Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 28 sierpnia 2021

PDJ - Rozdział 20 – Tam, gdzie chodzi śmierć

Smród na wpół rozkładających się ciał sprawił, że Harry niemal zwymiotował, a mimo to zobaczył najbliższego inferiusa i krzyknął:

- Sectumsempra!

Na torsie i nogach inferiusa pojawiły się duże, otwarte rany, a nieumarta istota zachwiała się, ale szybko odzyskała równowagę i ruszyła dalej z twarzą wykrzywioną w okropnej parodii uśmiechu, z oczami płonącymi piekielnie z wściekłości. Harry szybko wyczarował zaklęcie tarczy w momencie, gdy inferius zamachnął się na niego sługą, szponiastą ręką.

Kilka stóp dalej Severus rzucił zaklęcie, które zmieniło podłogę w kałużę mazi, przyklejając do niej kilka z zaawansowanych zombie, a następnie przywołał błyskawicę i rozwalił je na kawałki. Harry żałował, że nie zna więcej ofensywnych zaklęć. Severus spojrzał na swojego podopiecznego i zobaczył, że inferius atakujący Harry’ego ociekał lepkim, zielonym szlamem z miejsc, w które uderzyła Sectumsempra.

- Harry! Wyceluj w nogi i ręce! – krzyknął. – Jeśli je odetniesz, przez jakiś czas nie będą w stanie się ruszać! To ich spowolni!

Wyglądało na to, że w sierocińcu jest ponad setka nieumartych istot, choć Severus wiedział, że to prawdopodobnie tylko połowa. Jednak nawet ta liczba wystarczy, by ich wykończyć, jeśli nie będą walczyć bezlitośnie. Inferiusy były najlepszymi strażnikami mrocznych czarodziejów dla ich skarbów, ponieważ nie musiały spać, jeść, pić i korzystać z łazienki. I będą walczyć z wszystkim, co się do nich zbliży, aż do śmierci.

- Jasne! – odkrzyknął Harry, po czym cofnął się, aż jego plecy dotknęły ściany, zdjął tarczę, tym razem celując w nogi i ręce inferiusa. Ledwie rzucił zaklęcie, inferius zawył i przewrócił się, mając wszystkie kończyny odcięte. Harry wyszczerzył się. – A masz, ty cholerny krewniaku mumii! Dobra, kto następny?

Kilka stworzeń przepychało się między sobą szponami, usiłując dosięgnąć wyzywającego ich czarodzieja, który szybko wstał, uderzając raz za razem Sectumsemprą, aż nie zakręciło mu się w głowie. Kaszląc, Harry ponownie wezwał zaklęcie tarczy i wstrzymał oddech, gdy inferiusy zaroiły się nad ich poległymi towarzyszami, nie dbając o to. Bezmyślne, przepełnione wściekłością i nienawiścią, jaką obdarzył ich stwórca, wiedziały tylko, że to, co kazano im strzec, zostało skradzione i muszą walczyć z intruzami, dopóki nie zostaną zabici oni albo czarodzieje.

Harry, chwilowo bezpieczny za swoją tarczą, spostrzegł, że więcej inferiusów atakuje Severusa niż jego. Mistrz Eliksirów odpierał ponad połowę stworzeń, jego twarz była maską intensywnej koncentracji, sprawiając, że każdy wystrzał z jego różdżki trafiał. Ale nawet taki weteran jak Severus nie był w stanie trzymać ich wszystkich na dystans i Harry zastanowił się, dlaczego inferiusy nie otaczają również jego, zwłaszcza, że był słabszym z przeciwników.

Potem dostrzegł błysk rubinowego światła i złota, i nagle otrzymał odpowiedź.

Sztylet Niezgody. Severus trzymał go, więc atakowali jego. Dziesiątki inferiusów zbliżały się do jego mentora i nagle do głowy Harry’ego przyszła desperacka zagrywka.

- SEVERUS! – krzyknął, próbując być słyszanym przez nieziemski wrzask i zawodzenie nieymarłych. – Rzuć mi sztylet!

- Dlaczego? – Bardziej zobaczył usta Severusa, niż go usłyszał.

- To odciągnie na chwilę te cholerne zombiaki! – krzyknął Harry, czując, jak jego dłonie zaczynają pocić się w rękawicach. – Zrób to! Złapię go i się przemienię, a wtedy ty będziesz mógł je rozwalić!

Severus miał tylko sekundy na działanie, wiedząc, że wkrótce zostanie pokonany przez cuchnące stworzenia, jeśli nie użyje Burzy Ognia lub innej potężnej magii bojowej. Wstrzymywał się od tego, ponieważ nie chciał ryzykować, że Harry zostanie przy okazji trafiony, ale wkrótce zauważył, że sugestia ucznia była sensowna. Snape szybko podniósł sztylet, po czym odwrócił się i rzucił go w chłopaka, modląc się, by wyostrzone Quidditchem refleksy Harry’ego pozwoliły mu złapać to cholerstwo.

Sztylet wbił się w górę jak błyszcząca, złota kometa, a sekundę opadł w dłoń Harry’ego w rękawicy.

Szukający Gryfonów szybko zacisnął dłoń na przeklętym artefakcie, złapał go lewą ręką, ale gdy chwycił go, rękawice sprawiły, że jego uścisk był śliski i bok sztyletu na chwilę dotknął jego policzka.

To był ułamek sekundy, ale przeklęty przedmiot nie wymagał nic więcej. Hary poczuł ukłucie bólu, jakby użądliła go pszczoła, ale ledwie to zauważył, czując ulgę, że złapał sztylet, po czym wsunął przeklęty nóż w swoje szaty i przemienił się we Freedoma.

Myszołów wystrzelił pod sufit, skrzecząc wyzywająco na inferiusy, które natychmiast zaroiły się w miejscu, w którym stał.

- Kree-aaarrr! Severusie! Uderz je mocno!

Severus obnażył zęby w tryumfalnym uśmiechu, słysząc bojowy okrzyk Freedoma. Teraz zobaczymy na co was stać. Zbierając całą pozostałą energię, Severus rzucił Burzę Ognia.

- Incendia tempest!

Słup ognia ryknął z nieba jak grom boskiej sprawiedliwości. Uderzył w inferiusy ze straszną siłą i podpalił wszystkie. Ich nienaturalne ciała dymiły i wysychały, paliły się i sczerniały, istoty wiły się i czuły, jak w końcu pochłonie ich śmierć.

Severus pozostał jednak nietknięty przez szalejący wokół niego wir, ponieważ stworzył Burzę Ognia i nie mogła mu wyrządzić krzywdy, czyniąc go niewrażliwym na ciepło, dym i ogień podczas cały czas trwania zaklęcia. Płomienie lizały jego stopy, ale żadna zbłąkana iskra nie zajęła jego szat.

Ogień palił inferiusy jak iskra w suchej trawie, bezlitośnie omiatając ich szeregi. Wkrótce pierwszy i drugi szereg upadł, spaliły się na popiół, a smród był okropny. W górę uniosły się kłęby dymu, prawie zasłaniając Mistrza Eliksirów.

Freedom musiał zmrużyć bursztynowe oczy, by zobaczyć swojego mentora przez kłębiący się czarny dym i był wdzięczny, że jastrząb nie ma węchu. Ale wtedy jego wzrok padł na coś innego, poobijaną i spaloną skrzynkę z eliksirami, w której znajdowała się ostatnia fiolka eliksiru rozpuszczającego klątwy. Pudełko spłonęło prawie na pył, fiolka pękła, a cenny eliksir wyciekł na podłogę, bezpowrotnie stracony.

- Nie! Och, nie! Cholera jasna! – skrzeknął Freedom z przerażeniem. – Jak bez eliksiru zniszczymy sztylet?

Severus uniósł wzrok, zobaczył unoszącego się Freedoma, po czym przemienił się w Warriora i podleciał dołączyć do mniejszego jastrzębia.

- Uciekaj stąd, pisklaku! To całe miejsce zaraz pójdzie z dymem!

W przeciwieństwie do czasu w domu Gauntów, Freedom nie kłopotał się kłótnią, był posłuszny bez zadawania pytań. Odwrócił się i by chronić własną skórę wyleciał z piekła, które kiedyś było sierocińcem Woola. Czerwono-brązowa smuga wynurzyła się z klatki schodowej i wyleciała prosto przez jedno z okien parteru, ledwie uciekając przed zranieniem skrzydła o wyszczerbioną szybę.

Warrior był tuż za nim, zamknął skrzydła i przecisnął się przez dziurę w oknie, otwierając je w samą porę, by uniknąć zderzenia z ziemią i odleciał na jakieś trzy uderzenia skrzydeł, nim przemienił się w Severusa.

Gdy tylko buty profesora dotknęły ziemi, Snape wycelował różdżkę w sierociniec i szybko zaintonował przeciwzaklęcie, wiedząc, że wszystkie inferiusy zostały już upieczone jak chrząszcze w piekarniku. Gdy płomienie zgasły, usłyszał w oddali wycie syren i wiedział, że przybędą mugolskie organy ścigania, by zbadać sprawę.

- Freedom, odmień się i daj mi sztylet! – zawołał Severus, nie chcąc, by starożytny przedmiot był w posiadaniu Harry’ego dłużej, niż to konieczne.

Freedom krążył, niechętny posłuszeństwa starszemu czarodziejowi, ale potem jego zdrowy rozsądek odzyskał siły, wylądował i przemienił się z powrotem. Wycierając łzawiące oczy rękawem, Harry sapnął:

- Sev! Wszystko w porządku?

- Tak, dzięki twojemu szybkiemu myśleniu. A teraz daj mi sztylet. Gdzie jest eliksir?

Harry niechętnie oddał sztylet, czując się dziwnie zaborczy wobec tego przedmiotu, choć nie mógł pojąć, dlaczego.

- Uch, Severusie, mam złe wieści. Jedną fiolkę rozlałem, gdy zaatakował mnie inferius i upadłem na ziemię. Potem nie mogłem odstać się do szkatułki z drugą i inferiusy mnie otoczyły. Kiedy podpaliłeś to miejsce, spaliłeś drugą fiolkę.

Severus zaklął obficie, po czym potrząsnął głową.

- Cholerny pech.

Harry zwiesił głowę, czując, że w pewien sposób to jego wina.

- Przepraszam.

- Przeprosiny nic nie pomogą – warknął Severus, czując, jak zmęczenie ogarnia go jak lodowaty płaszcz. – Co się stało to się nie odstanie. Musimy spróbować dotrzeć do Hogwartu, żebym mógł zrobić więcej eliksiru, tam są wszystkie moje składniki. – Szybko owinął sztylet w kawałek materiału wyrwany z jego płaszcza i wsunął go głęboko do plecaka, opierając się szepczącemu głosowi, który nakłaniał go do użycia go. Odepchnął uwodzicielski pomruk i zablokował umysł.

Już miał powiedzieć Harry’emu, by zamknął umysł, kiedy usłyszeli w pobliżu upiorne wycie polującego wilka.

Harry zamarł, dobrze wiedząc, co oznacza to wycie.

- Znowu nas znaleźli, Sev!

- Wiem. Patrz tam! – Severus wskazał palcem i Harry zobaczył kilka cienistych kształtów, grasujących za żelazną bramą.

Ich oczy miały demoniczną czerwień, a ich zdeformowane ciała sprawiły, że młodego animaga przeszedł dreszcz. Jeden z nich rzucił się na bramę, pyskiem zahaczając o żelazne pręty, wyjąc i warcząc.

- Przemień się, Harry! – nakazał Severus. – Musimy lecieć szybko i mocno.

Harry posłuchał i w ciągu chwili dwa jastrzębie odlatywały od sierocińca, a prowadzący wilkołak wydał z siebie głośny ryk niepokoju i odwrócił się, by ścigać ptaki przez Cheapside.

Hedwiga, która drzemała na pobliskiej latarni, obudziła się na straszliwy okrzyk wilkołaków i dołączyła do przelatujących obok jastrzębi.

- Więc znowu trafili na nasz trop, cholerne utrapieńce! – zahuczała. – Czy wasza misja zakończyła się sukcesem?

Warrior wydał z siebie skrzek potwierdzenia, po czym skoncentrował się na locie, gdyż jastrzębie nie miały zdolności noktowizji, a gdy przeszukiwali sierociniec i walczyli z nieumartymi zapadł zmierzch.

Instynkt skłaniał go do szukania bardziej oświetlonego obszaru miasta, ale Warrior odmówił narażania niewinnych poprzez prowadzenie do nich wilkołaków w szale, więc odwrócił się od jasnych, witających świateł i poleciał w kierunku obrzeży miasta.

Freedom dopasował uderzenia skrzydeł do swojego mentora, drżąc lekko za każdym razem, gdy słyszał powodujące ciarki wycie polującego wilkołaka. Uważał, by trzymać się blisko Warriora i Hedwigi, która pojawiali się na tle ciemniejącego nieba jak biały duch.

Żaden z ptaków się nie odzywał, każdy zajęty próbą lecenia tak szybko, jak to możliwe, z daleka od wilkołaków, które rzucały się na pióra ich ogonów. Odlecieli z samego Londynu na północny zachód, szukając miejsca z mnóstwem drzew i osłon, by mogli odpocząć.

Niestety komercjalizm dzisiejszych czasów pozostawił po sobie mało drzew, więc musieli lecieć ponad godzinę, nim dotarli do skąpej wymówki lasu niedaleko malutkiego strumienia. Oba jastrzębie były wyczerpane, a ich skrzydła wydawały się być ciężkie jak ołów, ale Hedwiga stwierdziła, że to najlepsza osłona, jaką mogą znaleźć w pobliżu miasta. Nie słyszeli już wilkołaków i przypuszczali, że na razie zgubili parszywe bestie.

