Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 30 września 2017

Pomiędzy


Autor: Amanuensis
Oryginał: In Between
Zgoda: jest
Rating: +18
Pairing: Remus/Syriusz/Harry
Ilość części: miniaturka
Opis: Harry chce być pośrodku.


Wpuścicie mnie między siebie, pomyślał Harry. Na pewno.
Wszyscy – cóż, wszyscy o zdrowym rozsądku – mieli wszystko, co mogliby chcieć – Voldemort był martwy, czarodziejski świat żył w pokoju, Ministerstwo było pod kompetentną władzą…
… Syriusz żył. Było wszystko, całkowicie.
Poza tym, co Harry chciał. Ponieważ żywy Syriusz nie był wystarczający. Żywy Syriusz był Syriuszem Remusa, a to, że Remus miał Syriusza oznaczało, że Harry nie będzie mieć też Remusa.
Nie w taki sposób, w jaki go chciał. W jaki chciał ich.
Wpuszczą go między siebie. Na pewno.
^^^
Przez wrzaski pani Black Harry wiedział, że Syriusz znowu musiał to robić. Znalazł go we frontowym korytarzu, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami przed portretem matki z kolejną zapałką, milcząco rzucając raz po raz zapalonymi zapałkami w portret. Żaden płomień się go nie złapał, ale krzyki pani Black stawały się głośniejsze przy każdym pocisku z zapałki.
Remus wyszedł z innych drzwi i pierwszy dotarł do Syriusza.
- Przestań – powiedział, kładąc dłonie na ramionach Syriusza. – Nie jest warta twojej uwagi.
- Jest. Patrz, jak tchórzy.
- Chore nasienie! To nie ciało z mojego ciała!
- Ona nie żyje. Ty tak. Niech to będzie dostateczna zemsta; jeśli będziesz w taki sposób podtrzymywać nienawiść, zatruje cię i będziesz mieć nadzieję, że druga osoba umrze.
Syriusz wciąż wpatrywał się w obraz. Miał przygotowaną kolejną rozświetloną zapałkę, ale nie rzucił jej. Harry zrobił krok w ich stronę.
- Poza tym, kiedy spalisz już to miejsce do fundamentów, nie byłoby miło, gdyby to było zaplanowane, Syriuszu? Zaproś przyjaciół. Drinki. Imprezowe czapeczki.
Uśmiech Syriusza nadszedł powoli, ale nadszedł. Potrząsnął zapałką. Remus przeniósł jedną rękę na ramię Harry’ego.
I przez moment, byli razem w trójkę.
^^^
To nie mogło się stać podczas pełni, nie, ponieważ Łapa zawsze był w te noce z Lunatykiem, z eliksirem lub bez. Harry w ten sposób nie zastałby Syriusza samego.
Ale Remus pracował teraz w Ministerstwie, jako Łącznik z Likantropami, a nocne wycieczki mężczyzny na ten pozycji były rzadkie, ale nie niespotykane. I Harry miał czas, choć nie do końca cierpliwość. Nocami niewiele spał, przyczajając się niedaleko drzwi ich sypialni, a Uszami Dalekiego Zasięgu wyłapywał każde westchnięcie, każdy jęk, każdy czuły śmiech z ich pokoju… nie, Harry nie mógł powiedzieć, że jest cierpliwy.
Jednak Harry nie mógł przestać podsłuchiwać. Te zdania wymówione przez Syriusza – nawet niepełne frazy. Słowa, które powiedział, ta druga noc, kiedy Harry zaczął swoje pełne poczucia winy podsłuchiwanie, słowa, które nadeszły po długiej ciszy po ich cichym, ale gwałtownym szczycie: Myślisz, że Harry. Ale powiedziane jako: Myślisz, że Harry…? I oddech oraz serce Harry’ego zamarły całkowicie, chcąc, żeby to znaczyło tylko jedną rzecz, a Remus nie odpowiadał i nie odpowiadał, a Harry nie był nawet świadomy, kiedy oddech i serce wznowiły swoją pracę, wiedząc tylko, że w końcu cisza oznaczała, że nie było odpowiedzi i oboje mężczyźni zasnęli.
Rozsądny umysł Harry’ego wypełniał lukę mnóstwem słów: Wie o nas. Słyszał nas. Chciałby iść czasem nami na piknik. Ale Harry nie chciał słuchać swojego rozsądnego umysłu. Kiedy w ogóle to robił? Harry wypełnił lukę bardzo nierozsądnymi słowami. Mimo wszystko, tego właśnie chciał.
To dlatego przełknął spokojnie pełne usta płatków owsianych, kiedy rano Remus ogłosił, że za dwa dni noc spędzi w Aberdeen.
^^^
Wiedział, że Syriusz nie odesłałby go, gdyby zapukał i zapytał, czy może wejść, ale nie ufał sobie, że będzie w stanie zmienić pozycję siedzącą na brzegu łóżka, by wejście do niego, bazując tylko na zręczności jego słów. Więc użył jednej z Pastylek Widzenia w Ciemności Freda i George’a, by upewnić się, że nie zaśnie, czekając, aż Syriusz pójdzie do łóżka i rzucił zaklęcie wyciszające na swoje stopy i drzwi, by nic nie trzasnęło, gdy wejdzie do pokoju Blacka.
Syriusz, jak zauważył, kiedy był sam, rozwalał się na całym możliwym miejscu do spania, ale dla Harry’ego wystarczyło miejsca na brzegu łóżka, by unieść kołdrę i wślizgnąć się pod nią. I ułożył się tam, twarzą do Syriusza.
Pościel była ściągnięta do talii Syriusza, więc Harry był półświadomy tego, że spał nago. (Syriusz posiadał tylko jedną piżamę, więc sądził, że to dobre przypuszczenie.) Harry zostawił swoją w pokoju, a pachnące dwójką mężczyzn prześcieradła przy jego nagiej skórze wystarczyły, by już się zrobił twardy. Mógłby dojść właśnie tak i zapaść w zaspokojony sen.
Ale tego nie zrobił. Patrzył na Syriusza, przyglądając się jego uśpionej twarzy, czując najnikczemniejszego natręta i jednocześnie mając wrażenie, że jest w najlepszym miejscu na świecie.
Miał wielki zamiar obudzić Syriusza, naprawdę, ale potem to stało się bez żadnej jego pomocy: ramię Syriusza ześlizgnęło się i dotknęło jego ramienia, a potem podążyło wzdłuż jego ręki, ściskając ją nie do końca świadomi i czule.
A wtedy Syriusz obudził się.
Nie wzdrygnął się. Tylko zamrugał, odsunął rękę i mruknął grubo:
- Harry. Myślałem… Chryste, Harry, myślałem, że jesteś…
- Remusem.
- Tak. Przepraszam.
- Nie przepraszaj. Mimo wszystko, to moja wina.
A wtedy Syriusz naprawdę się obudził, a zrozumienie, dlaczego nieporozumienie nie było jego winą, rozrysowało się na jego twarzy. Harry usłyszał całe słowa Harry, co z twoimi, zaczynające formować usta Syriusza i zanim mogły zostać wypowiedziane, nie mogąc znieść ich wypowiedzenia, Harry powiedział:
- Chciałem być tu z tobą. Nie pozwoliłbym ci dłużej myśleć, że jestem Remusem. Ale chciałem tu być.
Nie mógł być nieśmiały, dokuczliwy. Syriusz musiał wiedzieć, że nie robi tego dla jakiegoś kaprysu. Poza tym, nie wiedział jak. Nigdy nie robił czegoś więcej niż całowanie się i za każdym razem, to ktoś całował jego.
- Czy ty… Chryste, nie masz nawet na sobie ciuchów.
- Ty też nie. – Ruchy Syriusza na tyle przesunęły pościel, by mu to powiedzieć. – Czy to było naprawdę takie złe, kiedy obudziłeś się i zobaczyłeś, że nie jestem Remusem? To nie było ani trochę dobre dla ciebie? – I wiedząc, że lepiej nie czekać na odpowiedź, Harry pochylił głowę i zabrał swój pierwszy pocałunek, który kiedykolwiek od kogokolwiek chciał.
I Syriusz nie odsunął się.
Nie odepchnął go. Harry czekał pięć zaciskających gardło uderzeń serca, zanim przesunął swoje całe ciało by jego usta, jego twarz, mogły być nad Syriuszem, obawiając się, że w każdym momencie Syriusz może wrócić do siebie i zniszczyć to, jeśli tego nie zrobi. Dotknął ramienia Syriusza w sposób, jaki było dotknięte jego ramię, a to wyrwało jęk z Syriusza. Harry uniósł swoje usta na tyle, by pocałować Syriusza w szyję i przesunąć wolną rękę na talię Syriusza. Musiał go dotknąć, potrzebował tego, by jego ręce zakomunikowały, czego chciał poza pocałunkiem, potrzebował tego, by pocałunek powiedział mu, że to nie jest tylko moment bo-jesteśmy-tak-bardzo-samotni.
Kolejny jęk i Syriusz odsunął się.
- Czy ty myślisz, że z czego jestem zbudowany, stali? Harry, powinienem mieć w sercu tylko to, co w twoim najlepszym interesie, ale jeśli myślisz, że jestem w stanie wyrzucić cię z mojego łóżka, kiedy przyszedłeś do mnie w taki sposób…
To było jak chór aniołów. Żadnego to nie jest w porządku, żadnego nie chcę cię w taki sposób – Syriusz oskarżył go, że się z nim droczy.
Śpiewajmy Hallelujah.
- Nie chcę, żebyś mnie wyrzucił. – Harry schylił się i polizał jego szyję, podczas gdy jego druga ręka ześlizgnęła się pod przykrycie. Syriusz dał mu pozwolenie na to, prawda? – Chcę tego. Od lat.
- Wiesz chociaż, co robisz?
- To wydaje się właściwe. – To była najsprawiedliwsza odpowiedź. Harry nie udawał, że ma doświadczenie, którego nie posiadał, ale to nie było kłamstwo.
Cokolwiek Syriusz zamierzał powiedzieć w odpowiedzi zostało ucięte, kiedy palce Harry’ego owinęły się wokół jego członka. Sapnięcie, które wydobyło się z Syriusza było niemal lepsze niż uczucie na w pół twardej długości, natychmiast wciąż twardniejącej w jego dłoni. Niemal.
To było jak dotykanie samego siebie i jednocześnie w niczym do tego nie podobne. Harry gładził go od podstawy do samego czubka, powoli, wiedząc (mając nadzieję), że Syriusz nie będzie w stanie powiedzieć mu nie po takich ruchach. Gdyby Syriusz zaprotestował, jak tego oczekiwał – jesteś zbyt młody, jesteś moim chrześniakiem – naprawdę by nie pomyślał, że taktyka pokonałaby te powody.
Ale teraz był bardziej niż gotowy, by spróbować.
- Och, kuźwa… - powiedział Syriusz, a Harry pomyślał, że naprawdę mu się udało. Obawiał się pocałować ponownie Syriusza, jednocześnie przesuwając palcami w górę i w dół jego członka i bał się go nie całować, więc poszedł na kompromis i pocałował jego ramię, wciąż poruszając ręką, do której dołączyła druga, sięgając, by pogładzić jądra Syriusza, ponieważ Harry lubił to, gdy się masturbował,, prawda? Nie miał nikogo, kogo mógłby zapytać o cholerną technikę, więc wykorzystywał wszystko, co miał.
- Dobrze to robię? – wyszeptał i zdał sobie sprawę, że mimo wszystko był nieśmiały; nie musiał o to pytać, ale chciał, żeby Syriusz powiedział mu, że jest dobrze, że czuł się wspaniale albo żeby mu powiedział, że to nie do końca to i poprawił jego technikę, żeby nie było między nimi nieporozumienia: Syriuszowi podobało się to, co robił, a był to Harry i było to w porządku.
A kiedy Syriusz mruknął, tak blisko jego ucha:
- Harry. Kuźwa. Tak… - z wielkim sapnięciem między każdym słowem – Harry wiedział, że musiał tylko zwiększyć tempo. Owinął palce i kciuk wokół członka Syriusza, a niby przypadkiem odrobina wilgoci pojawiła się na czubku, by ześlizgnąć się przy każdym ruchu. Jedną ręką trzymał jądra Syriusza, starając się nie zrobić tam czegoś zbyt mocno, tylko trzymał i lekko masował. Nie zrobiłby nic, by zniszczyć działania jego rąk.
W momencie, gdy był już pewny, że Syriusz jest bliski dojścia, spodziewając się tego i zdając sobie sprawę, jak on sam jest twardy, chcąc zrobić coś z tym bez użycia rąk – w tym momencie Syriusz otworzył oczy, nie doszedł, ściągnął pościel z Harry’ego i objął jądra i członek Harry’ego jedną dłonią i jednocześnie wydusił:
- Nie przestawaj.
Harry chciał powiedzieć: „Nie, nie przestanę…” ale to nigdy nie opuściło jego gardła, gdyż palce Syriusza zrobiły coś tak cholernie zawiłego i jedną ręką odebrał mu mowę, kiedy te palce docisnęły się do jego jąder całkowicie idealnie i wciąż zdołał prześlizgnąć się po jego członku w boląco twardym okręgu, a mimo to wciąż pociskał skórę tuż nad jego moszną. Jęknął, kompletnie pokonany.
Mógł tylko posłuchać słów Syriusza i w jakiś sposób to zrobił. Przez moment lub dwa był w stanie tylko ściskać odsłoniętą główkę członka – tylko tyle potrafił – ale było fajnie, lepiej niż fajnie; Syriusz syknął i wciąż robił Harry’emu te wspaniałe rzeczy jedną ręką i w jakiś sposób robił to na tyle wolno, że Harry wiedział, że Syriusz dojdzie pierwszy, czego dokładnie chciał. Pragnął zobaczyć twarz Syriusza w tym momencie i nie przegapić go. Członek Syriusza zadrżał w jego dłoni i wylał lepkie, białe krople, a w tym momencie jego oczy otworzyły się szeroko tak, jak usta i myśl Harry’ego Ja mu to robię; ja mu to robiłem była tak przytłaczająca, że niemal nie potrzebował nacisku dłoni Syriusza, by dojść.
Opadł na Syriusza, który pozwolił jego ciężarowi pchnąć ich obu z półsiedzącej pozycji z powrotem na płaszczyznę łóżka. Harry dyszał na równi z Syriuszem. Złożył kolejny pocałunek na włosach Syriusza, a słysząc westchnięcie, zdecydował, że nie potrzebuje spoglądać na twarz Syriusza, by wiedzieć, co to westchnięcie oznaczało – czuł pewność, że może temu ufać.
To było najsłodsze i najlepsze uczucie, jakie miał od wieków.
W końcu uniósł głowę.
- Wrócę do siebie – powiedział cicho, ostrożnie, by nie brzmieć na nadąsanego ani błagającego o zaprzeczenie. – Nie chcę, żebyś musiał się martwić.
Wiedział, że Syriusz zrozumie i tak się stało.
- Harry, ja… nie podoba mi się ukrywanie tego przed Remusem. – Uniósł się na łokciu. – Nie chcę, żeby odkrył przez przypadek. To byłoby gorsze.
Harry skinął głową.
- Jeśli sądzisz, że powinien wiedzieć, możesz mu powiedzieć. Ale nie pozwolę, żeby to odkrył, jeśli tak wolisz. I ty też nie. Jesteś zbyt ostrożny. – Pochylił się i ponownie pocałował Syriusza. – Nie zamierzam próbować wchodzić pomiędzy was. To byłoby złe i za bardzo was kocham. Tylko tego chciałem.
Harry cieszył się, że fraza wchodzić pomiędzy może być zinterpretowana na wiele sposobów. Nie znosił myśleć, że okłamie Syriusza.
Jeden zaliczony i został jeden.
^^^
W przeciwieństwie do Remusa, co do Syriusza, nie mógł liczyć na całonocne wyjazdy. Na razie nie miał pracy – i tak nie potrzebował pieniędzy. I naprawdę nie namyślał się bardzo, poza tym, jak nienawidzi Grimmauld Place 12, ale wciąż był zbyt niezdecydowany, żeby się przenieść. Więc nikt nie popychał go w kierunku pracy.
Jednak w ciągu dnia Syriusz robił sobie długie spacery jako Łapa, czasem z Remusem lub Harrym, ale najczęściej samemu, tylko dla przyjemności albo kiedy potrzebował pobyć sam lub pomyśleć.
Harry liczył, że Syriusz będzie potrzebował trochę czasu dla siebie, by pomyśleć niedługo po tym, jak Remus wrócił – wydarzenia z tej nocy z pewnością to zasugerowały. Bez względu na to, czy to był powód, czy nie, Syriusz rzeczywiście ogłosił, że nie będzie go przez resztę dnia, kilka dni po tym, jak Remus wrócił z Aberdeen i nadrobił relacje z wydarzeń z domu.
