Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 29 września 2018

ZS - Rozdział 12 - Przypomniane sprawy



Ta noc była trudna dla Freedoma, który pomimo eliksiru przeciwbólowego, został zasypany wspomnieniami ze swojego poprzedniego życia, wspomnieniami z problematycznego i pełnego zaniedbań życia w miejscu zwanym Privet Drive numer 4. Jastrząb zadrżał i machnął skrzydłami przez sen, gdy długo tłumione wspomnienia zaczęły do niego powracać.
- Od teraz będziesz spał tutaj, chłopcze – warknął wielki, gruby mężczyzna z najeżonym wąsem, który teraz wiedziałem, że jest moim wujem Vernonem.
- Ale dlaczego? – zapytałem, a miałem jakieś pięć lat.
- Żebyś nie zaraził Dudleya swoim dziwactwem – warknął, szarpiąc za drzwi do komórki pod schodami, gdzie ciotka Petunia trzymała wiadro do mycia podłóg i jakieś stare szmaty. – Słyszałem, co zrobiłeś dzisiaj w szkole , że skończyłeś na dachu i musiałeś być ściągany przez nauczyciela. Jak inaczej nazwiesz coś takiego, huh?
- To był wypadek, wujku Vernonie! – zapłakałem, bo w ogóle nie podobał mi się wygląd komórki. Była ciemna, straszna i pewnie pełna pająków. – Bałem się, bo Piers i Devon mnie ścigali i chciałem tylko znaleźć miejsce, gdzie mógłbym się ukryć – paplałem, wiedząc, że lepiej w ogóle nie wspominać, że Dudley też był w to zamieszany. Wuj nigdy nie chciał słyszeć ani jednego złego słowa przeciw swojemu synowi, tak samo jak ciotka. – Nigdy więcej tego nie zrobię. Obiecuję!
- To prawda, chłopcze. Nie zrobisz tego ponownie. – Trącił mnie swoim mięsistym palcem. – A teraz bierz swój kościsty tyłek do środka i masz tam zostać, póki nie powiem ci, że możesz wyjść!
Moje oczy wypełniły się łzami, ale wiedziałem, że płacz nigdy ani trochę nie pomaga.
- Nie, proszę! Będę grzeczny! Boję się ciemności i tam jest zimno.
- Przyzwyczaisz się. A teraz przestań się mazać i właź… do środka! – rozkazał wuj Vernon, po czym uniósł mnie za tył mojej koszulki i wepchnął mnie do komórki.
Wylądowałem ciężko, ocierając swoje golenie o drewnianą podłogę, a potem drzwi zamknęły się i usłyszałem kliknięcie zamka.
Wstałem, ignorując kłujący ból w swoich łydkach i uderzyłem pięściami w drzwi, krzycząc głośno.
- Wypuść mnie! Proszę! Przepraszam! Nie zrobię tego ponownie!
Nie wiedziałem, jak długo to w kółko powtarzałem, póki mój głos nie zrobił się ochrypły i przykucnąłem przy drzwiach, gdzie widać było słaby promyk światła, drżący i skomlący, jak pies zagubiony w ciemności.
Strach stłumił moje łzy i modliłem się tylko, by ciotka Petunia przyszła mnie wypuścić, ale musiała zgodzić się z wujem, bo nigdy nie przyszła i w końcu zasnąłem tam w ciemności, całkowicie sam, za wyjątkiem pająków.
To wtedy nauczyłem się, że jestem dziwadłem, niezdolnym do obcowania z normalnymi ludźmi i marzyłem całym swoim sercem, bym mógł być normalny.
Komórka pod schodami stała się moim domem na następne sześć lat. Zostawałem do niej wrzucany za każdym razem, gdy tylko ciotka Petunia lub wuj Vernon chcieli mnie usunąć z drogi, jak gdy Vernon miał kolację z Ważnymi Ludźmi albo gdy Petunia denerwowała się na mnie za przypalenie kolacji, albo gdy Dudley kłamał i mówił, że to ja coś zniszczyłem. Czasami bycie odesłanym do komórki było związane z szybkim pstryczkiem w ucho albo klapsem w tyłek, ale przez większość czasu ciotka lub wuj tylko wskazywali palcami, a ja wchodziłem tam, jak zły pies w schronisku.
Dudley uwielbiał, gdy byłem zamykany w komórce, bo wtedy mógł skakać po schodach, czym sprawiał, że spadał na mnie cały kurz i pajęczyny . Jednak przyzwyczaiłem się do tego i dłużej nie poświęcałem temu uwagi. Pająki nie były takie złe, nie krzywdziły mnie i udało mi się przemycić do komórki latarkę z pękniętą górą, ale była wystarczająco jasna, że mogłem widzieć i skulić się pod starym, poszarpanym kocem na cienkim materacu, który był moim łóżkiem. Czytałem niektóre ze starych komiksów Dudleya pod kocem i jedyną książkę z oślimi rogami, którą posiadałem, daną mi przez sąsiadką – panią Figg.
Nazywała się „Kto zje zielone jajka sadzone?” Dr. Seussa i zapamiętałem ją dawno temu.
Wywoływała u mnie uśmiech, gdy czytałem, jak głupi mężczyzna odmawia zjedzenia zielonych jajek i szynki i przechodzi przez rozmaite rzeczy, by ich nie jeść. Czasem sam zjadłbym zielone jajka, szynkę czy nawet zieloną wątróbkę. Nigdy nie miałem dostatecznie dużo jedzenia, nie mogłem siedzieć przy stole z moimi krewnymi i czasami zapominali mnie nakarmić po tym, jak sami zjedli.
Przyzwyczaiłem się do lekkiego jedzenia – kawałków tostu, małych kanapek z pojedynczym plasterkiem sera i chleba, czasami kawałkiem bekonu albo puszki krojonej wołowiny, gdy mogłem ją dostać. Pozwalano mi na wodę i czasem mleko, żeby moje włosy nie wypadały – ciotka nie chciała, żeby ludzie dowiedzieli się, co się dzieje w ich domu, więc pozwalała mi na mleko i warzywa, których nie cierpiał Dudley, czyli na prawie wszystkie.
Raz, na początku, zapytałem ją, kiedy będę wypuszczony z komórki i pozwolą mi znowu spać na piętrze w pokoju Dudleya. Pociągnęła wtedy nosem i powiedziała:
- Kiedy przestaniesz wyczyniać te wszystkie zwariowane bzdury i zaczniesz zachowywać się jak normalny chłopiec. Wtedy będziesz mógł wyjść i ponownie zostać częścią rodziny.
Ale to się nigdy nie stało – z jakiegoś powodu nie mogłem przestać robić złych rzeczy, jak odrastanie włosów albo zmienienie na minutę włosów Piersa na niebieskie, albo sprawienie, że miotła sama zamiatała. Więc komórka stała się moim domem.
Przez większość dni mnie wypuszczali, żebym pomagał sprzątać. Zanim miałem osiem lat, mogłem wyczyścić wszystko oraz potrafiłem również ugotować pięć pełnych posiłków na dzień. I już wiedziałem, żeby nie zadawać pytań i nie płakać. Zadawanie pytań powodowało, że zostawałem wrzucany do komórki, dostawałem klapsa albo byłem dwa dni głodzony. Ciotka i wuj nie lubili, gdy pytałem o moich rodziców.
Wiedziałem tylko, że zginęli w wypadku samochodowym, zabici, ponieważ mój pijany, leniwy ojciec jechał późno do domu i że to właśnie wtedy dorobiłem się blizny w kształcie błyskawicy na czole, od kawałku szkła. Nazywali się James i Lily Potterowie. Ciotka była starszą siostrą mamy.
Wuj Vernon też miał starszą siostrę, ciotkę Marge. Ona też mnie nienawidziła, podobnie jak jej buldog Majcher. Raz Majcher ścigał mnie aż do drzewa i nie pozwalał mi z niego zejść przez trzy godziny. W końcu ciotka zauważyła, że nie zajmuję się pieleniem i przyszła, i mnie znalazła. Powiedziała, że musiałem zrobić coś, co sprawiło, że pies zaczął mnie ścigać.
Sądziłem, że Majcher też nie lubił dziwaków, choć koty pani Figg bardzo mnie lubiły.
- Dokończ pielenie, a potem przyjdź i zacznij robić kolację – powiedziała.
- Tak jest, ciociu Petuniu. – Wróciłem na kwietnik na przód domu blisko chodnika.
Wkrótce przyszedł Dudley, jedząc podwójny batonik Choco Crunch, a drugi trzymał w innej dłoni.
- Co porabiasz?
- Pielę – odpowiedziałem, jakby się nie zorientował.
- Jesteś głodny?
Skinąłem głową – nie jadłem nic od rana, a wtedy był to tost z masłem i połowa gruszki.
- Chcesz? – wyciągnął drugi batonik Choco Crunch.
- Tak. Dzięki, Dudley! – Sięgnąłem po słodycz, zastanawiając się, dlaczego kuzyn jest dla mnie tak miły.
- Ups! – Upuścił czekoladkę na ziemię.
Zanim zdążyłem ją dosięgnąć, nadepnął na nią, wtłaczając ją w glebę.
- Upsik! Niechcąco! – zaryczał ze śmiechem. – Do potem, dziwaku.
Popatrzyłem na teraz spłaszczoną czekoladkę.
Potem ukląkłem i podniosłem ją, wciąż była owinięta, więc powoli zdjąłem papierek i zacząłem jeść.
Widzicie, nie jestem wybredny, jak ten facet, który nie chciał jeść zielonych jajek i szynki.
Biegłem, wiedziałem, że jeśli nie będę biegł wystarczająco szybko, dopadną mnie.
Mogłem ich usłyszeć – Dudleya, Piersa, Devona i nowego dzieciaka, którego nie znałem, jak wszyscy dyszą i sapią za moimi plecami.
- Gdzie on polazł?
- Nie wiem!
- Musi być gdzieś w pobliżu.
Kucnąłem w krzakach, marząc, by mój dziwny talent ten jeden raz pomógł mi ukryć się przed moim kuzynem i jego gangiem. Ale ten nigdy nie działał, gdy go potrzebowałem. Więc po prostu siedziałem naprawdę cicho i liczyłem, że dadzą spokój, odejdą i pójdą bawić się czymś innym. Albo kimś innym.
Nowy dzieciak, Mark Evans, przeszedł przez ulicę – był karzełkiem, jak ja i do tego był nieśmiały – Dudley pobił go już kilka razy. Czułem się źle, ale nic nie mogłem na to poradzić, bo przynajmniej gdyby Dudley ruszył za nim, to oznaczałoby, że nie ścigałby jego. Okropna myśl, prawda?
Ale to się dzieje, gdy jest się zabawką Dudleya.
Już prawie myślałem, że dałem radę od tego uciec. Ale musiałem kichnąć. Nie mogłem tego powstrzymać.
Usłyszeli mnie i w następnej chwili, Piers wyciągał mnie z krzaków za włosy.
- Mam cię!  Możemy dokończyć granie w Londyńską Tower.
To była ich nowa gra – bawili się, że Dudley jest królem, a reszta szanowanymi lordami i jeden z nich był katem, który miał ściąć głowę jakiegoś zdrajcy.
Zgadnijcie, kto był tym zdrajcą?
Tylko że dzisiaj zobaczyłem, ku mojemu przerażeniu, że rzeczywiście zdołali zdobyć gdzieś motykę.
- Na kolana, idioto! – syknął Piers, popychając mnie na kolana.
W parku nie było nikogo, nikt nie zobaczy, co robią, a byłem zbyt przerażony, by kogoś zawołać.
Potem przyszedł Dudley, pchnął moją głowę na huśtawkę i przytrzymał.
- Ściąć mu głowę, sir Piers!
Piers roześmiał się dziko.
- Tak, wasza wysokość!
Opuścił szpadel na tył mojej szyi, przecinając ją.
Zacząłem płakać, byłem zbyt przerażony, by powstrzymać łzy, a oni wszyscy zaczęli się śmiać.
- Tchórz! Błagaj o wybaczenie! – zaryczał Dudley.
Błagałem.
Puścił mnie, odpychając mnie tak, że upadłem na plecy.
- Oooch, biedny dzieciaczek! – zadrwił Dudley. – Płacze za swoją martwą mamusią.
Potem kolejny chłopak wskazał na mnie i zaczął się śmiać.
- Patrzcie, dziwak się poszczał.
Nastąpiło więcej śmiechu, a ja leżałem na ziemi, żałując, że nie jestem martwy, jak moi rodzice.
Tego lata miałem dziewięć lat.
Jastrząb o imieniu Freedom pokręcił się na swojej żerdzi, drżąc jak w gorączce. Nie chciał ponownie przeżywać tych okropnych koszmarów, ale był bezradny. Już wślizgnął się w kolejny – był o dziesiątych urodzinach Dudleya.
­- Zdmuchnij świeczki, Dudziaczku! – zanuciła ciotka Petunia, klaskając w dłonie, jakby Dudley znów miał pięć lat.
Posłał jej piorunujące spojrzenie – nie znosił, gdy nazywano go tak przed przyjaciółmi. Obserwowałem to z kąta kuchni i wiedziałem, że zapłacę za to później.
Dudley wydął policzki i dmuchnął tak mocno, że kilka świeczek upadło i wosk rozlał się po cieście. Wtedy wszyscy jego przyjaciele i ciotka zaczęli klaskać, jakby zrobił coś niesamowitego.
Osobiście uważałem, że to całkiem niezwykłe, że nie dostał zadyszki po zdmuchnięciu świeczek, bo to było najcięższe ćwiczenie, od kiedy ścigał mnie w kępie krzaków jakieś dwa miesiące temu.
Ciotka zaczęła kroić tort, a Dudley oczywiście dostał największy kawałek.
Gdy wszyscy dostali po kawałku, wciąż zostało całkiem dużo i zacząłem mieć nadzieję, że może w tym roku go spróbuję. Może tylko nieco lukru z samego boku.
Ciotka wmaszerowała do kuchni, gdzie ja stałem i warknęła:
- Ty… weź resztę ciasta i zapakuj. Poślę go z Vernonem na jego dzisiejszy wieczór pokerowy. I pilnuj, żebyś go nawet nie dotknął, słyszysz?
Pochyliłem głowę.
- Tak, ciociu Petunio.
Więc sporo z mojego marzenia stało się prawdą.
Zrobiłem, co kazała i zdołałem liznąć małym palcem część, gdzie ciasto było ukrojone nieco krzywo. Mmm! Było pyszne.
Teraz Dudley otwierał swoje prezenty – w tym roku dostał czterdzieści pięć, a jednym z nich była nowa gra. Natychmiast pobiegł ze swoimi przyjaciółmi na górę, żeby w nią zagrać, a ja zostałem, żeby posprzątać cały porozrywany papier oraz puste kubki i talerze.
Szybko to zrobiłem, spoglądając na wszystkie prezenty, które dostał mój kuzyn. Miał tak wiele, a jednak nigdy nie był szczęśliwy.
Nie rozumiałem go. Ja byłbym zadowolony, gdyby chociaż pamiętali o moich urodzinach, tym bardziej, gdyby dali mi prezent. Ale nie Dudley. Zawsze było coś, co chciał, coś co miał inny dzieciak, a on nie i jęczał, narzekał, póki tego nie dostał.