Gdy się odmienili, Harry poczuł, jak nogi się pod nim uginają i wylądowałby mocno na tyłku, gdyby Severus go nie złapał.

- Spokojnie, pisklaku. Ostatnia rzecz, jakiej potrzebujesz do tych wszystkich cięć i wyczerpania to posiniaczony tyłek. – Severus opuścił Harry’ego do pozycji siedzącej.

- Huh? Co powiedziałeś? – wymamrotał chłopak, w połowie śpiący i oszołomiony.

- Nieważne. Odpoczywaj – uspokoił go Severus, klękając i wyjmując zestaw eliksirów z plecaka. Wyjął czystą szmatkę i zaczął myć poczerniałą od sadzy twarz i szyję swojego ucznia, na której było kilka małych nacięć od drzazg. Po nasmarowaniu ran maścią, podał Harry’emu eliksir uspokajający zmieszany z zimną wodą w filiżance.

- Jak się czujesz?

- Zmęczony. I… dziwnie – odparł Harry. – Gdzie jest sztylet? – Z jakiegoś powodu znowu chciał go chwycić. Weź mnie. Użyj mnie. Uczynię cię panem wszystkiego, czego pragniesz. Zamrugał i potrząsnął głową, czując się ogłuszony i zmęczony.

- Tutaj. – Severus poklepał swój plecak. – Nie martw się, popilnuję go, póki nie dotrzemy do szkoły.

- Mogę go nosić przez jakiś czas – zaprotestował Harry, a do jego głosu wkradło się lekkie jęknięcie.

Severus zignorował to.

- Nie. Lepiej nie, młodziku. Sztylet jest bardzo potężny, żyje, by psuć tak młode dusze, jak twoja. Ze mną będzie miał ciężej – zachichotał ponuro Severus.

- Ale, Sev…

- Nie, panie Potter, to moje ostatnie słowo. Dopij wodę i prześpij się – zaczął Severus, po czym zastanowił się, wyjął lekko rozgniecioną kanapkę z szynką i serem i podał ją Harry’emu. – Zjedz to, musisz uzupełnić energię, którą spaliłeś, rzucając te zaklęcia. Potem idź spać.

Harry wziął kanapkę, patrząc na nią jak na krowie łajno.

- Nie jestem głodny.

- I tak zjedz – nakazał nieubłaganie jego mentor. Wziął kolejną kanapkę z kurczakiem, piklami i sałatą i również zmusił się do jedzenia.

Harry ugryzł i gdy tylko spróbował kanapki, odkrył, że jest wygłodniały. Zjadł kanapkę, a Mistrz Eliksirów bez słowa wręczył mu kolejną.

Kiedy najedli się do syta, Severus ponowie kazał Harry’emu iść spać.

- A co z tobą? Nie idziesz spać?

- Nie martw się, co będę robił, Harry – zaczął nagle Severus, po czym powstrzymał się na przygnębione spojrzenie chłopaka. Tylko martwi się o twoje dobro, Severusie, zganiło go jego sumienie. – Zasnę, gdy rzucę na sztylet kilka zaklęć ochronnych i maskujących.

- Jak możesz cokolwiek robić po tej magii bojowej? – jęknął Harry.

- Nie wykorzystałem wszystkich swoich rezerw, tak jak ty – odpowiedział profesor. – Ale jestem starszy, mój magiczny zbiornik jest większy i głębszy niż twój.

- Nie rozumiem.

- Jesteś zbyt zmęczony, bym teraz udzielał ci lekcji, jak czarodziej przechowuje swoją moc, pisklaku. Wyjaśnię ci to jutro, gdy twój mózg zacznie funkcjonować. A teraz zamknij swój umysł, Harry Jamesie Potterze, i idź spać.

Harry zamknął oczy i zaczął wykonywać odprężające oddechy, by znaleźć swoje centrum. Był dziwnie rozkojarzony, myśli o sztylecie wciąż wdzierały się w jego myśli, niosąc ze sobą ostrym pragnieniem. Odepchnął tą myśl i zaczął koncentrować się na oddychaniu.

Severus obserwował go przez chwilę, po czym wyciągnął Sztylet Niezgody z plecaka i zaczął rzucać wokół niego kilka zaklęć maskujących, ponieważ sztylet miał historię przyciągania do siebie nieprzyjemnych postaci, a Severus nie chciał tego wieczora więcej bitew. Skończył i włożył sztylet z powrotem do plecaka.

Zostało mu tylko tyle energii, by rzucić zaklęcie ochronne na małą polankę, po czym wyciągnął swoje posłanie i opadł na nie.

- Hedwigo, proszę, czuwaj – zawołał do sowy śnieżnej, która siedziała nad jego głową.

Zahukała twierdząco.

Severus zwinął się na kocu, znużenie uderzyło w niego z siłą młota kowalskiego. Spojrzał na Harry’ego, który skończył zamykać umysł i spał teraz na swoim posłaniu. Dobrze. Przynajmniej jest chroniony przed wpływem sztyletu, pomyślał Mistrz Eliksirów tuż przed zaśnięciem.

Nie wiedział jednak, że chociaż Oklumencja chroniła Harry’ego przed wszelkimi zewnętrznymi wpływami na jego umysł, nie mogła chronić animaga przed czymś, co już w nim było.

 


niedziela, 22 sierpnia 2021

MH - Rozdział 19 – Zrozumienie i wybaczenie

Zdaniem Harry’ego, Remus przyjął całkiem dobrze odkrycie kim jest Książę Półkrwi. Siedział w milczeniu przez prawie pięć minut, po czym zaczął krążyć po pokoju i przeklinać się za to, że nie zauważył tego wcześniej. Harry podejrzewał, że miało to związek z tym, że Remus nie rozpoznał pisma profesora Snape’a albo czegoś podobnego, ale nie był on jedyny. Kiedy mężczyzna skończył, Harry opowiedział, co się stało w gabinecie Slughorna, co wprawiło Remusa w nieco lepszy nastrój.

Tego ranka lekcje teleportacji również poszły lepiej, niż Harry się spodziewał. W końcu udało mu się aportować podczas obrotu. Hermionie również udało się aportować i niemal przewróciła Harry’ego w swoim podekscytowaniu. Zarobiła tym naganę od profesor McGonagall i fale zazdrości od Rona (który stał w pobliżu), chociaż Harry’emu ciężko było ustalić, czy to dlatego, że Hermiona się aportowała, czy dlatego, że go przytuliła.

Chwiejna przyjaźń Rona stawała się niezwykle irytująca. Zadziwiające było o, że skoro Ron był tak zazdrosny o pogłoski o związku Harry’ego i Hermiony to dlaczego wciąż był z Lavender? To po prostu nie miało sensu. Jak Ron mógł uwierzyć w plotki Lavender zamiast swoim najlepszym przyjaciołom? Z drugiej strony, niewiele z zachowania Rona w tym roku miało sens.

W tym roku niewiele miało sens. Ron zachowywał się dziwnie, Cho zachowywała się dziwnie, Malfoy sprzeciwiał się Snape’owi, Syriusz robił Merlin wiedział co, z jakiegoś dziwnego powodu Dumbledore był czasami nieobecny przez kilka dni, a cała żeńska populacja Hogwartu uważała Harry’ego za atrakcyjnego. Sześć miesięcy temu Harry pomyślałby, że większość tych zmian była niemożliwa. Sześć miesięcy temu Harry nigdy by nie uwierzył, że Ron porzuci swoich najlepszych przyjaciół dla dziewczyny, która mu się wyraźnie nie podobała.

Oczywiście Harry był gotów sześć miesięcy temu przekląć Rona, ale to nie o to chodziło. Sęk w tym, że Harry nie był pewny, czy dalej wie, kim jest Ron. Ron, którego znał cenił przyjaźń i rodzinę ponad plotkami i rozgłosem. Zajmowali się tą sprawą lata temu. Ron wiedział, że lepiej nie być zazdrosnym o uwagę, jaką otrzymywał Harry… prawda?

Niestety Harry nie był już taki pewny.

Spotkanie GD tego wieczoru było co najmniej niekomfortowe. Ron za wszelką cenę unikał Harry’ego i Hermiony, a nawet był otwarcie czuły w kierunku Lavender podczas spotkania. To zirytowało kilku członków, którzy nie mieli problemu z wyrażeniem na głos niechęci do niewłaściwego zachowania. Po tym, jak piąta osoba powiedziała Ronowi i Lavender, żeby przestali i znaleźli sobie pokój, Ron i Lavender opuścili spotkanie. To był ostateczny gwóźdź do trumny dla Harry’ego. Ron, który był jego najlepszym przyjacielem przez ponad pięć lat, zniknął. Jego najlepszy przyjaciel zmienił się w kogoś, kogo nie był pewny, czy chce znać.

Reszta spotkania przebiegła bez żadnych przerw. Jednak po spotkaniu wszystko było jasne. Kiedy wszyscy wychodzili, Harry został osaczony przez całą Radę z sugestiami, by zawiesić Rona i Lavender w przyszłych spotkaniach. Oczywiście Ginny była tą, która zaproponowała ten pomysł, ale co zaskoczyło Harry’ego, Cho poparła wniosek.

- Jeśli Ron i Lavender myślą, że to, czego się uczymy, jest stratą czasu, mogą nauczyć się, jak przetrwać tę wojnę w swoim własnym czasie – powiedziała Cho. – Kiedy zdecydują się dorosnąć to może pozwolimy im na próbę wrócić.

Harry westchnął, siadając na krześle, które pojawiło się znikąd. Był w pułapce. Jakąkolwiek odpowiedź udzieli, musiał kogoś rozzłościć.

- Czy wszyscy się na to zgadzacie? – zapytał, spoglądając na nich. Członkowie Rady spojrzeli po sobie i pokiwali głowami. – A co powiecie na to, żeby najpierw dać im ostrzeżenie? – zaproponował Harry. – Jeśli to się powtórzy, nie będą mogli już wrócić.

- Zgadzam się – powiedziała Hannah, wzruszając ramionami. – Nigdy tak naprawdę nie powiedzieliśmy, że zakłócanie spotkań spowoduje wydalenie z grupy, ponieważ nie sądziliśmy, że to będzie problemem.

- Ale Ron powinien wiedzieć, czego lepiej nie robić – sprzeciwiła się Ginny. – Te spotkania pomagają nam wszystkim. Wszyscy wiedzą, że sprawy osobiste należy zostawiać za drzwiami.

Harry nie przegapił spojrzenia, jakim Ginny obdarzyła Cho, ani tego, jak Cho nagle zaczęła nieswojo wyglądać.

- Obejmuje to także twoje problemy z bratem, Ginny – powiedział od niechcenia. – Wszyscy mamy problemy i czasami raczej trudno o nich zapomnieć. Nie usprawiedliwiam zachowania Rona. Po prostu myślę, że zrobienie czegoś tak drastycznego bez żadnego ostrzeżenia spowoduje problemy. Porozmawiam z Ronem i Lavender. Jeśli nie mogą oderwać od siebie rąk, nie powinni w ogóle tu przychodzić.

Większość Rady zgodziła się. Wydawało się, że Ginny była jedyną osobą, która chciała protestować, ale Harry uznał, że to w większości dlatego, że jest zła na Rona. Nie mając nic innego do omówienia, Rada opuściła Pokój Życzeń. Harry starał się zachować pewien dystans między sobą a Ginny, póki nie będzie miała okazji się uspokoić. W końcu wszyscy wiedzieli, że temperament Weasleyów był siłą, z którą należało się liczyć.

Gdy wszyscy ruszyli własnymi drogami do swoich domów, Harry poczuł dłoń na swoim lewym ramieniu i odwrócił się do Cho, próbującą uśmiechnąć się uspokajająco. Stwierdzenie, że gest był niespodzianką byłoby niedopowiedzeniem. Harry próbował odwzajemnić uśmiech, ale miał wrażenie, że mu się nie udało przez przygnębiony wyraz twarzy Cho. To dało Harry’emu nadzieję. Być może ich przyjaźń była jednak do uratowania.

Wchodząc do pokoju wspólnego Gryfonów, nadzieja Harry’ego zgasła na widok Rona i Lavender, przytulających się przy kominku. Po raz kolejny wyglądali tak, jakby próbowali się zjeść. Czy oni nigdy nie dają temu spokoju? Wzdychając głęboko, Harry zebrał całą swoją odwagę i podszedł do nich. Fale irytacji, desperacji i zazdrości ogarnęły Harry’ego, nasilając się z każdym krokiem. To zaskoczyło Harry’ego. Ron i Lavender czuli wszystko, czego nie powinni podczas pocałunku.

Harry odchrząknął głośno, sprawiając, że Ron i Lavender przestali się całować i odwrócili się do niego ze znudzonymi wyrazami twarzy.

- Chcę tylko, żebyście wiedzieli, że kilka osób narzekało na wasze dzisiejsze zachowanie, więc jest to wasze jedyne ostrzeżenie – powiedział surowo Harry. – GD jest dla tych, którzy chcą ćwiczyć swoje umiejętności w nadziei na przetrwanie wojny. Jeśli oboje uważacie, że jest to strata czasu, nie wracajcie. Jeśli ponownie spowodujecie zamieszanie, będziecie poproszeni, żeby opuścić spotkanie i zabronimy wam przychodzić na kolejne.

Ron i Lavender wpatrywali się w Harry’ego kompletnie oszołomieni, ich usta otwierały się i zamykały bez słów. Harry nigdy nie rozmawiał z jakimkolwiek Gryfonem w taki sposób. W jego głosie nie było złości, tylko rozczarowanie zmieszane z surowością, które zwykle pojawiały się, gdy nauczyciel rozmawiał z uczniem.

