Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 30 września 2022

PoO - Rozdział 15 – Nadchodząca zmiana

Wszystko udało się opisać tylko jako chaos. W momencie, gdy drzwi zostały zniszczone, fale pierwsza i druga wbiegły do dużego, okrągłego pomieszczenia, otaczając śmierciożerców, nim dym zdążył opaść. W środku rozległy się gorączkowe krzyki, gdy śmierciożercy zdali sobie sprawę, co się właściwie dzieje. Gdy tylko dym rozwiał się wystarczająco, obie fale zaatakowały wszystkich noszących białą maskę.

Syriusz Black robił obecnie wszystko, co w jego mocy, aby utrzymać kontrolę nad atakiem, stoczyć własną bitwę i nie martwić się brakiem komunikacji ze swoim chrześniakiem. Aurorzy i niewymowni na szczęście zaczęli pilnować członków GD, mimo że większość z nich nie miała problemu z utrzymaniem własnej pozycji. Oczywiście to nie powstrzymało Syriusza przed walką z wieloma śmierciożercami jednocześnie, by GD nie miało konieczności robienia tego.

Remus Lupin znalazł się w podobnej sytuacji co Syriusz, próbując zaatakować jak najwięcej osób. Już miał rozcięcie na czole, a jego lewe ramię krwawiło obficie z powodu kilku zbłąkanych przekleństw. Posyłając klątwę Reducto na swojego obecnego przeciwnika, Remus skorzystał z okazji, by szybko rozejrzeć się po okolicy i przyjrzeć otoczeniu. Trudno było rozróżnić, kim byli śmierciożercy, ponieważ ich maski pozostawały przyklejone do twarzy, ale łatwo było określić, który z nich był wyższy rangą.

To oni popychali innych do walki z aurorami i niewymownymi.

Kingsley Shacklebolt był rozerwany między pomaganiem innym aurorom, troszczeniem się o swoich uczniów i wspieraniem przyjaciół. Chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, Kingsley nie czuł się czuł się częścią czegoś istotnego, póki nie został ochroniarzem Harry’ego Pottera i to uczucie nasiliło się, gdy został nauczycielem. Był częścią zespołu, uczestnicząc w procesie podejmowania decyzji.

Hermiona Granger wiedziała, że jest zagubiona. Zawsze była kimś, kto myślał o wszystkim, analizował każdy szczegół, aż do logicznego wniosku. Ten sposób jednak nie zadziałał, gdy było trzech na jednego. Hermiona znacznie częściej znajdowała się po defensywnej stronie pojedynków niż po stronie ofensywnej. Mogła tylko rzucać w przeciwników wszystko, co potrafiła i mieć nadzieję, że to wystarczy.

Ronald Weasley widział, że śmierciożercy wokół nich przepychali się w kierunku Hermiony i robili wszystko, co w jego mocy, by się do niej dostać. Nie wiedział, dlaczego skupiali się na Hermionie. Możliwe, że dlatego, że była mugolaczką, ale Ron szczerze w to wątpił. Wszyscy wiedzieli, że Hermiona była najbystrzejszą czarownicą w Hogwarcie. To powinno wystarczyć, żeby odstraszyć śmierciożerców.

Po pokonaniu kolejnych dwóch śmierciożerców, Syriusz podjął śmiałą próbę, by przyciągnąć uwagę większej ilości śmierciożerców. Remus i Kingsley jako pierwsi podchwycili taktykę Syriusza i dołączyli do niego. Razem w trójkę rzucali klątwę za klątwą i grupa powoli została wepchnięta w kąt. Kingsley celował wysoko, Syriusz nisko, a Remus krył ich plecy. Gdy tylko śmierciożercy upadli, Remus ponownie rozejrzał się dookoła, by dokładnie określić następny ruch. Właśnie wtedy Remus coś sobie uświadomił.

- Syriuszu, nie ma tu Bellatrix – powiedział z przerażeniem Remus. – Już byśmy ją słyszeli.

- Nie martw się nią – wtrącił Moody. – Założę się o moją ostatnią nogę, że to ona była tym, co napotkał Potter.

Syriusz i Remus wymienili spojrzenia.

- Miej na niego oko, Moody – powiedział Syriusz, podchodząc do najbliższego śmierciożercy. – Daj nam znać, jeśli potrzebuje pomocy.

- Prawdopodobnie będziesz wiedział przed nami.

Syriusz i Remus ponownie wymienili spojrzenia. Mogli coś usłyszeć tylko wtedy, gdy Harry będzie martwy, a to było coś, czego żaden z nich nie chciał brać pod uwagę.

^^^

Czas wydawał się stanąć w miejscu, gdy Harry i Voldemort czekali, aż ten drugi wykona ruch. Co zaskakujące, nagłe drżenie pod ich stopami sprawiło, że obaj poruszyli się w tym samym czasie, by utrzymać równowagę, co rozpoczęło pojedynek. Voldemort wypalił pierwszy, zmuszając Harry’ego do obrony. Odwracając się, Harry przekręcił różdżkę, by odpowiedzieć ogniem, po czym pospieszył za najbliższy fotel, który miał zapewnić jakąś osłonę, nawet jeśli tylko na chwilę.

Voldemort prychnął.

- Nie sądzę, Potter – wypluł, po czym rzucił klątwę w fotel, rozsadzając go na kawałki. – Czas to zakończyć i udowodnić, jaki żałosny jest czarodziejski świat, pokładając wiarę w zwykłego chłopca!

Harry zanurkował w kierunku najbliższego mebla, ale nie był wystarczająco szybki, by kawałki drewna wbiły mu się w plecy. Krzywiąc się z bólu, Harry szybko zerwał się na nogi i zaczął strzelać każdym zaklęciem, jakie przyszło mu do głowy w Voldemorta, który na szczęście został lekko zaskoczony. Wpadając w rytm, Harry robił, co mógł, by zignorować ból, jednocześnie unikając wszystkich klątw rzucanych przez Voldemorta. Frustracja wirująca w pokoju powoli narastała, powiadamiając Harry’ego, że to tylko kwestia czasu, nim Voldemort podda się tym emocjom.

Na widok zielonego światła, Harry uchylił się, obrócił na kolanach i rzucił zaklęcie tnące w brzuch Voldemorta. Voldemort zablokował je machnięciem różdżki i odesłał strumień fioletowego światła. Machnięciem nadgarstka Harry okręcił swoje sai, odsyłając je z powrotem w Voldemorta. Zaklęcie uderzyło w lewy bok Voldemorta, powodując, że lekko się potknął. Korzystając z okazji, Harry zerwał się na równe nogi i uderzył wysoko, uderzając Voldemorta na wysokości ramion.

Voldemort odruchowo uniósł rękę na obszar barków, pozwalając Harry’emu przykucnąć i wykopać mu nogi spod niego. Voldemort krzyknął zirytowany, natychmiast nakierowując różdżkę w Harry’ego i posłał go do tyłu przez pokój. Harry bez namysłu okręcił swoje ciało i rzucił zaklęcie w stronę Voldemorta, dając radę wylądować w przykurczonej pozycji w samą porę, by zablokować krwistoczerwone zaklęcie, które pojawiło się na jego drodze.

Harry szybko wstał i natychmiast podjął ofensywę. Na każde jego zaklęcie, Voldemort miał jakąś odpowiedź. Gdy tylko Harry robił krok do przodu, Voldemort znajdował sposób, by go odepchnąć. Voldemort wyraźnie nauczył się nie bagatelizować Harry’ego, zwiększając liczbę i intensywność swoich zaklęć. Harry’emu coraz trudniej było nadążyć, ostrzegając go, że wkrótce będzie musiał coś zrobić.

- Naprawdę wierzysz, że możesz mnie pokonać, Potter? – wysyczał Voldemort, machając różdżką i wysyłając w Harry’ego strumień pomarańczowego światła.

Harry szybko okręcił się, by uciec z drogi zaklęcia, odpowiadając ogniem w połowie ruchu.

- Nie byłoby mnie tutaj, gdybym tego nie zrobił – odparował za zaciśnięte zęby. – Mimo wszystko, Tom, zniszczyliśmy już sześć kawałków twojej duszy. Czym jest kolejny?

Voldemort kipiał z wściekłości, która wirowała wokół niego tak intensywnie, że była prawie widoczna. Harry stłumił grymas, gdy ból blizny nasilił się. Ignorowanie bólu stawało się coraz trudniejsze, ale Harry wiedział, że nie ma wyboru. Jeśli przez to nie przebrnie, nie miał szans na przeżycie. Być może wspominanie o horkruksach nie było najmądrzejszym pomysłem.

- Co się dzieje, Potter? – syknął Voldemort niemal radośnie, robiąc krok do przodu. – Nie możesz znieść bólu, co? – Uśmiechnął się szyderczo, gdy Harry zachwiał się lekko z powodu dodatkowego bólu wlewającego się z blizny w kształcie błyskawicy. – Niech zacznie się zabawa. Crucio!

Bez namysłu Harry opadł na podłogę i przetoczył się tak szybko, jak to możliwe, gdy podłoga znów zaczęła się trząść. Kątem oka, Harry zauważył, że Voldemort potknął się, więc szybko wstał. Pęknięcia pełzły po ścianach, rozprzestrzeniając się po suficie. Z tworzących się wzorów Harry wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim cały sufit na nich runie.

Zwracając uwagę na Voldemorta, Harry natychmiast wznowił wystrzeliwanie zaklęcia po zaklęciu, jednak zauważył, że Voldemort zbliża się do drzwi. Voldemort planował uciec, gdy tylko Harry będzie wystarczająco rozproszony. Chcąc opanować frustrację, Harry zintensyfikował atak. Nie zamierzał pozwolić Voldemortowi na ucieczkę. Zamierzał to skończyć w ten czy inny sposób, bez względu na to, jak bardzo cierpiał.

Voldemort szybko podchwycił strategię Harry’ego, modyfikując własny atak, by odeprzeć Harry’ego. Voldemort używał mebli do blokowania zaklęć, a nawet atakowania Harry’ego, jak również i tak delikatnych ścian. Nie minęło dużo czasu, nim sufit zaczął się kruszyć, zmuszając Harry’ego do blokowania zaklęć, mebli i spadającego gruzu. Harry próbował odzwierciedlić strategię Voldemorta, wysyłając w jego stronę jak najwięcej gruzu, ale Voldemort wydawał się być krok przed nim.

Nie trwało długo, nim wszystkie meble zostały zniszczone; skupili się tylko na pojedynku na zaklęcia. Harry wykorzystał każdą niemagiczną sztuczkę, jaką mógł wymyślić, by zmylić Voldemorta. Odwracał się, wykręcał, przewracał, kopał, a nawet próbował wbić łokieć w mostek Voldemorta, gdy był już wystarczająco blisko, ale nic z tego nie wystarczyło, by zdobyć przewagę. Voldemort wydawał się ciągle dostosowywać swój styl, by odeprzeć Harry’ego. Im bardziej Harry wykorzystywał fizyczną część pojedynków, tym intensywniejsze stawały się zaklęcia Voldemorta, co utrudniało Harry’emu robienie czegoś poza obroną.

Odwracając się, by uniknąć kolejnej klątwy zabijającej, Harry padł na jedno kolano, posyłając upiorogacka, wyskakując i wykonując kopnięcie, trafiając Voldemorta w podbródek. Gdy Voldemort cofnął się, Harry zaatakował. Kopnął Voldemorta w brzuch, a następnie wbił łokieć w jego splot słoneczny i przejechał swoim sai po twarzy Voldemorta. Krzyknął on z zaskoczenia, po którym szybko nastąpił sfrustrowany warkot, nim zaczął szarżować. Harry w mgnieniu oka znalazł się w defensywie, blokując i unikając ciosów. Kiedy Voldemort atakował wysoko, Harry próbował nisko. Kiedy Voldemort przesunął się w lewo, Harry rzucił się w przeciwnym kierunku, po czym spróbował szarżować do przodu, tylko po to, by zostać odepchniętym.

Zbliżali się do sytuacji patowej i żaden z nich nie był skłonny przyznać się do porażki. Stwierdzenie, że Harry zaczynał być sfrustrowany, było zdecydowanie niedopowiedzeniem.

Kiedy Harry ponownie zaatakował, nagle poczuł, jak niewidzialna siła chwyta go za kostki i unosi w powietrze, do góry nogami. Nie było czasu na reakcję, gdy poczuł, jak inna niewidzialna siła uderza w niego i posyła do tyłu w ścianę. Cały pokój zatrząsł się, gdy kawałki ściany spadły z nim na ziemię. Harry poczuł zawroty głowy i dezorientację, zmuszając Harry’ego tego, by oczyścić bolącą głowę, jednak zobaczył tylko, że Voldemort wybiega z pokoju. Przeklinając się w duchu, Harry zerwał się na nogi i ruszył za nim.

O nie, nie ma mowy. Nie ma mowy, żebym teraz pozwolił ci uciec.

^^^

Trudno było określić, kto obecnie miał przewagę. Polegli śmierciożercy dookoła sprawiali wrażenie, że opozycja wygrywa, ale tylko dlatego, że ich ranni zostawali wysyłani do Ministerstwa przez ślistokliki. Justin Finch-Fletchley i Terry Boot byli jednymi z pierwszych członków GD, którzy doznali poważnych obrażeń, które wymagały natychmiastowej uwagi, Artur Weasley był pierwszym odesłanym członkiem Zakonu, gdy zaklęcie tnące uderzyło w jego lewą nogę i wszyscy stracili rachubę, ilu bezimiennych aurorów poległo, próbując odciągnąć wszystko i wszystkich od młodszych członków swojego zespołu.

Bez względu na rannych, jasne było, że śmierciożercy zaczęli zdawać sobie sprawę, że wiara w liczność doprowadziła ich do tego momentu. Kilku śmierciożerców próbowało uciec z willi, jednak stanęli tylko twarzą w twarz z kolejnymi przeciwnikami. Niektórzy polegli w walce, podczas gdy bardziej tchórzliwi po prostu poddali się i zostali zabrani do celi w Ministerstwie.

Hermiona, Ron i Neville stali twardo, dotykając się ramionami w trójkątnej formacji. Hermiona miała długie, pionowe rozcięcie po prawej stronie twarzy, które wciąż krwawiło, a także kilka łez na płaszczu przesiąkniętym krwią. Ron nie wyglądał lepiej. Krwawił mu nos, w kilku miejscach jego peleryna była podarta i był pewien, że jego lewa kostka była przynajmniej mocno skręcona, a być może nawet złamana. Co zaskakujące Neville miał najmniej widocznych obrażeń, ale wiedział, że coś jest nie tak z jego żebrami. Zaczynały boleć, gdy oddychał głęboko.

- Andrews powalony. Powtarzam, Andrews powalony. Wysyłam go do Ministerstwa.

- Przyjąłem – odpowiedział Syriusz przez słuchawkę. – Fala czwarta, rozdzielić się i powoli zbliżać.

- Scrimgeour właśnie skontaktował się z McGonagall, Black. Wysyła kolejny zespół, by zastąpić rannych. Najwyraźniej po Ministerstwie rozeszła się wieść i wszyscy chcą pomóc.

- Dobrze. Mogą zająć pozycję fali czwartej. Fala czwarta, gdy zostaniecie zastąpieni, zaatakujcie, ale uważajcie na uciekinierów.

