył dalej i rozmawiał teraz głośno z Ministrem Bułgarii, mimo że mężczyzna nie wydawał się rozumieć po angielsku. Zirytowany ponad wszelką miarę, Remus wstał i zaczął mówić do Bułgara w jego ojczystym języku. Bułgar uśmiechnął się do Remusa i odpowiedział. Kilka chwil później śmiali się z obrzydzenia Knota.
Bułgar i Remus uścisnęli sobie ręce i zajęli swoje miejsca. Remus od razu uświadomił sobie, że wszyscy z jego grupy patrzą na niego.
- Co? – zapytał niewinnie i tylko tego potrzebowali Weasleyowie, żeby odwrócić od niego uwagę. Syriusz i Harry powstrzymali uśmiechy. Oboje wiedzieli, że Remus zrobił to, by pokazać Knotowi, gdzie jego miejsce. Niezwykłe było to, jak efektywne były metody Remusa.
Następni weszli Malfoyowie. Syriusz i Remus odwrócili twarze w kierunku stadionu i cicho nakazali Harry’emu zrobić to samo. Harry radośnie przystał na to. Lucjusz Malfoy i jego syn, Draco, wydawali się być źli do szpiku kości. Draco Malfoy i Harry rywalizowali ze sobą, od kiedy Draco zaczął śmiać się z rodziny Rona podczas ich pierwszej podróży do Hogwartu. Harry nigdy by nie został przyjacielem takiego tyrana.
Knot i pan Malfoy porozmawiali chwilę, jakby byli starymi przyjaciółmi, co sprawiło, że Harry’emu zrobiło się niedobrze. Poczuł rękę na ramieniu i wiedział, że to Syriusz cicho przypomina mu, że nie był sam. Harry zbył resztę rozmowy i przekazał Syriuszowi omnikulary. I tak nie potrafiłby przez nie patrzeć w okularach przeciwsłonecznych.
- Co za oślizgłe dranie – wymamrotał Ron.
Zanim Harry się zorientował, stadion wypełnił głos Bagmana. Dobrze, że jego ból głowy niemal już odszedł, bo inaczej całe te krzyki tylko by go pogorszyły.
- Panie i panowie, witam na finałach czterysta dwudziestych drugich Mistrzostwach Świata w Quidditchu! – ogłosił Bagman. – Bez dalszych ceregieli, Maskotka drużyny Bułgarii!
Teraz na tablicy wyświetlało się BUŁGARIA: ZERO, IRLANDIA: ZERO, ale nikt nie patrzył na tablicę. Wszyscy obserwowali setkę pięknych kobiet, biegnących przez boisko. Niemal natychmiast czyjaś ręka zakryła okulary Harry’ego. Harry chciał zaprotestować, kiedy do jego lewego ucha dotarł miękki głos ojca chrzestnego.
- Zaufaj mi – powiedział Syriusz. – Nie chcesz zrobić z siebie głupca z powodu Wili. Zakryj uszy, Harry.
Harry zrobił, co mu kazano i zakrył uszy, zamykając oczy. Czekał, aż łagodna dłoń na ramieniu powiedziała mu, że może patrzeć. Tłum krzyczał ze złością. Wile były teraz ustawione wzdłuż jednej strony boiska. Spoglądając na Rona, Harry powstrzymał śmiech, widząc swojego przyjaciela w oszołomionym stanie. Harry uderzył lekko Rona w tył głowy, ściągając nastolatka z powrotem.
- Huh? – zapytał Ron. – Czemu to zrobiłeś?
Harry roześmiał się, podczas gdy Hermiona przewróciła oczami z irytacją. Obejrzał się przez ramię na Syriusza i powiedział bezgłośne „dzięki”. Syriusz miał rację. Harry naprawdę nie chciał zrobić z siebie głupca, zwłaszcza przed tyloma osobami.
- A teraz Maskotki irlandzkiej drużyny narodowej! – ogłosił Bagman.
Wejście na boisko rozbłysło oślepiającym światłem, zmuszając Harry’ego do odwrócenia wzroku i zamknięcia oczu. Usłyszał „ochy” i „achy” tłumu na to, co brzmiało jak głośny pistolet. Harry mógł tylko zgadywać, że były to fajerwerki. Dłoń dotknęła każdego ramienia Harry’ego. Harry otworzył oczy i zobaczył tęczę nad stadionem, która zmieniła się w kończynę i z nieba zaczął padać deszcz lśniących obiektów. Kiedy szybowały nad nimi, Harry zdał sobie sprawę, że to złote monety, co Harry uznał za dziwne. Kto mógł sobie pozwolić na coś takiego?
- Leprokonusy! – powiedział z podekscytowaniem pan Weasley, spoglądając w górę. Harry musiał przyjąć jego słowa. Dla niego przez okulary wyglądało to jak kończyna.
Kończyna zniknęła, a Ron podał Harry’emu garść monet.
- Za omnikulary! – powiedział radośnie.
Właśnie wtedy Harry w końcu zobaczył leprokonusy, które były małymi, brodatymi mężczyznami ubranymi w czerwień i niosące lampy, które świeciły na złoto lub zielono. Zajęli miejsca na drugim końcu boiska naprzeciw Wili, siadając po turecku. Harry zanotował sobie w myślach, żeby poszukać czegoś o Wilach i leprokonusach, gdy wróci do Hogwartu.
- A teraz bułgarski narodowy zespół Quidditch! – ryknął Bagman. – Dimitrov! Inavowa! Zofraf! Levski! Vulchanov! Valkov! Iiiii Krum!
Siedem szkarłatnych postaci wpadło na boisko tak szybko, że było niemożliwe, by ktokolwiek ich dostrzegł. Cały tłum ryknął na nazwisko Kruma, a Ron był jednym z nich. Gdy zwolnili, Harry był w stanie zobaczyć, że Krum wygląda starzej niż osiemnaście lat, które podobno miał. Był chudy z ziemistą cerą. Miał duży zakrzywiony nos i grube, czarne brwi.
- A teraz irlandzki narodowy zespół Quidditcha! – kontynuował Bagman. – Connolly! Ryan! Troy! Mullet! Moran! Quigley! Iiiii Lynch!
Siedem kolejnych plam wleciało na boisko, ale te były zielone. Podlecieli tak, że byli twarzą w twarz z bułgarskim zespołem. Harry wybrał szukających i skupił się na nich. Rozległ się głośny gwizd i zaczęła się gra. Harry wyłączył się na głos Bagmana. Gra była tak szybka, że Harry bał się nawet mrugnąć. Tłum był tak głośny, że Harry był pewny, że w takim tempie ogłuchnie. Obserwował, jak Krum szuka znicza niemal leniwie. Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że Irlandia zdobyła punkt.
Co jakiś czas Harry patrzył na resztę gry, tylko po to, by szybko wrócić wzrokiem na Kruma. Jasne było, że Lynch obserwował Kruma zamiast szukać samemu znicza. Irlandia zdobyła punkt jeszcze dwa razy, zanim zdołali zdobyć Bułgarzy. Kiedy im się udało, Harry pomyślał, że usłyszał, jak pan Weasley coś krzyczy, ale tłum był zbyt głośny, by to rozróżnić. Jego oczy były przykute do Kruma, kiedy gracz wystrzelił jak rakieta. Czy zobaczył znicza?
Lynch podleciał, gdy Krum zanurkował szybko. Kierowali się w stronę boiska zbyt szybko, by jakikolwiek zdrowy człowiek próbował ich zobaczyć. Oczy Harry’ego rozszerzyły się, gdy zdał sobie sprawę z tego, co się stanie. Krum nie widział znicza. Chciał się pozbyć konkurenta z gry. Krum szybko wycofał się z nurkowania. Harry zamknął oczy i odwrócił wzrok, spodziewając się, że usłyszy, jak Lynch uderza o ziemię. Chciał tylko, by Lynchowi nic się nie stało.
Cisza wypełniła stadion. Harry szybko otworzył oczy i zobaczył Lyncha za ziemi, bez śladów po uderzeniu.
- Eee… co się stało? – zapytał.
- Lynch się odbił – powiedział Ron ze zdziwieniem. – Jak dał rady to zrobić?
Zanim ktokolwiek mógł coś więcej powiedzieć, Lynch wsiadł na miotłę i ruszył za Krumem.
- To był najdziwniejszy zwód Wrońskiego, jaki kiedykolwiek widziałem – skomentował Charlie. – Powinien się rozwalić o ziemię, nie odbić.
Spoglądając na Kruma, Harry widział, że szukający jest tak samo zaintrygowany jak wszyscy inni, ale potem szybko znowu zaczął szukać znicza. Drużyny wyskoczyły z zaskoczenia i kontynuowały grę. Ponownie Harry skupił się na szukającym, ignorując słowa Bagmana. Irlandia dostała karę, co sprawiło, że ich maskotki zawrzały. Leprokonusy zaczęły drwić z Wili, które odwzajemniły się i zaczęły tańczyć. Harry odwrócił wzrok i zakrył uszy tak jak reszta mężczyzn dookoła niego. Dopiero gdy Hermiona trąciła go w ramię, poczuł, że może bezpiecznie patrzeć.
- Sędzia! – krzyknęła, wskazując na sędziego, który był teraz pod urokiem Wili.
Szybko nadszedł uzdrowiciel i kopnął sędziego, wyrywając go z oszołomienia. Grę kontynuowano, ale stawała się coraz brzydsza. Pałkarze robili wszystko, by zdjąć przeciwnych ścigających, obrońcę i szukającego. Niektórzy niemal zostali zrzuceni z miotły i przyznano kilka fauli.
Leprokonusy ponownie zaczęły drwić z Wili, które w końcu straciły kontrolę. Zaatakowały leprokonusy, rzucając w nie garście ognia. Ich twarze zmieniły się z pięknych na ptasie, miały łuskowate skrzydła, wychodzące z ich ramion. Harry skulił się na ten widok i skupił uwagę na graczach latających nad boiskiem. Irlandczycy ponownie zdobyli punkt, zanim jeden z irlandzkich pałkarzy uderzył tłuczek w kierunku Kruma, trafiając go mocno w twarz.
Krum zalał się krwią, ale zanim mogła zostać odgwizdana przerwa, Lynch nagle zanurkował, a Krum szybko podążył za nim. Krum był z pewnością lepszym lotnikiem i szybko dogonił Lyncha. Byli ramię w ramię, nurkując w stronę ziemi tak szybko, jak tylko potrafiły ich miotły.
- Rozbiją się! – krzyknęła Hermiona.
- Nie prawda! – odparł Ron.
- Lynch tak! – poprawił go Harry i Lynch rozbił się, tym razem nie odbijając się.
- Gdzie jest znicz? – zapytał głośno Charlie.
Harry zauważył, że to Krum trzyma w dłoni małą, złotą piłeczkę.
- Krum go ma! – krzyknął. – To koniec!