Harry nie czekał, aż wymyślą odpowiedź, tylko odwrócił się i wszedł po schodach. Nie było takiej potrzeby. Ron i Lavender musieli zrozumieć, że ich działania mają konsekwencje. Musieli wybrać, co jest ważniejsze. Harry nie mógł pozwolić sobie na wybieranie ulubieńców. Chronił Rona przed utratą pozycji w drużynie Quidditcha i prawie stracił przez to resztę drużyny. Nie zamierzał pozwolić GD się rozpaść, ponieważ dwójka ludzi nie potrafiła myśleć o nikim innym poza sobą.

Wchodząc do swojego dormitorium, Harry próbował wyrzucić z głowy natłok myśli i skoncentrować się na czymś… czymkolwiek innym. Naprawdę nie podobało mu się, dokąd to wszystko prowadziło. Nie podobało mu się to, że większość komplikacji w tym roku była związana z Ronem. Dlaczego Ron nie widział, że inni cierpieli?

TRZASK!

Harry szybko odwrócił się i zobaczył piorunującego go wzrokiem, zirytowanego Rona, który właśnie zatrzasnął drzwi. Może Ron przyjął ostrzeżenie gorzej, niż Harry myślał.

- Nie mogę uwierzyć, że zrobiłeś to mi… nam – wysyczał gniewnie Ron, zbliżając się, aż stanęli nos w nos (cóż, a przynajmniej tak blisko, jak mogli). – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi! Czy Ginny cię do tego namówiła? – Jego oczy zwęziły się podejrzliwie. – Zrobiła to, prawda?

Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Właśnie otrzymał dowód, że Ron nie myślał o nikim innym poza sobą.

- Właściwie to Rada chciała wyrzucić waszą dwójkę z GD – powiedział stanowczo Harry. – Ciężko pracują, żeby się nauczyć, co mogą, by wszyscy skorzystali z GD. Pamiętasz GD, Ron? Grupę, którą ty i Hermiona stworzyliście w zeszłym roku i zmusiliście mnie, żebym był jej częścią? – Odsuwając się o krok, Harry przyjrzał się Ronowi, nim potrząsnął głową. – Już nawet nie wiem, kim jesteś – powiedział ze zdumieniem. – Ron, którego znałem, stał u boku swoich przyjaciół i rodziny. Nigdy nie porzuciłby nas dla takiej plotkary jak Lavender.

Ron wciągnął gwałtownie powietrze.

- Ona przynajmniej mnie nie okłamuje – odparował. – Kiedy ty i Hermiona zamierzaliście mi powiedzieć, że całujecie się za moimi plecami?

Harry roześmiał się z niedowierzaniem, machnął nadgarstkiem i chwycił różdżkę. Bez słowa machnął nią i cicho rzucił cicho kilka zaklęć prywatności, by nikt nie mógł podsłuchać ich rozmowy.

- Nic takiego nie robimy! – powiedział, chowając różdżkę do kabury. – Jesteśmy z Hermioną tylko przyjaciółmi. Była przy mnie, kiedy potrzebowałam pomocy, ponieważ mój najlepszy przyjaciel postanowił wierzyć plotkom, zamiast pytać o prawdę.

Ron spojrzał na Harry’ego podejrzliwie i splótł ręce na piersi.

- Jesteście tylko przyjaciółmi? – zapytał.

Harry uniósł ręce z frustracją, po czym podszedł do okna i zapatrzył się w ciemność.

- Jeśli mi nie wierzysz to nie mam ci nic więcej do powiedzenia – powiedział z irytacją. – Mam dość czekania, aż się obudzisz i zdasz sobie sprawę, że niszczysz coś, czego zbudowanie zajęło nam pięć lat! Kiedyś ufałem ci życiem! Teraz nie mogę powiedzieć tego samego. – Ich oczy spotkały się na ułamek sekundy, nim Ron odwrócił wzrok. – Nie było cię przy mnie, gdy Hermiona, Remus i ja pracowaliśmy nad zdobyciem wspomnienia od Slughorna. Nie było cię, gdy mi się powiodło. Nie było cię, gdy Cho rzuciła się na mnie, a potem nie mogła zrozumieć, dlaczego odmówiłem czegoś więcej niż przyjaźni.

- Harry, ja…

- Nie chcę tego słuchać! – przerwał mu Harry, szybko odwracając się i stając twarzą w twarz z Ronem. – Nic, co powiesz, nie usprawiedliwi sposobu, w jaki potraktowałeś mnie i Hermionę! W zeszłym tygodniu nie mogłeś się wystarczająco szybko pozbyć Lavender, a w tej chwili, gdy pojawiło się kilka plotek, znowu ją całujesz i nas ignorujesz! Jeśli chcesz z nią być to nie oczekuj, że będziemy na ciebie czekać. Hermiona  ma własne życie, a ja mam wojnę do przeżycia.

Oczy Rona rozszerzyły się w szoku, podszedł do najbliższego łóżka i usiadł.

- Oczekujesz, że wybiorę – zakończył.

Harry prychnął. Jak Ron mógł być tak głupi?

- Nigdy bym nawet nie śnił, że to zrobisz – powiedział sarkastycznie. – Po prostu mówię, że nie będziemy na ciebie czekać. Hermiona potrzebuje kogoś, kto będzie ją lepiej traktowa, a ja kogoś, kto stanie po mojej stronie, gdy będę tego potrzebował. Najwyraźniej ty nie jesteś tą osobą…

Ron natychmiast wstał, patrząc na Harry’ego z przerażeniem.

- Nie mogę uwierzyć, że zamierzasz odsunąć naszą przyjaźń, jakby nic nie znaczyła…

- Ty już to zrobiłeś, Ron – powiedział spokojnie Ron. – Odrzuciłeś nas w chwili, gdy zszedłeś się z Lavender, a potem znowu, gdy zaczęły się plotki.

- BO SIĘ BAŁEM, JASNE! – ryknął Ron.

Harry wpatrywał się w Rona z niedowierzaniem. To była prawdopodobnie ostatnia rzecz, jaką spodziewał się usłyszeć.

- Czego się boisz? – zapytał Harry.

Ron przesunął dłonią po twarzy, siadając z powrotem.

- Bałem się, że wy dwoje już mnie nie potrzebujecie – powiedział cicho, spuszczając wzrok na podłogę. – Bałem się, że mnie zostawicie…

- Tak jak ty to zrobiłeś? – przerwał mu sucho Harry, podchodząc do swojego łóżka i siadając. Jego frustracja z powodu całej tej sytuacji zaczęła przyprawiać go o ból głowy. – Wszystkiego można było uniknąć, gdybyś z nami rozmawiał. Zamiast tego zaufałeś Lavender (która nigdy nie ukrywała swojej niechęci do Hermiony) zamiast swoim najlepszym przyjaciołom. To jest coś, czego nie mogę zapomnieć. Myślisz, że dlaczego Lavender zaczęła te plotki w pierwszej kolejności? Była zazdrosna, że spędzasz więcej czasu z nami! Bała się, że straci cię na rzecz Hermiony!

Ron wpatrywał się w Harry’ego kompletnie oszołomiony.

- Ale… Hermiona i ja… jesteśmy tylko przyjaciółmi – zaprotestował słabo.

Harry westchnął z irytacją, pocierając czoło. Gdyby to szło wolniej chyba byśmy się cofali.

- Ludzie widzą to, co chcą widzieć, Ron – powiedział ze zmęczeniem. – Ludzie myślą, że jestem Wybrańcem, który uratuje ich wszystkich przed Voldemortem. Widzą chłopca, który przeżył, ich wybawcę. Nie widzą mnie. – Harry rzucił jeszcze jedno spojrzenie na Rona, po czym położył się do łóżka i zamknął oczy. – Przed tym rokiem myślałem, że jesteś jednym z niewielu, który wiedzą, że lepiej nie wierzyć w to, co mówią ludzie. Chyba się myliłem.

- Harry…

Harry odwrócił się na bok, plecami do Rona. Nie było nic więcej do powiedzenia. Ron mógł albo zmienić swoje postępowanie albo zdać sobie sprawę, że ich przyjaźń jest bliska zniszczenia. Nawet jeśli brzmiało to okropnie, Harry nie mógł się zmusić, by czuć się źle z powodu możliwości utraty najlepszego przyjaciela. Chciał tylko, żeby ten cały bałagan się skończył.

^^^

Następny ranek wyryje się na stałe w pamięci większości członków domu Gryffindora. To tego ranka Ron zakończył swój związek z Lavender i z tego powodu został przeklęty, aż nie dało się go rozpoznać. Oczywiście to było po tym, jak uszy wszystkich dzwoniły z powodu wściekłych krzyków Lavender. Meble zostały zniszczone, a kilka osób zostało zabranych do skrzydła szpitalnego z powodu oberwania rykoszetem, ale w końcu wszyscy uwierzyli, że Lavender Brown całkowicie straciła rozum.

Gdy wszystko zostało naprawione i wyleczone, Ron zdołał osaczyć Harry’ego i Hermionę w bibliotece. Harry pozostał cicho, gdy Ron próbował przeprosić za swoje zachowanie, twierdząc, że nigdy nie chciał zranić swoich najlepszych przyjaciół. Przeprosiny trwały niemal trzydzieści minut, nim Hermiona kazała mu przestać. Ron najwyraźniej wziął sobie do serca wszystko, co Harry powiedział poprzedniego wieczora i uznał, że musi powtórzyć, jakim był dupkiem w każdy możliwy sposób. Desperacja i wyrzuty sumienia wylewały się z niego silnymi falami, ale Harry i Hermiona nie byli w stanie wybaczyć i zapomnieć… a przynajmniej jeszcze nie.

Ron z pewnością miał przed sobą wiele pracy.

Reszta lutego minęła i niewiele można było narzekać. Cho podeszła do Harry’ego i przeprosiła za swoje zachowanie, pytając, czy to możliwe, by pozostali przyjaciółmi. Harry zgodził się spróbować naprawić ich przyjaźń, chociaż wiedział, że zawsze będzie między nimi napięcie, nie ważne jak małe. Nadal wzdrygał się na wspomnienie pocałunku i tego, co z nim zrobił.

Lekcje teleportacji stawały się coraz bardziej znośne, ponieważ więcej osób z powodzeniem teleportowało się i jeszcze więcej osób się rozszczepiło. Ron nadal nie zdołał się teleportować, co go frustrowało, ale przez większość czasu trzymał to dla siebie. Wraz z większością szóstoklasistów miał tendencję do wyzywania Wilkie Twycrossa w odpowiedzi na irytujące Ce-Wu-En. Zdumiewające było, jak wiele obelg ludzie wymyślili, zaczynało się na te litery.

Nadejście marca przyniosło siedemnaste urodziny Rona. Między Harrym i Ronem wciąż było napięcie, ale zadowolili się tymczasową akceptacją. Harry akceptował, że Ron szczerze próbował naprawić ich przyjaźń, a Ron akceptował, że ich przyjaźń nie mogła być już taka, jak w przeszłości. Treningi Quidditcha nie były już przerażającymi dwoma godzinami, choć między Ronem a Ginny wciąż było jakieś napięcie. Najwyraźniej nowa postawa Rona była skierowana tylko w stronę Harry’ego i Hermiony.

Harry wstał wcześnie rano i wyszedł z dormitorium, tak jak w każdą sobotę rano. Zaplanował to idealnie, by móc otrzymywać cotygodniowe informacje o Syriuszu od Remusa i wrócić z powrotem do wieży, nim Ron się obudzi, by życzyć mu wszystkiego najlepszego. Wiadomość była taka sama jak ostatnim razem. Syriusz czuł się dobrze, a misja posuwała się do przodu. Po tylu tygodniach takich samych informacji Harry nie mógł powstrzymać lekkiego rozczarowania. Tęsknił za Syriuszem i miał nadzieję, że usłyszy, że jego ojciec chrzestny wraca do domu.

Kiedy Harry wrócił do wieży Gryffindoru wciąż było wyjątkowo cicho. Uczniowie powoli wypływali ze swoich dormitoriów, wciąż w połowie zaspani. Minął Deana i Seamusa w drodze do dormitorium, a za nimi Neville’a, który wyglądał, jakby miał wyjątkowo długą noc. Wchodząc do pokoju, Harry podszedł prosto do łóżka Rona i rozsunął jego kotary. Ron miał twarz ukrytą w poduszce, a nogi podciągnięte, co pozwalało stworzyć mały stos prezentów w nogach jego łóżka.

- Wstawaj, Ron – powiedział wesoło Harry, podchodząc do kufra, by wyciągnąć prezent i rzucił go na łóżko Rona. – Czas wstawać! To twoje urodziny!

Ron jęknął i schował twarz głębiej w poduszkę.

- Za wcześnie – powiedział zmęczonym głosem.

Harry wzruszył ramionami, odwracając się do wyjścia.

- Będę na dole, póki nie zejdzie Hermiona – powiedział nonszalancko. – Spotkamy się w Wielkiej Sali.

Ron jęknął ponownie, odsunął się od poduszki i usiadł.

- No dobra, dobra – powiedział, ocierając pozostałe zmęczenie z oczu. – Wstałem. Widzisz? – Zakrył usta, by ukryć szerokie ziewnięcie, po czym zaczął grzebać w prezentach. Pierwszym był prezent Harry’ego, czyli nowa para rękawic obrońcy, których Ron desperacko potrzebował. Następny był prezent Hermiony – zestaw naprawczy do miotły, a następnie ciężki, złoty zegarek z dziwnymi symbolami na krawędzi i maleńkimi ruchomymi gwiazdkami zamiast wskazówek od państwa Weasley. Od Billa i Fleur otrzymał kaburę na różdżkę, od Charliego parę butów ze smoczej skóry, a od Percy’ego książkę o możliwych pracach w Ministerstwie (która została natychmiast odrzucona na bok).