Ja wiedziałem, że lepiej tego nie robić. Każde jęczenie kończyło się klapsem i wieczorem w komórce.
Wepchnąłem nieco kawałków papieru do kieszeni. Powieszę je na ścianie swojej komórki, dzięki czeku będę miał na co patrzeć, poza pęknięciami w drewnie. A wtedy mógłbym udawać, że jestem gdzieś indziej, w miejscu, gdzie byłbym chciany i bezpieczny, a moje urodziny nie byłyby zapomniane, jak zawsze.
Freedom obudził się zdezorientowany i rozejrzał się. Minęła chwila, zanim przyzwyczaił się do swojego wzroku – był o wiele ostrzejszy niż we śnie, w którym był… chłopcem. Jastrząb nastroszył pióra i zaczął czyścić swoje skrzydła, starając się uspokoić. Ostatnio miewał tak dziwne sny!
Nie rozumiem. Dlaczego śnię o sobie, będącym… człowiekiem? Jestem jastrzębiem! A przynajmniej… tak myślę. Co się ze mną dzieje? – Skubnął ostro swoje szpony. W snach, jestem chłopcem, a inni są moją… rodziną. Czym ja jestem? Kim jestem? Wzburzony jastrząb potrząsnął głową. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Był zadowolony z bycia Freedomem, myszołowem rdzawosterny oraz chowańcem Severusa Snape’a. Te inne pytania przerażały go.
Nie będąc w stanie usiedzieć na miejscu, mimo że był śpiący, Freedom rozłożył skrzydła i sfrunął z żerdzi.
Severus zostawił oświeconą małą pochodnię w korytarzu, a dzięki temu Freedom widział na tyle dobrze, by zlokalizować pokój i wślizgnąć się do sypialny Mistrza Eliksirów.
Do jastrzębia dochodziło tyle światła, że mógł zobaczyć Snape’a śpiącego pod okryciem i usadowił się na dodatkowej poduszce, którą Snape miał po drugiej stronie podwójnego łoża.
Pokój wypełniał cichy oddech mężczyzny, więc jastrząb wetknął głowę pod skrzydło i pozwolił mu ukołysać się do snu. Wiedział jedno – że ze Snapem jest bezpieczny.
Jakiś czas później:
Freedom został obudzony przez cichy jęk od strony leżącego obok mężczyzny. Ptak uniósł ze zmartwieniem głowę. Snape wymamrotał coś niezrozumiale i zaskomlał, machając ręką i niemal zrzucając leżącego na brzuchu jastrzębia. Freedom podskoczył przestraszony. Najwyraźniej tej nocy nie był jedyną osobą, która cierpiała na koszmary senne.
Biedny Severus! O czym śnisz? Znowu Czarny Pan?
Usta Severusa ponownie się otworzyły, tylko tym razem to, co mówił, było zrozumiałe, choć jego ton był podobny do głosu małego, przerażonego dziecka.
- Nie… proszę… nie… będę grzeczny! Nie użyję ponownie magii… proszę, tato…!
Mężczyzna podskoczył nagle, jakby został uderzony. Potem zwiotczał, kuląc się, jakby starał się obronić przed ciosem.
Freedom patrzył, a przez jego ciało przeszedł dreszcz przerażenia. Słowa Snape’a odzwierciedlały te, które on wypowiedział do swojego wuja w jego własnym śnie. Czy Snape mógł cierpieć tak samo, jak on? Jaki pan, taki chowaniec.
Severus ponownie zaczął skomleć, a Freedom nie mógł już tego znieść. Wleciał na ramię śpiącego czarodzieja i zawołał: Severusie, obudź się! To tylko sen. To wszystko. Obudź się!
Ale zrozpaczone krzyki jastrzębia nie przebiły się przez koszmar, więc czarodziej nie przestawał jęczeć i rzucać się.
- Nie zamierzałem… naprawdę, sir! Jakoś tak wyszło… Nie to… proszę…!
Freedom nie chciał wiedzieć, co ojciec Snape’a właśnie mu zrobił, choć część niego obawiała się, że doskonale to zna. Kulenie się ze strachu i wzdrygnięcia wyraźnie pokazywały, że ponownie przeżywał bicie, a myśl, że jego pan cierpi, sprawiała, że czuł zarówno mdłości, jak i wściekłość. Tylko nie ty, zaćwierkał, po czym mocno ugryzł Severusa w ucho, skrzecząc: Severusie Snape! Obudź się, do cholery!
- Huh? – Severus obudził się przez nagły, kłujący ból w uchu i gdy krzyki jastrzębia w końcu przedarły się do jego okropnego snu. – Freedom? Czy ty mnie właśnie ugryzłeś?
Sorki, Sev. Musiałem. Nie potrafiłem cię obudzić. Miałeś koszmar.
Severus potarł ucho, które bolało, choć jastrząb nie przerwał skóry. Zmarszczył brwi i oparł się na łokciu, mrucząc słowo, by włączyć lampę na szafce nocnej. Światło wypełniło pokój, ukazując przepraszające spojrzenie jastrzębia, stojącego obok jego głowy.
- Pieprzony sen… Nie śniłem w taki sposób o moim ojcu od… lat.
Jęczałeś i krzyczałeś przez sen, a to mnie przeraziło. Co zrobił ci ojciec?
- Rzeczy, których żaden ojciec nigdy nie powinien zrobić – powiedział ochryple Severus. Wyciągnął rękę, by pogłaskać jastrzębia, który pocieszająco potarł głowę o jego dłoń.
- Nie był miłym facetem… ani też szczególnie dobrym ojcem. Był mugolem, który nienawidził faktu, że mogę czarować.
Dlaczego? Magia jest dobra. A przynajmniej czasami, dodał jastrząb, przypominając sobie klątwę, przez którą Snape cierpiał.
- Wiem. Ale mój ojciec nigdy tego nie rozumiał. Uważał, że czarując sprzeciwiam mu się, a… cóż, nigdy dobrze nie przyjmował nieposłuszeństwa… - Severus zadrżał, owijając wokół siebie ramiona.
Krzywdził cię, prawda?
- Tak. Wystarczy, to było dawno temu i nie zamierzam myśleć o tym więcej tej nocy. Muszę się przespać, mam jutro zajęcia – ziewnął, rozważając przywołanie nieco eliksiru bezsennego snu z szafki na eliksiry, jednak potrząsnął głową. Ten eliksir zawsze sprawiał, że rano był zamroczony. – Wybacz, jeśli cię obudziłem. Jak się czujesz?
Nie boli mnie już głowa. Ale miałem też jakieś dziwne sny, przyznał nieśmiało jastrząb. O rodzinie, z którą kiedyś mieszkałem.
- Mmm. Wygląda na to, że to noc na nie. – Severus usiadł. – Poproszę Twixie o herbatę na rozluźnienie. Może jest coś, co ty też  mógłbyś wypić. Chciałbyś?
Pewnie, zgodził się Freedom, choć najbardziej pragnął się uwolnić od tych szalonych snów. Byłem chłopcem, zanim zostałem jastrzębiem. Ale to śmieszne. Jak mogę być oboma na raz? Nigdy nie powiem o tym Sevowi, bo pomyśli, że totalnie zwariowałem. Nie jestem nawet pewny, czy to nie prawda. Jak wyczuć, że się oszalało? Czy się wie, że to już się stało?
Severus zawołał Twixie i kazał jej przynieść herbaty, która by go zrelaksowała i uspokoiła, żeby mógł łatwo zasnąć, a potem zapytał ją, czy jest jakaś, którą jastrząb też mógł by wypić.
Twixie zastanowiła się.
- Zobaczę, może coś wymyślę, mistrzu Severusie. Zaraz wrócę.
Dziesięć minut później wróciła z parującym kubkiem zblendowanego rumianku dla Severusa i małą miseczką z podobną herbatą, choć nie parującą, dla Freedoma.
- Proszę bardzo, panowie! Mam nadzieję, że będzie wam smakować i polepszy wam sny. Dobranoc!
Zniknęła, zanim Severus mógł jej podziękować. Powoli upił herbaty, obserwując, jak również Freedom pije, siedząc na krawędzi tacy, leżącej na kolanach Severusa.
Pozostali cicho, pozwalając, by herbata zadziałała swoją magiczną mocą na ich umęczone duchy, a kiedy skończyli, tacka, kubek i miska zniknęły. Snape zerknął na swojego chowańca.
- Sądzisz, że jesteś gotów do snu?
Tak. Mogę tu zostać?
- Możesz. Wiesz, że nie pogardzę towarzystwem – zgodził się Severus. Pociągnął na siebie okrycie, a Freedom wrócił, by usadowić się na poduszce. Mistrz Eliksirów przyciemnił światło, po czym ukrył twarz w poduszce i wkrótce szybko zasnął.
Freedom niebawem podążył za jego przykładem i tej nocy już nie przyśnił mu się żaden sen.
Jednak po kilku dniach, gdy Umbridge zacieśniła swój uchwyt na szkole, Freedom znalazł się na łasce kolejnych sennych wspomnień. Po tym, jak obserwował, jak Umbridge ocenia zajęcia z eliksirów Snape’a, przez całą lekcję uśmiechając się pogardliwie i przerywając mu, przez co Freedom miał ochotę podlecieć do niej i podrapać jej twarz, miał też inne dziwne wspomnienie z kolejnych zajęć eliksirów, na których był uczniem.
- Ale jak zdobędziemy skórkę boomslanga do eliksiru wielosokowego? – zapytała dziewczyna z buszem na głowie. Nazywała się Hermiona i była jedną z moich najlepszych przyjaciół. – Profesor Snape trzyma ją zamkniętą w swoim biurze.
- A jedyny moment, gdy jego biuro jest otwarte to podczas zajęć – jęknął rudowłosy Ron Weasley. – Co my zrobimy?
Przemyślałem to szybko.
- Musimy… uch… jakoś go rozproszyć. Wiecie, sprawić, żeby wybuchnął jakiś kociołek albo coś w tym stylu. A potem, gdy on będzie sobie z tym radził, Hermiona mogłaby wślizgnąć się do jego biura i zabrać skórkę boomslanga.
Hermiona spojrzała na niego nerwowo.
- Och, ale jeśli zostaniemy złapani, będziemy w ogromnych tarapatach! Możemy zostać wydaleni!
- Wiem, ale POTRZEBUJEMY tego składnika do eliksiru. Słuchaj, jeśli coś się stanie, powiem, że to ja cię do tego namówiłem. Uwierzy w to, zawsze jest szczęśliwy, gdy może dać mi szlaban.
- Dobrze. Zrobię to. Ale postaraj się o dobrą dywersję – powiedziała Hermiona.
Więc się postarałem. Wziąłem fajerwerki, które dostałem od bliźniaków na prezent gwiazdkowy i wrzuciłem je do kociołka Malfoya, gdy nie patrzył. Zawartość eksplodowała na niego, Crabbe’a, Goyle’a i połowę moich kolegów z klasy.
Robiliśmy maść na obrzęk i wszyscy, którzy zostali ochlapani natychmiast zaczęli puchnąć.
Ludzie zaczęli krzyczeć, a przynajmniej dziewczyny.
Snape podszedł do biurka, wyciągnął fiolkę jakiejś niebieskiej mikstury i zawołał:
- Uspokójcie się! Wszyscy, którzy zostali oblani, proszę tu podejść, żebyście mogli zażyć eliksir pomniejszający obrzęki. I jeśli kiedykolwiek odkryję, kto to zrobił… - W jego oczach była chęć mordu.
Skurczyłem się pod wpływem jego spojrzenia i błagałem w myślach, by Hermiona znalazła to, czego potrzebowaliśmy.
Snape był zajęty innymi uczniami i nie zauważył, jak Hermiona wychodzi z jego biura z lekkim wybrzuszeniem pod szatami. Pokazałem jej kciuk w górę. Misja wykonana. Czułem się bardzo z siebie dumny.
Freedom potrząsnął nagle głową – siedział na oparciu krzesła Severusa i musiał odpłynąć. Umbridge i jej różowa podkładka do pisania, zniknęły. Jednak Severus zerkał na wszystkich gniewnie i nie wyglądał na szczęśliwego. Jastrząb skulił się na oparciu, czując nagły wstyd.
Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłem. W klasie Snape’a, rozwaliłem ją na kawałki. Zachowałem się… jak Malfoy, pomyślał Freedom z żalem. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że we śnie go to nie obchodziło. Myślał tylko o zdobyciu składnika do eliksiru wielosokowego. I zrobiłem to samo, co Malfoy, okradłem Severusa. Jedyna różnica to, że nie zostałem złapany. Dopadło go poczucie winy i wielka dezorientacja.
Nagle poczuł, że nie może już dłużej wytrzymać w dusznej klasie, więc rozpostarł skrzydła i wyleciał przez drzwi. Poszybował przez korytarze aż do Sowiarni, gdzie zawsze było zostawione otwarte okno.
Wypadł na otwarte niebo i światło słoneczne z cichym okrzykiem ulgi. Tutaj, w słońcu i na wietrze, żadne wspomnienia ani inne sprawy nie mogły go znaleźć.
Latał i krążył przez godziny, nurkując za królikami i kaczkami, ale nie polował na serio, będąc zbyt zdenerwowanym na kłopotanie się jedzeniem. Ale długi lot stopniowo go uspokajał, aż czuł się na tyle dobrze, że wrócił do Severusa na lunch.
- Jesteś dziś dość cichy – zauważył profesor, gdy Freedom nie powitał go zwykłą falą paplaniny. – Źle się czujesz?
Nie. Po prostu… myślę.
- Nie wyglądasz za dobrze. – Wrócili na polanę, bo Freedom zasugerował, żeby tam poszli. – Może potrzebujesz czegoś na wzmocnienie.
Nie, jestem tylko zmęczony, Sev, odpowiedział Freedom. Zmęczony, zdezorientowany i zawstydzony.
- Więc może się zdrzemniesz? – zasugerował profesor.
Freedom wszedł na ramię nauczyciela i uznał, że tam będzie bezpiecznie zasnąć. Ale poczucie winy tkwiło w jego piersi, jak kość wbita w wole, więc kręcił się i puszył, ale nie umiał zasnąć. W końcu wymamrotał: Severusie… przepraszam.
- Za co?
Za… nie ważne… Ptak pochylił głowę. Jak mam mu powiedzieć, że przepraszam za coś, co zrobiłem we śnie. Kiedy nie byłem sobą, tylko chłopcem? Pomyśli, że oszalałem. I może mieć rację.
- Coś cię kłopocze, skoro przepraszasz mnie za nic – powiedział zdezorientowany Severus. – Co zrobiłeś, znowu poleciałeś i zaatakowałeś Umbridge? – Jastrząb nie odpowiedział, więc Snape założył, że miał rację. – Spróbuj poćwiczyć ostrożność, co? Ona jest bardzo mściwa, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnę to odesłanie cię gdzieś dla twojego bezpieczeństwa. Ale co się stało to się nie odstanie. – Zmierzwił pióra ptaka. – Śpij, głupi ptaku. Wybaczam ci, cokolwiek się stało.