Tablica wyników zaczęła migać: BUŁGARIA: 160, IRLANDIA: 170. Wybuchły krzyki fanów Irlandii. Mimo że Krum złapał znicza, wygrali Irlandczycy. To wydawało się zbyt niemożliwe. W całej karierze Harry’ego szukający, który złapał znicza, wygrywał grę.
- Nie wierzę! – krzyknął Ron, klaskając. – Idiota! Nie można łapać znicza, kiedy ma się więcej niż sto pięćdziesiąt punktów straty!
- Irlandia była lepsza – powiedział rzeczowo Harry, także klaszcząc. – Krum chciał to zakończyć na swój sposób. Całkiem genialne.
- Patrzcie jak dostał – powiedziała Hermiona, spoglądając w dół na Kruma. – Wygląda okropnie.
Harry odwrócił się od Remusa i Syriusza z uśmiechem na twarzy. Remus wyjął różdżkę i stuknął nią w okulary Harry’ego, zmieniając je w normalne, korekcyjne. Harry musiał zamrugać kilka razy, by się przyzwyczaić do jasności, ale z pewnością nie było tak jasno, jak wcześniej. Wszystko wyglądało normalnie. Teraz chciał tylko wiedzieć, co się stało.
- Dobrze się bawiłeś? – zapytał Remus, chowają różdżkę.
Harry pokiwał głową.
- Świetnie – powiedział radośnie, manewrując wokół krzesła, by obu przytulić w tym samym czasie. – Dzięki – powiedział szczerze. Naprawdę nie wiedział, co jeszcze powiedzieć. Syriusz i Remus odwzajemnili uścisk, nie dbając o to, że ktoś może ich zobaczyć.
- To twój syn? – zapytał ich z ciekawością mroczny głos.
Syriusz i Remus odwrócili się szybko, dostrzegając bułgarskiego Ministra Magii. Remus łagodnie pociągnął Harry’ego, by stanął naprzeciwko nich.
- Nie, to nie mój syn – powiedział dyplomatycznie Remus. – To Harry Potter. Harry, to pan Obalonsk, bułgarski Minister Magii.
- Miło mi pana poznać – powiedział Harry, wyciągając rękę, którą pan Obalonsk uścisnął.
- Przyjemność po moja strona – powiedział pan Obalonsk z uśmiechem. – Jesteś legenda, Harry Potter. Jeśli ty i twoja rodzina kiedyś chcieliby odwiedzić moja kraj, nie wahajcie się kontaktować ze mną. – Spojrzał na Remusa i Syriusza. – Bardzo uprzejmy młody człowiek – powiedział. – Musicie być dumni.
- Jesteśmy – powiedział miło Remus. – Ma pan wspaniały zespół i wyjątkowego szukającego.
Pan Obalonsk uśmiechnął się szeroko i uścisnął dłoń Remusa, a potem Syriusza. Cała loża była oszołomiona ich kontaktem. Wilkołak i były skazaniec mieli lepsze stosunki z bułgarskim Ministrem niż ich własny Minister. Loża nagle rozświetliła się, więc wszyscy mogli widzieć wnętrze. Harry zaczął się czuć niezręcznie przez to, że był obserwowany przez tylu ludzi i cofnął się do Remusa.
- A teraz oklaski dla bułgarskiego zespołu! – krzyknął Bagman.
Bułgarska drużyna Quidditcha weszła po schodach i do loży. Tłum klaskał, kiedy Bagman przedstawiał po kolei graczy. Każdy zawodnik uścisnął dłoń panu Obalonsk, a potem Knotowi. Krum, który był ostatni, wyglądał nawet gorzej, gdy był bliżej. Miał dwa podbite oka i całą twarz pokrytą krwią. Harry nie potrafił nic pomóc na to, że zauważył, że Krum wciąż trzyma znicza w dłoni. W momencie, gdy zostało wywołane imię Kruma, hałas powodowany przez tłum zdawał się zwiększyć dziesięciokrotnie.
Kiedy Krum potrząsnął ręką Knota, pan Obalonsk pociągnął go w kierunku Harry’ego.
- Viktor, chciałbym, żebyś spotkał innego szukającego, Harry’ego Pottera – powiedział, wskazując na czternastolatka.
Oczy Kruma rozszerzyły się na to imię i spojrzał na czoło Harry’ego, dostrzegając charakterystyczną bliznę. Wyciągnął rękę i potrząsnął dłonią Harry’ego.
- Miło mi poznać tego Harry’ego Pottera – powiedział Krum z respektem. – Dużo o tobie słyszałem.
- Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział Harry drżącym głosem, przytłoczony spotkaniem z Viktorem Krumem. Miał cichą nadzieję, że nie wyglądał jak idiota stojąc przed międzynarodową gwiazdą Quidditcha. – Ja o tobie też wiele słyszałem.
Krum uśmiechnął się z dumą, podając Harry’emu znicz.
- Pracuj ciężko, Harry Potterze – powiedział. – Może za kilka lat się zmierzymy. – Krum skinął głową na swojego Ministra, po czym podążył za drużyną, wychodząc z loży.
Harry spojrzał na znicza w dłoni. Nie mógł w to uwierzyć. Viktor Krum dał mu znicz, który złapał! Harry zacisnął rękę na małej, złotej piłeczce, a jej skrzydła powoli machały. Ledwo zauważył, kiedy weszli Irlandczycy i zostali przedstawieni. Jego mózg zdawał się zatrzymać. Ledwo zdał sobie sprawę z ręki, spoczywającej na jego ramieniu, póki głos nie wypełnił jego prawego ucha.
- Weź się w garść, Harry – szepnął Syriusz. – Wszyscy patrzą.
To zadziałało. Harry szybko odwrócił się i spojrzał na swoich opiekunów z dużym uśmiechem na twarzy. Syriusz i Remus nie potrafili powstrzymać rozbawienia, obserwując, jak Ron pojawia się u boku Harry’ego, patrząc na znicz szeroko otwartymi oczami. Rodzeństwo Weasley otoczyło Harry’ego, a wszyscy chcieli spojrzeć bliżej na niesławnego znicza. Ogólnie rzecz biorąc, dla Harry’ego był to genialny dzień.



Kolejny rozdział czegokolwiek będzie dopiero w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że do tego czasu uda mi się też dopisać rozdział HPiPDP ;) 

poniedziałek, 22 maja 2017

NDH - Rozdział 36

Myślę, że na ten rozdział większość z was czekała najbardziej, ze względu na treść... ale oczywiście nie będę spojlerować :D Tylko nie przyzwyczajajcie się do tak częstych rozdziałów, bo za niedługo nie będę miała całego dnia na tłumaczenie ;)

Minęło mniej niż dziesięć minut, zanim rozległo się pukanie.
- Dobry wieczór, Severusie – powiedziała spokojnie Minerva, przechodząc obok niego do pokoju.
- Wejdź – powiedział sarkastycznie Snape, przygotowując się na głośną tyradę.
- Ufam, że wyjaśniłeś panu Potterowi jego błąd? – zapytała.
- W rzeczy samej.
- I pozostaje w nienaruszonym stanie? – kontynuowała.
Severus przewrócił oczami.
- Potter! Uspokój swoją Opiekunkę Domu, że wciąż jesteś wśród żywych – zawołał.
- Dzień dobry, profesor McGonagall. – Odpowiedź nadeszła z tylnej sypialni i była – Snape był mile zaskoczony, zauważając to – całkowicie melancholijna.
McGonagall skinęła energicznie głową.
- Dobra robota, Severusie.
Snape wytrzeszczył oczy.
- Słucham? – zdołał wydusić.
- Twoja reakcja sprawiła, że to całkowicie nieprawdopodobne, by jakikolwiek inny uczeń był na tyle głupi, by naśladować żart pana Pottera – wyjaśniła. – Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby uczniowie latali na miotłach na korytarzu. A teraz… - zmieniła temat, podczas gdy Snape wciąż mrugał z zaskoczeniem, – co do kary pana Pottera…
Ach. Dobrze. Na to właśnie był przygotowany.
- Ponieważ inni mali idioci najwyraźniej nie potrafią oprzeć się drażnieniu chłopca, który prze żył – powiedział Snape, a sarkazm aż kapał z tego tytułu, – a Potter jest zbyt dumny, by zignorować wyzwanie, nie wróci do dormitorium aż jego zachowanie się nie poprawi.
- Tak, tak – McGonagall machnęła niecierpliwie ręką. – Nie po to tu przyszłam.
- Nie? – Snape przerwał w połowie tyrady. – Och. Cóż, jeśli chodzi o moje dyscyplinowanie Pottera w Wielkiej Sali – zaczął, odzyskując swoją agresywność.
- Severusie, spróbuj się skoncentrować – warknęła McGonagall. – Nie mam zamiaru wchodzić między rodzica a jego dziecko z powodu jednego, całkiem zasłużonego klapsa.
Snape potrząsnął głową, próbując oczyścić uszy. Z pewnością nie usłyszał, jak McGonagall mówi to, co myślał, że mówi.
- Nie, chodzi mi o coś ważnego. – Spojrzała na niego wymownie. Na widok jego całkowitego zdezorientowania, westchnęła. – Jego miotła, Severusie. Na jak długo ją skonfiskowałeś?
Snape zdołał nie parsknąć. To nie byłoby dobre dla jego wizerunku.
- Quidditch. – Naprawdę powinien się tego spodziewać.
- Dokładnie – skinęła głową, zadowolona, że w końcu załapał. – Jako Opiekunka Domu Harry’ego, muszę nalegać, że jeśli został usunięty z dormitorium, to musi kontynuować grę w Quidditcha, żeby utrzymać więź z Gryfonami.
- A nadchodzący mecz przeciwko Krukonom wcale nie ma z tym nic wspólnego – zauważył sucho Snape.
McGonagall uniosła tylko brew.
- I?
- Och, niech będzie – poddał się łaskawie Snape. To nie tak, że chciał być irytowanym przez małego diabła, który by chodził osowiały po jego kwaterach i jęczał, że stracił mecze i że chce miotłę z powrotem. Obaj profesorowie zignorowali stłumiony wiwat z tylnej sypialni. – Pozwolę mu także chodzić na zajęcia i regularnie jeść z innymi uczniami, ale nie wejdzie do Wieży, aż nie pokaże, że naprawdę żałuje swoich działań.
McGonagall skinęła krótko głową.
- To zrozumiałe. Dobranoc, panie Potter – zawołała, idąc w kierunku drzwi.
- Branoc, pani profesor! – odkrzyknął Harry, a jego głos był słyszalnie radośniejszy niż wcześniej. Snape prychnął z irytacją.
Wkrótce potem przyszli Dumbledore, Flitwick i Hagrid, namawiając Snape’a do miłosierdzia względem łotra. Ku zaskoczeniu Snape’a, Dumbledore nie próbował go unieważnić jego kary, ale zachęcał Severusa, by „pozwolił młodemu Harry’emu pokazać, że zarabia na twoje zaufanie, mój chłopcze, a tym samym na powrót do przyjaciół.” Snape niechętnie zgodził się z tym – nie było powodu, by tego nie zrobić, a czyniło to dyrektora szczęśliwszym.