Ostatnim prezentem było owinięte prostokątne pudełko, które Harry przypuszczał, było od bliźniaków. Gdy Ron czytał małą karteczkę, Harry wrócił do swojego kufra i wyciągnął pracę domową z transmutacji, którą planowali rozwiązać przed lekcjami teleportacji. Ponieważ wizyty w Hogsmeade zostały wstrzymane do odwołania, tak naprawdę nie było nic do roboty poza pracą domową i Quidditchem. Hermiona protestowała przed Quidditchem, więc utknęli z zadaniami.

- Chcesz? – zapytał Ron przytłumionym głosem.

Harry spojrzał w górę i zobaczył Rona, oferującego mu Czekoladowy Kociołek, radośnie jedząc własny.

- Eee… nie, dzięki – powiedział szybko. Nie dotknął Czekoladowych Kociołków od kiedy Romilda Vinde próbowała dać mu pudełko wypełnione eliksirem miłości. – Fred i George dali ci czekoladę? To do nich nie podobne… cóż, chyba że zawierają jakiś żart.

Ron potrząsnął głową i połknął dużą ilość czekolady z ust, nim chwycił kolejną.

- To nie od nich – powiedział, ześlizgując się z łóżka i zaczynając przebierać. – To od jakiejś Gryfonki, która chciała mi życzyć wszystkiego najlepszego. Powiedziała nawet, że powinienem podzielić się nimi z przyjaciółmi.

Harry wpatrywał się w Rona z uniesioną brwią.

- Jesz czekoladki, od „jakiejś dziewczyny”? – zapytał powoli. – Na kartce było imię?

Ron skinął głową, wrzucając do ust trzeci Czekoladowy Kociołek.

- Tej dziewczyny, która się w tobie durzy – powiedział bezceremonialnie. – Tej z długimi, czarnymi włosami…

Harry’emu w ogóle się to nie podobało.

- Romilda Vane? – zapytał nerwowo. – Jesz czekoladki od Romildy Vane? – Ron nie odpowiedział. Harry szybko sięgnął i był zaniepokojony, gdy nie wyczuł absolutnie nic poza pojedynczą falą czegoś, czego nie potrafił opisać. Było to jak mieszanka szczęścia, przyjemności i zadowolenia zmieszana w jedną potężną falę. To nie było naturalne. – Ron? – zapytał ponownie Harry. – Ron, powiedz coś.

Ron powoli odwrócił się do Harry’ego z niewyraźnym wyrazem twarzy, ale wciąż nic nie powiedział. Wyglądało to prawie tak, jakby Rona nie było, jakby coś nim zawładnęło. Niemal jak klątwa Imperius. Robiąc ostrożny krok, Harry sięgnął po pudełko Kociołków Czekoladowych, jednak Ron szybko je wyrwał i przytrzymał ochronnie przy piersi.

- Nie możesz ich wziąć! – wykrzyknął gorączkowo Ron. – Romilda dała je mi!

Harry jęknął, chwytając z frustracją grzbiet nosa. Świetnie. Po prostu świetnie.

- Nie zamierzam ich zjeść, Ron – powiedział w napięciu. – Chcę tylko na nie spojrzeć, dobra? – Ron wpatrywał się w Harry’ego podejrzliwie przez dłuższą chwilę, po czym podał mu pudełko. Machnięciem nadgarstka Harry sprawił, że różdżka znalazła się w jego dłoni i machnął nią nad pudełkiem, jednocześnie niewerbalnie rzucając ujawniające zaklęcie Scarpina. Nie zdziwił się, widząc, że zupełnie zostały naszpikowane zaklęciem miłosnym, dokładnie jak te, które Romilda Vane próbowała mu dać kilka miesięcy temu. A może to te same.

- Zwróć je! – warknął Ron, wyrywając pudełko Harry’emu. – Masz je wystarczająco długo!

Harry uniósł ręce w geście poddania, gorączkowo myśląc o sposobie naprawienia tego, zanim Ron zrobi z siebie głupca.

- Ron, myślę, że powinniśmy się iść zobaczyć z panią Pomfrey – powiedział ostrożnie. – Żeby się upewnić, że wszystko jest w porządku. Chcesz być całkowicie zdrowy, kiedy zobaczysz Romildę, prawda?

Niestety tylko jedno słowo zarejestrowało się w umyśle Rona.

- Romilda – powiedział sennie Ron, po czym wyglądał na mocno przygnębionego, siadając na łóżku, przyciskając do piersi pudełko czekoladek. – Nie wiem, co robić. Chyba… chyba ją kocham, ale ona nie wie nawet, że istnieję.

Harry stłumił chęć zwrócenia uwagi na oczywistość. Miał przeczucie, że Romilda Vane po prostu wykorzystywała Rona, żeby dostać się do niego. Harry nigdy nie podejrzewał, że jest ona aż tak zdesperowana, ale najwyraźniej się mylił. Skoncentruj się na aktualnej sprawie. Teraz pomóż Ronowi, potem przeklniesz Romildę.

- Ron, jak możesz ją kochać? – zapytał. – Co o niej wiesz?

Ron zerwał się na równe nogi.

- Jak śmiesz kwestionować moją miłość do niej?! – krzyknął ze złością. – Byłeś taki sam z Lavender!

Dobra, to tyle, jeśli chodzi o wniesienie logiki do tej sytuacji.

- Nie kwestionuję twojej… eee… miłości, Ron – upierał się Harry, a jego umysł szybko pracował, by wymyślić nową taktykę. Tylko twoje zdrowie psychiczne. Kiedy nic nie przyszło mu do głowy, Harry wiedział, że będzie musiał grać, że Ron faktycznie kochał kogoś, kogo nawet nie znał. – Byłem po prostu ciekawy. Nie znam Romildy, a ty jesteś moim najlepszym przyjacielem, więc naturalnie chcę się dowiedzieć więcej o nowej dziewczynie w twoim życiu.

Ron przez dłuższą chwilę patrzył na Harry’ego podejrzliwie.

- Nie wierzę ci – powiedział w końcu. – Chcesz ją dla siebie, prawda? Cóż, nie możesz jej mieć!

Harry zmusił się, by nie wzdrygnąć się na ten komentarz. Nie chciał mieć absolutnie nic wspólnego z Romildą Vane, ale nie miał zamiaru mówić tego Ronowi w obawie, że Ron będzie bronił honoru Romildy… obawiał się, że będzie musiał się bronić.

- Nie chcę Romildy, Ron – powiedział Harry tak cierpliwie, jak tylko mógł. – Jest cała twoja. A teraz chodźmy zobaczyć się z panią Pomfrey, a potem znajdziemy twoją dziewczynę, dobra?

Jak na zawołanie rozległo się pukanie do drzwi, nim otworzyły się i Hermiona wsunęła głowę do środka.

- Wszystkiego najlepszego, Ron! – powiedziała radośnie, popychając drzwi i wchodząc do pokoju. – No dalej, co tak długo trwa? Myślałem, że wieki temu będziecie na dole.

Ron prychnął.

- Harry sądzi, że jest za dobry dla miłości mojego życia – powiedział ze złością.

- Nigdy tego nie powiedziałem! – odpalił Harry. – Powiedziałem, że się nią nie interesuję. Byłeś zły, kiedy sądziłeś, że ci ją zabiorę, a teraz jesteś zły, że nie chcę ci jej odebrać. Mógłbyś się do cholery zdecydować?

Ron podszedł do Harry’ego i spiorunował go z góry.

- Jesteś po prostu zazdrosny, że ona chce mnie, a nie „Wybrańca” – warknął.

- RON! – skarciła go Hermiona. – Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałeś! I o kim wy mówicie?

- O Romildzie Vane – odpowiedział Harry przez zęby, próbując ukryć chęć uderzenia Rona w twarz. – Najwyraźniej Ron zdał sobie sprawę, że jest w niej zakochany po zjedzeniu kilku Czekoladowych Kociołków, które dała mu na urodziny.

- Och – powiedziała w zamyśleniu Hermiona, nim jej oczy się rozszerzyły. – OCH! Harry, odsuń się. – Harry posłuchał, spoglądając przez ramię, jak dziewczyna wyciąga różdżkę. – Ron, naprawdę bardzo mi przykro, ale to dla twojego dobra. – Wycelowała różdżkę w Rona i po błysku czerwonego światła, Ron upadł nieprzytomny na ziemię. – Przysięgam, że przeklnę za to Romildę.

- Ustaw się w kolejce – powiedział Harry, klękając i sprawdzając puls Rona, który był spokojny i stabilny. – Naprawdę powinniśmy zabrać go do pani Pomfrey po antidotum. Przysięgam, że porozmawiam o tym z Fredem i Georgem. Te eliksiry miłosne są dokładnie jak klątwa Imperius!

Hermiona uklękła obok Harry’ego i położyła dłoń na jego ramieniu.

- Harry, proszę, uspokój się – powiedziała. – Zajmiemy się Romildą i bliźniakami potem, dobra?

Harry skinął głową, po czym zamknął oczy i w myślach zawołał Fawkesa. Musieli zabrać Rona do skrzydła szpitalnego szybko i dyskretnie. Kiedy nie było odpowiedzi, Harry sięgnął do słabej obecności Hogwartu i natychmiast został otoczony kojącymi falami magii, uspokajającymi go lepiej niż jakiekolwiek słowa. Jego ciało od razu się rozluźniło, a jego umysł oczyścił ze zmartwień. Czując, że jego połączenie z zamkiem nasila się, Harry spróbował mentalnie przekazać to, czego potrzebował.

Sapnięcie Hermiony wyrwało Harry’ego z myśli, otworzył oczy i zobaczył, że w miejscu solidnej ściany pojawił się drzwi. Dziękuję, przyjacielu. Fale akceptacji otarły się o niego, po czym potężna obecność wycofała się. Brak uspokajającego wsparcia Hogwartu sprawił, że Harry poczuł się raczej pusty, jakby brakowało mu kawałka jego samego. Odpychając to uczucie z umysłu, Harry szybko odwrócił się do Hermiony, która wciąż wpatrywała się w nowo stworzone drzwi z niepokojem.

- Hermiono, znajdź profesor McGonagall i spotkajcie się z nami w skrzydle szpitalnym – powiedział, podnosząc pudełko Kociołków Czekoladowych i wstał.

Kiedy Hermiona wstała, Harry machnął różdżką nad ciałem Rona. Mobilicorpus. Ciało Rona powoli uniosło się w powietrze, pozwalając Harry’emu skierować je w stronę drzwi. Gdy się zbliżyli, drzwi same się otworzyły, pozwalając Harry’emu zobaczyć znajome białe ściany skrzydła szpitalnego. Harry rzucił ostatnie spojrzenie na Hermionę, po czym przeniósł Rona przez drzwi, które zamknęły się za nim i zniknęły, pozostawiając solidną ścianę.

Gdy znalazł się w skrzydle szpitalnym, szkolenie Harry’ego na uzdrowiciela przejęło kontrolę. Szybko wylewitował ciało Rona na najbliższe łóżko i zawołał panią Pomfrey, zaczynając przechodzić przez etapy przygotowywania pacjenta do badania. Nagle ucieszył się, że od września ma lekcje z panią Pomfrey. Nie sądził, by był w stanie znieść dłuższe stanie i czekanie. Robienie czegoś oderwało jego umysł od martwienia się.

- Panie Potter! – wykrzyknęła pani Pomfrey, podbiegając w jego stronę. – Co się stało?

Harry odwrócił się do pani Pomfrey, zmuszając się do zachowania spokoju.

- Ron połknął eliksir miłosny – powiedział. – Był całkowicie irracjonalny, więc Hermiona go oszołomiła. Nie wiedzieliśmy, co innego zrobić. – Harry podał jej pudełko Kociołków Czekoladowych i czekał, aż pani Pomfrey je otworzy i wyciągnie jedną czekoladkę. Zapadła między nimi ogłuszająca cisza, gdy pani Pomfrey wpatrywała się w kawałek czekolady.

Wreszcie pani Pomfrey spojrzała na Harry’ego i skinęła głową.

- Bardzo dobrze – powiedziała profesjonalnym tonem. – Ruszajmy do pracy, panie Potter.

Przez następne dziesięć minut, Harry postępował zgodnie z instrukcjami, wydobywając eliksir z czekolady i identyfikując, jakim konkretnie eliksirem miłosnym jest. Byli w stanie potwierdzić, że eliksir był rzeczywiście przynajmniej dwa miesiące po dacie dostępności do spożycia. Remus, profesor McGonagall i Dumbledore przybyli z Hermioną niedługo po tym, jak Harry i pani Pomfrey zaczęli tworzyć odpowiednie antidotum. Na szczęście poczekali, aż antidotum zostanie skończone i Harry poda je Ronowi, nim zaczęli zadawać pytania. Hermiona podała im już ogólny zarys, więc Harry musiał tylko podać kilka szczegółów, podczas gdy pani Pomfrey cuciła Rona.

Ron obudził się z jękiem. Wszyscy czekali, gdy oczy Rona powoli skupiły się i spojrzał na wszystkich. Zgodnie z oczekiwaniami, Ron rozejrzał się dookoła, po czym wyciągnął poduszkę spod głowy i zakrył nią twarz. Oczywiście pani Pomfrey nie mogła na to pozwolić i szybko odsunęła poduszkę, odsłaniając czerwoną twarz Rona.

- Rozumiem, że wróciłeś do normalności – powiedział Harry z szerokim uśmiechem, siadając w nogach łóżka. – Żadnych więcej pragnień podboju świata w imię Romildy Vane?

Ron jęknął zawstydzony, ukrywając twarz w dłoniach.

- Czy możemy po prostu udawać, że to się nigdy nie wydarzyło? – zapytał z nadzieją.

