Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 29 sierpnia 2020

PDJ - Rozdział 3 – Riddle owinięty w zagadkę

Warrior i Freedom przelecieli nad wioską, kierując się na jej przeciwległą stronę, gdzie miał się znajdować domek Gauntów. Harry mógł sobie całkiem dobrze wyobrazić, czego szukali, tak samo jak Severus. Dumbledore powiedział, że dom Gauntów był czymś w postaci rozwalającej się chatki, ukrytej w przepuści obok tego, co kiedyś było szlakiem konnym przebiegającym przez Little Hagleton. Jak trudno można było znaleźć taką chatkę?

Ale nawet ze swoim jastrzębim wzrokiem, animadzy nie mogli zlokalizować domu Gauntów. Przelecieli kilka razy nad wioską, przyglądając się każdej możliwej przepuście i zarośniętym porzuconym budynkom, których nie było wiele, ale żaden nie był tym, którego szukali.

W końcu, po jakiejś godzinie lotów, Freedom spojrzał na Warriora i zaskrzeczał:

- Myślisz, że może został zburzony? Mugole czasem robią tak z budynkami uznanymi za niebezpieczne, wiesz?

Ale Warrior się nie zgodził.

- Nie, dyrektor mnie zapewnił, że dom Gauntów wciąż stoi. Jest to czarodziejska rezydencja, nawet pomimo słabego zbudowania i utrzymania, więc najprawdopodobniej ma zaklęcia konserwujące. A Gauntowie mieli dość niesmaczną reputację, więc wątpię, by jakikolwike mugol chciał się zbliżyć do tego miejsca. MUSI gdzieś tu być.

Freedom wydał z siebie niecierpliwy skrzek.

- Może jest jakoś ukryty? Za pomocą magii?

- Tak. – Warrior kłapnął dziobem. – Chociaż utrzymanie zaklęć maskujących na tak duży obiekt wymagałoby sporej siły. Jednakże Voldemortowi nie brakowało mocy i ambicji. I tak powinniśmy się z powrotem przemienić, bo robi się już ciemno, a przez to nasze oczy nie są aż tak wiarygodne, poza tym faktem jest, że latamy nad wioską od ponad godziny, a widok jastrzębi nie jest tu częstym widokiem.

Tak więc dwaj animadzy wylądowali na dużym zarośniętym polu tuż poza granicami wioski i wrócili do swoich ludzkich postaci.

- Co teraz? – zapytał Harry.

Severus rzucił mu ostre spojrzenie i Harry szybko zorientował się, że utrudnia koncentrację mężczyzny, więc zamknął usta. Rok temu nie byłby w stanie zinterprestować spojrzeń Severusa z takim stopniem intuicji, ale teraz mógł dostrzec niuanse w sposobach, w jaki mężczyzna piorunował go wzrokiem i w większości wypadków, co go do tego skłoniło. Nie żeby kiedykolwiek stał się całkowitym ekspertem w odczytywaniu wyrazów twarzy profesora, gdyż Snape zbyt długo był szpiegiem, żeby okazywać wszystkie emocje mową ciała i mimiką, ale stawał się coraz lepszy dzięki niektórym niemym wskazówkom Snape’a.

Harry obserwował, jak Severus pochyla lekko głowę i choć wyraz twarzy mężczyzny się nie zmienił, Harry czuł niewidzialną magiczną energię, gromadzącą się wokół drugiego czarodzieja, a ożywiona magia sprawiła, że jego skóra zapiekła od ciepłych strzał energii. Severus powiedział, że przez to, że Harry niemal zginął przez magię, Harry był nazbyt wrażliwy na używaną w pobliżu potężną magię. Gdyby Snape rzucił mroczne zaklęcie, Harry poczułby chłód i niepokój, a może nawet ból żołądka, tak jak podczas bitwy w Ministerstwie, gdy śmierciożercy rzucili Niewybaczalne. Severus twierdził, że tarcze oklumencyjne mogły w pewien sposób zmniejszyć tą wrażliwość, chociaż w tej chwili Harry nie używał ich, ponieważ nie uznawał magii Snape’a za nieprzyjemną.

Severus ponownie posłał swoją mentalną sondę, używając swojej mocy, by zasilić bezróżdżkowej zaklęcie wykrywające, jedno z najsilniejszych w swoim arsenale takich zaklęć. Jako szpieg studiował nie tylko sztukę unikania wykrycia, ale także odwrotność, więc mógł odnaleźć dokumenty i inne ukryte rzeczy. Biorąc pod uwagę fanatyczną naturę Voldemorta, Snape podejrzewał, że rzucił kilka warstw zaklęć zapobiegających wykryciu i ukrywających, jeśli tylko ukrył tutaj horkruksa.

Poczuł lekkie szarpnięcie gdzieś w prawo i zaczął powoli iść w tym kierunku. Magia ponownie go pociągnęła, więc szedł dalej, wyczuwając, że w tamtym kierunku jest dom. Dziwnym uczuciem była próba odnalezienia czegoś pod siecią maskującą. Nie chodziło o odkrycie, gdzie przedmiot był, ale gdzie to nie było. Według magicznego Wzroku Severusa, każde żywe stworzenie miało aurę i otaczała je pulsująca energia. Rzeczy nieożywione zwykle przyjmowały aurę osoby lub zwierzęcia, która je używała i promieniowały nieco mniejszą energią. Domy i inne mieszkania z materiałów, które niegdyś były ożywione, miały nieco większą aurę. Ale kiedy nałożyło się na coś zaklęcie maskujące, aura zostawała zmieniona, zakłócona i czasami całkowicie zanikała.

Gdy się wiedziało, w jaki sposób, można było skierować swój Wzrok i zobaczyć luki między rzeczami, a w tym wypadku, Severus był w stanie dostrzec po lewej stronie dziwną pustkę, w kępie zarośniętych żywopłotów i zarośli jeżyn. Rośliny ukazywały się jako błyszcząca zieleń, ale pośrodku istniała dziwna nicość.

To tam musiał być dom, choć były szpieg szedł dalej, póki nie dotarł do zarośli, gdzie się zatrzymał.

Harry, podążając za Snapem z niecierpliwością, uniósł wzrok i powiedział:

- Tutaj? Ale przelatywaliśmy nad tym miejscem jakieś tuzin razy.

- Jestem dobry w magii maskującej – powtórzył Severus. – Spójrz na to miejsce używając swojego magicznego Wzroku. Powiedz mi, co widzisz.

Harry wykonał polecenie i zobaczył jasnozieloną aurę zarośli.

- Widzę… że zarośla świecą zielenią i… - Zmrużył oczy. Wyglądało to tak, jakby w miejscu, gdzie krzak stykał się z drugim krzakiem, był jakiś rozmazany zarys. Wysilił wzrok. – To niemal… jakbym mógł zobaczyć… coś… wiotkiego… jak dym…

- Tak. A teraz odwróć nieco wzrok i spójrz kątem oka.

- Nic nie widzę. Tylko plamę czerni.

- Dokładnie.

- Co w tym dobrego?

- To, że nic nie widzisz oznacza, że ktoś coś ukrył, zwłaszcza, że powinieneś zobaczyć tu żywopłot – powiedział mu Severus. – Zaklęcia maskujące zwykle usuwają aurę obiektów albo, jeśli są wystarczająco silne, mogą usunąć same obiekty. A to pozostawia dziurę w tkance energetycznej.

- Więc… tak potrafisz dostrzec, gdzie jest dom? Przez to, czego tu nie ma?

- Tak. – Severus skinął głową z aprobatą. – Teraz muszę się zorientować, jak wiele jest tu warstw zaklęć i jak je usunąć.

- Nie możesz zwyczajnie rzucić Finite Incantatem?

 - Ono działa na jedno specyficzne zaklęcie, ale w na momencie, gdy wiele zaklęć jest nałożonych na siebie – odpowiedział Severus. – Aby usunąć zaklęcie, musisz dokładnie wiedzieć, co usuwasz. Jeśli nie wiesz, zaklęcie nie zadziała. Magia działa konkretnie, nie generalnie. Więc muszę się zorientować, jakie są to zaklęcia maskujące, warstwa po warstwie.

Harry jęknął.

- Ale… to może zająć kilka godzin!

- Tak. Może. To dlatego proszę znaleźć gdzieś miejsce z boku i się nie ruszać, panie Potter. Nie mogę pozwolić sobie na żadne przerwy w koncentracji.

Harry rozejrzał się, w końcu dostrzegając w miarę oczyszczony kawałek ziemi pod drzewem, gdzie mógł usiąść. Zdecydował, że będzie wypatrywał, czy ktoś nie nadchodzi, kto mógłby się zastanowić, dlaczego wysoki mężczyzna stoi nieruchomo i wpatruje się w krzak jeżyn. Oparł się o drzewo i obserwował ścieżkę prowadzącą do wioski.

Snape wypowiedział kolejne zaklęcie, które miało przebić osłony. Powoli nicość znikała, rozsuwając się jak zasłona zakrywająca okno. Ale pod spodem była kolejne warstwy zaklęć stworzone po to, żeby odwrócił wzrok i nie zobaczył tego, co tam powinno być. Warstwa po warstwie, jak po pajęczynie, pomyślał ponuro profesor i zabrał się do zdejmowania kolejnej wiązanki, używając kolejnego zaklęcia odsłaniającego, który miał rozerwać maskującą sieć jak gorący nóż.

Gdy Harry obserwował zarówno drogę, jak i Severusa, wydawało mu się, jakby czas się czołgał. Słońce zaszło za horyzontem i zapadła noc, a profesor wciąż pozostawał w miejscu, manipulując siecią zaklęć ze zręczną precyzją chirurga. Harry próbował raz czy dwa razy spenetrować sieć swoim własnym Wzrokiem, ale patrzenie na tak wiele magii na takiej małej przestrzeni było niczym patrzenie w słońce, więc zamrugał i przetarł załzawione oczy.

Zwyczajnie nie wiedział, jak to możliwe, że Snape tak długo utrzymywał skupienie, ale był pewny, że minęła co najmniej godzina lub dwie, od kiedy odkryli miejsce obecności domu w pierwszej kolejności. Nie uważał, że byłby w stanie tak długo się skupiać, ale może przychodziło to z praktyką, a Severus przez wiele lat był zarówno szpiegiem, jak i Mistrzem Eliksirów. Może zanim Harry osiągnie wiek Severusa, będzie na tyle zdyscyplinowany, żeby w taki sposób skupić swoją wolę i magię.

Gdzieś w wiosce zatrąbił samochód, rozległo się trzaśnięcie drzwiami i ktoś coś zawołał. Rozległo się radio i gdzieś na ulicy zawodziło dziecko, a dźwięki niosły się daleko, gdyż noc była cicha. Harry zastanawiał się, czy Hedwiga już się obudziła i czy byłaby w stanie ich znaleźć. Potem przypomniał sobie, że sowa nigdy wcześniej nie miała problemu ze znalezieniem go, co być może było częścią więzi między panem, a jego zwierzakiem.

Severus szarpnął mocno ostatnią warstwą sieci, kierując swoją wolę w zaklęcie ujawniające, póki nie zaczęło ono przenikać gęstej utkanej sieci niewidzialności i ją rozpraszać. Stopniowo zaklęcie maskujące było niszczone, póki nie pozostały tylko smugi.

Harry uniósł wzrok i zobaczył, jak dom Gauntów w ciągu kilku sekund pojawia się w jego polu widzenia. Wyszczerzył się od ucha do ucha. Tak trzymaj, Sev! – Ucieszył się w duchu. Udało ci się.

Mistrz Eliksirów odwrócił się, by spojrzeć na swojego ucznia z tryumfem w onyksowych oczach, ale wyglądał na bladego i wyczerpanego.