Doskonała okazja.
Wciąż nie chciał grać złośliwca. Ale teraz miał o wiele więcej doświadczenia w rozumieniu, jak to, co powiedział i zrobił mogło zostać zinterpretowane. I nie miał nic przeciwko użyciu tej przewagi.
Łapy nie było od godziny, kiedy Harry podszedł za Remusa, kiedy ten siedział przy biurku – nie cicho; nie zamierzał go zaskoczyć – i położył ręce na ramionach Remusa. Zanim Remus zarejestrował dziwactwo tego gestu, Harry pochylił się i pocałował Remusa w bok twarzy, tylko w szczękę.
Minęło kilka chwil zadowalającego braku ruchu, zanim Remus powiedział:
- Harry, co ty, do licha, wyprawiasz?
- Myślałem, że to oczywiste. Całuję cię.
Minęło kolejnych kilka chwil i Remus szepnął:
- Och, panie.
Nie takiej reakcji Harry oczekiwał i zanim Remus mógł zrobić więcej niż odsunąć krzesło i zacząć mówić: „Nie myślisz, że…”, wszedł między kolana Remusa i usiadł na jednym z nich, kładąc dłonie po obu stronach szyi Remusa.
- Dużo myślałem – powiedział, kiedy protest Remusa zniknął, a jego oczy jeszcze mocniej się rozszerzyły. Harry pochylił się i tym razem pocałował go w usta w szybkim całusie. – Dużo – powtórzył.
Zauważył, że dłonie Remusa nie znajdują się po jego bokach ani nie chwytają krzesła ani niczego innego, co pozwoliłoby mu uniknąć dotykania Harry’ego; zamiast tego, dłonie Remusa ułożyły się na kolanach Harry’ego. Nie pieściły, nie chwytały, ale w pewien sposób nieco stabilizowały Harry’ego w pozycji siedzącej. Nie oczekiwał, że Remus rzuci go na ziemię z pospiesznym przerażeniem, ale wciąż to był dobry znak.
Protesty mogły nadejść w każdym momencie, więc, by im zapobiec – i, jak Harry miał nadzieję, kompletnie je uciszyć – po raz kolejny pocałował Remusa, tym razem dłużej i przeniósł swoje ręce do szyi Remusa do guzików jego koszulki. Odpiął pierwszy, zanim pocałunek został przerwany. Mogło być ich więcej, ale to Remus go przerwał, odsuwając głowę do tyłu – tylko trochę, niezbyt gwałtownie.
- Boże. Robiłeś to już wcześniej, prawda?
 Jego palce znieruchomiały na moment, by mógł znaleźć odpowiednie słowa.
- Czekałem, aż nie znalazłem kogoś, kto jest wart czekania. – Znowu otwarta interpretacja i żadne kłamstwo. Harry wznosił pracę nad guzikami.
Kiedy koszulka została otwarta do pierś Remusa, rozłożył ją i złożył kolejny pocałunek na mostku Remusa, a jego palce zostały przy pozostałych guzikach. W tym momencie dłoń Remus na włosy Harry’ego – na, nie w – i mruknął:
- Nie możesz mówić serio.
Przez moment, Harry przypomniał sobie te trzy słowa, które podsłuchał – Myślisz, że Harry – i pierwszy raz uwierzył, że jego pojęcie ich znaczenia nie było tylko jego życzeniem. Wydawało się absurdalne to, że ani reakcją Syriusza, ani Remusa na jego niezgrabne uwodzenie nie było Nie bądź głupi albo Jesteś dużo zbyt młody, albo nawet proste Nie tego chcę. Co oznaczało, że nie wydawał się głupi, ani zbyt młody. Ani nie był niechciany.
- Mówię serio. Przez dłuższy czas niż mogę to stwierdzić. Pozwolisz? Proszę? – W tym momencie jego dłoń leżała na pasie spodni Remusa i aż skrzywił się wewnętrznie na niezgrabność użycia tego pytania – teraz Remus musiał tylko powiedzieć nie i nie miałby innego wyboru, musiałby przestać. Głupi.
Ale Remus nie powiedział nie, a Harry w kilka chwil rozpiął zapięcie jego spodni i włożył rękę do środka i usta Remusa otworzyły się, ale nie po to, by powiedzieć nie. Było to drżące westchnięcie i jęk, gdy opuścił go oddech, a Harry pocałował go ponownie, kiedy jego palce owinęły się wokół jego członka w obrębie spodni. Temperatura zmieniła się ze zwykłej temperatury skóry na temperaturę krwi i członek maksymalnie urósł w jego dłoni, co skłoniło Harry’ego do zdjęcia spodni i uwolnienia opuchniętej części ciała z więzienia ubrań i guzików.
Harry chciał powiedzieć coś słodkiego i wielbiącego, coś, co zaprzeczyłoby wcześniejszemu Nie możesz mówić serio Remusa, ale słowa brzmiał całkiem patetycznie w jego uszach albo fałszywie, więc powiedział jedynie „Tak”, patrząc na członka, głaszcząc go obiema dłońmi, obserwując, jak pod jego palcami robi się jeszcze grubszy. Oddech Remusa brzmiał tak, jakby miał w gardle tarkę, a Harry przypomniał sobie kolejne wspomnienie – napływ wiedzy, że to on pobudzał tą drugą osobę. Prawą rękę zacisnął tak stanowczo, jak tylko się odważył i zaczął gładzić.
Głowa Remusa opierała się o oparcie krzesła, a jego oczy były półotwarte. Harry pomyślał, by ześlizgnąć się z kolan Remusa i użyć ust, ale obawiał się, że Remus może na to nie pozwolić, a nigdy nie robił tego wcześniej i mógł to spieprzyć, natomiast wiedział, że to może jakoś mu się udać.
Miał nadzieję, że robił to lepiej, niż to możliwe. Dłonie Remusa znajdujące się na kolanach Harry’ego zmieniły się w końcu w pięści, a jego biodra poruszały się na krześle – poruszając Harrym w tym samym rytmie – a jego oddech nie był ani odrobinę mniej szorstki. Choć to Harry wymamrotał: „Och, tak”, obserwując niemal purpurowego członka Remusa, pulsującego w jego dłoni. Cofnął napletek, odsłaniając główkę, błyszczącą wilgocią i sprawiając, że Remus podskakiwał za każdym razem, gdy palec najdelikatniej ją muskał.
Harry czuł, że całe ciało Remusa napina się pod nim, gdy jego biodra unoszą się, nogi drżą, a jego członek wreszcie wybucha, pryskając nie tylko na spodnie Remusa, ale też koszulką Harry’ego. Wciąż poruszał dłonią, powolutku, aż resztki erekcji Remusa nie zniknęły, a nawet wtedy nie wypuścił członka. To było nie mniej wspaniałe, niż przeżycie tego z Syriuszem, nawet bez jego własnego szczytowania.
Czekał, aż oczy Remusa znowu się skupią i aż Remus spojrzy tylko i wyłącznie na niego.
- Nie powiem Syriuszowi – stwierdził. – Zbyt was kocham, żeby między was wchodzić. – Równie dobrze mógł trzymać się słów, które wcześniej idealnie zadziałały. Po raz kolejny pocałował Remusa, zanim zszedł z jego kolan.
Odszedł tylko o krok, kiedy coś złapało go za koszulkę. Odwrócił się – Remus stał, nawet nie kłopocząc się podciąganiem do góry spodni i pociągnął Harry’ego w swoim kierunku za poły koszulki – nie, nie w swoim kierunku, ale w stronę biurka przy jego łokciu. Pośladki Harry’ego uderzyły o jego krawędź i Remus całkowicie posadził go na nim.
- Może nie jestem chytry – powiedział Remus, a było to niemal warknięcie, – ale z pewnością nie jestem egoistą. – Jego dłoń dotarła do guzików spodni Harry’ego, do zamka, a druga jego ręka podążyła do środka piersi Harry’ego, przyciskając go na leżąco do biurka. Harry poczuł na skórze powietrze, gdy dłoń wyciągnęła na wolność jego członek, a potem to Remus opadł na kolana i cholernie mocne otwarte usta Remusa wsunęły do swojego środka bolącą erekcję Harry’ego. Wszystko było gorące i tak bliskie, i język Remusa prześlizgiwał się po jego trzonie, a Harry natychmiast poczuł wyrzuty sumienia, że nie posłuchał intuicji i nie zrobił tego Remusowi, ponieważ nie obchodziło go już to, że jest wiele sposobów, w jakie mógłby nawalić; ryzyko było tego cholernie warte.
Harry był świadomy tego, że z jego gardła raz po raz wydobywają się krótkie Ochy i wiedział, że przez kolejny rok nie będzie w stanie powiedzieć nic bardziej spójnego, był tego pewny. Język Remusa prześlizgiwał się w górę i w dół spodu jego członka, a pierścień jego warg poruszał się w ten sam sposób. Potem poczuł ssanie, mój borze, ssanie, ciągnące za jego członek, wywołując linię pysznej przyjemności od nasady przy jego jądrach przez całą długość do czubka. Harry nie miał pojęcia, czy Remus próbował jak najszybciej doprowadzić go do orgazmu, czy zwyczajnie był już tak gotowy, ponieważ dochodził i dochodził, wystrzeliwując nasienie w usta Remusa, który trzymał go, aż nie był dłużej twardy, aż myśli Harry’ego nie skupiły się na tym cholernym biurku i nie poczuł, że jest wykończony i niezdolny do ruchu.
Remus postawił go na nogi i pocałował w czoło, a potem w usta, po czym powiedział:
- Nie martw się tym.
Harry nie zapytał go, co ma na myśli. Wiedział, że Remus w ciągu tygodnia wyzna to Syriuszowi.
Co oznaczało, że nie powinien czekać.
^^^
Nawet nie pozwolił im tej nocy dotrzeć do sypialni.
Danie im choćby najkrótszego czasu razem było zbyt ryzykowne. Wyznania i wymówki mogły nadejść w każdej minucie.
To dlatego uciekł niedługo po ich późnej, nietypowo cichej kolacji i dzięki temu ruszyli go szukać. Pomyślał, że ich sypialnia będzie jednym z ostatnich miejsc, jakie sprawdzą i najprawdopodobniej przyjdą tam razem, po naradzie nie-mam-pojęcia-gdzie-on-może-być.
Miał rację.
Remus i Syriusz gapili się na niego, leżącego nago na ich łóżku niczym jakaś oferta (miał nadzieję), a ich wyrazy twarzy zmieniały się ze skonsternowanych, podejrzliwych i prawdziwie zarumienionych.
Harry nie myślał o tym, że on się rumieni.
Chciał wygłosić jakąś idealną przemowę, w której powie wszystko w kilku słowach i doskonale się przy tym spisze. Ale wiedział, że nie ma w sobie tego i taka przemowa pewnie nie istniała.
Więc wyciągnął rękę jakoś między nich i powiedział:
- To może zadziałać, prawda? Już prawie.
Skonfundowane części ich wyrazów twarzy szybko wyparowały.
Wydawało się, że minęły lata, zanim Syriusz powiedział:
- Luni. – Wciąż patrzył na Harry’ego. Remus nie odpowiedział, więc Syriusz kontynuował: – Myślę, że na wojnie zabiliśmy nie tego, co trzeba. – Ale w tych słowach było rozbawienie, nawet jeśli jego usta nie wykrzywiały się.
- Myślę, że możesz mieć rację.
- Chce znaleźć się w naszym łóżku. Z nami obojgiem.
- Nie mógł być bardziej oczywisty, prawda?
- Myślę, że on nie wie, w co się pakuje.
- Mógłbyś…
Syriusz nie pozwolił mu dokończyć.
- Więc sądzę, że powinniśmy mu pokazać.
Po tym, Remus zdecydowanie nie próbował dokończyć.
Syriusz przeszedł przez pokój, wyglądając jak Łapa, który dostrzegł zdobycz na środku swojego łóżka. Harry niemal zadrżał.
Kiedy Syriusz dotarł do łóżka, kucnął, nie na, ale obok łóżka.
- Chytry mały draniu.
- Możecie być na mnie źli – powiedział Harry. – Zasłużyłem na to. Ale nie chcę, żebyście cały czas byli wściekli.
- Och, nie jesteśmy źli – powiedział Remus, podchodząc bliżej, a jego głos był tylko trochę zbyt szorstki, by być czułym. – My tylko planujemy… - i już miał odpiętą koszulę, – policzyć się z tobą, drogi Harry.
Teraz Harry naprawdę zadrżał. Podobało mu się to.
- Miałeś go, Luni?
- Tylko mu obciągałem, jeśli o to ci chodzi. A ty?
Usta Syriusza wykrzywiły się w coś pomiędzy wyszczerzem a grymasem warknięcia.
- Cholera, nawet tego nie dostałem. Myślę, że musimy go nauczyć właściwej sztuki uwodzenia.
- Po tym, jak mu pokażemy to, po co tu przyszedł.
- Och, tak. Weź nawilżacz.
I Harry odkrył, że jego ramiona są w uścisku Syriusza, a potem Syriusz cmoknął go w brodę jak chłopca i powiedział:
- Cena, jaką się płaci za bycie sprytnym, prawda?
- Cieszę się – wyszeptał Harry.
- Mogę się o to założyć. Na kolana i ręce.
Harry okręcił się, by go posłuchać. Syriusz był za nim, podśpiewując:
- Chciał tego wszystkiego, zachłanny świntuch, nie mógł się z tym pogodzić i powiedzieć nam, ponieważ nie chciał nas rozdzielić. Sprytny mały drań. Unieś ten tyłek w powietrze, nie, wyżej. To jest to. – Harry nigdy przedtem nie był tak twardy, jak teraz, gdy klęczał, a Syriusz patrzył na jego tyłek i mówił tak do niego. Remus wrócił, by dołączyć do Syriusza.
- Jesteś twardy na myśl o nim, Remus? – zapytał Syriusz, biorąc od niego słoik.
- Jak skała. – Zdjął koszulkę i wyślizgnął się ze spodni.
- Więc sądzę, że możesz czynić honory. Gotowy na to, by zostać wypieprzonym, Harry? Tego właśnie chciałeś, prawda?
- Tak. Och, tak. – Harry nigdy nie marzył, że może być tak – wyobrażał sobie, że Syriusz i Remus poddadzą mu się powoli, niechętnie ulegną jego żądaniom, trzymając się na dystans. Tak prosty, jak był jego plan, tak strasznie mógł spalić na panewce, że nigdy nie marzył, że mu się to uda.
Harry wciągnął oddech, gdy chłód lubrykantu uderzył między jego pośladki, a palce wepchnęły go do otworu – którego całkiem nie znał – wciskając się do środka, aż mógł poczuć kłykcie przy swojej szczelinie. To było wspaniałe; to było zbyt wiele; to było nawet o wiele lepsze, niż wtedy, gdy robił to sobie sam, a to dlatego, że tym razem nie mógł tego kontrolować i musiał poddać się dwóm mężczyznom, których kochał najbardziej na świecie, żeby decydowali, jak wiele mu dać.
Już był całkiem bliski dojścia.
Palce wycofały się. Kolejna porcja lubrykantu została rozprowadzona wzdłuż jego szpary, a dłoń dotarła do jego pleców, by go ustabilizować – jego, nie Remusa – a potem członek Remusa wsunął się w niego. To było nieprawdopodobne, to nie miało się stać, a potem został zamknięty przez Remusa, którego członek dotknąć coś w jego wnętrzu właśnie tam, a jego własny penis był na granicy wytrysku…
… i Syriusza przed sobą. Klęczącego, nagiego Syriusza, który w dłoni trzymał swój członek, kierując główkę w stronę ust Harry’ego.
- Nie. Nie dojdziesz, aż najpierw nie zatroszczysz się o to. Chcesz się uczyć, więc nauczysz się wszystkiego. Dziś w nocy.
Więc Harry otworzył usta i possał całą gorącą i słoną długość, liżąc, smagając spód członka gorliwymi muśnięciami, nie do końca w rytmie nacisku Remusa na jego tyłek, ale to nie miało znaczenia. Oboje byli w nim jednocześnie, a to było wszystko, czego pragnął i o wiele więcej, a zamierzał dojść nawet bez jakiegokolwiek dotyku na jego członku i choć Syriusz i Remus wydawali te niezwykłe dźwięki, nie mógł być pewny, że któreś z nich nie były jego. A potem poczuł w ustach smak nasienia Syriusza, a Remus zawarczał jak Lunatyk i przed oczami Harry’ego zrobiło się czarno, wszystko paliło żywym ogniem, gdy dochodził razem z nimi…
… a wycofanie było drżące i powolne. Bolało go to, że ich tracił i najwyraźniej tak samo Syriusz i Remus, ponieważ gdy tylko skończyli, stali się tylko dyszącymi ciałami, które upadły na siebie na łóżko.