- Obawiam się, że nie, panie Weasley – powiedziała surowo profesor McGonagall. – Uczennica podała panu zakazaną substancję. Ufam, że nadal ma pan kartkę dołączoną do prezentu?

Ron skinął ponuro głową, siadając.

- Jest na moim łóżku – powiedział, po czym spojrzał wprost na Harry’ego. – Przepraszam za to, co powiedziałem. Nic z tego nie miałem na myśli.

- Dobrze – stwierdził Harry, kiwając głową, – bo gdyby było inaczej, mielibyśmy wiele problemów.

^^^

Zanim zaczęła się lekcja teleportacji, cała szkoła wiedziała, że Ron dostał eliksir miłości od Romildy Vane. Ron nagle znalazł się otoczony uczniami, którzy chcieli wiedzieć wszystko o eliksirach miłosnych. Chcieli wiedzieć, jak to jest, co robił pod jego wpływem i jak wyrwał się z jego uścisku. Ron był zaskakująco prawdomówny na ten temat. Sporo osób skrzywiło się, słysząc, że Ron był gotów zaatakować swojego najlepszego przyjaciela za kogoś, kogo nawet nie znał.

Romilda Vane otrzymała dwa tygodnie szlabanu z Filchem i musiała napisać dla Rona formalne przeprosiny. Nim Fred i George przybyli tego popołudnia, by wręczyć Ronowi prezent urodzinowy, nikt nie był z nich zadowolony. Na szczęście nie trzeba było długo przekonywać Freda i George’a do usunięcia eliksirów miłosnych z listy ich produktów. Właściwie wystarczyła mała groźba Harry’ego, a bliźniacy zgodzili się na wszystko, co powiedział. Ponieważ Harry był tak teraz popularny, jego poparcie było na równi ze złotem, a powiedzenie słowa przeciwko pewnej firmie mogło pchnąć ją do bankructwa.

Kolejną istotną zmianą było to, że napięcie między Ronem i Ginny wydawało się zniknąć, dzięki czemu treningi Quidditcha przebiegały znacznie płynniej. Zespół gorączkowo przygotowywał się do meczu z Puchonami. Właściwie dla Harry’ego ulgą było skoncentrowanie się tylko na Quidditchu. Przez tydzień nie martwił się o Voldemorta, wojnę, Ministerstwo, naprawianie przyjaźni, unikanie wielbicieli i wykonywanie trudnych działań. Cała drużyna – choć raz od dłuższego czasu – pracowała jako drużyna. Opracowali sztuczki, które obejmowały nie tylko ścigających, ale także pałkarzy i bramkarza. Dla osoby z zewnątrz zagrywki wyglądały jak absolutny chaos i zanim się orientowali, jeden ze ścigających strzelał gola.

Kiedy nadszedł dzień meczu, emocje były tak wielkie, że można było ich posmakować. Drużyna Gryfonów jak najszybciej wyszła na boisko, by uniknąć całego zamieszania w Wielkiej Sali. W końcu Ron był wystarczająco nerwowy za cały zespół. Jednak tym razem wszyscy pomogli odwrócić jego uwagę, póki nie nadszedł czas wyjścia na boisko. Umiejętności strategiczne Rona w dużym stopniu przyczyniły się do powstania większości zagrań, czyniąc go istotną częścią zespołu.

Hałas tłumu był ogłuszający nawet w szatni. Na stadionie uniemożliwiało to myślenie. To dobrze, że opracowali ręczne sygnały dla niektórych zagrań, ponieważ Harry wątpił, by byli w stanie się usłyszeć. Wiał słaby wiaterek, a niejednolite chmury w niewielkim stopniu blokowały jasne światło słoneczne.

- Podstępne warunki – powiedział cicho McLaggen do Harry’ego. – Może to powodować problemy z niektórymi zagrywkami.

Harry skinął głową. McLaggen miał rację.

- Zgadzam się – powiedział, po czym odwrócił się do Coota i Peakesa. – Lećcie od słońca, gdy tylko się da. Nie będą w stanie zobaczyć, jak nadlatujecie.

- Tak jest, kapitanie! – powiedzieli Coot i Peakes, salutując i szczerząc się.

Harry powstrzymał się od przewrócenia oczami, podczas gdy drużyna zajęła swoje pozycje, McLaggen i Sloper stanęli z boku jako rezerwowi gracze Gryfonów. Po uściśnięciu dłoni kapitana Puchonów, Harry czekał ułamek sekundy, aż pani Hooch dmuchnie w gwizdek, sygnalizując rozpoczęcie gry. Dryżyna Gryffindoru natychmiast wystartowała i poleciała na swoje pozycje, Harry wzniósł się wyżej niż reszta swoich kolegów. Tłuczki i znicz zostały wypuszczone w powietrze, a za nimi kafel. Ścigający Gryfonów natychmiast rzucili się w jego kierunku i rozpoczęła się Misja: Zorganizowany Chaos.

Harry’emu niezwykle trudno było skupić się na zniczu, podczas gdy reszta boiska była tak pełna akcji. Pałkarze Puchonów najwyraźniej postanowili uderzać tłuczki w ludzi, w których mieli gwarancję wycelować, a mianowicie Harry’ego i Rona. Ścigający i pałkarze Gryfonów nieustannie się poruszali, co utrudniało trafienie któregokolwiek z nich bez narażania graczy Hufflepuffu. Ta taktyka pozwoliła Gryfonom szybko strzelić pięć bramek, nim Puchoni mieli choćby szansę strzelić jednego gola.

Oprócz zamieszania na boisku nie zabrakło zabawnego komentarz Luny Lovegood. Wydawała się bardziej zainteresowana rozmową o czymkolwiek poza Quidditchem. Opowiadała o swoich opiniach na temat poszczególnych graczy, zwłaszcza Harry’ego i Ginny wraz z omawianiem niemożliwych kształtów chmur. Niezwykle trudno było zachować poważną minę na niektóre komentarze, ale nadlatujący tłuczek szybko wyrzucił z głowy Harry’ego wszelkie myśli o śmiechu, więc po raz kolejny skręcił, by uniknąć uderzenia.

Strumienie światła słonecznego okazały się większym wyzwaniem dla obu drużyn. Gracze byli okresowo oślepiani przez światło, przez co prawie wpadali na siebie. Nie było absolutnie żadnego śladu znicza, co było dość irytujące. Gryffindor prowadził już siedemdziesięcioma punktami. Jeśli wkrótce nie złapie znicza, ta gra stanie się brudna. W każdym członku drużyny Puchonów szybko narastał gniew i frustracja. Już niedługo…

- RON!

Harry szybko odwrócił się i zobaczył Rona spadającego na ziemię. Bez namysłu Harry wystartował, modląc się, by był wystarczająco szybki… mając nadzieję, że się nie spóźni. Czas wydawał się zwolnić, gdy Harry naciskał na Błyskawicę, by leciała coraz szybciej. Cały hałas wydawał się zniknąć, ale Harry’ego to nie obchodziło. Gdy się zbliżał, mógłby przysiąc, że lot Rona zwolnił nieco, ale był zbyt skupiony na dotarciu do niego, by się tym interesować. Był tuż nad Ronem, kiedy gwałtownie zanurkował, owinął ramię wokół przyjaciela i pociągnął go w górę, nim uderzyli w ziemię.

Nastała cisza, gdy Harry ostrożnie wylądował i położył Rona na ziemię. Jego trening natychmiast przejął kontrolę, gdy sprawdzał rany Rona, nie zauważając nawet otaczającego go tłumy. Zamykając oczy, Harry położył ręce na piersi Rona i sięgnął zmysłami i magią, by znaleźć źródło ran Rona. Wokół głowy chłopaka był wielki ból i obrzęk, a także kilka drobnych obrażeń na jego przedramionach.

- Harry? – dotarł do niego zatroskany głos Remusa, przerywający jego koncentrację.

Otwierając oczy, Harry w końcu rozejrzał się i zobaczył, że otaczają go drużyny Puchonów i Gryfonów oraz większość nauczycieli.

- Ma uraz z tyłu głowy – powiedział cicho. – Potrzebuje natychmiastowej pomocy medycznej.

Remus skinął głową, kładąc dłoń na ramieniu Harry’ego.

- Zajmę się tym – powiedział, wyciągając różdżkę i wyczarowując nosze, na które wylewitował Rona. – Nic mu nie będzie, Harry. Obiecuję.

Harry skinął głową, wstając i obserwując, jak Remus szybko odchodzi z unoszącym się przed nim Ronem. Wypuściwszy uspokajający oddech, odwrócił się do pani Hooch.

- Możemy prosić o przerwę? – zapytał spokojnie. Skinęła głową i dwie drużyny rozdzieliły się. Zerkając na każdego ze swojej drużyny, Harry wiedział, że musi wymyślić coś, co odwróci ich umysły od tego, co się właśnie wydarzyło. Przyszło mu do głowy tylko jedno. – Wygrajmy to dla Rona. – Odwrócił się do McLaggena, który wyglądał na niezwykle podekscytowanego. – Graj na swojej pozycji, McLaggen, a reszta z nas będzie grała na swoich.

McLaggen skrzywił się lekko, po czym skinął głową. Wylewały się z niego fale frustracji, gdy odwrócił się i ruszył do słupków. Harry jęknął z irytacją, po czym odwrócił się do reszty drużyny i skinął głową, by zajęli swoje pozycje. Po zasygnalizowaniu pani Hooch, że są gotowi, Harry wsiadł na miotłę i wystartował, lecąc w kierunku McLaggena. Naprawdę nie chciał w tej chwili zajmować się jego ego, ale nie mógł zaryzykować, że McLaggen zrobi coś niesamowicie głupiego.

- Cormac – powiedział stanowczo Harry, przyciągając wściekłe spojrzenie siedmiorocznego Gryfona. – Słuchaj, po prostu bądź ostrożny. Unikaj pałkarzy i tłuczków za wszelką cenę. Nie możemy sobie pozwolić na utratę kogokolwiek innego.

McLaggen patrzył na Harry’ego przez dłuższy moment, po czym skinął głową. Pani Hooch dmuchnęła w gwizdek i gra została wznowiona. Cała atmosfera się zmieniła. Wydawało się, że wszyscy grają z większą ostrożnością, zwłaszcza pałkarze. To pozwoliło Harry’emu bardziej skoncentrować się na znalezieniu znicza niż na tym, gdzie były tłuczki. Powoli okrążał boisko, mając oczy i uszy otwarte na jakiekolwiek ślady złota lub wysokiego dźwięku szybko trzepoczących skrzydełek. No dalej, gdzie jesteś?

Ginny strzeliła kolejnego gola dal Gryfonów, po czym McLaggen obronił jedną ręką. To wszystko, co zobaczył Harry nim dostrzegł błysk złota przy trybunach nauczycieli i wystartował bez namysłu. Nie słyszał nic poza wyjącym wiatrem. Pochylając się do przodu, Harry ponaglił swoją miotłę, by leciała szybciej. Widział teraz szybko trzepoczące skrzydła małej, złotej kulki. Był już prawie przy niej, zaledwie sekundę od celu.

I to wystarczyło zniczowi, by szarpnąć w lewo, po czym wystartować w kierunku słupków bramkowych Puchonów. Harry podążył za nim, naciskając na miotłę, by leciała jeszcze szybciej. Dolatywał do niej. Był już niemal na wyciągnięcie ręki, kiedy znicz wystrzelił w górę, zmuszając Harry’ego do szybkiego skrętu. Gra trwała dalej, a znicz nieustannie wyrywał się z uścisku Harry’ego w chwili, gdy miał po niego sięgnąć. To było jak gra w kotka i myszkę ze zniczem, który był ułamek sekundy przed nim. Opuszczając ciało tak, że niemal leżał na miotle, Harry ponaglił ją, by leciała szybciej. Potrzebował dodatkowej prędkości.

I otrzymał ją. Harry wystrzelił jak rakieta, niemal przelatując obok znicza, nim sięgnął po niego i go złapał. Prostując się, Harry podniósł znicz i natychmiast zdał sobie sprawę z ogłuszających wiwatów tłumu. Spojrzał w stronę trybun nauczycieli i zobaczył, że wynik to 300 do 20 dla Gryffindoru. Mieli ogromną przewagę na pierwszym miejscu w Pucharze Quidditcha. Otoczony przez swoją drużynę, Harry nie mógł nie podzielać ich podekscytowania. Zrobili to, co mieli postanowione.

Czasami najprostsze osiągnięcia mogą przynieść największą satysfakcję.

 

sobota, 14 sierpnia 2021

PDJ - Rozdział 19 – Sierociniec na wzgórzu

Następnego ranka Harry słuchał z zachwytem, jak Hedwiga opowiadała, co się z nią stało po tym, jak wróciła z maldecorvae do Włoch.

- Leciałam przez wiele długości skrzydeł, długą drogę, nim te cholerne wrony przestały mnie gonić. Na początku musiałam zawracać i walczyć szponami i dziobem przez co najmniej dwie lub trzy długości skrzydeł. Było ciężko, nie walczyłam od treningów z moim starym nauczycielem, mistrzem Porywisty Wiatr, który był instruktorem walki dla sów w Hogwarcie.

Harry zakaszlał w swoją herbatę na to stwierdzenie.

- Macie w Sowiarni takie rzeczy, jak instruktorów walki?