- W końcu udało się przebić ostatnią warstwę – powiedział ze znużeniem. – Oto dom Gauntów, pisklaku. Gdzie miejmy nadzieję, czeka na nas kolejna ukryta rzecz.

- Masz na myśli hor…

- Nie mów tego głośno! – zganił go opiekun. – Zbyt wiele wzmianek o tych zakazanych przedmiotach może zwrócić uwagę, której od niektórych nie potrzebujemy.

- W jaki sposób? Nie rozumiem, Sev. Jak samo wspomnienie nazwy może przyciągnąć uwagę?

Severus potarł dłoń twarzą.

- Słuchaj uważnie, Potter. Kiedy ktoś woła twoje imię, skupiasz się na nim?

- No, tak, pewnie.

- Imiona, zwłaszcza w świecie czarodziejów, mają dużą moc. W dawnych czasach badań nad magią, nazwanie rzeczy tak naprawdę oznaczało przejęcie nad nimi władzy i czasami to wciąż ma moc. Więc lepiej, żebyśmy nie mówili, czego szukamy, żeby ktoś z drugiej strony nie miał szansy tego usłyszeć. Żywy czy martwy. Pamiętaj, przezorny zawsze ubezpieczony.

- Och. Teraz rozumiem. Więc myślisz, że to… ustrojstwo tu jest?

Jego brwi uniosły się.

- Ustrojstwo?

- Cóż, powiedziałeś, żeby nie nazywać tego po imieniu.

- Na podstawie takiej ilości zaklęć ukrywających sądzę, że tak, jest tutaj. – Wskazał na dom.

Dom Gauntów był w tak opłakanym stanie, opuszczony, jak im powiedziano. Był wykonany z taniej deski, farba odchodziła ze ścian w obskurnych pasach szarości, drzwi pomalowano na stonowaną zieleń, która do tego czasu wyblakła w obrzydliwy brązowo-fioletowy kolor, a ponad wyrzeźbiony był sierp księżyca, co przypominało Harry’emu wychodek. Płyty dachowe zostały rozerwane i połowa zniknęła z dachu, a kamienie budujące komin również się zapadły. Ścieżka i trawnik były porośnięte chwastami, kilka okien było pękniętych, a jedna okiennica wisiała żałośnie tuż po lewej stronie.

- Ten dom wygląda tak, jakby był krok od uznania go za nawiedzony – oświadczył Harry. – Wejście tam jest bezpieczne?

- Powiedziałbym, że nie, jednak musimy wejść – westchnął Snape, po czym wskazał różdżką na drzwi i rzucił szybkie zaklęcie otwierające.

Drzwi otworzyły się i Harry ruszył do przodu. Zatrzymał się na progu, przypominając sobie wykłady Severusa na temat rzucania zaklęć wykrywających, gdy wchodził do czarodziejskiego mieszkania bez zaproszenia. Ale jego zaklęcia nie pokazały żadnych zabezpieczeń na drzwiach, więc wszedł do środka, unosząc jednocześnie różdżkę.

Po chwili Severus za nim podążył, połknąwszy eliksir na ból głowy.

Wewnątrz śmierdziało pleśnią, a kurz na podłodze był gruby na niemal cal. Na podłodze leżało kilka zjedzonych przez mole dywanów, dwa lub trzy fotele z dziurami w poduszkach oraz w kącie stał stary sekretarzyk. Po prawej stronie stał pękaty piec ze starym rondlem na wierzchu. Nad kominkiem wypełnionym popiołem i sadzą znajdowało się zdjęcie Salazara Slytherina. Rozchwiane schody prowadziły prawdopodobnie na strych. Po prawej stronie znajdowała się umywalka i częściowo otwarte drzwi prowadzące do łazienki. Poza tym dom był pusty.

Zanim Severus zdążył powiedzieć swojemu uczniowi, żeby się nie ruszał albo uważał, gdzie stąpał, że w podłodze mogą znajdować się ukryte osłony, Harry podszedł do schodów, by spojrzeć w górę. Gdy chłopiec to zrobił, poczuł, jak coś łapie go za buta i potknął się, jakby o coś zahaczył, ale w tamtym miejscu nic nie było. Upadł z hukiem na kolana, ślizgając się po zakurzonej podłodze.

- Cholera, Potter, uważaj, gdzie…!

Rozległ się dźwięk przypominający odpalanie zapałki, po czym schody i część podłogi zajęły się ogniem.

Z przerażonym okrzykiem, Severus skoczył do przodu, chwytając Harry’ego zatył koszulki i rzucił chłopca za siebie.

W jednej minucie Harry leżał na podłodze i płomienie pędziły niecierpliwie w jego stronę, a w następnej był po drugiej stronie pomieszczenia, obserwując z przerażeniem, jak Severusa otacza pierścień ognia.

- Severus! – Nie był w stanie powstrzymać wycia, które wydobyło się z jego gardła.

Płomienie tańczyły chciwie wokół wysokiej, odzianej w czarne szaty postaci, a potem usłyszał głos profesora:

- Aguamenti majoris!

Woda eksplodowała z hebanowej różdżki Snape’a, gasząc część szalejącego ognia, a chmury pary wzbiły się w powietrze, zasłaniając Severusa.

Harry zaczął się dusić i sapać – dym był okropny, a jego oczy zaczęły łzawić. Chwiejnie podszedł do okna, uderzając w nie dłonią i wybijając szybę. Kaszląc, wciągnął nieco chłodnego powietrza, po czym udało mu się przywołać do zrujnowanego domu nieco orzeźwiającej bryzy, żeby mógł oddychać, owijając twarz chusteczką.

Jakiś instynkt skłonił go do zmiany postaci i w chwili, gdy stał się Freedomem, z zadymionego wnętrza wyłonił się czerwonawy, czarny pies, podobny do owczarka niemieckiego, ale znacznie większy, z płonącymi, żółtymi oczami i jęzorami ognia wystrzeliwującymi z jego pyska.

Freedom wzbił się w powietrze w ostatniej chwili, unikając szczęki piekielnego ogara. Plamki ognistej śliny wypaliły dziury w deskach podłogowych i demoniczny pies zaryczał zaciekle.

Okropne ujadanie psa wysłało falę uderzeniową w stronę Freedoma i jastrząb zadrżał, niemal spadając z wysokości, gdy na jego słuch zadziałało magicznie wzmocnione szczeknięcie piekielnego ogara. Gdy jastrząb zaczął spadać, ogar skoczył na około sześć stóp, a jego szczęki ledwie ominęły ogon Freedoma.

Wypluł dwa czerwone pióra i zawarczał.

Merlinie, ale było blisko!­ – pomyślał Freedom i zrobił koło nad wściekłym psem.

Piekielny ogar zerknął na jastrzębia, ale był sprytny i nie próbował ponownie skakać w kierunku ptaka. Zamiast tego odwrócił się i przeskoczył przez pierścień ognia do Severusa, który zdołał ugasić najgorsze płomienie, ale został niemal pokonany przez powstały dym i parę.

Snape właśnie próbował pozbyć się dymu zaklęciem świeżego powietrza, gdy ogar wylądował na nim, przygniatając go do podłogi. Przypadkowo upadł na tą część podłogi, gdzie płomienie zostały już ugaszone, więc nie spłonął.

Uniósł dłoń, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy ogar próbował rozerwać mu gardło.

Kły demonicznego psa zacisnęły się na jego różdżce i właśnie wtedy Severus przemienił się w Warriora.

Ogar nagle uświadomił sobie, że łapą już nie trzyma człowieka, a zwinnego jastrzębia, który swoim ostrym jak brzytwa dziobem dźgnął psa we wrażliwe oczy i nos, wbijając się w delikatne ciało. Piekielny ogar zaskowyczał jak uderzony biczem kundel i cofnął się, dając Warriorowi czas na rozpostarcie skrzydeł i wzbicie się w wypełnione dymem powietrze.

Jastrząb poczuł, jak mięśnie jego ramion protestują, ponieważ pazury psa nieco go podrapały i przypaliły mi kilka piór, ale zignorował ból i wzbił się wyżej, próbując się wydostać z niebezpiecznego obszaru.

Freedom niemal został rzucony na większego jastrzębia, sycząc i kaszląc.

- Nie mogę… oddychać! Huh? Warrior, czy to ty?

Warrior ostro ugryzł mniejszego jastrzębia.

- Leć w stronę okna, głupi pisklaku!

Freedom pisnął.

- Auu! Ale co z tym demonicznym psem? A dom spłonie!

- I my również, jeśli nie ruszysz tyłka! – wrzasnął Warrior i za pomocą dzioba i szponów popchnął zaskoczonego jastrzębia w stronę pękniętego okna.

Freedom odleciał szybko od pozornie oszalałego jastrzębia, chwilę później wylatując przez okno, po czym wzbijając się w powietrze i zatrzymując się w powietrzu, by złapać oddech. Co dziwne, skaczące płomienie we wnętrzu domu były ledwo widoczne z zewnątrz.

Chwilę później pojawił się ciemniejszy jastrząb, lądując na dachu i zmieniając się z powrotem w postać Severusa Snape’a. Zanim Freedom zdążył zapytać, co on robi, Snape przebiegł po spłaszczonym dachu i wsunął rękę w komin.

Jedno zaklęcie podmuchu wiatru dalej stłumiło pozostałe płomienie i usunęło większość dymu. Potem profesor zmienił się z powrotem w Warriora i zleciał w dół komina, a chwilę później podążył za nim Freedom.

Dwa jastrzębie wpadły przez komin do głównego pomieszczenia domu i zobaczyły zdezorientowanego piekielnego ogara, wędrującego w kółko, śliniącego i skomlącego.

- Teraz, pisklaku! – wrzasnął Warrior, wspinając się tak wysoko, aż pod szczyt sufitu.

Potem zamknął skrzydła i zanurkował z wyciągniętymi szponami, uderzając mocno w piekielnego ogara w środek jego grzbietu, szponami wbijając się we wrażliwą śledzionę i nerki, które znajdowały się na prawo od rdzenia kręgowego psa, bo pomimo że wyglądał jak pies, demon miał całkowicie inną anatomię.

- Kreee-aarr!

Freedom runął z powietrza jak błyskawica, mniejszy i szybszy niż jego towarzysz.

Piekielny ogar ryknął, płomienie wystrzeliły z jego paszczy, gdy szpony jastrzębia przebiły jego organy, ale nim zdążył odwrócić się i usmażyć Warriora, Freedom uderzył w jego głowę, wbijając szpony w jego ogniste oczy.

Animag przylgnął do niego mocno, podczas gdy demoniczny pies miotał się i wył, biegając w kółko i próbując odeprzeć oba ptaki, po całej podłodze pozostawiając pachnącą siarką, zieloną krew.

Nagle piekielny ogar rzucił się na ziemię i przeturlał, próbując ostatkiem sił zmiażdżyć i udusić większego jastrzębia. Freedom wypuścił umierające stworzenie, po czym krzyknął na Warriora:

- Puść go! Szybko!

Ale zwykle opanowany i spokojny Warrior był pogrążony w zabójczej wściekłości i nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, póki Freedom nie ugryzł go ostro w ramię.

- Warrior, rusz się!

Jastrząb puścił piekielnego ogara i wzbił się w powietrze w chwili, gdy pies przewrócił się na plecy, po czym zawisnął w miejscu, podczas gdy stworzenie wiło się i syczało przekleństwa na dwa jastrzębie, po czym zgasło w wybuchu szkarłatnego ognia piekielnego, pozostawiając po sobie na podłodze poczerniałą plamę.

Freedom wylądował i zmienił się w Harry’ego, a chwilę później to samo zrobił Warrior.

- Sev, nic ci nie jest? – zapytał ze zmartwieniem Harry, ponieważ profesor wydawał się oszołomiony.