Nie wybaczyłbyś mi, gdybyś wiedział, co zrobiłem. Ale w jakiś sposób czuł się lepiej po usłyszeniu tego od Snape’a, na tyle, że poczucie winy zmniejszyło się i mógł zasnąć. Odpłynął na cały lunch, budząc się tylko na moment, gdy Snape musiał wrócić do klasy i powiedział, że powinien iść polatać.
W porządku, do zobaczenia na kolacji! – Freedom zeskoczył z ramienia Severusa.
Żył, by latać, by czuć wiatr pod skrzydłami, a po serii tych snów, latanie sprawiło, że czuł się dziesięć razy bardziej żywy i było to absolutnie cudowne. Zrobił kółko nad zamkiem, a potem jego oko wyłapało czarno-czerwono-złote postacie na miotłach.
Freedom widział to już wcześniej i od czasu do czasu podlatywał, by zobaczyć, co się dzieje. Młodzi czarodzieje używali mioteł do latania i gonienia za dziwnymi piłkami. Jastrząb podleciał bliżej i dostrzegł, że dzisiaj ma ćwiczenia Gryffindor. Dość spory nastolatek z ciemnymi włosami, który wiedział, że nazywa się Oliver Wood, pouczał swoich członków drużyny.
- Musicie wzmocnić swoją linię, Bell i Spinnet. W ten sposób będziecie gotowe, by złapać kafla, gdy wam go odrzucę. Fred i George, pamiętajcie, że macie trzymać tłuczki z dala od Finnigana. – Odwrócił się do Seamusa Finnigana. – Seamus, wiem, że jesteś na zastępstwo za szukającego, jako że Harry zaginął, ale na litość Merlina, przynajmniej spróbuj złapać znicza! Całkowicie go przegapiłeś, a był tuż nad twoją głową.
Seamus zawiesił głowę.
- Wybacz, Ollie. Staram się. Ale czasami zaczynam myśleć, co zrobiłby Harry, gdyby tu teraz był…
Oliver westchnął z rozdrażnieniem.
- Gdyby Harry tu teraz był, miałby skopany przeze mnie tyłek za to całe ukrywanie się i porzucenie drużyny. Oczywiście zaraz po tym, jak się upewnię, że wszystko z nim w porządku. Posłuchaj, kumplu, wiem, że się o niego martwisz. Wszyscy się martwimy. Ale teraz musimy wyrzucić to z głowy i zwyczajnie skupić się na grze. Skup się, Finnigan. Myśl o tym, co musisz zrobić, a potem to zrób. Złap znicza, a Gryffindor wygra. Zrób to dla Harry’ego. Dobrze? – Poklepał drugiego chłopaka po ramieniu.
- Dobrze.
- W porządku. Zagrajmy ponownie – rozkazał Oliver. – Jeszcze raz i podczas tej gry, postarajcie się. – Podleciał w górę, gdzie stały trzy wielkie pierścienie. Był obrońcą i jego pracą było powstrzymać drugą drużynę przed zdobyciem punktu.
Freedom Musioł się nad nimi, obserwując, jak dzieciaki ścigają piłkę. To wyglądało na zabawę. Jego oczy padły na małą, złotą, uskrzydloną piłeczkę, która trzepotała tuż nad głową czarnowłosego Finnigana. On przypominał mu pingwina.
Chłopak jej nie zauważył.
Głupi człowieku! Unieś wzrok! – pomyślał Freedom, po czym zanurkował za trzepoczącą piłką.
Mimo że znicz był szybki, nie na tyle, by uniknąć uderzenia zdeterminowanego myszołowa.
Freedom złapał go dokładnie w szpony.
Zaskoczony Seamus uniósł wzrok… dostrzegając jastrzębia ze zniczem i niemal spadł z miotły.
- Hej, Oliver! – zawołała Katie Bell, która widziała całe zajście. – Spójrz na to! Jastrząb – chowaniec Snape’a – złapał znicza.
- Co zrobił? Ptaki nie uprawiają sportu!
- Powinieneś był to zobaczyć. To było niesamowite!
- Tak, ale jak odzyskamy znicza? – zastanowił się Seamus.
Wtedy Freedom wypuścił znicza. Nie był jedzeniem, więc nie interesowało go zatrzymanie go.
Skrzydlata piłeczka odleciała, więc Freedom podążył za nią.
Freedom wzbił się w górę i poczekał, aż złota kulka ponownie znajdzie się w jego zasięgu.
Kiedy to się stało, zanurkował i ponownie złapał go w szpony, wydając z siebie okrzyk zwycięstwa.
Wood gwizdnął.
- Merlinie! Ten jastrząb naprawdę chce zagrać z Quidditcha! Kto by pomyślał?
- Powinniśmy mu pozwolić? – zapytała Alicja Spinnet.
- Pozwolić mu? – zachichotał Fred.
- Jak go powstrzymasz? – zapytał George.
I tak Freedom spędził resztę popołudnia na graniu w dość dziwną grę, Quidditch, ze swoimi byłymi kolegami z drużyny, ale tego nie wiedział, pędząc zygzakiem po niebie ze Złotym Zniczem.
Tego wieczora kolacja była w Wielkiej Sali, ale Freedom nie czuł się na siłach w niej uczestniczyć. Ponownie rozbolała go głowa, więc zdecydowanie wolał pozostać w domu. Severus nakarmił go, zanim ruszył na kolację, zaniepokojony tym, że jastrząb nie zachowywał się jak jego zwykłe, pyskate ja. Może powinienem zabrać go do magicznego weterynarza? Może czegoś nie zauważam?
Ale wszystkie diagnozy twierdziły, że jastrząb był zdrowy. To nie miało sensu. Gdyby Freedom był człowiekiem, Severus mógłby podejrzewać, że jastrząb ma depresję, ale nie sądził, by depresja była chorobą zwierzęcą. Wyszedł z kwater, wciąż rozmyślając nad nagłą zmianą w zachowaniu swojego chowańca.
Po raz kolejny, jastrząb odpłynął i zaatakowały go kolejne wspomnienia.
Mogłem słyszeć śpiewy mojego Domu, gdy szukałem znicza.
- Dalej, dalej, Gryfoni!
A potem go zobaczyłem, trzepoczącego tuż przy boku i złapałem go, wygrywając mecz. Kiedy wylądowałem, wszyscy koledzy z drużyny klepali mnie po plecach i nosili na swoich ramionach, bo to był pierwszy raz od siedmiu lat, gdy Gryffindor pobił Slytherin…
Uciekałem przed wielkim pająkiem i całą jego rodziną pomiędzy drzewami Zakazanego Lasu…
Szybowałem w chmurach na grzbiecie hipogryfa, śmiałem się, doświadczałem lotu jak żaden inny…
Zaatakował mnie śmiertelnie groźny wąż, którego kły ociekały jadem, a jedyne, czym mogłem się bronić to miecz i moja własna odwaga…
Severus spiorunował mnie wzrokiem, karcąc mnie i wymachując kopią gazety przed moją twarzą.
- Zdajecie sobie sprawę, co zrobiliście? Naraziliście nasz świat na ujawnienie! Spójrzcie na to! – Rzucił mi gazetę w twarz. Mugole Zadziwieni Latającym Fordem Anglią! – Gdybyście byli w Slytherinie, pod moją jurysdykcją, jechalibyście pierwszym pociągiem do domu… jeszcze dzisiaj! – Uderzył dłonią o biurko tak mocno, że przewrócił się kielich soku dyniowego, a ja drgnąłem…
Troll chwycił mnie do góry nogami, a dziewczyna krzyknęła:
- Ron! Pamiętaj, obrót i trach!
Potem spadałem z miotły, ponieważ jakieś dziwne, mroczne stworzenia weszły na błonia i wypełniły mnie przerażeniem…
Siedziałem w gabinecie z przystojnym blondynem, Gilderoyem Lockhartem, moim nauczycielem obrony, którego nie znosiłem, pomagając mu odpisywać na listy fanów. Było to tak nudne, że niemal zasypiałem, choć to był jeden z lepszych szlabanów, jaki dostałem…
Lockhart i Snape zmierzyli się w pojedynku, a Severus pchnął Lockharta przez pół pomieszczenia dobrze wymierzonym zaklęciem Expelliarmus. Cieszyłem się, mimo że tak naprawdę nie dbałem o Snape’a ani trochę…
Piłem herbatę z Hagridem, zwyczajnie siedzieliśmy w ciszy, nie musząc rozmawiać, a czasem słuchałem, jak opowiada mi o tych wszystkich stworzeniach, które znalazł i uleczył podczas wakacji. To było przyjemne, siedzieli w chatce, gdzie mogłem odprężyć się i nie musiałem radzić sobie z niekończącym się gadaniem moich współdomowników, pytających, jak tam moje wakacje, kiedy były tak okropne, że nie chciałem o nich mówić, nie mówiąc o pamiętaniu o nich…
A potem przyszło jedno z najstarszych i najmroczniejszych wspomnień w momencie, gdy rudowłosa kobieta, chyba moja mama, krzyczała do wysokiego, okropnego mężczyzny.
- Nie moje dziecko! Weź mnie zamiast niego!
- Odsuń się, kobieto! Odsuń się, już!
Usłyszałem jej krzyk, a potem pojawił się błysk zielonego światła…
Jastrząb obudził się z piskiem, drżąc tak gwałtownie, że niemal spadł ze swojej żerdzi.
Severus prawie upuścił trzymany kubek herbaty.
- Freedom! Co, do diabła…? – Odłożył kubek i podbiegł zobaczyć, co wywołało krzyk jastrzębia. Miał przerwę między popołudniowymi zajęciami i uznał, że dzisiaj spędzi tę godzinę na odpoczynku w kwaterach, zamiast na wypełnianiu papierów. – Jesteś ranny? Co się stało?
Ptak spojrzał na niego, a jego bursztynowe oczy rozglądały się gorączkowo w zdezorientowaniu. Zielone światło! Znów o nim śniłem, Severusie. Zielone światło… krzycząca kobieta… Boję się…
Severus natychmiast sięgnął po ptaka i jastrząb podszedł do niego, wtulając się w jego pierś. Przebiegł palcami przez brązowe pióra i mruknął:
- Spokojnie. Wszystko w porządku. Jestem tu. Jesteś bezpieczny.
Podszedł do kanapy, kołysząc drżącym pisklakiem i stopniowo, dzięki powtarzającym się zapewnieniom i głaskaniu, jastrząb uspokoił się.
- Powiedziałeś, że znów o nim śniłeś? Wcześniej też miałeś sny o zielonym świetle?
Tak… ono chyba ich zabija… jasne, zielone światło…
Severus był zdziwiony.
- Zielone światło? Chyba nie… mordercze zaklęcie…? – Ale co innego mogło to być? Nic innego nie zabija tak szybko i pozostawia zielony błysk. Ale jak Freedom mógł je znać… chyba że… był jego świadkiem. Może jego poprzedni właściciele byli mugolami i zostali ofiarami ataku śmierciożerców? Ostatnio Czarny Pan wysyłał coraz więcej patroli… a kto poza śmierciożercą rzuciłby niewybaczalne?
- Freedom… ta rodzina, z którą wcześniej żyłeś… mogli czarować, jak ja?
Nie. Nie mieli w sobie ani trochę magii. Nie wierzyli w nią. Jastrząb wciąż starał się pozbyć z głowy tego okropnego krzyku. Ukrył głowę w znajomych czarnych szatach i przypomniał sobie, że tutaj nie ma żadnego zielonego światła, tylko Severus, który gładził go dłonią i którego głos powoli wymazywał krzyk z jego pamięci.
- Ach. Rozumiem. I widziałeś… gdy pojawiło się to światło, kto rzucił zaklęcie?
To był… mężczyzna… mroczny człowiek… Proszę, Sev, nie chcę już o tym mówić… proszę!
- W porządku. Uspokój się. Jesteś bezpieczny. – Wciąż szeptał Severus, a jego głos stał się tak ochrypły, jakby właśnie uwarzył i wypił nową dawkę Jastrzębiej Mowy. Podrapał lekko ramię, na którym pojawiły się małe ślady białego puchu i dziękował Merlinowi, że nikt tego nie zauważy, ponieważ zawsze nosił długie rękawy.
Uznał, że dłużej już nie będzie przesłuchiwał swojego chowańca, jako że sam umiał sobie wyobrazić, co się stało. Ktokolwiek wcześniej był właścicielem Freedoma, umarł, a najprawdopodobniej padł ofiarą ataku śmierciożerców. I skończyło się na tym, że jastrząb odleciał i przybył tutaj.
Jastrząb widział zdarzenie i wyraźnie miało to na niego wpływ, skoro śnił o tym tygodnie później. Nic dziwnego, że miał koszmary.
W końcu Freedom przestał drżeć, usiadł na nadgarstku Severusa i zapytał bezczelnie: Masz to coś do jedzenia? Bo nagle umieram z głodu.
- Sekundę, panie Niecierpliwy – upomniał go łagodnie Snape, a potem przywołał do siebie torbę, mającą na sobie zaklęcie ochronne i wyjął z niej duże skrzydełko i udo kaczki. – Proszę. Zjedz to. Powinno ci wystarczyć do kolacji.
Kaczka! Jest tak tłusta, ale smakuje wspaniale! Jastrząb chwycił smakołyk w szpony i podleciał na swoją żerdź, żeby go zjeść.
Severus rzucił zaklęcie czyszczące na żerdź jastrzębia, usuwając stare odpadki, które wyglądały normalnie, więc wszystko było w porządku z przewodem pokarmowym ptaka. A jadł z głodem, co było kolejnym dobrym znakiem.
Mimo to, wciąż zastanawiał się, czy nie umówić go do weterynarza, którego podał mu Hagrid. I jak wyjaśnię, że mój jastrząb jest niespokojny z powodu koszmarów? Będę miał szczęście, jeśli weterynarz nie zamknie mnie i nie wezwie psycho-uzdrowicieli, żeby mnie przebadali. Jednak… jeśli znów odmówi jedzenia, zabiorę go i pozwolę weterynarzowi przebadać…
Tego wieczora wspomnienia były przyjemne, w większości o Quidditchu, choć było też kilka o Ronie i Hermionie, o wspólnym uczeniu i zabawie, śmianiu z głupich żartów bliźniaków.
Pamiętałem pierwsze święta w Hogwarcie, pierwszy raz, gdy dostałem prawdziwe prezenty od Rona, Hermiony i pani Weasley oraz Pelerynę Niewidkę od Dumbledore’a… która kiedyś należała do mojego taty…
Bitwa na śnieżki z moimi przyjaciółmi po zajęciach… choć raz nie trafiłem w Hermionę i zamiast tego uderzyłem Snape’a, który przechodził obok… Byłem pewny, że wszystko za to dostanę, szlaban na tydzień… Uniósł wzrok, piorunując mnie wzrokiem i warknął:
- Chciałeś trafić we mnie, czy masz po prostu okropny cel? – Otrzepał się.
- Nie, proszę pana… to był wypadek… Chciałem trafić Hermionę…
- Powinienem dać ci ogromny szlaban, wiesz…? – Jego oczy zabłysły dziwnie. – Ale może to będzie lepsza lekcja.