- Tak, mamy. Sowy pocztowe narażone są na wiele niebezpieczeństw, gdy dostarczamy pocztę, Harry. Musimy nauczy się latać w każdych warunkach pogodowych, włącznie z gradem i piorunami, ponieważ poczta musi być dostarczona, takie jest motto sowy pocztowej. I często możemy natknąć się na inne zwierzęta, które uważają nas za smaczną przekąskę, jak gryfy, ruki, czy koty. Tak więc ucząc nas, młodych adeptów, jak się bronić, gdy zostaniemy zaatakowani przez dowolną liczbę stworzeń, w tym inne latające drapieżniki. Ale najczęściej naszą największą zaletą jest prędkość lotu. Potrafimy latać trzy razy szybciej niż zwykła sowa, a niektóre z nas, jak ja, nawet szybciej, gdy na siebie naciskamy. Niewiele ptaków lub innych latających, magicznych stworzeń może złapać sowę pocztową lecącą z maksymalną prędkością – powiedziała Hedwiga z samozadowoleniem. Siedziała na nisko wiszącej gałęzi buku, która górowała nad obozowiskiem, opowiadając Harry’emu i Severusowi swoją historię.

Mistrz Eliksirów mieszał w kociołku cynamonową owsiankę, słuchając przy tym sowy i uznał jej relację za fascynującą. Tak jak Harry, mógł teraz zrozumieć język drapieżnych ptaków i innych, jeśli słuchał uważnie, a to dzięki długiej ekspozycji na jego animagiczną postać. Był za to bardzo wdzięczny, ponieważ nie musiał zmieniać się w Warriora, by zrozumieć Hedwigę, kiedy był w ludzkiej postaci.

- Kontynuuj, proszę, Hedwigo – powiedział, mieszając energicznie, gdy owsianka zgęstniała. Było wcześnie rano, około ósmej, ani on, ani Harry nie spali do późna i obudzili się wcześnie, bez pomocy budzika.

- W każdym razie, maldecorvae same w sobie są magiczne, nie musiały odpoczywać tak często, jak zwykłe ptaki i przez większość czasu dotrzymywały mi kroku. Od czasu do czasu pięć lub więcej próbowało się na mnie rzucić, strącić z nieba, bijąc i dziobiąc moje skrzydła i twarz. Ale ciągle nurkowałam i odwracałam się, używałam manewru, który wy, jastrzębie, tak bardzo lubicie, pochylni, by trzymać ich na dystans. Myślę, że zabiłam kilku z nich, zanim przestali mnie ścigać. A wilkołaki podążały za nami, wyjąc i skrzecząc jak harpie z otchłani, ale leciałam zbyt wysoko, by któryś próbował mnie złapać. Zanim ta sprośna bestia, Greyback, zorientował się, że został wyprowadzony w maliny, oddaliliśmy się na wiele kilometrów, przez Austrię i do Rosji. Och, jak wtedy ryczał, krzyczał, zgrzytał zębami i wyrywał swoje futro! Wspaniale było zobaczyć, jak zachowuje się jak rozgniewane, małe dziecko! Dodam, że takie, które potrzebuje dobrego lania!

Obaj czarodzieje zachichotali i skinęli głowami na znak zgody.

- Co się potem stało, Hedwigo? – zapytał jej czarodziej.

- Potem próbował się wycofać, ale było za daleko i użył jakiegoś rodzaju magii, chyba był to świstoklik, żeby odejść. Ale gdzie poszedł, nie wiedziałam i obawiałam się, że może próbować was napaść, więc poleciałam tak szybko, jak mogłam w stronę Kanału. Muszę powiedzieć, że poczułam ulgę i szczęście, widząc was żywych i zdrowych.

- My też, na twój widok – powiedział Severus sowie, mieszając owsiankę ostatni raz, dodał garść lub dwie rodzynek, a następnie podał ją Harry’emu i sobie. – Cieszę się, że byłaś tak sprytna i zadziorna, i nie dałaś się złapać. Ale zastanawiam się, gdzie jest Greyback?

Harry wziął miskę, którą podał mu Severus i zaczął jeść, dmuchając ostrożnie w gorącą owsiankę.

- Może poszedł złożyć raport Lucjuszowi i wpadł w kłopoty?

- Tak, to możliwe – zgodził się Snape, siadając obok swojego ucznia i jedząc własne śniadanie. – Lucjusz nie będzie zbyt zadowolony, gdy się dowie, że Greyback zawiódł. Dlatego po śniadaniu nauczę cię trzech zaklęć bojowych, których możesz używać tylko wtedy, gdy będziesz w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Zrozumiano?

- Tak jest – zgodził się Harry i zaczął jeść na najwyższych obrotach.

Severus przyprawił swojego podopiecznego surowym spojrzeniem.

- Mówię poważnie, Potter. Te zaklęcia są śmiertelne, jeśli się je źle użyje, każde może zabić, chociaż nie są Niewybaczalnymi. Dwa to moje własne wynalazki, ostatnie to standardowe zaklęcie do ataku używane przez aurorów. Będziemy ćwiczyć na manekinach. I uważaj, używanie swojej magii do krzywdzenia osusza magię szybciej niż cokolwiek innego, więc wybieraj mądrze swoje zaklęcia i bitwy. Miałem nadzieję, że uniknę konfrontacji z wilkołakami, podróżując szybko do sierocińca, ale jeśli już tu są to będziemy musieli walczyć przed albo po przybyciu tam, więc chcę, żebyś był przygotowany.

- Będę, Sev.

Severus skinął mu głową z aprobatą.

Właśnie wtedy dziwna sowa zrobiła kółko nad ich głowami, był to ciemnobrązowy puchacz wirginijski, po czym zleciała w dół, by wylądować na ramieniu Severusa z hukiem skrzydeł.

- Serafina! – zahukała na powitanie Hedwiga.

- Dzień dobry, Hedwigo! – odpowiedziała Serafina do drugiej sowy, po czym odwróciła się do Snape’a i syknęła: – Witam, panie Severusie i panie Harry. Cieszę się, że jesteście cali i zdrowi. Mam wiadomość od dyrektora Dumbledore’a. – Wyciągnęła nogę, by Severus mógł zdjąć cylinder z wiadomością z jej nogi.

Profesor delikatnie ją zdjął i przeprosił za brak smakołyków dla sów.

Serafina potrząsnęła piórkami i cicho zahukała z rozbawieniem..

- Nie martw się tak, Warrior. Nie oczekujemy smakołyków od naszych pierzastych przyjaciół, tylko od ludzi, którzy często nie doceniają naszej służby. Cieszę się tylko, że dotarłam do ciebie właśnie teraz, bo wyruszyłam z Hogwartu chyba o siódmej rano, ale dyrektor powiedział, że niesiona przeze mnie wiadomość jest bardzo pilna.

- Dziękuję, Serafino – powiedział jej Severus. – Razem z Freedomem doceniamy szybki przylot.

- Nie ma za co! A teraz muszę znów wyruszać, mam do wytresowania gromadkę nowych pisklaków pocztowych. Żegnajcie, moi bracia i siostro, niech wiatry sprzyjają waszym skrzydłom, a Pan Wiatru was strzeże. – Potem zeskoczyła z ramienia profesora i wzleciała w powietrze w kilku uderzeniach skrzydeł. Po minucie już jej nie było.

- Co jest w liście? – zapytał niecierpliwie Harry.

- Poczekaj chwilę, a ci powiem – skarcił go sucho Severus, po czym złamał pieczęć i wyciągnął zwiniętą wiadomość. Otworzył ją i przeczytał na głos następujące linijki. – Będą ścigać ich ze wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. Tak przewidziałam i tak się stanie!

- Co to oznacza? Od kogo to?

- Myślę, że to kolejna przepowiednia Sybilli Trelawney, a notatka nie jest podpisana, ale mogę się domyślić, kto ją do nas wysłał.

- Dumbledore – odpowiedział Harry na własne pytanie. – Myślę, że to oznacza, że wilkołaki znów będą nas ścigać, co?

Severus zmarszczył brwi.

- Tak, możliwe że razem ze śmierciożercami. Ale jest nadzieja, bo niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. Musimy o tym pamiętać, Harry. Pozostań skupiony i wierny naszemu celowi i nam, a odniesiemy sukces.

Zachęcający ton Severusa sprawił, że Harry poczuł się znacznie lepiej, pomimo ponurego ostrzeżenia przepowiedni. Jeśli Severus nie był zastraszony proroctwem to on też nie będzie.

- Oczywiście, że tak. Razem osiągniemy wszystko – powiedział, brzmiąc pewniej niż czuł się w rzeczywistości. Złe przeczycie, jakie miał pierwszej nocy w Little Hangleton powróciło z pełną mocą, ale odsunął je stanowczo na bok. Martwienie się o to, co mogło być w niczym nie pomoże.

- Skończyłeś śniadanie, Harry? – zapytał Snape. Na jego skinienie, profesor wyrzucił resztę owsianki i jednym ruchem różdżki spakował namiot, kociołek i naczynia.

Kolejny ruch i mała, wypchana lalka z czerwonym X na piersi wyleciała z plecaka Severusa.

- Engargio! – Snape wycelował różdżkę i lalka urosła do naturalnej wielkości manekina, a Snape użył zaklęcia klejącego, by przymocować ją do dużego dębu jakieś dziesięć stóp dalej.

Odwrócił się do swojego ucznia.

- Proszę do mnie podejść, panie Potter. Wyjmij różdżkę i skup się. – Kiedy Harry posłuchał, stanął obok niego, Severus kontynuował. – Pierwsze zaklęcie, które ci pokażę to takie, którego często używają aurorzy, gdy próbują obalić dużą liczbę mrocznych czarodziejów na raz. To klątwa Confringo i kiedy odpowiednio się ją rzuci, można stworzyć dziurę w budynku albo nawet go obalić, jeśli czarodziej rzuci je w miejscu, gdzie jest to najbardziej niebezpieczne. Jeśli osoba zostanie trafiona klątwą Confringo, efekt jest podobno taki, jak trafienie granatem ręcznym. – Wycelował swoją hebanową różdżkę w manekina. – Kiedy rzucasz takie zaklęcie, zawsze należy pamiętać, by najpierw wycelować przed rzuceniem, właściwy cel może tworzyć różnicę między życiem a śmiercią. Więc… Wyceluj, a potem wypowiedz inkantację – Confringo!

 Maleńka kula światła wystrzeliła z różdżki Severusa i uderzyła w czerwony X na manekinie, który eksplodował na kawałki. Rozległ się głośny wybuch. Po nim na polanę spadł deszcz drewnianych wiórów i tkaniny.

Snape opuścił różdżkę i wykonał gest, a manekin scalił się i wrócił na to samo miejsce na dębie.

- I to jest właśnie odpowiednio wycelowana klątwa Confringo.

Harry zagwizdał, a potem zadrżał na myśl o tym, co może zrobić człowiekowi. Nagle nie był już tak podekscytowany nauką magii bitewnej. Ale wyprostował ramiona i powiedział dzielnie:

- Czy mogę spróbować?

- Oczywiście. Pamiętaj, najpierw wyceluj, potem wypowiedz zaklęcie.

Harry spojrzał na swoją różdżkę, jakby trzymał karabin, po czym skupił się na czerwonym iksie, skoncentrował się mocno i krzyknął:

- Confringo!

Przez chwilę nic się nie stało. Potem mała, świecąca kula światła wystrzeliła z jego różdżki i uderzyła w manekina.

Znowu eksplodował, ale jego zaklęcie nie rozszarpało go na drobinki tak, jak Snape’a. Kawałki były znacznie większe, ale nadal zadziałało.

- Nieźle, jak na pierwszą próbę – powiedział Severus. Naprawił manekina. – Spróbuj ponownie.

Harry wykonał zadanie.

Tym razem manekin rozpadł się na mniejsze kawałki.

Snape kazał rzucić Harry’emu zaklęcie Confringo jeszcze kilka razy, na ziemię obok drzewa, na krzak i znowu na manekina. Za każdym razem Harry robił się coraz bardziej pewny siebie.

- Dobrze. Następne zaklęcie. To jedno z moich osobistych, wymyślałem je na szóstym roku, ponieważ bałem się, że zabije mnie Voldemort i chciałem się bronić. Nazywa się Sectumsempra i ma na celu głębokie, wielokrotne przecięcie wroga, tak szybkie, że jeśli nie zostanie natychmiast skontrowane, jego ofiara może umrzeć z powodu utraty krwi. Łacińskie znaczenie zaklęcia to „zawsze ciąć”. Możesz rzucić je niewerbalnie, więc zaskoczysz wroga, ale ponieważ nie omówiliśmy jeszcze tego aspektu magii, nauczę cię, jak używać go w normalny sposób.

- Ale dlaczego nie mogę się go nauczyć rzucać po cichu?

- Ponieważ w ten sposób zajęłoby nam to więcej czasu, niż obecnie go mamy. Kiedy będziemy mieć więcej czasu, po zakończeniu zadania, poświęcę tyle czasu, ile będziesz chciał, żeby nauczyć cię więcej obrony, magii bezróżdżkowej i niewerbalnej. Szkoda, że Dumbledore nigdy nie pomyślał o wcześniejszym przeszkoleniu cię.

- Chyba zapomniał. – Harry wzruszył ramionami, nie próbując zagłębiać się w umysł starego czarodzieja. – Dobra, jestem gotowy.

- Dobrze. Wyceluj, skup się i wypowiedz: Sectumsempra! – powiedział Severus, rzucając zaklęcie na głos.

Na manekinie natychmiast pojawiły się ogromne, ziejące dziury na całej klatce piersiowej i wypchanym brzuchu. Wypełniacz wypadł na ziemię.

- Teraz możesz zobaczyć, jak to mniej więcej wygląda, jeśli się zostanie tym uderzony.

- Wygląda cholernie boleśnie – skrzywił się Harry.

- Jest. Jakby cię pocięło tuzin mieczy – powiedział rzeczowo Snape. – Wyceluj zaklęcie w jakąś odstającą część ciała, jak ucho czy dłoń, a możesz je odciąć. Dlatego nie uczę tego zaklęcia żadnego z uczniów, chyba że jest to absolutnie konieczne.