Hermiona i Ron wymienili spojrzenia, a Neville wyciągnął wybuchową kulę i rzucił ją w dwóch krótkich śmierciożerców, z którymi obecnie walczył. Niestety jeden ze śmierciożerców przewidział ten ruch i rzucił tarczę ochronną, powodując, że kula odbiła się od niej i poleciała w górę, w kierunku sufitu. Oczy Neville’a rozszerzyły się z przerażenia, gdy zdał sobie sprawę, co się wydarzy.

- BIEGIEM! – krzyknął Neville, odwracając się i nakłaniając Rona i Hermionę do ruchu.

To było jedyne ostrzeżenie, jakie mieli osoby w pokoju, nim kula uderzyła w sufit, powodując głośny huk, który wstrząsnął całą willą, a następnie szybko zwaliły się w dół duże kawałki marmurowego sufitu. Słychać było krzyki. Wiele ucichło chwilę później.

^^^

Harry’emu udało się wejść do pokoju, do którego wszedł Voldemort, kiedy podłoga eksplodowała, wysyłając Harry’ego i Voldemorta w przeciwnych kierunkach. Harry wyleciał z pokoju na korytarz, uderzając plecami o najbliższą ścianę. Ból zalał całe jego ciało, gdy powoli osuwał się na podłogę. Zmusił się do skupienia na sytuacji, a nie na bólu. Musiał znaleźć Voldemorta i być gotowym do kontynuowania walki, jeśli to konieczne.

Powstrzymując syk, gdy ból się nasilił, Harry powoli wstał i ostrożnie wszedł do pokoju z różdżką i sai w pogotowiu. W powietrzu było tak dużo kurzu, że trudno było zobaczyć coś poza dużą dziurą w podłodze. Każdy krok podejmował niepewnie, gdy był już pewny, że podłoga wytrzyma jego ciężar. Jego różdżka i sai nie pozostawały w jednym miejscu na dłużej niż sekundę, a jego plecy zwrócone były do ściany. Nie zamierzał dać Voldemortowi żadnej szansy na zaskoczenie go.

Robiąc kolejny krok, Harry ostrożnie sięgnął zmysłami, by spróbować zawęzić lokalizację Voldemorta. Przez chmurę kurzu było ciężko, ale Harry wiedział, że to jedyna przewaga, jaką miał. Jeśli nie mógł zobaczyć Voldemorta to Voldemort nie mógł zobaczyć jego.

Niestety szansa Harry’ego szybko się skończyła, gdy poczuł, jak siła otacza jego szyję i ściska. Odruchy przysłoniły wszystkie myśli, gdy szybko upuścił różdżkę i sai, próbując wyrwać się niewidzialnej sile, nieuchwytna obecność powoli go dusiła. Z trudem oddychał, jego oczy zaczęły płonąć, krzycząc o oddech. Jego głowa zaczęła pulsować, a wizja rozmywać. Harry wiedział, że ma kłopoty.

Padając na kolana, Harry desperacko sięgnął po różdżkę, jednak poczuł, jak ona odlatuje w przeciwnym kierunku w chwili, gdy sięgnął po nią palcami. Szybko ogarnęła go panika, gdy chmura kurzu zniknęła, ukazując Voldemorta, stojącego po drugiej stronie pokoju, posiniaczonego i krwawiącego, z cisową różdżką wycelowaną w szyję Harry’ego. Wydawało się, że czas się zatrzymał, gdy różdżką Harry’ego poszybowała w powietrzu, lądując na wyciągniętej dłoni Voldemorta, jednak Voldemort syknął z bólu i upuścił ją.

Voldemort spojrzał z nienawiścią na Harry’ego, zbliżając się powoli.

- Więc tak to się dla ciebie skończy, Harry Potterze – warknął, ostrożnie obchodząc dziurę w podłodze. – Ty, na kolanach, czekający na śmierć. Świat czarodziejów naprawdę powinien wiedzieć, żeby lepiej nie pokładać wiary w dziecku.

Słowa Voldemorta stały się niewyraźne, gdy ciemność groziła pochłonięciem Harry’ego. Wiedział, że z pewnością ma kłopoty. Jego klatka piersiowa wyła z bólu, a w głowie wirowało. Przez to wszystko tylko jedno przyszło mu do głowy: Proszę, nie pozwól, żeby tak to się skończyło.

 

sobota, 23 lipca 2022

PDJ - Rozdział 41 – „I nauczą śmierć umierać”

Ponad komnatą, w gabinecie, w którym Dumbledore walczył o życie, w jaskrawym blasku światła pojawili się Fawkes i Sybilla, na chwilę oświetlając zacieniony pokój jakby był dzień. Dumbledore jęknął, a jego powieki zatrzepotały. Najpierw otworzył jedno oko, a potem drugie. Próbował się poruszyć, ale był tak słaby, że jego siła życiowa wyczerpała się prawie do zera. Próbował ponownie znaleźć Ogród, we mgle wzywając Arianę, ale nigdy nie przyszła. Lily też nie. Zamiast tego pojawiła się świecąca istota, uskrzydlona i płonąca niebiańskim ogniem. Podniosła rękę i powiedziała surowo:

- Nie możesz przejść, Albusie Wulfricu Brianie Percivalu Dumbledore! Twój czas jeszcze się nie skończył.

- Ale… jestem martwy… Oddałem moje życie i moją magię…

- Tak zrobiłeś, ale tylko część twojej ofiary została zaakceptowana.

- Dlaczego?

- Nie mnie to wiedzieć – powiedziała błyszcząca istota. – Jestem tylko posłańcem i Strażnikiem Dróg. Teraz mnie posłuchaj. Twoje życie wisi na włosku, ale ta nić nie zostanie zerwana. Musisz wrócić. Ostatnia godzina jeszcze nie nadeszła.

- Moje poświęcenie… czy to wszystko na nic? – zapytał Dumbledore, czując, jak ogarnia go przytłaczająca strata.

Błyszczący potrząsnął głową i powiedział łagodni:

- Dziecko, żadna ofiara nie jest składana na próżno. Ale zawsze jest jakaś cena za zwycięstwo. Teraz idź, Albusie Dumbledore. Twój czas się jeszcze nie skończył. Żegnaj, dziecko, zawsze krocz w Świetle.

Potem niebiański strażnik wykonał krótki ruch jedną ręką i Albus został zdmuchnięty do tyłu, ze ścieżki w dół, do swojego umierającego ciała.

Otworzył oczy i zobaczył Sybillę, którą kochał jak córkę, która stała nad nim ze wzrokiem skupionym na nim z determinacją, jedną ręką przyciśniętą do boku jego szyi, sprawdzającą puls.

- Fawkes, on żyje. Czuję, że jego serce wciąż bije.

Fawkes sfrunął i przysiadł lekko na swoim czarodzieju, nucąc z niepokojem. Pochylił się i zbadał starego maga, a w jego oczach pojawiła się wilgoć w lśniących kroplach. Fawkes zapłakał, leczącymi łzami odnowy, które spadły na skierowaną w górę twarz Dumbledore’a, a potem feniks poruszył się i zapłakał nad jego ramieniem, gdzie przeciął go nóż ofiarny. Rana zapieczętowała się w jednej chwili i Fawkes zaczął śpiewać, wzywając Dumbledore’a z powrotem z krawędzi życia i śmierci.

Po przełknięciu kilku uzdrawiających łez, Dumbledore odkrył, że znów jest w stanie mówić, więc powiedział:

- Sybillo, moje dziecko, co ty tu robisz?

- Ratuję ci życie, jak ty kiedyś uratowałeś moje, dając mi dom, kiedy mój własny rodzaj odrzucił mnie za bycie porażką – odpowiedziała, delikatnie pomagając mu usiąść. – Nie możesz umrzeć! Proszę! Nie mogłam tego znieść. Jesteś ojcem, którego zawsze pragnęłam. – Łzy spływały jej po policzkach.

Albus uśmiechnął się do niej mile.

- Nie płacz, córko. Ze sprawdzonego źródła wiem, że nie umieram. Jednak czuję się słabo jak noworodek.

- Cóż, bycie prawie martwym może coś takiego uczynić – zauważyła Sybilla, po czym przytuliła go, śmiejąc się i płacząc.

Piosenka Fawkesa sięgnęła apogeum, nuty iskrzyły w powietrzu, radość stawała się namacalna.

- Masz. Może to pomoże – powiedziała Jasnowidząca, wyjmując z kieszeni zestaw eliksirów. – Merlin wie, że nie jestem Poppy, ani Severusem, ale nie jestem totalnym osłem.

- Oczywiście, że nie. Nigdy nie byłaś. – Dumbledore poklepał ją po dłoni.

Wręczyła mu środek przeciwbólowy, uzupełniający krew, a także regenerujący magię, ale tego nie chciał.

- Nie ten. Już go nie potrzebuję.

- Ja… nie rozumiem. Z pewnością po tym, co ci zrobili, twój magiczny rdzeń wymaga uzupełnienia.

Dumbledore potrząsnął głową.

- Wyjaśnię później. Masz jakiś eliksir wzmacniający?

- Tak. – Sybilla poszperała i znalazła właściwą fiolkę. Chciała tańczyć z radości, że jej mentor żyje, ale powstrzymała się. Będzie na to dość czasu później, kiedy uciekną z tego wilgotnego pokoju.

Dumbledore wypił wszystkie eliksiry, a potem leżał spokojnie, czekając, aż zaczną działać. Drzemał, a Sybilla i Fawkes obserwowali go uważnie. Kolory powróciły na jego policzki i wydawało się, że łatwiej oddycha oraz nie odczuwał takiego bólu, jak wcześniej.

Właśnie wtedy ściana eksplodowała i przeleciała przez nią Bellatrix Lestrange. Wylądowała w kupce czerwonego aksamitu na podłodze po przeciwnej stronie biurka od Sybilli, która zaniemówiła z szoku i strachu. Jasnowidząca nigdy wcześniej nie spotkała żadnego śmierciożercy, ale znała ich z reputacji i wiadomości, rozpoznając Bellatrix ze zdjęć.

- Merlinie, zmiłuj się! – sapnęła. – Bellatrix Lestrange!

Bellatrix jęknęła, siadając i chwytając się za głowę, czując, jak krew spływa jej po twary.

- Niech cię szlag, Syriuszu! – krzyknęła. – Powinnam była cię zabić, gdy wcześniej miałam okazję! Och, jak mnie głowa boli! – Zatamowała rękawem krew z rozciętej brwi i rozejrzała się. – Gdzie ja jestem?

Podniosła się na nogi, ignorując niezliczone bóle, przeszywające jej ciało. Oparła się o krawędź biurka, jej dłoń znalazła się kilka cali od Dumbledore’a, który drgnął we śnie. Bellatrix zamrugała i przetarła dłonią oczy. Mogłaby przysiąc, że pierś martwego czarodzieja poruszyła się.

- Czy to możliwe? Tobie też udało się oszukać śmierć, jak mojemu ukochanemu Tomowi? – przyjrzała się uważnie drzemiącemu starcowi. Potem odrzuciła głowę i roześmiała się. – Tak! Ale nieważne! Będę po prostu musiała znów cię zabić i zrobić prezent mojemu panu. Może nawet… ślubny prezent. – Uniosła różdżkę.

- Nie dotykaj go, ty paskudna istoto! – krzyknęła Sybilla z różdżką w dłoni.

- Co? Och, to ty  -zadrwiła mroczna czarownica. – Jasnowidz, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Przyszłaś wypowiedzieć kolejną przepowiednię, Trelawney? Co widziałaś w listkach swojej herbaty? Może, powiedzmy, ponuraka? Widziałaś śmierć swojego żałosnego dyrektora? Hymm? – Bellatrix roześmiała się ponownie, był to wysoki, dziki dźwięk, który przyprawiał Trelawney o dreszcze.

Ona jest szalona. Szalona jak kapelusznik – pomyślała Jasnowidząca, drżąc. Zebrała całą swoją odwagę, spojrzała drugiej wiedźmie w oczy i powiedziała stanowczo:

- Odejdź. Nie zrobisz mu krzywdy.

Bellatrix zarechotała.

- To jeszcze lepsze niż farsa. Rozkazujesz mi. Mała idiotko, nie wiesz, że mogę cię zabić tak szybko, jak mrugnięcie okiem? – Jej oczy zaszkliły się żądzą krwi, usta wygięły w złośliwy uśmiech, Bellatrix spojrzała na Sybillę przez śpiącą postać Albusa.

Trelawney skinęła głową.

- Tak, wiem. Zabijałaś wiele razy. Ale tej śmierci mieć nie będziesz. Właściwie dwóch – odpowiedziała spokojnym i równym tonem. Czuła się przepełniona dziwną mocą i poczuła, jak ogarnia ją trans. Spojrzała na śmierciożercę szeroko otwartymi i nieskupionymi oczami.

- Co jest? Masz dla mnie przepowiednię? Jak miło! – szydziła. – Co widzisz? Mnie, panującą nad światem obok mojego pana?

Sybilla pokręciła głową.

- Nie. Światło wznosi się, a Mrok zostanie roztrzaskany. Ofiara została przyjęta.

- Kłamstwa! – splunęła Bellatrix. – To wszystko kłamstwa. Zmyślasz.

- Mówię prawdę, którą dano mi było Zobaczyć – powiedziała Trelawney, głosem pełnym przekonania. – Ignoruj to na własne ryzyko.

- Ha! Oczekujesz, że uwierzę, że naprawdę coś widziałaś, żałosny szarlatanie? Obrzydzasz mnie! A teraz odsuń się, głupia, i pozwól mi dokończyć to, co zaczęłam. – Wyciągnęła zza pasa sztylet i uniosła go.

Fawkes rzucił się na nią, celując dziobem w jej oczy.

Bellatrix krzyknęła i cofnęła się, uderzając feniksa sztyletem.

- Złaź, paskudna bestio! – krzyknęła. – Zabiję was wszystkich!

Sybilla spojrzała przez nią.

- Jesteś bliżej śmierci niż ja.

- Tak. Jestem kochanką śmierci – napawała się Bellatrix. – W przeciwieństwie do ciebie, mężczyźni uważają mnie za atrakcyjną. – Ruszyła do przodu z uniesioną różdżką, by rzucić zaklęcie chaosu, ale jej wysoki obcas zahaczył o połamaną płytę skalną, część ściany, która wcześniej się roztrzaskała.

Zatoczyła się do tyłu, starając się odzyskać równowagę, ale nie mogła tego zrobić. Upadła na częściowo skonstruowane drzwi, przez co zadrżała cała ściana i część sufitu.

Powstały wypadek jeszcze bardziej osłabił konstrukcję, duży fragment sufitu pękł i zaczął spadać.

- Nie możesz nawet rzucić klątwy zabijającej. Żałosne!

Ruszyła do przodu, gdy sufit nad jej głową pękł z głośnym TRZASK!

Bellatrix była tak zajęta szydzeniem z Trelawney, że nie zauważyła ogromnego kawałka skały, który pędził w jej kierunku.

Uderzył w nią z siłą tysiąca pędzących kamieni, zakopując ją pod kamiennymi i drewnianymi belkami, kończąc na zawsze szaleństwo Bellatrix Lestrange, wiedźmy, która czciła i kochała Voldemorta.

Sybilla wyszła z transu i westchnęła. Spojrzała na gruz i wyszeptała:

- Może nie będę w stanie zabijać w ten sposób, ale ignorujesz moje wizje na własne ryzyko.

Potem odwróciła się do swojego mentora, który właśnie otwierał oczy.

- Co to było, moja droga? To brzmiało jak eksplozja – spytał Dumbledore, siadając.