I nagle powietrze wypełniło się śnieżkami i wszyscy skończyliśmy z uderzeniami w twarz i pierś. Kiedy w końcu się otrzepaliśmy, złośliwy profesor zniknął, a my tylko spojrzeliśmy po sobie. Ron powiedział:
- To było dziwne . Wiecie, co on knuje?
- Może wziął eliksir rozweselający? – zasugerowała Hermiona, a my wszyscy parsknęliśmy śmiechem., bo Snape wyglądał na wesołego tylko wtedy, gdy dobierał Gryfonom punkty…
Wyjście do Hogsmeade, picie piwa kremowego, jedzenie toffi w Trzech Miotłach, robienie zakupów u Zonka z bliźniakami i Ronem…
Tego ranka Freedom wydawał się być bardziej sobą, gdy wyleciał po śniadaniu na swój poranny lot, żegnając się z Severusem radośnie. Spędził dzień na ściganiu promieni słonecznych i ślizganiu się po prądach powietrznych, lataniu za małymi stadami szpaków i łapaniu kilku myszy na lunch.
Wciąż był zdziwiony faktem, że kiedyś był człowiekiem, a teraz jest jastrzębiem. Jak to się stało? To była tajemnica. Potem machnął ogonem i uznał, że teraz to nie ma żadnego znaczenia. Uwielbiał być jastrzębiem, a jego ludzcy krewni wyraźnie nie chcieli go, ani nie potrzebowali. Był dużo lepszy, będąc chowańcem Severusa.
Choć zastanawiał się, kim był i dlaczego jedynymi osobami, o które się troszczył to jego przyjaciele?
Tej nocy, sny były szczególnie złe.
Ponownie przeżywał śmierć kogoś o imieniu Cedric, zabitego przez kolejną z tych zielonych klątw, był zmuszony obserwować, jak Glizdogon wskrzesza ponownie Czarnego Pana, próbował walczyć z pokręconym, mrocznym czarodziejem, odkrywając, że ich różdżki się łączą i pojedynek nie był możliwy…
Zgredek dosłownie zrzucił ciasto za Masonów i oczywiście to ja zostałem za to obwiniony i zamknięty w moim pokoju na tydzień… póki bliźniacy i Ron nie przybyli mnie wydostać latającym samochodem ich taty…
Snape, chodzący po klasie, którego szaty powiewały za nim, spojrzał do jego kociołka i prychnął:
- Najwyraźniej sława to nie wszystko.
Wymykanie się do szkoły, po tym, jak Malfoy zobaczył moją głowę przy Wrzeszczącej Chacie i zostanie zaciągniętym do gabinetu Snape’a za ucho.
- Powinienem był wiedzieć, że jesteś dokładnie taki sam, jak twój ojciec. Wszędzie kroczysz dumnie, łamiesz zasady na prawo i lewo, typowy, arogancki Gryfon.
Wtedy krzyknąłem na niego, przerażony, że znajdzie mapę i nie dbając o to, że nie okazuję mu szacunku, ponieważ z jakiegoś powodu, on mnie nienawidził, a ja też go nie lubiłem…
Wrzeszcząca Chata, gdzie Snape miał zamiar przekląć Syriusza Blacka, zanim mogliśmy usłyszeć całe wyjaśnienie o tym, jak został wrobiony. Ron, Hermiona i ja rozbroiliśmy Snape’a i oszołomiliśmy. Dobrze mu tak, tłustemu dupkowi…
Znów zajęcia eliksirów, na których chyba nie potrafiłem nic dobrze zrobić, a Severus zawsze dyszał mu w kark…
Szorowanie kociołków i marynowanie szczurzych wątróbek w lochach, podczas gdy Snape unosił się nade mną, jak piekielny nietoperz, obserwują mnie z dezaprobatą, zawsze szydząc…
Mrugając, Freedom obudził się, pierwsze blade ślady świtu zalały niebo przez sypialne okno – Snape zaczarował ścianę tak, by zawsze odzwierciedlała pogodę na zewnątrz. Jastrząb przeciągnął się i spojrzał na mężczyznę śpiącego obok niego i po raz pierwszy poczuł się… skłócony, oszołomiony i zdezorientowany.
W jaki sposób ten śpiący tu człowiek, który odnalazł go, poskładał jego skrzydła, uzdrowił go i uratował życie, mógł być tym samym człowiekiem, który szydził z niego i go umniejszał? Jak ten czarodziej, który mówił do niego tak łagodnie i uspokajał go głosem i dłońmi, był tą samą osobą, która chwytała go, potrząsała nim i na niego krzyczała?
Jak mogę… troszczyć się i… kochać tego Severusa? – zastanawiał się gorączkowo. A jednak nienawidzić tego Snape’a, który był moim nauczycielem? Nie, nie nienawidzę go… jak mogę? Jest moim przyjacielem… moim obrońcą… ale gdy byłem Gryfonem i on mnie za to nienawidził… albo nienawidził mojego ojca, nie jestem do końca pewny… Ach, Merlinie, dopomóż mi! Jestem tak zdezorientowany!
Ostre komentarze, szlabany, niektóre dane niesprawiedliwie… a jednak, pamiętał też, jak drżał w gorączce i Severus tam był, trzymał go w ocieplonym ręczniku, chorego i oszołomionego, pamiętał to. Uśmiech Severusa, gdy pierwszy raz powrócił do niego po tym, jak pozwolono mu latać wolno… Do diabła, nawet nie sądziłem, ze wie, jak się uśmiechać, nigdy wcześniej tego nie robił, zwłaszcza nie do mnie. Nie rozumiem. Kim byłem, że znielubił mnie tak bardzo? I jak może kochać mnie, jako jastrzębia bez zdawania sobie sprawy, kim jestem? Cóż, chodzi mi o to, że wciąż nie wiem, kim jestem, ale… czy jestem tak inny, jako jastrząb?
Spojrzał na swojego czarodzieja, mężczyznę, który był jednocześnie jego obrońcą i niesprawiedliwym człowiekiem, i ponownie poczuł się rozdarty i złamany. Nie chciał stracić poczucia bliskości z profesorem, bo pierwszy raz czuł takie coś z kimkolwiek. Ze wstrząsem uświadomił sobie, że lubi tego mężczyznę, jego ostre dowcipy były zabawne i gdy chciał, potrafił być łagodny. Cierpiał okropnie z rąk potwora w imię miłości i obietnicy.
Niech cię, Snape! Niech cię, za to, że cię polubiłem i… znielubiłem jednocześnie! Nie mogę tego dłużej znieść! Muszę polatać, oczyścić umysł…
Freedom odleciał, wylatując do salonu i w kierunku drzwi.
Twixie! – zawołał.
Skrzatka pojawiła się natychmiast.
- Coś nie tak, Freedom? Czy pan Severus znów jest ranny?
Nie, śpi. Po prostu ktoś musi mnie stąd wypuścić. Muszę polatać. Więc mogłabyś… otworzyć dla mnie drzwi?
- Ależ oczywiście. Powiem panu Severusowi, gdzie poleciałeś, żeby się nie martwił – powiedziała Twixie i machnięciem ręki otworzyła na oścież drzwi do kwater Severusa.
Dzięki, Twixie! – zawołał jastrząb i odleciał korytarzem. Powiedz Severusowi, żeby się nie martwił. Czy byłby zmartwiony, gdyby wiedział, kim byłem? Kim jestem? Nie chcę pamiętać… Nie chcę… ale chyba będę musiał… więc mogę zrozumieć, dlaczego czuję się w taki sposób odnośnie Severusa…
Jastrząb wyleciał przez otwarte okno w Sowiarni. Sowy w większości spały i nie miały nic przeciwko mojemu przelotowi, póki byłem cicho.
Freedom wleciał łagodnie w dół z ciężkim sercem i zrobił kółko wokół wieży, próbując sobie przypomnieć, kim był, kiedy zauważył dwa małe kształty pod sobą, idące powoli dróżką w stronę chatki Hagrida.
Huh? Jacy uczniowie nie śpią o tej godzinie nad ranem?
Podleciał, by przyjrzeć się i niemal zastygł w powietrzu.
Byli to bowiem jego przyjaciele ze snów-wspomnień.
Ron Weasley i Hermiona Granger.
Podążył za nimi w milczeniu, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej o swojej przeszłości i może w końcu zorientuje się, jak ma na imię, to imię, które miał ochotę zapomnieć, imię, które Snape nienawidził, a jednak teraz musiał je sobie przypomnieć.


niedziela, 9 września 2018

35PTW - Od szarości do kolorów



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Grey to Not-Grey
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Wolfstar
Ilość części: 35/50
Opis: Bratnie-duszeAU! Syriusz ma nadzieję być jak Andromeda.


Syriusz był przyzwyczajony do tego, że wszystko jest w odcieniach szarości. Wiedział, że tak zawsze pozostanie dla niego, więc nie było sensu się o to wściekać.
Było dobrze wiadomo, że w rodzinie Black bardzo niewielu Blacków znalazło swoje bratnie dusze, a jeśli znaleźli, owe osoby czasami były odrzucane, bo nie zostały zaakceptowane przez rodzinę Black, jako właściwi małżonkowie dla Blacka.
Jedynym znanym wyjątkiem, a przynajmniej w niedawnej historii Blacków, gdy bratnia dusza została zaakceptowana byli Narcyza i Lucjusz Malfoyowie, gdy ci zobaczyli kolory, gdy pierwszy raz się spotkali. Ciotka Druella i wuj Cygnus byli zachwyceni, ponieważ rodzina Malfoyów znajdowała się na szczycie listy najbardziej szanowanych rodzin czystej krwi.
Andromeda nie miała takiego szczęścia. Jej bratnią duszą okazał się być mugolak z Hufflepuffu o imieniu Edward Tonks. Zamiast zaakceptować fakt, że na zawsze zostanie rozdzielona ze swoją bratnią duszą, zdecydowała się opuścić rodzinę.
Syriusz podziwiał to w Andromedzie i miał nadzieję, że jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, będzie na tyle odważny, by podążyć jej śladem.
Dzień, kiedy poszedł do Hogwartu, zmienił resztę jego życia. Wkroczył na peron dziewięć i trzy czwarte i rozejrzał się po wszystkich. Zobaczył duży pociąg i krótko zastanowił się, jaki może mieć kolor.
Uścisnął ramię brata w pożegnaniu, ale nie kłopotał się żegnaniem z rodzicami. Wszedł do pociągu i zaczął szukać przedziału, który byłby pusty albo przynajmniej prawie pusty. Przeszedł do tego, gdzie był jeden chłopak. Otworzył drzwi, a drugi chłopak uniósł wzrok.
- Jestem James Potter – przedstawił się.
Syriusz pomyślał mocno. Potter? Moi rodzice byliby wściekli, gdybym zaprzyjaźnił się z Potterem. Uśmiechnął się ironicznie. Doskonale. Na głos, przywitał się:
- Syriusz Black, ale żebyś wiedział, nie jestem jak moja rodzina. Może poza moją kuzynką, Andromedą.
James skinął głową z aprobatą.
- Słyszałem o tym. Była całkiem odważna, że zostawiła wszystko, co znała, dla Tonksa.
Syriusz pokiwał głową.
- Jestem dumny, że jestem spokrewniony właśnie z nią. – Usiadł. – Więc, widzisz już kolory?
James potrząsnął głową.
- Jednak mam nadzieję, że to stanie się wkrótce. Moi rodzice odnaleźli się podczas ich jazdy pociągiem do Hogwartu. Byłoby wspaniale, gdybym podążył ich śladem. A co z tobą?
Syriusz otworzył usta, by odpowiedzieć, ale został powstrzymany, gdy drzwi otworzyły się i pojawiło się dwóch chłopaków.
- Możemy tu usiąść? – zapytał mały, pucułowaty chłopiec. A może raczej pisnął.
Jednak oczy Syriusza były skupione na drugim chłopaku. Był szczupły, nieco wysoki i miał jakieś blizny na ramieniu, których nie do końca zasłaniała koszulka. Ale co najważniejsze, jego włosy nie były szare, a oczy miały najpiękniejszy odcień nie-szarości.
Widział kolory i były one wspaniałe.
Drugi chłopak również zamrugał powoli.
- Jestem Remus – wyszeptał, a jego głos brzmiał jak muzyka. Tak cicha, ale och, tak piękna.
- Jestem Syriusz i myślę, że cię kocham.
Policzki Remusa zmieniły kolor, a Syriusz był całkiem pewny, że to się właśnie nazywa rumieńcem.
I był pewien, że będzie podążał śladami Andromedy. Nie było szans, by zrezygnował ze swojego Remusa. Ze swojej bratniej duszy.


wtorek, 4 września 2018

ZS - Rozdział 11 - Jastrząb na kolację



Po locie Freedoma, Severus przestał się bać, że jastrząb go zostawi i pozwolił Freedomowi szwędać się, co oznaczało, że dawał ptakowi całkowitą wolność, że mógł odlatywać i przylatywać bez ograniczeń. Severus usunął paski, a zamiast niego nałożył małą, srebrną bransoletkę, którą przywiązał do prawej kostki Freedoma. Branzoleta zawierała imię Freedoma, a na tyle „SS, Hogwart”. Było to na wszelki wypadek, gdyby Freedom wpadł na pozbawionego skrupułów myśliwego podczas swoich wypraw w dzicz – ludzie będą wiedzieli, że to udomowiony jastrząb, a nie dziki. Nie mówiąc jastrzębiowi, Severus rzucił też na niego zaklęcie przenoszące, więc jeśli Freedom znajdzie się w niebezpieczeństwie, zaklęcie uaktywni się i sprowadzi Freedoma z powrotem do Severusa. Zaklęcie przenoszące nie było uważane za aportację, ponieważ używane w większości było do transportu przedmiotów i zwierząt, choć znajdowało się w grupie zaklęć transportujących. Severus nie chciał nigdy ponownie przechodzić przez udrękę, którą powodował tak okropnie ranny jastrząb, a tylko w ten sposób mógł temu zapobiec.
Jastrząb mógł być widziany wiele razy za dnia przy Snapie, zwykle siedząc na jego ramieniu, gdzie Snape doczepił skórzaną podkładkę, żeby Freedom mógł na nim siąść bez obaw, że zrani swojego czarodzieja albo zrobi dziury w szacie Snape’a. Severus również nosił zmodyfikowaną rękawicę na lewym nadgarstku, która pozostawiała odsłonięte palce, żeby mógł trzymać różdżkę albo mieszadełko kociołka, ale Freedom mógł na niej siedzieć, jeśli tylko chciał.
Jednak kiedy Snape uczył, Freedom zwykle wybierał polowanie albo latanie, ponieważ wiele razy, eliksiry warzone w klasie Severusa nie były zbyt dobre dla jastrzębi. Freedom nie miał nic przeciwko, uwielbiał latać, kiedy tylko zechciał i często można go było zobaczyć leniwie krążącego ponad wieżami zamku, od czasu do czasu nurkując, by złapać okazjonalną mysz albo nieostrożnego ptaka.