- Ja… Chyba tak. – Snape spojrzał na siebie pytająco. Jego czarne szaty pokryte były sadzą, a dłonie zaczerwienione od walki z płomieniami. Zakaszlał ostro, ponieważ część dymu dostała się do jego płuc, pomimo szybkich zaklęć przywołujących wodę i powietrze.

Ostry kaszel Snape’a spowodował również u Harry’ego atak i przez dziesięć lub piętnaście minut jedynie kaszleli, gdy ich ciała starały się usunąć śmiertelną truciznę z ich płuc.

Kiedy Harry był w stanie odetchnąć bez wypluwania płuc, sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął awaryjny zestaw eliksirów, który Severus nalegał, by zabrać, powiększył go jednym słowem, po czym wyjął eliksir poprawiający oddech i połknął go. Eliksir zaczął działać, natychmiastowo lecząc uszkodzoną przez dym tkankę płuc i tchawicy.

Położył swój zestaw na podłodze i ruszył pomóc wciąż dyszącemu Severusowi, który był w gorszej sytuacji niż on, będąc prawie w środku piekła, usiąść.

- Wypij, Sev – nalegał, przykładając fiolkę eliksiru ułatwiającego oddychanie do ust Mistrza Eliksirów.

Snape próbował zrobić ruch, jakby chciał odepchnąć jego rękę, ale Harry pozostał niewzruszony.

- Nie. Pij! Do cholery, nie umiem podać ci go zaklęciem, więc będziesz musiał go przełknąć. No, dalej. – Przechylił fiolkę i udało mu się nakłonić czarodzieja, żeby trochę przełknął.

Skurcze ustąpiły i Harry nakłonił swojego mentora do kolejnego łyku.

Potem szczupła dłoń zacisnęła się na fiolce i Snape dokończył wywar bez dalszego ponaglania.

Po tym Severus wydawał się bardziej komunikatywny i powiedział ostro:

- Dlaczego nie wyleciałeś, gdy ci to nakazałem, panie Potter?

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Byłem… chyba zdezorientowany i zły. Wszystko w porządku? Myślałem… że nie żyjesz.

- Poza kilkoma drobnymi oparzeniami nic mi nie jest. Dziękuję za ostrzeżenie, pisklaku. Czasami postać jastrzębia… ma własny umysł – przyznał ze smutkiem Mistrz Eliksirów. Potem wyciągnął rękę i pacnął młodszego czarodzieja w tył głowy.

- Au! Za co to? – zapytał Harry.

- Za to, że w typowy dla Gryfona sposób wpadłeś do domu bez uprzedniego sprawdzenia, czy w środku są zabezpieczenia.

- Ale sprawdziłem drzwi – zaprotestował Harry, pocierając głowę. – Skąd miałem wiedzieć, że na podłodze jest jakaś cholerne ognista pułapka?

- Ruszając głową, młody człowieku. Myśl zanim zareagujesz – skarcił go mentor. – Gdybyś zaczekał, mógłbym wykryć tą pułapkę, ale zamiast tego wszedłeś prosto w nią.

Harry zarumienił się, wiedząc, że Snape ma rację. Niemal zabił ich obu przez swoje zbyt pochopne działanie.

- Wybacz, Severusie. To się więcej nie wydarzy. Możesz uziemić mnie później, dobra?

- Chyba tego nie zrobić, pisklaku. Zostałeś ranny?

- Nie. Ten cholerny pies wyrwał mi kilka piór z ogona, ale poza tym nic mi nie jest.

- Jesteś pewny? – Severus zmarszczył brwi, wyciągając różdżkę i wypowiadając szybkie zaklęcie diagnostyczne.

Okazało się, że wszystko było normalnie poza kilkoma zadrapaniami i siniakami na tyłku Harry’ego, gdzie próbował ugryźć go pies. Severus wyjął swój własny zestaw eliksirów, który zawierał więcej mikstur niż ten jego praktykanta i podał animagowi przysadzisty, gliniany dzbanek.

- Proszę. Wetrzyj to w tyłek, usunie zadrapania i siniaki.

Harry zarumienił się.

- Jak…? Nie potrzebuję go.

- Nałóż warstwę, bez dyskusji, mój panie. Nawet zadrapanie od takiego psa może być śmiertelne. A może ja mam to zrobić?

- Nie! – wrzasnął Harry, chwytając słoik i pędząc do łazienki.

Gdy Harry wykonywał swoje, Severus zajął się swoimi zadrapaniami kolejną maścią. Właśnie kończył zakładać z powrotem koszulkę, gdy Harry wyszedł z łazienki wciąż czerwony na twarzy i oburzony.

- Wiesz, Sev, nie powinieneś ryzykować swojego życia – skarcił go, oddając słoik. – Więc dlaczego rzuciłeś mną wcześniej o ścianę?

- Po pierwsze, próbowałem uchronić cię od spłonięcia, a po drugie nie rzuciłem tobą o ścianę, przerzuciłem cię za siebie.

- I prawie sam stałeś się chrupkim jastrzębiem.

- Nieprawda. Ja byłem przygotowany do walki z ogniową pułapką.

- Niemal zginąłeś! – krzyknął jego praktykant. – Spójrz na swoje ręce! – Wskazał na smukłe ręce, które były zaczerwienione i poparzone.

Severus skrzywił się.

- Może… Trochę się przeliczyłem. Moje wyczucie czasu się psuje.

- Nie rób tak ponownie, słyszysz? – Harry machnął palcem w kierunku mentora tylko w połowie żartobliwie. – Gdybyś umarł…

- Wtedy przepowiednia nie mogłaby się spełnić.

- Nie! Cóż, tak, to prawda, ale… gdybyś umarł, Sev… Nigdy bym sobie nie wybaczył… Nigdy.

- Bzdura, dziecko – powiedział szorstko Severus. – Zapewniam cię, że kiedy umrę, będzie to mój wybór. I nie będziesz musiał czuć się ani trochę winny, Harry Jamesie Potterze.

- Będę – syknął chłopak, spoglądając w ziemię. – Ponieważ ruszyłeś ze mną na tą misję… i może powinienem był iść sam…

- Dlaczego? Żebyś mógł samotnie zagrać bohatera i umrzeć? – warknął Mistrz Eliksirów. – Harry, przepowiednia jasno stwierdza, że jest potrzebna nasza dwójka, a ja zdecydowałem się ruszyć z własnej woli. Nie jesteś odpowiedzialny za dokonany przeze mnie wybór, jak wiele razy mam ci to powtarzać, uparty chłopcze?

- Wiem, ale…

- Nie! Znałem ryzyko i był to mój wybór – mój, nie twój – że je podjąłem. Chcę, żeby Riddle został zniszczony tak samo, jak ty, może nawet bardziej.

- Twoje ręce, Sev. – Harry skinął na nie. – Pozwól mi je uleczyć.

Severus otworzył usta, żeby zaprotestować, ale potem doszedł do wniosku, że może pomoże złagodzić poczucie winy chłopca, jeśli pozwoli mu pomóc w procesie leczenia.

- No dobrze. W tyle zestawu jest butelka wody źródlanej w buteleczce, użyj jej najpierw, a potem maści na oparzenia. Są w niej również czyste bandaże.

Wyciągnął rękę, a Harry łagodnie ją ujął i położył na swoich kolanach. Delikatnie zaczął myć rękę profesora.

Severus spojrzał na swoją poparzoną dłoń i zadrżał.

- Nienawidzę ognia – wyszeptał na wpół do siebie. Jego oczy pociemniały i wydawało się, że przypominał sobie coś, co zdarzyło się dawno temu, co lekko go niepokoiło.

Harry podniósł wzrok znad dłoni Snape’a i zapytał bardzo cicho:

- Co masz na myśli, Sev? Znaczy, ja też nienawidzę ognia, ale… brzmisz, jakbyś widział coś strasznego…

Severus mruknął, niemal jak w transie.

- Tak… dawno temu…

- Co widziałeś?

Nagle Severus potrząsnął głową.

- Nie ma sensu o tym mówić, Harry.

Harry przechylił głowę, delikatnie bandażując dłoń nauczyciela, a potem zaczął z drugą.

- Severusie, pamiętasz, gdy mi powiedziałeś, że dobrze jest mówić o rzeczach, które mnie dręczą? Że nie powinienem tego trzymać w sobie i pozwolić się temu jątrzyć? Cóż, może powinieneś posłuchać własnej rady, profesorze.

- Co to ma znaczyć? Próbuje pan teraz grać mentora, panie Potter?

Harry posłał mu lekki uśmiech aprobaty.

- Próbuję ci pomóc, Sev. Ponieważ jesteś moim przyjacielem. I moim opiekunem. I pomogłeś mi, gdy tego potrzebowałem. Zamiana byłaby sprawiedliwa. – Potem pochylił głowę i kontynuował pracę nad lewą ręką Severusa.

Severus był cicho przez dłuższą chwilę, jego oczy patrzyły w dal, gdy na nowo przeżywał jedno z najokropniejszych wspomnień z czasu, gdy był szpiegiem. Harry niemal myślał, że nie powie nic więcej, ale w końcu przemówił, a jego głos był niski i ochrypły z powodu starej udręki.

- Stało się to kilka miesięcy po twoim urodzeniu, w październiku, pamiętam ten miesiąc, ponieważ był wyjątkowo suchy. Byłem tajnym agentem przez kilka lat i Voldemort stopniowo zaczynał dawać mi więcej swobody, jeśli chodzi o przydzielane mi zadania. Głównym było oczywiście szpiegowanie Dumbledore’a, ale okazjonalnie wzywał mnie z innych powodów. Tym razem… zdecydował, że niektórym mugolakom trzeba przypomnieć ich miejsce i że nie powinni mieć prawa do rozmnażania się jak króliki. – Severus zadrżał i skrzywił się.

- Wybacz, zrobiłem ci krzywdę?

- Nie. – Oblizał wargi i kontynuował. – Poszliśmy do domu rodziny mugolaków w Somerset. Lucjusz, ja, Bellatrix i kilku innych. Otoczyliśmy dom, ogłuszyliśmy rodziców i zabraliśmy ich czwórkę dzieci. Voldemort zabiera je do leśnego przepustu, budzi rodziców i unieruchamia ich. Dzieci były przerażone, najstarsze miało tylko dziewięć lat, najmłodsze było przedszkolakiem. Szlochały i płakały. Voldemort uśmiechał się, nigdy nie zapomnę tego uśmiechu. Podszedł do najstarszego i poklepał go po głowie. „Nie płacz, dziecko. Wkrótce więcej nie zaznasz bólu i strachu”. Potem roześmiał się. Dzieci nie rozumiały, chciały tylko, żeby je wypuszczono. Powiedział im, że nie zasługują na życie, że świat musi być oczyszczony z ich obecności. – Mistrz Eliksirów zamknął oczy. – Potem rzucił na nie zaklęcie zapalające i spalił je na popiół. Wszystkie… nawet to maleństwo… spalił je żywcem, podczas gdy my patrzyliśmy… rodzice nie mogli nic zrobić… a potem ich zabił… Nic nie mogłem zrobić… bo w innym wypadku moja przykrywka zostałaby zniszczona… a Zakon musiał znać jego plany i słabości… Więc obserwowałem i czasami… czasami słyszę ich w swoich snach… krzyczących, żebym ich uratował… ale nic mogę zrobić nic poza obserwowaniem, jak umierają w płomieniach…

Harry uniósł głowę i zobaczył posępny, gorzki ból w oczach mężczyzny. Słowa Severusa prześladowały i przerażały go, gdy zdał sobie sprawę, że Mistrz Eliksirów znosił gorsze rzeczy niż klątwa Cruciatus podczas swoich obowiązków szpiega.

