Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

czwartek, 31 stycznia 2019

CP - Rozdział 10 - Poczucie obowiązku



Niewiele stało się w ciągu następnych dwóch tygodni. Harry był teraz w stanie uczestniczyć dwa razy w tygodniu w treningach Quidditcha, Ron lepiej radził sobie jako obrońca dzięki radom pani Hooch, Harry zdołał całkowicie zniknąć swoją mysz i przeszedł z Hermioną do znikania kotków, wreszcie minęła histeria z początku roku szkolnego i nie powiedziano nic więcej na temat tego, by Harry uczył obrony. Ron i Hermiona nie podjęli ponownie tego tematu od tamtego wieczora i starali się intensywnie, by dać Harry’emu przestrzeń.
Koniec września przyniósł też jedną znaczącą zmianę dla Harry’ego. Pani Pomfrey w końcu ogłosiła, że jest zdrowy, co oznaczało koniec porannych wizyt w skrzydle szpitalnym. Ulga, którą Harry poczuł po usłyszeniu tego, była nie do opisania. To było tak, jakby wielki ciężar w końcu został zdjęty z jego ramion. Znów był zdrowy. Nic się już nad nim nie piętrzyło.
Kolejną zmianą w życiu Harry’ego było to, że teraz nosił tłumiący naszyjnik, który stworzył dla niego Dumbledore. W tej chwili nie był aktywny, ale Harry czuł się bezpieczniej ze świadomością, że ma pomoc, jeśli będzie jej potrzebował. Wybuch z nocy, gdy Voldemort się obudził był ostatnim – dużym czy małym – jaki Harry miał, co było niezwykłe. W poprzednie wakacje zwykle miał niewielkie wybuchy przynajmniej raz na tydzień.
Pracując nad eliksirami w bibliotece, Harry przeszukując regały w poszukiwaniu azjatyckich antydot przeciw truciznom. Dostrzegł szepty Rona i Hermiony, które zaczęły się w chwili, gdy odszedł od stołu, ale nie powiedział nic na ten temat. Cokolwiek knuli wyraźnie nie chcieli go w to mieszać. Harry nie wiedział, czy ta myśl go raniła, czy przynosiła ulgę.
Tak bardzo, jak Harry nie chciał tego przyznać, bał się Umbridge i tego, co mogła zrobić. Wiedział, że nie akceptowała Remusa i Syriusza. Profesor Umbridge nie zamierzała ukrywać swojej niechęci wobec nie-ludzi. Według Syriusza to Umbridge opracowała przepis przeciw wilkołakom dwa lata temu, co niemal uniemożliwiło każdemu wilkołakowi zdobycie pracy. Jedynym powodem, dlaczego Remusowi się to udało by fakt, że był drugim opiekunem chłopca, który przeżył, więc wielu wierzyło, że nie był tak zły, jak inni.
Remus nie był szczęśliwy, gdy się dowiedział, że Syriusz powiedział o tym Harry’emu. Nalegał, że to nic specjalnego, ale każdy mógł stwierdzić, że było inaczej. Remus był wyjątkowo skrytą osobą, gdy chodziło o sprawę jego likantropii. Nie lubił, gdy inni wiedzieli, co nakładało na niego to przekleństwo i co mu zabierało, łącznie z prawem do bycia ojcem.
- Harry?
Odwróciwszy się szybko, Harry westchnął z ulgą, gdy zobaczył stojącą za nim Cho i patrzącą na niego z nadzieją. Był tak pochłonięty myślami, że nie usłyszał jej nadejścia. Naprawdę muszę przestać to robić. Nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby to jakiś Ślizgon go zaskoczył.
- Cześć, Cho – powiedział w końcu Harry. – Stanąłem ci na drodze?
- Um… nie – powiedziała nerwowo Cho, przenosząc ciężar ciała z tyłu na przód. – Zastanawiałam się, czy moglibyśmy porozmawiać o… no wiesz.
Harry stłumił jęk, zmuszając się do przypomnienia sobie, że Cho była dziewczyną Cedrica. Był mu to winny.
- Pewnie – powiedział cicho, po czym skinął na nią, by za nim poszła. Przeszedł na dalszy koniec biblioteki i odciągnął krzesło od pustego stołu, a Cho zrobiła to samo chwilkę później. Usiedli naprzeciw siebie. Dasz radę, Harry. – Co chcesz wiedzieć?
Cho zaczęła wiercić się ze zdenerwowaniem, unikając wzroku Harry’ego.
- Co się stało po tym, jak zniknęliście z labiryntu? – zapytała cicho.
Wypuszczając uspokajający oddech, Harry popatrzył przez moment na Cho, nim spuścił wzrok na ziemię.
- Przybyliśmy na cmentarz – powiedział cicho. – Nie wiedzieliśmy, co się dzieje, ale jasne było, że coś poszło nie tak. Zanim cokolwiek mogliśmy zrobić, śmierciożerca o imieniu Peter Pettigrew próbował zabić Cedrica morderczym zaklęciem. Uniknęliśmy zaklęcia i zaczęliśmy uciekać. Ścigała nas dwójka śmierciożerców. Wiedziałem, że chcą mnie, więc powiedziałem Cedrikowi, by pobiegł po pomoc, a ja ich rozproszę. Plan nie zadziałał. Oboje zostaliśmy złapani. – Wypuszczając powietrze, Harry próbował nie myśleć o tym, co się następnie stało. – Zostałem przywiązany do nagrobka i tylko mogłem patrzeć, jak Cedric jest mordowany tuż przed moimi oczami. Próbowałem… ale n-nie mogłem ich powstrzymać.
Cho chwyciła Harry’ego za ręce i przytrzymała je mocno, a cichy szloch wymknął się z jej ust.
- To nie była twoja wina, Harry – powiedziała drżącym głosem. – Cedric nie chciałby, żebyś się obwiniał. – Cho wypuściła długi oddech, próbując się uspokoić. – Nigdy mi tego nie powiedział, ale wiem, że dbał o ciebie jak o brata. Przez sposób, w jaki o tobie mówił, wiem, że był zdenerwowany tym, że zostałeś zmuszony do uczestnictwa w Turnieju. Cedric chciał cię chronić, Harry, zwłaszcza po ataku na błoniach.
Harry uniósł powoli głowę i napotkał spojrzenie Cho. Dlaczego wszyscy sądzili, że potrzebuje ochrony? Wszyscy byli gotowi położyć ciężar czarodziejskiego świata na jego ramionach, a jednak nikt nie miał tyle wiary w to, że mógł sam się obronić. Dlaczego? Pewnie dlatego, że wszyscy przez większość czasu widzą mnie rannego. Odsuwając na razie tą myśl, Harry próbował pomyśleć o czymś – czymkolwiek, co mógłby powiedzieć.
- Przykro mi, że nie mogłem zrobić czegoś więcej, by mu pomóc – powiedział w końcu.
Cho potrząsnęła głową i zdołała uśmiechnąć się współczująco.
- Zrobiłeś, co mogłeś, Harry – powiedziała z przekonaniem. – Dziękuję, że próbowałeś mu pomóc i że mi wszystko opowiedziałeś. Wiem, że to nie mogło być proste. – Uścisnęła dłonie Harry’ego, po czym puściła je i wstała. – Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał porozmawiać… cóż, o czymkolwiek, wysłucham cię, w porządku, Harry?
Harry skinął głową i uniósł wzrok na Cho.
- Dziękuję – powiedział z uśmiechem. Naprawdę nie czułby się swobodnie, rozmawiając z Cho o czymkolwiek, co mogłoby go kłopotać, ale starała się, a on doceniał ten gest. Oboje opłakiwali stratę Cedrica i oboje zbyt się bali, by cokolwiek z tym zrobić. Bali się, że zapomną o tym, jaką osobą był Cedric.
Gdy Cho wyszła, Harry odwrócił się do półek i w końcu znalazł książkę o antidotach na trucizny. Wrócił do stolika, gdzie Ron przeglądał książkę, ale nigdzie nie było Hermiony. Usiadł naprzeciw Rona, rozejrzał się, ale nigdzie jej nie zobaczył.
- Gdzie Hermiona? – zapytał z ciekawością Harry.
- Rozmawia z Prefektami Puchonów – powiedział Ron. – Ma kompletną obsesję na tym punkcie i próbuje w to wciągnąć mnie. Fred i George bezustannie mnie drażnią tą całą sprawą Prefektów i pytają, czy zamierzam odjąć im punkty, skoro wciąż wykorzystują pierwszaki do testowania produktów.
Harry musiał się uśmiechnąć. Wiedział, że Fred i George potrafili być bezlitośni, jeśli chodziło o dokuczanie Ronowi.
- Dlaczego uważasz, że to robią, Ron? – zapytał zaciekawiony i otrzymał w odpowiedzi wzruszenie ramion. – To tylko domysły, ale mogą to robić tylko dlatego, że wiedzą, że to cię irytuje. Przez te kilka lat, od kiedy znam Freda i George’a, wiem, że lubią robić cokolwiek mogą, by kogoś zdenerwować. Pamiętasz, jak na naszym drugim roku chodzili przede mną i mówili: „Przejście dla dziedzica Slytherina, potężnego czarnoksiężnika”?
 Ron roześmiał się.