I byli całą trójką. Naprawdę.
Hary chciał zapytać, czy mogą to robić każdej nocy, ale zrozumiał, że nie jest w stanie upraszać się o to. Lepiej pozwolić Remusowi i Syriuszowi nabrać nieco więcej frustracji na to, że odkryli jego podstęp.
Poza tym, naprawdę nie potrafił myśleć o szczęśliwszym losie.


środa, 27 września 2017

NDH - Rozdział 50


Snape nieobecnie sprawdzał testy i zastanawiał się, czy może zrobić coś jeszcze z Parkinsonówną. Była ponad połowa semestru, a dziewczyna wciąż pozostawała roztargniona. Jej oceny były marginesowe, a prefekci zauważyli, że choć starają się ją blisko obserwować, jest w stanie wślizgnąć się w jakąś ukrytą dziurę i jak dotąd nie udało im się jej zlokalizować. Zostawił instrukcje, że mają posłać ją do niego, gdy tylko następny raz się pojawi – to był moment, by zobaczyć, czy Poppy może znaleźć jakieś odpowiedzi.
Może psycho-uzdrowiciel, którego planował załatwić dla Harry’ego, mógł też przebadać Parkinson. Snape westchnął i zastanowił się, czy to on nie był odpowiedzialny za początkowe załamanie dwójki dzieci. Mimo wszystko, był za oboje odpowiedzialny, a dotychczas żaden pierwszak nie okazał trudności w dostosowaniu się do życia szkolnego.
Co jeszcze mógłby albo powinien zrobić? I dlaczego inni Opiekunowie wydawali się nie mieć takich problemów? Za mocno naciskał na swoje wężyki? Usłyszał trzask i uniósł wzrok.
- Harry?
Nie rozległ się odpowiadający krzyk, więc potrząsając głową, wrócił do papierów. Kiedy już myślał, że ma już wszystkie możliwe kombinacje złych odpowiedzi, jego uczniowie wyskakiwali z nowymi idiotyzmami. Dlaczego on sobie to robi? Inni Mistrzowie Eliksirów martwili się tylko o to, czy się nie wysadzą podczas eksperymentowania nad nowym eliksirem; nie musieli uważać na klasę umyślnie prostackich durni, którzy mogli wysadzić się albo otruć, nie mówiąc o pełnieniu roli rodzica dla pryszczatych, humorzastych stworów. Naprawdę musiał przemyśleć swoje plany na dalszą karierę.
Kolejny hałas sprawił, że uniósł ostro wzrok.
- Harry? Czy to ty?
Cisza.
Spojrzał na zegar i zmarszczył brwi. Bachor powinien wkrótce wrócić z Lasu. O tej porze roku, wcześniej się ściemniało, a z pewnością nawet Hagrid nie byłby głupi, by zostawać w Lesie z pierwszakiem po zachodzie słońca. Mimo że ta myśl wpłynęła do niego, jego umysł wypełniły obrazy mnóstwa mrocznych stworzeń, które w nocy kręciły się po lesie i byłyby bardzo szczęśliwe, mogąc przekąsić czarodziejskie dziecko.
Przez roztargnienie, niemal przegapił dziwaczny, oślizgły odgłos zza jego pleców. Podskoczył prosto, złapał za różdżkę, ale ciasne zwoje otoczyły go z tak zapierającą dech prędkością, że został uwięziony na krześle z ramionami przyszpilonymi do ciała, zanim mógł dokończyć swój ruch. Nie mógł nawet krzyknąć, ponieważ pasma natychmiast zacieśniły się tak mocno, że mógł tylko wziąć płytki oddech. Odwrócił głowę, starając się zobaczyć, co tak całkowicie go obezwładniło swoją oszałamiającą prędkością.
- Nooo, nooo, to ty jessssteś tym wiarołomnym zzzzdrajcą, którego mój pan kazzzał zzzzabić. Wolniutki.
Syczenie tuż przy jego uchu sprawiło, że jego serce niemal stanęło. Pamiętał ten dźwięk tak dobrze, choć ostatni raz słyszał go dekadę temu. Nagini, pomyślał gorączkowo, ale jak…?
Próbował sobie wyobrazić, jakie bezróżdżkowe zaklęcie mogłoby okazać się użyteczne, ale potem ogromny wąż opuścił swoją głowę i mężczyzna zadławił się, czując jak jej język muska jego tętnicę szyjną.
- Zzzzły szpieg – nuciła Nagini, lekko muskając kłami szybko pulsujące naczynie krwionośne. – Zzzginiesz w agonii za całe zzzzło, które uczyniłeś mojemu missssstrzowi.
Snape nie miał pojęcia, co wąż mówił, ale niskie syczenie w połączeniu z lekko drapiącymi go kłami jasno wskazywało, że nie była to wizyta towarzyska. Zamknął oczy, starając się nie wyobrażać sobie potwornego bólu, który spowoduje jej żrący jad.
Wiele razy obserwował, jak Nagini zabija na rozkaz Voldemorta, a zapamiętany wrzask agonii jej ofiar rozbrzmiewał głośno w jego uszach. Najwyraźniej Voldemort – albo przynajmniej jego pupil – nie byli tak daleko, jak miał nadzieję.
Ponieważ kły już bawiły się nad jego gardłem, Snape wiedział, że nie ma żadnego zaklęcia, które mogłoby mu pomóc.
Widział dość, by wiedzieć, że trucizna Nagini jest niesamowicie bolesna. Przy ugryzieniu w szyję, umrze szybko, ale nie na tyle, by oszczędzono mu okrutnego cierpienia. Przez moment przytłoczyła go panika i zaczął się szamotać, ale wąż jedynie zacieśnił swoje ciało, więc zamarł z niskim jękiem, kiedy poczuł się tak, jakby jego żebra się kruszyły.
Pewność nadchodzącej śmierci, co dziwne, pomogła mu opanować przerażenie. Naprawdę nigdy nie spodziewał się, że przeżyje Lily. Żałował tylko, że po tym wszystkim, co przeszedł, jego śmierć będzie tak bezsensowna: zamordowany w swoim własnym gabinecie, gdy – Merlinie dopomóż! – sprawdzał zadania domowe. Wolałby iść na bitwę, chętnie zabierając ze sobą paru śmierciożerców. To tyle, jeśli chodzi o jego świetne umiejętności pojedynkowania się. Po tym wszystkim, został zaskoczony przez węża i zamordowany bez użycia choćby jednego zaklęcia w swojej obronie.
Poświęcił myśl Harry’emu. Przynajmniej przekonał Dumbledore’a o nieodpowiedniości tych mugoli. Prawdopodobnie teraz Syriusz dostanie chłopca. Kundel kochał Harry’ego, ale czy będzie w stanie pokierować dzieciakiem przez niebezpieczeństwa, które stworzą Voldemort i jego śmierciożercy? Jego pojęciem strategii było udawanie skręcenia kostki, by zauważyła go jakaś atrakcyjna czarownica.
Mimo wszystko, w pewien sposób, może to i lepiej dla chłopca na dłuższą metę. Z Mrocznym Znakiem, Snape nigdy nie przeżyłby powrotu Voldemorta. Lepiej żeby umarł teraz, zanim chłopiec zbyt się przywiąże.
Zesztywniał odruchowo, sapnięcie wyrwało się z jego ust, gdy Nagini podrapała go nieco mocniej.
- Gdzie najpierw powinnam cię ugryźźźć, zdrajco? Może powinnam zatopić zęby w twoim oku i patrzeć, jak wylewa się z oczodołu, podczassss gdy będziesz wił się w agonii? Albo może powinnam cię tylko kolejny raz lekko śśścissssnąć… o tak?
Snape poczuł, że jego żebra trzeszczą, kiedy wąż zacisnął splot, a oddech został wypchnięty z jego płuc.
­- Mój misssstrz powiedział, że masz cierpieć, kłamco. Chciałbyśśś zobaczyć, jak to jest zostać zmiażdżonym na śśśśmierć? Może nieco cię zmiażdżę, a potem ugryzę, aż nie dojdziesz do sssiebie na tyle, by krzyczeć…
Krańce tego, co Snape widział, zaczęły szarzeć i błagał, by szybko stracił przytomność. A potem usłyszał jedyny odgłos, który był w stanie odciągnąć go od krawędzi.
- Tato? Wróciłem! Jednorożce były fantast… - Harry urwał z sapnięciem, zatrzymując się przed progiem gabinetu Snape’a.
- Wiej… - To nie do końca był krzyk, jakiego chciał Snape. Przez ilość powietrza pozostałego w jego płucach, był to zaledwie szept, ale tylko na tyle było go stać. Przynajmniej Nagini pozostawała owinięta wokół niego, a nie rzuciła się na chłopca, choć jej głowa była teraz skierowana w dzieciaka i wysuwała niebezpiecznie język, smakując powietrze.
Snape miał nadzieję, że Harry, choć ten jeden raz, zrobi rozsądną rzecz i albo ucieknie albo uderzy stworzenie klątwą wybuchającą. Oczywiście, on też wtedy umrze, ale już był martwy; jego wciąż bijące serce było tylko technicznym szczegółem. Nawet Flitwick, mistrz pojedynków, nie namierzyłby nieregularnie huśtającej się głowy Nagini, a cokolwiek innego dałoby Nagini czas na zabicie go, zanim rozpocznie się nowy atak. Mimo wszystko, była pupilkiem Voldemorta i była silna na swój sposób tak, jak on na swój.
Harry sapnął ze zdumieniem. Jego tata, szary na twarzy, zwisał w splotach ogromnego węża, który, z tego, jak to wyglądało, powoli miażdżył go na śmierć. Czerwone zadrapania wokół szyi jego taty, gdzie został odsunięty wysoki kołnierz, pokazały, że wąż bawi się z nim, grożąc ugryzieniem. Przez Harry’ego przebiegł grot zaborczej wściekłości.
- Hej! – krzyknął Harry z oburzeniem. – Co ty wyprawiasz? – Nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że automatycznie przeszedł na wężomowę ani z tego, że jego różdżka już znajdowała się w jego dłoni.
Harry był całkowicie rozgniewany. Jak ten głupi wąż śmiał grozić jego tacie? Czy on nie był Wężousty? Wszystkie inne węże, z którymi wcześniej rozmawiał, były pod wrażeniem i pełne szacunku. Co było nie tak z tą okropną kreaturą? Nigdy wcześniej nie widział tak wielkiego węża – w porównaniu z nim boa z zoo wyglądał jak wstążeczka – ale nigdy wcześniej nie spotkał węża, którego by nie lubił. Był gotowy zrobić od tego wyjątek.
Cóż, wąż będzie jeszcze przepraszał, że zadarł z jego tatą! Raz na zawsze da mu lekcję.
- Odejdź od niego! – zrobił krok nieustraszenie. – Należy do mnie! Jak śmiesz atakować kogoś, kto jest mój? Rób, co kazałem!
Zaintrygowana Nagini ponownie spróbowała powietrze. Mały człowieczek nie pachniał znajomo, ale było w nim… coś… co przypominało jej mistrza. I z pewnością brzmiał jak Voldemort w gniewie.
- Powiedziałem, zostaw go! – krzyknął Harry, siny z wściekłości. – Jestem Wężousty i MASZ MNIE SŁUCHAĆ!
Nagini zawahała się. Odczuwała tego chłopca jak mistrza. Brzmiał jak on. Ale tak nie smakował. Dziki promień magii wystrzelił koło jej głowy i skuliła się ze strachu. Okej, to było bardzo podobne do jej mistrza, kiedy był wściekły. Prawda, wysłał ją, by zabiła zdrajcę, ale tak mocno, jak Nagini kochała swojego mistrza, musiała przyznać, że zgodność nie była jej mocną stroną. Była więcej niż jedna okazja, kiedy na jednym spotkaniu ulubiony śmierciożerca, na kolejnym był jej obiadem.
I nie można było zaprzeczyć, że ten czarodziej brzmiał jak jej mistrz w swojej zaborczości, nie wspominając o tym, że mówił w wężomowie z tą samą odmianą i czuła pewną zażyłość, która promieniowała od niego, zwłaszcza teraz, gdy jego gniew eksplodował na zewnątrz.
Zawahanie węża, w połączeniu z rosnącą bladością jego taty, było kroplą przepełniającą czarę. Przypadkowa magia Harry’ego, być może wywołana albo wzmocniona z horkruksowym połączeniem z pupilem Voldemorta, zaatakowała w postaci płomienia oślepiającego światła, zmierzając w stronę węża.
Zrobił to. Jej mistrz wyraźnie ponownie to rozważył. Nagini uciekła, oszołomiona i oślepiona.
Snape upadł do tyłu na krzesło, łapiąc powietrze, kiedy wąż odwinął się z nawet większą szybkością, niż się pojawił, by go schwytać. Jego oczy w jakiś sposób były mniej oślepione od światła, ponieważ zaklęcie nie było skierowane na niego, ale mimo to, ledwie zdołał dostrzec, jak ogon węża znika przez drzwi na korytarzu.
Harry, przygotowany po drugiej stronie drzwi, krzyknął coś w wężomowie, a potem – Nie! Nie! Zidiociały dzieciak! – bezzwłocznie pobiegł za wężem.
Snape wstał chwiejnie na nogi i, wykorzystując biurko i ściany jako podparcie, ruszył za małym gamoniem, zdeterminowany, by udusić bachora, gdy tylko dostanie go w swoje ręce.
^^^
Hagrid myszkował po ciemnym korytarzu lochów z kuszą w gotowości. Po tym, jak podrzucił Harry’ego pod drzwi zamku, został zaalarmowany, gdy odkrył dziurę w osłonach budynku i sygnał, że jakieś mroczne stworzenie niedawno wślizgnęło się do środka. Był w stanie wytropić je do lochów, ale tam je zgubił… do momentu, gdy wielki wąż wywinął się zza rogu i stuknął w niego z rozpędu.
Hagrid uderzył głową o ścianę na tyle mocno, by zobaczyć gwiazdy i tylko nieznacznie uświadomił sobie małą postaci, depczącą bezceremonialnie po jego plecach w pogoni za wężem. Zanim oczyściło mu się w głowie na tyle, by być świadomym otoczenia, Hagrid dostrzegł profesora Snape’a, wyglądającego na półumarłego, który starał się przejść przez korytarz, więc pobiegł mu pomóc.
Harry biegł za wężem, zdeterminowany, by ukarać stworzenie, które było na tyle głupie, by zaatakować jego tatę. Krzykliwe portrety pomogły mu ustalić, którą drogą popełzła, gdy nagle wpadł na bladych na twarzach Rona i Hermionę, kulących się za bezpieczną zbroją.
- Widzieliście wielkiego węża? – zapytał.
- Kurcze! Mało powiedziane! – sapnął Ron. – Zapomnij o pająkach – to węże są straszniejsze niż cokolwiek innego!
- Którędy poszła?
Hermiona chwyciła go za ramię.
- Nie możesz chcieć za nim iść!
- Niemal zjadł mojego tatę i zamierzam dać mu nauczkę – warknął, brzmiąc wybitnie jak Snape.
Hermiona i Ron wymienili spojrzenia, po czym Ron wzruszył ramionami.
- Co trzy różdżki to nie jedna – zauważył filozoficznie.
- Och, po prostu wiem, że to zły pomysł – powiedziała nieszczęśliwie Hermiona, ale też wyciągnęła różdżkę i podążyła za chłopakami.
- Weszła tam? – powiedział z niedowierzaniem Harry, wskazując na w pół otwarte drzwi.
Ron tylko skinął głową.
- Ale nie możemy tam wejść! – powiedział zgorszony Harry. – Znaczy, to dziewczęca łazienka!
Hermiona przewróciła oczami z rozdrażnieniem.
- Och, na miłość boską! Chciałeś stawić czoła wężowi o długości pięćdziesięciu stóp, ale nie wejdziesz do damskiej łazienki? – Przepchnęła na bok tamtą dwójkę i ostrożnie weszła do środka.
Chłopcy podążyli za nią z zakłopotaniem.
- Eeeeeeee! – krzyknął na nich przenikliwy, dudniący głos i cała trójka podskoczyła, unosząc różdżki, by wycelować w źródło hałasu. – Nie ośmielajcie się mnie przekląć! Już jestem martwa! – skarcił duch. – Co jest nie tak z wami wszystkimi? Najpierw przychodzi tu ciągle ta irytująca dziewczyna, potem jakiś ogromny wąż, a teraz dwóch chłopców i…
- Gdzie jest wąż? – zapytał Harry, razem z pozostałą dwójką rozglądając się po toalecie w poszukiwaniu węża.
Marta posłała mu rozdrażnione spojrzenie.
- Jesteś niewychowany, wiesz o tym?
- Chcesz, żeby wąż wrócił? – odparował.