Najpierw pojawiła się cała parada nauczycieli, dopiero później uczniowie. Nie zaskoczyło go to, że Ron i Hermiona byli pierwsi.
- Eee, dzień dobry, profesorze. – Ron przełknął ślinę, patrząc na posępne oblicze. – My… um… po prostu pomyśleliśmy… cóż…
- Chcieliśmy się upewnić, że wszystko w porządku z panem i Harrym – wtrąciła się natychmiast Hermiona.
Snape uśmiechnął się kpiąco. Przynajmniej panna wiem-to-wszystko miała dość rozumu, by udawać, że martwi się o ich dwóch.
- Wasz kolega nie jest rozciągnięty na jakimś narzędziu tortur, jeśli o to pytacie.
Hermiona zarumieniła się.
- Nigdy tak nie pomyśleliśmy, profesorze – zaprotestowała nieprzekonująco. – Byliśmy tylko… zmartwieni. O was obu – podkreśliła.
Snape przewrócił oczami. Nigdy się ich nie pozbędzie, jeśli Potter nie zademonstruje, że nie został pobity do nieprzytomności.
- Potter! Uspokój swoich przyjaciół.
- Nic mi nie jest – doszedł do nich żałosny dźwięk z sypialni. – N-naprawdę… - Snape był pod wrażeniem. To zabrzmiało niemal jak szloch.
- To był naprawdę świetny lot, stary! – Ron nie mógł się powstrzymać, by tego nie krzyknąć na dźwięk głosu Harry’ego. – Cały zespół jest całkowicie zazdrosny, a to ostatnie nurkowanie nad stołem Puchonów było po prostu wspaniałe! Ty… AU! – Ron przerwał krzyk, kiedy piorunująca go wzrokiem Hermiona uderzyła go mocno w ramię.
Na krzyk bólu najlepszego przyjaciela, Harry wybiegł z pokoju, podejrzewając najgorsze.
- Tato! Uderzyłeś go? – zapytał gwałtownie.
Jego pisk ucichł gdy zobaczył Rona, trzymającego się za ramię, nie za tyłek, ale zanim mógł powiedzieć coś jeszcze, Hermiona wybuchła jak Wezuwiusz.
- Harry Jamesie Potterze! Co ty sobie myślałeś! Straciłeś rozum? Co to był za idiotyczny kawał? Podejmować wyzwanie? Czy ty masz pięć lat? Jak mogłeś… - krzyczała, zbliżając się do niego.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się ze strachu i zaczął się cofać.
- Her-Hermiono! Zostałem ukarany! Nie mogę z tobą rozmawiać! – Jego skrzek się urwał, kiedy wyciągnęła rękę i chwyciła go za koszuklę.
- Posłuchaj mnie, Harry Potterze! – warknęła, brzmiąc niemal tak strasznie jak jego opiekun. – Jeśli KIEDYKOLWIEK zrobisz coś takiego ponownie, zabiję cię!
Harry przełknął i energicznie pokiwał głową. Rzucając mu ostatnie piorunujące spojrzenie, Hermiona puściła go i Harry wystrzelił z powrotem do bezpiecznego pokoju.
- Chodź, Ronald – rozkazała, odwracając się na pięcie.
Ron wiedział, że lepiej się nie kłócić. Pospieszył do drzwi, zanim Hermiona mogła zwrócić swój przerażający gniew przeciw niemu (znowu). Hermiona zaczęła za nim iść, ale została zatrzymana przez dłoń profesora Snape’a na ramieniu. Spojrzała na niego zaskoczona.
- Panno Granger, mimo że szanują pani opinię – powiedział surowo, –sugeruję, żebyś sobie przypomniała, że nie jesteś matką pana Pottera, tylko przyjaciółką. Nieznośne mądrale mogą być tolerowane za ich szkolną pomoc, ale ubliżające jędze szybko tracą przyjaciół. Możesz być bardzo inteligentna, ale twój rozwój społeczny pozostawia wiele do życzenia. Musisz się nauczyć, że fakt, że nasz rację, nie oznacza, że inni będą chcieli twoich rad, krytyki czy wtrącania się. Przeciwnie w rzeczywistości. Sprawiając, że inni czują się głupi czy mali jest idiotycznym podejściem i jeśli nie chcesz być skazana na bycie niemiłą, aczkolwiek błyskotliwą, czarownicą, musisz zwrócić większą uwagę na okazywaniu szacunku swoim rówieśnikom. Wcale nie kwestionuję twojej opinii na temat ostatniego wyczynu pana Pottera, ale jestem całkowicie zdolny do tego, by go przekonać o jego błędnej ocenie. On nie potrzebuje, żebyś zachowywała się jak jego rodzic, panno Granger, ani też nie nadajesz się do tej roli. Udowodniłaś już, że jesteś odważną i lojalną przyjaciółką. Sugeruję, żebyś również popracowała nad byciem pomocną i współczującą. – I po tych słowach, wypchnął ją za drzwi i zamknął je za nią mocno.
Hermiona stała z otwartymi ustami, a jej oczy błyszczały od łez. Jej myśli były w całkowitym zamieszaniu. Nazwał ją „nieznośną mądralą”! Ale także powiedział do niej, że jest „odważną i lojalną przyjaciółką”, nie wspominając o „błyskotliwą”. Nie była pewna, czy wybuchnąć płaczem z upokorzenia czy radości.
Przed nią pojawiła się przestraszona twarz Rona.
- Uch, wszystko w porządku, Miono?
Hermiona rozpaczliwi pociągnęła nosem.
- U-uważasz, że jestem jędzą, Ron? Albo mądralą?
- Eee… - Ron rozejrzał się dziko, szukając jakiejś ucieczki. Zrealizowały się jego najgorsze lęki, kiedy Hermiona wybuchła płaczem rzuciła się na niego.
- Przepraszam! – jęknęła w jego ramię. – Nie powinnam cię bić! Przepraszam! Nie chciałam być tak apodyktyczna.
- Eeee, to dlatego, że jesteś tak bystra, Miono – powiedział Ron, klepiąc ją niezręcznie po plecach. – Nic dziwnego, że reszta z nas sprawia, że szalejesz. – Przełknął ciężko. Nie sądził, że w całym swoim życiu kiedykolwiek będzie się czuł tak niekomfortowo. – M-musisz pamiętać, żeby być nieco bardziej, um, cierpliwą.
- Uważasz, że jestem bystra? – zapytała Hermiona z nadzieją.
- No cóż, tak! – Ron przewrócił oczami. – I jesteś też odważna – dodał wspaniałomyślnie. – Kopnąć w taki sposób Sama Wiesz Kogo? Kurcze! Nie potrafiłbym czegoś takiego zrobić nawet za milion lat.
Teraz oczy Hermiony lśniły uwielbieniem, nie łzami. Nikt inny (poza jej rodzicami) nie powiedział do niej tylu miłych rzeczy.
- Och, Ron!
- Eee, już lepiej? – zapytał z nadzieją, czując się raczej niepewnie przez spojrzenie jej oczu.
Skinęła głową i wzięła go za rękę.
- Yhym.
Ron zaróżowił się. Naprawdę nie był pewny, czy chce trzymać się za rękę z dziewczyną – przyjemniej jeszcze nie – ale jego ramię wciąż lekko bolało i uznał, że bezpieczniej jest nie oponować.
- No to, um, chodźmy.
Skinęła radośnie głową.
Za pielgrzymką Rona i Hermiony do kwater Snape’a szybko podążyła wizyta Wooda, Jones i Percy’ego, Flinta i nawet Draco i Neville’a – których Snape się nie spodziewał.
- Uczyliśmy się zielarstwa i Neville chciał – eee – zadać pytanie o eliksiry – wyjaśnił niewyraźnie Draco swojemu Opiekunowi Domu, podczas gdy Gryfon odwrócił głowę, by spojrzeć w kierunku korytarza do pokoju Harry’ego.
Snape westchnął. Miejmy nadzieję, że chłopcy wkrótce nauczą się odrobinę chytrości.
- Pan Potter jest zamknięty w swoim pokoju. Jego narządy nie zostały użyte w żadnym eliksirze. Wróci do innych uczniów na śniadanie. A teraz ma pan jeszcze jakieś pytania, panie Longbottom?
- Nie, proszę pana – przyznał zaczerwieniony Neville.
- Dobrze. Panie Malfoy?
- Nie, profesorze – powiedział nieśmiało Draco.
- Więc życzę dobrej nocy.
Snape zamknął za nimi drzwi i wziął głęboki oddech. Kilka kolejnych minut nie będzie przyjemnych, ale wiedział, że nie może wycofać się z obowiązku.
- Potter. – Stanął w drzwiach pokoju chłopaka. Uważał, by nie zamykać lub w inny niż słowny sposób ograniczać dzieciaka, żeby Harry nie przypomniał sobie o czasach w komórce Dursleyów.
Harry uniósł wzrok i przełknął. Miał nadzieję, że profesor nie zauważy jego gafy, ale sądząc po wyrazie twarzy Snape’a, zauważył. Harry spuścił wzrok i przeklął się. Głupek! Jesteś tak strasznie głupi Harry! Jak mogłeś to zrobić?
No, w porządku, może czasami myślał o profesorze w taki sposób (cóż, raczej częściej niż czasami), ale nigdy, absolutnie nigdy nie planował użyć tego słowa przy mężczyźnie. Po dzisiejszej rozmowie z ojcem chrzestnym myślał o tym coraz więcej. A potem tak się zdenerwował, kiedy usłyszał krzyk Rona i pomyślał, że jego opiekun dał klapsa jego kumplowi za podziw dla wyczynu Harry’ego… I po prostu mu się wymsknęło.
Wiedział, że to absolutna bezczelność, nazywać w taki sposób profesora. Profesor Snape wykazał ogromną hojność, zgadzając się być jego opiekunem oraz by zatrzymać go, zamiast kazać mu mieszkać ze swoim ojcem chrzestnym, podczas gdy tego właśnie oczekiwał Łapa. Wielu ludzi byłoby szczęśliwych mogąc pozbyć się nieoczekiwanego podopiecznego, ale kiedy Harry powiedział, że nie chce iść z Syriuszem, Snape ani razu nie oponował. Po prostu zgodził się zatrzymać Harry’ego. I jak Harry odpłacił się za jego hojność? Będąc tak zarozumiałym, by nazwać go „tatą”, jakby Snape chciał, by jakaś dziwaczna sierota nazywała go w taki sposób.
Harry doskonale wiedział, że profesor się o niego troszczy – było to oczywiste we wszystkim, co zrobił mężczyzna – ale to nie dawało mu prawa do mówienia do mężczyzny w taki sposób. Wyraźnie przekroczył granicę przyzwoitości. Nawet jego ojciec chrzestny nie chciał, żeby Harry nazywał go rodzinnym tytułem jak „wujek”, ale kto by go winił? Kto chciałby udawać, że jest związany z nim przez cokolwiek poza rozmyślnie przyjętym obowiązkiem? Jedną rzeczą jest szlachetne zaakceptowanie ciężaru jakim jest opieka nad sierotą, a czym innym to, że ktoś mógłby pomyśleć, że jest się naprawdę związanym poprzez krew z takim dziwakiem.