- Nie wierzę, że to pamiętasz – powiedział z uśmiechem, który jednak szybko zniknął. – Masz rację, Harry. Chyba pozwalam na to, by przeszkadzało mi to, cokolwiek powiedzą. Myślę o tym przez większość czasu, ponieważ zastanawiam się, czy mają rację. Nie chcę być kolejnym Percym. Nie lubię dyscyplinować innych.
To było niedopowiedzenie. Harry wiedział, że Ron był w trudnej sytuacji. Po Billu i Charliem był Percy, który zawsze przestrzegał reguł, potem Fred i George, którzy byli rozrabiakami, a Ron pozostawał gdzieś pośrodku tych dwóch skrajności. Ron nie był żartownisiem, ale z pewnością nie był taki, jak Percy. Wyglądało na to, że Ron po prostu próbował odkryć, gdzie w tym zakresie czuje się najwygodniej.
- A może nie chcesz, żeby byli na ciebie źli? – zaproponował Harry. Widząc, jak Ron spuszcza wzrok na stół, wiedział, że miał rację. – Problemem jest to, Ron, że zostałeś obarczony odpowiedzialnością. Nie musisz być tak obsesyjny, jak Hermiona, ale nie możesz tego unikać tylko dlatego, że boisz się, jak ktoś może zareagować. Jestem pewny, że Hermiona byłaby wdzięczna za wsparcie.
Ron westchnął, ukrywając twarz w dłoniach.
- Co za cholerny bałagan – powiedział głosem przytłumionym przez dłonie. – Co Dumbledore sobie myślał? Nigdy nie powinienem zostać Prefektem!
- Może zobaczyć w tobie coś, czego sam jeszcze nie dostrzegłeś – zaproponował Harry.
Ron natychmiast spojrzał na Harry’ego ze skrzywieniem.
- Wiesz, strasznie trudno jest sobie współczuć, gdy mówisz coś takiego – powiedział z uporem, obejmując się ramionami. – Kiedy zacząłeś mówić jak Dumbledore? Powinieneś powiedzieć: „Ron, masz rację. Nie powinieneś zostać Prefektem. Dumbledore jest kompletnym szaleńcem, że nie wybrał mnie”.
Harry nie mógł powstrzymać wyrazu rozbawienia, wypływającego mu na twarz. Oboje wiedzieli, że Harry nigdy by nie powiedział czegoś takiego.
- Dlaczego miałbym mówić coś, czego nie mam na myśli? – powiedział szczerze. – Nie wierzę, że poradziłbym sobie z całą tą odpowiedzialnością przy tym wszystkim, co się dzieje. Moim priorytetem było moje serce, a nie upewnianie się, że pierwszaki, Fred i George dobrze się zachowują.
Ron posłał Harry’emu wdzięczny uśmiech, ale szybko zniknął i Ron spuścił wzrok na stół. Jego dłonie wykręciły się nerwowo.
- Posłuchaj, Harry – powiedział w końcu ściszonym głosem. – Chyba powinieneś wiedzieć…
- Cześć! – powiedziała wesoło Hermiona, siadając obok Rona z wielkim uśmiechem na twarzy. – O czym rozmawiacie?
Trudno było nie zauważyć, jak wielkie stały się oczy Rona. Harry mógł jasno dostrzec, że cokolwiek Ron miał powiedzieć, nie chciał, żeby Hermiona to usłyszała.
- Tylko rozmawialiśmy o tym, jaką tajemnicą jest Ron Weasley – powiedział z łatwością Harry. – Z czego się tak cieszysz?
Hermiona tylko wzruszyła ramionami.
- Takie tam sprawy Prefektów – powiedziała wymijająco, po czym spojrzała z ciekawością na Harry’ego. – Chwilę cię nie było. Zgubiłeś się, czy coś?
- Nie, nie zgubiłem się, Hermiono – powiedział Harry, nie doceniając jej próby zażartowania. Chociaż nigdy by tego nie przyznał, najprawdopodobniej znał bibliotekę lepiej niż ktokolwiek inny, ponieważ spędził w niej połowę wakacji przed trzecim rokiem i całe wakacje przed czwartym. – Cho chciała porozmawiać o paru sprawach, więc poszliśmy gdzieś, gdzie nikt nas nie mógł podsłuchać.
Ron szybko uniósł wzrok na Harry’ego i uśmiechnął się.
- Cho Chang, ech? – zapytał. – Jest ładna. Dlaczego nie powiedziałeś nam, że ci się podoba?
Gdyby Ron powiedział to o kimkolwiek innym, Harry wiedział, że pewnie czułby się zażenowany, ale nie w przypadku Cho. Czuł się urażony, głęboko urażony. Jak Ron mógł powiedzieć coś takiego?
- Chciała porozmawiać o Cedricu – powiedział z napięciem Harry, zmuszając się, by jego głos pozostał spokojny. – Była jego dziewczyną! Miała pytania na temat jego śmierci! Za bardzo cenię Cedrica, by zrobić to, co sugerujesz.
Ron szybko stracił uśmiech i spojrzał na Hermionę, szukając pomocy, ale ona patrzyła na Harry’ego z współczującym wyrazem twarzy.
- Wybacz, Harry – powiedział cicho, kierując spojrzenie na chłopaka. – Ja…eee… nie pomyślałem. Zapomniałem, że umawiała się z Diggorym.
- Jak ona się czuje? – zapytała łagodnie Hermiona.
Harry odetchnął głęboko, spoglądając na nią.
- Cierpi – powiedział szczerze. – Tęskni za nim tak, jak każda dziewczyna tęskniłaby za swoim chłopakiem. – Spojrzał na Rona, który wyglądał, jakby szukał jakiejś odpowiedzi, ale nie potrafił odnaleźć słów. Harry tylko potrząsnął głową i wrócił do swojego zadania domowego. Naprawdę nie potrafił sobie zaufać, by powiedzieć teraz coś jeszcze. Nie wiedział, dlaczego brał to tak osobiście, ale prawdę mówiąc, nie obchodziło go to. Po prostu dla niego źle by brzmiało, gdyby pomyślał o sobie, że miałby chodzić z dziewczyną Cedrica.
^^^
W następny weekend był wypad do Hogsmeade, ale Harry naprawdę nie czuł ochoty, by tam iść. Po nieporozumieniu w bibliotece, Ron i Hermiona mieli tendencję do szeptania między sobą albo wychodzenia wspólnie, twierdząc, że to obowiązki Prefektów. Harry nie był głupi. Wiedział, że coś knują, ale pozwolił im na to. Przecież on sam też nie był z nimi całkowicie szczery.
Harry nie powiedział nikomu, że jego blizna stale bolała, ani też o dziwnych snach o długim, ciemnym korytarzu. Nie wiedział, co one oznaczają, ale zaczął je nienawidzić na równi z poczuciem uwięzienia, które od czasu do czasu przez niego przepływało. Harry zdał sobie sprawę, że to uczucie ma coś wspólnego z Voldemortem, ponieważ zaczęło się po jego obudzeniu. Nie potrafił wyjaśnić, co się działo, więc robił tylko wszystko, co mógł, by to zignorować. Z pewnością nie potrzebował kolejnego przypomnienia, że nie był normalny.
Kiedy nadszedł poranek wizyty w Hogsmeade, Harry nie spał, będąc w Wielkiej Sali z innymi rannymi ptaszkami. Jak wielu innych uczniów, Harry powoli nabrał ochoty na kawę, która wyciągała go z oparów tych dziwnych snów. Jego zwyczaj wczesnego wstawania nabyty podczas letnich wakacj uniemożliwiał mu długie wylegiwanie się i szansę, że ktoś się obudzi i zorientuje, że rzuca zaklęcia wyciszające wokół łóżka.
W chwili, gdy kończył kawę, Harry uniósł wzrok i zobaczył Rona i Hermionę, już ubranych na podróż do Hogsmeade, którzy usiedli naprzeciw niego. Ron natychmiast zaczął układać jedzenie na talerzu, podczas gdy Hermiona patrzyła na Harry’ego z zaciekawieniem, a raczej bardziej na jego strój. W przeciwieństwie do Rona i Hermiony, którzy mieli na sobie płaszcze na swetrach i spodniach na mrozy, tego wczesnego październikowego poranka, Harry miał na sobie tylko koszulkę z długim rękawem i dżinsy.
- Um… Harry, zamierzasz iść w tym do Hogsmeade? – zapytała Hermiona. – Dzisiaj jest trochę chłodno.
Harry spojrzał na Hermionę i wzruszył ramionami.
- Naprawdę nie mam ochoty na wyjście do Hogsmeade – powiedział. – Chyba nadrobię zadania domowe i może spędzę trochę czasu w Pokoju Życzeń.
Ron pochylił się bliżej Harry’ego, nagle zapominając o talerzu pełnym jedzenia.
- Twoja blizna nie szaleje, prawda? – zapytał ściszonym głosem. – Czy może chodzi o twoje serce? Sądziłem, że powiedziałeś, że to już nie jest problemem.
- Bo nie jest – powiedział Harry zgodnie z prawdą. – Jestem zdrowy i nie, moja blizna nie szaleje. Po prostu nie mam ochoty wychodzić nigdzie… zwłaszcza po tym, co się stało. Wszyscy w końcu przestali o mnie szeptać. Nie chcę, żeby znów zaczęli przez dorosłych z Hogsmeade. Nazwij mnie tchórzem, ale po prostu nie chcę się dzisiaj mierzyć z szeptami i wytykaniem palcami.