- O Boże, Sev. To po prostu… - urwał, niezdolny do wyartykułowania tego, co czuł. – Dotychczas nie rozumiałem, co naprawdę oznacza być szpiegiem…

- Nikt nie rozumie, póki sam nie będzie musiał nim zostać – odpowiedział cicho były szpieg. – W byciu szpiegiem nie ma uroku, czy heroizmu. To niewdzięczne i niebezpieczne zadanie, widziałem rzeczy, które na wieki będą mnie prześladować. Nigdy nie poleciłbym tego, jako odpowiednią karierę – powiedział z mrocznym poczuciem humoru. – To była jedna z najgorszych i najtrudniejszych rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłem – stanie przed tym draniem i pozwolenie mu na skrzywdzenie tych dzieci. – W obsydianowych oczach była teraz straszliwa wściekłość, zmieszana z okropnym smutkiem. – Tego dnia przysiągłem, że pewnego dnia nastąpi rozrachunek i zapłaci krwią za śmierć tych dzieci. Ten czas nadszedł, a to jest moja zapłata.

I twoja pokuta, pomyślał nagle Harry, choć dopiero wtedy zrozumiał, co tak bezlitośnie kierowało Mistrzem Eliksirów.

- To nie była twoja wina – powiedział nagle Harry. – Nie wiedziałeś, co Voldemort zrobi.

- Nie? Powinienem był to przewidzieć…

- Nawet gdybyś wiedział, mogłeś nie być w stanie ich uratować, a wtedy spaliłbyś przykrywkę i może zginął. Nie ty ich zabiłeś, Sev, więc przestań się obwiniać.

Severus prychnął, na wpół zirytowany, na wpół rozbawiony, że jego własne rady tak dobrze się przeciwko niemu odwróciły. Jakie to ironiczne, Snape. Uczeń został mistrzem.

- Ja… spróbuję.

- Dobrze. Ponieważ to Voldemort jest za to odpowiedzialny, nie ty – powiedział szczerze Harry, po czym lekko przytulił przez chwilę drugiego czarodzieja, po czym odsunął się.

- A za co to?

- Wyglądałeś, jakbyś tego potrzebował – odpowiedział chłopiec, wzruszając ramionami z zażenowaniem. Wstał i spojrzał na klatkę schodową. – Więc… może zobaczymy, czego strzegł ten ogar, żebyśmy mogli wysłać Riddle’a w jedną stronę do piekła?

- Wspaniały pomysł, pisklaku – powiedział Severus, badając schody pod kątem złych uroków, zanim zaczął po nich wchodzić.

Na górze znaleźli się w swojego rodzaju strychu, ciemnym i dusznym, więc Harry niemal natychmiast rzucił Lumos, ponieważ jego strach przed małymi, ciemnymi miejscami wywołał u niego drżenie i trudności z oddychaniem. Pod dachem był regał na książki, chociaż większość została usunięta, pozostało tylko kilka podniszczonych tytułów. W odległym kącie stało małe biurko z trzema szufladami po jego lewej stronie.

Severus szybko sprawdził, czy nie ma tu więcej pułapek, po czym skinął na Harry’ego, by poszedł za nim. Profesor podszedł, by obejrzeć półkę z książkami, a Harry ruszył do biurka.

Ku jego rozczarowaniu, biurko było puste poza kilkoma połamanymi piórami i kawałkami pergaminu oraz zepsutym kałamarzem.

- Śmieci! Tylko śmieci! – Czując wściekłość, że ryzykowali życie na nic, kopnął mocno bok szuflady biurka. Dolna szuflada wysunęła się, więc Harry wsunął ją z powrotem, ale okazało się, że nie chciała się prawidłowo zamknąć.

Do cholery! Uderzył mocno szufladę, która jednak tylko odbiła się i niemal upadła na jego stopę.

Severus uniósł wzrok znad studiowanych tekstów i powiedział ostro:

- Panie Potter, nie ma potrzeby, żeby pan wpadał w złość. Dlaczego kopie pan ten mebel?

Ponieważ cholernie mi się to podoba – miał na końcu języka, ale opanował się i odpowiedział:

- Ta cholerna szuflada się zablokowała i nie chce się zamknąć.

Ukląkł i pomacał w głębi szuflady, myśląc, że może jakiś pergamin utknął z samego tyłu.

Jednak jego palce napotkały coś innego.

Delikatnie podniósł z tyłu biurka mały, oprawiony w skórę notes. Notatnik! Może jest w nim coś o Voldemorcie. Otworzył go, mając nadzieję, że zawiera coś, co pomoże im w misji.

Ku jego konsternacji, pierwsze kilka stron było pustych, a reszta pokryta była dziwnym pajęczym pismem run, których nie potrafił odczytać. Sfrustrowany omal nie rzucił notesem o ziemi. Ale potem doszedł do wniosku, że może go równie dobrze pokazać Severusowi. Może on potrafi to odczytać. Mam tylko nadzieję, że to nie jest lista zakupów, książka adresowa czy coś równie bezużytecznego.

- Sev, chyba coś znalazłem.

Severus wstał.

- Co? Nie ma tutaj niczego o dużej wartości, wszystko to są stare podręczniki szkolne i żaden nie jest zaczarowany, żeby coś w nim ukryć.

Harry podał mu dziennik.

- Znalazłem to na końcu szuflady, tylko nie umiem tego odczytać.

Severus wziął notatnik i otworzył go.

- Dlatego, że nigdy nie uczyłeś się starożytnych run.

- Umiesz to przeczytać?

- Tak, mogę to przetłumaczyć. – Zmarszczył brwi. – Te zdania nie mają żadnego sensu. – Kontynuował czytanie.

- Co tam jest napisane? Są tam zaklęcia?

- Nie. To książka pełna fragmentów i rymowanych części, które nie są spójne, a przynajmniej w tych kilku linijkach, które mogę przetłumaczyć.

- Ale po co trzymać notatnik pełen rzeczy, które nie mają sensu?

- Gauntowie i Voldemort mieli napady szaleństwa… - skrzywił się Mistrz Eliksirów. Przejrzał ponownie linijki, przerzucając strony. Potem przerwał. – Czekaj. Jest w tym pewien schemat. Oczywiście! Jestem największym na świecie idiotą! To celowo nie ma sensu.

- Huh?

- To kod, Harry.

- Znaczy… Voldemort napisał to w starożytnych runach przy pomocy kodu?

- Może, a może nie. Dowiem się, jeśli zdołam to rozszyfrować?

- Potrafisz?

- Nie wiem. – Severus ziewnął.

- Założę się, że tego pilnował ogień i ogar – powiedział podekscytowany Harry. – Może są tam wskazówki, jak znaleźć… h-zakazane obiekty.

- Może. Ale jestem zbyt zmęczony, żeby teraz rozpocząć próby przetłumaczenia całego zeszytu, a tym bardziej, żeby złamać szyfr. Voldemort sądził, że jest sprytny, zostawiając za sobą zagadkę w zagadce.

- Powinniśmy odejść i wrócić później? – zasugerował Harry.

- Odradzałbym to.

- Dlaczego?

- Cicho i powiedz mi, co słyszysz – nakazał nagle Severus.

Harry posłuchał, a wtedy usłyszał ostry dźwięk deszczu uderzający o dach, a potem głośny grzmot. Na zewnątrz była burza, dość poważna, jeśli wskazywały na to odgłosy wiatru.

- Cholera, burza.

- Tak. Nie możemy teraz lecieć, to zbyt niebezpieczne. Proponuję zostać tu na dzisiejszą noc, nie mogę ryzykować złamanych skrzydeł, a aportację podczas burzy jest niemożliwa, bo sieje spustoszenie w zaklęciach teleportacyjnych.

Harry jęknął, bo naprawdę nie chciał spędzać tutaj nocy.

- A co z Hedwigą? I naszymi plecakami?

- Jestem pewien, że Hedwiga jest wystarczająco bystra, żeby znaleźć sobie jakieś schronienie – uspokoił go Severus. – A co do naszych bagaży… - Szybko przywołał je machnięciem ręki.

- Któregoś dnia musisz mnie nauczyć, jak to zrobić.

- Magia bezróżdżkowa może być trudna do opanowania dla większości czarodziei, ale biorąc pod uwagę twój talent, myślę, że mógłbyś się tego nauczyć. Ale nie mam czasu uczyć cię tego w tej chwili. Na razie zjedzmy i prześpijmy się.

Tym razem Harry przygotował mały posiłek złożony z zupy i kanapek, które zjedli łakomie. Severus zmusił Harry’ego do wypicia eliksiru uspokajającego przed pójściem do spania, po czym sam wypił fiolkę eliksiru nasennego, po czym zwinął się w swoim śpiworze, zasypiając przy akompaniamencie deszczu uderzającego o dach oraz okazjonalnego grzmotu i błysku błyskawicy.



Rozdział "Mocy Hogwartu" najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu ;)

środa, 26 sierpnia 2020

TCNZ - Rozdział 25 – Ten chłopak Malfoyów

Autor: pommedeplume

Oryginał: That Malfoy Boy

Zgoda: jest            

Rating: +13

Pairing: Wolfstar

Ilość części: 1

Opis: Są czwarte urodziny Harry’ego, a kuzynka Syriusza musiała przyprowadzić tego chłopaka Malfoyów…

 

31 lipca 2007r.

Andromeda Tonks była w opinii Remusa Lupina bardzo czarującą kobietą, posiadającą dobry wygląd rodziny Black, ale była o wiele cieplejszą, milszą osobą. Podobnie myślał o jej jedenastoletniej córce, Nimfadorze, która wolała, by zwyczajnie nazywać ją Tonks z powodów, które Remus mógł z nią solidaryzować. Remus nie mógł powiedzieć, by drugi towarzysz Andromedy, zabrany z okazji urodzin Harry’ego, był równie czarujący.

Remus spotkał syna Malfoyów tylko raz, tego samego roku na pogrzebie matki Syriusza. Chłopak wydawał się równie nieprzyjemny, co jego rodzice, choć Remus nienawidził oceniać kogoś tak małego.

Kiedy Syriusz otworzył drzwi, by przywitać swoją ulubioną kuzynkę, Remus od razu poczuł zaskoczenie pojawieniem się Draco. Nie mógł nawet zrozumieć, jaka sekwencja zdarzeń mogła doprowadzić do tego, że chłopak znalazł się na ich progu.

Na szczęście Syriusz był równie zdezorientowany i wziął Andromedę na stronę, by grzecznie ją przepytać.

- Co ten chłopak tu robi? Nie możesz powiedzieć, że Lucjusz i Narcyza nie mają nic przeciwko? – zapytał Syriusz, gdy Tonks i wspomniany chłopak wyszli na podwórko.

- Oczywiście im nie powiedziałam – stwierdziła Andromeda, posyłając Syriuszowi zadowolony uśmiech, po czym podeszła i dodała prezent do stosu nieodpakowanych prezentów Harry’ego.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, że odkryją to? – zapytał Syriusz, brzmiąc na zirytowanego.

- Tak. Ale sądzę, że to dobre dla chłopca. Jest ponury i antyspołeczny. Musi zobaczyć, że ludzie z innych klas nie są gorsi niż on – powiedziała Andromeda, podchodząc do nich i zaczesując swoje jasnobrązowe włosy na ramię.

- Jesteś okropnie spokojna. Kiedy odkryją, co zrobiłaś, nie pozwolą ci się z nim ponownie widzieć!  - narzekał Syriusz, niemal warcząc.

- Uspokój się, Syriuszu. Po tych wszystkich latach Narcyza się ode mnie nigdy nie odcięła. Och, udaje, że nie mamy kontaktu. Ale wciąż pisze maile i od czasu do czasu pozwala mi zaopiekować się jej synem. Sądzę, że jeśli Draco spodoba się to doświadczenie, może będzie bardziej skłonna pozwolić mu na podobne wypady.