- Przepraszam, że pana tak nazwałem – powiedział prędko Harry, mając nadzieję, że powstrzyma to od ostrej bury albo – co gorsze – delikatnie sformułowanego wyjaśnienia, dlaczego taki termin nie jest ani właściwy, ani ceniony. – To się już więcej nie powtórzy. Przysięgam.
Snape nie udawał, że błędnie zrozumiał chłopca. Harry był czerwony z zakłopotania i Snape mógł zrozumieć, dlaczego. Musiał myśleć – podobnie jak Snape – że jego prawdziwy ojciec podniósłby się z grobu na gafę dzieciaka. Jak bachor mógł być aż tak zdezorientowany, by nazwać go „tatą”, nigdy nie zrozumie. Może spotkanie z Blackiem i Lupinem spowodowało, że myślał o Jamesie i Lily?
- Nie sądzę, że twój ojciec byłby na ciebie… rozgniewany, Potter – powiedział ostrożnie Snape, kłamiąc przez zęby. James, którego znał, zapewne udusiłby chłopca za pomylenie go z tłustym Ślizgonem. – Miałeś długi i emocjonalny dzień. To zrozumiałe, że się pomyliłeś.
Harry czuł lekką ulgę, ale też sporą dozę przygnębienia. To dobrze, że profesor nie wydawał się wściekły na jego zuchwałość, ale w małym kąciku serca miał nadzieję, że profesor Snape mógłby udawać, że choć trochę mu się to podobało. Nie żeby pochlebiał, ale przynajmniej żeby nie był odtrącony przez pomysł, że Harry mógłby być jego synem. Harry mocno zdusił tą bezczelną myśl i przypomniał sobie, jak wiele profesor dla niego zrobił.
- Upewnię się, że Ron i Hermiona nikomu nie powiedzą – obiecał. Tym sposobem profesor mógłby zobaczyć, że rozumie i że nie spróbuje w przyszłości naruszyć delikatnych uczuć mężczyzny.
Snape uniósł brew. Czy bachor wyobrażał sobie, że jego przyjaciele mogliby dokuczać mu przez tą uwagę?
- Wątpię, że o tym wspomną.
- Tak, ale upewnię się. Znaczy, wiem, że nie chciałby pan, żeby ktokolwiek myślał, że jest pan moim prawdziwym tatą. – Harry zdołał uśmiechnąć się lekko. – Wiem, że tak naprawdę nikt mnie nie chce. Nie jako syna.
- Co? – zapytał Snape, a jego głos był chrapliwy ze zdziwienia.
- Znaczy, był pan świetny – powiedział Harry, przestraszony spojrzeniem na twarzy mężczyzny. Czy profesor pomyślał, że jest niewdzięczny? – Zachowywał się pan jak… prawdziwy ojciec, więc ja, wie pan, uznałem, że to prawdziwe – tylko na chwilę – powiedział szybko, zdając sobie sprawę, że coraz bardziej się pogrąża. – Wiem, że nie chce pan, żebym był kimś więcej niż podopiecznym, ale to i tak naprawdę dużo. Znaczy, bycie pana podopiecznym jest naprawdę super. Nie winię pana, że nie chce pan, żeby czyjś dzieciak nazywał pana „tatą”… znaczy, wiem, że to niegrzeczne. Wiem o tym, naprawdę. I więcej nie nazwę pana… w taki sposób. Okej? Wiem, że jestem dziwakiem – paplał Harry, tak zażenowany wyrazem twarzy Snape’a, że był tylko w części świadomy tego, co mówi. – I był pan po prostu miły i w ogóle…
- Harry. – Snape w końcu zdołał zmusić swój głos do działania. Wyszło raczej szorstko, więc oczyścił gardło i spróbował ponownie. – Potter. Podejdź. – No. O wiele lepiej.
Harry niechętnie stanął przed nim. Z jego pozycji jasno wynikało, że oczekiwał, że będzie – w najlepszym wypadku – okrzyczany. Nie odrywał wzroku od ziemi, a jego ramiona zgarbiły się w przygotowaniu na kazanie.
- Czy zasugerowałeś, że… - Snape znowu musiał oczyścić gardło. – … że myślisz o mnie jak o ojcu? O swoim ojcu?
- Przepraszam – wyszeptał Harry, zastanawiając się, czy można umrzeć z upokorzenia.
- To nie jest odpowiedź.
Harry zamknął oczy. Och, Merlinie, czy mogło pójść gorzej?
- Tak – przyznał w końcu ledwie słyszalnym głosem.
Snape nie zaakceptował głośnego szumu w uszach. Wystarczająco złe było to, że niemal zemdlał przed Blackiem.
- Chcesz nazywać mnie… „tatą”? – To słowo brzmiało dziwacznie na jego języku.
- Tylko udawałem – powiedział Harry błagalnie. – Nie chciałem mówić tego głośno. Nie chciałem, żeby pan był wściekły.
- Dlaczego coś takiego miałoby mnie rozzłościć? – zapytał Snape bezbarwnie.
Harry wzruszył przygnębiony ramionami.
- Dlaczego miałby pan chcieć takiego dziwnego, bezużytecznego dzieciaka za syna? Znaczy, wszyscy wiedzą, że pan dba o podopiecznego, bo to pana obowiązek, ale nie jest pan, no, spokrewniony.
Snape patrzył na dzieciaka. Chłopak naprawdę myślał, że mógłby zanieczyszczać innych. Że wołanie na Snape’a „tata” w jakiś sposób skaziłoby Snape’a. Severus zdławił dziki śmiech. Jakby już nie został splamiony przez spłatę tatuażu na przedramieniu.
- Potter, ty… źle zinterpretowałeś… sytuację.
To sprawiło, że Harry poderwał głowę z brwiami zmarszczonymi z niezrozumienia.
- Huh?
- Nie jestem na ciebie zły za nazwanie mnie „tatą”, głupi dzieciaku – powiedział Snape, starając się, by jego głos był miarowy. – Ale takie połączenie ciebie ze mną byłoby szkodliwe dla ciebie, nie dla mnie.
- Huh? Ale to głupie – zaprotestował Harry, zbyt zszokowany, by rozpoznać grubiaństwo. – Znaczy, jest pan świetny. Jest pan Mistrzem Eliksirów i Opiekunem Slytherinu, i walczył pan z Voldesnortem, i nikt z panem nie zadziera, i uratował mnie pan, i… - Harry przerwał, - i innych też, i nikogo się pan nie boi, nawet dyrektora! Wszyscy wiedzą, że jest pan mądry i silny i jest pan, nawet Fred i George nie mają odwagi zrobić żartu w pana klasie! Wszyscy inni nauczyciele mówią, żebyśmy się zachowywali albo proszą pana, żeby zajął się ich klasą na jeden dzień. A ta reporterka zrobiła to, co pan powiedział, a ciocia Molly i wujek Artur mówili, że jest pan jak najlepszy rodzic i nawet dyrektor i tata Draco słuchają się pana. A wszystkie dziewczyny przyklejają pana zdjęcie do ścian, tak jak zdjęcia Łapy – dodał Harry, marszcząc nos. – Pani Hooch nawet ma jedno w swoim biurze, obok mioteł.
Snape zamrugał. Usłyszenie tego zewnętrznego poglądu na niego samego było, mówiąc delikatnie, zdumiewające. Har… Potter myślał, że jest mądry? I silny? I szanowany? A dziewczyny uważały go za atrakcyjną osobę? Jak ktoś mógł go opisać pomijając takie terminy jak „tłusty”, „z wielkim nosem”, „okrutny”, „śmierciożerca”, „niesprawiedliwy”, „wredny” i „zły”?
- A ja? Znaczy, jestem tylko Harry. Nikt nie chce sieroty. Moje własne wujostwo mnie nie znosiło, nawet wcześniej, kiedy byłem dzieckiem, zanim stałem się dziwakiem. A teraz, gdy umiem rozmawiać z – no, wie pan – to tylko wszystko pogarsza. Ciągle zawalam  i jestem w gazecie i teraz Voldesnort jest na mnie wściekły, nawet bardziej niż był wcześniej i wciąż pan i profesor McGonagall musicie mnie ratować…
Snape zatrzymał samobiczującą litanię Harry’ego prostym, celowym pociągnięciem go do uścisku. Nie mógł powstrzymać grymasu twarzy, kiedy to szpiczaste czoło ponownie uderzyło w jego mostek, ale potem Harry chwycił się jego szaty i zaszlochał.
- Przepraszam! Przepraszam! Wiem, że nikt mnie nie chce! Wiem, że nigdy mnie nie będziesz kochać tak, jak ja ciebie! Przepraszam, że udawałem, że jest inaczej!
- Cicho bądź, niepoważny bachorze! – rozkazał Snape, a jego własny głos się wahał. – Ci wyrodni mugole zasadzili kłamstwa w twojej głowie. Nie rozumiesz, jaki niezwykły i utalentowany jesteś? Cały czarodziejski świat praktycznie pada ci do stóp. Ty, niekochany? Jest wielu ludzi, którzy cię kochają, głupi dzieciaku.
- Ale ty nie! – zakwilił Harry. – A inni mnie nie obchodzą!
- Idiota. Oczywiście, że cię k-kocham – warknął Snape, zaciskając uścisk wokół chłopca.
Ciężki szloch Harry’ego urwał się, jakby ktoś kliknął przełącznik. Powoli, nie śmiejąc się oddychać, Harry uniósł głowę i spojrzał na poważną twarz profesora.
- N-naprawdę? – wyszeptał z niedowierzaniem.
Snape próbował nie kręcić się pod wpływem przeszywającego, zielonego spojrzenia.
- Tak. Kocham cię. – Ha. Tym razem poradził sobie bez jąkania.
Oczy Harry’ego były wielkie na jego bladej twarzy.
- Naprawdę? Szczerze?
Severus przewrócił oczami.
- Tak. Czy muszę znowu się powtórzyć? – Na drżące skinięcie Harry’ego, prychnął. – Tak. Kocham cię. Zadowolony?
Po tym Harry zaczął płakać nawet mocniej i przytulał się do niego, aż Snape pomyślał, że jego żebra pękną.
- To kolejny przykład „łez szczęścia”? – zapytał Snape wreszcie z ostrożnością w głosie.
Harry zdołał zaśmiać się i załkać w tym samym momencie.
- Yhym.
Snape westchnął i wciąż czekał, aż burza minie. W końcu poczuł, jak chłopak przełyka i czka.
- Skończyłeś już?
Harry kiwnął głową, uderzając nią o jego mostek.
- Yhym. Eee… Jest pan na mnie wściekły?
Severus niemal jęknął. Czy to dziecko nie miało żadnego poczucia własnej wartości?