Był zadziwiająco dobrym myśliwym, jak na tak młodego ptaka, choć nie potrzebował polować tak dużo, bo Severus zawsze będzie miał dla niego jedzenie, jeśli przegapi swoją zdobycz. Mimo to, cieszył się pościgami za kaczkami, myszami albo królikami oraz wolał łapać własne śniadanie czy obiad, jeśli to było możliwe. Kolację zawsze jadł z Severusem w kwaterach Mistrza Eliksirów – wolał cichy apartament od głośnej Wielkiej Sali.
Jednak podczas latania dookoła zamku, podsłuchał kilka bardzo niepokojących plotek o wciąż zaginionym Harrym Potterze. Najbardziej rozpowszechniona z nich mówiła, że Harry całkowicie przekroczył granicę  i albo skończył ze sobą albo został złapany przez samego Sam Wiesz Kogo.
Zaś Draco Malfoy twierdził, że Potter był zbyt wielkim tchórzem, by zakończyć swoje życie i powiedział, że prawdopodobnie chowa się gdzieś jak przerażone dziecko, modląc się, by Sami Wiecie Kto, jeśli rzeczywiście powrócił z martwych, jak twierdził Potter, nigdy go nie znalazł.
- Zawsze wiedziałem, że załamie się pod presją – chwalił się Malfoy. – Jest półkrwi, niższy stanem, wiecie?
Freedom rozważył zanurkowanie w stronę aroganckiego palanta, po czym zastanowił się, w jakie wpadłby chłopa kłopoty, gdyby Snape albo Poppy usłyszeli tę uwagę, skoro oboje byli półkrwi. Malfoy bezwątpienia przez dwa tygodnie szorowałby nocniki w skrzydle szpitalnym bez użycia magii, a to byłby dodatek do szlabanu, który wciąż odpracowywał za niemal zabicie Freedoma i włamanie się do laboratorium Snape’a.
W tej chwili żaden z nich nie był w pobliżu, więc postanowił dać aroganckiemu zarozumialcowi lekcję – nigdy nie wybaczył Malfoyowi, że ten zepchnął go z żerdzi, gdy był całkiem bezsilny.
Sfrunął na chłopaka, gdy ten kierował się do cieplarni na zielarstwo, powodując, że Malfoy krzyknął i skulił się, jedną dłonią osłaniając twarz.
- Achhh! Szalony drań! Odwal się!
Freedom wyrwał kilka włosków z głowy chłopaka w swawolnym, ale raczej bolesnym geście.
Malfoy wyciągnął różdżkę, krzycząc, że zaraz przeklnie cholernego ptaka na kawałeczki, ale Crabbe szarpnął jego rękę w dół.
- Zwariowałeś, Draco? Zapomniałeś, czyj to chowaniec? Snape zabije cię w mgnieniu oka.
- Nie obchodzi mnie to! Ten cholerny ptak to zagrożenie! – krzyknął zirytowany czystokrwisty. – Powinien zostać wypchany i powieszony na ścianie.
Freedom zatoczył koło, nie mając kłopotów z podsłuchaniem szyderczej groźby. Wypchany i powieszony, ech? A ty nie jesteś lepszy niż przenośne pudełko na ptasie gówna, Malfoy!
Przyjrzał się dokładnie blondynowi, snując złowrogie myśli.
Chwilkę później, Draco poczuł coś mokrego na ramieniu.
- Co do… aaahh! – Otrzepał gorączkowo szaty rękawem, ale to tylko rozmazało cały bałagan. – Cholerny sukinsyn! Tylko poczekaj, jastrzębiu! – Potrząsnął pięścią w stronę nieba, na którym wysoko dało się zobaczyć maleńki, czarny punkcik.
Crabbe zakrył usta dłonią, chichocząc niekontrolowanie.
Draco wściekły spiorunował wzrokiem przyjaciela.
- Z czego się śmiejesz? Sądzisz, ze to zabawne, co, Crabbe?
- Uch… cóż… musisz przyznać, że zasłużyłeś sobie na to, Draco. Mimo wszystko, niemal go zabiłeś.
- Zamknij się, Crabbe! Zmieniasz się w jakiegoś kochającego jastrzębie cwela przez głupi szlaban Snape’a? Chcesz być teraz emocjonalnym głąbem i pomagać zwierzakom?
Crabbe odpowiedział identycznym spojrzeniem.
- Nawet jeśli? To lepsze niż rzucanie na nie klątw, póki nie umrą.
Draco przewrócił oczami.
- Boże, ale robisz się miękki, Vince! Twój tata nie będzie zbyt zadowolony, gdy o tym usłyszy.
Crabbe zbladł, po czym powiedział:
- Ostatnio on nie jest zadowolony z niczego, co robię, Malfoy, więc jakie to ma znaczenie? Daj spokój, chodźmy na zajęcia, zanim się spóźnimy i Sprout odejmie nam punkty.
Kontynuowali drogę w stronę cieplarni, podczas gdy pewien jastrząb nad nimi rozmyślać nad ich słowami i pomyślał, że może Crabbe nie jest tak zły, jak początkowo myślał, pomimo bycia najlepszym kumplem Malfoya. Przynajmniej wydawał się być wspólny do wyrzutów sumienia i wziął sobie lekcję Severusa do serca.
Może nie wszyscy Ślizgoni byli źli, pomyślał, po czym zastanowił się, dlaczego w ogóle o tym pomyślał. Ślizgoni, których spotkał w pokoju wspólnym podczas spotkania całego Domu, wydawali się dość mili, jak na ludzi, właściwie szanowali swojego Opiekuna Domu, byli również oburzeni i źli na to, jak Malfoy znęcał się nad nim samym oraz byli chętni wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę.
A mimo to… mimo to… obraz rozbłysnął w jego umyśle – jakiś rudowłosy chłopak, który paskudnie komentował coś, życząc Severusowi śmierci i powiedział mu: „Nie wiąż się ze Ślizgonami, z tego domu pochodzi Sam Wiesz Kto i niemal każdy mroczny czarodziej, ponieważ taki był Slytherin.”
Ale to było złe, bo sam widział, że nie wszyscy Ślizgoni tacy sami, że w tym Domu są i dobrzy, i źli. I Dom Slytherina mógł mieć złych czarodziei, ale również z niego wywodzi się jeden z najlepszych, mój czarodziej, Severus Snape. Ryzykuje życie, żeby nas chronić i nikt nawet o tym nie wie… z uczniów, znaczy się. Gdyby wiedzieli, czy dalej nazywaliby go tłustowłosym dupkiem albo nietoperzem z lochów? Jakoś nie sądzę.
Ale wiedział, że Severus miał trzymać to w sekrecie, bo inaczej jego życie mogłoby być zagrożone bardziej, niż już było. A Freedom nie zamierzał ryzykować życia swojego Mrocznego Obrońcy ze względu na jego reputację. Jednak któregoś dnia, może jeśli będzie dla Snape’a bezpieczne ujawnienie, co robił przez te wszystkie lata wtedy może doceni to, zamiast złorzeczyć. Freedom zastanawiał się, jak dużo czasu minie, zanim to się stanie, a potem uznał, że to nie ma znaczenia – czas był dla jastrzębia względny.
Przeleciał nad jeziorem i powrócił, bawiąc się ponad prądami powietrznymi, póki jego żołądek nie zaburczał i wtedy skierował się w stronę zamku – jego wewnętrzny zegar powiedział mu, że to niemal czas na obiad i Severus powinien kończyć swoje ostatnie zajęcia.
Freedom przeleciał z wdziękiem przez korytarze – był teraz tak normalnym widokiem, że uczniowie ledwie skupiali się na nim dłużej, gdy go zauważyli. Niektórzy byli wobec niego nieufni – ci którzy czuli nienaturalny lęk przed latającymi stworzeniami albo ci, którzy sądzili, że jako chowaniec Snape’a, był zły, ale większość wiedziała, że jastrząb nie będzie im przeszkadzał i traktowali go jakby był szkolną sową.
Znał drogę do i z lochów oraz kwater Severusa, ponieważ posiadał jakiś jastrzębi instynkt, że zawsze powracał do domu niczym gołąb i nie obawiał się, że się zgubi, nawet w zamku wickości Hogwartu. Jego bystre oczy wkrótce dostrzegły Mistrza Eliksirów, wyłaniającego się z klasy, nawet z odległości trzech metrów i przyspieszył lot, wydając dziwny odgłos, by powitać profesora i również ostrzec go, że podchodzi do lądowania.
Severus uniósł wzrok i wyciągnął swój nadgarstek w zaproszeniu.
Freedom sekundę dłużej wylądował na owiniętym nadgarstku.
- Dzień dobry. Mam nadzieję, że twój dzień minął lepiej, niż mój – wyznał Severus cichym szeptem. – Małe głąby naprawdę mnie dzisiaj testowały. Ledwie zapobiegłem pożarowi, trzem eksplozjom kociołków, a teraz nałożyłem pięć szlabanów i w sumie odebrałem jakieś sześćdziesiąt punktów, po dwadzieścia od Gryffindoru, Ravenclawu i Hufflepuffu. Dodatkowo musiałem zrobić wykład trzem moim Domownikom za gryzmolenie w zeszytach i mówić im, żeby skupiali się na moich zadaniach. Nastolatki!
Wygląda na to, że miałeś okropny dzień, powiedział jastrząb z współczującym piskiem.
- I niestety niedługo zrobi się gorzej – powiedział Severus, otwierając drzwi do swoich kwater.  Gdy razem z jastrzębiem byli bezpiecznie w środku, Mistrz Eliksirów zsunął swoje profesorskie szaty, które były wykonane z wytrzymałej bawełny, odpornej na splamienie i rozdarcie, jak również zaczarowane, by odpychać większość rozlanych składników eliksirów, i powiesił je na haku na ścianie, po czym zsunął buty palcem i podszedł do kanapy, by na niej usiąść.
- Twixie – zawołał!
- Co mogę dla pana zrobić, panie Severusie? – zapytała skrzatka, pojawiając się w pokoju.
- Chciałbym wysoką szklankę zimnej wody z cytryną. Dzisiaj niemal straciłem głos od karcenia tych przeklętych bachorów. – Potrząsnął głową z niesmakiem.
- Już daję, sir.
Skrzatka zniknęła, a Snape potarł skronie, wiedząc, że częściową winą jego problemów z głosem był eliksir Jastrzębiej Mowy. Jak na razie nie pojawił się na nim meszek, ale wiedział, że to prawdopodobnie pojawi się potem, ale nie chciał przestawać zażywać eliksiru, bo za bardzo lubił rozmawiać z Freedomem. Tak bardzo, jak nie znosił tego przyznawać, Hagrid miał rację – rozmowa z chowańcem była świetnym relaksem na stres.
Twixie pojawiła się z wodą, a potem powiedziała cicho:
- Panie Severusie, kazał mi pan przypomnieć, że o siódmej wieczorem jest kolacja dla kadry.
- Dobrze. Dziękuję. Możesz iść, Twixie.
Twixie zniknęła, Severus upił wody i skrzywił się.
- Cholerny Albus i jego cholerne kolacje kadry co miesiąc. Już wystarczająco okropne jest to, że musimy wysłuchiwać, jak Trelawney mówi bez sensu o połączeniu Wenus z Domem Marsa albo jakiś innych idiotycznych paplanin, a teraz jesteśmy zmuszeni wysłuchiwać doktryny Ministerstwa od Umbridge, która mówi nam  o tym przesłodzonym głosikiem małej dziewczynki, który sprawia, że mnie mdli, bo to tak obrzydliwie fałszywe. Jest tak słodka jak lamia, Freedom, i równie niebezpieczna, ponieważ ona rzeczywiście wierzy we wszystko, co zachwala Minister, że powrót Czarnego Pana jest tylko mistyfikacją, a Potter jest szalony i cierpi na urojenia. Potter może być różny, ale pewne jest to, że nie jest szalony. Umbridge, jak jej mistrz, Knot, jest ślepa na prawdę, przerażona nią i sądzi, że jeśli będzie ją ignorowała, to zniknie. Humph!
Severusie, jestem głodny.
- Polowanie dzisiaj nie poszło za dobrze?
Złapałem ryjówkę. To dla mnie za mało.
- Masz. – Severus przywołał do siebie torbę i wyjął spory udziec z królika, rzucając go jastrzębiowi.
Freedom złapał go zręcznie, po czym usiadł, by zjeść ją blisko swojej żerdzi ponad starymi kopiami „Proroka Codziennego”. Mniam! Królik!
Podczas gdy jastrząb jadł, Snape popijał wody, ponuro rozmawiając, czy jest jakiś sposób, by uniknąć pójścia na tę cholerną kolację. Przypuszczał, że jest za późno, by zacząć warzyć dodatkową dużą dawkę eliksirów dla Skrzydła Szpitalnego albo zapaść na jakąś chorobę zakaźną. Przed swoją przedwczesną śmiercią, będzie musiał w tym uczestniczyć i cierpieć przez magiczny faszyzm Dolores, idiotyczne wróżby Trelawney oraz Albusa i jego cholerne, migoczące oczy. Niemal wolał ponownie dostać Crucio.
Freedom w końcu skończył królika, a potem wleciał na ramię Severusa. To było wspaniałe, dzięki! Jak długo zwykle trwa ta kolacja?
- Nie więcej niż dwie godziny, dzięki Merlinowi. Dwie godziny to maksymalna ilość czasu, przez który jesteśmy w stanie wytrzymać bełkotanie Sybilli i to, że widzi omeny w fałdach obrusu albo siwych włoskach na brodzie Dumbledore’a. A teraz musimy również walczyć z Dolores, której stosunek do mugolaków i tych z mieszaną krwią, jak Hagrid, sprawia, że Lucjusz Malfoy wygląda jak niegrzeczny chłopiec, który powtarza to, co powiedziała mu starsza siostra. – Zacisnął palce na grzbiecie nosa. – Dzisiejszy wieczór nie będzie dobry.
Co jeśli pójdę z tobą? Mógłbym rozmawiać z tobą, gdy zrobi się nudno i będziesz mógł wyjść wcześniej, tylko powiesz dyrektorowi, że wciąż jestem nieco chory i musisz wrócić do naszych kwater.
Severus zastanowił się.
- Dobrze. Możesz iść – powiedział w końcu.
Freedom wyglądał na zachwyconego.
Wtedy Severus powiedział surowo:
- I nie trzeba mówić, że masz się jak najlepiej zachowywać. Żadnego gryzienia i latania w ich stronę, zwyczajnie masz zostać na moim ramieniu i obserwował, jest to dla ciebie jasne?
Tak, Sev. Będę grzeczny. Ale mogę przynajmniej obrażać Umbridge?
Snape zachichotał złośliwie.
- Oczywiście. Nigdy nie posunąłbym się tak daleko i odmówił ci całej zabawy.
Freedom zaczął skubać swoje szpony, a jego bursztynowe oczy zalśniły z radości.
Mistrz Eliksirów pozwolił sobie na półtoragodzinny relaks, po czym poszedł wziąć prysznic i ubrać się na kolację. Choć nie była ona formalna, Severus nie chciał się na niej pojawić całkowicie zwyczajnie. Postanowił jednak ubrać zwyczajne czarne spodnie i miękką białą koszulę z krótkimi rękawami i kołnierzykiem pod swoją drugą najlepszą profesorską szatę.