- Och, niech będzie – poddała się Marta z prychnięciem. – Syknął coś w tamtą stronę i otworzyła się wielka dziura, a potem zniknął na dole.
Dzieci podążyły do wskazanego przez Martę miejsca, a Harry szybko zauważył rzeźbione węże.
- Czy wpuściliście wielkiego węża do jakiegoś sekretnego przejścia? – zapytał, ignorując zszokowane sapnięcie Rona i zaskoczony wyraz twarzy Hermiony.
- Wężousty! Witaj, Wężousty! – wykrzyknęły węże. – Tak, wpuściliśmy węża do Komnaty. Zechcesz za nim podążyć?
- Eee, okej… - Gniew Harry’ego ostygł, gdy zdał sobie sprawę, że pójście za wężem do jego kryjówki było prawdopodobnie złym pomysłem, ale zorientował się, że to przynajmniej było warte wiedzy, gdzie wąż zniknął.
Chwilę później, ściana przed nimi zmieniła się w otwartą dziurę i trójka pierwszorocznych zerknęła w mrok.
- Wow – skomentował Ron. – Nie zamierzasz tam schodzić, kumplu?
- Nie, pewnie że nie zamierza! – powiedziała ostro Hermiona. – Harry, musimy znaleźć jakiegoś profesora, zanim pójdziemy o krok dalej.
Harry zawahał się. Wiedział, że Hermiona ma prawdopodobnie rację, ale…
- Twój tata zabije nas, jeśli pójdziemy sami na dół – zauważył Ron. – I naprawdę nie chcę znowu dostać lani.
Harry westchnął i skapitulował. Wiedział, że Ron zdecydowanie ma rację i zaczął mieć poczucie winy, że pobiegł za wężem, zamiast upewnić się, że z jego tatą wszystko jest w porządku albo wezwać panią Pomfrey.
- Chyba tak… - powiedział, robiąc ostatni długi krok, by spojrzeć w ciemność przed nim.
Moment później, silna dłoń chwyciła go za tył szaty i odciągnęła do tyłu, a potem gwałtowny klaps wylądował na jego tyłku.
- Au! – pisnął, zdając sobie sprawę, że to samo stało się Ronowi i Hermionie.
Serce Snape’a niemal się zatrzymało, gdy wszedł do toalety i zobaczył trójkę małych kretynów, stojących niewinnie nad smolisto czarną otchłanią. Dzięki temu, że Hagrid niemal niósł go przez korytarze, nieco wrócił do siebie, zanim wyśledził dzieciaki w łazience Jęczącej Marty. Otworzył drzwi i ujrzał spektakl tylko odrobinę mniej przerażający niż pysk Nagini unoszący się tuż przed jego twarzą.
Sekundę później, odciągnął całą trójkę i wymierzył tubalny klaps w ich tyłki. Ron krzyknął, Hermiona pisnęła, podczas gdy Harry – jak można się było spodziewać – zaprotestował.
- Nie zamierzaliśmy tam schodzić, tato! – powiedział urażonym tonem, starając się brzmieć tak, jakby ten pomysł nigdy nie przyszedł mu do głowy.
- A co byście zrobili, gdyby Nagini wyłoniła się z ciemności i pociągnęła któregoś z was w dół? – zapytał z wściekłością Snape.
- Och. – Harry wymienił z pozostałą dwójką spojrzenia pełne poczucia winy. – Nie pomyśleliśmy o tym – przyznał potulnie.
- Przepraszam, wujku Sev – powiedział Ron, pocierając tyłek.
- Tak, przepraszamy, profesorze – powtórzyła automatycznie Hermiona, wciąż oszołomiona tym, że dostała klapsa. (Pocieszyła się myślą, że to oznaczało, że profesor raczej nie umieści o tym notki w ich trwałych dokumentach.)
Hagrid spojrzał w otwór z napiętą i gotową kuszą.
- Nic tam w dole nie widzę, profesorze! – zawołał. – Ale wygląda na to, że ten tunel może się ciągnąć dość daleko…
- Węże, które otwierały przejście powiedziały, że prowadzi do jakiegoś miejsca zwanego Komnatą – zgłosił się Harry, starając się być pomocny.
Snape spojrzał na Martę.
- Łaskawie sprowadź tutaj natychmiast dyrektora.
Marta nadąsała się.
- Och, w porządku – powiedziała ponuro.
- Jesteście ranni? – zapytał Snape, zwracając się do dzieci.
Potrząsnęli głowami, wiedząc, że lepiej nie wspominać o ich mrowiących tyłkach, a Harry przypomniał sobie, jak okropnie jego tata wyglądał, gdy wrócił do ich pokoi.
- A tobie nic nie jest, tato? Ten głupi wąż cię nie zranił, prawda?
- Zna go pan, profesorze? Nazwał go pan Nagini, prawda? – Jak zwykle, panna wiem-to-wszystko wyłapała to, co uciekło uwadze chłopaka.
- Tak. Należy do Sami Wiecie Kogo.
- Znaczy, że to wąż Voldesnorta? – wykrzyknął Harry. – Nic dziwnego, że była tak niegrzeczna!
Tymczasem, głęboko w Komnacie, Nagini odkryła, że jej problem znajduje się z dala od niej. Wciąż była oślepiona przez magię Harry’ego, ale była w stanie całkiem dobrze poruszać się przy pomocy smaku i węchu. Kierowała się przez zakurzone korytarze, ruszając do Komnaty, o której powiedział jej mistrz, zanim wysłał ją do zamku. Nagle zaczęła węszyć, wyczuwając bardziej ludzkie ciało. Ale jej mistrz powiedział, że Komnata będzie opuszczona!
Prześlizgnęła się bliżej i odkryła kolejnego małego człowieczka, tylko że ten wydawał się spać.
- Kim jesteś? – zapytał znajomy głos.
- Mistrzu? – Nagini niewidocznie odwróciła głowę, starając się namierzyć dźwięk. Nie mogła wyczuć nikogo więcej, oprócz osoby nieprzytomnej, leżącej przed nią.
- Mogę być twoim mistrzem – zgodził się głos. – Kim jesteś?
- Mam już mistrza… brzmi, jak ty… - Nagini z minuty na minutę była coraz bardziej zdezorientowana.
- Hymm. Może znasz starszego mnie. Jestem…
Przerwał im toczący się kamień, a potem dołączył do nich nowy głos.
- Czuję krew. Kto naruszył moją Komnatę?
- Uspokój się, wielkoludzie – rozkazał głos jej mistrza. – To tylko pokrewny duch. Ten wąż szuka mistrza, a ja…
- Nie! Ja jestem twoim chowańcem! Nie jakimś słabym i żałosnym robaczkiem! – ryknął nowy głos w gniewie.
Nagini sapnęła z oburzeniem.
- Robaczkiem? Jak śmiesz! Zabiję cię za twoją arogancję! Wiedz, że ja jestem chowańcem Lorda Voldemorta, największego Czarnego Pana…!
- Czekajcie… ja jestem Lor… - czarodziej próbował przemówić, ale został uciszony.
- Nie! Ja jestem chowańcem Dziedzica Slytherina, Lorda Voldemorta! – zawyło drugie stworzenie, a dźwięk przemieszczających kamieni powiedział Nagini, że poruszało się ono do przodu.
Gwałtownie Nagini przemyślała swoją strategię. Była ślepa, w obcym otoczeniu, a sądząc po dźwiękach drugiego zwierzęcia, było ono wielkie. Nigdy nie spotkała większego węża ani bardziej potężnego niż ona sama, ale coś było nie tak. Nowe stworzenie również utrzymywało, że jest zwierzęciem Voldemorta, a podczas gdy mogła słyszeć głos jej mistrza, nie mogła wyczuć ani jego obecności, ani też on wydawał się jej nie rozpoznawać.
- Hej, tato – Harry spojrzał na wejście do Komnaty, skąd dochodziły stłumione głosy. – Myślę, że wąż Voldesnorta właśnie się z kimś kłóci.
Snape zmusił się do tego, by się na niego nie gapić.
- Myśli, że jest tam ktoś żywy?
Harry wzruszył ramionami.
- Nie wiem, czy to jest ktoś, czy coś. – Nastawił uszu. – To brzmi jak ten głos.
- Jaki głos? – zapytał Snape.
- No wiesz. Ten śmieszny głos, o którym ci mówiłem. Ten, który słyszę, gdy nie robię dobrze tych ćwiczeń. Oooch! – Uwaga skupiła się ostro na Komnacie. – To musiało obleć!
Snape zagapił się na niego. Głos był prawdziwy? Chłopiec nie miał halucynacji, tylko słyszał jakieś mroczne stworzenie, ukryte głęboko w zamku?
- Co to jest, Harry? – zapytała Hermiona. – Ja słyszę tylko jakieś syczenie.
Zrozumienie uderzyło w Snape’a jak kubeł zimnej wody.
- Ten głos słyszałeś? – zapytał z wściekłością Harry’ego. – Dlaczego nigdy nie wspomniałeś, że mówi w wężomowie?
Harry wyglądał na zamyślonego.
- Hej, myślę, że masz rację, tato. Nigdy wcześniej tego nie zauważyłem.
Snape zwalczył chęć uduszenia dzieciaka. A spędził tyle bezsennych nocy przez „halucynacje” chłopaka!
- Wujku Sev, Harry naprawdę jest wężousty? – Ron przełknął ślinę, wyglądając na nieco chorego.
Snape posłał chłopcu ostre spojrzenie.
- Tak i oczekuję, że zachowa pan tą wiedzę dla siebie, panie Weasley.
Ron ponownie przełknął ciężko i skinął głową.
- Och, wow! Tato! Myślę, że oni naprawdę walczą! Zaczęli się nawzajem obrażać i zabawny głos nazwał Naguni robaczkiem i naprawdę się wściekła. Zaczęli się sprzeczać, kto jest prawdziwym zwierzątkiem starego Voldesnorta, a ktoś inny tam na dole starał się ich uspokoić, mówiąc, że oboje nimi są, ale sądzę, że nie miał wiele szczęścia. Och! Dziwny głos właśnie nazwał ją bardzo brzydko i Naguni powiedziała – ooooch! – Harry był pod wrażeniem. – Nawet nie jestem pewny, co to słowo znaczy, ale inny głos jest naprawdę… uch, och! – Mrożący krew w żyłach krzyk odbił się po Komnacie i wszyscy obecni podskoczyli zszokowani. – Um, myślę, że Naguni właśnie została zjedzona – ogłosił Harry, nieco zielony na twarzy.
- Severusie, co się… - Dumbledore przebiegł przez drzwi do łazienki i zatrzymał się gwałtownie, wpatrując w dziurę. – Komnata Tajemnic! Słyszałem pogłoski…
- Dyrektorze! – Czwórka głosów zaczęła mówić jednocześnie, podczas gdy Hagrid tylko wzruszył ramionami i uchwycił mocniej napiętą kuszę.
- Cisza! – Klasowy ryk Snape’a uciszył dzieci, które skurczyły się na wściekły ton. – Ma być spokój – rozkazał im głosem, który nie znosił sprzeciwu, więc natychmiast pokiwali głowami. – Niedawno, zostałem zaatakowany w kwaterach przez chowańca Voldemorta, Nagini – wyjaśnił zwięźle. – Przerwał jej pan Potter, który zdołał odciągnąć ją i uciekła tutaj. Te zidiociałe dzieciaki uznały za stosowne za nią podążyć, a właśnie słyszeliśmy, że jest zaangażowana w walkę z innym stworzeniem, które zamieszkuje rzekomą Komnatę, podczas gdy jakaś trzecia osoba próbowała interweniować. – Snape ostrożnie zatuszował zdolności Harry’ego do wężom owy. Harry posłał mu zaskoczone spojrzenie, ale Snape miał nadzieję, że półolbrzym będzie trzymał buzię na kłódkę, chyba że Dumbledore zada konkretne pytanie. Wtedy, jak wszyscy wiedzieli, gigant natychmiast wszystko wyjawi, nie ważne, czy zamierzał to zrobić, czy nie.
 Dumbledore milczał, ale widać było, że myśli o czymś wściekle.
- Długo miałem podejrzenia… - powiedział, bardziej do siebie, niż kogoś, kto słuchał. Potem raz skinął głową decydująco. – Severusie, podczas gdy najbardziej bym chciał zamknąć Komnatę, podejrzewam, że najpierw musimy znaleźć to, co kryje się pod nami. Dzieci, chcę, żebyście dla mnie przyprowadzili resztę Opiekunów Domów. Musicie im powiedzieć, że bez względu na okoliczności, nie mogą wejść do tego pomieszczenia bez podejmowania odpowiednich środków ostrożności. Panie Potter, proszę wyjaśnić profesor McGonagall, że musi użyć specjalnych okularów, o których kiedyś mówiliśmy. Ona zrozumie. – Harry i reszta skinęli głowami i wybiegli. – Hagridzie, my pójdziemy przodem… jeśli jesteś gotowy?
- Oczywiście, panie psorze! – powiedział Hagrid stanowczo, podnosząc kuszę.
- Albusie, ja powinienem ci towarzyszyć…! – zaprotestował Snape.
- Nie, mój chłopcze. Potrzebuję cię tu na górze, w przypadku, gdyby to stworzenie , którego się tam spodziewam, zdołałoby minąć mnie i zagrozić szkole.
- A co oczekujesz się znaleźć? – nacisnął Snape.
Dumbledore spojrzał na niego ponuro.
- Chowańca Salazara Slytherina.
Oczy Hagrida rozszerzyły się.
- Jego chowańca! Był nim bazyliszek!
- Tak. – Dumbledore skinął głową. – Oboje wiemy, że Aragog nie był odpowiedzialny za śmierć Marty, Hagridzie. Jesteś gotów zmierzyć się ze stworzeniem, jakie tam uważam, że jest?
Hagrid skinął stanowczo głową.
Dumbledore machnął różdżką i w jego dłoni pojawiły się dwie pary dziwnie wyglądających okularów.
- Proszę. Załóż je albo jedno spojrzenie i zginiesz. Severusie – odwrócił się do Mistrza Eliksirów. – Nie mam wolnej pary. Użyj proszę luster wzdłuż ściany, by obserwować. Jeśli zobaczysz jakikolwiek ruch w odbiciu i nie usłyszysz, że ja albo Hagrid cię wołamy, wyjdź natychmiast i zabezpiecz drzwi, jak najmocniej potrafisz. Mam nadzieję, że wkrótce pojawią się tu nauczyciele, by ci pomóc, a Minerva ma własną parę ochronnych okularów.
Snape skinął głową, ściskając mocno różdżkę.
Hagrid i Dumbledore założyli okulary i ruszyli do Komnaty. Snape obserwował ich w lustrze, czekając z napięciem.
Przez długi czas była cisza, a potem wszystko zdawało się wydarzyć w jednym momencie. Snape usłyszał stłumione głosy, potem krzyk i nieludzkie wrzaski. Kilka chwil później, usłyszał, jak Hagrid krzyczy na niego z daleka pod nim.
- Severusie, pomóż mi! Severusie! Pospiesz się… ze mną jest uczennica!
Snape natychmiast opuścił swój posterunek przy lustrze i pobiegł do otworu. Zobaczył olbrzyma z małą dziewczynką kołyszącą się w jego ramionach i uniósł ich do góry szybkim zaklęciem lewitującym.
- Wezwiesz Poppy? – wydyszał Hagrid, gdy tylko stanął z powrotem w łazience. – Nie wygląda dobrze, a nie wiem wiele o leczeniu ludzi.
Snape ledwie zauważył uśpiona, blada twarz należy do Pansy Parkinson, zanim wysłał patronusa do Poppy.
- Co się stało? – zapytał.
Hagrid zadrżał.
- Czarna magia. Bardzo czarna – mruknął.
- Severusie, byłbym wdzięczny za twoją pomoc, mój chłopcze! – Słowa Dumbledore’a były spokojne, ale w jego głosie było pewne napięcie, więc Snape pobiegł z powrotem do otworu i pomógł starszemu czarodziejowi wydostać się z Komnaty. – Byłoby najlepiej, gdybyśmy szybko wyszli, panowie. – Mówiąc to dyrektor nakierował potężną wiązkę magii w dół Komnaty, a Snape i Hagrid nie marnowali czasu, biegnąc do drzwi. Nawet Marta poleciała za nimi.
Gdy tylko przekroczyli próg, Albus rzucił całkowicie potężne zaklęcie zamykające i ochronne na drzwi łazienki. Kilka sekund później usłyszeli mocny szum w pomieszczeniu i czarodzieje – oraz duch – cofnęli się mimowolnie do tyłu.
- Co to było? – zapytał Snape.
- Szatańska pożoga – odpowiedział krótko Albus. – A teraz dajcie mi chwilkę, muszę coś zmienić… - Zamknął oczy, a sekundę później, w miejscu poprzednich drzwi pojawiła się solidna ściana.