- Dlaczego miałbym być zły, panie Potter? Czy nie ustaliliśmy, że cieszę się, gdy nazywasz mnie „tatą”?
- T-tak, chyba tak. – Harry nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
- Dobrze. Bo chociaż nie sprzeciwiam się, żebyś mnie tak nazywał, stanowczo nie zgadzam się, żebyś nazywał siebie samego „dziwakiem”. Chyba w przeszłości rozmawialiśmy o tym.
Harry przełknął i schował twarz głębiej w szaty Snape’a.
- Tak, proszę pana – wymamrotał, chociaż prawdę mówiąc, nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że to zrobił. Nie, żeby naprawdę pamiętał, że Snape był zirytowany. Czy ojcowie nie powinni upewnić się, że nikt cię nie przezywa? Nawet ty sam.
- Żadnego mydła, dobrze? Nie powiem tego znowu – obiecał, krzywiąc twarz na myśl o ustach pełnych mydlin.
Lekki klaps wylądował na jego tyłku, sprawiając, że pisnął ze zdumieniem i spojrzał na profesora.
- Jeśli usłyszę to ponownie, nie dostaniesz tak delikatnie – powiedział poważnie Snape.
Harry ponownie pochylił głowę, chowając uśmiech w szatach mężczyzny. Mimo że jedną ręką dostał klapsa, druga dłoń Snape’a wciąż trzymała go ciasno.
- Dobrze – powiedział posłusznie.
- Przebierz się w piżamę. Chyba dzisiaj wczesny sen będzie odpowiedni – rozkazał Snape. – Z pewnością jesteś przemęczony.
Harry pociągnął nosem i uścisnął ostatni raz opiekuna, zanim się puścił. Otarł nos jedną ręką, a drugą potarł pośladek. Nie żeby klaps w najmniejszym stopniu bolał, ale zrobił to dla zasady.
Snape wziął oślizgłego, małego łobuza (stosunkowo suchą) ręką i pchnął go w stronę łazienki.
- Umyj się i przebierz, panie Potter. Zaraz wrócę. I lepiej żebyś był w łóżku.
- Dobrze… tato. – Harry zmusił swoją odwagę i przetestował nowe słowo, z niepokojem przygryzając wargę, zadowolony, że nie widzi twarzy mężczyzny.
Odpowiedziało mu klepnięcie w ramię, więc zrelaksował się z westchnięciem, kierując się pod prysznic.
Snape obserwował, jak drzwi łazienki zamykają się za diabełkiem, po czym podszedł szybko do szafki, gdzie połknął dwa Eliksiry Uspokajające w krótkim czasie, pomyślał chwilę, po czym wziął trzeci. Dopiero wtedy jego ręce przestały drżeć.
Był zaskoczony dostrzegając własną radość – och, w porządku, idiotyczne szczęście – na deklarację chłopca właściwie prześcigającą jego wesołe oczekiwanie na reakcję kundla. Chociaż po dzisiejszej niespodziewanej i nietypowej przemowie Blacka, przypuszczał, że Gryfon może nie być aż tak zaskoczony. A przynajmniej nie tak zaskoczony, jak sam Snape.
Kiedy dwadzieścia minut później wrócił do pokoju chłopca, znalazł go w łóżku, a jego zielone oczy patrzyły na niego z nadzieją.
- Czy możemy dzisiaj poćwiczyć oklumencji, tato? – zapytał Harry, zachwycony wydźwiękiem tego słowa i sposobem, jaki poruszało ono jego językiem.
Jego profes… ojciec burknął, ale usiadł na brzegu łóżka Harry’ego.
- Och, w porządku. Przekręć się i oczyść umysł.
Harry pisnął z czystego szczęścia, kiedy mocne palce jego ojca zaczęły ugniatać jego plecy, a aksamitny głos mężczyzny przeprowadził go przez początkową relaksację. Mniej niż pięć miesięcy temu, mieszkał w komórce pod schodami, bez żadnych przyjaciół, nienawidzony przez własnych krewnych. Teraz miał nowe życie, wraz ze swoim nieco osobliwym (ale mającym dobre chęci) ojcem chrzestnym, wspaniałymi przyjaciółmi i najlepszym ojcem na świecie.
Snape ugniatał plecy chłopca, na próżno zauważając częścią umysłu, że chłopiec naprawdę buduje bardzo porządne bariery umysłowe. Jego umysł pędził, kiedy w roztargnieniu recytował słowa, by Harry wyobraził sobie ćwiczenie. Mniej niż pięć miesięcy temu, żył w lochach, bez żadnych przyjaciół, pogardzany przez większość czarodziejskiego świata. Teraz miał nowe życie, wraz z zakochanymi nastolatkami, nowo uwielbianymi kolegami i synem, który go kochał. Pozwolił sobie na szydzącą minę, która skradła jego rysy; czy ten głupi Czarny Pan naprawdę myślał, że Snape pozwoli komukolwiek zranić tego dzieciaka? Voldemort nawet się nie dowie, co go trafiło.

CDN…



 I jak wam się podobał rozdział? Mnie urzekł <3

sobota, 20 maja 2017

SR - Rozdział 2 - Niechciane sny


Pokój był zniszczony, brudny i oświetlony tylko przez ogień w kominku. Jedna osoba siedziała w fotelu naprzeciwko kominka, podczas gdy inna klęczała przy boku krzesła. Klęczący mężczyzna nosił czarny płaszcz, który zakrywał wszystkie jego cechy, ale jego ręce były widoczne. Wyraźnie drżały i miały w sumie tylko dziewięć palców. Dla wszystkich, którzy czytali „Proroka Codziennego” było jasne, że ta osoba to Peter Pettigrew.
Peter Pettigrew, zwany też Glizdogonem przez swoich byłych przyjaciół z powodu swojej animagicznej formy (szczura), został zatrzymany przez Ministerstwo, jednak w jakiś sposób zdołał uciec tuż po zakończeniu procesu Blacka. Nikt nie wiedział jak albo czy rozmawiali. Aurorzy szukali uciekiniera, ale z niewielkimi rezultatami. Znalezienie szczura z tylko czterema palcami w lewej, przedniej łapie było jak szukanie igły w stogu siana.
Cichy, pełen przerażenia głos Pettigrew wypełnił pokój.
- Mój panie, jest jeszcze trochę, jeśli wciąż jesteś głodny – powiedział.
Osoba na fotelu przemówiła, ale jego głos nie brzmiał ludzko. Był wysoki i szokująco zimny.
- Nie teraz – syknął. – Przesuń mnie bliżej, Glizdogonie. – Glizdogon zrobił, co mu kazano, przesuwając krzesło bliżej ognia, po czym ukląkł. – Gdzie Nagini? – zapytał z irytacją mężczyzna o wysokim głosie.
- N-nie jestem pewny, mój panie – odpowiedział nerwowo Glizdogon. – Myślę, że bada teren. Mogę spytać, jak długo tu zostaniemy?
- To się zobaczy – powiedział wysoki głos. – Musimy poczekać, aż przeminą Mistrzostwa Świata w Quidditchu. Każdy czarodziej i czarownica w cholernym Ministerstwie Magii będą wypatrywać jakiejkolwiek niecodziennej aktywności, podwójnie sprawdzając wszystko i wszystkich. Tak musi być.
- Mój panie, czy musisz użyć Harry’ego Pottera? – zapytał cicho Glizdogon, niemal z przerażeniem. – Teraz jest dobrze chroniony w Hogwarcie z kundlem i wilkołakiem jako opiekunami. Ktoś inny mógłby być łatwiejszym…
- Łatwiejszym, to prawda, ale mam swoje powody – powiedział stanowczo wysoki głos. – To musi być Harry Potter. Mam plany, które zadziałają bez względu na ochronę, którą, jak wierzy ten głupiec, Dumbledore, ma nad chłopakiem. Z twoją odrobiną odwagi, Glizdogonie, wszystko pójdzie tak, jak zaplanowałem. Czy proszę o zbyt wiele od tchórza takiego, jak ty?
- Mój panie! – powiedział Glizdogon w panice. – T-to ja przyprowadziłem dla ciebie Berthę Jorkins! Była użyteczna! Miała informację…
- Tak, miała, ale to raczej było tylko szczęście. Nie okłamuj mnie. Wiesz, co robię tym, co kłamią. Jej informacje były nieocenione, to prawda. Będziesz nagrodzony, Glizdogonie. Jest zadanie, które będziesz mógł wykonać, zadanie, za które wielu moich zwolenników oddałoby prawą rękę, ale to nie może zostać jeszcze ujawnione. Kiedy nadejdzie czas, będziesz tak użyteczny jak Bertha Jorkins.
Pettigrew zadrżał ze strachu.
- C-czy też mnie zabijesz? – zapytał ochrypłym głosem.
- Dlaczego miałbym to zrobić? – zapytał chytrze wysoki głos. – Bertha została zabita, ponieważ było to konieczne. Nie mogliśmy pozwolić jej wrócić do Ministerstwa z tym, co widziała, czyż nie? Powinienem być martwy, a na ciebie poluje całe Ministerstwo Magii. Zmodyfikowanie jej pamięci nie wchodziło w rachubę. Zaklęcia pamięciowe można złamać, przez co wrócilibyśmy do problemu zostania zidentyfikowanym.
Cisza wypełniła pokój. Właściciel wysokiego głosu musiał być głęboko zamyślony, ponieważ Pettigrew nic nie powiedział. Jedynie czekał, aż „jego pan” przemówi.
- Cierpliwości, Glizdogonie – powiedział z rezerwą wysoki głos. – Skoro mój wierny sługa jest w Hogwarcie, Harry Potter jest już całkiem mój. Tak musi być. – Rozległ się słaby, syczący odgłos. – Chyba słyszę Nagini – powiedział, po czym zaczął syczeć.
Chwilę później do pomieszczenia wszedł z innego pokoju wielki na niemal dwanaście stóp wąż, zasyczał do mężczyzny z wysokim głosem, który odpowiedział również syczeniem. To było niemal tak, jakby się rozumieli. To niemal tak, jakby mężczyzna mógł mówić w jakimkolwiek dziwnym języku węże mówiły. Pettigrew pozostał tam, gdzie klęczał, ale jasne było, że widok węża i mężczyzny, syczących do siebie sprawiało, że stawał się nerwowy… cóż, bardziej nerwowy niż już był.
- Według Nagini stary mugol stoi w pokoju obok i wszystkiego słucha – powiedział mężczyzna z wysokim głosem po angielsku, kiedy wąż zwinął się na dywaniku obok krzesła.
BIEGNIJ! Nie pozwól mu się zobaczyć!
Pettigrew skoczył na równe nogi i pospieszył do drzwi, po czym otworzył je na oścież, ujawniając staruszka z laską, patrzącego na Pettigrew w przerażeniu. Jasne było, że mężczyzna miał chorą nogę i dlatego nie był w stanie uciec. Chwytając mężczyznę za ramię, Pettigrew wciągnął go do pokoju tak, ze stanął przed plecami fotela.