- To naiwne – powiedział Syriusz, potrząsając głową.

- Syriuszu, znam moją własną siostrę lepiej od ciebie. Zaufaj mi – powiedziała Andromeda, po czym posłała obu krótki uśmiech, po czym skierowała się na tyły.

Syriusz oparł się o oparcie kanapy, potrząsając głową.

- Andromeda nie rozumie, że nie Narcyza mnie martwi. Raczej Lucjusz. Widziałeś, jak wyglądał, gdy na pogrzebie Bellatrix powiedziała, że jesteśmy gejami? Wyglądało to tak, jakby bał się, że Draco może się tym od nas zarazić.

Syriusz się trząsł. W takich momentach, gdy ten wysoki mężczyzna wydawał się przygotowany na skurczenie się i rozpadnięcie, Remus wiedział, że tylko położenie ręki na jego dłoni pomoże mu odzyskać równowagę. Syriusz wypuścił powietrze, gdy Remus chwycił go za rękę, drżenie ustąpiło. Remus przytulił Syriusza i wyszeptał:

- Sytuacja jest jaka jest. Będzie co będzie. Trzeba to jak najlepiej wykorzystać.

Więc Remus poprowadził swojego chłopaka na ich podwórko, gdzie biegało wiele dzieci. Poza Harrym, Draco i Tonks, Molly Weasley przyprowadziła swoje liczne dzieci, w tym przyjaciela Harry’ego, Rona. Ich sąsiedzi, Lovegoodowie, również przyprowadzili swoją małą córeczkę, Lunę, która bawiła się z córką Molly, Ginny.

Tonks skierowała się ku jednemu ze starszych chłopców Weasleyów, Charliemu, który był około jej wieku. Harry bawił się z Ronem i psem rodziny, Łapą. Draco… stał sam i dąsał się, jak spodziewał się Remus.

Molly Weasley podeszła do Draco i zapytała go, czy chce się bawić. Draco potrząsnął głową, wyglądając na zawstydzonego. Molly wyglądała na zasmuconą i podeszła do innych dorosłych na ławce.

- Nigdy nie widziałam chłopca jak on, który nie chciałby się bawić z innymi dziećmi.

Syriusz prychnął.

- Byłem taki w jego wieku. Ale ja z tego wyrosłem – powiedział.

- To tylko dowodzi mojego zdania, prawda? – zapytała Andromeda.

Syriusz zmarszczył brwi i nie odpowiedział.

- To nie jego wina, Molly. Chłopak był izolowany – powiedział Remus.

- Znaczy nasz Percy też potrafi być nieco zdystansowany, ale zwykle przychodzi – powiedziała Molly, siadając.

- Percy dzisiaj nie przyszedł, prawda? – zapytał Remus, rozglądając się i licząc rude dzieciaki na ogrodzie.

- Nie. Tylko Ron, Fred, George, Ginny i Charlie.

Remus spojrzał z powrotem na podwórko.

- Nie widzę bliźniaków.

Molly szybko wstała, jakby rozległ się alarm.

- Fred! George! – zawołała, rozglądając się rozszerzonymi, wściekłymi oczami.

Wszyscy rozejrzeli się. W domu rozległ się nagły trzask.

Molly wpadła do środka, a tuż za nią Remus i Syriusz. Gdy już znaleźli się w środku, oczy wszystkich rozejrzał się dookoła, po czym wbiegli po schodach, by zobaczyć, jak dwóch krępych chłopców niemal upada na twarz, by wydostać się z sypialni Remusa i Syriusza.

Podczas gdy Molly karciła chłopców, Remus zajrzał do sypialni. Przewrócili jego mniejszą półkę na książki. Westchnął, ale cieszył się, że nie wyrządzili żadnego prawdziwego bałaganu, choć nawet nie mógł sobie wyobrazić, co robili. Może była to tylko przygoda, którą mogły zrozumieć jedynie sześciolatki.

Remus spodziewał się, że Syriusz się zdenerwuje, ale wydawał się dobrze trzymać, pewnie bardziej zmartwiony chłopakiem Malfoyów. Zamiast tego Syriusz pomógł Remusowi poprawić półkę, co zajęło tylko kilka minut, podczas gdy Molly wciąż łajała bliźniaków.

- Przepraszam za to. Obiecali, że nie będą więcej zwiedzać waszego domu – powiedziała Molly z ciepłym uśmiechem, który zmienił się w grymas, gdy odwróciła się do Freda i George’a, prowadząc ich na parter.

Gdy Remus i Syriusz skończyli układanie ostatniej książki na półce, rozległ się ponowny krzyk Molly Weasley:

- Ronaldzie Weasley, zejdź z niego w tej chwili!

Syriusz zaklął i podążył za Remusem na dół. Remus zastanawiał się, czy takie właśnie były przyjęcia urodzinowe dla dzieci czy to on i Syriusz mieli wyjątkowego pecha.

Wróciwszy na zewnątrz, odkryli nieprzyjemną scenę: Ron Weasley siedział na płaczącym Draco Malfoyu. Harry płakał w pobliżu i próbował odciągnąć swojego przyjaciela od Draco.

- Na miłość boską, mają cztery lata – powiedział Remus, nie wierząc własnym oczom.

Molly Weasley ściągnęła swojego syna z Draco. Andromeda podeszła, by otrzepać Draco i go przebadać.

- Nic mu nie jest – stwierdziła.

- Ronaldzie Weasley, wytłumacz się! – zażądała Molly od swojego czteroletniego syna.

- On zaczął!

- On kłamie! – pisnął Draco.

Harry próbował sprawdzić, co z Draco, ale Draco skrzywił się i odszedł, pozostawiając przygnębionego chłopca.

- Mają cztery lata – powtórzył Remus, mając nadzieję, że ktoś mu wyjaśni, jak czterolatki mogą tak łatwo wywiązać między sobą konflikt.

- Wciąż są ludźmi, Remus – stwierdził Syriusz.

Andromeda podeszła, wyglądając na zrezygnowaną.

- Może miałeś rację, Syriuszu. Może zabranie Draco było błędem.

Syriusz posłał kuzynce lekki uśmiech.

- Lubi ciasto, prawda? – zapytał.

- Tak mi się wydaje. Które dziecko nie lubi?

- Kto jest gotowy na tort? – krzyknął Syriusz, powodując, że chmara szczęśliwych dzieci wbiegła do ich domu.

Tak więc wszyscy zaśpiewali Harry’emu „Sto lat” i zaserwowano tort. Ciasto było tylko chwilową rozrywką, ale chłopiec Malfoyów wydawał się być w tej chwili cały i zdrowy. Harry wciąż próbował się z nim bawić, przez co Draco wyglądał na zawstydzonego. Pewnie nie był do tego przyzwyczajony.

- Harry to dobry dzieciak. Powinniście być z niego dumni. Nie ważne, jak bardzo Draco go odtrąca, wciąż wraca. Nie jestem pewna, jak wiele dzieci ma taką cierpliwość – powiedziała Andromeda, uśmiechając się do Syriusza i Remusa.

- Dzięki – powiedział Remus.

Po zjedzeniu ciasta, w końcu nadszedł czas na prezenty. Harry był podekscytowany, gdy otrzymał szereg małych, plastikowych zabawek, w które Remus był pewny, że wdepnie w środku nocy, gdy wstanie w nocy do toalety.

Na wiele sposobów, Remus był znudzony kupowaniem prezentów dla czterolatka. Nie umiał się doczekać dnia, kiedy będzie mógł dać synowi książkę, zestaw chemiczny lub teleskop. Oczywiście, będąc synem Jamesa Pottera, Harry może nie być zainteresowany takimi rzeczami. Może po prostu chcieć grać w piłkę nożną, uświadomił sobie Remus.

Próby Harry’ego dotarcia do dzieciaka Malfoyów trwały przez całe popołudnie. Draco wyraźnie był zainteresowany wszystkimi nowymi zabawkami Harry’ego, ale kiedy Harry próbował się podzielić, Draco potrząsnął głową.

Remus w końcu podszedł do chłopca:

- Jeśli chcesz się pobawić którąś z zabawek Harry’ego, jest to całkowicie w porządku.

Draco skrzywił się i pokręcił głową.

- Na pewno? – zapytał Remus.

- Zostaw mnie! – krzyknął Draco i odszedł.

Remus spojrzał na Syriusza i Andromedę, po czym potrząsnął głową.

- Nie musisz być niegrzeczny dla naszych gospodarzy – zawołała Andromeda, wzdychając z bezsensem.

Syriusz poklepał swoją kuzynkę ze współczuciem.

- To nie twoja wina, Andromedo – powiedział Syriusz, gdy Remus do nich wrócił.

- Wiem. Po prostu czuję się, że powinnam być w stanie zrobić coś, by mu pomóc.

- Jeśli chodzi o przyjemniejsze wieści, wygląda na to, że twoja dziewczyna świetnie się rozumie z Charlie’em Weasleyem – powiedział Remus, uśmiechając się do szczupłej dziewczyny z krótkimi włosami i niższym, krępym dzieciakiem Weasleyów, mającym obsesję na punkcie smoków.

- To chyba daje mi kolejną wymówkę, żeby wrócić. To oraz wasz ślub – powiedziała Andromeda.

- Och… Jeśli o to chodzi. Zdecydowaliśmy się go przenieść. Prawda jest taka, że przenosiliśmy go przynajmniej pięć czy sześć razy w ciągu ostatnich kilku lat. Ale zamiast go opóźniać, przyspieszyliśmy go w czasie. Chyba zdecydowaliśmy, że przesilenie letnie w przyszłym roku będzie bardziej odpowiednie. W końcu są to urodziny Syriusza – powiedział Remus.

- Ślub w wakacje. Jak cudownie – powiedziała Andromeda z ciepłym uśmiechem.

Ustalenie, kiedy mają wziąć ich pogański ślub okazało się nieco trudne, ale zdecydowali, że zorganizowanie go latem będzie dla wszystkich najmniej skomplikowane. Oczywiście do tego czasu pozostał prawie rok, co oznaczało, że zostało wiele czasu na ponowne przesunięcie daty.

W końcu sytuacja wyraźnie się uspokoiła. Lovegoodowie pożegnali się i zabrali Lunę do domu obok. Molly Wealsey zebrała wszystkie swoje dzieci i również poszła. Jedynymi dziećmi, które pozostały, były Harry, Draco i Tonks. Tonks błagała mamę, żeby pozwoliła jej spędzić u nich czasami noc, żeby mogła pobawić się z Charlie’em. Harry siedział na kanapie i obserwował, jak Peter ze swoją dziewczyną grają w gry na Xboxie Petera. Draco wydawał się zasnąć, a jego głowa spoczywała na śpiącym Łapie.

- Może gdy nie patrzyliśmy, Draco znalazł sobie przyjaciela – powiedział Syriusz.

Andromeda wzięła Draco w ramiona, wywołując skomlenie wielkiego, czarnego psa.

- Przypuszczam, że powinniśmy jechać. Miejmy nadzieję, że będziemy mogli was ponownie wkrótce odwiedzić – powiedziała Andromeda.

Tonks natarczywie szturchnęła mamę, więc Andromeda rzuciła:

- Och, Dora chce wiedzieć, czy może u was czasami nocować.

- Oczywiście. Jesteśmy rodziną. Jak możemy się nie zgodzić? – powiedział Syriusz z uśmiechem.

- Dzięki – pisnęła Tonks, przytulając swojego kuzyna, zmuszając go do podniesienia jej dla pełnego efektu.

Andromeda wyszła, a Remus i Syriusz opadli na kanapę, po czym przypomnieli sobie, że wciąż mają wiele do posprzątania. Na szczęście, Peter i Morag byli chętni pomóc, podczas gdy Harry drzemał na kanapie.