Hermiona posłała mu współczujące spojrzenie.
- Rozumiemy to, Harry – powiedziała. – Dlaczego nie powiedziałeś nic wcześniej?
Harry wzruszył ramionami.
- To naprawdę nic wielkiego – powiedział nonszalancko. – Po spędzeniu lata w odosobnieniu chyba uwaga wpływa na mnie bardziej niż normalnie. – To była mniej więcej prawda. Harry naprawdę nie chciał mierzyć się z opinią publiczną, ale też chciał spędzić trochę czasu sam i spróbować wywołać wybuch, i go kontrolować. To było ryzykowne, ale musiał czegoś spróbować.
- Ale zwykle spędzasz wakacje w odosobnieniu – powiedział zdezorientowany Ron.
- Ron, pomyśl o tym wszystkim, co się stało – odpowiedziała Hermiona. – Harry ma prawo czuć się przytłoczony przez tą całą uwagę. – Następnie przeniosła swoją uwagę z Rona na Harry’ego. – Moglibyśmy spędzić dzień w Pokoju Życzeń razem z tobą! Nie byliśmy tam od… - pomyślała chwilę, – lutego.
Nie tego z pewnością spodziewał się Harry. Chociaż mnie to nie dziwi.
- Nie chcę, żebyście to przegapili z mojego powodu – powiedział. – Idźcie i bawcie się dobrze w Hogsmeade. Dokończę zadania domowe i spotkamy się w Pokoju Życzeń, gdy wrócicie. – Ron i Hermiona nie wydawali się przekonani. – Nic mi nie będzie. Nie muszę martwić się Malfoyem. Najprawdopodobniej będzie w Hogsmeade.
- Jesteś pewny, Harry? – zapytała Hermiona. – Nie musimy iść, jeśli nie chcesz.
Harry spojrzał na Hermionę z uniesioną brwią.
- Jeśli zostaniecie z mojego powodu, nie będę z wami rozmawiał przez cały tydzień – zagroził. – Doceniam gest, naprawdę, ale nie chcę, żebyście przegapili dzień z dala od zamku z mojego powodu. Idźcie. Bawcie się dobrze. Wiecie, gdzie mnie znaleźć, gdy wrócicie.
Hermiona i Ron spojrzeli na siebie, wzruszyli ramionami, po czym spojrzeli z powrotem na Harry’ego.
- Nie będziemy tam długo – powiedział Ron, wstając, a Hermiona podążyła jego przykładem. – Postaraj się nie pracować zbyt ciężko. Jest weekend, wiesz?
Harry uśmiechnął się, gdy Hermiona spiorunowała Rona wzrokiem. Pożegnał się z nimi, po czym obserwował, jak wychodzą z Wielkiej Sali do Hogsmeade. Gdy miał pewność, że poszli, Harry wyszedł z Wielkiej Sali i jakby od niechcenia skierował się do Pokoju Życzeń. Przeznaczeniem Harry’ego było siódme piętro naprzeciw gobelinu przedstawiającego Barnabasza Bzika. Przeszedł koło niego trzy razy, skupił się na miejscu, gdzie mógłby trenować fizycznie i magicznie, po czym pojawiły się drzwi.
Wszedłszy do środka, oczy Harry’ego rozszerzyły się z niedowierzaniem, gdy rozejrzał się po dużym pokoju. Ściany były pokryte różnymi rodzajami broni. Z sufitu zwisały worki treningowe. Podłoga była pokryta pomocniczymi matami, by zapobiec obrażeniom. W najdalszym kącie pokoju stały manekiny do pojedynków. Przy drzwiach stała szafka, która zawierała środki ochronne i apteczkę pierwszej pomocy.
Otwierając szafkę, Harry pomyślał, że zabierze się za trening fizyczny i wyciągnął parę rękawic bokserskich. Zdjął kaburę na różdżkę, po czym założył rękawice i podszedł do jednego z worków treningowych. Po odłożeniu różdżki i kabury na bok, Harry zaczął atakować wór. Natychmiast poczuł, jak opuszczają go emocje, gdy skupił się tylko na kontakcie ze sztywną, czarną torbą. Nie miało znaczenia nic poza jak najmocniejszym poruszaniem workiem.
Trzy kwadranse później Harry musiał przestać i odkrył, że jego kostki są niezwykle piekące. Przeklął się w duchu, że nie podjął środków, by temu zapobiec. Następnie Harry przerobił ćwiczenia z taekwondo i tai chi, których nauczył go Syriusz przed przerwą. Naprawdę nie chcąc wychodzić, Harry zawołał Zgredka, który natychmiast przybył z dużym obiadem, ku wielkiemu zaskoczeniu Harry’ego. Czasami myślał, że ten mały skrzat znał go zbyt dobrze.
Po obiedzie, Harry zaczął swój magiczny trening, po tym, jak złapał różdżkę i założył kaburę z powrotem na nadgarstek. Zaczął od manekinów do pojedynków, by poćwiczyć dokładność, zanim zmienił pokój w tor przeszkód z różnymi przeszkodami blokującymi mu drogę, począwszy od prostego worka z piaskiem pojawiającego się z nikąd po bogina w postaci dementora, którego Harry natychmiast usunął z drogi z pomstą. Nie zamierzał ponownie dać się zaskoczyć.
Gdy zniknął tor przeszkód, Harry opadł na sofę, która pojawiła się z nikąd, kompletnie wyczerpany. Od dłuższego czasu nie trenował tak długo i z pewnością poczuje to później. Czekając, aż jego tętno wróci do normy, Harry schował różdżkę i niemal podskoczył, gdy pojawił się przed nim mały stolik z kielichem wody. Naprawdę powinien przyzwyczaić się do tego pokoju i jeśli dzisiejszy dzień był jakąś wskazówką, Harry zdecydował, że powinien go wykorzystywać nieco częściej. Jego całkowity powrót do zdrowia naprawdę ograniczył jego kondycję. Nie było mowy, by w tym momencie przetrwał długo w jakimkolwiek pojedynku.
Po opróżnieniu kielicha, Harry zorientował się, że Ron i Hermiona wkrótce wrócą, więc skupił się na jakimś prywatnym miejscu, żeby mógł się umyć i zobaczył drzwi pojawiające się na ścianie po jego prawej. Harry otworzył je ostrożnie i zobaczył łazienkę podobną do Łazienki Prefektów z wyjątkowo wielką wanną na środku podłogi w kształcie basenu. Już była wypełniona wodą, nad którą unosiła się warstwa pary, dzięki czemu wiedział, jak gorąca była.
Gdy drzwi się zamknęły, Harry nie marnował czasu, rozebrał się, po czym zanurkował, natychmiast czując piekący ból w knykciach. Skrzywił się i szybko wynurzył, upewniając się, że ma dłonie ponad powierzchnią wody. Jakby pokój dostrzegł jego dyskomfort, woda zaczęła się zmieniać w kremowo białą substancję. Harry ostrożnie włożył dłoń do cieczy i z zaskoczeniem stwierdził, że nie czuje palenia tylko chłód.
Siedział w kojącej kąpieli, pierwszy raz od dłuższego czasu czując się w końcu odprężony, póki jego palce nie zaczęły wykazywać oznak przedłużonego moczenia. Harry niechętnie wyszedł z basenu i chwycił ręcznik, by się wytrzeć. Widząc spocone ubrania, Harry skoncentrował się na czystym zestawie ciuchów i uśmiechnął się. Kolejna para jeansów, koszuli z długim rękawem i sweter, złożone w zgrabny stos. Harry tylko potrząsnął głową i zaczął się ubierać.
Gdy miał na sobie jeansu, zawołał ponownie Zgredka i ponownie jakimś sposobem skrzat wiedział, co Harry chciał i gdy tylko przybył, sprawił, że jego spocone ciuchy zniknęły. Harry podziękował Zgredkowi, który pokiwał radośnie głową, twierdząc, że to żaden problem, po czym zniknął. Używając ręcznika, by wysuszyć włosy, Harry otworzył drzwi i wyszedł, odkrywając, że nie był sam.
W Pokoju Życzeń czekali na niego Ron i Hermiona. Oczy Rona natychmiast rozszerzyły się, gdy spojrzał na Harry’ego, a jego usta wielokrotnie otworzyły się i zamknęły. Hermiona patrzyła na niego tylko na moment, nim zarumieniła się i odwróciła wzrok. Harry uznał to zachowanie za dziwne, póki nie zorientował się, że nie założył jeszcze koszulki. Wydawszy z siebie jęk, Harry szybko chwycił koszulkę z łazienki i założył ją.
- Wybaczcie – powiedział Harry, gdy wrócił do pokoju, zakładając kaburę. Nie myślałem, że wrócicie tak szybko. Jak było w Hogsmeade?
- Nudno – powiedział Ron, siadając na sofę i rozglądając się po pomieszczeniu. – Gdybym wiedział, że to zamierzasz robić, zostałbym z tobą. – Spojrzał na Harry’ego i wyszczerzył się. – Więc co robiłeś przez cały dzień?
Harry wzruszył ramionami. Nie zamierzał im powiedzieć, że próbował wywrzeć na siebie tak wielki nacisk, żeby mieć wybuch. Och, tak, chciałem pchnąć się w taki punkt wyczerpania, żeby moja magia wymknęła mi się spod kontroli, żebym mógł odkryć, jak ją kontrolować.