- Jak wiele słyszałeś, mugolu? – zapytał z ciekawością wysoki głos.
- Jak mnie nazywasz? – zapytał z odwagą staruszek.
- Mugolem, czyli nie jesteś czarodziejem, a zatem również jesteś nikim ważnym – powiedział zimno wysoki głos.
- To jakieś bzdury – powiedział twardo staruszek. – Słyszałem dość, by iść na policję. Zamordowałeś i planujesz kolejne morderstwo! Kiedy moja rodzina dowie się, że zniknąłem, pójdą za mnie na policję.
- Ty nie masz rodziny, Franku Bryce – powiedział cicho ukryty mężczyzna. – Mieszkasz sam na tych ziemiach. Powinieneś wiedzieć, że lepiej nie kłamać Lordowi Voldemortowi, mugolu. Odwróć moje krzesło, Glizdogonie, żebym mógł stanąć przed mugolem, który śmiał stanąć mi na drodze.
NIE! Uciekaj, póki możesz! On cię zabije!
Pettigrew zaskomlał, ale zrobił, co mu kazano. Powoli odwrócił krzesło, póki nie stało przodem do staruszka, który natychmiast upuścił laskę i krzyknął głośno. Voldemort uniósł różdżkę, celując nią w krzyczącego mężczyznę. Wymamrotał słowa, po których z jego różdżki wystrzeliło zielone światło. Krzyk urwał się gwałtownie, kiedy Frank Bryce zgiął się na podłogę.
NIE! PROSZĘ NIE!
Był martwy.
W swoim pokoju w Hogwarcie, Harry Potter w końcu obudził się z okropnego snu, oddychając ciężko, zalany potem, a jego blizna w kształcie błyskawicy na czole paliła. Zajęło Harry’emu chwilę zanim zdał sobie sprawę, że jest trzymany w miejscu i spojrzał na rozmazane twarze Syriusza i Remusa. Zaczął się trząść, patrząc na opiekunów z przerażeniem. To się nie wydarzyło. To się nie mogło wydarzyć.
Syriusz i Remus powoli puścili nastolatka.
- Krzyczałeś przez sen, Harry – powiedział z niepokojem Syriusz. – Próbowaliśmy cię obudzić przez pięć minut. Chcesz o tym porozmawiać?
Harry zamknął oczy i poczuł, że łza spływa po jego policzku. Jak mógłby im powiedzieć? Jak mogę tego nie zrobić.
- T-to był Voldemort – powiedział Harry, jego głos drżał tak, jak ciało, – i Pettigrew. Voldemort zabił kobietę o imieniu Bertha Jorkins zaraz po tym, jak wydobył z niej jakieś informacje. Właśnie zabił mugola Franka Bryce’a. Posłał kogoś tutaj, by mnie dorwał…
Syriusz natychmiast pociągnął Harry’ego do uścisku, podczas gdy Remus wybiegł z pokoju.
- Już dobrze, Rogasiątko – powiedział miękko, zaczynając kołysać Harrym w tył i w przód, by pocieszyć nastolatka. – To był tylko sen…
- Ale boli mnie blizna – przerwał mu Harry. Ból powoli odchodził, ale nadal bolało, a tego Harry nie czuł przez lata. – To się stało tylko, kiedy Voldemort był w Hogwarcie podczas mojego pierwszego roku. Wiem, że go tu nie ma, więc dlaczego mnie tak boli?
Syriusz milczał, wciąż trzymając chrześniaka. Harry nie lubił ciszy. Syriusz zawsze wydawał się mieć odpowiedź na wszystko, nawet jeśli tą odpowiedzią było „Zapytaj Lunatyka”. Dla Harry’ego, jego opiekunowie znali wszystkie odpowiedzi. Chowając twarz w pierś chrzestnego, Harry po prostu trzymał się go ciasno, nawet nie słysząc, jak Remus wrócił z towarzystwem.
- Syriuszu? – zapytał miękko Remus.
- Boli go blizna – powiedział Syriusz, zerkając przez ramię na Remusa, a jego oczy milcząco błagały o stłumienie jego obaw. – Proszę, powiedz mi, że to nie to, co myślę.
Łagodna dłoń spoczęła na ramieniu Harry’eg, zmuszając go, by podniósł wzrok i zobaczył profesora Dumbledore’a, patrzącego na niego ze współczuciem. Ich oczy się spotkały i przez dłuższą chwilę, żaden nic nie mówił, patrząc na siebie nawzajem. Kiedy w końcu Dumbledore zerwał kontakt wzrokowy, Harry schował twarz z powrotem w pierś Syriusza, chcąc tylko zapomnieć o wszystkim, co widział.
- Dumbledore? – szepnął Remus. – To coś więcej niż koszmar, prawda?
- W tym momencie trudno powiedzieć – odpowiedział profesor Dumbledore, a zwykły uprzejmy ton zniknął z jego głosu. – Wiem, że ostatnią rzeczą, jakiej pragniesz, jest ujawnienie, czego byłeś świadkiem, Harry, ale w razie, gdyby była to prawda, musimy wiedzieć. Możesz to dla nas zrobić?
Opowiadanie swojego koszmaru rzeczywiście było ostatnią rzeczą, jakiej Harry chciał, ale jak mógłby odmówić, kiedy prosili go w ten sposób? Odsuwając się od ramion ojca chrzestnego, Harry spojrzał na profesora Dumbledore’a i skinął głową, po czym ponownie zaczął opowiadać, czego był świadkiem Remus przysunął krzesła dla siebie i Dumbledore’a, podczas gdy Syriusz pozostał na swoim miejscu na łóżku, siedząc twarzą do Harry’ego. Zarówno Syriusz jak i Remus wyglądali na gotowych do doskoczenia do niego w momencie, gdy Harry miałby kłopoty, ale to nigdy się nie stało.
Kiedy Harry opowiedział trzem czarodziejom wszystko, co pamiętał, profesor Dumbledore podziękował mu i namawiał, żeby spróbował zasnąć. Łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Harry wciąż trząsł się i skończyło się na tym, że wycofał się na sofę w pokoju z Remusem, który nalegał, że jest całkiem przytomny i posłał Syriusza do łóżka.
Ponieważ Harry ledwo utrzymywał oczy otwarte, gdy dotarł do sofy, Remus okrył go kocem i poprowadził go, by położył głowę na jego kolanach. Patrząc na gasnący ogień, Remus nawet nie zauważył, kiedy Harry odpłynął. Wiedział tylko, że Albus Dumbledore wierzy, że sen Harry’ego był czymś więcej niż zwykłym koszmarem.
^^^
Dźwięk cichych głosów powoli wyciągnął Harry’ego ze snu. Pierwszy głos brzmiał jak Syriusz, podczas gdy drugi wybitnie przypominał panią Weasley. Nie chcąc się jeszcze budzić, Harry jęknął i odwrócił się, naciągając koc na głowę, zdobywając tym chichot kogoś będącego bardzo blisko. Jego głowa opierała się na czymś mocnym, ale nie twardym, co było dziwne. Jego poduszka zwykle była miękka.
Łagodna dłoń zaczęła gładzić jego plecy, odciągając jego dodatkowe oszołomienie. Harry ponownie jęknął w proteście, zwijając się pod kocem w kulkę. Z jakiegoś powodu czuł się wyczerpany tak, jakby nie spał przez całą noc. To wtedy Harry przypomniał sobie, że miał koszmar, choć szczegóły były już raczej ogólnikowe. Był o Voldemorcie i Pettigrew, ale w rzeczywistości tylko tyle Harry pamiętał.
- No dalej, Harry – powiedział łagodnie Remus. – Czas wstawać. Nie chciałbyś śniadania?
Harry zdjął koc z głowy i spojrzał na rozmazanego Remusa zmęczonymi oczami, a moment później ponownie je zamknął.
- Zmęczony – mruknął, owijając koc ciasno wokół ciała. Normalnie jedzenie działało na Syriusza, ale Harry nigdy nie jadł zbyt wiele, przez ciągły wpływ lat z Dursleyami, na wspomnienie których Syriusz miał zwyczaj nachmurzać się. Według Syriusza, Hedwiga (sowa Harry’ego) jadała więcej niż Harry.
- Pozwól mu spać, Lunatyku – powiedział Syriusz od strony kominka. – Nie każdy wstaje o świcie jak ty, a po dzisiejszej nocy, Harry zasługuje na sen.
- Dzisiejszej nocy? – zapytała szybko pani Weasley. – Co się stało?
Syriusz westchnął. Wiedział, że Harry prawdopodobnie nie będzie chciał, by wszyscy wiedzieli o tym, co się stało, ale nie było szans, by pani Weasley się teraz wycofała. Prawdopodobnie tak troszczyła się o Harry’ego jak obaj Huncwoci.
- To tylko koszmar, Molly – powiedział z nonszalancją, po czym wyszczerzył się. – Harry’emu nic nie jest. Przez swój podeszły wiek Remus chyba zapomniał, że nastolatki potrzebują snu.
- Podeszły wiek! – krzyknął Remus, po czym spojrzał w kominek i uśmiechnął się. – Będziesz musiała nam wybaczyć, Molly. Już nie możemy się doczekać spotkania z twoją rodziną na Mistrzostwach Świata. – Zobaczył, jak pani Weasley powstrzymuje uśmiech i z cichym trzaskiem znika z kominka. Potem Remus skupił się na Syriuszu, wysuwając się spod głowy Harry’ego i wstał. – Pan Lunatyk chciałby przypomnieć panu Łapie, że wkracza na bardzo niebezpieczny teren. To nie pan Lunatyk siedział na tyłku przez dwanaście lat.
Oczy Syriusza zwęziły się, kiedy wstawał.
- Pan Łapa chciałby przypomnieć panu Lunatykowi, że kiedy on podróżował sobie po Francji, pan Łapa był szkolony, by zdjąć każdego, kto się mu przeciwstawi – odpowiedział. – Odważy się pan, panie Lunatyk?
Remus zrobił krok w stronę Syriusza.
- Och, oczywiście, panie Łapo – powiedział stanowczo. – Różdżki?
- Na to liczyłem – powiedział Syriusz, robiąc krok w stronę Remusa. Wyciągnął różdżkę i zakręcił ją między palcami. – Kiedy wygram, Harry będzie mógł spać tak długo, jak tego chce dzisiaj i każdego dnia podczas wakacji.
- Jeśli wygrasz, Łapo, a jest to wielkie jeśli – poprawił go Remus. – Jeśli ja wygram, przeprowadzisz z Harrym rozmowę, zgoda?
Syriusz skrzywił się. To widocznie była ostatnia rzecz, jakiej Syriusz chciał, a Remus doskonale o tym wiedział.
- To zwyczajnie okrutne, Lunatyku – powiedział, – ale zgadzam się.