Remus zastanawiał się, czy będą musieli powtórzyć to w zeszłym roku i czy starszy Harry zgromadzi o wiele więcej przyjaciół. Sprawy mogły wymknąć się spod kontroli. Remus podejrzewał, że wszystko to było częścią bycia rodzicem. To była praca. Ale patrząc nad krawędzią sofy i spoglądając na śpiącego chłopca o ciemnej karnacji, czarnych dzikich włosach, wyglądającego tak bardzo jak James, sprawiło, że Remus zdał sobie sprawę, jak bardzo było to wszystko warte. Samo szarpnięcie za serce, które poczuł, zerkając na swojego śpiącego spokojnie syna, było tego warte.

Przed snem Syriusz odebrał telefon od Andromedy. Remus z niepokojem czekał, by usłyszeć, co miała do powiedzenia, po tym, jak Syriusz się rozłączył z zakłopotaną miną.

- Ona… powiedziała, że Draco dobrze się bawił. On… poprosił ją, czy mogą wrócić – powiedział Syriusz z niedowierzaniem na twarzy.

- Huh. Świat jest chyba zabawnym miejscem. Może mimo wszystko jest nadzieja dla Draco Malfoya – powiedział Remus, po czym pocałował Syriusza w policzek i odwrócił się na bok.

 

niedziela, 23 sierpnia 2020

MH - Rozdział 2 – Przypomnienie przeszłości

Idąc pustym korytarzem szpitala podczas wczesnych godzin rannych, Harry próbował skupić się na teraźniejszości, ale jego umysł wciąż dryfował w przeszłość. Nie mógł przestać myśleć o dniu, gdy zaczął odczuwać emocje innych. Był w połowie swojej zmiany, pomagając na oddziale intensywnej terapii, gdy nagle poczuł delikatne fale bólu i dezorientacji. Początkowo był zdumiony i przerażony. Czy te emocje pochodziły od Voldemorta? Od dłuższego czasu nie czuł nic od Czarnego Pana, a nawet gdy tak było, nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Uczucia Voldemorta zawsze były przytłaczające. Te mocje były tak delikatne jak powiew wiatru.

Zaskoczony Harry zaczął rozglądać się za źródłem słabych emocji i w końcu w pobliskim pokoju znalazł starszego mężczyznę podłączonego do niekończących się maszyn. Mężczyzna miał pełen bólu wyraz twarzy i jęczał cicho. Harry nie marnował czasu i pobiegł po pomoc. Jak się okazało, środki uspokajające i przeciwbólowe kończyły się, sprawiając, że obudził się zbyt szybko. Pacjent został ponownie zsedowany i gdy tak się stało, słabe emocje ustąpiły. Harry nie „czuł” nic innego, aż do tej nocy na oddziale dziecięcym. Trwało to tylko chwilę, ale był to znak, że nie było to jednorazowe zdarzenie.

Na początku ciężko było wypracować tą dziwną zdolność, zwłaszcza, że nikomu nie mógł o niej powiedzieć. Co miałby im powiedzieć? Nie wierzyli w samą magię, nie mówiąc o zdolności odczuwania cudzych emocji. Sam musiał sobie z tym poradzić, podczas gdy jego własne emocje wciąż ciężko mu było kontrolować. Smutek i ból powodowały, że uwalniane zostawały jego własne uczucia w kierunku swoich opiekunów, przyjaciół i tego wszystkiego, przez co przeszedł, z którymi tak mocno walczył.

Czasami ta nowo odkryta zdolność szydziła z niego, karząc go za zostawienie ich w taki sposób. Wydawało się, że zawsze odbierał negatywne emocje, ale z drugiej strony niewielu było zadowolonych ze swojego czasu spędzonego w szpitalu. Jego nauka oklumencji wymagała wiele cierpliwości i ćwiczeń, ale Harry powoli był w stanie przez większość czasu utrzymywać barierę między jego własnymi emocjami i wszystkimi innymi. Wciąż miał słabe chwile, ale teraz nadchodziły dopiero wtedy, gdy był skrajnie wyczerpany.

Harry musiał przyznać, że nie był zaskoczony swoją empatią. W ciągu ostatnich kilku lat było kilka przypadków, gdy Harry był w stanie wyczuć pewne rzeczy, zwłaszcza na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami. Występowały też u niego wybuchy emocji, gdy był wyjątkowo zły. Podsumowując, miało to sens, ale było nieco rozczarowujące. Potężne wybuchy były czasami bolesne, ale pomagały mu zmierzyć się z Voldemortem i śmierciożercami. Nie będzie już miał tego luksusu. Był całkowicie sam.

Harry’emu ciężko było stwierdzić, czy był przestraszony, czy mu z tego powodu ulżyło. Oczywiście Harry nie mógł mieć całkowitej pewności, że wybuchy rzeczywiście zniknęły na zawsze, ponieważ minął dopiero miesiąc od ostatniego, ale musiał przyznać, że właściwie czuł się teraz ze sobą bardziej komfortowo, niż od dłuższego czasu. Było to dość ironiczne, że Harry w końcu poczuł się komfortowo ze swoją magiczną stroną w mugolskim Londynie (miejscu, które nigdy nie zobaczyło tej jego strony), ale może tak było lepiej. Harry popełnił w przeszłości błąd, ujawniając, że nie był do końca normalny. Ludzie wierzyli, że był zły tylko dlatego, że mówił z wężami. Gdyby odkryli, co mógł robić teraz…

Harry westchnął, a jego ramiona opadły. Wiedział, że nie ma sensu zastanawiać się nad rzeczami, które nigdy się nie wydarzą. Powrót znów naraziłby wszystkich na niebezpieczeństwo. Powtarzając w umyśle dni przed jego ucieczką, Harry musiał się zastanowić, czy był szalony, słuchając głosu, który brzmiał jak jego zmarły ojciec. Nie wiedział, co skłoniło go do uwierzenia ostrzeżeniom. Po prostu czuł, że nie miał wyboru.

Po tej nocy, w umyśle Harry’ego było dość cicho. Nie słyszał nic od „swojego ojca”, a jego połączenie z Voldemortem praktycznie nie istniało, nie żeby narzekał na to ostatnie. Chciałby tylko dowiedzieć się, czy tylko to sobie wyobraził, czy nie. Albo czy kompletnie zwariowałem.

Harry nie mógł spamiętać, ile listów napisał do Syriusza i profesora Dumbledore’a o tym, co się stało tamtej nocy, po to, żeby w ostatniej minucie je wyrzucić. Po prostu nie potrafił przyznać się komukolwiek, że podjął decyzję zmieniającą jego życie na podstawie jakiegoś głosu w swojej głowie, bez względu na to, jakie słuszne wydawało się to w tamtej chwili. Harry dopiero co odkrył, że jeden z jego opiekunów umarł i usłyszał, że drugi też zginie, jeśli pozostanie w magicznym świecie. Zrobił to, co uznał za słuszne.

- Hej, Ori!

Wyrwany z myśli, Harry odwrócił się szybko i zobaczył sanitariusza, J.J., biegnącego w jego kierunku. J.J. był jednym z wielu Jonathanów pracujących w szpitalu. Był kilka lat starszy od Harry’ego i kilka cali wyższy. Jego jasnobrązowe włosy były nieco dłuższe po jednej stronie i miały tendencje zasłaniać jego niebieskawo-zielone oczy. J.J. był prawdopodobnie jedną z najbardziej towarzyskich osób, które Harry kiedykolwiek spotkał. Wszyscy byli niezwykle zaskoczeni, gdy J.J. wziął Harry’ego pod swoje skrzydła, by go przyuczyć do zawodu, ponieważ ich osobowości były zupełnie odmienne. Podczas gdy J.J. lubił odstawiać sceny, Harry preferował pozostać w cieniu. Prawdopodobnie dlatego tak dobrze się dogadywali. Harry nie próbował konkurować z J.J’em, a J.J. skupiał na sobie całą uwagę, której nie chciał Harry.

- Jestem zaskoczony, że pracujesz na nocnej zmianie – powiedział Harry z uśmiechem. – Czy ty zwykle nie siedzisz o tym czasie w pubie?

J.J. popatrzył na Harry’ego z urazą.

- Orion, dlaczego zawsze źle o mnie myślisz? – zapytał. – Nigdy nie siedzę w pubie o… - spojrzał na zegarek, - … czwartej nad ranem. Moja zmiana normalnie zaczyna się o szóstej, a potrzebuję przynajmniej trzech godzin snu, żeby funkcjonować. Nie wszyscy cierpimy na bezsenność, jak ty.

- Nie cierpię na bezsenność – powiedział obronnie Harry.

J.J. pokiwał głową i poklepał Harry’ego po ramieniu.

- Jasne, dzieciaku – powiedział, wyraźnie w ogóle nie wierząc chłopcu. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, że Rolands cię szuka… znowu. Chciałbym, żebyś mi powiedział, co ty mu zrobiłeś. Ten facet zwykł być dla nas wszystkich dupkiem, mnie w szczególności. Teraz jest jak nadopiekuńczy ojciec. – Harry zesztywniał na ten komentarz, ale J.J. zdawał się tego nie zauważyć. – Nie to, żebym narzekał. Jestem tylko ciekaw.

Harry niezobowiązująco wzruszył ramionami.

- Nic nie zrobiłem – naciskał. – Chciał mi pomóc, a ja to zaakceptowałem. Może jest po prostu wdzięczny, że mnie wyuczyłeś, dzięki czemu on nie musiał tego robić. – To było kłamstwo. Harry wiedział, że doktor Rolands doceniał to, że sanitariusze mieli na niego oko, zwłaszcza podczas pierwszych kilku tygodni. Gdy zaczął tu pracować, był skrajnie odseparowany od wszystkich, poza pacjentami w szpitalu. Z czasem Harry stał się bardziej przystępny, ale wciąż zachowywał dystans między sobą, a wszystkimi innymi. Nie szukał przyjaźni. Przyjaciele zawsze zostawali skrzywdzeni.

Przez chwilę J.J. patrzył na Harry’ego sceptycznie.

- Dobra, nie mów mi – powiedział, wzruszając ramionami. – Robiłem wszystko, żeby ci pomóc; dałem ci przywilej uczyć się z mojego doświadczenia i tak mi się odpłacasz. – J.J. westchnął mocno, odwracając się, jakby miał się rozpłakać, ale nie chciał, żeby Harry to widział.

Harry przewrócił oczami i potrząsnął powoli głową. J.J. zrobiłby wszystko, żeby rozśmieszyć, ale niestety nie był teraz w nastroju do śmiechu. Kto byłby o czwartej nad ranem?

- Trochę przesadzasz, prawda? – zapytał, zakładając ramiona na piersi.

J.J. skrzywił się w kierunku Harry’ego.

- Nie ma z tobą zabawy, Orion – powiedział, po czym lekko popchnął Harry’ego w stronę windy. – Chodź. Znajdźmy doktorka i wtedy zdecydujemy, jak stracimy czas pozostały na naszej zmianie. – Docierając do windy, J.J. wcisnął guzik „w dół”. – Wyraźnie potrzebujesz na cito się rozchmurzyć. Myślę, że będę musiał przepisać ci kilka zabaw na korytarzu do natychmiastowego wykonania.

Harry zdecydował milczeć, pocierając oczy ze zmęczeniem. J.J. zawsze mówił w „lekarskim języku”, kiedy chodziło o sprawianie kłopotów. Większość sanitariuszy uznawała za zabawne ilość dolegliwości, które J.J. mógłby rozwiązać przy pomocy zabaw na korytarzu. Wczesnym rankiem praca w szpitalu była wyjątkowo nudna. Skończyły się godziny odwiedzin, większość pacjentów spała. Z tego, co Harry się dowiedział, J.J. wymyślił „zabawy na korytarzu” w akcie desperacji, żeby minął czas. Mogło być to coś głupiego, jak zabranie tacy na jedzenie i odkrycie, kto jest w stanie dłużej ślizgać się po niedawno umytych schodach albo wyścig na wózkach inwalidzkich po korytarzu jednego z pięter.