- Trochę tego i trochę tamtego – powiedział spokojnie, po czym spojrzał na najlepszych przyjaciół, którzy wciąż na niego nie patrzyli. – Hermiono, coś nie tak?
Hermiona szybko zerknęła na Harry’ego i potrząsnęła głową.
- Nie – powiedziała z uśmiechem. – Będziesz w stanie pomóc nam przebrnąć przez niektóre zaklęcia, póki nie będzie czas na obiad? Może moglibyśmy zacząć od zaklęcia Protego?
Harry spojrzał na Hermionę z uniesioną brwią, nim przypomniał sobie, że spędził tygodnie na studiowaniu zaklęcia i jego różnych odmian. Normalne zaklęcie Protego było łatwe, gdy wykonało się je z odpowiednią dozą koncentracji. Były też odmiany, które były trudne i niebezpieczne. Im mocniejsza odmiana, tym więcej mocy było pobieranych od czarodzieja. To dlatego uczono tylko normalnego uroku aż do treningu aurora.
- Co z nim? – zapytał spokojnie Harry.
- Cóż, Viktor powiedział mi o ataku i tarczy, którą rzuciłeś, by chronić siebie, Hagrida i pana Croucha przed napastnikiem – powiedziała ochoczo Hermiona. – Powiedział, że nigdy wcześniej nie widział takiej tarczy. Stwierdził, że była naprawdę potężna, ale od niej zemdlałeś. Chyba jestem po prostu ciekawa, co zrobiłeś, żeby wywołać coś takiego.
Harry westchnął, siadając na kanapie obok Rona.
- Można zmodyfikować zaklęcie na cztery sposoby: inkantacją, ruchem różdżki, koncentracją lub kombinacją trzech poprzednich. Tamtego wieczora wykorzystałem koncentrację – wyjaśnił. – Włożyłem zbyt wiele siebie w tarczę, przez co zemdlałem. To dlatego tak niewiele osób próbuje modyfikować zaklęcia. To może być bardzo niebezpieczne dla rzucającego, jeśli tylko coś zostanie błędnie obliczone.
- Więc dlaczego tak ryzykować? – zapytał ze zdezorientowaniem Ron. – Brzmi to tak, jakbyś mógł się zabić.
Harry odchylił głowę do tyłu, opierając ją o sofę. Milczenie wystarczyło, żeby Ron i Hermiona wiedzieli, że Ron dostrzegł zasadniczą rzecz. To dlatego odmiany zaklęcia Protego nie były omawiane aż do czasu owutemów. Nikt nie chciał ryzykować, że spróbuje tego ktoś, kto nie kontroluje dostatecznie swojej magii. Harry wiedział o tym tylko dlatego, że nudził się podczas wakacji przed swoim trzecim rokiem. Od tego czasu okresowo pracował nad tym zaklęciem na wypadek, gdyby potrzebował do obrony potężnej tarczy. Minęły ponad dwa lata, a Harry nie był bliżej ustalenia swoich ograniczeń.
- O kurde – przeklął Ron pod nosem. – Dlaczego miałbyś kiedykolwiek próbować czegoś takiego, Harry? Zwłaszcza dla kogoś takiego, jak Crouch? Czy to nie on wtrącił Syriusza do Azkabanu bez procesu?
Harry spojrzał szybko na Rona, przerażony słowami swojego najlepszego przyjaciela.
- Proszę, powiedz mi, że nie miałeś tego na myśli – błagał. – Mogę nie lubić tego faceta, ale gdybym czegoś nie zrobił, on by zginął. A tego nie chciałbym mieć na sumieniu. Możesz nazwać to głupotą, jeśli chcesz, ale to ja muszę patrzeć na siebie w lustrze każdego ranka. – Potrząsnąwszy głową, Harry odwrócił wzrok. Jak można wyjaśnić coś, czego nie da się ująć w słowa? – Nie masz pojęcia, jak jest ciężko po śmierci Cedrica – powiedział cicho Harry.
Hermiona podeszła szybko do Harry’ego i pociągnęła go do uścisku.
- Ale to nie oznacza, że nie możemy być tu dla ciebie, Harry – powiedziała szczerze. – Chcemy ci pomóc to przejść. Po prostu nie wiemy, czego potrzebujesz. – Hermiona odsunęła się i spojrzała Harry’emu w oczy po jakąś wskazówkę, co powiedzieć albo zrobić, ale nie otrzymała odpowiedzi. Harry tylko patrzył na nią przez chwilę, po czym odwrócił wzrok.
- Chyba że nie chcesz o tym rozmawiać – dodał szybko Ron. – Chyba razem z Hermioną wiemy, że teraz przechodzisz przez bardzo wiele.
Nawet nie masz pojęcia, pomyślał Harry. Spoglądając z powrotem na przyjaciół, dostrzegł, że oboje czekają, aż coś powie… cokolwiek.
- Wiem, że jestem trudny w obyciu – powiedział w końcu. – Mam tak wielki bałagan w głowie. Wcześniej podczas wakacji moje emocje były dosłownie wszędzie. Naprawdę wiele narzuciłem na barki Syriusza i Remusa. Chyba po prostu próbuję wam oszczędzić kłopotów związanych z radzeniem sobie ze mną, gdy nagle poczuję złość lub przygnębienie.
Hermiona usiadła na kanapie po prawej Harry’ego, twarzą do niego.
- Posłuchaj, Harry, przeszedłeś przez coś traumatycznego – powiedziała ze współczuciem. – Niemal umarłeś z tego powodu. Chyba wolelibyśmy, żebyś na nas krzyczał albo płakał, żebyśmy mogli cię wesprzeć, zamiast mierzenia się z tym samotnie. Przepraszam, jeśli coś, co powiedziałam, wywołało którekolwiek z tych uczuć.
Harry potrząsnął głową na jej przeprosiny.
- Nie martw się tym, Hermiono – powiedział. – Przepraszam, że warknąłem na was przy temacie grupy obronnej. Przyznam, że Syriusz i Remus wiele mnie nauczyli, ale nie czułem się dobrze z myślą, że miałbym próbować przekazać to wam. Remus już tak ma, że czujesz się swobodnie w jego towarzystwie, gdy naucza, podczas gdy Syriusz próbuje wszystko uczynić grą, przynajmniej dla niego. J-ja po prostu nie jestem nauczycielem.
Hermiona przesunęła się tak, by spojrzeć na Rona, który wzruszył ramionami. Przygryzając dolną wargę, skierowała spojrzenie z powrotem na Harry’ego, ale teraz było w nim zdecydowanie zdenerwowanie. Wyglądała niemal tak, jakby bała się mu przekazać jakieś straszne wiadomości, ale to było niemożliwe. Jeśli cokolwiek się stało, już by o tym wspomniała, prawda?
- Co się dzieje? – zapytał Harry ostrożnie.
Hermiona spuściła wzrok, wiercąc się nerwowo.
- Harry, chyba naprawdę spieprzyliśmy – powiedziała cicho. – S-Sądziłam, że przekonasz się do nauczania nas, więc poszłam krok na przód i zaczęłam rozmawiać z ludźmi. Wiele osób chce się nauczyć, jak się bronić, Harry, i chcą się uczyć od ciebie. W tym momencie tylko ty jeden masz jakikolwiek trening w tym obszarze. Harry, nie możemy po prostu czekać i mieć nadzieję, że ktoś nas uratuje następnym razem, gdy coś się stanie! Proszę, zrozum to!
Oczy Harry’ego zwęziły się na moment, po czym wstał i podszedł do drzwi. Nie mógł uwierzyć, że Hermiona tak knuła za jego plecami. Dlaczego nie potrafiła przyjąć „nie” za odpowiedź? Czy nie mogła zrozumieć, że nie mógł tego zrobić? Nie mógłby podjąć takiego ryzyka, prawda? Dlaczego powinien zostać to wciągnięty, ponieważ jego opiekunowie poczuli, że lepiej dać mu kilka prywatnych lekcji, gdy inni tego nie zrobili?
- Harry, proszę! – błagała Hermiona. – Dlaczego tak bardzo się boisz nam pomóc?
Odwracając się szybko, Harry spiorunował Hermionę wzrokiem, a jego złość szybko wzrosła.
- Jak śmiesz! – warknął przez zęby, a jego ręce zacisnęły się w pięści. – Ostatnim razem, jak sprawdzałem, nie było moim obowiązkiem nauczanie studentów, jak się bronić! Nie masz pojęcia, co się naprawdę tutaj dzieje! Zresztą skąd możesz wiedzieć, skoro spędzasz większość czasu na walce z Umbridge? Umbridge mnie obserwuje! W chwili, gdy zrobię coś nie w porządku, poinformuje Knota, który stwierdzi, że Syriusz i Remus nie są odpowiednimi opiekunami! Zostanę zabrany od jednych ojców, jakich kiedykolwiek znałem!
W tym momencie wszystko, co było w pokoju szklane (czyli tylko kilka luster) zadrżało. Ron i Hermiona szybko zakryli swoje głowy w obronie, ale prędko zdali sobie sprawę, że nic ich nie uderzyło. Powoli oboje spojrzeli na Harry’ego, który wciąż stał w miejscu, oddychając ciężko, z pięściami trzęsącymi się z wściekłości.