Snape zamrugał.
- Dyrektorze…
- Szatańska pożoga wkrótce się wypali, mój chłopcze, ale nie widzę powodu, by ryzykować.
- Co się stało tam na dole? – zapytał Snape. – Dlaczego rzuciłeś pożogę? Czy Nagini była na dole?
Dumbledore nagle zaczął wyglądać na swój wieki.
- Gorzej, Severusie. Dużo gorzej.
Wtedy nadbiegł Poppy i zaczęła rzucać zaklęcia diagnozujące, zanim choćby spojrzała na nieprzytomne dziecko.
- Do ambulatorium, szybko! – rozkazała Hagridowi.
- Idź, sprawdź, co z twoją uczennicą – powiedział Dumbledore Snape’owi z lakonicznym uśmiechem i odrobiną iskierek w oczach. – Przypuszczam, że wkrótce przyjdą pozostali Opiekunowie, a wyjaśnię wam wszystko dziś wieczorem.
Snape skinął głową i podążył za Poppy.

CDN…



Z uwagi na fakt, że w sobotę przeprowadzam się do akademika i oficjalnie rozpoczynam studia, rozdziały tłumaczeń nie będą się pojawiać tak systematycznie jak w wakacje. Sami rozumiecie, nauka -_- Ale nie martwcie się, postaram się dodawać choć jedno tłumaczenie tygodniowo i mam nadzieję powrócić do pisania PDP, więc może niektórzy się ucieszą ;)

poniedziałek, 25 września 2017

SR - Rozdział 16 - Prawda o panu Crouchu


Uczucie, jak ktoś przebiega palcami przez jego rozczochrane włosy powoli wyrwało Harry’ego ze snu. Dotyk był pocieszający i dziwnie znajomy. Harry jęknął, pochylając się ku niemu. Jego ramiona i nogi były tak słabe, co go zdezorientowało. Próbował poruszyć kończynami, ale nie słuchały. Dlaczego nie mógł się ruszać? Harry jęknął ponownie z irytacją. Nie podobało mu się to… ani trochę. Po chwili Harry poczuł, że czegoś mu brakuje. Nie zajęło mu długo zrozumienie, że jego naszyjnik został zdjęty.
- Myślę, że w końcu się obudził.
Harry jęknął znowu, powoli otwierając oczy. Ciemne oświetlenie w połączeniu z słabą widocznością sprawiło, że niemożliwym stało się dla niego wymyślenie, na czyją twarz patrzył. Zamrugał kilka razy i zobaczył kolejną zamazaną twarz. Chłodna dłoń dotknęła jego czoła, posyłając dreszcz wzdłuż kręgosłupa Harry’ego. Łóżko, w którym leżał było twarde i niezaprzeczalnie należało do skrzydła szpitalnego. Harry próbował podnieść dłoń, by odnaleźć okulary, ale ręka wciąż odmawiała ruchu. Ktokolwiek na niego patrzył, wydawał się zauważyć jego problem, ponieważ następną rzeczą, jaką Harry wiedział było to, że jego okulary wślizgnęły się na jego twarz, wszystko skupiając.
W tym twarze Remusa i Syriusza.
- Cześć, Rogasiątko – powiedział Syriusz z uśmiechem, nie przestając gładzić jego włosów. – Nieźle nas przestraszyłeś… znowu. Byliśmy gotowi wskoczyć tam za tobą. Chcesz, żebym osiwiał jak Lunatyk?
- Hej! – krzyknął w obronie Remus. – Nie jestem siwy! Cofnij to!
Syriusz spojrzał na Remusa i wzruszył ramionami.
- Cóż mogę powiedzieć? – zapytał niewinnie, po czym zerknął na Harry’ego i mrugnął. – Prawda boli.
Harry zamknął oczy i westchnął. Wiedział, że jego opiekunowie próbują poprawić mu nastrój, ale teraz chciał jedynie spać.
- Jeśli naprawdę chcecie walczyć jak dwie nastolatki, będę was musiał poprosić o wyjście – powiedział miękko Harry. – Jestem naprawdę zmęczony.
Ich nastroje natychmiast zmieniły się z figlarnych na poważne. Remus uścisnął uspokajająco ramię Harry’ego.
- Wiemy, że jesteś zmęczony, Harry – powiedział poważnie. – Wiemy, że ostatnią rzeczą, jakiej chcesz to rozmowa o tym, co się dzisiaj stało, ale taki rodzaj wyczerpania, magicznego i psychicznego, w twoim ciele jest niemożliwy do osiągnięcia. Miałeś kolejny wybuch pod wodą?
Harry skinął głową.
- Dwa – przyznał. – Pierwszy został pochłonięty przez naszyjnika, ale kolejny nie odszedł. W jakiś sposób użyłem go, by zwalczyć te stworzenia. – Harry otworzył oczy i spojrzał na zszokowane twarze Remusa i Syriusza, nagle czując całkowite zaskoczenie. – Co się ze mną dzieje? To powinno być pod kontrolą, a nie się pogarszać.
Syriusz pociągnął Harry’ego do uścisku i przytrzymał go mocno.
- Nie martw się tym – powiedział poważnie. – Porozmawiamy z Dumbledorem. Może jest w stanie zrobić dla ciebie mocniejszy naszyjnik. Gdy tylko Turniej się skończy, zrobimy wszystko, co tylko możemy, by pomóc ci to bardziej kontrolować, obiecuję.
Harry spróbował wysunąć się na wolność, ale mógł tylko lekko pokręcić się w ramionach Syriusza.
- Ale co, jeśli się to stanie ponownie? – zapytał sfrustrowany. – Co jeśli ktoś będzie wtedy obok? Nie rozumiecie? Jestem niebezpieczny dla wszystkich wokoło! Wczoraj użyłem wybuchu do pomocy. Mam niesprawiedliwą przewagę! Nie powinienem być w tym Turnieju! To nie jest sprawiedliwe dla innych!
Syriusz usiadł na łóżku i delikatnie pogładził plecy Harry’ego, by go uspokoić. Spojrzał przez ramię na Remusa, szukając pomocy, ale zobaczył tylko bezsilność na twarzy przyjaciela. Żaden z nich nie wiedział, co zrobić, by pomóc podopiecznemu.
- Wiemy, że się boisz, Harry – powiedział w końcu Syriusz. – Te wybuchy też mnie przerażają, ale nie dlatego, że ktoś mógłby zostać ranny, ale z powodu tego, co robią tobie. Poppy dała ci eliksir w chwili, gdy zostałeś tu przeniesiony. W tym momencie powinieneś już chodzić po ścianach. Razem z Remusem zrobimy wszystko, by pomóc ci przez to przejść.
- Łapa ma rację… choć raz – dodał Remus, gdy Syriusz pchnął Harry’ego na plecy. – Staraj się odpocząć, Harry. Porozmawiamy z Dumbledorem i zdobędziemy wzmocnienie do jutrzejszego ranka. Mam nadzieję, że do tego czasu będziesz w stanie się poruszać. – Wyciągnął rękę i łagodnie ścisnął ramię Harry’ego. – Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Wszyscy wiemy, że jeszcze nie potrafisz kontrolować tych wybuchów.
Harry skinął głowę i obserwował, jak jego opiekunowie wychodzą. Wiedział, że mieli rację, ale nie mógł nic poradzić na to, że czuł, że w jakiś sposób użył wybuchu, by pomóc sobie w jeziorze i nie tylko podczas bitwy z podwodnymi stworzeniami. W jakiś sposób  zdołał wykorzystać ciało do granic możliwości i teraz to czuł. Hary westchnął, zamykając oczy. Tak, nie potrafił jeszcze kontrolować wybuchów, gdy nadchodziły, ale ten drugi jakoś kontrolował. Może profesor Dumbledore źle robi, używając naszyjnika, by stłumić wybuch. Może potrzebował trochę czasu bez niego, by nauczyć się, jak sobie z nimi radzić.
Profesor Dumbledore nigdy na to nie pozwoli.
A Syriusz i Remus? W pierwszym momencie nie zgodzili się z naszyjnikiem. Najpierw skup się na przejściu Turnieju. Syriusz wspomniał, że razem z Remusem pomogą mu, gdy Turniej się skończy. Teraz musiał jedynie poczekać do czerwca i wszystko będzie dobrze.
Gdyby tylko to było taki proste.
^^^
Następnego ranka Harry obudził się przez profesora Dumbledore’a, Syriusza i Remusa, cicho rozmawiających u jego boku. Natychmiast poczuł naszyjnik wokół szyi i westchnął. Teraz był w stanie unieść ręce i sięgnąć, by dotknąć go. Był chłodny i gładki w dotyku, ale wydawał się widocznie większy niż poprzedni. Harry otworzył oczy i zobaczył trzy zamazane twarze, patrzące na niego z ich krzeseł po prawej. Światło słoneczne wypełniało pokój, ostrzegając Harry’ego, że rzeczywiście jest ranek. Ostrożnie poruszył lekko nogami, oddychając z ulgą, że może nimi ruszać. Wydawało się, że jego ciało potrzebowało właśnie nocnego odpoczynku.
- Dzień dobry, Harry – powiedział uprzejmie profesor Dumbledore. – Ufam, że czujesz się lepiej. – Harry skinął głową w odpowiedzi. – Remus i Syriusz powiedzieli mi o twoich obawach o wybuchy. Muszę przyznać, że nigdy nie spodziewałem się, że będziesz miał dwa w tak krótkim odcinku czasu. Naszyjnik, który nosiłeś wczoraj nie był przygotowany na takie przeładowanie magii i przeciążył się. Naszyjnik, który nosisz teraz może przytrzymać więcej magii i jest także zaczarowany, by ostrzec mnie, kiedykolwiek wyciągnie z ciebie magii, oczywiście, jeśli ci to nie przeszkadza.
Harry zamrugał kilka razy, by przetworzyć wszystko, co powiedział mu profesor Dumbledore.
- Eee, okej – powiedział z wahaniem. – A co z uczeniem się kontrolowania tego? Wiem, że muszę czekać, aż do końca Turnieju, ale czy naprawdę muszę czekać do września, ponieważ nie mogę pracować nad tym w domu?
Mrużąc oczy, Harry mógł wyobrazić sobie zamyślone spojrzenie na twarzy profesora Dumbledore’a.
- Masz rację, Harry – przyznał. – Najlepiej byłoby dla ciebie, gdybyś pracował nad tym w wakacje, gdy nie jesteś otoczony przyjaciółmi. Zobaczymy, co mogę zrobić z prawem odnośnie nieletnich. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę to, co robiłeś przez ostatnie dwa lata, wakacje bez magii mogłyby być dla ciebie dość dziwaczne. – Profesor Dumbledore wstał i zbliżył się, by pochylić się nad nastolatkiem. – Muszę ci powiedzieć, że bardzo przestraszyłeś panią Pomfrey – powiedział uprzejmie. – Nie mogła zrozumieć, jak możesz promieniować ciepłem, aż Fred Weasley nie wspomniał o zaklęciu ogrzewającym, które w zeszłym roku miewałeś na sobie podczas meczy Quidditcha. Było to raczej pomysłowe, choć uważamy, że to zaklęcie było powodem, dlaczego druzgotki cię wyszukały. Wyczuwały twoje ciepło.
- Typowe – mruknął Harry.
- Rzeczywiście – powiedział profesor Dumbledore rozbawionym tonem. – Powinienem był cię ostrzec, Harry. Pani Pomfrey nalega, byś spędził kolejny dzień w skrzydle i nie weźmie odmowy za odpowiedź. W pewien dziwny sposób uważa, że o siebie nie dbasz i przewrócisz się w momencie, gdy stąd wyjdziesz. Jakiś pomysł, dlaczego tak może być, Harry?
- Ponieważ przesadza ze wszystkim? – zapytał Harry. – Naprawdę, proszę pana, nic mi nie jest. Serio nie ma się o co martwić.
- Musze się nie zgodzić, Harry – odparł profesor Dumbledore. – Obawiam się, że nie mogę pozwolić ci, żeby to się nadal działo. Wiem, że masz wiele na głowie, ale nie możesz ignorować potrzeb swojego ciała. Potrzebujesz jeść i odpoczywać, Harry. Musisz lepiej o siebie zadbać. Twoi przyjaciele wspominali, że zawsze ostatni się kładziesz i pierwszy wstajesz rano. Zauważyłem, że okazjonalnie omijasz posiłki. Rozumiem, że Turniej jest stresujący i przepraszam cię, że nie mogłem zapobiec twojemu uczestnictwu, ale nie możesz z tego powodu pracować aż do wyczerpania. Żeby zapobiec, by sprawy ponownie nie wymknęły się spod kontroli, my – znaczy twoi opiekunowie oraz ja – zgodziliśmy się, że raz na tydzień będziesz musiał przychodzić tutaj i zostać zbadanym przez panią Pomfrey. Jeśli nie uwierzy, że odpowiednio o siebie dbasz, będzie robić to za ciebie.
Harry popatrzył na profesora Dumbedore’a kompletnie przerażony. Dlaczego dostawał ultimatum? Więc, co jeśli nie będzie spał tyle godzin, ile wszyscy albo jadł tak dużo, jak Ron! Jakie prawa miał Dumbledore? To on w pierwszej kolejności zmusił Harry’ego do Turnieju! Harry powoli usiadł i popatrzył na Dumbledore’a ze złością.
- Pozwól, że to zrozumiem – powiedział przez zaciśnięte zęby. – Ty oczekujesz, że będę uczestniczyć w tym cholernym Turnieju, ale nie, że będę robić to, co muszę, by przeżyć? Jestem trzy lata młodsi niż inni! Mam trzy lata mniej wiedzy! Nigdy nie chciałem być tego częścią! – Harry nie zauważył, że przedmioty wokół niego zaczęły się trząść. Był zbyt wściekły na Dumbledore’a, żeby zauważyć cokolwiek innego. – Ty tak! Ty zdecydowałeś nie walczyć przeciwko wplątaniu mnie w to! To ponieś konsekwencje!
Okna roztrzaskały się, kiedy Harry okręcił się i schował twarz w poduszkę. Całe jego ciało zatrzęsło się niekontrolowanie. Remus i Syriusz natychmiast poderwali się na nogi i podeszli do boku Harry’ego, odpychając Dumbledore’a z drogi. Remus delikatnie pogładził plecy Harry’ego, podczas gdy Syriusz mamrotał jakieś słowa do ucha Harry’ego. Żaden z nich nie przykładał uwagi do Dumbledore’a, który szybko naprawił rozbite okna.
Remus spojrzał dokładnie na Dumbledore’a zwężonymi oczami. Był zły i miał do tego prawo.
- Myślę, że skończyliśmy, dyrektorze – warknął. – Doceniłbym twoje wyjście.
Dumbledore westchnął i wyszedł ze skrzydła szpitalnego. Remus wyciągnął różdżkę i powiększył łóżko, na którym leżał Harry. Wtedy usiadł na posłaniu i powrócił do pocierania pleców Harry’ego. Syriusz obszedł łóżko i usiadł, opierając plecy o wezgłowie i zaczynając przebiegać palcami przez włosy Harry’ego. Oboje unieśli wzrok na siebie przez moment, zanim skupili ponownie wzrok na trzęsącym się nastolatku.
- Już dobrze, Harry – powiedział miękko Syriusz. – Dumbledore już odszedł. To tylko my.
Harry powoli wyciągnął głowę z poduszki i odwrócił ją w kierunku głosu Syriusza.
- Przepraszam – powiedział drżącym tonem. – Nie chciałem tego zrobić. Po prostu n-nie mogłem już tego dłużej znieść. Nie potrafię być osobą, jaką on chce, żebym był. Nie potrafię być idealny.
Syriusz ześlizgnął się na łóżko i owinął ramię wokół Harry’ego, żeby nastolatek oparł głowę na jego pierś.
- Nikt nie oczekuje, że będziesz idealny, Rogasiu – powiedział poważnie. – Dumbledore tylko martwi się o ciebie tak, jak my wszyscy. Muszę przyznać, że Dumbledore nie powiedział tego w zbyt przyjemny. Chcemy tylko, żebyś lepiej o siebie dbał. Proszę, zrób to dla nas, prawda?
Harry skinął powoli głową, zamykając oczy. Nie podobało mu się to, ale zgodziłby się na co tygodniowe badania, żeby Syriusz i Remus poczuli się lepiej.
- Przepraszam, jeśli was przestraszyłem – powiedział cicho. – Nie sądziłem, że to się ponownie stanie.
- Ponownie? – zapytał Remus natychmiast. – To stało się wcześniej?
Harry skinął głową, ale trzymał oczy zamknięte. Zaczął czuć, że wyczerpanie powraca. Mógł tylko założyć, że to dlatego, co stało się z drzwiami.