Drzwi do windy otworzyły się. Harry wszedł za J.J’em, po czym oparł się o ścianę i zamknął oczy. Wiedział już, co doktor Rolands powie. Minęły trzy dni, odkąd Harry opuszczał szpital, co oznaczało, że minęły trzy dni, odkąd spał w prawdziwym łóżku. Gdy o ósmej zmiana Harry’ego się skończy, dostanie nakaz udania się do domu Rolandsa i odpoczęcia aż do jego kolejnej nocnej zmiany. Cóż, przynajmniej nie przeszkodzę nikomu swoimi koszmarami.

Gdy winda jechała w dół, Harry po raz kolejny zamyślił się o minionym miesiącu spędzonym z dala od czarodziejskiego świata. Przypomniał sobie panikę, którą poczuł, gdy ujawniła się u niego zdolność uzdrawiania. Przez chwilę naprawdę myślał, że nie będzie w stanie dotknąć żadnej żywej istoty bez wyczerpywania pokładów magii. Jednak to nie powstrzymywało innych przed dotykaniem jego. Harry szybko zorientował się, że musi martwić się tylko o swoje ręce. To miało sens, skoro przez lata magia przez nie przepływała przy pomocy różdżki.

Po kilku kolejnych „epizodach uzdrawiania”, Harry był w stanie rozpoznać magię, pędzącą przez niego do dłoni sekundę przed tym, jak rozjaśniały się światłem. Normalnie działo się to wtedy, gdy Harry był w połowie rozmowy ze swoim pacjentem o jego chorobie. Harry mógł tylko zakładać, że ta umiejętność działała z powodu jego współczucia dla innych lub czegoś w tym rodzaju. Nie było to wyjaśnienie naukowe, a on nie był zbyt chętny, żeby dla pewności testować to na wszystkich w szpitalu, więc na razie musiało to wystarczyć.

Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał Harry’ego z myśli. Spojrzał na J.J’a, ignorując jego zatroskany wyraz twarzy i skinął na niego, żeby prowadził. Ostatnio otrzymywał zbyt wiele takich spojrzeń… cóż, zawsze był obiektem zmartwionych zerknięć. Ludzie po prostu nie byli już dyskretni. Harry wyszedł za J.J’em z windy, zbliżając się do biurowej części szpitala. Doktor Rolands musiał w końcu zająć się papierkową robotą.

J.J. zatrzymał się przed czwartymi drzwiami po prawej i zapukał, po czym otworzył je.

- Znalazłem go na OIOMie – powiedział, wchodząc, a Harry podążył za nim.

Doktor Rolands siedział za biurkiem zastawionym stosami papierów. Posłał Harry’emu długie spojrzenie, po czym skupił uwagę na J.J’u.

- Dzięki, J.J. – powiedział Rolands, wstając. – Możesz wrócić do swoich obowiązków. – J.J. skinął głową i wyszedł bez słowa, zamykając przy tym drzwi. Doktor Rolands powoli obszedł biurko i na moment stanął przed Harrym, po czym westchnął. – Wybacz mi szczerość, Orion, ale wyglądasz na wyczerpanego. Kiedy ostatni raz porządnie spałeś?

Harry odwrócił wzrok, wzruszając ramionami. Prawdę mówiąc nie spał dobrze, odkąd opuścił Hogwart, ale nie zamierzał nikomu mówić, dlaczego tak się stało. W zeszłym roku Harry przeszedł przez fazę koszmarów, gdy zmarł Cedric Diggory. Wtedy pomogli mu Syriusz i Remus. Rozumieli, że czuł się winny i pomogli mu zdać sobie sprawę, że zrobił wszystko, żeby uratować Cedrica.

Ale czy zrobił wszystko, co mógł, dla Remusa? Harry nigdy nie dowie się na pewno. W tamtym czasie myślał, że robił wszystko, co potrzebne, żeby się upewnić, że Syriusz i Remus nie doznają wściekłości Voldemorta. Wtedy wierzył, że Remus przeżyje obrażenia zadane mu przez srebrną rękę Petera Pettigrew.

Głos doktora Rolandsa wyrwał Harry’ego z myśli.

- Siadają, Orion – powiedział cicho i poczekał, aż Harry to zrobi. – Podejrzewam, że już wiesz, dlaczego J.J. cię tu przyprowadził. – Harry pokiwał głową. – Orion… John, wiem, że wciąż czujesz, że mi się narzucasz, ale zapewniam cię, że tak nie jest. Cieszę się, że jesteś w pobliżu. Jesteś dobrym dzieciakiem, wszyscy to wiedzą. Szczerze to byłeś darem z nieba, od kiedy zacząłeś tu pracować. Pomagasz tak wielu ludziom. Dlaczego czujesz, że nie zasługujesz na to samo?

Harry otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy nagle w bliźnie poczuł słaby, kłujący ból. Natychmiast zapominając o rozmowie, Harry zamknął oczy i pochylił głowę, szybko wykonując wszystkie niezbędne kroki, by oczyścić umysł. Problem polegał na tym, że ból zwyczajnie nie chciał odejść. Nie był jakoś mocny, ale było to i tak więcej, niż czuł w ostatnim czasie. Czuł słabe dotknięcie złości i irytacji, ale natychmiast próbował je odepchnąć. Nie teraz! Dlaczego czuję to teraz?

Emocje powoli znikały, ale ból pozostał. To wtedy Harry uświadomił sobie, że dłoń spoczywa na jego plecach. Odległe oznaki zmartwienia pojawiły się i zniknęły. Otworzył oczy i uniósł wzrok na zatroskaną twarz doktora Rolandsa. W pośpiechu starając się odepchnąć Voldemorta, Harry całkowicie zignorował fakt, że nie był sam. Zignorował fakt, że ze wszystkich ludzi, jest sam w pokoju z mugolskim lekarzem.

- Co się stało, Orion? – zapytał doktor Rolands „lekarskim tonem”. Natychmiast spojrzał Harry’emu o czy, po czym położył dłoń na jego czole. – Jesteś rozpalony! Dlaczego nie powiedziałeś, że nie czujesz się dobrze? Jakie masz objawy? Jakieś bóle? Zawroty głowy? Nudności? Jak długo to trwa?

Harry odepchnął rękę doktora Rolandsa z irytacją. Nie zamierzał pozwolić, by ból blizny stał się przedmiotem badań w mugolskim szpitalu.

- Nic mi nie jest, proszę pana – powiedział stanowczo. – To tylko drobny ból głowy, który mnie nieco zaskoczył. Nie ma się czym martwić.

Doktor Rolands potrząsnął głową, wrócił do biurka, otworzył jedną z szuflad i wyciągnął klucze.

- Zabieram cię do domu – powiedział stanowczo. – Potrzebujesz przynajmniej dzień odpoczynku. Masz gorączkę i jesteś wyczerpany. – Harry próbował protestować, ale doktor Rolands uciszył go wzrokiem. – Jestem pewny, że J.J. może zająć się tobą albo resztą twojej zmiany, chyba że chcesz, żebym cię wydał i przeprowadził każde badanie, które przyjdzie mi do głowy.

Harry skrzywił się i odwrócił wzrok. Wiedział, że doktor Rolands zastosuje się do groźby, tylko po to, żeby mu to udowodnić. Mężczyzna miał skłonność do upartości, która mogła rywalizować z każdym, kogo Harry spotkał. W pewnym sensie doktor Rolands przypominał Harry’emu panią Pomfrey, hogwardzką medyczkę, którą Harry poznał bardzo dobrze przez te lata. Ta myśl sprawiła, że Harry zaczął się zastanawiać, czy upór był warunkiem zostania lekarzem czy uzdrowicielem.

Doktor Rolands podszedł do drzwi i otworzył je, po czym odwrócił się i skinął na Harry’ego, żeby wyszedł pierwszy. Wzdychając, Harry wstał i wyszedł z biura. Nie był zaskoczony, że J.J. na niego czekał. Nie było wątpliwości, że J.J. faktycznie zamierzał zmusić go do „zawodów na korytarzu”. Doktor Rolands zamknął za nimi drzwi i położył dłoń na ramieniu Harry’ego, a jego oczy padły na J.J’a.

- Proszę powiadomić swojego przełożonego, że Orion musiał wcześniej wyjść z powodu choroby – powiedział profesjonalnie doktor.

J.J. spojrzał ze zmartwieniem na Harry’ego, po czym przeniósł wzrok na doktora Rolandsa i skinął głową.

- Dobrze, doktorze.

Doktor Rolands zaprowadził Harry’ego w kierunku windy i nacisnął przycisk „w dół”. Potrzebna mu była każda odrobina samokontroli, żeby nie odsunąć się od lekarza. Komentarz J.J’a na temat tego, że doktor Rolands zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec sprawił, że poczuł się niesamowicie nieswojo. Nie chciał ojca, ale wiedział, że J.J. ma rację. Doktor Rolands się zmienił. Zaczął dbać o nastolatka, którego przyjął pod swój dach. To musiało się zmienić.

Podróż do domu doktora Rolandsa była dość cicha. Wciąż czując ból blizny, Harry oparł czoło o chłodne czoło. Wciąż był ubrany w szpitalny strój, ponieważ doktor Rolands nalegał, żeby natychmiast wyszli, wiedząc, że Harry spróbuje znaleźć drogę ucieczki, jeśli tylko dostanie szansę. Słońce jeszcze nie wzeszło, co jeszcze bardziej zachwycało do spania. Zamykając oczy, Harry pozwolił myślom odpłynąć i był zaskoczony, jak szybko był w stanie się odprężyć. Może był bardziej niż tylko trochę zmęczony.

Samochód zatrzymał się, wyrywając Harry’ego z częściowego snu i zobaczył, że dotarli do domu doktora Rolandsa. Był to skromny dom z trzema sypialniami, który przypominał bardzo Harry’emu dom jego wuja i ciotki z Surrey. Główna różnica polegała na tym, że w domu doktora był mile widziany. Nie był traktowany jak dziwak i sługa. Może to dlatego czuł, że wszystko jest nie na miejscu. Przez Voldemorta nic nie jest tak, jak powinno. Powinienem być w domu z Syriuszem i Remusem i czekać na przybycie wyników SUMów.

Podążając za doktorem Rolandsem do domu, Harry zamknął oczy, skupił się na uczuciach wokół siebie i wypuścił oddech, który nawet nie wiedział, kiedy wstrzymywał, ale nie poczuł w pobliżu niczego. Czuł oznaki zmęczenia i wiedział, że w sąsiedztwie jest kilka osób, które wstawały z łóżka. Czując się jak intruz, Harry szybko odepchnął odczucia i wszedł po schodach do pokoju gościnnego, który obecnie zajmował. Nie chciał nazywać go swoim pokojem. Jego pokój był w Dworze Blacków, tak samo jego był on jego domem.

Harry mechanicznie wszedł do pokoju i wykonał normalną nocną toaletę, po czym wczołgał się do łóżka. W chwili, gdy jego głowa opadła na poduszkę, Harry poczuł, że odpływa w sen. Będzie się martwił wszystkim po kilku godzinach, gdy rozjaśni mu się w głowie. Nie chciał podejmować kolejnych pochopnych decyzji. Kolejne pochopne decyzje mogą go zabić. Albo gorzej, wyleją go, jak powiedziała kiedyś Hermiona.

Gdy Harry zapadł w ciemność, nie zauważył łagodnej dłoni, która dotknęła go i sprawdziła, czy nie ma oznak choroby. Gdyby miał, Harry nalegałby, że nic mu nie jest oraz żeby doktor Rolands wrócił do pracy. Wiedział, że okrutnym było być tak chłodnym dla kogoś, kto tyle mu dał, ale było to konieczne. Nie mógł się przywiązywać. Nie mógłby znieść bólu towarzyszącego trosce.