- A-Ale oni są twoimi opiekunami! – zaprotestował nerwowo Ron. – Dumbledore na to nie pozwoli! Moi rodzice też nie! Ani Zakon!
Hermiona ostrożnie zbliżyła się do Harry’ego i położyła dłonie na bokach jego twarzy, przechylając ją tak, żeby ich oczy się spotkały.
- Harry, posłuchaj mnie – powiedziała łagodnie. – Nigdy bym nie zrobiła czegoś, co zagroziłoby twojemu życiu z Syriuszem i Remusem. Masz rację. Nie jest twoim obowiązkiem nas uczyć, ale nie mamy takiego szczęścia, jak ty i nie mamy tak zapobiegawczych opiekunów. Potrzebujemy tego. Musimy być gotowi, przynajmniej do naszych praktycznych egzaminów. Jeśli nie czujesz się komfortowo z uczestniczeniem w tym, to jest twój wybór. Mówię tylko, że moglibyśmy bardzo skorzystać z twojej wiedzy.
- To wszystko będzie w całkowitej tajemnicy, Harry – dodał Ron. – Hermiona wymyśliła kilka sposobów, by tak zostało. Co powiedzieliby Syriusz i Remus, gdybyś ich o to zapytał?
Harry westchnął, spuszczając wzrok, a jego gniew szybko zniknął. Natychmiastowo znał odpowiedź na to pytanie.
- Chcieliby, żebym się zaangażował – przyznał. Syriusz oczywiście zrobiłby wszystko, by złamać zasady, podczas gdy Remus nalegałby, że grupa naukowa jest bardzo pomocna w uczeniu się. Powili uniósł wzrok z powrotem na Hermionę. – Wiesz, że nie znoszę uwagi – powiedział cicho. – Co powstrzyma wszystkich od tego, by pytać o… wszystko?
Hermiona posłała Harry’emu lekki uśmiech, a kilka łez uciekło z jej oczu.
- My, Harry – powiedziała szczerze. – Będziemy przy tobie na każdym kroku. Tylko daj nam szansę. Jeśli to będzie za trudne albo nie zadziała, wtedy w porządku. Przynajmniej próbowałeś, prawda?
Harry zamknął oczy i skinął głową. Z jakiegoś powodu miał przeczucie, że gdy tylko zacznie, nie będzie w stanie odejść. Czułby się zobligowany, by doglądać wszystkiego aż do końca dla dobra wszystkich innych. Tak bardzo, jak tego nie chciał, Harry wiedział, że nie zniósłby, gdyby coś stało się jednemu z jego przyjaciół, a było kilka rzeczy, by temu zapobiec, nawet jeśli było to nauczenie ich kilku zaklęć i przekleństw. Harry miał tylko nadzieję, że to, co Hermiona i Ron powiedzieli o środkach bezpieczeństwa było prawdą. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował były dodatkowe kłopoty z Ministerstwem.



Plan był taki, że dodam ten rozdział za jakiś tydzień, bo miałam sporo na głowie, ale spięłam tyłek i dodaję go teraz, jako że bardzo się cieszę, że zdałam już wszystkie egzaminy w sesji zimowej :D

poniedziałek, 28 stycznia 2019

Lekcja Syriusza



Autor: HP Slash Luv
Oryginał: Sirius’ Lesson
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: Syriusz/Lily
Ilość części: miniaturka
Opis: Syriusz pomaga Lily uporać się z odkryciem.

Kiedy Lily wróciła do Hogwartu na swój siódmy rok,  była wycofana. Wszyscy to dostrzegli. Ludzie, którzy ją lubili i ludzie, którzy jej nie lubili zauważyli zmianę w jej naturze.
Zniknęła radosna, inteligentna uczennica z ikrą, która podnosiła rękę na zajęciach, by odpowiedzieć niemal na wszystkie pytania. Zamiast niej była uczennica, która mimo że wciąż bardzo inteligentna, była wycofana i niezainteresowana uczestnictwem w zajęciach.
W momencie, gdy kiedyś wygłosiłaby ostrzeżenie dla kogoś, kto wyśmiewał się z jej statusu krwi albo jakiejś innej drobnej wady, którą uznano za wystarczająco ważną, by ją skrytykować, teraz zwyczajnie to ignorowała i odchodziła od napastnika ze skulonymi ramionami.
Nauczyciele próbowali z nią porozmawiać, ale nie reagowała, odmawiając powiedzenia, w czym był problem.
James też próbował. Rok wcześniej zdecydował, że on i Lily prawdopodobnie nie będą dobrą parą, więc uznał, że zwyczajnie zostaną przyjaciółmi. Przyjęła propozycję przyjaźni i zbliżyli się do siebie tak, jak Lily nigdy we wcześniejszych latach nie pozwoliła. Wszyscy byli pewni, że jeśli ktoś może namówić Lily na rozmowę, byłby to James. On także nie zdołał się dowiedzieć, co się stało tego lata.
Syriusz obserwował ją. Jego szare oczy był skupione na jej szczupłym ciele. Czyjaś ręka poklepała go po ramieniu.
- Może ty porozmawiasz z Lily? – zapytał James. – Może ty będziesz miał szczęście.
Syriusz prychnął, ale nie mógł oderwać oczy od dziewczyny, która nieświadomie skradła mu serce.
- Skoro nie chce rozmawiać z tobą, dlaczego sądzisz, że porozmawia ze mną?
Nastąpiła chwila ciszy, po czym:
- Ponieważ ona patrzy na ciebie tak samo, jak ty patrzysz na nią.
To w końcu zwróciło uwagę Syriusza i spojrzał w brązowe oczy swojego najlepszego przyjaciela, swojego brata, który był nim we wszystkim poza krwią.
- James, ja nie…
James potrząsnął głową.
- W porządku, Syriuszu. Jednym z powodów, dlaczego uznałem, że będzie dobrze, jeśli będę z Lily przyjaciółmi to dlatego, że zrozumiałem, że lubicie siebie nawzajem. I to jest w porządku. Skoro ja nie mogę mieć Lily, to uważałem, że jesteś następną najlepszą dla niej osobą. I wciąż tak sądzę. Myślę, że może z tobą pomówić o tym, cokolwiek ją dręczy.
- Wybacz – wyszeptał Syriusz.
James tylko uśmiechnął się smutno.
- W porządku. Nigdy nie byłem z tego powodu zły i wiem, że będziesz działał pod wpływem uczuć bez mojego błogosławieństwa. Więc masz je. Masz moje błogosławieństwo. A teraz idź zdobyć dziewczynę swoich marzeń.
Pomimo zachęty Jamesa, Syriusz wciąż się wahał. Dwa dni później się do niej zbliżył. Właśnie siedziała pod drzewem, które miało dobry widok na Czarne Jezioro, i była sama. Idealna okazja do rozmowy.
- Hej, Lily – mruknął Syriusz, podchodząc do niej.
Lily spojrzała na niego.
- Cześć, Syriuszu. Jesteś tu, bo też chcesz ze mną porozmawiać?
Nie było sensu kłamać, więc zwyczajnie skinął głową.
- James uważa, że mogę mieć więcej szczęścia niż on.
Jaj oczy się zwęziły.
- A to dlaczego?
Syriusz pomyślał o jakimś kłamstwie, ale jeśli kiedykolwiek chciał gdzieś dojść, musiał być szczery.
- Powiedział, że to dlatego, że patrzysz na mnie w taki sam sposób, jak ja patrzę na ciebie.
Oczy Lily rozszerzyły się, ale potem się uśmiechnęła.
- To wyjaśnia, dlaczego nagle zdecydował się, że chce się ze mną tylko przyjaźnić.
Syriusz skinął głową.
- Możesz powiedzieć, co chcesz, o Rogaczu, ale jest całkiem lojalny wobec swoich przyjaciół. Tak jakby dał mi swoje błogosławieństwo, żebym próbował cię zdobyć.
Lily uniosła brew.
- Próbować mnie zdobyć, huh? Czy mam coś do powiedzenia na ten temat?
Od początku roku to była największa ilość życia, jaką widział w Lily i serce Syriusza zabiło szybciej na samą myśl, że to dzięki niemu.
- Oczywiście, ale tylko jeśli powiesz mi, co cię dręczy.
Spojrzała na swoje stopy, na kilka chwil zapadła cisza. Minęło tyle czasu, że Syriusz pomyślał, że nie zamierza mu odpowiedzieć, ale potem uniosła na niego wzrok i wyciągnęła rękę.
Ze zmarszczonymi brwiami, Syriusz chwycił ją i pozwolił jej pociągnąć się na ziemię tak, że siedzieli tuż obok siebie.
- Lily?
- W lipcu rodzice zdecydowali, że jestem dość duża, by się dowiedzieć czegoś o sobie. Adoptowali mnie.
Syriusz zamrugał.
- Wow.
Lily skinęła głową.
- Tak. Możesz sobie wyobrazić, jak się czuję na myśl, że moi rodzice nie są moimi rodzicami, a moja siostra nie jest moją siostrą.
- Dlaczego cię adoptowali? Znaczy, najpierw mieli twoją siostrę, więc wyraźnie mogli mieć dzieci.
Lily wzięła drżący oddech.
- Po Petunii, moja mama ponownie zaszła w ciążę, ale niestety poroniła. Była przerażona ponowną próbą, że stanie się to samo, więc moi rodzice zdecydowali, że adopcja jest bezpieczniejsza.