Te szaty były nieco bardziej skrojone na miarę, niż jego codzienne szaty, okalały jego szczupłe ciało, ukazując jego chudą talię i dobrze umięśnione ramiona, ponieważ Severus dobrze się prezentował pomimo nauczania mieszania i całodziennego chodzenia dookoła kociołków, a także starał się trzymać formę. Jego szaty miały również srebrne i zielone wykończenia na rękawach, a na lewej jego piersi była doszyta zaszywka z kociołkiem i wyłaniającym się z niego smokiem – godłem Mistrza Eliksirów.
Rzucił szybkie zaklęcie i jego buty zostały nowo wypastowane, odgarnął część swoich czarnych włosów z zgrabny koński ogon, żeby nie wisiały przy jego twarzy. Nie pokazywał tego swoim uczniom, żeby utrzymać strach lochami przez swoją osobę. Ale na tę kolację był tylko profesorem Snapem i mógł tego wieczora zrezygnować ze swojego wizerunku, który mogli zobaczyć tylko jego koledzy.
Mistrz Eliksirów naciągnął, a Freedom podleciał na nadgarstek Severusa, po czym Mistrz Eliksirów wrzucił pełną garść proszku Fiuu do kominka i zawołał:
- Pokój nauczycielski!
Sekundę później wkroczył w zielony ogień i wszedł do pomieszczenia, który był nieco powiększony, by zmieścić długi stół, na którym skrzaty domowe urządziły wielką ucztę.
Była tam wielka, błyszcząca szynka, pieczony kapłon, wołowina pływająca w sosie, jakiegoś rodzaju krewetka w maślanym sosie, Yorkshire pudding, coś co wyglądało jak kluski z masłem, ryżowy pilaw, pieczone ziemniaki z wieloma różnymi dodatkami, bochenek chleba, sałatka, marchew i fasolka szparagowa.
Severus spojrzał na ten wybór i poczuł, jak jego żołądek się przewraca. Nie był tak głodny i tylko zobaczenie tego całego jedzenia sprawiło, że poczuł się nieco chory. Albo może to było spojrzenie na Dolores Umbridge, która siedziała na lewo od dyrektora, ubrana w jakąś piankową, falbaniastą sukienkę i marynarkę w ohydnym odcieniu różowej lemoniady, który sprawiał, że Severus chciał zakryć oczy i wybiec z pokoju. Merlinie, miej litość, ale czy ta kobieta NIE ma poczucia stylu? Moja babka Prince, która słynęła z okropnego gustu ubraniowego, spaliłaby się w tym ze wstydu. Skąd ona to wzięła, z abażuru?
Jeśli sukienka – Severus był hojny, nazywając to tak – nie była wystarczająco zła, Umbridge pomalowała swoje policzki i usta na jeszcze innym szokujący odcień różu oraz ułożyła swoje brązowe włosy na głosie w stylu, który wyglądał jak ul. Gawędziła i pociągała nosem na dyrektora, który wyglądał na nieco chłodnego, a jego niebieskie oczy nie błyszczały swoją zwykłą werwą.
Uniósł wzrok i dostrzegł Severusa, wychodzącego z paleniska i jego oczy zalśniły czystą ulgą.
- Ach, Severus! Chodź i dołącz do nas, mój drogi chłopcze! – powiedział Albus, przywołując go gestem, by usiadł obok niego.
Snape niechętnie podszedł, a Freedom zerkał na parę nieufnie.
- Dobry wieczór, dyrektorze, pani Umbridge. – Jego ton był chłodny i tylko nieznacznie protekcjonalny, gdy wymówił nazwisko Umbridge.
Umbridge rzuciła mu dezaprobujące spojrzenie, gdy dostrzegła jastrzębia na jego ramieniu.
- Ehem-ehem! Musiałeś przynieść również na obiad swojego chowańca, profesorze Snape?
Severus spokojnie spojrzał jej w oczy.
- Nie ma przeciw temu zasadzie.
Freedom spojrzał na nią i Umbridge poczuła rzeczywistą nerwowość. Najwyraźniej nie lubiła ptaków albo może nie podobało jej się to, że jastrząb może zlecieć wolno z nadgarstka swojego pana.
- Freedom zawsze jest tutaj mile widziany, Dolores – zaprotestował Dumbledore spokojnie, ale stanowczo, brzmiąc raczej jak dziadek, karcący wnuczkę. – Dodaje charakter posiłkowi.
Umbridge ponownie odchrząknęła, po czym posłała Severusowi przesłodzony uśmiech, co sprawiło, że głos zamarł mu w gardle.
- Dość niezwykły chowaniec, Severusie. Nie masz nic przeciwko, że cię tak nazywam, prawda? – Zamrugała w jego stronę rzęsami. – Mimo wszystko, jesteśmy tu kolegami z pracy.
Severus nie odpowiedział – ciężko się starał, by nie powiedzieć tego, co pierwsze wpadło mu do głowy, czyli: Tylko ci, których szanuję i lubię mogą używać mojego imienia, ty sztywna stara panno. Trzepot jej sterczących rzęs doprowadził go niemal do ataku paniki. Musi być zdesperowana, skoro pożera go wzrokiem. Sama ta myśl o niej w taki sposób wystarczyła, by rozważył zostanie mnichem, pomyślał, drżąc.
Na szczęście w tej minucie uratowało go przybycie Flitwicka, Sprout i McGonagall do pomieszczenia.
- Witajcie, Filiusie, Pomono i Minervo! – powiedział Dumbledore, uśmiechając się promiennie jak do długo zapomnianych krewnych.
Następnie przybył Hagrid oraz profesorowie Vector i Sinistra – nauczyciele arytmencji i astronomii. Po nich przyszła Charity Burbage, nauczycielkę mugoloznawstwa, oraz pani Hooch, trenerka latania, która poinformowała dyrektora, że Bathsheba Babbling, nauczycielka starożytnych run, nie mogła przyjść, bo cierpiała na migrenę.
Szczęściara, pomyślał tęsknie Severus.
Ostatnia przybyła Sybilla Trelawney, ponieważ odmówiła użycia sieci Fiuu ze swojej wieży i zamiast tego wolała przyjść do pokoju nauczycielskiego. Weszła do środka z westchnięciem, jej zbyt wielkie okulary sprawiały, że wyglądała jak pijana sowa, nosiła szaty w kolorze, który wyglądałby dobrze na bazarowym namiocie, a jej bransoletki i naszyjniki brzęczały i irytująco ścierały się ze sobą.
- Wybacz mi, Albusie! – jęknęła gardłowo. – Ale zajmowałam się moimi liśćmi herbaty… znaki były bardzo dziwne… mówiły, że na kolacji będziemy mieli nieproszonego gościa, ale nie widzę tutaj nikogo, kogo bym nie znała.
- Usiądź, Sybillo – powiedział spokojnie Dumbledore. – Może twoje wizje staną się jaśniejsze po kieliszku sherry? – Podał jej szklankę.
Siedząca obok Severusa McGonagall prychnęła w serwetkę.
- Z pewnością wszystko stanie się jaśniejsze. Albusie, niemądry głupcze, powinieneś wiedzieć, że lepiej nie dawać jej pić, bo ostatni raz jak miała kaca, słyszeliśmy o tym bez końca przez kolejne trzy miesiące. – Odwróciła się do Severusa. – Masz przygotowane lekarstwo na kaca, prawda, Severusie? Bo nie mogę przechodzić przez to ponownie.
Severus uśmiechnął się ironicznie, kiwając głową.
- Sądzę, że niekończące się interpretacje Witch Doctor i Greensleeves wystarczy, żeby każdego doprowadzić poza krawędź.
Minerwa przewróciła oczami.
- Severusie, nie zaczynaj. Ty przynajmniej możesz ukryć się w swoich komnatach, moje są tuż pod jej i ja musiałam ją znosić… miałcząc każdej nocy.
- Niebezpieczeństwa związane z byciem zastępcą dyrektora, Minervo – drażnił Severus.
- Och, bądź cicho! – rozkazała, chichocząc. – Któregoś dnia, panie Snape, zorganizuję ci jakiegoś praktykanta, jakiegoś dzieciaka z mlekiem pod nosem, żebyś mógł go formować i pozwolę mu doprowadzić cię do szaleństwa.
- Ha! Chciałby zobaczyć, jak znajdujesz kogoś, kto byłby chętny ze mną pracować.
- Och, jestem pewna, że gdybym ciężko szukała, kogoś bym znalazła.
- Odstraszyłbym go w przeciągu tygodnia.
Minerva upiła białego wina z kielicha, a jej oczy błysnęły wesołością.
- Wtedy będę musiała znaleźć kogoś, kto nie boi się zrzędliwego człowieka, kto lubi, jak sztyletuje się go wzrokiem. – Spojrzała uważnie na chowańca Snape’a. – Wygląda na inteligentnego ptaka, Severusie. Powiedz jeszcze raz, jak go nazwałeś?
- Freedom – odpowiedział Severus, upijając kolejną szklankę wody. Miał również mały kieliszek wina, ale rzadko pił w mieszanym towarzystwie.
Freedom pozwolił McGonagall podrapać się lekko, delikatnie pusząc jego pióra. Siedział na oparciu krzesła Severusa, obserwując czujnie członków personelu. Co dziwne, odkrył, że rozpoznaje ponad połowę z nich, ale nie ze swoich ostatnich lotów przez szkołę. Flitwick, przypomniał sobie, czarował pióra i mówił: „Pamiętajcie – obrót i trach!”, jak również pamiętał profesor Sprout, która rozdawała nauszniki i demonstrowała, jak rozsadzać mandragory. To go niepokoiło, ponieważ wiedział instynktownie, że jastrząb nie powinien mieć takich wspomnieć, a przynajmniej nie normalny jastrząb. Miał nadzieję, że wspomnienia znikną, czasami nadchodziły tak szybko, że był nimi przytłoczony i powodowały u niego ból głowy.
Właśnie wtedy przypomniał sobie Umbridge, stojącą przednim i mówiącą słodkim, jak zatruty miód, tonem:
- Nie toleruję opowiadania kłamstw w mojej klasie. Teraz będziesz pisał linijki, dwieście razy, Nie będę opowiadał kłamstw, używając tego tutaj pióra. – Podała mu pióro, długie i czarne z niezwykle ostrym końcem. – Ma własny zapas atramentu – poinformowała go, a coś w tym, w jaki sposób to powiedziała, spowodowało, że jego ciało się wzdrygnęło.
Zanim zdążył sobie przypomnieć coś więcej, został wyrwany z pamięci przez Dumbledore’a, który zastukał w bok kieliszka widelcem.
- Proszę o uwagę. Zanim wszyscy zaczniemy jeść ten przepyszny zestaw dań – całkiem wspaniała uczta, a tylko poczekajcie, aż zobaczycie deser – ehem… chciałbym jeszcze ogłosić kilka rzeczy. Po pierwsze obawiam się o naszego zaginionego ucznia, Harry’ego Pottera. Jak wiecie, pan Potter nie został jeszcze znaleziony, choć to, że wciąż się przed nami ukrywa jest sporą tajemnicą. I zarazem to niepokojące. Gdyby ktokolwiek z was miał powody podejrzewać, gdzie jest jego miejsce pobytu, proszę porozmawiać ze mną natychmiastowo. Dolores zwróciła mi uwagę na nową politykę Ministerstwa dotyczącą nieobecności uczniów. Jeśli uczeń jest nieobecny w szkole bez podpisanej notki od rodzica, opiekuna albo uzdrowiciela ponad dwa miesiące, uważa się, że ten uczeń porzucił szkołę i z tego powodu nie może uczęszczać do Hogwartu bez dokładnego zbadania wiedzy ucznia. Mam żarliwą nadzieję, że Harry pojawi się przed tym terminem i chciałbym prosić wszystkich z was, żebyście kontynuowali poszukiwania. Głęboko wierzę, że wciąż jest gdzieś w granicach zamku i błoni albo może w Hogsmeade pod wpływem glamour.
- Ale dlaczego miałby zrobić coś takiego, dyrektorze? – zapytała profesor Sinistra. – Nie znam chłopca, poza jego reputacją, ale dlaczego wybrałby nieobecność na zajęciach i porzucenie kolegów z Domu? Dlatego, że jest zbudzony czy leniwy?
Severus zerknął na dyrektora, zastanawiając się, jak odpowie. Przed rozmową z Hagridem, Snape mógłby przypuszczać, dokładnie jak Sinistra, że Potter był leniwy i arogancki, zakładając, że podobnie jak swój ojciec, że był ponad takimi rzeczami jak uczęszczanie na zajęcia i przestrzeganie zasad. Ale już tak nie zakładał i czuł, że zniknięcie Pottera było oznaką raczej przeżywania jakiś trudności, a nie żartu czy buntu nastolatka.
Albus spogląda na Aurorę i powiedział cicho:
- Nie, nie sądzę, że to dlatego, że Harry jest leniwy czy znudzony. Sądzę, że mamy tutaj głębszy problem, ale bez wyznania samego chłopca, nie mogę być pewny, więc w tym momencie nic nie jestem w stanie powiedzieć.
- Musi mieć jakąś potężną magię, skoro tak długo pozostaje w ukryciu, dyrektorze – przemówiła Charity. – Ile tygodni go już nie ma?
- Niemal trzy.
Nastąpiło mamrotanie, a potem Umbridge zakasłała i stwierdziła:
- Uważam, że to niewybaczalne, że Potter może tak długo biegać wolno. Chłopiec wyraźnie wszystkich wykorzystuje i trzeba przywołać go do porządku. Odkryłam, że jest dość niegrzeczny i przebiegły, opowiada kłamstwa, by zwrócić uwagę swoich rówieśników. Może to jego nowa intryga.
Albus wyglądał na zbolałego tym komentarzem, a Minerva się zezłościła. Syknęła go Snape’a:
- Jestem jego Opiekunką Domu, a nigdy nie zobaczyłam, by Potter był nieszczery czy niegrzeczny. I nigdy nie lubił uwagi od strony ani prasy, ani swoich rówieśników. Nie zgodzisz się, Severusie?
Severus popił wody, zanim odpowiedział:
- Szczerze mówiąc, Minervo, chłopak był dla mnie niegrzeczny więcej niż przy jednej okazji, a na kłamstwie złapałem go raz czy dwa razy, ale nie więcej czy mniej niż innych uczniów. Jest tu coś nie tak, ale nie sądzę, żeby miało to coś wspólnego z potrzebą zwrócenia uwagi rówieśników. Może jednego z nas…
- Sądzisz, że otrzymuje pomoc od jednego z nich? Może Weasleya, albo nawet Granger? – zamyśliła się Minerva. – Główkowałam, starając się zrozumieć, jak zdołał wytrzymać bez jedzenia albo wody i pomyślałam, że może jego przyjaciele przemycają mu jakieś rzeczy, ale obserwowałam Sowiarnię i żadna sowa nie odlatywała z żadną podejrzaną paczką.
- Chyba że miał jakąś pomoc od jednego ze skrzatów domowych. Jest tutaj jeden, sądzę, że nazywa się Zgredek, który wydaje się być Potterowi oddany, możesz chcieć go przepytać.
- Tak, to dobry pomysł, Severusie. I powinnam porozmawiać ponownie z Weasleyem i Granger, choć to oni pierwsi mnie powiadomili, że Potter zaginął.