- To była Bellatrix. Czy raczej to, co z niej zostało. – Trelawney wskazała na stertę gruzu.

- Ojej – powiedział dyrektor. – To musiało być… nieprzyjemne.

- Tak, ale ostrzegłam ją – stwierdziła Sybilla, a jej twarz wykrzywił grymas.

- Nigdy nie lekceważy się Jasnowidza – powiedział Dumbledore. Potrząsnął głową ze smutkiem. – Biedna, wprowadzona w błąd wiedźma. Mam nadzieję, że za Zasłoną znajdzie pokój.

Trelawney prychnęła, bo wątpiła, by Bellatrix znalazła pokój, nie po tym, co zrobiła. Nie mogła się zmusić do prawdziwego opłakiwania szalonej wiedźmy. Zamek, który spadł jej na głowę, był niczym więcej jak zwykłą karmą, która już od dawna wzywała do spłacenia długu.

- Da pan rady wstać?

Dumbledore potrząsnął głową.

- Jeszcze nie, moja droga. Chyba muszę jeszcze trochę odpocząć, nim spróbuję.

Zaczął głaskać Fawkesa, a feniks zaśpiewał piosenkę, by wzmocnić jego mięśnie i kości, które zostały uszkodzone przez godziny tortur. Powoli siła zaczęła do niego wracać i zastanawiał się, jak radzą sobie Severus i Harry.

Harry stawiał czoło swojemu nemezis stojąc prosto, nie kuląc się, nie był zaskoczony ani bezradny, jak wtedy, gdy był na cmentarzu, kiedy po raz drugi zmierzył się ze swoim potwornym przeciwnikiem. Tym razem był przygotowany, tym razem wiedział, jak się bronić i to nie tylko w formie animaga. Wszystkie te lekcje obrony ze Snapem opłaciły się i teraz stawał przed Voldemortem pewnie, z uniesioną głową, patrząc drugiemu czarodziejowi prosto w oczy.

Miał za sobą tysiące pościgów i walczył z mrokiem dostatecznie dużo, by wiedzieć, że w wygraniu bitwy nie chodziło o moc, ale o wiedzę i poznanie swojego wroga oraz to, co można zrobić, by poznać siebie. I wiedział, że Voldemort nie był tym samym czarodziejem, z którym miał do czynienia w Little Hangleton czy departamencie tajemnic. Jego ciało mogło wyglądać młodziej i silniej, ale działały tu siły, których Voldemort nie rozumiał. Nadal grał wielkiego despotę, czarodzieja, przed którym wszyscy muszą drżeć. Nie wiedział jeszcze, że jest śmiertelny, jak każdy inny człowiek. Harry zamierzał w pełni wykorzystać tę przewagę.

Posłał Czarnemu Panu wyzywający, zarozumiały uśmieszek, który wiedział, że sprawi, że czarodziej będzie toczył pianę z ust.

Voldemort był zirytowany całkowitym brakiem szacunku, jaki okazywał mu chłopak. Nie, nie tylko brakiem szacunku, ale nieustraszonością. W oczach bachora nie było strachu, a strach był czymś, co powinien w nich znaleźć. Był najpotężniejszym czarodziejem na planecie, skoro żałosny Dumbledore nie żył, więc dlaczego Potter nie trząsł portkami? Powinien  klęczeć, błagając Voldemorta, by oszczędził życie jego bezwartościowych przyjaciół.

Spojrzał gniewnie na uśmiechniętego nastolatka i przysiągł, że będzie go błagał, nim go zabije. Tak jak wielu innych błagało.

- Bezczelny bachor! Jak śmiesz stać i ze mnie drwić? – warknął, a zuchwałość chłopca wbiła się w jego skórę gorzej niż tuzin drzazg. – Mogę cię zabić jednym słowem, tak jak zabiłem twoich rodziców. Byli martwi, nim upadli na podłogę, chociaż twoja matka błagała mnie, bym oszczędził twoje życie, nim ją zabiłem.

Harry zesztywniał z oburzeniem. Ale szybko zorientował się, że Voldemort go prowokuje i zmusił się do uspokojenia.

- Moja matka – powiedział wyraźnie i chłodno, - nigdy w życiu o nic nie błagała. A jeśli myślisz, że tak, jesteś bardziej szalony, niż myślałem. A to mówi wiele.

Ślina pokryła wargi drugiego czarodzieja, był tak wściekły. Słowa Pottera uderzyły w stare struny. Tak samo jak inne dzieci szydziły z niego w sierocińcu, nazywając go szalonym dziwakiem, który powinien znaleźć się w psychiatryku. Szalony Tom! Szalony Tom! Wysadźcie go bombą! Włóżcie w kaftan bezpieczeństwa i wyślijcie do Bedlam! Do Bedlam! Szalony Tom!

Voldemort zaczął się trząść, przypominając sobie sposób, w jaki był wyśmiewany i warknął:

- Zapłacisz za to, Potter! Ty,  Crabbe i Snape. Wszyscy zapłacicie! Jestem Czarnym Panem i nikt nie będzie się ze mnie naśmiewał!

- Mogą cię tylko wielbić, prawda, Tom? – zapytał Severus, podchodząc, by stanąć obok Harry’ego, wreszcie twarzą w twarz ze swoim byłym „panem” jako swoje prawdziwe ja, nie chowając się już za płaszczem szpiega. – Ty biedny, omamiony głupcze! Zawsze dążyłeś do godności i uznania, i zawsze nieskutecznie.

- Snape! – krzyknął Voldemort, a jego czerwone oczy zapłonęły nienawiścią. – Zdrajca! Powinienem był cię złamać tamtej nocy na kawałki! Wiedziałem, że nie można ci ufać. Ty słaby, smarkaty tchórzu!

- Nie nazywaj go tchórzem! – krzyknął Harry, nie mogąc się uspokoić.

Ręka Severusa zacisnęła się na ramieniu animaga.

- Kontroluj się, pisklaku.

Harry zarumienił się i mocno stłumił swój temperament. Musisz zachować spokój. Ja rządzę swoim temperamentem, nie on mną. Powtarzał w kółko tę mantrę.

Voldemort uśmiechnął się.

- A dlaczego miałbym go tak nie nazywać, chłopcze? Tylko tchórz łamie swoją przysięgę.

Podniósł rękę i wokół nich pojawił się świecący, fioletowy okrąg, izolujący całą trójkę od reszty bitwy, która toczyła się w komnacie, choć ich głosy wciąż były słyszalne dla będących najbliżej, jak Moody, Syriusz, McGonagall i Shacklebolt.

- Nigdy nie przysięgałem ci wierności, Riddle – stwierdził Severus. – Nie w moim sercu ani mojej duszy. Moja wierność była i zawsze będzie leżała po stronie światła.

- Kłamiesz, Snape! Nosisz na sobie mój Znak! Przyszedłeś do mnie dobrowolnie jako chłopiec i zgodziłeś się służyć mi i mojej sprawie.

- Prawda. Byłem zwiedzionym, zgorzkniałym i wściekłym chłopcem, którego wykorzystałeś i uwiodłeś w mrok – przyznał Snape spokojnie. – Ale wtedy nie przyjąłem Znaku, stało się to później. Po tym, jak wróciłem do światła i zgodziłem się zostać szpiegiem Albusa Dumbledore’a. Nigdy do ciebie nie należałem tak, jak ty sądziłeś.

- Niemożliwe! Byłeś mój! Zajrzałem do twojego umysłu!

- Tak? A może widziałeś tylko to, co chciałem, żebyś zobaczył? – spytał jedwabiście Severus. – Jestem naturalnym oklumentą i nikt nie może przeniknąć do mojego umysłu, chyba że na to pozwolę… szczególnie nie ty, z twoją marną legilimencją.

Czarne oczy napotkały czerwone, ścierając się o dominację.

Voldemort usiłował przeniknąć do umysłu Snape’a, ale mistrz oklumentów miał w pełni uniesione tarcze, więc próby Czarnego Pana ześlizgiwały się po nich jak krople deszczu po szybie, odkrywając, że nie może się równać z talentem drugiego.

Dysząc z wściekłości i upokorzenia, Voldemort oderwał wzrok.

- Rozerwę cię na strzępy za twoją zdradę, Snape! Kiedy z tobą skończę, nie będzie na co splunąć! Dałem ci moc przekraczającą twoje najśmielsze marzenia i tak mi się odpłacasz?

Severus roześmiał się, cicho i szyderczo.

- Dałeś mi kłamstwa, oszustwa i nic więcej. Twoje obietnice były puste, nigdy nie zamierzałeś dzielić się mocą z nikim i wykorzystałeś lojalność wszystkich swoich wyznawców do własnych celów, przyznaj to. Twój świat był oparty na oszustwie, a teraz rozpada się pod tobą w proch. Zdradziłem siebie tamtej nocy, Voldemort. Zdradziłem wszystko, co dla mnie dobre i przyzwoite, ale dzięki łasce miłości, zostałem uratowany. Miłość uratowała nas obu – jego i mnie. – Wskazał na Harry’ego ruchem podbródka.

- Miłość tamtego dnia umarła! Ja ją zabiłem! A ty byłeś narzędziem jej zniszczenia – zawołał tryumfalnie Voldemort. – Bo to ty przekazałeś mi przepowiednię, Severusie Snape!

Snape ponownie skinął głową.

- Tak. Dostarczyłem ci ją na rozkaz Dumbledore’a. I spędziłem całe swoje życie, odpokutowując za ten czyn. Ale jest coś, czego nie wiesz, o wszechwiedzący.

- Co takiego?

- Przepowiednia, którą tak cenisz, jest fałszywa.

- Kłamiesz! Sprawdził ją jeden z moich wróżbitów.

- Jeden z twoich zwierzaków, mój panie? I naprawdę spodziewałeś się, że powiedzą ci prawdę po tym, jak torturowałeś i zabijałeś innych za przynoszenie wiadomości, które ci się nie podobały? Powiedzieli ci to, co chciałeś usłyszeć. Ale prawda jest taka, że przepowiednia, którą się tak szczycisz, jest fałszywa. Nie masz przyszłości, Voldemort. Żadnej poza śmiercią.

Voldemort zrobił się fioletowy.

- Nie! Jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie! Zabiłem waszego ukochanego Dumbledore’a! Zginął, żebym mógł się odrodzić. Jestem nieśmiertelny, Snape! Zmiażdżę cię swoim butem jak robaka, którym jesteś. Czysta krew zawsze zatryumfuje nad mieszańcami!

Harry był przerażony. Dumbledore nie żyje? To nie wydawało się możliwe. Ale słyszał dźwięk prawdy w głosie Voldemorta.

- Ale ty nie jesteś czystej krwi! – krzyknął. – Jesteś półkrwi, jak ja i Severus. Twoja matka była czarownicą, a twój ojciec mugolem. Nie jesteś lepszy od nas.

- Zamknij się, szczeniaku! Nie jestem ci równy. Jestem Dziedzicem Slytherina!

- Salazar wyrzekłby się ciebie ze wstydu – wtrącił Severus. – Starał się zjednoczyć czarodziejów w pokoju, podczas gdy ty zniszczyłeś wszystko, nad czym pracował. Wykorzystywał swoją ambicję i umiejętności dla dobra wszystkich, a ty swoje używasz dla samolubnych pragnień. Nie jesteś prawdziwym Ślizgonem! Jesteś tylko wątłym cieniem, samotnym,  bez chowańca, który stałby przy twoim boku.

Severus używał swojego ostrego języka jako broni, przecinając iluzję, którą otaczał się Voldemort przez ostatnie pięćdziesiąt pięć lat. Wiele się nauczył o czarnoksiężniku przez lata bycia szpiegiem, a teraz wykorzystywał każdy skrawek tej wiedzy, szturchając i trącając wszystkie wrażliwe miejsca w psychice Riddle’a. Prawda była taka, że Lord Voldemort, jakkolwiek mógł być potężny, wciąż w głębi serca był niekochanym, niepewnym dzieckiem o okropnym temperamencie i sadystycznych skłonnościach, które uważało, że moc może zastąpić miłość.

Jego kolce uderzyły w cel i kontrola Voldemorta rozpadła się.

- Ona nie żyje, ponieważ ty ją zabiłeś! I za to cię zniszczę, uczynię z twojego imienia przekleństwo i zetrę twoją egzystencję z powierzchni ziemi! – wściekł się.

Severus posłał mu raczej znudzone i rozbawione spojrzenie.

- Tak, tak. Ponieważ nagle stałeś się bogiem i jednym pstryknięciem palców możesz przywołać burzę, jednym oddechem zarazę i wystrzeliwać ogień tyłkiem. Wszyscy chwała i cześć potężnemu Lordowi Voldemortowi!

Voldemort eksplodował, krzycząc: „Avada Kedavra!”, jednocześnie celując różdżką Rebastana Lestrange’a w Severusa.

Harry rzucił się na Snape’a, gotowy odepchnąć go na bok, nim śmiertelny bełt zdąży go uderzyć.

Ale pożyczona różdżka zaskrzypiała i zadymiła, a zabójcza klątwa nie zmaterializowała się.

Harry zatrzymał się z poślizgiem, nim zderzył się z Severusem.

Voldemort wpatrywał się w swoją różdżkę oszołomiony. Jak to możliwe? Rzucał tą klątwę tysiące razy i nigdy nie zawiodła. Nigdy! Nagle poczuł zawroty głowy. Co jest ze mną nie tak? Co się ze mną stało?

- Coś nie tak, Tom? – zapytał Harry, obserwując, jak Voldemort się poci. – Może to odrodzenie nie poszło tak dobrze, jak myślałeś.

- Zamknij się, Potter! – Wystrzelił ognisty pocisk w Harry’ego, który zręcznie go uniknął, wyczarowując szybką tarczę odpychającą magię. – Jestem silniejszy niż kiedykolwiek! – blefował. – Wziąłem w siebie magiczną ofiarę Dumbledore’a i teraz jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie!

Ale Severus słyszał niepewność ukrytą w jego tonie i nagle zrozumiał. Voldemort ukradł magię Dumbledore’a, a przynajmniej tak sądził. A gdyby tak nie było? A jeśli Dumbledore dobrowolnie oddał swoją magię? Dobrowolna ofiara była czysta, a taka ofiara splamiłaby mroczny rytuał, nakładając na Voldemorta ograniczenia. Dlatego nie mógł wykonać mrocznej klątwy. Ponieważ ofiara Dumbledore’a była złożona z bezinteresownej miłości, a to nie pozwalało, żeby została użyta do zniszczenia. To była Stara Magia, która istniała od zarania dziejów, została użyta przez Lily, by ocalić jej syna, a teraz po raz kolejny uratuje go przed śmiercią.

Severus zatoczył różdżką leniwy ruch w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i wystrzeliło z niej tornado.

Zawirowało ono za Voldemortem, który gestykulował szaleńczo, czując, jak potężna burza na chwilę unosi go z ziemi.

Upuściła go chwilę później, gdy tornado uspokoiło się, zmieniając w delikatny wietrzyk.

- To najlepsze, co możesz zrobić, Snape?

Severus nie odpowiedział, zamiast tego uderzył do drugim zaklęciem ognia. Użyłby Burzą Ognia, ale krąg, który rzucił Voldemort, był zbyt ograniczony, a nie chciał zostać zniszczony przez własne zaklęcie.

Dłoń Voldemorta została pochłonięta przez płomienie, więc ten krzyknął, wysapał przeciwzaklęcie i płomienie zgasły. Jednak jego lewa ręka była teraz brzydką, czerwoną raną.