Bez zbędnych słów Syriusz i Remus wyszli, by się pojedynkować. Wiedząc, że nie będzie wstanie całkiem zasnąć, Harry wyszedł spod koca i wycofał się do swojego pokoju, by zmienić ciuchy. Szybko nauczył się, że były takie momenty, kiedy Syriusz i Remus potrzebowali być swoimi starymi ja bez niego, by przypomnieć sobie, jak wiele się zmieniło. To dlatego Harry od czasu do czasu pytał swoich opiekunów, czy są szczęśliwi w tym układzie. Wydawało mu się, że byliby dużo szczęśliwsi bez zamartwiania się o niego.
Kiedy przebrał się i umył, Harry wyszedł z „Huncwocich Kwater”, jak je nazwał Syriusz i przeszedł przez korytarze, aż dotarł do okna, z którego mógł wyraźnie widzieć swoich opiekunów. Byli na środku dziedzińca, pojedynkowali się i śmiali. Harry musiał się uśmiechnąć na ten widok. Miło było patrzeć na nich, gdy byli zrelaksowani jak normalni ludzie.
- Galeona za twoje myśli, Harry – usłyszał za sobą uprzejmy głos profesora Dumbledore’a.
Harry odwrócił się szybko i zobaczył uśmiechającego się Dumbledore’a. Wzruszył ramionami i odwrócił się z powrotem, by znowu obserwować opiekunów.
- Są szczęśliwi – powiedział cicho. – Gdyby nie musieli się o mnie martwić, byliby tacy cały czas.
Dumbledore podszedł do niego i stanął po lewej Harry’ego.
- Możliwe – powiedział z namysłem. – Czy rozważyłeś, że to może ty jesteś powodem ich szczęścia? Remus Lupin był odległym i skrytym człowiekiem, zanim drugi raz pojawiłeś się w jego życiu. W ciągu kilku tygodni, bariera, którą wokół siebie postawił, zaczęła się kruszyć. To dzięki tobie, Harry. Potrzebował cię tak mocno, jak ty potrzebowałeś jego. – Dumbledore milczał przez chwilę, zanim kontynuował. – Z drugiej strony, Syriusz Black zawsze działał impulsywnie. Ruszył za Peterem, uciekł z Azkabanu i uratował cię przed wujem. Syriusz, którego znam teraz jest rozważny ze względu na ciebie. Myśli zanim zadziała, ponieważ musi dla odmiany musi pomyśleć też o kimś innym. Wszystko, co teraz robi wpłynie na ciebie, ponieważ jest za ciebie odpowiedzialny.
Harry westchnął i odwrócił się plecami do błoni.
- Właśnie o to mi chodzi – powiedział sfrustrowany. – Musi się o mnie martwić. Po prostu chcę, żeby byli szczęśliwi. – Spuścił wzrok na podłogę, pocierając nerwowo kark. – Nie powinni martwić się o to, że mam koszmary… Ja… Po prostu czuję się tak, jakbym ich wykorzystywał – wyjaśnił Harry. – Zrobili dla mnie tak wiele…
- Tak? – dociekał profesor Dumbledore. – Harry, robią to, co zwykle robią opiekunowie, troszczą się. Twój wuj i ciotka pozbawili cię tej wiedzy i z mojej strony, bardzo się za to przepraszam. Minie trochę czasu zanim się dostosujesz, Harry. Rozmawiałeś o tym z Syriuszem i Remusem?
Harry skinął głową.
- Myślą, że powariowałem – powiedział cicho.
Profesor Dumbledore zachichotał.
- Wątpię – powiedział uprzejmie. – Pewnie nie rozumieją, co czujesz, co jest całkowicie normalne u dzieci, które były w twojej sytuacji. Dorastałeś wierząc, że jesteś nieważny, więc to naturalne, że uważasz uczucia Syriusza i Remusa za ważniejsze od własnych. Pozwól im być dorosłymi, Harry. Pozwól im brać odpowiedzialność. Pozwól sobie na zachowanie dostosowane do twojego wieku… w granicach rozsądku, oczywiście. Mogę cię zapewnić, że personel mógłby żyć bez żartów, które twój ojciec chrzestny mógłby wyciąć, ale odrobina humoru niekoniecznie byłaby zła.
- Powiem Syriuszowi – powiedział cicho Harry. Wiedział, że Dumbledore ma rację na temat tego, jak dorastał, ale jak mógłby zachowywać się jak normalny czternastolatek, kiedy to właśnie było dla niego normalne? Taki właśnie był.
^^^
Była niemal pora lunchu, kiedy radosny Syriusz i nachmurzony Remus znaleźli Harry’ego w bibliotece. Harry nie musiał pytać, który wygrał i tylko słuchał, jak Syriusz zaczyna z podekscytowaniem mówić o Mistrzostwach Świata w Quidditchu, na które się jutro wybierali. Najwyraźniej Syriusz dostał wysokie siedzenia od Ministerstwa, co było próbą przeproszenia za dwanaście lat więzienia. Syriusz przyjął trzy bilety i zapytał, kto będzie z nimi w loży. Jak się okazało, będą z Weasleyami, rodziną Malfoyów i kilkom osobami z innych krajów.
Jutrzejsza gra miała być między Bułgarią a Irlandią i według Syriusza, Bułgaria miała fantastycznego szukającego, Wiktora Kruma. Zauważając ton Syriusza, Harry pojął aluzję. Wiedział, że Syriusz mówi mu o tym, żeby Harry mógł zyskać trochę wskazówek od Kruma na przyszłe mecze Quidditcha. Wszyscy członkowie obu drużyn latali na Błyskawicach, takich jak Harry’ego )którą dostał w prezencie od Syriusza na ostatnie święta), więc Harry wiedział, że gra będzie niezwykle szybka.
Następnego ranka wyruszyli na mecz ubrani w mugolskie ciuchy za pomocą środka transportu zwanego świstoklikiem, który sprawił, że Harry poczuł nieprzyjemne pociągnięcie w okolicach pępka. Pomimo wczesnej godziny, Harry był całkiem rozbudzony. Był zbyt podekscytowany, by poprzedniej nocy dużo spać i wiedział, że pewnie zapłaci za to później. Jak ktokolwiek mógł spać noc przed Mistrzostwami Świata w Quidditchu?
Przybyli tuż za pierwszą grupą namiotów i wrzucili świstoklik do dużego pudła z innymi, które już zostały użyte. Z dłonią na każdym ramieniu, Harry pozwolił Syriuszowi i Remusowi pokierować nim do miejsca, gdzie musieli iść. Żaden z nich nie powiedział ani słowa, przez co Harry czuł się nieco nerwowo. Włączył im się jakiś opiekuńczy tryb. To było niemal tak, jakby spodziewali się, że coś na nich wyskoczy i zabierze Harry’ego, co było całkiem zabawne. Kto zrobiłby coś takiego, kiedy wokół było tyle ludzi?
Kiedy szli, Harry widział, jak ludzie zatrzymują się i patrzą, po czym zaczynają do siebie szeptać. Od czasu do czasu Harry mógł usłyszeć, jak mamroczą: „Syriusz Black!” albo „patrz, to Harry Potter!”, co sprawiało, że Harry jęczał z irytacją. Dlaczego ludzie musieli być tacy nieuprzejmi? Harry poczuł, jak Syriusz zacieśnia uścisk i wiedział, że Syriusz czuje to samo.
Dotarli na krawędź lasu na szczycie pola i zobaczyli kilka rudzielców, otaczających ogień, który właśnie zapłonął przed jednym z dwóch obskurnych, dwuosobowych namiotów. Harry uśmiechnął się szeroko na ten widok. Wyraźnie widział pana Weasleya i bliźniaków, Freda i George’a, którzy byli dwa lata starsi od Harry’ego. Nie było jednak śladu po najlepszych przyjaciołach Harry’ego, Ronie i Hermionie, albo po najmłodszej Weasleyównie, Ginny.
Remus pochylił się tak, że jego usta znalazły się tuż przy uchu Harry’ego.
- Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy, Harry – wyszeptał. – Wiem, że możemy ufać Weasleyom, ale wokół jest zbyt wielu ludzi, którzy mogliby podsłuchać. Jeśli ludzie dowiedzą się, gdzie mieszka chłopiec, który przeżył i co robi, mogą chcieć takiego samego traktowania dla ich dzieci.
Harry skinął głową w odpowiedzi. Wiedział, że istnieją szczególne okoliczności, które pozwalają mu na pobyt w Hogwarcie podczas wakacji i że nikt nie powinien wiedzieć o tych szczególnych okolicznościach. Z jakiegokolwiek powodu Dumbledore potrzebował Syriusza i Remusa do pomoc, Harry nie zamierzał być tym, kto wyjawi informacje. Musiał udowodnić, że można mu ufać.
Fred i George pierwsi dostrzegli nowoprzybyłych.
- Hej, Harry! – krzyknął Fred, szybko wstając razem z bratem. – Hejka, profesorze Lupin! – Oboje spojrzeli nerwowo na Syriusza, jakby stracili słowa… ten jeden raz.
W pierwszej chwili Harry poczuł się dziwnie, ze Fred i George wciąż nazywają Remusa „profesorem Lupinem”. Nie wiedzieli, że Remus zrezygnował ze stanowiska nauczyciela, które obejmował podczas ubiegłego roku szkolnego? Zauważając lękliwe spojrzenia, jakie bliźniacy posłali Syriuszowi, Harry zdecydował podjąć się roli mediatora. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął było napięcie miedzy jego rodziną a Weasleyami.
- Fred, George, chyba nie spotkaliście jeszcze mojego ojca chrzestnego – powiedział wesoło Harry. – Syriusz Black.
Syriusz skinął głową dwóm chłopcom i spojrzał na pana Weasleya, który wstawał, by dołączyć do synów. Pan Weasley był nieco wyższy od Syriusza i miał rude, płonące włosy jak jego żona i wszystkie dzieci. Uważało się, że cechą Weasleyów było łatwe znalezienie ich w tłumie.
- Arturze – powiedział Syriusz z uśmiechem. – Zdaje mi się, że brakuje ci kilku.
Artur odpowiedział uśmiechem.
- Ron, Hermiona i Ginny poszli po wodę – powiedział radośnie. – Powinni wrócić w każdej chwili. Wasza trójka zamierza tutaj spędzić noc, czy wracacie po meczu?
Remus delikatnie pchnął Harry’ego w stronę Freda i George’a.
- Może znajdziecie resztę? – zaproponował. – Za dziesięć minut zaczniemy was szukać.
Wiedząc, że lepiej nie protestować, Harry tylko skinął głową i odszedł z bliźniakami. W momencie, gdy wyszli poza zasięg słuchu, George przeszedł przed Harry’ego, blokując mu drogę.
- Dobra, honorowy braciszku – powiedział z podejrzeniem w oczach. – Chcemy znać wszystkie szczegóły na temat znanego ci Syriusza Blacka. Nie pomijaj niczego.
Harry natychmiast zrobił się nerwowy. Dlaczego chcieli wiedzieć? Czy myśleli, że Syriusz jest jak Dursleyowie? Naprawdę myśleli, że Syriusz mógłby go kiedykolwiek zranić?