- Na eliksirach – przyznał Harry. – Colin Creevey przyszedł wyciągnąć mnie z zajęć na ceremonię sprawdzenia różdżek. Byłem tak tym sfrustrowany, że kociołki zaczęły się trząść. Starałem się emocje pod kontrolą do tego momentu, ale…
Syriusz zacieśnił ramiona wokół Harry’ego.
-Nie martw się o to, dzieciaku – powiedział miękko. – Mogę zrozumieć, że boisz się, że coś takiego zdarzy się ponownie, ale trzymanie wysokiego we wnętrzu nie jest wyjściem. Sądzę, że to dlatego dzisiaj stało się coś takiego z naszyjnikiem. To nie był normalny wybuch, Harry. To były wszystkie te stłumione emocje, których nie pozwoliłeś sobie czuć.
- Może być łatwiej nie mierzyć się z pewnymi rzeczami, Harry, ale w dłuższej perspektywie czasu stłumione emocje będą tylko bardziej boleć, gdy zostaną zmuszone do wypłynięcia na powierzchnię – dodał Remus. – Czy jest cokolwiek , o czym chcesz z nami porozmawiać? Byłoby ci lepiej, gdybyś się wyżalił.
Harry potrząsnął głową.
- Nic mi nie jest – powiedział i mówił poważnie. Czuł się bardziej odprężony niż przez większość poprzedniego czasu. Harry nie wiedział, czy to dlatego, że w końcu pozbył się złości czy dlatego, że czuł się teraz bezpiecznie. Wiedział tylko, że podoba mu się to uczucie. – Jestem tylko zmęczony – dodał sennie.
 - Mogę to sobie wyobrazić – powiedział Syriusz z uśmiechem. – Powinienem ci powiedzieć, że Percy Weasley był tu chwilę później po tym, jak cię tu przyniesiono. Chciał się upewnić, że nic ci nie jest, ale musiał wracać do pracy. Najwyraźniej jego szef od dawna jest dość chory. Ta, jasne. Ten facet nigdy nie wziął dnia wolnego z jakiegoś tak drobnego powodu, jak choroba. Barty Crouch coś knuje.
- No, już, Syriuszu – ostrzegł Remus. – Muszę przyznać, że metody Croucha były w tamtych dniach niemiłe, ale możliwe jest, że się zmienił. Z tego powodu stracił żonę i syna.
Harry częściowo otworzył oczy i spojrzał na Remusa.
- Co im się stało? – zapytał, brzmiąc na do połowy obudzonego.
- Syn Croucha, Barty Crouch Jr., został złapany z grupą śmierciożerców – odpowiedział za Remusa Syriusz. – Zrobił synowi proces, ale było to bardziej na pokaz. Praktycznie wyparł się chłopaka, zanim odesłał go do Azkabanu. – Harry zadrżał na myśl o czarodziejskim więzieniu. – Chłopak umarł rok później w więzieniu. Pozwolono Crouchowi i jego żonie zobaczyć się z nim, zanim umarł, a krótko później ona umarła z żalu. Crouch stracił wszystko. Miał być Ministrem, przed tym całym skandalem. To, że zostałem uniewinniony nie ułatwiło mu tego. Jedynym powodem, dlaczego Crouch wciąż jest zatrudniony jest to, że ktoś w Ministerstwie wciąż żałuje jego i tego, co stracił.
Harry zakrył usta, by ukryć ziewnięcie.
- Z tego wynika, że zapłacił za to, co zrobił tobie, Midnight – powiedział, pocierając oczy ze zmęczeniem. – Stracił rodzinę. Nie wiem, co ja bym zrobił, gdybym stracił was.
Remus łagodnie jedną ręką odciągnął dłoń Harry’ego od jego oczu, a drugą zaczesał na bok jego grzywkę.
- Wracaj do siebie, szczeniaku – powiedział łagodnie. – Prześpij się trochę. Poppy utnie nam głowy, jeśli dłużej nie pozwolimy ci spać. Zostaniemy, aż nie poczujesz się nieco lepiej, dobrze?
Harry skinął głową, zamykając oczy i ukrył twarz w piersi chrzestnego. Słyszał uspokajające bicie serca Syriusza, które ukołysało go do snu. Wszystkie zmartwienia poprzedniego dnia zdawały się zniknąć. Wiedział, że jego opiekunowie zrobią wszystko, co konieczne, by pomóc mu wszystko wyćwiczyć i tylko tyle Harry musiał wiedzieć, że był dokładnie tam, gdzie chciał być.
^^^
Późnym popołudniem, Syriusz i Remus dotrzymali słowa i byli przy boku Harry’ego, gdy się obudził. Gdy Harry usiadł, Remus zawołał panią Pomfrey na badanie. Syriusz podał Harry’emu okulary, pozwalające nastolatkowi zobaczyć wszystko wyraźnie. Obserwował, jak pani Pomfrey macha wokoło różdżką, zanim nakazuje mu wypić dwa okropnie smakujące eliksiry. Harry wzdrygnął się, gdy spłynęły w dół jego gardła. Dlaczego eliksiry musiały smakować tak okropnie?
Pani Pomfrey oświadczyła, że Harry bardzo szybko wraca do zdrowia, ale musi zostać w skrzydle szpitalnym przez jeszcze jedną noc, by mógł uczestniczyć w jutrzejszych zajęciach. Harry próbował protestować, ale pani Pomfrey nie słuchała. Czuł się lepiej i wiedział, że zostawanie dłużej w szpitalu nie jest konieczne, ale spieranie się z Pomfrey było równie bezsensowne. Kobieta była niemożliwie uparta.
Syriusz i Remus ostali z Harrym, rozmawiając o wszystkim i niczym, aż Ron i Hermiona nie przyszli, by odwiedzić go po zajęciach. Oczywiście, Hermiona przyniosła całe zadanie domowe z zajęć, które chłopak przegapił, ku wielkiej irytacji Harry’ego. Ron i Hermiona zjedli kolację Harrym w skrzydle, opowiadając Harry’emu o wszystkim, co stało się od drugiego zadania, co było tylko pogłoskami o tym, co się mu stało, po tym, jak został wciągnięty pod wodę. Wahali się między tym, czy został zaatakowany przez gigantyczną kałamarnicę, czy może walczył o życie ze stworzeniami, które tylko Hagrid mógł uwielbiać.
To było tak śmieszne, że Harry musiał się roześmiać. Niesamowite, jak zwyczajny atak druzgotów mógł wyjść spod kontroli w ciągu zaledwie kilku dni. Kiedy Harry w końcu został uwolniony ze skrzydła szpitalnego, wielu nauczycieli musiało wkraczać do akcji i odsyłać nagabujących go uczniów. Harry był na tyle zdrowy, by uczęszczać na zajęcia, ale jego kostki wciąż były nieco obolałe, przez co chodzenie na długie dystanse było trudne przez następnych kilka dni. Dobrze robił, wychodząc wcześniej z posiłków, tylko po to, by być na czas w klasie.
Kiedy nadeszło piątkowe popołudnie, Harry nie mógł już doczekać się weekendu. Wszyscy nauczyciele byli do niego dość pobłażliwi, jeśli chodziło o przychodzenie na czas do klasy i pracę domową, przez co Harry miał przeczucie, że profesor Dumbledore miał z tym coś wspólnego. Harry wiedział, że źle zrobił, wyładowując złość na Dumbledorze. To nie była tylko wina mężczyzny, że ktoś przedarł się przez jego osłony, by wpisać Harry’ego do Turnieju. Te wybuchy też nie były winą Dumbledore’a. Wiedział, że musi przeprosić, ale wydawało się, że dyrektor robi wszystko, by go unikać. Harry nie wiedział, czy być za to wdzięcznym, czy się bać. Dumbledore mógł tylko dawać mu czas na ochłonięcie albo naprawdę uwierzył, że Harry obwinia go o wszystko.
Skoro zostały ostatnie zajęcia tego tygodnia, Harry, Ron i Hermiona opuścili wcześniej lunch na podwójne eliksiry, idąc normalnym, wolnym tempem. Zanim dotarli do drzwi, zauważyli, że wokół drzwi nagromadził się spory tłum, śmiejący się i szepczący. Kiedy przeszli obok, Harry zauważył, że Malfoy podaje gazetę Pansy Parkinson. Cokolwiek czytali, nie było to dobre.
- Należało się staremu głupcowi – wycedził Malfoy. – Mój ojciec zawsze mawiał, że Dumbledore to idiota. Zdawało się, że nikt mu nie wierzy.
Harry przygryzł język i wszedł do klasy, siadając przy swoim zwykłym miejscu, niedaleko końca lochu. Mógł jedynie założyć, że Rita Skeeter opublikowała kolejny artykuł, krytykujący profesora Dumbledore’a. Z jakiegoś powodu, Rita Skeeter wydawała się uwziąć na dyrektora Hogwartu, przez co Harry czuł się jeszcze gorzej. Dumbledore miał więcej zmartwień niż popaprane życie czternastolatka. Siedząc głęboko zamyślony, Harry w końcu zdał sobie sprawę z tego, że nie myśli o profesorze Dumbledore, jako o dyrektorze. Myślał o nim jak o dziadku, którego nigdy nie miał, dziadku, który miał wszystkie odpowiedzi i rozwiązania problemów.
Reszta klasy wypełniła się, gdy profesor Snape zaczął wypisywać składniki na dzisiejszy eliksir na tablicy. Harry zaczął wyciągać ingrediencje na eliksir Multiwitaminowy, który mieli dzisiaj warzyć. Gdy już się upewnił, że wszystko wyjął, Harry zaczął przygotowywać eliksir. Kilku Ślizgonów wciąż szeptało i parskało. Profesor Snape oczywiście zignorował to i zaczął pochylać się nad Gryfonami, odbierając punkty za cokolwiek tylko mógł.
- Potter, przenieś się do stolika przy moim biurku – syknął profesor Snape, kiedy minął Harry’ego i Rona i ruszył w stronę przodu klasy. – Niech Merlin broni, byś znowu zagroził kolegom swoimi „trzęsącymi się kociołkami”.
Kilku Ślizgonów parsknęło na ten komentarz, a Harry spakował rzeczy i powoli podszedł do wskazanego stolika, gdzie czekał na niego Snape. Wrócił do pracy, starając się zignorować szepty, wiedząc, że były skierowane na jego osobę. Dlaczego profesor Snape zawsze musiał na niego wskazywać? Czy zrobił cokolwiek by sobie na to zasłużyć?
- Mogą ci teraz wszyscy współczuć, Potter, ale jeśli złapię cię, jak kolejny raz wślizgujesz się do mojego biura…
Harry szybko spojrzał na Snape’a ze zdezorientowaniem. O czym, do licha, ten facet mówił?
- Nigdy nie włamałem się do pana gabinetu, profesorze – powiedział cicho. – Nigdy bym czegoś takiego nie zrobił.
Oczy Snape’a zwęziły się.
- Nie okłamuj mnie, Potter – syknął. – Skąd miałbyś wziąć skrzeloziele i inne składniki, jeśli nie z moich prywatnych zapasów?
Harry desperacko starał się trzymać złość w ryzach. To wszystko nieporozumienie. Musi tak być.
- Kupiłem je w Hogsmeade, sir – powiedział Harry najspokojniej, jak potrafił. – Zapłaciłem za nie dwanaście sykli. Wciąż mam paragon. Mogę panu pokazać, jeśli pan chce.
Snape patrzył przez chwilę na Harry’ego, ale jego oczy wydawały się teraz inne. Nie były wypełnione nienawiścią, tylko czymś innym. Harry nie mógł zrozumieć, czym.
- No, dobrze – powiedział w końcu Snape. – Powstrzymam się od kary, jeśli pokarzesz mi paragon. Zapamiętaj moje słowa, Potter, jeśli kłamiesz, dowiem się.
- Dobrze, sir – powiedział Harry i powrócił do miażdżenia skarabeuszy. Nagle zamarł, kiedy przypomniał sobie całe oskarżenie Snape’a. – Proszę pana, jakie inne składniki, jeśli mogę zapytać?
Przez moment profesor Snape popatrzył na Harry’ego sceptycznie, zanim przybliżył się, by nikt inny nie mógł usłyszeć.
- Sproszkowany róg dwurożca, poszatkowana skórka boomslanga – powiedział cicho. – Nie często używane składniki.
Harry znał je. Pamiętał, kiedy Hermiona ukradła je na ich drugim roku.
- Kiedy doda się muchy siatkoskrzydłe, pijawki, śluz i rdest ptasi wyjdzie eliksir wielosokowy – powiedział bardziej do siebie niż profesora Snape’a. Nagle to miało sens. Voldemort nie wysłałby tu nikogo, chyba że ta osoba miałaby się jak ukryć. Jaki jest lepszy sposób niż eliksir wielosokowy? – Szpieg – wyszeptał w szoku. – Jest tutaj. Naprawdę tu jest.
Snape chwycił Harry’ego za ramię i pociągnął go w stronę swojego biura.
- Potter, mój gabinet, teraz – syknął i popchnął chłopaka w stronę drzwi. – Jeśli ktokolwiek się poruszy, będzie miał szlaban przez miesiąc.
Harry wszedł do ponurego biura i opadł na najbliższe krzesło. Wiedział, co może zrobić eliksir wielosokowy. Potrzebowało się tylko pojedynczego włosa i mogło się zmienić w kogokolwiek. Szpieg mógł być każdym, a Harry bynajmniej nie był roztropny.
Mistrz Eliksirów zauważył, że Harry wydaje się być w szoku i uniósł twarz nastolatka, by spojrzeć mu w oczy.
- Mów! – nakazał. – O jakim „szpiegu” mówisz? Kto tu jest?
Harry zamrugał powoli oczami wypełnionymi strachem.
- Tego lata miałem sen o Voldemorcie i Pettigrew – powiedział trzęsącym się głosem. – Voldemort mówił Pettigrew o wiernym słudze w Hogwarcie, dzięki któremu będzie mógł mnie dorwać. Chyba potrzebuje mnie do czegoś. Tylko tyle pamiętam. Kiedy się obudziłem, moja blizna bolała mnie tak, jak podczas pierwszego roku; kiedy był tutaj, by zdobyć kamień.
Profesor Snape uśmiechnął się szyderczo do nastolatka.
- Czy zdarzyło ci się kiedykolwiek powiedzieć o tym komuś? – wypluł.
- Powiedziałem – stwierdził Harry, zdumiony, że profesor Snape nie wie o tym. – Powiedziałem profesorowi Dumbledore’owi, Syriuszowi i Remusowi, po tym, jak się obudziłem. To dlatego Syriusz i Remus byli tak zdenerwowani tym, że uczestniczę w Turnieju. Myśleli, że to ma coś wspólnego z moim snem.
Snape wypuścił podbródek Harry’ego i podszedł do kominka. Harry uniósł wzrok, gdy Snape wrzucił w płomienie pełną garść błyszczącego proszku.
- Dyrektorze! – zawołał Snape w ogień. – Potrzebuję cię na słówko… teraz!
Harry pochylił głowę i stłumił jęk. Naprawdę nie podobał mu się ton, jakiego używał profesor Snape i miał przeczucie, że profesor Dumbledore zrobi mu coś przez te rzeczy, których nie powinien słyszeć. Snape nie pokazywał żadnych emocji, ale widząc, jak sztywno stoi, Harry mógł powiedzieć, że jest zdenerwowany. Harry nie potrafił powstrzymać poczucia winy. Nigdy nie przyszło mu do głowy, że Dumbledore nikomu nie powiedział o jego śnie.
Dumbledore wyskoczył z kominka i strzepał popiół z szat. Zerknął na scenę przed nim i westchnął.
- Severusie, myślałem, że wyraziłem się jasno – powiedział Dumbledore z błyskiem ostrzeżenia w głosie.
- Tak, dyrektorze – powiedział chłodno profesor Snape. – Nie wspomniałeś, że w Hogwarcie może być szpieg Czarnego Pana. Potter musiał wszystko poskładać do kupy, bym dowiedział się, że szpieg kradnie składniki na eliksir Wielosokowy. Jak mamy chronić chłopca, jeśli nie mówisz nam tego, co powinniśmy wiedzieć?
Profesor Dumbledore spojrzał na Harry’ego, zanim skupił się ponownie na Snapie.
- Żeby cały mój personel oskarżał się o to, że któryś z nich jest szpiegiem? – zapytał spokojnie. – Voldemort nie wie, że Harry widział, jak dyskutuje o swoich planach z Peterem i wolałbym, żeby tak zostało. Zrobiłem, co musiałem, Severusie. Możemy przedyskutować to później. Zdaje mi się, że pewnej klasie brakuje teraz nadzoru. Chciałbym zamienić słówko z Harrym, jeśli nie masz nic przeciwko.