- Bękart!

- Nieprawda. Jego ojciec ożenił się z jego matką – zażartował Harry. – A twój?

- Wytnę ci ten zuchwały język, bachorze! – warknął Czarny Pan, intonując klątwę tnącą, która powinna rozciąć Harry’emu gardło.

Ale Harry rozpoznał inkantację klątwy, dzięki niestrudzonemu nauczaniu Severusa i rzucił zaklęcie wyciszające, nim Voldemort mógł dokończyć mówienie.

Voldemort bezgłośnie próbował usunąć zaklęcie, ale jego koncentracja została zniszczona przez Harry’ego, który uderzył go idealnym prawym sierpowym w twarz.

- To za moją matkę!

Głowa Riddle’a odskoczyła do tyłu i poczuł, że coś pęka. Zawył bezgłośnie, jego nos został złamany i pociekła z niego krew. Minęło dużo czasu, odkąd musiał się bronić przez atakiem fizycznym i żałośnie wyszedł z wprawy.

Z Harrym jednak było inaczej. Uderzył ponownie, unosząc pięść i uderzył z lewej, złapał Mrocznego za podbródek i rzucił go na kolana.

- A to za mojego tatę! – Jego szmaragdowe oczy płonęły mściwym światłem. – Wstawaj, tchórzu!

Voldemort wstał, zamachując się.

Ale Harry uchylił się, bo starszy czarodziej zdradził ten ruch i wiedział, że nadchodzi.

Jego ciosy z prawej i lewej sprawiły, że podbił mu oba oczy.

- A to za Dumbledore’a i Severusa!

Finite Incantatum! – pomyślał gorączkowo Voldemort i zaklęcie wyciszające zostało usunięte.

- Imperio! – krzyknął, próbując rozkazywać umysłowi Harry’ego.

Ale zapomniał, że Harry był jednym z nielicznych, którzy potrafili odeprzeć klątwę i w chwili, gdy poczuł, że ogarnia go przymus, zamknął swój umysł oklumencją, ignorując mentalną potrzebę zabicia Snape’a.

Voldemort naciskał mocno, wykorzystując całą swoją wolę w zaklęcie. Zabij Snape’a, do cholery! Rozkazuję ci i będziesz mi posłuszny! ZABIJ GO!

Harry zacisnął zęby i trzymał swój umysł zamknięty, pozwalając, by mentalne polecenie odsunęło się.

- Nie… jestem… twoim… pionkiem! – wysapał.

Voldemort wbrew sobie był pod wrażeniem. Ten przeklęty bachor ma silną wolę. Jakim byłby śmierciożercą. Szkoda, że muszę go zniszczyć. Ale ponieważ nie mogę go zmienić, muszę go zabić.

- Crucio!

Ból uderzył w młodego czarodzieja, który krzyknął, nie mogąc się powstrzymać. Miał wrażenie, że każde zakończenie nerwowe w jego ciele płonie. Upadł na kolana, łzy spłynęły mu po twarzy, próbując znieść straszliwy ból najlepiej, jak potrafił. Severus, pomóż mi! O boże, to BOLI! Severus!

Severus wykrzywił się, widząc, jak jego podopieczny znosi agonię, którą kiedyś odczuwał, a potem bez słowa przywołał z nieba piorun, by zaatakować sadystycznego czarnoksiężnika.

Rozległ się potężny huk, który zwalił z nóg połowę wciąż walczących czarodziejów, a potem rozbrzmiał skwierczący dźwięk, gdy bełt wbił się w plecy Voldemorta.

Voldemort podniósł się na nogi  i Severus był pewny, że to był już jego koniec.

Klątwa torturująca została zakończona i Harry zdołał podnieść się na nogi z ogromnym wysiłkiem, kaszląc i szlochając.

- Boli… Sev…

- Oddychaj, pisklaku. Skoncentruj się na bólu – mruknął Severus, nie odrywając wzroku od Riddle’a, który jakimś cudem zdołał pochłonąć część uderzenia pioruna i chociaż jego szaty dymiły, a włosy spłonęły, wciąż był bardzo żywy.

- Nie możesz mnie zabić, Snape! – zaśmiał się Voldemort. – Jestem niezwyciężony!

- Tylko w twoich snach – odparł Severus, uchylając się przed pospiesznie rzuconą klątwą uschnięcia.

Voldemort zaczął wtedy na serio atakować, zdeterminowany, by na zawsze pokonać odzianego w czarną szatę Mistrza Eliksirów. W powietrzu latały gęsto i szybko zaklęcia.

Severus odparł wszystko, co zostało rzucone w jego stronę, udowadniając, że jest mistrzem pojedynków, mimo młodości spędzonej na warzeniu, dając Harry’emu niezbędny czas na odzyskanie sił po klątwie Cruciatus.

Harry wciąż czuł się chory, jakby wszystkie jego kości i mięśnie były zmielone w proszek, ale nie zamierzał pozwolić, aby taki drobiazg jak ból go powstrzymał. Nigdy wcześniej go to nie powstrzymywało. No dalej, Potter, weź się w garść i wracaj do walki. Sev cię potrzebuje! Tylko razem możemy nauczyć śmierć umierać.

Voldemort stał do niego plecami, odpierając klątwy Snape’a.

To był idealny moment na uderzenie.

Harry przemienił się we Freedoma i wykorzystując każdy skrawek prędkości w swoim ciele, wystrzelił w powietrze. Mięśnie jego skrzydeł zaskrzypiały z bólu, ale zignorował to. To była jego jedyna szansa. Nie zmarnuje jej.

Wzlatywał wyżej i wyżej, póki praktycznie otarł się o sufit komnaty, jakieś dwadzieścia pięć stóp w górę.

Severus bronił się zaciekle jakimś zaklęciem, które topiło skałę, a przynajmniej tak Freedom sądził, że brzmiała ta łacina.

Jastrząb okręcił się, skupiając wszystkie swoje instynkty i każdy mięsień swojego smukłego ciała na bladym, wężookim czarodzieju. Teraz to się skończy na zawsze!

Potem zamknął skrzydła i zanurkował z wyciągniętymi szponami, wydając okrzyk bojowy.

Kree-arrrrr!

Spadł z nieba z prędkością ponad osiemdziesięciu mil na godzinę, a jego pierwsze uderzenie trafiło Voldemorta w kark. Zacisnął mocno, jego szpony zacisnęły się w śmiertelnym uścisku na mrocznym czarodzieju, ale sama prędkość wyrządziła w rzeczywistości większe szkody, łamiąc kilka kręgów w szyi Voldemorta i paraliżując go.

Voldemort sapnął z szeroko otwartymi oczami, gdy poczuł, że jego ciało zwiotczało.

Jednocześnie Severus rzucił cicho bezróżdżkową Sectusemprę.

Sześć ziejących ran pojawiło się na torsie i brzuchu wysokiego czarodzieja, a po chwili wykrwawił się, wciąż dysząc i wierząc, że wróci, dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że wszystkie jego horkruksy zostały zniszczone i w końcu nadeszła śmierć, by zażądać go na całą wieczność.

- Nie! Ja… nie … mogę… umrzeć… jestem… nieśmiertelny…

Potem ciało w czarnej pelerynie ucichło, a Volemort, plaga Wielkiej Brytanii, zginął, zniszczony przez odwagę i dzielne serce dwóch polujących jastrzębi.

Severus trącił trupa butem. Kiedy pozostał on bezwładny, westchnął z głęboką ulgą. W końcu było po wszystkim.

- Pisklaku, udało ci się – odwrócił się, by odnaleźć swojego syna.

Harry przemienił się z powrotem i uśmiechnął. Ale chwilę później poczuł, jak jego blizna eksploduje bólem, gdy uderzyła w niego śmierć Voldemorta, bliskość złego czarnoksiężnika i jego wrażliwość na zło przeciążyła jego umysł i ciało, które już i tak było osłabione po Cruciatusie i rzucaniu tak dużej ilości magii.

- Sev… nie czuję się dobrze… - były ostatnimi słowami, które wypowiedział, nim upadł.

- Harry! – Severus rzucił się do przodu, łapiąc chłopca, nim ten uderzył w podłogę, gorączkowo szukając pulsu.

 

poniedziałek, 18 lipca 2022

PoO - Rozdział 14 – Pierwsze uderzenie

Gdy weszli do willi, wszystko wydawało się wręcz rozczarowujące, gdy ostatnie promienie słońca zniknęły z horyzontu. Słabe oświetlenie pozwalało im zobaczyć, dokąd szli, jak również dwa ciała, leżące w korytarzu. Krew powoli zbierała się wokół każdego z ciał, zmuszając Harry’ego do powrotu do rzeczywistości i pospiesznego działania. Hermiona i Syriusz byli ledwie kilka kroków za nim, podczas gdy Ron, Remus i Kingsley weszli innym wejściem. Słabe fale mroku spływały kaskadami po ścianach, ale łatwo było je zignorować.

Harry był bardziej skupiony na dwóch znajomych, bardziej odległych falach mroku, które poczuł w momencie wejścia do środka. Nie były przytłaczające, ale wystarczająco silne, by Harry wiedział, ze Voldemort i Nagini nie byli w tym samym miejscu. Harry uznał to za niezwykle dziwne. Dlaczego Voldemort pozwolił Nagini zniknąć z jego wzroku, skoro była jego jedyną szansą na zachowanie nieśmiertelności?

Aurorzy i niewymowni z dwóch pierwszych fal byli tylko kilka kroków przed nimi, podczas gdy członkowie GD byli nieco za nimi. W powietrzu było napięcie, które wydawało się wirować wokół całej grupy. Wszyscy wyraźnie myśleli o tym samym: to było zbyt łatwe. Coś się działo ze śmierciożercami albo byli po prostu całkowicie nieprzygotowani. Harry miał wrażenie, że chodzi o pierwszą opcję.

- Moody, naprawdę przydałyby się nam tu jakieś wskazówki – syknął cicho Harry.

- Ci z przodu, idźcie dalej – warknął Moody. – Ci z lewej, skręćcie dwa razy w prawo i w lewo. Ci z prawej, skręćcie dwa razy w lewo, a potem w prawo. Ci z tyłu, skręćcie w lewo i szybko w prawo. Zwierzak idzie w kierunku tych, idących od lewej.

Harry zaklął w myślach, zdejmując swoje zaczarowane okulary. To było wejście, którym weszli Ron, Remus i Kingsley, a tylko Remus miał jakieś doświadczenie, jak radzić sobie z horkruksami. Nie było czasu na wycofanie się oraz jeszcze mniej na poinstruowanie wszystkich, którzy weszli tamtędy, co mają robić. Bez względu na to, co stanie się z Nagini, Voldemort będzie wiedział o ich obecności. Harry mógł mieć tylko nadzieję, że Voldemort akurat jej nie opętał. Potrzebowali każdej sekundy.

- Poradzimy sobie z Nagini, Harry – powiedział pewnie Remus. – Ty martw się znalezieniem Voldemorta.

- Remus, nie możemy pozwolić jej uciec – powiedział szybko Syriusz. – Ci, którzy zajęli lewe wejście, baczność. Remus, przejmij dowodzenie. Jeśli nie możecie jej pokonać, ogłuszcie ją, póki tam nie dotrzemy.

- Tu Andrews, zagrożenie zostało zneutralizowane. Zbliżam się do celu. Czekam na rozkazy.

- Fala pierwsza na pozycji. Czekamy na rozkaz ataku.

Harry ruszył za aurorami, skręcając w lewy korytarz, kiedy nagle poczuł ból blizny. Zatrzymując się nagle, sięgnął zmysłami i poczuł, jak odległy mrok drwi z niego, błagając go, by poszedł za nim. To było znajome, zbyt znajome jak na horkruksa. Wbrew dobremu osądowi, Harry oderwał się od grupy i podążył za mrokiem w kierunku głównych schodów. Voldemort był w tę stronę, po prostu to wiedział.

- Harry! – syknęła Hermiona. – Wracaj tu!

- Wiem, co robię, Hermiono – powiedział Harry, wiedząc, że brzmi pewniej niż się czuł. – Idźcie dalej.

- Harry…

- Proszę, Syriuszu, zaufaj mi w tym wypadku – nalegał Hary, docierając go dużego i pustego foyer i szybko rozejrzał się. – Przejmij dowodzenie. Myślę, że mogę znaleźć główny cel. Jeśli będę potrzebować pomocy, dam ci znać. – Czy raczej będziecie wiedzieć, że dzieje się coś złego.

Nastąpiła długa chwila ciszy, nim Syriusz odpowiedział.

- No mam nadzieję – padła krótka odpowiedź. Jasne było dal wszystkich, że Syriuszowi nie podoba się decyzja Harry’ego i walczył z chęcią podążenia za swoim chrześniakiem. Nadopiekuńcza natura Syriusza nigdy nie zniknie, niezależnie od wieku Harry’ego.

- Zwierzak został zauważony – powiedział szybko Remus. – Kingsley!

- Mam to – odpowiedział prędko Kingsley. – Tarcza uniesiona. Zwierzak jest w pułapce.

- Wszyscy cofnąć się – poinstruował Remus. – Na trzy, opuść tarczę z naszej strony, Kingsley. Ron, uderz ją tyloma kulami zapalającymi, iloma zdołasz. Raz… dwa… trzy…

Harry zatrzymał się, wchodząc pospiesznie na schody i czekał, aż kilka głośnych oddechów i sapnięć wypełniło jego uszy. Nagle rozległ się huk, który wstrząsnął całym budynkiem. Obrazy i wyposażenie zatrząsło się, a Harry walczył o utrzymanie równowagi. W mgnieniu oka Harry poczuł, że słaba mroczna sygnatura słabnie i wiedział, że w tym momencie, Nagini już nie ma. Horkruks został zniszczony. Jest szansa, że Voldemort też to wie.

- Zwierzak został eksterminowany – powiedział w końcu Remus. – Ruszamy do celu.

- Ruszajmy – rozkazał Syriusz. – Fala pierwsza i druga, do ataku. Muszą wiedzieć, że ktoś tu jest. Użyjcie wybuchowych kul, by oczyścić drogę. Naszą najlepszą szansą jest zaskoczenie ich, zanim zdążą uderzyć.

Harry zrozumiał aluzję i wbiegł po schodach. Z różdżką przygotowaną w prawej ręce, szybko sięgnął lewą za pasek i wyciągnął sai. Nie było mowy, by Harry dał się zaskoczyć. Nie zamierzał pozwolić, by Voldemort zdobył przewagę, nie tym razem. To zdecyduje o losie wszystkich, których kochał. Nie zamierzał dopuścić, by w jego umyśle  pojawiły się jakiekolwiek wątpliwości albo strach; nie mógł sobie na to pozwolić.

- Do ataku. Oczyścić wejście. Różdżki w pogotowiu!

Całe fundamenty zatrzęsły się, gdy seria eksplozji przeszyła willę, powodując, że Harry prawie upadł na twarz. Utrzymywanie równowagi stało się jeszcze trudniejsze, gdy ból blizny gwałtownie narósł. Harry robił, co mógł, by to zignorować i iść dalej, przechodząc z jednego korytarza do drugiego w kierunku mrocznej obecności. Nie minie dużo czasu, nim Voldemort zda sobie sprawę, że jego jedyna droga ucieczki prowadzi przez Aurorów, Niewymownych, członków Zakonu i tych samych uczniów, którzy niecały rok temu pokonali śmierciożerców.