^^^

To mieszanka jasnego słońca i uczucia piór na twarzy wyrwała Harry’ego ze snu. Otwierając oczy, Harry uśmiechnął się w jasnoczerwone pióra, które zasłaniały mu widok. Wyglądało na to, że ktoś inny nadrabia potrzebny odpoczynek. Od tamtej nocy, gdy Fawkes pomógł mu opuścić czarodziejski świat, feniks miał tendencję do pojawiania się, gdy Harry spał i zostawał przy jego boku, aż chłopak się nie obudził. Długie wizyty spowodowały, że Harry zaczął się zastanawiać, czy profesor Dumbledore był w Hogwarcie, żeby zauważyć, jak często jego feniks znika na długie godziny.

Odwracając się na bok, Harry łagodnie pogłaskał miękkie pióra ptaka i stłumił śmiech, gdy usłyszał trel Fawkesa. Nie trzeba było wiele, żeby ptaka uszczęśliwić. Zupełnie jak Hedwiga. Dokładnie jak mając nadzieję, że jego „rodzina” w czarodziejskim świecie ma się dobrze, nie było dnia, by Harry nie myślał tego samego o swojej sowie, Hedwidze. Był zaskoczony, że nie widział jej w ciągu ostatniego miesiąca, ale doszedł do wniosku, że tak pewnie jest lepiej. Wszyscy wiedzieli, że Harry Potter ma śnieżną sowę. Była zbyt łatwa do wyśledzenia, żeby podjąć takie ryzyko.

Fawkes w końcu uniósł głowę i spojrzał na Harry’ego, który uśmiechnął się, sięgając po okulary. Wsuwając je na nos, Harry zamrugał, gdy wszystko zrobiło się wyraźne wraz ze współczującym wzrokiem Fawkesa. Harry westchnął, siadając i po raz kolejny pogładził pióra ptaka. Spojrzał na zegarek, stojący na stoliku nocnym i ledwie mógł uwierzyć, że już jest wczesne popołudnie. Spał dłużej, niż myślał, że potrafi.

Skupiając uwagę na feniksie, Harry postąpił tak, jak zwykle, gdy odwiedzał go Fawkes.

- Jak się ma Syriusz? – zapytał cicho. Fawkes zanucił ponuro, jakby chciał powiedzieć: „wciąż za tobą tęskni”. Harry skinął głową, spuszczając wzrok. – Jak się mają wszyscy inni? – Zamiast odpowiedzieć, Fawkes trącił zrolowanego „Proroka Codziennego” w kierunku chłopaka, który pojął wskazówkę, rozwinął gazetę i spojrzał na pierwszą stronę. Harry ledwie powstrzymał szok na widok nagłówka oraz pod nim zdjęcia Mrocznego Znaku.

TRZYDZIEŚCI TRZECH MUGOLI MARTWYCH!

SAMI-WIECIE-KTO WIDZIANY W MUGOLSKIM LONDYNIE!

Aurorzy oraz przedstawiciele departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego dziś o czwartej rano zostali wezwani do akcji, gdy to Sami Wiecie, Kto oficjalnie oznajmił swoją obecność. Naoczni świadkowie twierdzą, że Ten, Którego Nie Wolno Wymawiać osobiście przeprowadził atak na mugolskie przedmieścia w Londynie, gdzie zabił trzydziestu trzech mugoli oraz ranił dwunastu kolejnych. Sami-Wiecie-Kto i jego poplecznicy pojawili i zaczęli przechodzić od domu do domu szukając czegoś lub kogoś.

- Zdecydowanie szukali kogoś – powiedział naoczny świadek. – Kazał swoim sługom „znaleźć go” i był naprawdę wściekły, gdy nie znaleźli tej osoby.

Sądząc po nienawiści Sami-Wiecie-Kogo w kierunku mugoli, wielu wierzy, że szukał on czarodzieja lub czarownicy żyjących w tej okolicy. Ministerstwo szybko wydało rozkaz dla wszystkich czarownic i czarodziei, mieszkających w zaatakowanym obszarze lub jego okolicy, żeby wysłali wiadomość do departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego w celu ewentualnego przeniesienia dla ich własnego bezpieczeństwa.

- Póki nie odkryjemy, kogo namierza Sami-Wiecie-Kto, musimy chronić tych, którzy mogą oberwać rykoszetem – oświadczył minister Scrimgeour. – Zdajemy sobie sprawę, że dla wielu może to być niedogodność, ale mamy nadzieję, że szybko znajdziemy tego, kto jest celem Sami-Wiecie-Kogo.

Był to pierwszy atak, od kiedy Sami-Wiecie-Kto stracił dziesięciu swoich zwolenników podczas nalotu na departament Tajemnic w Ministerstwie, w tym Petera Pettigrew, Lucjusza Malfoya i Barty’ego Croucha Juniora (który, jak wierzono, zmarł w Azkabanie wiele lat temu). Czy jest to odwet celem wprowadzenie w czarodziejski świat paniki, a może w działaniach Sami-Wiecie-Kogo jest coś więcej? Czy w mugolskim Londynie naprawdę jest ktoś wart przeszukania każdego domu?

Harry westchnął, odkładając gazetę. Powinien był wiedzieć, że Voldemort coś knuje, gdy jego blizna zaczęła boleć. Działanie Voldemorta spowodowało ból w brzuchu Harry’ego. Była szansa, że Voldemort szukał kogoś innego, ale jeśli historia była jakimś wskaźnikiem, szansa była nikła. Jasne było, że Voldemort odkrył, że Harry Potter nie jest już chroniony przez Albusa Dumbledore’a i obecnie ukrywał się w mugolskim Londynie. Pytanie teraz brzmiało, co miał z tym zrobić. Harry nie był gotów, by znów się z nim zmierzyć, ale czy naprawdę mógł stać z boku i pozwolić innym umierać z jego powodu?

Nie. Jeśli praca w szpitalu czegoś go nauczyła to każde życie było cenne i warte walki, bez względu na to, jak daremny może wydawać się ten wysiłek. Nie miało znaczenia to, czy osoba była czarodziejem, czarownicą, charłakiem czy mugolem. Nie było różnicy. Życie to życie. Po prostu próbowali przetrwać każdy dzień. Harry musiał stłumić parsknięcie. Wyglądało na to, że próbując się nie przejmować innymi, zaczął dbać o wszystko bardziej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał.

Lekkie fale współczucia otarły się o Harry’ego, zmuszając go do skupienia uwagi na Fawkesie. Czerwono-złoty ptak zaćwierkał cicho, uspokajająco. Harry uśmiechnął się, delikatnie drapiąc głowę Fawkesa.

- Wygląda na to, że skończył nam się czas, Fawkes – powiedział cicho. – Nie mogę ponownie uciekać. Uciekanie tylko naraziłoby więcej ludzi na niebezpieczeństwo, ale nie mogę też zostać. – Fawkes wydał z siebie kolejny pełen współczucia trel. – Jeśli Voldemort mnie szuka, muszę zostać zobaczony gdzieś indziej niż w mugolskim Londynie. Chciałbym tylko wiedzieć to na pewno.

Fawkes wzleciał w powietrze i podleciał na parapet. Ściągając z siebie okrycie, Harry z ciekawością podążył za ptakiem do okna i wyjrzał. Nie ujrzał nic niezwykłego. Zauważył, że pani Jansen pielęgnuje ogród po drugiej stronie ulicy, a kilkoro dzieci jeździ w pobliżu na rowerach. W sumie nic nie wydawało się dziwne. Z przyzwyczajenia Harry zamknął oczy, wyciągnął rękę i mógł poczuć ślady szczęścia, podekscytowania, zmęczenia i… irytacji?

Harry zmusił się do odprężenia i ponownie sięgnął, tym razem czując oprócz irytacji dotyk złości i nienawiści. Otwierając oczy, Harry ponownie wyjrzał przez okno, próbując odkryć, skąd pochodzą negatywne uczucia, ale wciąż nie widział nic niezwykłego. Odwrócił się do Fawkesa, który uważnie go obserwował.

- Są tutaj, prawda? – zapytał. – Szukają mnie.

Fawkes zaśpiewał potwierdzająco, wprawiając Harry’ego w ruch. Nie było czasu do stracenia. Jeśli śmierciożercy naprawdę byli w sąsiedztwie to obecność Harry’ego narażała wszystkich na ryzyko. Szybko posprzątał i spakował do plecaka to, co mógł. Musiał uciec jak najdalej stąd. Tylko w tym domku było wiele rodzin. Nie chciał myśleć, że mogliby zginąć przez niego, a wiedział, że Voldemort się nie zawaha.

Czy była to pochopna decyzja? Najprawdopodobniej, ale Harry naprawdę wierzył, że nie ma innego wyboru. Znał dzieci, które mieszkały w sąsiedztwie. Znał te rodziny. Byli to dobrzy ludzie, którzy nie zasługiwali na wciągnięcie w wojnę o świat, o którym nawet nie wiedzą. To sąsiedztwo nie zasługiwało na zniszczenie z jakiegokolwiek powodu, zwłaszcza przez obsesję jednego człowieka.

Gdy się spakował i założył na prawy nadgarstek kaburę, gdzie trzymał różdżkę z ostrokrzewu, Harry chwycił papier i długopis ze stolika nocnego. Wiedział, że nie mógłby odejść bez pozostawienia jakiejś notki dla doktora Rolandsa, bez względu na swój pośpiech. Nie mógł napisać dokładnie prawdy, ale nie chciał też całkowicie dokłamywać doktora. Niestety nie mam wielkiego wyboru. Nie mając wiele czasu do stracenia, Harry szybko napisał ogólną notkę, dziękując doktorowi Rolandsowi za wszystko, ale coś zmusiło go do odejścia.

Wykonując czynność, która tak przypominało mu to, co działo się miesiąc temu, Harry zostawił notkę na poduszce i chwycił plecak, po czym podszedł do czekającego cierpliwie feniksa. Wciąż nosił okulary, jednak wszyscy wiedzieli, że chłopiec, który przeżył je nosi i sprawiały, że był tak podobny do swojego ojca. Harry wciąż wyglądał jak James Potter, ale teraz odróżniały ich pewne rzeczy. Poza zielonymi oczami Harry’ego, jego włosy były krótsze i dzięki mugolskim produktom, które pokazał mu J.J., jakoś był w stanie ułożyć je schludniej. Był bardziej zbity niż James Potter kiedykolwiek, dzięki swoim fizycznym treningom, które przeszedł w ostatnich latach, ale geny Potterów uczyniły go szczupłym, nie żeby Harry miał coś przeciwko. Podczas swojego piątego roku otrzymał zbyt wiele uwagi przez to, że przybrał nieco mięśni.

Fawkes zaćwierkał cicho, podlatując i lądując na ramieniu Harry’ego. Nie potrzebowali żadnych słów. W ciągu ostatniego miesiąca, Fawkes i Harry w pewnym sensie doszli do cichego porozumienia. Fawkes wiedział, co trzeba było zrobić, a Harry ufał ocenie Fawkesa. Zamykając oczy, Harry poczuł przez moment falę gorąca i wiedział, że już dłużej nie jest w domu doktora Rolandsa. Otworzył oczy i zauważył, że był na Charing Cross Road, naprzeciwko Dziurawego Kotła. Ciężar zniknął z jego ramienia, gdy Fawkes wzbił się w powietrze, po czym zniknął w płomieniach. Wzdychając głęboko, Harry w duchu podziękował Fawkesowi, po czym skupił uwagę na Dziurawym Kotle.

To z pewnością będzie interesujące.