Syriusz ścisnął jej rękę.
- Wiedzieli, kim byli twoi biologiczni rodzice?
Lily potrząsnęła głową.
- Na początku nie. Byłam zwyczajnie podrzucona do sierocińca. Nikt mnie nie przyprowadził, ale gdy poszłam na ulicę Pokątną, zatrzymałam się w Gringocie i zrobili mi test przodków. Moim nazwiskiem jest Nott. Mimo wszystko nie jestem mugolskiego pochodzenia. Jakie są na to szanse, huh?
Syriusz nie mógł uwierzyć własnym uszom. Nawet nie wiedział, co powiedzieć.
- Dlaczego mieliby się mnie pozbyć? I to w mugolskim świecie?
Syriusz znał odpowiedź.
- Cóż, Nottowie mają coś takiego z córkami. Nie lubią ich posiadać, ponieważ kobiety nie noszą rodzinnego nazwiska, gdy wychodzą za mąż. Dla Notta, córka jest w zasadzie bezużyteczna. Jednak mogę tylko zgadywać, dlaczego zabrali cię do mugolskiego świata.
Lily zamknęła oczy.
- Moi rodzice mnie nie chcieli, a moja mama i tata nie są moimi prawdziwymi mamą i tatą.
- Wstrzymaj się – nakazał łagodnie Syriusz. Lily otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Twoi rodzice są twoimi rodzicami. Adoptowali cię ponieważ cię chcieli. Wybrali cię. Upewnili się, że jesteś najedzona i masz ubrania. Bawili się z tobą. Upewnili się, że pójdziesz do mugolskiej szkoły i pomagali ci z zadaniami domowymi. Zajmowali się tobą, gdy byłaś chora. I kiedy dowiedzieli się o twojej magii, zaakceptowali cię. Nawet nie rozważyli pomysłu, żeby cię już dłużej nie kochać. Niektórzy mugolskiego pochodzenia nie mają tyle szczęścia, a ich biologiczni rodzice nie potrafili znieść prawdy o ich magii. Słyszałem historie o mugolakach, których porzucono lub byli dręczeni, kiedy zaczęła się ich przypadkowa magia. Nie masz pojęcia, jakie masz szczęście.
Lily uśmiechnęła się lekko.
- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób.
- Pomyśl też o tym. W rodzinie nie chodzi o krew; tylko o miłość. Moi właśni biologiczni rodzice wydziedziczyli mnie, ponieważ nie jestem właściwym czarodziejem czystej krwi. Ponieważ mam własny umysł i nie będę podążał ślepo za ich rozkazami. Ponieważ nie wierzę w przewagę czystej krwi. Jednak rodzice Jamesa mnie przyjęli. Są rodzicami, których zawsze chciałem mieć i kocham ich, jakby byli moimi własnymi rodzicami. I to dlatego oni mnie kochają, pomimo faktu, że nie jestem z nimi spokrewniony. Kochają mnie za to kim jestem i akceptują takim, jaki jestem.
Lily przyłożyła dłoń do jego policzka.
- Cieszę się, że ich masz.
Syriusz położył swoją dłoń na jej własnej, wciąż będącej na jego policzku.
- I Lily, twoja mama i twój tata kochają cię. Nie karz ich tylko dlatego, że nie jesteś z ich krwi.
Lily skinęła głową.
- Poza tym…
- Syriusz – przerwała mu Lily. Pochyliła się bliżej niego. – Mógłbyś przestać gadać i zwyczajnie mnie już pocałować?
Syriusz oczywiście otworzył usta, żeby powiedzieć, że próbuje jej pomóc, ale Lily mu nie pozwoliła. Zamknęła mu usta własnymi.
Zadziałał zdrowy rozsądek i Syriusz oddał pocałunek, a jego usta poruszały się na niej w parodii tańca.


poniedziałek, 21 stycznia 2019

ZS - Rozdział 17 - Sprawy się walą



Freedom leciał gorączkowo przez korytarz, usiłując sobie przypomnieć, czy Ron i Hermiona kiedykolwiek wspomnieli, gdzie odbywały się zebrania GD, przynajmniej na którym piętrze. Mętnie przypomniał sobie coś o siódmym piętrze, więc szybko wystrzelił w górę jak pasmo błyskawicy. Ale gdy tam dotarł, nie wiedział, co począć. Nie był pewny, który pokój był Pokojem Życzeń, a nawet gdyby wiedział, jak miałby otworzyć drzwi i jak miałby komunikować się z przyjaciółmi, nawet gdyby je otworzył? Żaden z nich nie potrafił rozmawiać w jego języku.
Zdesperowany latał w tę i z powrotem. Co zrobić? Muszę ich ostrzec, ale jak? Myśl, do cholery, myśl! Jesteś bystry, Harry, użyj swojego mózgu do czegoś więcej niż powodowania psot, jak powiedziałby Snape. Kto może się tu dostać, odnaleźć pokój i ostrzec ich na czas, kto zrozumie również ciebie? Sev mógłby, ale on jest w laboratorium, warzy i zanim tu dotrze, Umbridge też zdąży. Więc… kto został?
Potem przypomniał sobie inny moment, gdy zawołał po pomoc, gdy Severus był poważnie ranny przez klątwę Cruciatus. Oczywiście! Och, jestem TAKIM durniem! Wciągnął powietrze i zaskrzeczał: TWIXIE!
Sekundę lub dwie później, skrzat domowy Snape’a – a przynajmniej tak Harry o niej myślał – pojawił się w polu jego widzenia.
- Wzywałeś, Freedom?
Twixie, wiesz, jak znaleźć Pokój Życzeń? Bo to naprawdę ważne. Moi przyjaciele zostali zdradzeni i Umbridge będzie tu za minutę, żeby… uch… aresztować ich albo coś, więc proszę, musisz ich ostrzec!
Twixie zamrugała. Potem powiedziała:
- Nie wiem, gdzie to jest, ale Zgredek może wiedzieć. – Klasnęła w ręce i zawołała: – Zgredku!
Rozległ się kolejny trzask, po czym pojawił się Zgredek.
- Co się stało, Twixie?
Twixie powiedziała mu, po czym skrzat szybko zniknął, mówiąc:
- Ostrzegę młodych czarodziei i ocalę ich przed paskudną, złą wiedźmą!
Freedom wydał z siebie radosny okrzyk. Dajesz, Zgredku! Dzięki, Twixie! Jesteś najlepsza.
Skrzatka zarumieniła się.
- Nie ma za co, młody jastrzębiu. A teraz muszę iść, mam podłogi do pozamiatania. Och, i szuka cię pan Severus, więc powinieneś wracać do domu. – Potem zniknęła.
„Prawda. Pójdę do domu jak tylko upewnię się, że nic im nie jest”, pomyślał Freedom.
Minutę później, usłyszał otwierające się drzwi i kilku uczniów wysypało się na korytarz, biegnąc szybko z bladymi i przerażonymi twarzami.
- Szybko, schodami w dół! Pospieszcie się! Nadchodzi inną klatką schodową!
Freedom krążył nad ich głowami. Rzeczywiście słyszał uderzenia obcasów Umbridge będących niczym marsz śmierci, jak również innych stóp zmierzających zdecydowanym krokiem w dół korytarza.
Większość uczniów już uciekła, ale Ron, Hermiona i Neville ostatni ewakuowali się z pomieszczenia i nie mieli czasu, by biec, nim zauważyła ich Umbridge.
- Stać! Co wy tu robicie? Jest po ciszy nocnej i bez względu na to, czy jesteście prefektami, czy nie, jesteście poza pokojem wspólnym!
Trójka zamarła, niczym jeleń złapany w reflektory samochodu.
Drzwi do Pokoju Życzeń były uchylone. Umbridge wskazała na nie, więc dwójka aurorów, Shacklebolt i Dawlish w towarzystwie Korneliusza Knota, który przybył do szkoły, by odkryć, dlaczego Dolores nie odpowiada na listy, pchnęli je do środka pomieszczenia.
Umbridge podeszła do trójki uczniów z uśmiechem zadowolenia na twarzy.
- A teraz zobaczmy, co się tutaj dzieje. Wygląda na to, że wszyscy mieliście spotkanie dokładnie wbrew Dekretowi Edukacyjnemu nr 24.
- Nie robiliśmy nic złego! – krzyknął Ron, a jego piegi ostro kontrastowały się z jego trupio bladą cerą.
Hermiona tylko patrzyła na drugą wiedźmę i nie powiedziała ani słowa, zaciskając ciasno usta.
Neville zawył i wzdrygnął się, ale też nic nie powiedział.
Wściekły Freedom patrzył, pragnąc uderzyć Umbridge w tył głowy zaciśniętymi szponami, ale powstrzymał się w ostatniej chwili. Stój i pomyśl! Stój i pomyśl! – wyrecytował cicho, w kółko. Pamiętaj o swojej obietnicy. Wszystko pogorszysz, jeśli ją teraz zaatakujesz.
Knot zawołał ze środka pomieszczenia:
- Chodź tu, Dolores, i zobacz, co znaleźliśmy! Dowody na bunt i próbę obalenia rządu! Wiedziałem, że nie można mu ufać!
Dolores machnęła różdżką i trójkę nastolatków otoczył grot jarzącego się światła.