Nim mogli powiedzieć coś więcej, Dumbledore ponownie im przerwał.
- I będzie również pewna… zmiana w szkolnej polityce, ale pozwolę Dolores powiedzieć więcej na ten temat. – Wskazał na Umbridge.
- Ehem! Ehem! Minister Magii był bardzo… przejęty tym, że podczas wakacji chłopiec Potterów został niemal wydalony z Hogwartu. Wtedy zdecydował, że to czas na zmiany i poprosił mnie, żebym pomogła mu je wprowadzić. – Umbridge uśmiechnęła się słodko. – Ministerstwo obawia się, że dzisiejsze dzieci mogą ulegać wpływowi kłamstw na temat powrotu martwego czarodzieja i życzył sobie, żeby podjąć odpowiednie kroki, by uniknąć paniki i podtrzymać status quo.
Kłamstwa na temat powrotu martwego czarodzieja? – pomyślał Snape z pogardliwym uśmiechem. Czy mam ci pokazać, co czego ten martwy czarodziej jest zdolny, Umbridge? Chciałabyś zobaczyć blizny po jego dziełach i potem powiedzieć mi, że nie są prawdziwe? – Jego dłoń zacisnęła się na kielichu wody.
Umbridge kontynuowała, zupełnie nieświadoma zdenerwowania nauczyciela eliksirów.
- W tym celu mianował mnie Wielkim Inkwizytorem Hogwartu. Będę nadzorowała szkołę, zastępowała dyrektora Dumbledore’a w razie potrzeby i organizowała na nowo szkołę według polityki Ministerstwa.
Minerwa uniosła brew.
- Organizowała na nowo szkołę? A co przez to masz na myśli, Dolores?
- To, co właśnie powiedziałam, Minervo. Ministerstwo zauważyło, że kilka praktyk jest nieaktualnych  i chce wprowadzić nowe. Zostanę Inkwizytorem od następnego piątku, a wy wszyscy powinniście zwracać się do mnie w sprawie wolnego, chorobowego, ustalania programu nauczania, który będę sprawdzała odnośnie treści i waszych metod nauczania, upewniając się, że są zgodne z polityką Ministerstwa. Dam wam pergamin z listą akceptowalnych przez Ministerstwo technik i oczekuję, że będziecie ich przestrzegać. Jeśli ocenię was i odkryję, że nie spełniacie wymagań, wydam wam ostrzeżenie. To będzie jedno jedyne ostrzeżenie. Po nim, jakiekolwiek kolejne niepowiedzenie w przestrzeganiu przepisów spowoduje… zwolnieniem.
Wszyscy nauczyciele popatrzyli na siebie, a potem zerknęli na swoje talerze z przerażeniem. Potem popatrzyli na Dumbledore’a, jakby spodziewali się, że powie im, że to jakiś wymyślny żart. Ale Dumbledore spuścił wzrok ze zmartwieniem, a Severus poczuł, jak zimny dreszcz przebiega mu po kręgosłupie. Już dłużej nie może nam pomagać. Stary wilk został zapędzony w kozi róg i teraz musimy walczyć o siebie. A w mojej przeszłości leży więcej niż w przeszłości innych. Zastanawiam się, czy ona wie o tych sześciu miesiącach, gdy byłem śmierciożercą, zanim w wieku siedemnastu lat zostałem szpiegiem? Nigdy nie byłem na nic skazany, ale Ministerstwo jest co najmniej podejrzliwe. Gdyby Umbridge kiedykolwiek odkryła jego przeszłość, wiedział, że zwolniłaby go bez mrugnięcia okiem.
Severus, co to oznacza? – syknął Freedom do jego ucha. Czy to oznacza, że Dumbledore nie jest dłużej u władzy? Ale jak mogli to zrobić? Jak mogli go zwyczajnie odepchnąć i na jego miejsce postawić tą… tą wiedźmę z piekła rodem? Ona nawet nie wie nic o prowadzeniu szkoły i wszystkich nienawidzi. Nawet TY ją nienawidzisz!
- Wiem, ale Ministerstwo rządzi i po ostatnich wydarzeniach, zaczęli myśleć, że Dumbledore jest szalony, wspierając Pottera w jego twierdzeniach, że Czarny Pan powrócił. Więc umieszczają Umbridge w naszych szeregach jako szpiega, a potem podnoszą jej pozycję do autorytetu. Idioci! Dlaczego nie mogą tego zostawić, gdy jest wystarczająco dobrze?
Dolores pogrzebała w obszernej różowej torbie.
- Ach, tutaj jest! Wasze poprawione sylabusy zajęć i wymagania dotyczące obszaru treści. Mimo wszystko ułatwią nauczanie, bo ważne jest, byśmy mieli tu  strukturę, a to pomoże wam. – Wezwała skrzata domowego, by podał pergaminy.
- Dziękuję, Dolores. A teraz zjedzmy – zadeklarował radośnie Dumbledore i powiedział: – Bierzcie po trochę z wszystkiego. – Porcja każdego jedzenia przeniosła się na jego talerz. Natychmiast zaczął jeść.
Po zerknięciu na sylabus z eliksirów Severus pragnął przekląć Umbridge, póki ta nie zacznie go błagać o litość. Czy ona sądzi, że kogo tu nauczam, przedszkolaki? Och, mogą tak się zachowywać przy niektórych okazjach, ale to jest śmieszne! Nie wolno mi ich uczyć o odtrutkach czy truciznach, więc dobrze, że przerabialiśmy je w zeszłym roku. Żadnych wzmianek o nielegalnych substancjach, Melinie miej litość, jakbym miał uczyć nastolatków jak o wysoko… Lista ta miała jakieś dwie stopy i zanim dotarł do końca, był gotów podsunąć Umbridge miksturę modyfikującą umysł. O jedynych „bezpiecznych” eliksirach, które mógł nauczać, były dla małych dzieci i równie dobrze mógł ich uczyć, jak warzyć herbatę.
Wepchnął ofiarowany pergamin do kieszeni i spiorunował wzrokiem talerz.
- Coś nie tak, Severusie? – zamruczała czarownica, siedząca naprzeciw niego. – Wyglądasz na dość… zdenerwowanego.
- Tak? – uniósł brew. – Myli się pani, ja tylko zastanawiam się nad moim nowym programem nauczania i jak oświecające dla dzieci będzie uczenie się zaakceptowanymi przez Ministerstwo metodami – powiedział, przeciągając głoski. – Nowe pokolenie skorzysta na mądrości, jaką jest nauczanie, jak zachowują się strusie, to zawsze ważna umiejętność życiowa.
Wiedział, że nie powinien jej drażnić, ale był zdegustowany i wściekły i nigdy nie reagował dobrze na nadętych idiotów, którzy mówili mu, co może, a co nie może.
- No, tak, dokładnie! – powiedziała krowa z kokieteryjnym uśmiechem.
Siedząca obok Severusa, Minerva cicho parsknęła w serwetkę, śmiejąc się z głupoty drugiej wiedźmy, która nawet nie wiedziała, że Severus obraził ją i całą politykę reedukacji.
Severus ukrył uśmieszek, po czym wezwał nieco kurczaka, krewetki na makaronie, ryż i warzywa. Zaczął jeść, mając nadzieję, że nie poczuje niestrawności przez napięcie obecne w pokoju.
Ale jej powiedziałeś, Severusie! – zauważył Freedom, zachwycony dowcipem swojego pana. Ona jest głupia, czy co? Wszyscy wiedzą, że strusie chowają głowy w piasek!
- Rzeczywiście – powiedział Severus kątem ust, ukrywając swoje słowa w chusteczce. Cieszyło go to, że jego jastrząb jest bystrzejszy niż Umbridge. Wznowił jedzenie, zauważając, że błyski wracają w oczy Dumbledore’a.
Umbridge gwałtownie odłożyła widelec i stwierdziła chłodno:
- Czy jest jakikolwiek sposób, by nałożyć temu ptakowi kaganiec, Severusie? On zakłóca spokój mojego obiadu.
Straszne, ropucho! Jakbyś już go nie zniszczyła! – syknął Freedom, unosząc się kilka cali nad krzesłem Severusa i popatrzył na Umbridge jak na smaczną mysz albo królika. Wiesz, ja tam jem ropuchy na śniadanie.
Umbridge zrobiła się kredowo biała.
- Kontroluj to zwierzę, Snape! – szczeknęła wiedźma. – Zanim ja to zrobię. – Różdżka znalazła się w jej dłoni.
Tak jak różdżka Snape’a. To był czysty refleks, nawet o tym nie myślał. Żaden czarodziej nie zagrozi jego chowańcowi. Jego lodowato grzeczna fasada zniknęła i posłał krępej czarownicy ostrzegawcze spojrzenie.
- Nie waż się grozić mojemu chowańcowi, Umbridge – warknął.
- Ośmielasz się mi grozić? – sapnęła, a jej pierś zafalowała. – To stworzenie jest zagrożeniem!
- To stworzenie nic ci nie zrobiło, a jednak chciałaś je przekląć – oznajmił chłodno Severus. – To jest słynna sprawiedliwość Ministerstwa? Rzucanie przekleństw na bezbronnego jastrzębia z powodu tego, co mógłby zrobić? Jakąż wykazujesz powściągliwość, jaką dojrzałość.
Zanim Umbridge otworzyła usta, by odpowiedzieć, przerwał im Dumbledore.
- Severusie, Dolores, proszę was! Odłóżcie różdżki, to jest obiad, a nie pojedynkowa arena! Nie ma potrzeby, żebyście się tak denerwowali.
Umbridge odwróciła się wokół niego, mrugając swoimi brązowymi oczami.
- Nie ma potrzeby, Albusie? Nie powinno się mu pozwolić w ogóle przyprowadzać tu te okrutne stworzenie, a teraz on mi grozi, znanemu członkowi gabinetu Ministra!
- No, już, Dolores, przesadzasz. Severus nie zrobił nic w tym rodzaju. Freedom nigdy by cię nie zranił, jest nieco wrażliwy na bodźce. Nie jesteś przyzwyczajona do drapieżnych ptaków. – Sięgnął i poklepał ją uspokajająco po ręce, jakby chciał uciszyć przerażone dziecko albo marudną starowinkę. – Nie ma się co obawiać, jastrzębie atakują tylko drapieżne zwierzęta, jak króliki, myszy i… ropuchy – dodał z chytrym mrugnięciem. – Proszę, odłóż swoją różdżkę, moja droga, krzyki tylko bardziej go zdenerwują, a nie chcesz, żeby zaczął latać, prawda?
Na te słowa, Umbridge schowała różdżkę.
- Nie znoszę latających rzeczy! – warknęła. – Jak również potworów, które mają częściowo ludzkie kształty. Wszystkie to obrzydliwości!
Severus machnął nadgarstkiem, a jego różdżka zniknęła w rękawie. Wyciągnął nadgarstek dla jastrzębia, mówiąc cicho:
- Freedom, do mnie.
Zezłoszczony jastrząb podleciał miękko i usadowił się na zaproponowanej pięści. Lepiej się pilnuj, ty zła żmijo. Skieruj na mnie ponownie różdżkę, a pokażę ci, jak szybko mogę uderzyć, harpio.
- Ciii. Cisza! – rozkazał Severus, głaszcząc pióra jastrzębia. – Kontroluj się, do cholery! – syknął półgłosem.
Kontroluję się! Chciała założyć mi kaganiec, Severusie! Zamiast tego, ktoś powinien założyć kaganiec jej! Jest tylko kłopotami. Dumbledore powinien wykopać ją z zamku! Wszyscy uczniowie jej nienawidzą, słyszałem, jak o tym rozmawiają. Nie potrafi w ogóle uczyć, wie tylko, co to podręcznik, a jej szlabany też są okropne.
Severus nie odpowiedział, wciąż starał się opanować. Nie wiedział, na kogo był wściekły, Umbridge czy samego siebie, że w taki sposób stracił kontrolę. Od lat nie pozwalał rządzić sobą swoim temperamentem, jednak widok różdżki Umbridge skierowanej w jego jastrzębia wyciągnął na zewnątrz wszystkie jego opiekuńcze instynkty i odpowiedział bez przemyślenia, albo raczej bez myślenia o konsekwencjach dla jego samego.
Zacisnąwszy zęby, wiedział, że będzie musiał się na przyszłość kontrolować, ponieważ wyczuł, że Umbridge nie zapomni mu o jego zniewadze, a gdy ona dojdzie do władzy, mogła uczynić jego życie piekłem albo przynajmniej nieprzyjemnym. A jeśli zacznie szturchać i gmerać w jego przeszłości, starając się wykopać na niego brudy…
Powiedział więc, a każde słowo pozostawiało gorzki posmak w ustach:
- Wybacz mi, pani. Gdybym wiedział, że boi się pani ptaków, usiadłbym dalej przy stole. Albus ma rację, mój chowaniec nie jest złośliwy, nigdy by nie zranił człowieka.
Ale jeśli to zrobię, będzie drugą osobą na mojej liście, zaraz za cholernym Czarnym Panem.
- Humph! – Umbridge pociągnęła nosem, zerkając na jastrzębia ze złością, po czym ponownie uniosła widelec i wznowiła jedzenie swojej pieczonej wołowiny. – Nigdy nie zrozumiem, jak ludzie mogą woleć ptaki od kotów. Koty są o wiele lepszymi kompanami, kota możesz przytulić i pieścić i usuwają ze świata szkodniki. – Rzuciła wściekłe spojrzenie Severusowi.
- Tak jak jastrzębie – przekonywał Severus. – Utrzymują na stałym poziomie populację myszy, szczurów, królików, węży i ropuch. Bez jastrzębi świat zostanie opanowany przez takie stworzenia i wszyscy powymieramy z głodu. – Jego słowa były nieszkodliwe, ale był pod nimi sarkazm. Na szczęście, Umbridge nie wyłapała tego, była tak subtelna jak ceglana ściana.
Jednak kilku innych członków kadry zrozumiało i milcząco pogratulowali swojemu koledze trafnego prztyku, ponieważ Umbridge była powszechnie nielubiana przez cały personel. Uważali ją za natrętną, arogancką nowicjuszką, która była bardziej zainteresowana polityką niż edukacją i czuli się urażeni jej przyjazdem i tym, że mówi im, jak wykonywać ich robotę, kiedy większość kadry uczyła przez ponad dziesięć lat.
- Oba zwierzęta są niezbędne i użyteczne dla środowiska – wtrąciła się łagodnie Minerva, choć miała skłonność zgodzić się z Umbridge, ponieważ również kochała koty, ale bolało ją zgadzanie się w czymkolwiek z tą kobietą. Odwróciła się do Severusa i zapytała, czy czytał już najnowszy dziennik alchemiczny – jakiś młody czarodziej twierdził, że wymyślił eliksir, który zmieniał sztabkę ołowiu w złoto.
Severus prychnął.
- Niemożliwe. Jakiej formuły użył?
Kierując się wskazówkami Minervy, Flitwick, który siedział po drugiej stronie Umbridge, zaangażował kobietę w rozmowę o tym, jakiego rodzaju uroki są najlepsze dla cery, a dzięki temu udało im się przejść przez resztę głównego dania bez kolejnych nieszczęść.