Krzyki wypełniły jego uszy, powiadamiając Harry’ego, że bitwa rzeczywiście się rozpoczęła i potęgowała jego już narastający ból głowy. Chociaż Harry nienawidził tego rozważać, wiedział, ze oszaleje, próbując to wszystko zignorować. Nie mógł słyszeć bitwy na dole i jednocześnie koncentrować się na pozostawianiu o krok przez Voldemortem. Nie miał wyboru. Harry musiał zdjąć słuchawkę.

Gdy hałas z jego głowy zniknął, Harry skręcił za kolejny róg i zatrzymał Siena widok Bellatrix Lestrange, wybiegającej z jednego z pokoi, ubranej w szaty śmierciożercy. W jej czarnych włosach były smugi siwizny, a w oczach szalony wyraz. Nie było czasu na wahanie. Nim Bellatrix zdążyła unieść różdżkę, Harry zadziałał. Zaklęcia, klątwy i przekleństwa szybko wystrzeliły z jego różdżki, gdy biegł w kierunku celu. Bellatrix wydała przenikliwy krzyk, robiąc, co mogąc, by gorączkowo zablokować szereg zaklęć, ale było oczywiste, że traci grunt pod nogami.

Harry szybko wychwycił fale desperacji, otaczające Bellatrix, które były jedynym ostrzeżeniem, nim upadła na podłogę, celując różdżką w ścianę. Instynkt Harry’ego krzyczał, zmuszając go do zatrzymania się i rzucenia kilku zaklęć tarczy, nim klątwa Bellatrix uderzyła w ścianę, powodując jej eksplozję. Gruz o różnych kształtach i rozmiarach poleciał we wszystkie strony, odbijając się rykoszetem od tarcz otaczających Harry’ego. Wielka ilość kurzu w powietrzu praktycznie uniemożliwiła zobaczenie czegokolwiek.

Jednak Harry zauważył wir czerni, który pędził korytarzem. Voldemort próbował uciec. Szybkie Evanesco oczyściło korytarz, ale też oczyściło drogę Bellatrix. Opuszczając tarcze, Harry natychmiast ruszył, by ogłuszyć Bellatrix, tylko po to, by uchylić się, gdy w jego stronę poleciał błysk zieleni. Okręcając się, Harry wystrzelił zaklęcie Reducto, jednocześnie obracając sai, by zablokować zbliżające się zaklęcie. Jednym ruchem sai, zaklęcie odbiło się i zostało odesłane z powrotem w stronę Bellatrix.

Bellatrix krzyknęła głośno, desperacko próbując odwrócić zaklęcie. Odniosła tylko częściowy sukces. Zaklęcie zmieniło kurs, ale nie całkowicie, uderzając w jej lewy bok. Gdy lekko się potknęła, Harry skorzystał z okazji, by rzucić arsenał zaklęć, nie dając przeciwnikowi czasu na odwet. Bella próbowała walczyć dzielnie, ale kiedy rany na jej ciele narastały, a jej siła znikała, Harry widział w jej oczach, że wiedziała, że umrze, gdy tylko upadła na kolana.

- Nigdy nie wygrasz, Potter – wydyszała Bellatrix, kołysząc się. – Mój pan jest o wiele… potężniejszy niż ty… kiedykolwiek będziesz.

Harry zrobił krok do przodu, wycelował różdżkę i sai w twarz Bellatrix.

- Skoro Voldemort jest tak potężny to dlaczego ty walczysz ze mną, a nie on? – odparował Harry.

Bellatrix syknęła głośno.

- Jesteś… niegodny, by wypowiadać jego… imię, ty obrzydliwy… mieszańcu – sapnęła, a różdżka wypadła z jej dłoni.

Harry powoli podszedł i kopnął różdżkę poza jej zasięg. Z różdżką przy jej szyi pochylił się do przodu i wyszeptał jej do ucha:

- Ta zniewaga nie ma dla ciebie żadnego znaczenie, Bello. Prawdziwe imię Voldemorta to Tom Riddle. Jego matka była czarownicą, która użyła eliksiru miłości na jego mugolskim ojcu. Walczyłaś za największego hipokrytę na świecie.

Gniew wirował wokół Bellatrix, gdy walczyła o utrzymanie świadomości. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak tylko pociekła z nich krew. Harry skorzystał z okazji, by odsunąć różdżkę i uderzyć ją łokciem w bok głowy. Bellatrix opadła na ziemię, wpadając w nieprzytomność. Rzucając jej ostatnie spojrzenie, Harry związał ją i ruszył dalej. Stracił już wystarczająco dużo czasu. Wiedział, że Voldemort wciąż był w budynku. Pytanie, gdzie się ukrywał?

Zamykając oczy, Harry próbował skupić się na otaczających go falach. Wokół było tak wiele czarnej magii, że trudno było wskazać, która z nich jest najsilniejsza. Desperacko sięgając zmysłami, Harry przeszukiwał fale i został prawie przytłoczony palącym bólem, który przeszył jego bliznę. Nie mógł powstrzymać się od upadku na kolana, gdy ból próbował go pochłonąć. Coś próbowało przeniknąć mu do głowy i uwięzić. Harry natychmiast zmusił się do uspokojenia i skupienia na wypychaniu obcej obecności ze swojej głowy. Nie zamierzał pozwolić Voldemortowi wygrać… nie mógł pozwolić mu wygrać.

- Naprawdę wierzysz, że masz szanse przeciwko mnie, Harry? – Wysoki głos Voldemorta odbił się echem po korytarzu.

Harry wypuścił drżący oddech i powoli wstał. Widział przed sobą koniec korytarza wraz ze znaczną liczbą zamkniętych drzwi, które znajdowały się po drodze. Voldemort musiał być w jednym z pokoi. Ale którym?

- Skoro jesteś taki pewny siebie to dlaczego się ukrywasz? – odparował. – Wyjdź i walcz ze mną twarzą w twarz!

Oświetlenie w holu zamigotało, ale to był jedyny widoczny ruch. Harry zaczął iść ostrożnie do przodu z różdżką i sai w pogotowiu. Głowa pulsowała mu do tego stopnia, że wpływało to na jego wzrok. Voldemort wciąż tam był. Harry czuł, jak próbuje wepchnąć się z powrotem. To dlatego Voldemort się „ukrywał”. Miał nadzieję, że osłabi Harry’ego do punktu, w którym fizyczny atak będzie łatwy.

Docierając do pierwszych drzwi, Harry niepewnie oparł się o nie i próbował wychwycić jakikolwiek znak, że ktoś jest w pokoju. Nie wyczuł niczego niezwykłego, więc przeszedł do następnych. Wiedział, że nie ma czasu na przeszukanie wszystkich drzwi, a także wiedział, że Voldemort na to liczył. Musiał szybko coś wymyślić.

- Powinienem był wiedzieć, że jesteś tchórzem, Tom! – krzyknął w końcu Harry.

Rozgniewanie Voldemorta prawdopodobnie nie było najmądrzejszym pomysłem, ale był jedynym, jaki w tej chwili miał. Jego blizna rozbłysła bólem, ostrzegając Harry’ego, że mu się udało.

- Nic nie wiesz, Potter! – odpalił Voldemort, pozwalając Harry’emu zbliżyć się do rzeczywistego głosu.

- Wiem więcej niż myślisz – odwarknął Harry. – Wiem, że dorastałeś w sierocińcu, zastraszając swoich rówieśników, tylko dlatego, że mogłeś. Wiem, że nasiliło się to po tym, jak zostałeś przyjęty do Hogwartu. Obwiniałeś cały świat za swoje problemy, zamiast wznieść się ponad to. Obwiniałeś swojego mugolskiego ojca, że cię porzucił, zamiast uświadomić sobie, że twoja matka sama to na siebie sprowadziła.

Kolejny błysk bólu był jedynym ostrzeżeniem, nim drzwi tuż po jego lewej stronie wyleciały z zawiasów. Nie było czasu do stracenia. Tak szybko, jak to możliwe, Harry wyciągnął z kieszeni kilka małych, wybuchowych kulek i wrzucił je do pokoju. Musiał poczekać tylko sekundę, nim rozległy się trzy głośne huki, które spowodowały, że podłoga się zatrzęsła, a pokój wypełnił dymem. Harry skorzystał z okazji, by wejść do pokoju, trzymając się plecami przy ścianie i mając broń w pogotowiu. Gniew i nienawiść wirowały po pokoju, nasilając się w odległym kącie.

W mgnieniu oka, dym zniknął, pozwalając Harry’emu i Voldemortowi w końcu stanąć twarzą w twarz. Voldemort nie zmienił się ani trochę od dwóch lat. Nadal był niezwykle blady, wysoki, chudy jak szkielet, z szerokim, szkarłatnymi oczami i płaskim nosem ze szczelinami na nozdrza. Jego czarne szaty wyglądały na lekko zwęglone i nadal dymiły. Oczy Voldemorta zwęziły się na widok Harry’ego i powoli uniósł cisową różdżkę w pogotowiu.

Jedyną myślą, jaka przyszła Harry’ emu do głowy była, że teraz zdecydowanie nie ma już odwrotu. Nie było miejsca na jakiekolwiek wątpliwości. Nadszedł czas, by to wszystko zakończyć. Harry mógł mieć tylko nadzieję, że mu się uda.

 

niedziela, 10 lipca 2022

PDJ - Rozdział 40 – Ostatni horkruks

Nawet gdy zaklęcia Lumos oświetliły tunel i ze świadomością, że nie jest sam, Harry czuł, jak wzbiera w nim dziwne uczucie strachu. Czuł, jak ciemny płaszcz okrywa go jak całun i zadrżał konwulsyjnie. Jest w porządku, nie ma się czego bać, głupku! – zbeształ się ostro, ale nie mógł się uspokoić. Starał się nie myśleć o ogromnej ilości kamieni nad głową, o kamieniach, które nie spadną i nie zmiażdżą go…

Znajoma dłoń chwyciła jego ramię, a jedwabisty głos szepnąć do ucha słowa otuchy:

- Oddychaj głęboko, Harry. I skoncentruj się na świetle. Światło oświetla ciemność i wypędza ją. Oddychaj i pamiętaj, ten tunel stał tu od wieków i nie ma niebezpieczeństwa, że się zawali. Jestem z tobą i nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Zaufaj mi.

Harry przełknął ślinę i zmusił się do odprężenia. Severus tu był, mógł mu zaufać. Severus zapewni mu bezpieczeństwo, zawsze o tym wiedział. Wziął jeden oddech, potem kolejny, aż uczucie ucisku w piersi nieco zmalało. Zrobił, jak powiedział Severus i skupił się na świetle. Świetle i swojej misji zniszczenia ostatniego horkruksa. To się liczyło. To oraz znalezienie jego przyjaciół.

- Dzięki, Sev.

Severus poklepał go po ramieniu, myśląc, że jak tylko to się skończy, umówi Harry’ego z Psychouzdrowicielem. Może uzdrowiciel Sandrilas by się nadał. Mimo wszystko pomógł Blackowi, z pewnością mógł też pomóc tak opornemu nastolatkowi jak Harry.

Kolejną stresującą rzeczą związaną z przechodzeniem tunelem była cisza. Było tak cicho, że można było usłyszeć oddech własny i swoich towarzyszy, a każdy krok brzmiał jak tupanie giganta, mimo że starali się być bezgłośni. Harry krzywił się za każdym razem, gdy słyszał, jak Tonks się potyka, Syriusz kaszle lub Moody ciągnie nogę po ziemi. Przyzwyczaił się do bezgłośnego prześlizgiwania się Snape’a lub cichych kroków wilczaków i dla jego wrażliwych uszu, cała grupa brzmiała jak stado tuptających słoni. Jakaś jego część nie mogła uwierzyć, że dotarli tak daleko i nie zostali odkryci.

Czy śmierciożercy nie mieli ustawionych alarmów czy coś? A może polegali na tym, że ich nowa baza była tak ukryta i niewykorzystywana, że nikt ich nie znajdzie? Harry podejrzewał, że to drugie, biorąc pod uwagę arogancję Lucjusza, Belli i reszty. Co działałoby na ich korzyść.

Vera pełzła przez tunel, upewniając się co kilka stóp, że hałaśliwe dwunogi podążają za nią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak przeklęcie wolni byli, póki nie musiała podróżować w ich tempie. To było dość irytujące, ale zniosła to, ponieważ jej wężowy brat obiecał, że uratują jej czarodzieja. Dla Vince’a zniosłaby wszystko. Nawet pełzanie w ślimaczym tempie.

Tunel wydawał się ciągnąć w nieskończoność, ale w końcu dotarli do rozwidlenia. Vera się nie wahała, prześlizgnęła się w lewo i zwinęła tam, czekając, aż Moody ją dogoni, po czym ruszyła dalej. Byli już całkiem blisko.

Severus szturchnął Harry’ego i skinął na niego, by naciągnął kaptur swojej peleryny niewidki. Harry zmarszczył brwi, ale zrobił to, co mu kazano. Wiedział, że element zaskoczenia jest kluczowy do odnalezienia ostatniego horkruksa, a jeśli było nim to, czego się spodziewał, musiał ją zaskoczyć, by zdobyć przewagę.

A potem, kiedy to już się skończy, będzie mógł stawić czoła swojemu największemu wrogowi i „nauczyć śmierć umierać”. W jakiś sposób wiedział, że to będzie ostatnia i największa bitwa, i w taki czy inny sposób, przepowiednia o Dwóch Polujących Jastrzębiach spełni się lub zostanie zniszczona.

Vera przesuwała się po kamieniach, jej łuski łagodnie skrzypiały, jej język co chwilę sprawdzał powietrze, wyczuwając zapach swojego pana. Była coraz bliżej, aż znalazła się zaledwie kilka stóp od miejsca, w którym Vince i dziewczyny skradali się głównym korytarzem prowadzącym do Komnaty Tajemnic.

- Vince, wróciłam! – syknęła boa z zachwytem, rzucając się do przodu z pełną prędkością.

Moody zaklął barwnie.

- Gdzie ona poszła? Potter, dlaczego wąż uciekł?

Harry odpowiedział cicho z cienia swojej peleryny niewidki.

- Poczuła, że Vince jest blisko i poszła do niego. Pewnie wkrótce do nas wróci.

Moody wydawał się udobruchany tym wyjaśnieniem i szedł dalej korytarzem.

Jednak szybko wpadł na krępego młodzieńca, celującego w niego naładowaną, magiczną kuszą. Vera zwinęła się na jego nadgarstku jak żywa bransoletka, wyglądając na niezwykle dumną z siebie.

- Stać!

- Uspokój się, chłopcze. Jestem aurorem – zaczął Moody, unosząc ręce.

- Vince, to jest Szalonooki Moody – powiedziała Hermiona, podchodząc do niego.

- Wygląda jak on, ale to może być pułapka – powiedział Vince. – To może być iluzja, wielosokowy albo metamorfomag. – Jego kusza ani drgnęła. – Udowodnij, że jesteś tym, za kogo się podajesz. Gdzie jest Harry?

Harry zrzucił pelerynę i podszedł.

- Vince, wszystko w porządku. Przyszliśmy pomóc, ale wygląda na to, że radzicie sobie całkiem nieźle na własną rękę.

Vince skinął głową, wciąż z podejrzliwością.

- Jeśli naprawdę jesteś Harrym, nie będziesz miał nic przeciwko odpowiedzeniu na pytanie. Co zrobiliśmy Malfoyowi w zeszłym semestrze?