- Zostańcie tutaj i czekajcie. Wkrótce przeprowadzimy sobie długą rozmowę w moim biurze!
Wkroczyła do pokoju.
Trzy minuty później, wszyscy wyszli na zewnątrz – aurorzy wyglądali poważnie i surowo, a Umbridge i Knot tak, jakby chcieli kogoś rozerwać. Umbridge poprowadziła trójkę uczniów schodami w dół, a Freedom wydał z siebie cichy odgłos przerażenia.
Przepraszam. Próbowałem. Miał nadzieję, że Umbridge nie skrzywdzi ich zbyt mocno. Zrobił ruch, jakby chciał wrócić do lochów, ale coś kazało mu odwrócić się i podążyć za Umbridge do jej gabinetu.
Musiał wiedzieć, co się stanie z jego przyjaciółmi, bo nie byłby w stanie spać bez tej wiedzy.
Wleciał tuż za Knotem na obrotowej klatce schodowej i ponownie, gdy drzwi się otworzyły i wszyscy weszli do gabinetu dyrektora. Freedom nie zamierzał uznać Umbridge na tym stanowisku – dla niego była tylko uzurpatorem. Kolejne słowo, które nauczył się od Snape’a. Naprawdę, ten facet był chodzącym słownikiem, pomyślał, starając się, by żołądek nie wyskoczył mu przez gardło.
Gdy wszyscy byli w środku, nikt nie zauważył myszołowa, który usiadł na szczycie szafki z książkami, poza Fawkesem, który zaświergotał z ciekawością i przerażeniem. *Co się stało, pisklaku?*
Freedom nie mógł odpowiedzieć, bo walczył ze sobą, by nie wyrwać włosów z głowy Umbridge i zwymiotować jednocześnie. Czy mogą zostać wydaleni? Z pewnością nie po czymś takim! Ale mimo to, nie postawiłby na to przy tej kobiecie.
Knot podszedł do kominka ze szczyptą proszku Fiuu w dłoni.
- Zafiukam do Dumbledore’a i zobaczę, co on powie na ten temat, Dolores! Ty zajmij się tą trójką!
Umbridge uśmiechnęła się i trójka uczniów przed jej biurkiem przełknęła głośno, bo jej uśmiech wyglądał niczym pirania.
- Wy, siadajcie tam, tam i tam! – Wskazała różdżką i pojawiły się trzy bardzo twarde drewniane krzesła.
- Pani profesor, mogę wyjaśnić… - zaczęła Hermiona w końcu odnajdując głos.
- Naprawdę, panno Granger? Cóż, nie potrzebuję pani wyjaśnienia. Ponieważ już wiem, co robiliście w tym pokoju każdego wieczora w piętek i czwartek. – Odchrząknęła. – Ehm! Ehm! Panie Malfoy, panno Edgecombe, wejdźcie, jeśli łaska!
Gobelin obok kominka odsunął się na bok i do środka wkroczyli Draco i Marietta. Marietta była pełna poczucia winy oraz przestraszona, a jej twarz była poplamiona łzami i wypryskami, które układały się na jej czole w słowo DONOSICIEL.
Hermiona spojrzała na nią i potrząsnęła głową z rozczarowaniem, a Ron poderwał się na równe nogi i krzyknął:
- Sprzedałaś nas ty zgniła, przebiegła, dwulicowa…!
Marietta wybuchła płaczem, a Umbridge warknęła: „Silencio!” skutecznie ucinając tyradę Rona w połowie.
- A teraz, jak widzicie, wiem wszystko o waszych małych spotkaniach z obrony – zaczęła Umbridge, a jej uśmiech jeszcze odrobinę się poszerzył. – Wiem też, że było was więcej.
- Więcej? Nie, pani profesor, to wszyscy… - zaczęła Hermiona, ale Umbridge przerwała również jej.
- Cisza! Kiedy będę chciała, żebyście mówili, poinformuję was o tym! Do tego czasu, będziecie cicho. – Umbridge uśmiechnęła się słodko. – Tak lepiej. A teraz, jak mówiłam, wiem, że prawdziwym celem tych spotkań było rekrutowanie zwolenników Albusa Dumbledore’a, zbieraliście się w celu wzniecenia buntu przeciwko mnie i Ministrowi Magii.
Usta trójki Gryfonów otworzyły się z przerażeniem.
Knot odwrócił się do nich i powiedział surowo:
- Nie próbujcie zaprzeczać, to jest jasne dzięki dowodom z tablicy  i kawałka pergaminu, które znaleźliśmy, wszystkie podpisane. Nazwaliście się Gwardią Dumbledore’a, czyż nie tak?
- Tak, proszę pana – odpowiedziała cicho Hermiona.
- I to jest dowód, którego potrzebuję! – zadeklarował z tryumfem Knot, dokładnie w chwili, gdy ogień rozbłysnął na zielono i z kominka wyszedł Dumbledore.
- Korneliuszu, co zdaje ci się problemem? – zapytał uprzejmie Dumbledore.
Jednak Freedom uchwycił szybkie drgnięcie jego nadgarstka, gdy Dumbledore uwolnił różdżkę i schował ją w dłoni. Dobrze. Starzec nie jest tak stuknięty, na jakiego wygląda. Razem z Severusem musieli ćwiczyć w tej samej szkole, ponieważ oboje wiedzą, jak trzymać różdżkę w rękawie. Chciałbym wiedzieć, jak to robić.
- Problemem, Albusie, jesteś ty! – krzyknął Knot, a jego twarz zrobiła się tak czerwona, jak pomidor. Dosłownie trząsł się z wściekłości od stóp do głów. – Knułeś za moimi plecami od wakacji, kiedy niemal wydaliłem Harry’ego Pottera. Powiedziałeś mi wtedy, bym uważał na wzbudzanie wściekłości czarodziei. Wtedy nie zrozumiałem odniesienia, ale teraz rozumiem.
- Ach. Więc ty też czytałeś Tolkiena, Korneliuszu?
- Co? – splunął drugi czarodziej. Chwilę później odzyskał równowagę. – Nie próbuj lekceważyć tej sprawy, Dumbledore! Jesteś winny rekrutowania tych dzieci do armii, żeby ich wykorzystać przeciwko mnie… wiem o tym, ty to wiesz i oni to wiedzą! Cóż, to nie zadziała! Odkryłem to i teraz… teraz nadchodzi dzień wyrównania rachunków!
Różdżka Knota znalazła się w jego dłoni, którą skierował bezpośrednio w serce Dumbledore’a.
Freedom napiął się, zastanawiając się, czy będzie w stanie wyrwać różdżkę z jego dłoni, zanim Knot rzuci zaklęcie.
Cichy syk Fawkesa powstrzymał go. *Nie ruszaj się, Harry, pisklaku! To nie twoja bitwa – jest moja! Nikt nie skrzywdzi mojego czarodzieja!*
Freedom spojrzał w dół ze zdumieniem, widząc zwykle spokojnego feniksa z rozpostartymi skrzydłami, ognistymi iskrami spadającymi na podłogę i złością w ciemnych oczach. Wydawało się, że kiedy grozi się mistrzowi, nawet najbardziej potulny chowaniec staje się groźny.
Albus uniósł brew.
- Doprawdy, Korneliuszu. To dlatego są tutaj Shacklebolt i Dawlish? Żeby mnie zabrać?
- Dokładnie! – krzyknął Knot. – Oskarżam cię o próbę obalenia rządu Ministerstwa, poza innymi rzeczami. A teraz oddaj swoją różdżkę i chodź z nami, Albusie, a może zgodzę się skrócić twój pobyt w Azkabanie. I tak wątpię, że długo byś tam wytrzymał, biorąc pod uwagę twój wiek…
- Korneliuszu, nie mam zamiaru iść do Azkabanu. Zorganizowałem grupę uczniów, by potrafili się przeciwstawić Voldemortowi, nie żeby obalić ciebie, mój przyjacielu. Jesteś w wielkim błędzie, jeśli sądzisz, że kiedykolwiek bym chciał…
Knot zbladł.
- Kłamstwa! Widzicie, jakie kłamstwa wychodzą z jego ust? – wskazał na dwójkę aurorów. – Ten, którego imienia nie wolno wymawiać jest MARTWY! I Noe możesz zmusić mnie do myślenia inaczej! Umarł tamtej nocy i pozostali tylko jego sprzymierzeńcy. A ty chcesz, żebym odszedł i ktoś z twoich został wybrany na moje miejsce… może nawet tego chłopca, który ma mleko pod nosem, tego twojego bohatera, jeśli możesz dowiedzieć się, gdzie chłopak się zmył… cóż, to się nie stanie! Nie, póki wciąż mogę stać z różdżką w dłoni! Nie będę w taki sposób traktowany, Dumbledore. A teraz, pójdziesz z nami spokojnie, czy mam użyć zaklęcia oszałamiającego?
Oczy Dumbledore’a zwęziły się, a Freedom wzdrygnął się mimowolnie na falę surowej mocy, wychodzącej z starego czarodzieja.
- Nie, Korneliuszu, nie… pójdę spokojnie. Jak powiedziałem, nie mam zamiaru zostać w Azkabanie, a jakiekolwiek próby zmuszenia mnie do pójścia pójdą źle… dla ciebie. Dlatego radzę nie próbować. – W głosie dyrektora pojawiła się stal.
Knot zacisnął zęby.