Profesor Snape wypadł z pomieszczenia bez kolejnego słowa, a jego szaty powiewały za nim. Gdy tylko drzwi się zamknęły, napięta cisza wypełniła pomieszczenia. Harry przygryzł wargę, kręcąc się na siedzeniu. Wiedział, że ma kłopoty. Wiedział, że wszystko pogorszył dyrektorowi. Wpatrując się w podłogę, Harry czekał nieuniknione skarcenie. Tylko, że ono nigdy nie nadeszło.
Dumbledore przyciągnął krzesło i usiadł obok Harry’ego. Przez długą chwilę nic nie powiedział, choć oboje czyli, że muszą coś powiedzieć, by złamać ciszę. Profesor Dumbledore w końcu wyciągnął rękę i położył ją na ramieniu Harry’ego.
- To nie twoja wina, Harry – powiedział poważnie. – Nie mogłeś wiedzieć o tym, co ja – a dokładnie, że nie powiedziałem personelowi.
- Przepraszam – powiedział Harry; jego głos był tylko nieco głośniejszy od szeptu. – Sprawiam tak wiele kłopotów.
- Nie mogłeś być dalszy od prawdy, Harry – stwierdził profesor Dumbledore, ściskając ramię Harry’ego. – Muszę powtórzyć, że nic nie jest twoją winą. Przyznam, że mogę ci tylko współczuć z powodu tego, co teraz przechodzisz, a ponieważ to całe sedno, mogę nie wszystko poprowadzić prawidłowo. Wiem, że mogło się wydawać, że nic nie zrobiłem, by wydostać cię z Turnieju i wiem, że czujesz się tak, jakbym to ja zmuszał cię do uczestnictwa, ale nie oczekuję od ciebie, byś był idealny, Harry. Żaden człowiek nie może być. Popełniamy błędy, nawet ja.
- Mówili z panem? – zapytał nerwowo Harry.
- Bardziej mówili do mnie – poprawił go Dumbledore. – Czy widziałeś kiedykolwiek wilkołaka, który uważa, że członek jego stada jest zagrożony? – Harry potrząsnął głową. – To całkiem przerażające – wyznał dyrektor z uśmiechem. – Zarówno Remus, jak i Syriusz myślą o tobie jak o synu i zrobią wszystko, co uważają za konieczne, by cię bronić, nawet przede mną.
Harry popatrzył na Dumbledore’a z przerażeniem. Nigdy nie sądził, że Syriusz i Remus mogliby posunąć się tak daleko i naprawdę zagrozić dyrektorowi Hogwartu.
- Przepraszam, profesorze – powiedział natychmiast. – Nigdy nie powinienem był im powiedzieć…
- Bzdura, Harry – przerwał mu spokojnie Dumbledore. – Nie możesz ignorować swoich uczuć. Jeśli nie będziesz mógł porozmawiać z opiekunami, to z kim będziesz mógł? Wiem, że troszczysz się o nich tak mocno, jak oni troszczą się o ciebie. Wiem też, że prawdopodobnie zrobiłbyś to samo, gdyby sytuacja się odwróciła.
Harry musiał odwrócić wzrok do znaczącego spojrzenia dyrektora. Musiał przyznać, że zrobiłby wszystko, gdyby Syriusz i Remus byli w niebezpieczeństwie. Wydawało się dziwne, że czuje coś takiego w stosunku do ludzi, których zna tak krótko. Przez lata śnił o ludziach, którym na nim zależy, a teraz, gdy te sny stały się prawdą, Harry nie potrafił wyobrazić sobie innego życia.
- Nigdy nie oczekiwałem, że będziesz tak na siebie naciskał, Harry, choć pewnie powinienem się tego spodziewać – kontynuował Dumbledore. – Zawsze byłeś zdeterminowany, by odkryć tajemnice. Mogę cię tylko wciąż przepraszać za błędy i mieć nadzieję, że pewnego dnia mi wybaczysz.
Harry potarł oczy pod okularami i powoli potrząsnął głową.
- Profesorze, nie obwiniam pana – powiedział szczerze. – Poważnie przepraszałem za moje zachowanie. Tak wkręciłem się w Turniej, zadania domowe i naukę pływania, że przestałem martwić się o cokolwiek innego.
Dumbledore westchnął ze zmęczeniem. Sądząc po jego spojrzeniu, Remus nie był jedyną osobą, która zapomniała, jak Harry dorastał.
- Tak mi przykro, mój chłopcze – powiedział, nagle brzmiąc staro. – Są chwile, kiedy wydaje się niemożliwe posiadać przyszłość, jako młody mężczyzna, w którego się zmieniasz. Masz do czynienia z wyzwaniami i rzadko zachowujesz się jak ktoś w twoim wieku, raczej jako ktoś starszy. Mogę tylko zakładać, że to rezultat lat spędzonych z Dursleyami.
Harry skinął głową. Ze wszystkich jego obowiązków i tego, jak szorstcy byli jego krewni, niemożliwe było choć w odrobinie cieszyć się jego dzieciństwem. Martwił się bardziej o to, czy dostanie kolejny posiłek, żeby choćby zastanowić się nad zabawą.
- Kiedy jest się traktowanym jak skrzat domowy, nie ma czasu, by cieszyć się przyjemnościami normalnych dzieci – mruknął kwaśno Harry, a jego wzrok padł na podłogę.
- Co mogę zrobić, żeby ci pomóc, Harry? – zapytał profesor Dumbledore. Jasne było, że Dumbledore był zdesperowany, by naprawić ich bliskie relacje.
- Nic – powiedział cicho Harry. – Zrozumiałem, że nie myślę o panu jak o dyrektorze; już od jakiegoś czasu. Od ubiegłego lata cała kadra traktowała mnie inaczej, niż wszystkich innych, ponieważ w końcu dowiedzieli się o czymś, co ja musiałem uznać za normalne: moja rodzina mnie nienawidzi. Naprawdę pan myśli, że Dursleyowie ukrywali, jak bardzo mną gardzą? Całe sąsiedztwo wiedziało. Niektórzy sąsiedzi to popierali, ponieważ byłem „przestępcą”. To działo się w innych rodzinach i pewnie dzieje w rodzinach innych uczniów tej szkoły. – Spojrzał w błękitne oczy Dumbledore’a, które były dziwnie pozbawione iskierek. Harry nie pokazywał żadnych emocji, ale było w oczach było wiele bólu na wspomnienie tego, co wydarzyło się na Privet Drive numer 4. – Syriusz uratował mnie ze swojego więzienia – powiedział spokojnie. – Kto ma uratować ich? Czy kogokolwiek to obchodzi? Czy kogoś ja bym obchodził, gdybym nie był chłopcem, który przeżył?
Dumbledore drgnął na ten komentarz.
- Harry…
- Niech pan zapomni – powiedział Harry, wstając i odsuwając się poza zasięg Dumbledore’a, ignorując kłujący ból w kostkach. Jego dłonie były zaciśnięte w pięści, kiedy desperacko starał się okiełznać wzrastającą frustrację. Nie mógł teraz dać się ponieść emocjom. Nie mógł pozwolić, by to się znowu stało.
- To się musi skończyć, profesorze. Nie mogę dalej myśleć o panu jak o dziadku mającym wszystkie odpowiedzi. Nie mogę zaprzeczyć, że cokolwiek inni sądzą, że jestem specjalnie traktowany, ale wiem, że to nie prawda. Profesor McGonagall, Hagrid, profesor Sprout, profesor Flitwick i pan traktujecie mnie inaczej. To niesprawiedliwe dla innych.
- Czy cokolwiek w twoim życiu jest sprawiedliwe, Harry? – zapytał cierpliwie profesor Dumbledore. – O co naprawdę chodzi?
Harry spojrzał przez ramię na dyrektora. O co naprawdę chodzi?
- Chcę, żeby wszystko wróciło tak, jak było – przyznał. – Widział pan, co zrobiłem w skrzydle szpitalnym. Nie mogę więcej pozwolić na złość. Nie mogę… Nie mogę pozwolić sobie czuć…
Dumbledore natychmiast wstał i w dwóch krokach znalazł się u boku Harry’ego, pociągając nastolatka do uścisku.
- Nie myśl tak nawet przez chwilę – powiedział stanowczo. – Wiem, że jesteś przerażony, Harry, ale nie mogę pozwolić, żeby twój strach odepchnął cię od tych, którzy się o ciebie troszczą. Pomożemy ci przez to przejść. Daję ci moje słowo.
Harry nie oddał uścisku. Wiedział, że musi się odsunąć i utrzymać dystans, ale jego ciało wydawało się odmówić współpracy. Chciał, żeby Dumbledore znów był jego dyrektorem. Było tak łatwiej, kiedy za wszystko obwiniał tylko siebie. Musiał do tego wrócić dla bezpieczeństwa innych. Dlaczego profesor Dumbledore nie mógł tego zrozumieć?
^^^
Następnego dnia była wizyta w Hogsmeade, ale Harry zdecydował się zostać. Nawet nie wyszedł z łóżka, zanim Ron i Hermiona nie niechętnie wyszli bez niego, gdy Harry zapewnił ich, że pewnie i tak spędzi resztę dnia w łóżku. Zgredek pojawił się kilka razy z chłodnym kompresem na jego kostki, podczas gdy Harry pracował nad zadaniem domowym, ponieważ chłopak od czasu do czasu potrzebował odpocząć, chłodził swoje kostki. Było to boleśnie nużące, ale zrozumiał, że wkrótce jego kostki kompletnie się uzdrowią.
Zgredek przynosił też Harry’emu jedzenie, mogące wykarmić małą armię albo może tylko Rona. Harry zjadł, ile mógł, wiedząc, że za kilka dni będzie miał pierwsze badanie. Nieco po południu Harry całkowicie dokończył zadania i wczołgał się pod przykrycie. Jego stopy oparte były o chłodne kompresy i owinięte wokół nich, więc Harry’emu było trudno leżeć w innej pozycji, niż na plecach. Niemal ponownie zasnął, gdy usłyszał trzask, po czym poczuł, że ktoś sprawdza chłodne kompresy, po czym go otula. Wiedział, że to Zgredek.
Dźwięk otwieranych drzwi, a potem dwójki wchodzących osób, sprawiło, że Harry jęknął z frustracją. Już miał zasnąć, kiedy Ron i Hermiona wrócili.
- Kim jesteś? – zapytał z ciekawością Ron.
- Zgredek, sir – powiedział cicho Zgredek. – Zgredek upewnia się, że stopy pana Harry’ego Pottera się leczą. Zgredek cały dzień pomagał panu Harry’emu Potterowi. Pan Harry Potter jest bardzo miłym czarodziejem, dużo lepszym niż starsze rodziny. Wiele skrzatów chce pomóc panu Harry’emu Potterowi, ale pan Harry Potter zawołał Zgredka, więc Zgredek tu jest.
- Zdaje mi się, że bardzo dbasz o Harry’ego – powiedziała łagodnie Hermiona. – Jak dobrze go znasz?
- Pan Harry Potter uwolnił Zgredka od starej rodziny – powiedział radośnie Zgredek. – Pan Harry Potter odwiedzał Zgredka i inne skrzaty wiele razy, kiedy byli tu wilk i pies pana Harry’ego Pottera. Pan Harry Potter jest szczęśliwy z wilkiem i psem pana Harry’ego Pottera. Pan Harry Potter już dłużej nie jest szczęśliwy.
- Dlaczego tak sądzisz? – powiedział Ron zdezorientowany.
- Zgredek nie może powiedzieć – stwierdził nerwowo Zgredek. – Dyrektor Dumbledore powiedział Zgredkowi, żeby pomagał panu Harry’emu Potterowi, kiedy pan Harry Potter będzie jej potrzebował. Zgredek jest skrzatem pana Harry’ego Pottera. Zgredek nie może źle mówić o panu Harrym Potterze. Zgredek karałby się przez godziny, gdyby Zgredek źle mówił o panu Harrym Potterze.
- Harry nie chciałby, żebyś to robił, Zgredku – powiedziała skrępowana Hermiona
- Zgredek wie o tym – powiedział z zażenowaniem Zgredek. – Pan Harry Potter jest miły i wyrozumiały dla wszystkich skrzatów. To zaszczyt dla Zgredka, że może pomagać panu Harry’emu Potterowi, więc Zgredek musi się ukarać, kiedy Zgredek jest zły. Pan Harry Potter tego nie lubi, kiedy Zgredek się kara. Pan Harry Potter nawet rozkazał Zgredkowi, żeby się nie karał. – Zgredek przechylił głowę w stronę łóżka i wygładził przykrycie. – Pan Harry Potter potrzebuje odpoczynku. Pan Harry Potter ciężko pracował cały dzień, po tym, jak przyjaciele pana Harry’ego Pottera go zostawili.
Brzmiało to niemal tak, jakby Zgredek oskarżała Rona i Hermionę o porzucenie Harry’ego, ale zniknął z trzaskiem, zanim Ron albo Hermiona mogli cokolwiek powiedzieć.
- Chodź, Ron – powiedziała cicho Hermiona. – Zgredek ma rację. Harry potrzebuje odpocząć. Zasługuje na trochę ciszy i spokoju.
Wyszli z pokoju, pozwalając Harry’emu w końcu otworzyć oczy. Wiedział, że będzie musiał porozmawiać ze Zgredkiem o jego troskliwej naturze. Próbował przekonać skrzata, że to jego przyjaciele, ale Zgredek nie słuchał. Zgredek był przerażony tą sugestią, kiedy ostatni raz Harry przywołał ten pomysł. Harry wciąż myślał o Zgredku jako o przyjacielu i to miało znaczenie.
Harry zdołał zasnąć, jednak został obudzony przez Zgredka, Rona i Hermionę na kolację. Zjedli w dormitorium, ku ich wielkiej przyjemności. Zgredek dostarczył im wszystko, czegokolwiek chcieli, co było najbardziej z korzyścią dla Rona. Ron mógł przejeść większość Gryfonów każdego dnia. Gdy Harry i Hermiona skończyli, zwyczajnie usiedli na łóżkach i próbowali skupić się na czymś innym, niż obserwowanie Rona. Po pewnym czasie to robiło się odpychające.
Tego wieczoru główną dyskusją był artykuł, który Ślizgoni czytali przed eliksirami. Najwyraźniej Rita Skeeter kontynuowała swoją misję dyskredytowania profesora Dumbledore’a. Za wszystko, co poszło źle podczas Turnieju (zwłaszcza o wplątanie w go czternastolatka i o obrażenia, których doświadczył podczas drugiego zadania) obwiniała „niekompetencje” Dumbledore’a. Harry musiał skrzywić się z żalem, gdy to usłyszał, ponieważ praktycznie zrobił to samo zaledwie tydzień temu. Zapisał sobie w głowie, żeby jeszcze raz porozmawiać z profesorem Dumbledorem. Mógł sobie tylko wyobrazić, przez co przechodzi dyrektor.
Przez resztę weekendu Harry został w dormitorium, wychodząc tylko wtedy, gdy absolutnie musiał. Dean, Seamus i Neville byli w niezłym szoku, kiedy pierwszy raz zobaczyli, jak pojawia się Zgredek, ale szybko przyzwyczaili się do tego, że co kilka godzin pojawia się skrzat, by przebadać Harry’ego. Gdy Harry skończył swoje zadania domowe, zaczął czytać do przodu książki, ponieważ naprawdę nie miał nic innego do roboty, niż bycie pokonanym przez Rona w szachy. Zanim nadszedł poniedziałek, Harry’emu było dużo łatwiej chodzić. Czuł tylko tępy ból, jakby przez dłuższy czas stał.
Pani Pomfrey była zaskoczona, gdy odkryła, że Harry podczas badania jest w lepszej kondycji, ale nie zawahała się przypomnieć mu, że wciąż musi nieco przytyć. Harry tylko przewrócił oczami z irytacją. Pani Pomfrey mówiła mu to od lat. Cotygodniowe badania kontrolne trwały aż do Wielkanocy, kiedy pani Pomfrey złagodziła badania na co drugi tydzień. Nie dokładnie tego chciał Harry, ale to jakiś początek.
Ponieważ Harry nie miał pojęcia, jak będzie wyglądało trzecie zadanie, zostawały mu tylko zadania domowe. Czwartoroczni uczniowie wciąż otrzymywali wiele, ale to nie było do porównania z przerwą Świąteczną, kiedy Harry martwił się nad zadaniami i wskazówką na drugie zadanie. Brak zmartwienia był dla Harry’ego upragnionym uczuciem, jednak nie mogło to trwać długo. W ostatnim tygodniu maja, Harry został złapany przez profesor McGonagall, która poinformowała go, że ma być na boisku Quidditcha o dziewiątej wieczorem, żeby porozmawiać o trzecim zadaniu.