Harry poczuł, jak jego żołądek robi fikołka na myśl, że komuś coś może odpaść. Nie wiedział, czy mógłby to rzucić. Wycelował różdżkę w manekina, celując w serce wypchanej lalki i wypowiedział zaklęcie:

- Sectumsempra!

Na manekinie pojawiło się pojedyncze cięcie.

- Jeszcze raz, panie Potter. I włóż więcej siły w rzucanie zaklęcia. Skoncentruj się!

Harry ponownie rzucił zaklęcie z nieznacznie lepszym skutkiem.

- Twój wolna jest chwiejna, dlatego zaklęcie pryska na końcu – zganił Severus. – Zamknij oczy. Teraz wyobraź sobie, jak maldecorvae atakuje Hedwigę i rozszarpują ją na strzępy. Wyobraź sobie wilkołaki najeżdżające Sylvanor i Hogwart, raniące Meadowsweet i twoich przyjaciół. Słyszysz w głowie, jak cię wołają, błagając o ratunek i masz sekundy, by to zrobić.

Głos Snape’a był tak  przekonujący, że Harry prawie uwierzył, że fantomowe wyobrażenia są prawdziwe.

- A teraz otwórz oczy i zaatakuj wroga, Potter!

Oczy Harry’ego otworzyły się gwałtownie na rozkaz Snape’a i rzucił Sectumsemprę bez myślenia o tym i tym razem manekin opadł i zsunął się po drzewie, pocięty na wstążki.

Zagapił się na zrujnowane kawałki materiału.

- Ja… to zrobiłem.

- Przy odpowiedniej motywacji można rzucić wszystko. Wcześniej nie wkładałeś wystarczająco dużo woli w zaklęcie, myślałeś za dużo. Musisz się nauczyć reagować, a nie myśleć w walce. Zrób to jeszcze raz.

Manekin został naprawiony i Harry rzucał zaklęcie Sectumsempra raz za razem, póki pot nie spływał po jego czole i wydawało mu się, jakby dostał pięścią dziesięć rund w walce bokserskiej. Jednak kiedy doznał zawrotów głowy, Severus kazał mu siedzieć z głową między kolanami przez pięć minut.

- Dlaczego jestem tak zmęczony?

- Ponieważ magia bitewna jest bardzo wyczerpująca, przywołanie całej swojej złości i woli jest ciężkie, zwłaszcza na początku – wyjaśnił Severus. – Gdybym miał więcej czasu, naciskałbym, żebyś to przepracował, ale na razie będę dla ciebie łagodny. Musisz umieć używać magii, gdy dotrzemy do sierocińca, a nie będziesz w stanie, jeśli cię wykończę. Odpocznij przez jeszcze dwie minuty, a potem pokażę ci ostatnie zaklęcie.

Harry pokiwał tępo głową, myśląc, że nie chce wiedzieć, jak wyglądałaby prawdziwa sesja treningowa, skoro ta sprawiała, że czuł się, jakby był wielokrotnie przejechany przez Hogwart Express. Teraz rozumiał, dlaczego większość czarodziejów nie używała tak często magii bitewnej.

- Wstawaj, Potter. – Severus skinął na niego, żeby wstał. – To ostatnie zaklęcie jest również moje, może być używane w ostateczności, ponieważ może zaszkodzić zarówno przyjaciołom, jak i wrogom, jeśli rzucisz je w zamkniętej przestrzeni, na przykład w pokoju. Nazywa się Burza Ognia.

Severus pokazał, jak wykonać skomplikowany ruch polegający na obrocie i szarpnięciu dłonią, przed wypowiedzeniem zaklęcia na głos.

- Incendia tempest!

Manekin natychmiast stanął w płomieniach, wir ognia spadł z nieba i uderzył go, zmieniając go w popiół w mgnieniu oka.

- Święty Merlinie!

- Teraz rozumiesz, dlaczego takie zaklęcia nie mogą być rzucane dowolnie?

Płomienie paliły gorąco przez kolejne pół sekundy, nim Severus wypowiedział przeciwzaklęcie i zniknęły.

Jak poprzednio, naprawił manekina i ustawił go, by Harry mógł go użyć.

To zaklęcie było najtrudniejsze z tych trzech, wymagało precyzyjnych ruchów różdżki i ogromnej woli. Harry potrzebował dziesięciu prób, nim w końcu wszystko poprawił i rzucił zaklęcie.

Jego tunel ognia nie był tak duży, jak jego mentora, ale był przyzwoity, biorąc pod uwagę, że Harry nie osiągnął nawet szóstego roku. Severus powiedział mu, że dobrze sobie poradził. Harry rzucił zaklęcie jeszcze raz, nim Severus zarządził przerwę.

- Odpocznij jeszcze dziesięć minut i nauczysz się przeciwzaklęć.

Harry modlił się, by mógł utrzymać się na nogach i nie zhańbić się omdleniem. Krótkie odpoczynki utrzymywały wyczerpanie na odległość, ale ledwie. Kiedy Severus skinął głową, Harry podniósł się na nogi z jękiem.

Severus zignorował to i powiedział:

- Najlepszym sposobem na nauczenie się przecie zaklęć jest obserwowanie, jak ktoś inny je wykonuje, a potem kopiowanie ich. Więc… chcę, żebyś rzucił na mnie klątwę Confringo. – Podszedł do drzewa, na którym wisiał manekin i stanął twarzą do Harry’ego.

- Co? Sev, nie mogę tego zrobić! Co jeśli… co jeśli chybię?

- Musisz to zrobić. Zablokuję zaklęcie, Potter. Nie bój się tego. A teraz zrób to!

Harry niechętnie uniósł różdżkę, wycelował ją w Severusa, zamknął oczy i rzucił klątwę Confringo.

- Otwórz oczy, do cholery! – krzyknął Snape. – Nie możesz tego obserwować z zamkniętymi oczami, Potter.

- Och. – Harry poczuł się jak idiota. Otworzył oczy.

- Dlaczego to zrobiłeś?

- Ponieważ nie mogę rzucić takiego zaklęcia na ciebie, Severus – przyznał cicho, zawstydzony.

Snape westchnął. Potem sam machnął na siebie różdżką i nagle na jego miejscu pojawił się dementor. – Lepiej?

- Tak – powiedział Harry.

- Dzięki Merlinowi! – powiedział szyderczo Snape. – Rzucaj, Potter!

Harry wziął głęboki oddech i rzucił zaklęcie.

Ku jego ogromnej uldze, zaklęcie zostało odbite. Snape wysłał je przez drzewa, by uderzyło nieszkodliwie w ziemię.

Jeden po drugim rzucał zaklęcia bojowe na Severusa, a Snape odbijał je jedno po drugim leniwym machnięciem różdżki.

- Obserwuj uważnie, Potter – rozkazał, kiedy wydawało się, że uwaga Harry’ego odpływa. – Parz, jak poruszam różdżką o ćwierć obrotu… o tak! – zademonstrował ponownie, spowalniając ruch, by Harry mógł go przestudiować. – I obracam nadgarstek do wewnątrz, o tak.

Harry skoncentrował się, próbując wchłonąć lekcję do swojej głowy, pomimo zmęczenia, które groziło, że go pochłonie. MUSISZ się tego nauczyć, to ważne. Jeśli nie nauczysz się przeciwzaklęć, będziesz martwy, gdy zmierzysz się z prawdziwym śmierciożercą. Czerpał ze starych rezerw uporu i wytrzymałości, które w sobie miał, których nie wykorzystywał od poprzedniego lata, kiedy mieszkał z Dursleyami. Często wykonywał pracę, gdy słaniał się z głodu i wyczerpania lub chorował aż do omdlenia. Odrobina zmęczenia to nic, skarcił się i zmusił do większej koncentracji.

- Pokaż mi, czego się nauczyłeś, Potter! – warknął Severus.

Harry uniósł różdżkę i powtórzył przeciwzaklęcia wszystkich zaklęć, jedno po drugim.

Severus obserwował i poprawiał go, gdy zaszła konieczność, po czym kazał mu wykonywać przeciwzaklęcie, póki nie było idealne albo bliskie perfekcji. Po kolejnej godzinie, Snape zarządził przerwę i pozwolił podopiecznemu wypić nieco wody i zjeść baton energetyczny, który wybrał. Harry był wdzięczny za wytchnienie.

- Jak mi poszło? – zapytał, przeżuwając batonik, który był zrobiony z owsa, miodu i żurawiny.

- Nieźle jak na pierwszą sesję. Powinieneś być w stanie powstrzymać czarodzieja rzucającego klątwę na tyle długo, żebym do ciebie dotarł i go wykończył – powiedział mu szczerze Severus.

- Sev, czy… niepokoiło cię to, gdy pierwszy raz uch… rzuciłeś takie zaklęcie na serio? – zapytał z wahaniem Harry. Nie chciał, żeby starszy czarodziej myślał, że jest mięczakiem.

- Chodzi co o to, kiedy kogoś zabiłem?

- Tak.

- Owszem. Czym innym jest praktykowanie magii bojowej na manekinach, a czym innym rzucenie zaklęć na człowieka i sprawdzenie, co naprawdę mogą zrobić z ciałem i krwią przeciwnika – odpowiedział Severus, siadając na ziemi obok swojego ucznia. – Gdy po raz pierwszy rzuciłem Sectumsemprę na śmierciożercę, miałem osiemnaście lat i mieliśmy być na misji stłumienia buntu w wiosce podobnej do Hogsmeade w Kornwalii. Mój towarzysz, który nie zasługuje na imię, świetnie się bawił, podpalając domy i przerażając na śmierć kobiety, dzieci i starszych czarodziejów. Miałem dołączyć, ale nie mogłem się do tego zmusić, więc obserwowałem, póki nie mogłem już dłużej tego znieść, więc poczekałem, aż jego uwaga będzie gdzie indziej i rzuciłem na niego Sectumsemprę. Wykrwawił się na śmierć w ciągu pięciu sekund. Spaliłem jego ciało i rozrzuciłem prochy, a potem odszedłem. Inni czarodzieje i czarownice musieli pomyśleć, że oszalałem.

- Co się potem stało?

- Podszedłem i poinformowałem Lucjusza, że nasza misja zakończyła się sukcesem, a potem śmierciożerca został zabity przez innego czarodzieja. Potem wróciłem do domu i spędziłem następne trzy godziny na wymiotowaniu. Wciąż mogę sobie przypomnieć, jak wyglądał po rzuceniu zaklęcia z powodu mojej pamięci i za każdym razem, gdy o tym myślałem, wspomnienie wracało i ponownie czułem się chory.

- Często się to zdarzało?

- Często. Nie jestem człowiekiem, który lubi zadawać ból i śmierć, Harry. Zabijanie nie daje mi satysfakcji. Zabijam, kiedy muszę, ponieważ jeśli tego nie zrobić, może to kosztować moje życie albo życie niewinnej osoby. Podobnie jak jastrząb, zabijam w samoobronie, ale nigdy dla przyjemności. Zaklęcia bojowe nie są łatwe do rzucenia. Zawsze powinieneś rozważyć, co zrobić, zanim podniesiesz różdżkę z zamiarem zabicia. Ale jeśli jest to jednoznaczna sprawa, nie wahaj się. Ci, z którymi się zmierzysz, nie będą mieli dla ciebie żadnej litości. To masowi, zimnokrwiści mordercy i nie mrugną nawet rzęsami, nim ci zabiją. A po sprawie będę ci trzymał głowę w razie potrzeby. Nie ma wstydu, że jest się chorym po pierwszej bitwie, Harry. Większość ludzi jest. Zabijanie powinno ranić, bo odebranie życia nie jest błahostką. Ale z tego samego powodu nie powinieneś się nad tym rozwodzić, jeśli było to konieczne, by zachować życie własne lub innej osoby.

Harry skończył swój baton energetyczny i wodę, po czym wstał.

- Czuję się już lepiej. Dzięki, że mi to powiedziałeś, Sev. Sądziłem… że pomyślisz, że jestem tchórzem, ponieważ rzucenie Sectumsempry i Burzy Ognia sprawiało, że robiło mi się niedobrze.

- Tchórzem? Nie masz w sobie ani grama tchórza, chłopcze. To, co czułeś jest normalne dla piętnastolatka, który nigdy nie używał magii bojowej. Martwiłbym się, gdybyś tego nie czuł. – Poklepał swojego ucznia po ramieniu. – Chodź, pisklaku. Lekcje na dzisiaj skończone. Teraz musimy lecieć.

I z tymi słowami Snape zmienił się w Warriora i wystrzelił w niebo, wolny od ziemskich ograniczeń i w jedności z wiatrem.

Harry dołączył do niego po chwili i polecieli w kierunku Londynu.

Niemal cały dzień zajęło im dotarcie do celu – Sierocińca Wool’s, położonego na obrzeżach Londynu, niedaleko Cheapside. Kiedy Tom Riddle był dzieckiem, sierociniec znajdował się w dość szanowanej części miasta, ale w późniejszych latach okolica popadła w ruinę i nieporządek, aż była niewiele lepsza niż opuszczona dzielnica pełna kamienic zabitych deskami i budynków do rozbiórki. Było to miejsce nękane przez bezdomnych i zdesperowanych, złodziei, handlarzy narkotyków i tych, którzy chcieli szybko zarobić na cudzym nieszczęściu.

Severus dobrze znał okolicę, wpadał tam wcześniej w poszukiwaniu podejrzanych czarodziei, ale mimo to nalegał, by Harry nie zwracał na siebie uwagi, ubierając się w zwykłe ubrania.

- Ci, którzy tu mieszkają z radością poderżną ci gardło za buty – powiedział Severus, wskazując na adidasy Harry’ego. – A więc… musimy się wtopić. – Wycelował różdżkę i transmutował dżinsy, buty i koszulkę Harry’ego w zniszczone, postrzępione ciuchy.