- Wywinęliśmy mu niezły żart, ty, ja, Marietta, Jace i Vera. Włożyliśmy Verę do pudełka mydła i dałeś mu je jako prezent od Marietty, i tak spanikował, gdy zobaczył Verę, że wybiegł nagi z łazienki. Najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem!

Vince wyszczerzył się.

- Nikt inny by tego nie wiedział. Chyba to naprawdę ty. – Opuścił kuszę.

- Bystry chłopak – powiedział z aprobatą Moody.

Hermiona podbiegła przytulić Harry’ego, a potem zza rogu wyszły Susan i Marietta. Susan została mocno przytulona przez swoją ciotkę, Amelię, a Matietta prawie zmiażdżona przez Molly, która znała ją od dziecka.

Wtedy dołączył starszy Crabbe, który pilnował tyłów, ale teraz chciał zobaczyć swojego syna.

- Widzę, że mimo wszystko, ten wisiorek się przydał, prawda, Vince?

Vince wpatrywał się w ojca z niedowierzaniem.

- Tato? Co ty tu robisz?

- Przyszedłem cię szukać, oczywiście – powiedział zwyczajnie, a jego pomarszczone rysy twarzy ułożyły się w uśmiech.

- Ale inni będą cię ścigać, bo jesteś zdrajcą…

- Teraz to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie byłem jednym z nich, wiesz? A poza tym, nikt nie krzywdzi mojego syna – oświadczył gwałtownie. Przepchnął się obok Moody’ego i przytulił chłopaka. – Skrzywdzili cię, synu?

- Nie, nic mi nie jest – Vince odwzajemnił uścisk. Vera zaczęła wydawać dźwięki podobne do zadowolonego mruczenia.

- Harry, tak się cieszę, że Vera cię znalazła – chlipała Hermiona. – Ciągle i ciągle miałam nadzieję… - Miała w oczach łzy.

- Panno Granger, czy nic się pani nie stało? – zapytał Severus, podchodząc, by zbadać dziewczynę. – Nie przeklęli pani?

- Profesorze! Powiedziałam Marietcie, że nie pozwoli pan przyjść Harry’emu sam – zawołała Hermiona.

- W rzeczy samej – zaczął Severus, szybko ją badając. Wyglądało na to, że nie cierpiała na żadne złe klątwy. Ulżyło mu, bo aż za dobrze wiedział, co śmierciożercy robili mugolakom. Była brudna i przerażona, ale to nic, czego nie wyleczyłby dobry sen i ciepły posiłek.

Nagle Hermiona przestała tulić się do Harry’ego i rzuciła się na Snape’a, który odruchowo ją złapał. Jej ramiona owinęły się wokół niego, ukryła twarz w jego szatach i cicho zaszlochała.

- Profesorze, tak się bałam… oni chcieli… zabić nas…

Severus zakaszlał, po czym mocniej ścisnął drżącą dziewczynę i poklepał ją po plecach.

- No już, panno Granger, nie ma się czego bać, nie pozwolę cię skrzywdzić. Jest pani bezpieczna.

Czuł na sobie wzrok innych czarodziejów i czarownic, i zesztywniał, prowokując ich do powiedzenia czegoś. Ale milczeli, a on zignorował opuszczone szczęki i wciąż trzymał swoją uczennicę, póki nie odzyskała na sobą kontroli. Potrzebowała tego i zamiast jej ojca, zapewnił jej pocieszenie, tak jak zrobiłby to dla Harry’ego.

Hermiona nie pozwoliła sobie długo na luksus łez, mimo że czuła się tak ciepło i bezpiecznie w ramionach Snape’a. Nie wiedziała do końca, dlaczego, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że będzie chronił ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wyprostowała się, wytarła twarz rękawem, po czym powiedziała:

- Przepraszam, proszę pana. Nie chciałam się rozpłakać. Dziękuję za przyjście po nas.

- To nie byłby pierwszy taki przypadek – mruknął Severus, wręczając jej chusteczkę. – I powinnaś już wiedzieć, że nikt z nas nie zostawiłby dziecka w rękach tych bestii. – Spojrzał na Alastora. – Moody, powinniśmy wysłać tę czwórkę w bezpieczne miejsce, ale każda stracona sekunda to ryzyko, że Riddle odzyska moc. Musimy uderzyć teraz, kiedy wciąż przyzwyczaja się do ponownego posiadania ciała.

Hermiona sapnęła.

- Mówi pan… że wrócił?

Severus skinął głową.

- Tak, ale jeśli będziemy szybcy, możemy go pokonać.

Moody ciężko skinął głową.

- Nienawidzę tego mówić, ale masz rację, Snape. Niech dzieci zostaną z tyłu i zostawią walkę nam.

- Tak. Chodźcie, Harry, panno Granger. – Poprowadził Hermionę z powrotem na tyły grupy. Harry ruszył za nim, naciągając pelerynę. Nie powiedział tego na głos, ale będzie przeklęty, jeśli przesiedzi tę bitwę.

- Musimy również znaleźć profesora Dumbledore’a – powiedziała Hermiona. – On też tu jest. Wszyscy go widzieliśmy.

Aurorzy wyglądali poważnie. Wszyscy wiedzieli, że Dumbledore prawdopodobnie był przetrzymywany, by mogli wykorzystać jego ciało i magię, a teraz, kiedy Voldemort powrócił…

- No cóż, nie ma sensu teraz stać z kciukami uniesionymi do góry, prawda? – powiedziała energicznie Amelia. – Chodźcie tunelem do końca. Założę się o własną różdżkę, że na końcu znajdziemy śmierciożerców, a jestem im coś winna za przestraszenie mojej siostrzenicy.

- Masz rację, panno Bones – powiedział Crabbe. Wrócił na swoje miejsce w grupie, a Vince szedł obok niego, wciąż niosąc kuszę.

Marietta szła między Molly a Arturem, rozmawiając cicho o tym, jak wykiwali śmierciożerców.

- Cii, panno Edgecombe! – nakazał Shacklebolt. – Później możecie porozmawiać o tym, co się stało. Teraz musimy być cicho, żebyśmy mogli zaskoczyć śmierciożerców.

- Przepraszam. – Marietta natychmiast zamilkła, rumieniąc się.

- Słuchajcie, młodziki. Zostańcie w bezpiecznym miejscu, gdy zaatakują śmierciożercy, rozumiecie? Nie możemy pozwolić sobie na jednoczesne chronienie was i walkę – rozkazał nagle Moody. – Więc po prostu trzymajcie się z tyłu i pozwólcie nam się tym zająć. Auror Tonks będzie z wami, żeby was chronić, tak na wszelki wypadek. Zrozumiano?

Czwórka młodych czarodziejów wymamrotało coś na zgodę, choć byli nieco oburzeni. Czy nie udało im się uciec przed tymi samymi śmierciożercami? Mimo to poczuli ulgę, że wkroczyli dorośli i choć raz to oni zajęli się złoczyńcami. Ale gdyby potrzebna była pomoc, wszyscy spróbują pomóc, bez względu na rozkaz.

Harry oczywiście nie planował wykonywać tego rozkazu, on i Severus mieli swój własny plan. Rzucił wzrokiem na Tonks, by zobaczyć, czy miała coś przeciwko byciu niańką. Ale najmłodsza auror nie okazywała irytacji z powodu rozkazu przełożonego, tylko pogodną rezygnację. Znała swoje ograniczenia i wolała pozostawić prawdziwą walkę tym, którzy najlepiej się do tego nadawali, jak Shacklebolt, Moody, Amelia, Syriusz i Snape.

Remus objął ją ramieniem i wyszeptał:

- Będę w pobliżu, kochana.

- Wiem. Pilnuj moich pleców – odpowiedziała, dając mu szybkiego buziaka.

Wilkołak zarumienił się, ale w ciemności nikt tego nie zauważył.

Nie rozległo się więcej dźwięków, poza odgłosem stóp szurających o kamień.

Pierwszym, co zobaczył Snape, wchodząc do Komnaty Tajemnic, był Lucjusz, starannie zbierający przedmioty z ołtarza i stopą wymazujący zakreślone kredą symbole. Był odwrócony plecami do wejścia do tunelu, więc nie zauważył zbliżającego się drugiego czarodzieja.

Na pospiesznej rozmowie sprzed kilku chwil zdecydowano, że Snape pójdzie i skonfrontuje się z tym, kto będzie w komnacie z nadzieją, że ich zaskoczy, a potem dołączy reszta.

- Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś ministrantem, Lucjuszu – wycedził Snape, sarkazm kapał mu z języka jak jad. – Z drugiej strony, to chyba zależy od ołtarza.

Lucjusz odwrócił się.

- Snape!

Severus uniósł brew i prychnął.

Malfoy zamarł z ramionami pełnymi na wpół wypalonych świec, nie mogąc dosięgnąć różdżki. Upuścił świece na podłogę i wyciągnął broń.

- Jak śmiesz pokazywać tu swoją twarz… zdrajco!

- Panuj nad sobą, Lucjuszu. Jak zwykle narobiłeś bałaganu. Szkoda, że nie ma tu skrzata domowego, który by po tobie posprzątał. Taki jest problem z wami, czystokrwistymi, nigdy nie nauczyliście się brać odpowiedzialności za swoje czyny.

- O czym ty bredzisz, Snape?

- Za wiele rzeczy musisz odpowiedzieć, Lucjuszu – kontynuował Severus, wciąż używając tego jadowicie zimnego tonu. – Więc przyszedłem odebrać mój dług.

- Twój dług? – wypluł Lucjusz. – Przez ciebie straciłem oko, cholerny draniu!

- To był początek. Teraz jest koniec – powiedział Severus, po czym machnął różdżką i wystrzelił z niej rój maleńkich, ognistych pocisków.

Lucjusz uniósł ręce i niektóre pociski odbiły się od jego pospiesznie wyczarowanej tarczy. Uderzyły w ścianę, a potem zgasły i zniknęły. Ale kilka znalazło drogę przez jego tarczę i uderzyło w niego, sprawiając, że skrzywił się i wymamrotał szybkie zaklęcie wyczarowujące wodę. Był przemoczony, celując różdżką w Snape’a i intonując krótkie, ostre frazy.

Około dziesięć żmij wystrzeliło z różdżki Malfoya i wylądowało na podłodze przed butami Snape’a, sycząc wściekle, gotowe do ataku.

Nim Severus mógł zareagować, zrobił to Harry.

- Sssstójcie, bracia w łusssskach! On jest pod moją ochroną! Szukajcie zdobyczy w innym miejscu!

Żmije odwróciły się i zasyczały skrzypliwie:

- Zostałyśmy obudzone ze sssnu i jessssteśmy głodne! Dlaczego miałybyśmy cię słuchać, wężousty?

- Bo jessssstem waszym przyjacielem, sssssshhhssss! Idźcie zapolować w mrocznym przejściu, taj znajdziecie wiele szczurów. Ale ten czarodziej nie jest waszym wrogiem – powiedział im stanowczo Harry.

Nagle żmije odwróciły się, zostawiając Snape’a w spokoju i odpełzły.

- Stop! – zagrzmiał Lucjusz. – Nie możecie odejść, nie dałem wam pozwolenia!

- Nie sądzę, by je to obchodziło – zadrwił Severus, doskonale wiedząc, co się stało.

Lucjusz prychnął i wycofał się, machając różdżką w powietrzu.

Severus odbił klątwę wrzącej krwi, odpowiadając na nią szybkim zaklęciem duszącym.

Lucjusz zaczął się dusić i sinieć, upadając na podłogę.

- Luc! – wrzasnęła Narcyza, aportując się do komnaty. Ponieważ katakumby zostały zbudowane przed samym zamkiem, osłony antyaportacyjne nie sięgały wystarczająco daleko, by stanowić przeszkodę, więc przebywający w nich czarodzieje i czarownice wciąż mogli się teleportować. – Finite Incantatem!

Lucjusz natychmiast zaczął łapać powietrze i wstał chwiejnie.

- Cyziu, uważaj! Snape tu jest!

- Widzę – oświadczyła chłodno. – Powinniśmy należycie przywitać naszego nieproszonego gościa. – Wycelowała różdżkę w ubranego na czarno profesora.

- Myślę, że dwa na jednego to niezbyt sportowa postawa, Narcyzo – powiedziała Molly, wychodząc z tunelu, by stawić czoła drugiej kobiecie. – Ale nie powinnam oczekiwać czystej gry od kogoś, kto wielbi mrok i torturuje dzieci. Expelliarmus!

Narcyza zablokowała zaklęcie rozbrajające.

- Miło cię tu spotkać, Molly. Zgubiłaś się?

- Nie tak bardzo, jak ty, kochanieńka! – rzuciła Molly, a jej wesoła twarz była twarda. – Stałaś się czymś, czego twoja własna matka by nie poznała.

Obie zaczęły się zaciekle pojedynkować.

Jakby na sygnał, w komnacie pojawili się inni śmierciożercy, a z tunelu wyskoczył Zakon, by z nimi walczyć.

- Myślałem, że już raz cię zabiłem, MacNair – powiedział Moody, rzucając klątwę w krzepkiego kata.

- Próbowałeś. Nie zadziałało, ty kaleki, stary pierdzie – warknął MacNoir, unikając zaklęcia Moody’ego. Rzucił klątwę błyskawicy w starego aurora.

- Wygląda na to, że muszę się bardziej postarać – prychnął Moody, odbijając zaklęcie w ścianę.

McGonagall i Shacklebolt stanęli przed dwójką śmierciożerców, mającymi na twarzach szydercze uśmieszki, którzy wyglądali jak bliźniacy, brat i siostra. Oboje mieli cienkie, długie blond włosy i twarde, zimne oczy, wypełnione szaleństwem i potrzebą rozdzierania i niszczenia.

- Spójrz, Amycusie! – wrzasnęła wiedźma. – Zobacz, kto przyszedł się z nami pobawić. Wiedźma i przystojny czarownik. Szkoda, że musimy go uszkodzić. – Spojrzała na Shacklebolta z uznaniem.

- Znam cię – powiedział Shacklebolt. – Carrowowie. Uciekliście z Azkabanu podczas pierwszej wojny, ale tym razem się to nie uda.

- Nie możesz nas do niczego zmusić! – zachichotał Amycus.

- Możecie trafić tam albo prosto do piekła – warknęła Minerva. Potem rzuciła szybkie zaklęcie palące. Ona również znała Carrowów i ich reputację, jakoby torturowali zwierzęta i małe dzieci. Byli najgorszym rodzajem zdeprawowanego potwora. Świat ani trochę by za nimi nie tęsknił.

W międzyczasie Tonks wepchnęła czwórkę dzieci do wnęki i stanęła przed nimi, wyciągając różdżkę i obserwując rozgrywającą się bitwę. Vince był za nią z wyciągniętą kuszą, gotów znów się bronić, gdyby musiał. Jego oczy były utkwione w jego ojcu, który teraz pojedynkował się ze swoim byłym sojusznikiem, Grantem Goylem.

- W końcu zebrałeś dość odwagi, by pokazać twarz, co? – zapytał Goyle, blokując klątwę. – Jesteś trupem, Crabbe, wiesz o tym? Mistrz wyrwie ci flaki gorącym, czerwonym hakiem i upiecze je na rożnie, zanim cię zabije.

- Naprawdę? Najpierw będzie musiał mnie złapać. A jakoś nigdzie go nie widzę.