Tego wieczoru Harry spotkał się z Cedriciem i ruszyli w stronę boiska. Rozmawiali o niczym szczególnym, aż nie dotarli do stadionu Quidditcha i zatrzymali się na drodze, patrząc na boisko w szoku. Ich kiedyś gładkie, przycięte boisko było teraz pełne długich, wysokich do pasa ścian zieleni, które szły w różnych kierunkach. Wyglądało to niemal jak labirynt.
Harry i Cedric spotkali się z Fleur i Viktorem, którzy byli już w środku „labiryntu” z Ludo Bagmanem.
- Dobry wieczór – powiedział wesoło Bagman. – Wracając do spraw, całkiem łatwo jest wyjaśnić trzecie zadanie. Gdy tylko labirynt całkowicie wyrośnie na jego środku będzie Puchar Trójmagiczny. Pierwszy reprezentant, który go dotknie, zdobędzie wszystkie punkty. Pojawią się przeszkody, ustawione przez Hagrida i innych nauczycieli, które będziecie musieli minąć, ale nie będzie to nic zbyt niebezpiecznego. Reprezentant, który zdobył najwięcej punktów… - Bagman zwrócił się do Harry’ego, ­- …wejdzie pierwszy, a zaraz za nim pan Diggory, potem pan Krum i w końcu panna Delacour. Wszyscy wejdziecie innymi przejściami do labiryntu, by upewnić się, że wszyscy będziecie mieli równe szanse. Powinno być zabawnie, nie sądzicie?
Trzech chłopaków wymieniło spojrzenia, zanim skupili się ponownie na Ludo Bagmanie. Harry i Cedric osobiście wiedzieli o miłości Hagrida do niebezpiecznych stworzeń, a Viktor wiele słyszał na ten temat od Harry’ego. Cóż, przynajmniej nie będę musiał zmierzyć się z bazyliszkiem. Trzecie zadanie miało być w czerwcu, co dawało Harry’emu czas, by jak najwięcej nauczyć się, jak się bronić.
- Jeśli nie macie pytań, sugeruję, żebyśmy skierowali się do zamku – powiedział Bagman radośnie.
Harry poruszył się, by podążyć za Bagmanem, ale poczuł dłoń na ramieniu. Spoglądając w górę, Harry zobaczył, że Viktor Krum patrzy na niego ze zdenerwowaniem na twarzy. Najwyraźniej Bułgar o czymś konkretnym myślał.
- Coś nie tak, Viktor? – zapytał z ciekawością Harry.
- Ja musze z tobą pomówić – powiedział cicho Viktor.
- Harry? – zawołał Cedric, zauważając, że Harry podąża za nimi. – Idziesz?
- Będę za minutę – powiedział Harry, po czym odwrócił się do Viktora. – Co cię trapi?
- Możemy się przejść? – zapytał Viktor, po czym uśmiechnął się, kiedy Harry skinął głową. Opuścili boisko i ruszyli w stronę Lasu w ciszy. Jasne było, że Viktor nie chciał ryzykować, że ktokolwiek ich podsłucha. To nieco zaniepokoiło Harry’ego. Dlaczego, do licha, Viktor miałby chcieć z nim o czymś rozmawiać? – Jestem ciekawy – powiedział w końcu Bułgar. – Czy jest coś między ty a Hermiona?
To była ostatnia rzecz, jaką Harry spodziewał się usłyszeć?
- Przepraszam? – zapytał zdezorientowany. Najwyraźniej Viktor był bardziej zainteresowany Hermioną, niż pierwotnie myślał. Zdaje mi się, że to nie ja w tym roku mam sekrety.
- Hermiona wiele mówić o tobie, więc zastanawiałem się, czy wy jesteście na serio – wyjaśnił Viktor.
Harry powstrzymał szeroki uśmiech. Gdyby Syriusz mógł go teraz widzieć.
- Viktor, kocham Hermionę – powiedział i zauważył, że twarz Viktora pochmurnieje. – Jest moją najlepszą przyjaciółką… - Wyraz twarzy Viktora zmienił się na zdezorientowanie, - … jedną z moich pierwszych przyjaciół i jest jak członek mojej rodziny. Zrobiłbym dla niej wszystko. – Harry założył ramiona na piersi, a jego oczy zwęziły się. – Zrobiłbym też wszystko, co w mojej mocy, by ją bronić, zwłaszcza przed kimś, kto mógłby ją zranić. – Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Harry wyszczerzył się do Bułgara. – Viktor, chcę tylko, żeby Hermiona była szczęśliwa – powiedział Harry szczerze. – Jeśli będzie szczęśliwa z tobą, ja będę szczęśliwy za was dwóch.
Viktor uśmiechnął się, czując ulgę.
- Cieszę się – powiedział – Znienawidziłbym…
Harry zauważył, jak coś porusza się za Krumem w Lesie i szybko lewą ręką okręcił Viktora, a prawą machnął nadgarstkiem i chwycił różdżkę.
- Cofnij się powoli – powiedział cicho do Viktora, robiąc krok w tył. Walczenie z jednym ze stworzeń z Lasu naprawdę nie było czymś, czego Harry dzisiaj chciał.
Wszystko, co Syriusz i Remus nauczyli go, przepłynęło przez jego umysł z niesamowitą szybkością. Wiedział, że musiał odejść od zagrożenia, ale powinien robić to stopniowo. Wiele stworzeń zaatakowałoby, gdyby biegł. Harry wiedział również, że nie może odwrócić wzroku od niebezpieczeństwa, w przypadku, gdyby zechciało uderzyć. Nigdy nie odwracaj się tyłem do przeciwnika. Nigdy nie dawaj mu szansy na atak.
Problemem było to, że hałasu nie robiło jakieś podstępne zwierze tylko mężczyzna, który wydawał się być pijany. Harry spojrzał na Viktora zdezorientowany, zanim zerknął ponownie na mężczyznę i rozpoznał pana Croucha. Wyglądał okropnie. Jakby był w lesie od kilku dni. Jego szaty były rozprute i zabarwione krwią, na twarzy miał zadrapania, a jego zwykle schludne włosy zdecydowanie potrzebowały mycia. Harry ostrożnie ruszył na przód i usłyszał, że pan Crouch mamrocze coś o Weatherbym, Dumbledorze i Durmstrangu. Brzmiał, jakby postradał rozum.
- Harry, co robisz? – wyszeptał Viktor.
- Panie Crouch? – zapytał z wahaniem Harry, robiąc krok w stronę paplającego mężczyzny. – Panie Crouch, wszystko w porządku?
- … wyślij sowę do Karkarowa i madame Maxime, Weatherby – mówił pan Crouch, ignorując pytanie Harry’ego. – Musimy mieć taką samą liczbę uczniów z każdej szkoły… zrobisz to, Weatherby? – Crouch nagle upadł na kolana.
Harry podbiegł do jego boku.
- Pani Crouch! – krzyknął. – Co się dzieje? Co się panu stało? – Nie dostał odpowiedzi. Zauważył, że oczy pana Croucha dziwnie się poruszały. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna był na skraju utraty przytomności, ale nie mógł zemdleć z jakiegoś powodu. Wiedząc, że mężczyzna potrzebuje pomocy, Harry odwrócił się do bułgarskiego reprezentanta. – Viktor, jak najszybciej biegnij do zamku. Znajdź nauczyciela, jakiegokolwiek. Pan Crouch potrzebuje uzdrowiciela. Powiedz im, że ja tu jestem. To powinno im wystarczyć.
Viktor spojrzał na niego sceptycznie.
- Harry, jesteś pewny? – zapytał.
- Dumbledore! – krzyknął pan Crouch, chwytając ramię Harry’ego. – Muszę… zobaczyć… Dumbledore’a.
- IDŹ! – wrzasnął Harry do Viktora i przez chwilę obserwował, jak osiemnastolatek biegnie w stronę zamku, zanim skupił się ponownie na panu Crouchu. – Pomoc jest w drodze, panie Crouch. Przyjdzie Dumbledore.
- …głupi… byłem… tak głupi – powiedział słabo pan Crouch. – Zrobiłem… to dla… niej… ale… nie mogłem… kontrolować go…
Harry naprawdę nie wiedział, co robić. Wiedział, że nie może pozwolić panu Crouchowi bardzo się zdenerwować, bez względu na wszystko. Musiał uspokoić mężczyznę. Miał nadzieję, że Viktorowi nie zajmie to długo. To, że był na skraju Lasu z mężczyzną, który stracił rozum, nieco przyprawiało o gęsią skórkę. Pan Crouch był teraz ciężarem. Będzie musiał również bronić mężczyznę, jeśli jakieś stworzenie ich zobaczy.
- …moja wina – mamrotał bezsilnie Crouch. – To wszystko… moja wina… muszę… ostrzec Dumbledore’a… Bertha nie żyje… mój syn… moja wina… Harry Potter… Czarny Pan… muszę powiedzieć… Dumbledore…
Oczy Harry’ego rozszerzyły się z przerażenia. Voldemort? Pośpiesz się Viktor! Wyciągnął rękę, by dotknąć ramienia Croucha, gdy coś w jego głowie krzyknęło ostrzegawczo. Bez zastanowienia, Harry przewrócił pana Croucha w chwili, gdy błyskawica światła przeleciała tuż nad nim. Byli atakowani. Wskazując różdżką na Croucha, Harry wymamrotał Drętwota, zanim zerwał się na nogi. Trzymał dłoń na piersi pana Croucha, żeby zagwarantować sobie, że mężczyzna wciąż z nim jest.
Czerwone światło wystrzeliło z lasu, lecąc dokładnie w kierunku Harry’ego. Refleksy przejęły nad nim kontrolę i Harry rzucił mocną tarczę, która pochłonęła zaklęcie. Wiedząc, że jest w niekorzystnej sytuacji, Harry rozejrzał się i spojrzał na chatkę Hagrida. Szybko wystrzelił w jej stronę czerwone iskry, wołając o pomoc. Proszę, bądź w środku, Hagridzie, błagał w ciszy Harry. Potrzebuję pomocy.
Na szczęście Hagrid był w swojej chatce i wybiegł w momencie, gdy kolejne zaklęcie wyleciało z lasu w stronę Harry’ego i pana Croucha. Harry upadł na ziemię, gdy zaklęcie ponownie przeleciało nad nim.
- Harry! – krzyknął Hagrid, biegnąc w ich stronę.
Harry uniósł wzrok, gdy Hagrid do niego dotarł i pociągnął go na nogi jednym ruchem. Hagrid posłał mu szybkie spojrzenie, zanim pchnął go przed siebie, osłaniając nastolatka przed niebezpieczeństwem.
- Pan Crouch potrzebuje pomocy – powiedział szybko Harry. – Nie wiem, kto tam jest…
Hagrid natychmiast zerknął na las, po czym chwycił pana Croucha za szaty.
- Cofnij się, Harry – powiedział stanowczo, wstając i zaczynając się cofać, pociągając pana Croucha ze sobą. – Stój za mną, bez względu na wszystko. Rozumiesz?
- Tak – powiedział nerwowo Harry, zaczynając iść tyłem. Spoglądając poza wielkie ciało Hagrida, Harry zauważył kolejny błysk czerwonego światła i wybiegł przed Hagrida, rzucając kolejną tarczę ochronną z największą mocą, jaką posiadał. – Szybciej, Hagridzie! – Usłyszał, że Hagrid porusza się szybciej, a sam znowu ruszył tyłem, starając się utrzymać tarczę. Jego oddech przyspieszył i zaczął się pocić. Zataczając się, czuł, jak siły go opuszczają i niemal nie potknął się o własne nogi.
Czerwone światło minęło jego głowę i pofrunęło w stronę lasu. Harry obejrzał się przez ramię i zobaczył, że w jego stronę biegną profesor Dumbledore z profesorem Snapem i Viktorem. Nie mógł powstrzymać westchnięcia ulgi. Skupiając się ponownie na lesie, Harry czekał, aż nie poczuł ręki na ramieniu, po czym opuścił różdżkę i niemal nie opadł na ciało za nim.
- Hagridzie, zabierz Barty’ego do skrzydła szpitalnego – rozkazał profesor Dumbledore, upadając na kolana i owijając ramiona wokół Harry’ego. Hagrid odszedł bez słowa, niosąc nieprzytomnego Croucha. – Viktorze, proszę, wróć do zamku dla własnego bezpieczeństwa – dodał Dumbledore, wstając z Harrym w ramionach. – Severusie, idź po nauczycieli. Muszą jak najszybciej przeszukać las.
Harry jęknął wyczerpany. Wciąż miał różdżkę zaciśniętą stanowczo w dłoni, gdy jego głowa opadła na coś twardego. Czuł się tak, jakby ktoś go niósł, poruszając się szybko. Jego umysł był tak zamglony. Dźwięki wydawały się ze sobą mieszać. Ktoś mówił, ale nie mógł wymyślić, co takiego. Harry próbował wyrwać się z morza zdezorientowania, ale z niewielkim sukcesem.
Mia świadomość, że co zostało wlane w jego gardło, zanim wróciła do niego całkowita czujność. Otworzył szeroko oczy, rozglądając się i zauważając, że jest w skrzydle szpitalnym i zostaje odłożony na łóżko przez profesora Dumbledore’a. Harry pozbył się z umysłu resztek mroku, po czym rozejrzał się i zobaczył, że pan Crouch leży na pobliskim łóżku wydając się być w głębokim śnie.
- Nic mu nie jest? – zapytał nerwowo Harry, siadając na łóżku. – Musiałem go oszołomić, żeby nie uciekł albo coś takiego.
- Pani Pomfrey robi wszystko, co może, Harry – powiedział spokojnie profesor Dumbledore. – Mogę zapytać, co ty sobie myślałeś, wysyłając do zamku Viktora, zamiast przyjść samemu? Znasz Hogwart dużo lepiej niż on. Dużo szybciej byś kogoś znalazł.
Harry spuścił wzrok, wzruszając ramionami. Ton Dumbledore’a wystarczył, by Harry wiedział, że ma kłopoty.
- Nie uważałem, że to sprawiedliwe zostawiać go z kimś, kogo nie było z nami całkowicie – powiedział cicho Harry. – Viktor w ogóle nie zna pana Croucha. Syriusz i Remus powiedzieli mi o nim wystarczająco dużo, żebym mógł może mu jakoś pomóc.
Dumbledore położył dłoń na ramieniu Harry’ego.
- Dziś wieczorem podjąłeś bardzo duże ryzyko, Harry – powiedział, – i jestem z ciebie dumny. Kiedy zrozumiałeś, że jesteś w niebezpieczeństwie, pokazałeś Hagridowi, że go potrzebujesz. Takie szybkie myślenie uratowało ciebie i pana Croucha od tego, co chciało was zranić. Jednakże, póki błonia zamku nie zostaną dokładnie przeszukane, muszę nalegać, byś spędził noc w moich gościnnych kwaterach dla własnego bezpieczeństwa.
- Ale co z panem Crouchem? – zapytał Harry, zerkając na dyrektora. – Co, jeśli nie chodziło o mnie? Pan Crouch mówił, że coś jest jego winą, coś o Voldemorcie i o mnie. Może wiedzie coś, czego ktoś inny nie chce, żeby powtórzył.
Przez dłuższą chwilę profesor Dumbledore spojrzał na Harry’ego, po czym zerknął na pana Croucha.
- To może być prawda – przyznał, po czym skupił wzrok na Harrym. – Na noc zabezpieczę skrzydło szpitalne, żeby chronić pana Croicha, ale wciąż chcę, żebyś został w moich gościnnych kwaterach. Jestem pewny, że to ostatnie miejsce, w którym by cię szukano.
Harry musiał przyznać Dumbledore’owi rację. Nikt nie będzie go tam szukał, ponieważ nikt oprócz nauczycieli nie wie, gdzie to jest. Rozglądając się ponownie, Harry zauważył, że nikogo więcej nie ma w skrzydle.
- Czy z Viktorem wszystko w porządku? – zapytał.
Dumbledore skinął głową.
- Viktorowi nic nie jest – powiedział uprzejmie. – Profesor Karkarow zabrał go nie tak dawno temu. A teraz, jeśli czujesz się gotowy, zabiorę cię na noc do kwater, zanim dołączę do nauczycieli w poszukiwaniach.
Harry wyszedł za profesorem Dumbledorem ze skrzydła szpitalnego i czekał, aż dyrektor rzuci na nie kilka zaklęć ochronnych. Kiedy tylko były skończone, Harry wszedł z dyrektorem do jego biura, przez nie i do kwater sypialnych. Harry nie był zaskoczony tym, że czeka na niego piżama. Życzył Dumbledore’owi dobrej nocy, po czym przebrał się i zakopał w łóżku. Wpatrując się w sufit, Harry wewnętrznie przeszedł przez wszystko, co się wydarzyło. Co się stało panu Crouchowi, który prawdopodobnie był chory? Cały ten rok szkolny był jedną tajemnicą za drugą. Przynajmniej jedna rzecz nigdy się nie zmienia.