Do czasu pojawienia się deseru, pełnego różnego rodzaju ciast, bułeczek i słodkości z bitą śmietaną oraz cukierkami z owocem lub orzechami. Zaserwowano kawę i herbatę – skrzaty położyły po filiżance obok talerza każdego nauczyciela, co okazało się wielkim błędem.
Trelawney, która nigdy nie czuła się komfortowo wśród swoich kolegów profesorów, szukała sposobu na rozmowę ze swoją sąsiadką przy stole, Rolandą Hooch, która była całkowitym przeciwieństwem beztroskiej Sybilli i mieszały się, jak olej i woda. Rolanda była zanudzona na śmierć słuchaniem brzęczeniem Sybilli o tajemniczych symbolach i zapiskach, a Sybilla nie interesowała się w ogóle wynikami w Quidditchu.
- Ach, fusy herbaciane! – wykrzyknęła nauczycielka wróżbiarstwa. – Mój ulubiony sposób wróżenia.
- Naprawdę? – ziewnęła Rolanda, marząc, by kolacja się skończyła. – Być może przewidzisz, kto wygra następny mecz Harpie-Armaty, Sybillo?
Sybilla posłała jej zirytowane spojrzenie.
- Moje Wewnętrzne Oko nie jest wykorzystywane do takich trywialnych rzeczy.
- Och? Co, tylko przewidujesz klęski żywiołowe i końce świata? – odparowała Hooch.
- Nie widzę jak na komendę, Rolando, jak Cyganka – zadeklarowała wyniośle Sybilla. – Wzrok przychodzi, gdy chce, a nie tylko wtedy, gdy ja tego chcę.
- Nonsens! – zaśmiała się Hooch. – Po prostu tak mówisz, że ponieważ nigdy nie nauczyłaś się kontrolować swojego Daru, jeśli w ogóle jakikolwiek masz w pierwszej kolejności.
- Sugerujesz, że jestem gorsza? – warknęła Sybilla. Szybko opróżniła filiżankę i spojrzała na liście herbaty, które pozostały na dnie, kipiąc ze złości. – Widzę… widzę… nadchodzące wielkie niebezpieczeństwo… cień Mrocznego, który powstanie ponownie, by przysłonić ziemię… - zaskrzeczała dramatycznie jasnowidz.
Hooch przewróciła oczami.
- Typowe. Zawsze jest jakieś wielkie niebezpieczeństwo. Coś jeszcze? Może rycerz w lśniącej zbroi?
- Nie kpij z Mocy! – zaskrzeczała nauczycielka wróżbiarstwa. Wszyscy się teraz na nią gapili. - …ale cień zostanie pokonany… przez ofiarę, prawdę i… - tu jasnowidz zapauzowała.
- No? Daj sobie spokój – westchnęła niecierpliwie Hooch. – Pominęłaś część, że ktoś mi bliski umrze.
- …dwa lecące jastrzębie… razem odkryją to, co jest ukryte i nauczą śmierć umierać! – zakończyła z ekstrawaganckim gestem swoich pełnych pierścionków dłoni.
Hooch zachichotała.
- No! Wiedziałam, że ktoś umrze. Niezła przepowiednia, Sybillo!
Kilku najbliżej siedzących profesorów zachichotało, bo ta przepowiednia brzmiała jak totalne androny.
Jednak Umbridge uniosła się i popatrzyła na jasnowidzącą ze zmarszczeniem brwi.
- Czy ty zawsze… przewidujesz takie… dziwaczne rzeczy… Trelawney?
Sybilla uniosła wzrok na drugą czarownicę, mrugając jak sowa.
- Nie wiem, co masz na myśli. Ale widzę, co moje Oko pozwala mi zobaczyć. To dlatego spędzam tyle czasu w mojej wieży, powietrze jest tam o wiele czystsze, wolne od przeszkadzających wpływów i umysłów…
- Tak, tak. – Umbridge machnęła lekceważąco ręką. – Ale wspomniałaś, że „cień Mrocznego, który powstanie ponownie” – co to dokładnie ma znaczyć?
- To, co powiedziałam – odparła Trelawney zdezorientowana.
Przy stole nastała martwa cisza.
- Mówisz mi, że zobaczyłaś powrót… tego, którego imienia nie wolno wymawiać w liściach herbaty? – skrzywiła się Umbridge.
- W-widziałam wielkie niebezpieczeństwo… - zawahała się niepewna Sybilla.
- On jest martwy, Trelawney! Martwy i nieobecny od jakiś czternastu lat i nie może powrócić! – krzyknęła Umbridge. – Jesteś obłąkana, przewidując takie bzdury… cienie połykające ziemię, jastrzębie zwalczające śmierć… naprawdę, madame, za jakiego głupca mnie bierzesz?
- Widziałam, o czym mówiłam! – wykłócała się Sybilla. Potem cofnęła się, gdy Umbridge zbliżyła się do niej.
- Nic nie widziałaś! Wymyśliłaś coś albo wygłaszasz mowy podżegające do buntu! Nie ma żadnego Czarnego Pana i żadne wielkie niebezpieczeństwo nie nadchodzi, za wyjątkiem twojego możliwego zwolnienia za szerzenie kłamstw wrażliwym dzieciom! – Umbridge wetknęła palec w pierś Trelawney. – Jesteś w zawieszeniu, pani profesor, i jeśli nie spełnisz standardów Ministerstwa, zapewniam cię, że nie będziesz tu już dłużej zatrudniona! – Posłała Sybilli jadowity uśmiech . – Zrozumiano, moja droga jasnowidz?
Sybilla skuliła się na krześle, wyraźnie skamieniała słowami drugiej czarownicy, i pokiwała głową, kołysząc głową nią jak korek na oceanie.
Przez chwilę nikt się nie poruszył. Chociaż większość kadry Hogwartu uważała Trelawney za na wpół szaloną ekscentryczkę, która nie zobaczyłaby wyjścia z jasno oświetlonego pomieszczenia, nie znosili Umbridge i jej tyranizujących sposobów.
- Hej, Dolores, nie ma potrzeby straszyć na śmierć biednej Sybilli – zaprotestowała Hooch, sztyletując wzrokiem ubraną na różowo wiedźmę. – Może naprawdę widziała wielkie niebezpieczeństwo.
Umbridge odwróciła się w jej stronę.
- Ale ty… sama powiedziałaś, że też jej nie wierzysz. Słyszałam.
Rolanda wzruszyła ramionami.
- Wydaje się, że nie miałam racji. Co z tego? Musisz przestać brać wszystko do siebie tak na poważnie, staruszko. Skończą ci się linie życia przed czasem.
Umbridge wciągnęła oddech, gotowa zaatakować Hooch, ale przemówił Dumbledore.
- Sybillo, wyglądasz na dość zmęczoną. Może zaproponuję, żebyś wróciła do swojej wieży?
- Ja… tak, nie czuję się dość dobrze… Kręci mi się w głowie… powietrze jest tutaj tak mgliste…
- Tak, musisz dobrze odpocząć. – Odwrócił się do Snape’a, który patrzył na Umbridge, jakby chciał ją oskórować i wychłostać. Freedom też piorunował ją wzrokiem, a Dumbledore podjął szybką decyzję. – Severusie, byłbyś tak miły i odprowadził Sybillę do jej pokoi?
Snape westchnął z niesmakiem – nie uwielbiał nauczycielki wróżbiarstwa, ale nie chciał też widzieć, jak pada ofiarą tej terroryzującej ropuchy, Umbridge.
- Dobrze, dyrektorze.
Wstał i podszedł do końca stołu, gdzie siedziała Trelawney, wyglądając, jak przerażona mysz, mierząca się z wściekłym kotem.
- Chodź, Sybillo. – Wyciągnął prawe ramię.
Trelawney, zdesperowana, by uciec od Umbridge, skoczyła na równe nogi, potknęła się o krzesło i wpadła na Severusa.
Zatoczył się, ale zdołał utrzymać się na nogach, ściskając Trelawney blisko siebie, by utrzymać ją w pionie.
- Kurcze, Sybillo, jesteś wypadkiem, który tylko czeka, żeby się wydarzyć! – warknął.
Freedom, siedzący na jego drugim nadgarstku, został strącony i zatrzepotał mocno skrzydłami, próbując odzyskać równowagę.
Uderzając nimi prosto w twarz Umbridge.
Umbridge, której wzrost stawiał ją na wysokości piersi Severusa, zobaczyła tylko nadchodzące na nią szpony i skrzydła jastrzębia. Wrzasnęła, unosząc dłonie, by zakryć swoją twarz, czym jeszcze bardziej zaskoczyła jastrzębia i Freedom wzbił się ponad stół.
- Zabierz to stąd! Zabierz to stąd! – zawyła Umbridge, cofając się, wciąż trzymała dłonie na oczach.
Wpadła na stół, który był pełen deserów, wciąż krzycząc i przepadając przez niego. Cała katastrofa spowodowała, że trójwarstwowy przekładaniec i kilka innych słodyczy spadło prosto na nią.
Severus gwizdnął na swojego chowańca, a Freedom skorzystał z okazji, by zanurkować i powrócić na pięść czarodzieja, przesuwając się tuż nad głową Umbridge.
Przekonana, że jastrząb ją atakuje, Umbridge zapiszczała i spróbowała przedostać się przez stół z rękami wciąż zakrywającymi twarz, a jej wysoki obcas deser zwany Blanc Mange. Wyszarpnęła się, kończąc twarzą w misce truskawkowego trifle.
Freedom wylądował na pięści Severusa, skrzecząc z tryumfem.
Mistrz Eliksirów rzucił swojemu zadowolonemu chowańcowi pełne dezaprobaty spojrzenie, po czym pospiesznie wyprowadził Sybillę z pomieszczenia. Nauczycielka wróżbiarstwa trzymała twarz ukrytą w jego szatach i trzęsła się. Snape modlił się, by nie płakała.
- Chodź, Sybillo. Nie musisz próbować ukrywać się w moich szatach, tej nikczemnej wiedźmy już nie ma. – Jego ton był teraz tylko odrobinę ostry.
- Pokonana przez miskę truskawkowego trifle.
- Co powiedziałaś?
Sybilla uniosła głowę z jego szat i ku jego wiecznej uldze zobaczył, że nie płakała, ale śmiała się.
- Och, Severusie! N-nigdy nie chciałam… ale zobaczenie tej podłej kobiety… do góry nogami w tej truskawkowej trifle… Nie zapomnę tego widoku jak długo żyję…!
Snape pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek.
- Tym razem jej się nie upiekło*, nie powiesz?
Jego nieistotny komentarz ponownie rozbawił Trelawney.
Severus skrzywił się, bo miała śmiech jak hiena.
- Cicho. Obudzisz cały zamek. – Szybko poprowadził ją przez wejściowy hol i w górę schodami do jej kwater w wieży. Tam zostawił ją, choć czuł się zmuszony ostrzec ją, by trzymała głowę nisko. – Będzie szukała pretekstu, by cię wylać, Sybillo, więc pilnuj się.
- Ty także, Severusie – powiedziała. – Dobrej nocy. – Odwróciła się do wnętrza, po czym dodała przez ramię: – Wiesz, to była pierwsza kolacja kadry od lat, na której naprawdę dobrze się bawiłam. Powinieneś częściej zabierać na kolacje swojego jastrzębia.
- Dobrej nocy, Sybillo – odpowiedział tylko, ale mogła zobaczyć lekki błysk rozbawienia w jego obsydianowych oczach.
Kiedy zamknęła za sobą drzwi, usłyszała, jak bardzo łagodnie karci swojego chowańca:
- Następnym razem, jak będziesz sobie robił jaja, przytnę ci skrzydła, ty niereformowalny ptaku!
Nie moja wina, Severusie! Zostałem zrzucony z twojej ręki.
Severus skierował się w dół schodów, potrząsając głową.
- Ten ostatni lot był celowy i nawet nie zawracaj sobie głowy zaprzeczaniem.
No dobra. Nie będę zaprzeczał. Genialne, prawda?
- Nie masz za grosz instynktu samozachowawczego? Chcesz skończyć przed komisją do spraw Niebezpiecznych Stworzeń?
Za co? Wzbicie się do lotu z zaskoczenia? – zapytał zuchwale Freedom. Nie została ranna. No może jej duma została. Daj spokój, Sev, nie możesz powiedzieć, że nie sprawiło ci to przyjemności.
Severus westchnął.
- To było… bardzo satysfakcjonujące – przyznał w końcu. – Ale jakoś mam wrażenie, że dzisiejszy wieczór będzie miał ukryty oddźwięk dla nas wszystkich.
Na przykład jaki?
- Nie wiem. Ale pogardzona kobieta, szczególnie taka, jak Umbridge, zawsze jest niebezpieczna.
Za bardzo się martwisz, Sev, zaćwierkał jastrząb i przygryzł czule ucho Snape’a.
- A ty za mało się martwisz – odparował Snape. – Któregoś dnia ta śmiała skłonność cię zabije, jeśli nauczysz się kontrolować temperament.
Okej, okej. Oszczędź wykładu, dobra? Boli mnie głowa, syknął żałośnie jastrząb. Ból głowy, z którym walczył, powrócił teraz z podwójną siłą.
Severus spojrzał na jastrzębia ze zmartwieniem.
- Co masz na myśli, że cię głowa boli?
To, co powiedziałem. Jestem zmęczony i boli mnie głowa.
- Kiedy wrócimy do domu, rzucę zaklęcie diagnozujące – obiecał Severus. Martwił się, zwierzęta zwykle nie miały bólów głowy i jeśli się pojawiały, zwykle wskazywały na bardziej poważne problemy.
Ale diagnoza nie ujawniła żadnych poważnych urazów głowy i naczyń krwionośnych, Severus rzucił też kilka diagnostycznych zaklęć, by się upewnić, że w żyłach nie ma żadnych zatorów, ale kiedy wszystko okazało się normalne, był w rozterce.
- Może to tylko stres. Tu masz dawkę eliksiru przeciwbólowego, a potem idź spać.
Ku jego zaskoczeniu, Freedom nie zaprotestował, pozwalając Severusowi dać mu dawkę, a potem postawić go na żerdzi, gdzie niemal natychmiast zasnął.
Może będzie się czuł lepiej rano. Ostatnią rzeczą, jakiej on potrzebuje, to ponowne rozchorowanie. Cholerna Umbridge! Może przeklęła go, gdy nikt nie patrzył. Ale jego szybkie: „Revelario malus magicka!” nie ujawniło żadnych zaklęć czy klątw.
Westchnął z ulgą, po czym zostawił swojego śpiącego chowańca i poszedł przygotować się do łóżka. Nie przejął się za bardzo przepowiednią Trelawney, jednak nie mógł pozbyć się nieprzyjemnego uczucia w kościach. Nic dobrego nie mogło nadejść, gdy Umbridge dojdzie do władzy. Ta kobieta była głodna władzy i uparta jak Voldemort, a linie bitewne już zostały narysowane. Ale trzeba było zobaczyć, kto zwycięży.


* W oryginale: „She got her just deserts”, z czego ostatnie słowo wymawia się tak, jak dessert (ang. deser)