- Eee, o co wam dokładnie chodzi? – zapytał Harry. – Syriusz i Remus są świetni. Syriusz jest moim ojcem chrzestnym, a Remus jest dla mnie jak wujek… dobry wujek. Oni nigdy by…
- Hola, hola, Harry – powiedział szybko Fred, stając po boku George’a. – Nie chodziło nam o to, że mogliby cię zranić. Oboje wiemy, że profesor Lupin nigdy nie pozwoliłby, żeby coś ci się stało, a z tego, co mówił nam Ron, pan Black jest równie troskliwy, jeśli nie gorszy. Po prostu jesteśmy ciekawi. Był w Azkabanie przez dwanaście lat. Jak mu się udało nie oszaleć przy dementorach?
Harry tylko wzruszył ramionami. Nie sądził, że to on powinien mówić o przeszłości Syriusza.
- Syriusz nie lubi o tym dużo mówić – powiedział szczerze. Kto by lubił? – Syriusz jest bardzo zabawny. Wciąż próbuje mnie namówić, żebym wyciął Snape’owi żart…
- Co? – zapytał zaskoczony Fred.
- Żart? – spytał George, po czym wyszczerzył się, zanim spojrzał na brata. – Dziś może być mimo wszystko całkiem interesująco, Forge. Wskazówki jedynego człowieka, który kiedykolwiek uciekł z Azkabanu mogą być bezcenne.
Fred odpowiedział takim samym uśmiechem.
- Zgadzam się – powiedział, po czym spojrzał na Harry’ego, uśmiechając się radośnie. – Byłeś bardzo pomocny, Harry.
- Harry!
Harry spojrzał za Freda i George’a i zobaczył Rona, Hermionę i Ginny, niosących czajnik i kilka rondelków wody. Powstrzymał westchnięcie ulgi. Wiedział, że bliźniacy nie mieli na myśli nic złego, ale nie lubił bycia przypartym do rogu i zmuszonym do odpowiadania na pytania, zwłaszcza pytania, na które nie powinien odpowiadać. Nie znosił kłamać, ale naprawdę nie miał wielkiego wyboru.
- Udało ci się! – powiedział radośnie Ron, próbując iść bez wylewania wody. – Nie uwierzysz, jakich ludzi widzieliśmy. Czy ogień nadal się pali?
- Od kiedy tacie przeszła fascynacja zapałkami – odpowiedział George, po czym spojrzał na ich kemping. – Chodźcie. Profesor Lupin pójdzie nas szukać, jeśli zaraz nie wrócimy.
- Profesor Lupin jest tutaj? – zapytała gorączkowo Hermiona. – Może możemy przeanalizować notatki na zajęcia.
Harry poruszył się nerwowo.
- Eee… Myślałem, że już wszyscy wiecie – powiedział niezręcznie. – Remus zrezygnował, gdy wszyscy dowiedzieli się o jego drugiej stronie. Już nie jest nauczycielem.
Hermiona spojrzała na Harry’ego szeroko otwartymi oczami. Najwyraźniej o tym nie słyszała.
- Co zrobił? – zapytała zszokowana. – Harry, był najlepszym nauczycielem, jakiego kiedykolwiek mieliśmy! Jak mógł zrezygnować? Kogo obchodzi to, że jest wilkołakiem. Przecież nikogo nigdy nie zranił!
Harry potarł oczy pod okularami, gdy zaczęli iść z powrotem do kempingu Weasleyów. To z pewnością będzie interesujące. Hermiona była mugolaczką i nie miała uprzedzeń jak ci, którzy dorastali wśród czarodziejów i czarownic. Większość ludzi uważała wilkołaki za mroczne kreatury, które prędzej cię zabiją niż na ciebie spojrzą. Harry’emu ciężko było w to uwierzyć. Remus był całkowitym pacyfistą. Nigdy by nikogo nie skrzywdził.
Kiedy wrócili zauważyli trzy nowe osoby. Percy, który był dwa lata starszy od Freda i George’a i ukończył niedawno Hogwart, wydawał się być tym myślącym z najmłodszej piątki. Był prefektem i Prefektem Naczelnym, co całkowicie wprawiało w zakłopotanie jego młodszych braci. Wszyscy myśleli, że Percy był surowy.
Stojący po lewej Percy’ego rudzielec był zbudowany jak bliźniaki, niski i krępy, w przeciwieństwie do Percy’ego i Rona, którzy byli wysocy i patykowaci. Jego twarz zdawała się mieć zbyt wiele piegów i można ją je było pomylić z opalenizną. Miał umięśnione ramiona, z których jedno było popalone tak, że lekko błyszczało. Rudzielec stojący po jego lewej był wysoki, z długimi włosami, które spiął z tyłu w koński ogon. Miał na sobie kolczyki podobne do kłów i wyglądał, jakby właśnie wrócił z koncertu rokowego; nie dokładnie tak Harry wyobrażał sobie dzieci Weasleyów.
- Wróciliście! – wykrzyknął pan Weasley, kiwając ręką na Harry’ego, by podszedł. Kiedy to zrobił, pan Weasley położył dłoń na ramieniu Harry’ego i odwrócił go do trójki rudzielców. – Harry, zdaje mi się, że nie spotkałeś jeszcze Charlie’ego – powiedział, ustawiając Harry’ego dokładnie twarzą do rudzielca w środku, – mój drugi najstarszy syn i Billa, najstarszego. Charlie pracuje w Rumunii, a Bill w Egipcie.
- Miło mi was poznać – powiedział uprzejmie Harry. – Ron cały czas o was mówił.
Bill i Charlie uśmiechnęli się.
- Ach tak? – zapytał ze zdziwieniem Bill. – My o tobie też słyszeliśmy okropnie dużo. Właściwie, Ron zdawał się nie potrafić zamknąć. Zdaje mi się, że wiemy o tobie więcej niż ty sam.
Harry nie wiedział, co powiedzieć. Wiedział, że Bill żartuje, ale odkąd wszedł w czarodziejski świat, irytowało go to, że wszyscy wiedzieli więcej o jego życiu niż on sam. Remus i Syriusz pomogli wypełnić pustkę, która została po rodzicach i jego czasie z nimi, ale to nadal piekło. Dlaczego wszyscy myśleli, że jego życie to ich biznes?
Następne, co Harry wiedział to fakt, że Syriusz chwycił go i odciągnął od Weasleyów. Minął moment, zanim Harry zdał sobie sprawę, że do pana Weasleya podeszło kilku ludzi. Ten, który prowadził grupę był z pewnością najbardziej zauważalny w swoich pasiastych żółto-czarnych szatach do Quidditcha. Jego nos wyglądał, jakby dostał w niego co najmniej raz tłuczkiem, miał też krótkie blond włosy i niebieskie oczy.
- Witaj, Arturze! – powiedział mężczyzna z uśmiechem. – Co za dzień! Idealna pogoda i frekwencja… niewiarygodne.
- Ludo! – powiedział radośnie Artur. – Człowiek godziny! – Obejrzał się na dzieci. – Słuchajcie wszyscy, dzięki Ludo Bagmanowi mamy tak dobre bilety. – Zwrócił wzrok na Bagmana. – Moi synowie: Percy, Charlie, Bill, George, Fred i Ron, moja córka: Ginny oraz przyjaciele Rona: Hermiona Granger i Harry Potter. Z Harrym stoją jego opiekunowie, Remus Lupin i Syriusz Black.
Oczy Bagmana rozszerzyły się mocno na wspomnienie imienia Harry’ego i szybko skupiły się na bliźnie na czole Harry’ego. Potem spojrzał na Syriusza i Remusa, którzy patrzyli na niego tak, jakby go wyzwali, by odpowiedział na ich zarzuty.
- Syriusz Black – powiedział Bagman niezręcznie. – Twoja historia jest niemal tak legendarna jak twoje zarzuty. Jak udało ci się uciec z Azkabanu?
Syriusz owinął ramiona wokół barków Harry’ego. Harry słyszał całą historię, jak Syriusz użył animagii, by uciec. Widocznie dementorzy nie wpływali na kogoś tak mocno, póki przebywało się w animagicznej formie.
- Gdybyś się dowiedział, Bagman, wszyscy by się dowiedzieli – powiedział spokojnie Syriusz. – Nie sądzę, byśmy potrzebowali, by wszyscy dowiedzieli się o tym małym drobiazgu, prawda?
- Już, już, Syriuszu – ostrzegł Remus. – Jestem pewny, że Ludo nie miał tego na myśli.
- Nie, oczywiście, że nie – powiedział szybko Bagman i odwrócił się z powrotem do pana Weasleya. – Masz niezły tłumek, Arturze. Złapiemy się później. Miłego dnia. – Bagman odszedł tak szybko, jak tylko mógł, nie wyglądając, jakby uciekał w obawie o swoje życie.
Moment później w ich ognisku z trzaskiem pojawił się czarodziej. Mężczyzna był ubrany w garnitur i krawat, miał proste, krótkie, szare włosy i cienki wąsik. Syriusz zacisnął uścisk wokół Harry’ego i cicho warknął na mężczyznę. Harry tylko patrzył, jak mężczyzna piorunuje wzrokiem Syriusza i odchodzi od nich, wyraźnie się spiesząc.
- Syriusz – ostrzegł ponownie Remus. – Pamiętaj, że wszyscy jesteśmy po tej samej stronie. Cokolwiek Crouch zrobił w przeszłości, powinno pozostać w przeszłości. Teraz nic nie możemy z tym zrobić.
- Eee… co on zrobił? – zapytał niepewnie Percy.
- Wysłał mnie do Azkabanu bez procesu – powiedział gorzko Syriusz. – Ale niego nie byłem ani trochę ważny, więc moje prawa nie miały znaczenia.
Remus położył rękę na ramieniu przyjaciela, po raz kolejny służąc jako głos rozsądku.
- Ale udowodnili, że jesteś niewinny, Syriuszu – przypomniał spokojnie. – Dzisiaj nie powinniśmy skupiać się na przeszłych błędach. Pozwól dzieciakom się bawić. Mistrzostwa Świata nie są codziennie.
Syriusz westchnął z frustracją. Oczywiście Remus miał rację. Uwalniając Harry’ego z uścisku, Syriusz odwrócił nastolatka, żeby stanąć z nim twarzą w twarz.
- Przepraszam, dziecino – powiedział szczerze. – Stare rany są najtrudniejsze do zaleczenia.
Harry skinął głową i owinął ręce wokół Syriusza. Jeśli ktokolwiek wiedział coś o starych ranach, byli to Harry i Remus. Może to dlatego dogadywali się tak dobrze. Rozumieli się lepiej niż ktokolwiek inny.
- Wszystko gra – powiedział cicho Harry. – Rozumiem to.


Postanowiłam, że będę dodawać rozdziały naprzemiennie: raz SR a raz NDH. Co wy na to? Mam nadzieję, że tym sposobem zadowolę większość moich kochanych czytelników ;)