Goyle cofnął się o krok, wyglądając na zaniepokojonego. Chociaż nienawidził tego przyznawać, Crabbe miał rację. Gdzie był Voldemort? Potem odsunął na bok zmartwienie. Jego mroczny pan zawsze prędzej czy później przychodził z pomocą swoim lojalnym wyznawcom. Być może był to test, by zobaczyć, jak dobrze zdołają zmiażdżyć aurorów.

- Niedługo tu będzie, Crabbe. A wtedy umrzesz. Umrzesz jak zdradziecki tchórz, sikając ze strachu!

Crabbe potrząsnął głową.

- W twoich snach, Grant. – Zaintonował zaklęcie, które rozgrzało powietrze wokół drugiego czarodzieja, w efekcie piekąc go żywcem. – Pozdrów ode mnie diabła – powiedział, obserwując, jak czarodziej sapie i wije się, po czym ulega zaklęciu i umiera. Crabbe spojrzał na swojego starego sojusznika z pogardą. – To zapłata za te dzieci, które torturowałeś wtedy, w hrabstwie Kent. Powiedziałem ci, że pewnego dnia dopadnie cię zło, które wyrządziłeś i tak się właśnie stało.

Potem były śmierciożerca odwrócił się, by pomóc Arturowi odeprzeć Notta, który mocno napierał, zmuszając drugiego czarodzieja do cofnięcia się i gorączkowego bronienia się przed nieprzerwaną nawałnicą klątw. Artur pojedynkował się przyzwoicie, ale brakowało mu realistyczności najlepszych czarodziei, którzy nie bali się rzucać klątw, które naprawdę ranią i okaleczają przeciwnika. A bycie honorowym nie posłuży w tej bitwie.

Crabbe pojawił się w polu widzenia i zawołał głośno:

- Ej, Theo! Tęskniłeś za mną?

Nott odwrócił się na dźwięk głosu Crabbe’a i zawył:

- Draniu, zapłacisz krwią! Nikt nie zdradza pana!

Crabbe uniknął kuli ognia, po czym ruszył, by zabić.

Po drugiej stronie pomieszczenia Shacklebolt i McGonagall dobrze pomiatali rodzeństwem Carrow. Złe bliźniaki uważały, że wielki auror i nauczycielka są łatwą zdobyczą, ponieważ nie będą używać niewybaczalnych. Ku swojemu przerażeniu odkryli, że niewybaczalne były najmniejszym z ich zmartwień. Były inne sposoby na oskórowanie śmierciożercy.

Shacklebolt krwawił od zaklęcia tnącego, ale nie wydawało się go to spowalniać. Odepchnął ostry ból i zaatakował Amycusa klątwą pomyłek, czyniąc i tak tępego czarodzieja jeszcze głupszym. Amycus stanął na ścieżce zaklęcia rozdzierającego swojej siostry i jego stopy oraz nogi rozdarły się na paski. Umarł nie wiedząc, co go uderzyło.

- Nieeee! – wrzasnęła jego bliźniaczka, padając na kolana, by przytulić rozdarte zwłoki brata. Wyła jak oszalała bestia.

Minerva wycelowała różdżkę w szaloną czarownicę i zdjęła ją klątwą Bełt Wiedźmy, który był skoncentrowanym wybuchem mocy, który posłał czarownicę za Zasłonę do jej brata.

- Dobrze pozbyć się śmieci – powiedziała cicho, po czym odwróciła, by zobaczyć, czy ktoś jeszcze nie potrzebuje pomocy.

Molly i Narcyza wciąż walczyły zawzięcie, więc Molly porzuciła magię, złapała mniejszą wiedźmę za kołnierz i walnęła jej głową o kamienną ścianę.

- Jak śmiesz nazywać siebie matką, trzymając w niewoli niewinne dzieci i planując wykorzystać je do jakiegoś krwawego rytuału? – wrzasnęła Weasley, a jej twarz zrobiła się fioletowa. Według niej najgorszą zbrodnią, jaką można sobie wyobrazić, było umyślne skrzywdzenie dziecka. Bam! Bam! Bam! – Jakby ci się podobało, gdyby ktoś to zrobił twojemu synowi?

Głowa Narcyzy kołysała się w przód i tył.

- Nikt tego nie zrobi, bo… mój syn… wie, kogo popierać… głupia suko! – Uderzyła Molly paznokciami, drapiąc ją po twarzy.

Ale Molly nie były obce bójki między kobietami, dorastała w końcu z trzema siostrami. Odwróciła głowę, chwyciła palce Narcyzy i wygięła je do tyłu.

- Wypijesz piwo, które nawarzyłaś, pani Malfoy!

Narcyza wrzasnęła.

- Czarny Pan zniszczy was wszystkich, cholerne stado krów! Ty i wszystkie twoje nędzne bachory zginiecie, ale powiem mu, żeby zostawił cię na koniec, żebyś mogła obserwować, a potem wrzucimy was nas stos pogrzebowy.

Molly mocno uderzyła ją w twarz.

- Nie w tym życiu, suko!

Głowa Narcyzy ponownie uderzyła w ścianę, wystarczająco mocno, by ją to znokautowało. Opadła na kolana, a Molly otrzepała ręce i rzuciła zaklęcie Incarcerus, owijając ją warstwami liny.

- Dla ciebie zostaje tylko Azkaban, wstrętna harpio.

- Dawaj, mamo! – wiwatował Charlie, po czym odwrócił się i zablokował zaklęcie tnące innego śmierciożercy.

Voldemort odpoczywał z głową na kolanach Belli, pozwalając zakochanej czarownicy masować jego ból głowy, który nagle go dopadł. Poza Naginii, która zwinęła się w Głębock obok kanapy, byli sami w małym pomieszczeniu, które przygotowała dla niego Bella. Czarnoksiężnik wycofał się tam wkrótce po tym, jak przydzielił swoim wyznawcom rutynowe rzeczy do roboty, ponieważ nie chciał im okazywać słabości. Ale Bellatrix to inna historia. Wiedział, że mógł nią manipulować, wykorzystywać jej ślepą obsesję i tęsknotę, by mu pomogła. Wiedział też, że będzie trzymać buzię na kłódkę.

- Czy tak lepiej, mój panie? – zapytała z troską Bellatrix. Delikatnie odgarnęła mu włosy z twarzy, która była całkiem przystojna, jeśli nie liczyć pojedynczych łusek pokrywających jego skórę i nienaturalnej bladości. Nie wspominając o wężowych oczach.

- O wiele.

- Miałeś napięciowy ból głowy, mój panie. Ja czasami też je mam. To stres.

Voldemort zamknął oczy, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią. Jej palce łagodziły ból i tylko na tym mu zależało.

Bella zamruczała cicho i kontynuowała masaż, zachwycona wykonywaniem tej intymnej usługi. Z łatwością wyobrażała sobie, jak jej dłonie głaszczą go w innych miejscach i uśmiechnęła się szelmowsko.

Jej rozmyślania przerwało coś, co wstrząsnęło podziemiem. Usiadła sztywno wyprostowana, jej ręce zamarły w połowie ruchu.

- Co to było? Trzęsienie ziemi?

Voldemort potrząsnął głową. Nie, to nie było trzęsienie ziemi. Coś było bardzo nie tak, czuł to.

- Bello, zabierz Naginii i idź na zwiady. Coś jest nie tak. – Nie odważył się samemu iść, ponieważ nienaturalna słabość, którą czuł, nie została całkowicie wygnana.

Bella westchnęła, ale posłuchała, biorąc różdżkę ze stolika i podeszła do drzwi, otwierając je. Jakikolwiek idiota spowodował ten hałas, dobrze przemówi mu do rozumu! Niepokojenie jej ukochanego było największym grzechem, więc dopilnuje, by ci łajdacy nigdy nie zapomnieli o tej obrazie. Nagini podążyła za nią po rozmowie z Voldemortem, również chętna do ponownego polowania. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd kobra królewska zasmakowała ludzkiego mięsa.

Na dole, w komnacie, toczyła się bitwa, wciągając do walki nawet niechętne dzieciaki, pomimo wszelkich prób utrzymania ich z daleka od tego. Ogromny śmierciożerca prawie wielkości Hagrida natarł na Tonks. Jej blond włosy były szpiczaste, a twarz pokryta ogromną ilością tatuaży. Różdżka w jej dłoni wyglądała jak zabawka, więc jego niebieskie oczy zabłysły, gdy zobaczył drobną auror.

- Witaj, ślicznotko. Chcesz zatańczyć z Thorfinnem?

- Hamuj, wielki, mroczny brzydalu! Lepiej znajdź Meduzę, ona jest bardziej w twoim stylu – powiedziała Tonks, wpatrując się w olbrzymiego brutala z przerażeniem. Szybko nałożyła na tarczę zaklęcie odpychające, ale wielki czarodziej zignorował pieczenie i palenie, wyciągnął rękę i porwał Tonks prosto z podłogi.

- Ładniutka, teraz należy do Thorginna! – ryknął.

Tonks szarpała się, zmieniając wygląd twarzy z normalnego na ohydnej starej wiedźmy, próbując rzucić zaklęcie, ale ręka bestii ściskała ją tak mocno, że aż ją paraliżowało.

- Postaw… mnie…! – Świat zaczął się kręcić, nie mogła wciągnąć powietrza do płuc. – Remus… pomóż mi!

Remus i Syriusz właśnie wykończyli dwóch pomniejszych śmierciożerców, więc na krzyk Dory, Lupin odwrócił się.

Jej widok, zwisającej w łapach bestii sprawił, że zobaczył czerwień.

Zawył z wściekłości i przemienił się, stając się w ułamku sekundy stupięćdziesięciofuntowym wilkiem.

Marietta krzyknęła, gdy Thorfinn chwycił Tonks.

- Puść ją! – krzyknęła i rzuciła zaklęcie ściskości.

Thorfinn zauważył, że Tonks wyślizguje mu się z uścisku i patrzył się na nią ze zdumieniem.

- Hę?

Wtedy Vince strzelił mu w kolano.

Śmierciożerca zawył i chwycił się za kończynę, ale nie upadł.

Remus wylądował na plecach śmierciożercy, warcząc, jego kły wbiły się głęboko w garbate ramiona.

Podczas gdy Marietta podbiegła, by odciągnąć Tonks w bezpieczne miejsce, Vince wyszedł z wnęki, by ponownie strzelić.

Thorfinn zaczął dziko rzucać zaklęcia, płomienie i błyskawice strzelały po pokoju, sprawiając, że pozostali uchylali się i przeklinali.

Lucjusz i Severus wciąż byli zaangażowani we własną walkę, choć przebiegły Malfoy szukał sposobu na zdobycie przewagi, ponieważ uznał, że Snape jest znacznie trudniejszym przeciwnikiem do pokonania w uczciwej walce, niż się spodziewał. Odbił kolejną klątwę i cofał się miarowo przez komnatę, rozglądając się.

Jego magiczne oko dostrzegło, że dzieci i wilkołak walczą z Torfinnem, Dora leży na ziemi i uśmiechnął się diabolicznie.

Hermiona podchodziła, by pomóc Marietcie lewitować Tonks, która była niemal nieprzytomna, posiniaczona i poobijana, kiedy poczuła, jak żelazna dłoń zaciska się na jej ramieniu i odciąga od przyjaciół.

Krzyknęła, gdy ręka przyciągnęła ją do czegoś twardego i różdżka wbiła się w jej gardło.

- Porusz się o cal, szlamo, a zagotuję krew w twoich żyłach i oczyszczę świat z paskudztwa, jakim jesteś! – syknął Lucjusz.

Całkowity chłód i gwałtowność w jego głosie nie pozostawiły w Hermionie cienia wątpliwości, że mówił poważnie, więc zamarła jak jeleń w świetle reflektorów, jej gardło drgnęło konwulsyjnie, oczy szeroko otwarły z przerażenia.

Severus, który kroczył za swoim przeciwnikiem, miał twarz ponurą jak śmierć, zamarł.

- Puść dziewczynę, Lucjuszu. To coś między nami. – Jego ton był lodowaty, ale pod lodem czuł, że poczuł, jak ściska mu się żołądek. Nie. Obiecałem, że nic się jej nie stanie. Nie będę gołosłowny.

Lucjusz uśmiechnął się szeroko.

- To będzie między osobami, które ja wybiorę, Snape. Czy zależy ci na szlamie, zdrajco? Płakałbyś, gdybym ją zabił? Tak jak wtedy, gdy spaliliśmy dom tych szlam? Prosiłeś, żeby pan oszczędził dziecko, więc powalił cię i wrzucił bachora w płomienie. Pamiętasz?

- Pamiętam.

- Byłeś miękki, Snape. Słaby. Nawet wtedy byłeś smarkatym tchórzem. Jak wy wszyscy półkrwi – zadrwił Lucjusz. Wbił różdżkę w gardło Hermiony, która zaskomlała.

- A ty, Lucjuszu, jesteś głupcem. Jak wszyscy czystokrwiści supremacjoniści  - zadrwił Severus. Miał jedną szansę, żeby to naprawić. Swoją wolę skierował w dziewczynę w ramionach Lucjusza i cicho rzucił zaklęcie przyciągające. Było zaprojektowane tak, by wyrwać zwierzaka domowego albo małe dziecko od niebezpieczeństwa, takim jak otwarty ogień. Snape nie był pewien, czy zadziała na nastolatkę, ale nie mógł wymyślić innego sposobu, by uchronić Granger przed niebezpieczeństwem. Wiedział, że Lucjusz nadal będzie się z nim bawił, jak kot myszą, i chciał to szybko skończyć.

Zaklęcie zadziałało i Hermiona została odciągnięta od Lucjusza w stronę Severusa, który chwycił ją i wepchnął za siebie.

- Walcz we własnych bitwach, Malfoy! – wypluł zirytowany Mistrz Eliksirów.

Lucjusz zagapił się zdumiony.

- Jak…?

Severus nie tracił oddechu na wyjaśnienia. Ponownie wycelował różdżkę, a jego oczy zapłonęły wściekłością. Żadne dziecko nie zginie na jego warcie. To właśnie przysiągł tamtej nocy wiele lat temu i dotrzyma obietnicy. Skorzystał z każdej resztki swojej mocy i rzucił ostatnią klątwę na tryumfującego  czysto krwistego.

Sectumsempra!

Lucjusz poczuł, jak wgryza się w niego coś twardego i zimnego, rozcinając go.

Jego ręce powędrowały do piersi i zostały pokryte krwią. Zachwiał się, wybuchł w nim palący ogień, gdy klątwa Snape’a spowodowała pojawienie się strasznych ran na jego klatce piersiowej, brzuchu, nogach i ramionach. Upadł na kolana, sapiąc i bulgocząc, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania.

- Do widzenia, Lucjuszu, stary przyjacielu – warknął Severus. – Musi boleć świadomość, że osobiste zaklęcie półkrwi czarodzieja zabiło wielkiego i potężnego Malfoya. To za te wszystkie dzieci, które zabiłeś. Au revoir!

Po raz pierwszy Lucjusz Malfoy nie miał odpowiedzi, ponieważ jego dusza była już w drodze do piekła.

Severus odwrócił się, by zobaczyć, gdzie jest Hermiona. Wpatrywała się w martwego czarodzieja z obrzydzeniem. Dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła.

- Panno Granger… Hermiono…

- Zabiłby mnie – powiedziała sztywno. – Tak łatwo jak muchę.