Harry spojrzał an sobie z zainteresowaniem.

- Super! Wyglądam jak Oliver Twist, czy coś.

Severus uniósł brew.

- I tak powinieneś wyglądać. Przejdziemy niezauważeni. – Wycelował różdżkę w siebie, a jego elegancki, czarny strój stał się brudny i zużyty. Przesunął różdżką po swoich włosach, które znów przybrały swój niegdyś tłusty wygląd. – Proszę rozmierzwić swoje włosy, panie Potter. Tym razem będzie to atutem.

Harry nie był pewny, czy uznać to za zniewagę, czy za komplement, więc po prostu zrobił to, co mu kazano. Severus wtarł garść brudu w twarz Harry’ego i przód jego koszulki, po czym skinął głową z satysfakcją.

- Dobrze. Brudny bachor z ulicy. – Skinął na Harry’ego, by poszedł za nim do Cheapside.

Harry zawahał się na chwilę, patrząc w górę w poszukiwaniu swojej towarzyszki i odetchnął z ulgą, gdy zobaczył małą plamkę przelatującą nad jego głową, ale nie na tyle blisko, by ktokolwiek zauważył, że jest to sowa.

Przeszli obok spalonych budynków i rogów ulic, przy których przewrócono albo skradziono latarnie. Szyldy uliczne były pogięte albo nie istniały, chodnik był popękany i zniszczony, pokryty w niektórych miejscach śmieciami. Powietrze wypełniły zapachy tytoniu, ścieków i gnijącego jedzenia, a Harry musiał walczyć, by nie zwymiotować.

- Dziesięć razy zrób wdech i wydech – wysyczał Severus kątem ust. – Przyzwyczaisz się.

Harry wykonał polecenie, modląc się, by właśnie wtedy nie zwymiotować. Ale w końcu jego nos znieczulił się na smród i mógł chodzić, nie czując, że zaraz straci śniadanie. Kiedy szedł, zgarbił się lekko i próbował naśladować swobodny chód Snape’a.

Severus szedł bez widocznego pośpiechu z opuszczoną głową i paskudnym grymasem na twarzy. Włosy opadały mu częściowo na oczy i wyglądał jak włóczęga, który właśnie wracał z baru.

Minęli kilka osób, ale nikt nie spojrzał na nich dwa razy. Harry nie wiedział, skąd Severus wiedział, gdzie iść, ale podążał za nim uparcie, ufając instynktowi swojego mentora. Przeszli kilka przecznic, a budynki stawały się jeszcze bardziej odrapane i zaniedbane.

Sierociniec Wool’s znajdował się za zardzewiałą bramą z kutego żelaza, jedna z części zwisała na zawiasach i skrzypiała żałośnie na lekkim wietrze. Ścieżka do sierocińca była zarośnięta chwastami, sam budynek był zniszczony, a szara cegła popękana i kruszyła się. Wszystkie okna były wybite, niektóre całkowicie rozwalone. Sierociniec był wyraźnie opuszczony i Harry wzdrygnął się, patrząc na niego. Wyglądał jak nawiedzony dom, pusty i ponury, złowrogi i ciemny.

Harry’emu nie podobał się ten widok od pierwszego spojrzenia i prawie zrobiło mu się żal Riddle’a, który musiał dorastać w tak surowej, zimnej atmosferze. Jednak potem przypomniał sobie, że być może w sierocińcu nie zawsze tak było. W końcu minęło pięćdziesiąt lat.

- Sev? Czy czujesz… coś złego w tym miejscu?

Ku jego uldze, Snape nie zaszydził z jego na to pytanie.

- Tak. W tym miejscu panuje aura zła i śmierci. – Sięgnął do swojej kieszeni i wyjął rękawice do łamania klątw. Wkładając je, skinął na Harry’ego, by zrobił to samo.

Harry posłuchał, po czym wyciągnął różdżkę, chociaż rękawice sprawiały, że jego uścisk był nieco niepewny i śliski. Mimo to znał powód, dlaczego Severus chciał, żeby je nosił – Sztylet Niezgody mógł okazać się śmiertelny, jeśli się go dotknie gołą skórą.

- Wznieś swoje tarcze ochronne wokół umysłu, Harry.

- Dlaczego?

- To pomoże ci uporać się ze złą aurą i zablokować wszelkie próby Sztyletu, by na ciebie wpłynąć.

Harry zamknął oczy i przywołał swoje tarcze. Kiedy poczuł, że ustawiły się na miejscu, otworzył oczy i powiedział:

- Dobrze, Sev. Jestem gotowy.

Podążył za Snapem przez bramę i ścieżką do sierocińca na wzgórzu.

Severus wymamrotał zaklęcie i drzwi sierocińca cicho się otworzyły.

Wewnątrz holl był gęsto pokryty kurzem, a przewody elektryczne zwisały z sufitu, z którego usunięto oprawy oświetleniowe. W ścianach były dziury, z których łuszczyła się tapeta i coś zagnieździło się w jednej z desek podłogowych, które złowrogo skrzypiały pod ich stopami. Przeszli obskurnym korytarzem i zatrzymali się obok zniszczonych schodów.

- Tam będą dormitoria – powiedział Severus, oświetlając miejsce różdżką. – Po lewej stronie wygląda mi to na jadalnię, a po prawej prawdopodobnie są biura i być może pokoje opiekunem, jeśli zostawali tu na noc.

- To miejsce przyprawia mnie o ciarki. Od czego zaczniemy?

- Zaczniemy od rzucenia zaklęcia znajdującego, Harry. Założę się, że Riddle ukrył sztylet, ale znajdziemy go szybciej, jeśli użyjemy magii, zamiast potykać się jak dwa pijane prostaki. – Severus cicho zaintonował zaklęcie.

Niemal natychmiast poczuł gwałtowne szarpnięcie różdżki. Prowadziło na górę.

- Tędy. – Zaczął ostrożnie wchodzić po schodach.

Harry szybko ruszył za nim, tłumiąc chichot rozbawienia. Niech mnie diabli! Może naprawdę ukrył ten cholerny przedmiot pod swoim łóżkiem, jak za dzieciaka. Jak cholernie głupio. Chyba nigdy nie sądził, że ktokolwiek znajdzie jego dziennik i będzie w stanie złamać kod. Arogancki, pieprzony kutas!

Potknął się o stopień i ledwie utrzymał równowagę. Rumieniąc się z powodu swojej niezdarności, szedł dalej, zazdroszcząc swojemu mentorowi niedbałej gracji na wytartych stopniach. Jego ręce pociły się w rękawicach, ale nie odważył się ich zdjąć. Kiedy podróżowali w górę, zauważył, że uczucie strachu zdawało się narastać, jakby coś nie chciało ich w tym miejscu, zakłócając inne uczucia.

To była niemal namacalna obecność, gorsza nawet od duchów w Dworze Riddle’ów. Odejdźcie! Nie jesteście tu chciani! – Syczała do niego. – Odejdźcie i nie kłopoczcie więcej tego miejsca!

Harry zmusił się, by zignorować to uczucie i szepczący głos. To prawdopodobnie tylko nerwy. W końcu znalazł się na szczycie schodów i Severus zaczął wchodzić do pokoju dwa drzwi po prawej. Jego różdżka rzucała niesamowite cienie na jego twarz, sprawiając, że wyglądał jeszcze bardziej złowieszczo i przerażająco.

- Tutaj.

Lodowaty wiatr wydawał się targać poszarpanymi zasłonami w popękanych oknach, gdy Snape otworzył drzwi do dormitorium. Osiem łóżek stało pod lewą ścianą, a naprzeciwko nich stały wysokie komody, wszystkie w różnym stanie, niektórzy z nich rozwalone. Wszystkie łóżka miały połamane nogi i zwisające, podarte materace. W powietrzu unosił się odór pleśni, zgnilizny i moczu, jakby zwierzę używało tego miejsca jako toalety.

Harry zmarszczył nos z niesmakiem. Zobaczył, że nos Snape’a też się marszczy, ale Mistrz Eliksirów był zbyt zajęty podążaniem za swoim zaklęciem, by zniechęcił go nieprzyjemny zapach. Przeszedł wzdłuż rzędu łóżek, aż dotarł do ostatniego, po czym odciągnął je od ściany, prawie na sam środek pokoju.

- Jest tutaj? – zapytał Harry, ledwie odważając się oddychać.

- Być może. – Severus zatrzymał się, po czym zrzucił plecak. – Harry, wyjmij skrzynkę z eliksirem rozpuszczającym klątwy i kociołek. Jeśli moje zaklęcie jest słuszne, sztylet jest tutaj, więc musimy być przygotowani na szybkie zniszczenie go, nim spróbuje któregoś z nas osłabić.

Snape podszedł do miejsca, gdzie stało łóżko, gdzie na zakurzonej podłodze był ciemny prostokąt. Severus postukał stopą w podłogę i usłyszał głuche echo.

- Coś tam jest. Pod podłogą.

Użył tego samego zaklęcia, co w Domu Gauntów, by zmniejszyć deski podłogowe.

Harry podbiegł do plecaka Severusa i wyciągnął pudełko z eliksirami. Otworzył j, by sprawdzić, jak się mają fiolki i ucieszył się, że eliksiry nadal są nienaruszone.

Spojrzał na klęczącego Severusa i wkładającego rękę w miejsce pozostawione przez skurczoną podłogę. Wyciągnął drewniane pudełko, podobne do pudełeczka po cygarach. Potem zaczął rzucać zaklęcia wykrywające.

Pudełko wydawało się być niebronione. Severus natychmiast stał się podejrzliwy. Ostrożnie otworzył pudełko. W nim znajdowało się jojo, gwizdek, scyzoryk i worek kulek.

Severus wpatrywał się w śmieci i niemal wyrzucił pudełko z obrzydzeniem. Potem spojrzał jeszcze raz na dziecięce pudełeczko z zabawkami i zaczął chichotać z niechętnym podziwem.

- Geniusz! Ukryj coś cennego wśród zwykłych rzeczy o małej wartości, a zamaskujesz rzecz tak, jakby nie miała żadnych wartości.

- Co to ma znaczyć? – zapytał Harry, podchodząc, by zobaczyć, co znalazł Severus. – Huh? To wygląda jak trochę dziecięcych zabawek. Gdzie jest sztylet?

Severus wyciągnął dłoń w rękawiczce i podniósł scyzoryk.

- Tutaj.

Harry wyglądał na zdezorientowanego.

- Uch, Sev, to scyzoryk. Możesz go kupić w każdym sklepie za dwa pensy.

- Tak jak ty. To jest coś, na co nikt nie spojrzałby drugi raz. Tak jak sobie zażyczył jego mistrz. – Severus dotknął czubkiem różdżki scyzoryka i powiedział ostro: – Revelaro! Finie incantatem!

Ze scyzoryka wytrysnęła niebieska mgiełka, która zaczęła chwiać się i wirować na odzianej w rękawicę dłoni Severusa.

Harry patrzył, zniesmaczony i zafascynowany, jak krawędzie scyzoryka zamazują się, a potem staje się on wysadzanym klejnotami, złotym Sztyletem Niezgody. Leżał na dłoni Snape’a, rubin w głowicy mrugnął wrogo do Harry’ego, a przynajmniej tak wydawało się młodemu czarodziejowi.

- Udało ci się, Sev!

Severus wyglądał na dość zadowolonego.

- Harry, zacznij wlewać fiolkę do kociołka.

Harry podszedł do otwartego pudełka, wyjął z niego fiolkę i poluzował korek. Ale zanim mógł zrobić więcej, pokój wypełnił okropny syk i jęk, a podłoga eksplodowała deszczem wiórów i kurzu.

- Na ziemię! – krzyknął Severus.

Harry rzucił się na podłogę, całkowicie zapominając o otwartej fiolce w swojej dłoni. Poczuł, że roztwór zaczyna wylewać się z buteleczki na podłogę, nim zdążył temu zapobiec.

- Ach! Cholera jasna! – zaklął, ale nim zdążył się poruszyć, z podłogi zaczęły wychodzić rzeczy, które składały się z gnijącego mięsa i niczego więcej, ich twarze były zniekształcone, pełne gnijących zębów.

Zbliżyły się szybko do Harry’ego i Severusa, zgrzytając zębami i wyjąc o krew, ich dłonie kończyły się długimi szponami. Harry przeczołgał się do tyłu, rzucił pustą fiolkę w zbliżające się stwory i wstał.

- Sev! Co to za stwory?

- Inferiusy. Zwłoki ożywione przez czarną magię – warknął Severus. – Przygotuj się do obrony, Harry. Nie miej litości. – Wyraz jego twarzy był szorstki i ponury.

- Sev, eliksir się rozlał… - zaczął Harry, zbliżając się do swojego mentora, ale jego słowa zostały zagłuszone, gdy prawie dwanaście inferiusów rzuciło się do przodu z wyciągniętymi szponiastymi rękami, szeroko otwartymi ustami, wyjąc ze złością.

Harry wycelował różdżkę i wypowiedział klątwę Confringo w chwili, gdy inferius rzucił się do jego gardła.

Nieumarły został odepchnięty wybuchem do tyłu i pozostał po nim tylko pył. Ale na jego miejsce pojawiło się ich więcej, aż zostali otoczeni przez te wstrętne stworzenia.

A Sztylet Niezgody zaczął świecić, sycząc dziwny refren w głowie Harry’ego.

- Zobacz mnie. Weź mnie. Użyj mnie. Uwolnij mnie od tego miejsca. Podnieś mnie, a uczynię cię panem świata.

Harry potrząsnął głową, po czym ponownie wycelował różdżkę, przygotowując się do rzucenia Sectumsempry. Inferiusy zbliżyły się z wyszczerzonymi zębami, sycząc i wyjąc dziko.