- Tak, zrobiłby to – zgodził się Severus. – Ale teraz jesteś bezpieczna. Chodź. – Pociągnął ją do wnęki, gdzie Marietta i Susan klęczały przy półprzytomnej Tonks.

Pochylił się i machnął różdżką nad aurorką, sprawdzając jej silny puls i wyjął fiolkę ze swojej szaty.

- Dajcie jej to. To środek przeciwbólowy. To powinno ją trochę ożywić.

Hermiona wzięła fiolkę.

- Dziękujemy.

Severus tylko skinął głową.

- Zostańcie tu – rozkazał szorstko i machnął różdżką, tworząc duże zaklęcie tarczy. No! To powinno ich uchronić od kłopotów. Gdzie jest Vince? I Harry?

Rozejrzał się, dostrzegając, że jego Ślizgon wystrzeliwuje bełty w potężnego śmierciożercę, o którym Snape zawsze myślał, że jest w jakiejś części ogrem, ale nie było śladu Harry’ego. Ani kilku innych kluczowych graczy w tym dramacie. Gdzie była Bellatrix? Gdzie była Nagini? A co najważniejsze, gdzie był Voldemort?

Dzikie zaklęcia Throfinna uderzyły w ścianę i spowodowały, że część rozbitych kamieni eksplodowała, rozrzucając kawałki dookoła. Jeden duży kawałek kamienia uderzył Amelię Bones w tył głowy i upadła. Kilka mniejszych kawałków uderzyło Charliego w twarz, który zatoczył się do tyłu, krzycząc:

- Ach! Moje oczy! Nie widzę!

Molly pobiegła pomóc synowi, a wtedy wilkołak próbował skoczyć na nią od tyłu.

Na szczęście Bill był niedaleko i rzucił zaklęcie oszałamiające, które znokautowało skaczącego mięsożercę na kamienny ołtarz. Potem on też podbiegł do zranionego brata i razem udało im się umieścić Charliego w kącie, gdzie Molly mogła ocenić szkody. Bill stał na straży, podczas gdy jego matka próbowała zatamować krwawienie i ustalić, jak bardzo jej drugi pod względem starszeństwa syn jest ranny.

Bill mógł stwierdzić po wyrazie jej twarzy, że nie było dobrze.

Rozdarła paski swojej szaty i zawiązała je wokół oczu Charliego, intonując zaklęcie klejące, a następnie podała synowi eliksir nasenny.

- On potrzebuje uzdrowiciela, Bill. Ja nie potrafię… nie wiem, czy wyzdrowieje, chyba że zrobią mu operację… - Brzmiała na bliską łez.

- Wszystko będzie dobrze, mamo – wymamrotał, choć tak naprawdę w to nie wierzył. To była jedna z najgorszych bitew, jakie kiedykolwiek stoczył i obawiał się, że żaden z nich jej nie przeżyje.

Harry poczuł, jak jego blizna zaczyna pulsować i płonąć jak furia, i by uniknąć drapania jej jak zranione zwierzę do krwi, przemienił się we Freedoma. Z jakiegoś powodu, blizna bolała mniej, gdy był w formie jastrzębia. Wzniósł się ponad pole bitwy, jego bystre oczy przyglądały się różnym potyczkom i pojedynkom, podekscytowany zwycięstwem Severusa nad Lucjuszem, ale jednocześnie niepokoił się, że bitwa nie ściągnęła tu trzech najsilniejszych czarnoksiężników, by zbadać sprawę.

Krążył dookoła, próbując się domyślić, co zatrzymało Bellatrix i jej pana. Oraz kobrę, którą Harry mocno podejrzewał o bycie kawałkiem – ostatnim kawałkiem – duszy Voldemorta.

Nagle w drzwiach Komnaty pojawiła się Bellatrix, a obok niej Nagini.

Freedom poczuł pulsowanie w głowie, gdy tylko uniósł się nad ogromną kobrą. Jego blizna zawsze tak reagowała, gdy w pobliżu był horkruks.

Potrząsnął głową i zaczął szukać czegoś, co dałoby mu przewagę nad większym zwierzakiem, który był oporny na zwykłe szpony i dziób, skoro został przesiąknięty skorumpowaną esencją Voldemorta. Przypomniał sobie jedną nocną rozmowę z Severusem o sposobach niszczenia horkruksów. Jad bazyliszka. To była Komnata Tajemnic, gdzie walczył z wielkim wężem i go zabił, i był prawie pewny, że część jego szczątków wciąż tu było.

Rozejrzał się po komnacie, jego jastrzębie szukały i szukały…

Błysk oświetlił komnatę obok ołtarza i Freedom dostrzegł smukłą, zakrzywioną kość, leżącą u podstawy marmurowego posągu. Tam! Co to było?

Jastrząb zanurkował i zawisł w powietrzu, dokładnie patrząc na przedmiot, którego szukał. Chwycił go i wystrzelił w górę w chwili, gdy ściana eksplodowała.

Bellatrix nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zakon najechał ich tajną bazę. Nie mogła pojąć, jak to możliwe. Lucjusz zapewnił ją, że nikt nie wiedział o katakumbach pod zamkiem, nawet dyrektor. I miał rację, ponieważ Dumbledore przyznał się do tego podczas przesłuchania. Spodziewała się bójki między dwoma hałaśliwymi śmierciożercami, a zamiast tego znalazła bitwę na pełną skalę.

Mrużąc oczy, ogarnęła sytuację, zastanawiają się, czy powinna wezwać Voldemorta, a potem zobaczyła, jak jej irytujący, mały kuzyn, Syriusz, i jego najlepszy kumpel, Lupin, atakują głupiego, ale użytecznego Thorfinna, a Snape przychodzi z pomocą. Ogarnęła ją furia i zapomniała o wezwaniu swojego Mistrza. Snape i Syriusz byli na liście ludzi, których trzeba było odciągnąć i poćwiartować.

- Nagini! – zawołała do kobry. – Patrz tam! To zdrajca Snape! Zabił raz twojego pana. Teraz masz szansę na zemstę! Zabij go! – Wskazała na postać w czarnej szacie.

Nagini nie była zwykłą kobrą i chociaż Bellatrix nie mogła jej zrozumieć, Nagini rozumiała prawie wszystko, co ktoś do niej mówił. I płonęła zaciętą nienawiścią do czarodzieja, który już raz okradł jej pana. Czarodzieje, ponieważ wiedziała, że była dwójka, która wcześniej pokonała Voldemorta. Ale widziała tylko jednego i to na razie musiało jej wystarczyć.

Sycząc wściekle, rozłożyła kaptur i prześlizgnęła się szybko po komnacie, zgrabnie unikając walczących czarodziejów, zamierzając uderzyć w najbardziej dogodnym momencie, kiedy zdrajca Snape będzie nieświadomy.

Bellatrix roześmiała się cicho, gdy Nagini sunęła w swoją stronę, wiedząc doskonale, że nikt nie przeżyje ugryzienia królewskiej kobry. Było prawie tak silne jak jad bazyliszka.

- Jeden z głowy, zostały dwa – zanuciła. – Najpierw mój mały kuzyn, a potem maleńki Potter, gdziekolwiek on jest.

Aportowała się tuż za Syriusza i wystrzeliła klątwę żądlącą w jego tyłek.

Podskoczył i warknął:

- Au! Co do cholery?

- Zły, niegrzeczny Syri! – zachichotała Bella. – Nie można krzywdzić swoich towarzyszy zabaw.

Syriusz odwrócił się.

- Bellatrix!

Uśmiechnęła się do niego słodko.

- Długo się nie widzieliśmy, kuzynie! Chcesz się pobawić?

Syriusz obnażył zęby.

- Tak, Bello. Ale tym razem bawimy się według moich zasad – powiedział, po czym krzyknął: - Confringo!

Klątwa wybuchająca prawie całkowicie zaskoczyła Bellatrix. Nie spodziewała się, że Syriusz zareaguje tak szybko, a gdy klątwa uderzyła, postawiła tylko częściowe zaklęcie odpychające magię.

Jej urok stępił klątwę na tyle, by powstrzymać ją przed rozerwaniem jej na strzępy, odbijając czystą energię wokół jej na ścianę.

Ściana pękła, a Bellatrix została odrzucona do tyłu, przelatując kilka stóp w powietrzu, by wylądować na nieporządnym stosie na podłodze przed biurkiem, na którym poruszała się znajoma postać.

Bellatrix jęknęła i usiadła, trzymając się za głowę, czując, jak krew powoli spływa jej po twarzy, w miejscu, gdzie przecięły ją odłamki skały.

Kiedy Syriusz odwrócił się, by walczyć z Bellatrix, Severus zajął jego miejsce. Thorfinn okazał się trudnym orzechem do zgryzienia, jego geny póło gra zapewniało mu odporność na niektóre magiczne zaklęcia, a także wysoką tolerancję na ból. Nie był zbyt bystry, ale jego rozmiary i umiejętność rzucania pewnych śmiercionośnych klątw uczyniły go groźnym przeciwnikiem. Voldemort trzymał go przy sobie dla mięśni i pozwalał Thorfinnowi bić czarodziei, którzy okazali się niechętni do współpracy z Czarnym Panem i zdradzenia swoich przyjaciół.

Ale Severus przypomniał sobie coś o wielkim blondwłosym śmierciożercy. Nienawidził zimna. Mistrz Eliksirów sięgnął do kieszeni i wyciągnął fiolkę z eliksirem o nazwie Mroźny Ogień. Nazwa mówiła wszystko – zamrażał ogniska, utrzymując je w zamrożonym zastoju, póki nie zostanie wylany na niego przeciwśrodek. Snape odkorkował fiolkę i rzucił nią prosto w brutala.

Uderzyła w Thorfinna, a Mroźny Ogień pokrył śmierciożercę od łokci do kolan, uniemożliwiając mu poruszanie się lub rzucanie zaklęć.

No! Jeden tyran mniej do walki, pomyślał usatysfakcjonowany Severus.

Freedom unosił się niezauważony w górze, wiwatując cicho.

Dopóki nie zauważył kobry, która z otwartą paszczą wyślizgiwała się z cienia, by uderzyć w niezabezpieczone plecy jego opiekuna. SEVERUSIE! UWAŻAJ NA PLECY! – skrzeknął i zanurkował za kobrą.

Ale Nagini była szybsza niż się spodziewał oraz był spowolniony przez kieł bazyliszka, ściśnięty w jego szponach.

Severus odwrócił się w chwili, gdy kobra owinęła się wokół jego kostek z obnażonymi kłami.

Instynktownie wiedział, że nie będzie w stanie uniknąć uderzenia węża, więc zrobił jedyną rzeczą, jaka mu została. Przemienił się.

W jednej chwili Nagini była owinięta wokół mężczyzny, a w następnej trzymała powietrze, a Snape zmienił się w Warriora i wystrzelił od niej, unikając uderzenia o włos.

Freedom uderzył w nią zamkniętymi szponami, ale nie mógł uderzyć zębem, ponieważ podleciał do węża pod niewłaściwym kątem.

Nagini syknęła i potrząsnęła głową, bo choć cios nie był śmiertelny, zabolał.

Freedom zaskrzeczał bojowo i odleciał, okrążają węża.

- A niech to, Warrior! Nie trafiłem. Moja trajektoria lotu była zła!

- Wiem. Musisz to zrobić w odpowiednim momencie.

- Ale jak?

- Potrzebujesz dywersji – odpowiedział większy jastrząb. – Mnie. Pamiętasz, jak oznaczaliśmy zdobycz na łące?

- Tak, oczywiście.

- Nadszedł czas, by ponownie zagrać w tą grę, pisklaku. Tym razem na poważnie.

Freedom zrozumiał. Cała ta gra polegała na dokładności, a teraz musiał zastosować w praktyce to, czego się nauczył.

- Dobra, Warrior. Zróbmy to!

Warrior zanurkował na Nagini, powodując, że kobra zwinęła się i rozłożyła swój kaptur, próbując go ugryźć. Uskoczył przed nią i podrapał ją po kapturze, sprawiając, że syknęła z bólu. Ale potem już go nie było, okrążył ją i drwił z niej szybkimi nalotami.

Nagini próbowała wić się i wyciągać, używając bobrzych zdolności do hipnotyzowania i czarowania swojej ofiary, ale Warrior nie był wróblem ani rudzikiem, żeby dać się zaskoczyć głupim wężem, tworzącym wzory w kurzu na podłodze.

- Kiedy cię złapię, jasssstrzębiu, sssprawię, że będziesz krzyczeć! Jeden kęsss i umrzesz!

- Jeśli tylko wyhodujesz skrzydła i zaczniesz latać, Tępaku, a nie jesteś bogiem metamorfomagów – roześmiał się Warrior. – Chodź i mnie złap, Królowo Kobr!

Rozwścieczona Nagini rozwinęła się i skoczyła w górę z wyciągniętą głową i całkowicie otwartym kapturem. Jad kapał z jej kłów, gdy próbowała złapać nieuchwytnego jastrzębia.

Freedom dostrzegł swoją najlepszą okazję i zamknął skrzydła, spadając po trajektorii, która pozwoliła mu wbić kieł bazyliszka w kaptur Nagini.

Kieł nie wszedł zbyt głęboko, ale nie musiał. Wystarczyło przebić skórę.

Jad bazyliszka był bardzo silny i nawet kobra taka jak Nagini nie była na niego odporna.

Kobra szarpnęła się, a następnie opadła na ziemię, skręcając się i młócąc, gdy jad przemykał przez jej ciało, zabójczy jak każda trucizna znana człowiekowi.

Warrior i Freedom obserwowali beznamiętnie, jak kobra wydaje ostatnie tchnienie. Zajęło to całe czterdzieści sekund. A potem ostatni horkruks zniknął.

Freedom wydał okrzyk zwycięstwa.

- Udało nam się! Udało się! Wypełniliśmy proroctwo! – Jego głowa już nie bolała i był tak podekscytowany, że chciał latać dookoła, wykrzykując dobre wieści.

- Niezupełnie – powiedział Warrior. – Musimy poradzić sobie jeszcze z jej mistrzem.

Oba jastrzębie zleciały w dół i powróciły do swoich pierwotnych postaci. Severus następnie spalił szczątki węża pospiesznie rzuconym zaklęciem kuli ognia. Lepiej dmuchać na zimne.

- Gdzie jest jej pan? – zastanawiał się głośno Harry.

- Głupi chłopak! Jestem tu i już nie będziesz mi się sprzeciwiał, Potter! – wściekł się Voldemort, trzymając się jedną ręką za pierś. Poczuł ból śmierci Nagini jakby miecz wbił się w jego serce i nie mógł znieść faktu, że jej już nie było. Była w nim ogromna pustka, która krzyczała, by ją wypełnić, ale to się nigdy nie stanie i to z powodu tego nieznośnego dzieciaka, który miał czelność przetrwać mordercze zaklęcie. Och, jak on nienawidził tego nędznego dzieciaka!

Harry stanął prosto.

- Kto tak twierdzi, Wężowa Mordo?

- Ja. Tylko że tym razem zrobię to, co powinienem był zrobić wcześniej i zniszczę cię, Harry Potterze! I w przeciwieństwie do mnie, dla ciebie nie ma powrotu.

Spojrzał złośliwie na Harry’ego, wiedząc, że miał on coś wspólnego ze śmiercią jego ukochanego przyjaciela.

- Dziś wieczorem to się skończy, Potter. W taki lub inny sposób.

Choć raz Harry całkowicie się z nim zgadzał.

- Do trzech razy sztuka, Voldi.