- Dawlish, Shacklebolt, bierzcie go! – krzyknął.
Ale zanim zdążyli unieść różdżki, Fawkes zeskoczył z żerdzi z głośnym skrzekiem i podleciał do Dumbledore’a. Uniósł czarodzieja w swoich szponach, wydając ostry okrzyk gotowości do bitwy, a jego całe ciało stanęło w złowrogim płomieniu.
Rozległo się ostre klaśnięcie niczym grzmot i Dumbledore z Fawkesem zniknęli w tafli szkarłatnego i złotego płomienia.
Przez chwilę nikt się nie poruszył.
„Fawkes, diable, ty z pewnością wiesz, jak zrobić wielkie wyjście!” – pomyślał w zachwycie Freedom.
- Gdzie on poszedł? – krzyknął Knot. – Macie go odnaleźć!
- Będziemy próbować, sir – zaczął Dawlish.
Shacklebolt zachichotał.
- Cóż, nawet jeśli go pan nie lubi, musi pan przyznać – ma klasę.
Umbridge i Knot skrzywili się.
- Cóż, ja tu skończyłem, Dolores. Ufam, że powadzisz sobie z tymi tutaj?
- Oczywiście, Ministrze – powiedziała kokieteryjnie Umbridge. – Wszystko jest pod kontrolą.
- Dobrze! Byle tak dalej, Dolores! – i z tymi słowami, Knot i aurorzy przenieśli się Fiuu do Ministerstwa.
Umbridge odwróciła się do swoich krnąbrnych uczniów.
- Wszyscy odrobicie jutro rano szlaban ze mną, dokładnie o godzinie siódmej. I również każdego ranka następnego tygodnia. Dokładnie tak samo jak wszyscy inni z tej waszej nieszczęsnej listy! Niewiarygodne, że myśleliście, że możecie uciec przy tak niestosownym zachowaniem! Macie szczęście, że jestem miłosierna i nie nakazałam was natychmiastowo usunąć ze szkoły! – Machnęła różdżką i uwolniła Rona od zaklęcia uciszającego. – Wracajcie do swoich dormitoriów, wszyscy!
Trójka wstała i wyszła bez słowa.
Spojrzała na Mariettę i Malfoya.
- Wasza dwójka też powinna wracać do waszych pokoi wspólnych. Panno Edgecombe, powinna pani się zobaczyć z panią Pomfrey z tą pani twarzą – ta klątwa wygląda paskudnie.
- Tak, proszę pani – mruknęła Marietta. Odbiegła.
Draco zatrzymał się, trzymając jedną dłoń na drzwiach, nim powiedział:
- Profesor Umbridge, chowaniec profesora Snape’a zaatakował mnie wcześniej bez większego powodu. Chcę złożyć przeciwko niemu skargę.
„Ty mały tchórzu!” – pomyślał z wściekłością Freedom. „Biegniesz do nauczycielki i skarżysz jak małe dziecko! Nawet cię nie dotknąłem!”
Umbridge uśmiechnęła się radośnie.
- Starga przyjęta, panie Malfoy. Pomówię z profesorem Snapem rano. Dobra robota, mój chłopcze. A teraz zmykaj do łóżka. – Wypędziła go za drzwi, a Freedom szybko podążył za nim, uderzając cicho skrzydłami.
Przez całą drogę do lochów, jastrzębia kusiło, by mocno zadrapać Malfoya. Albo zostawić dużą szramę po prawej stronie głowy przygłupa. Ale nie zrobił tego, przypominając sobie, jak impulsywność i temperament wpędziła jego rodziców w kłopoty i jak chciał wyciągnąć wnioski z ich błędów.
Więc pozwolił Malfoyowi wrócić do pokoju wspólnego Ślizgonów nietkniętym i ruszył do kwater Severusa, gdzie ostro zastukał w drzwi swoim dziobem i zawołał: Severusie! Jestem, wpuść mnie!
Ściana zabłyszczała i drzwi otworzyły się, ukazując stojącego w nich Snape’a, żeby wpuścić Freedoma do środka.
Zmarszczył brwi na swojego chowańca, który podleciał i usiadł na oparciu kanapy.
- A gdzie, jeśli mogę spytać, dokładnie byłeś?
Freedom zamrugał, zastanawiając się, dlaczego Snape brzmiał na tak podminowanego. Chyba Umbridge nie powiedziała mu jeszcze o Draco? W pobliżu. Zasnąłem w Sowiarni.
- Hymph! Cóż, dobrze, że już wróciłeś. Miałem właśnie iść spać, a wtedy musiałbyś spędzić noc w Sowiarni. Następnym razem wróć do domu o przyzwoitej godzinie.
Okej, Sev! Nie musisz się burzyć. Nie wiedziałem, że obowiązuje mnie godzina policyjna.
- Może powinieneś mieć, skoro byłeś na zewnątrz do takiej godziny – burknął, siadając na kanapie i drapiąc jastrzębia za głową.
Freedom pochylił się w kierunku pieszczoty, nie bacząc na burczenie czarodzieja, wiedział, że to nic nie znaczy. Na razie. Jutro jednak… Jego żołądek zaburczał i jastrząb zdał sobie sprawę, że nie jadł nic od popołudnia. Uch, Sev? Masz jakiegoś kurczaka? Jestem jakby głodny.
Snape westchnął i wezwał torbę.
- Niewiarygodne! Nie ma cię cały dzień i noc, a potem kiedy przychodzisz do domu: Sev, nakarm mnie! Tylko tym dla ciebie jestem, chodzącą kuchnią? Hymm?
Oczywiście, że nie! – zapewnił go Freedom. Potem zaczął pożerać surowego kurczaka, którego trzymał Mistrz Eliksirów. Mmmm. Dzięki, Sev! To najlepszy kurczak na świecie, a ty jesteś najlepszym czarodziejem, jakiego chowaniec może mieć…
- Daruj sobie pochlebstwa – powiedział szorstko profesor, ale Freedom usłyszał uśmiech za tymi słowami i był zadowolony.
Po skończonym posiłku, jastrząb usiadł na odzianym w czerń ramieniu, myśląc, że lepiej poprzytulać się póki jeszcze może, ponieważ jutro rano Severus nie będzie zbyt szczęśliwy jego postępowaniem. Co dziwne, zostawiło to gulę w jego wolu i trzepoczący niepokój w żołądku. Nie chciał, żeby Severus był nim rozczarowany. To było dziwne, ale miesiąc temu dbałby o to tak, jak o dwa pensy, czy Snape był nim rozczarowany, czy nie. Jednak teraz… sprawa była inna i czuł się winny przez to, że czarodziej będzie się martwił o niego.
„Merlinie, co się ze mną dzieje? Najpierw Hedwiga, a teraz Snape, oboje traktują mnie jak… cóż, dziecko. Nigdy nikt naprawdę tego nie robił wcześniej i jest to trochę… dziwne. Miłe i irytujące.” Freedom westchnął ciężko i pomyślał, że przynamniej to lepsze niż to, jak go traktowali Dursleyowie – jakby nie istniał.
„Jednak to byłoby lepsze niż to, co Severus zrobi, gdy tylko dowie się, co narobiłem. Ach, cóż, jutro będę się tym martwił.” Jastrząb wsunął głowę pod swoje skrzydło i pomyślał sennie, że choć raz Dumbledore zrobił coś dobrze i miał nadzieję, że Fawkes ma mnóstwo winogron i ananasów do jedzenia, gdziekolwiek byli.
Śniadanie następnego ranka było ciche, w przypadku członków GD i pełne ekscytacji, w przypadku wszystkich innych. Najgorętszym tematem dnia było zniknięcie dyrektora i kilka osób rzuciło przestraszone spojrzenia w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie Umbridge górowała nad nimi jak królowa nad swoimi poddanymi. Umbridge wyglądała na rozanieloną, w przeciwieństwie do reszty personelu. Snape krzywił się ponuro w kierunku swoich jajek, ponieważ właśnie został poinformowany, że jego chowaniec, według pana Malfoya, zaatakował chłopaka bez jakiejkolwiek prowokacji.
- Trzymaj tego ptaka w ryzach, panie Snape, bo inaczej sama sobie z nim poradzę w sposób, w jaki powinno się traktować niebezpieczną bestię! – ostrzegła Umbridge, a jej ton ociekał jadem. – I jest pan teraz na okresie próbnym, skoro może pan zagrozić uczniom swoim zwierzakiem, profesorze.
Sama jesteś niebezpieczną bestią i może to ciebie ktoś powinien usadzić! – zaświergotał bezczelnie jastrząb.
- Cicho! Masz już dość kłopotów! – syknął Snape kątem ust. – Omówimy to później!
Freedom skulił się na ramieniu Mistrza Eliksirów, wyglądając na speszonego. Bez wątpienia, teraz miał kłopoty.
- Co sobie myślałeś, gdy atakowałeś tak Malfoya? – zapytał Snape, gdy tylko wrócili do kwater po śniadaniu, jako że miał wciąż pół godziny przed pierwszymi zajęciami.
Freedom siedział na naturalnej, drewnianej żerdzi, podczas gdy rozgniewany profesor krążył tuż przed nim, wyglądając jak ojciec, który ma zdziesiątkować źle zachowującego się nastolatka. Ja nie… zaatakowałem go… Tylko na niego podleciałem, Severusie.
- Z jakiego powodu?
Freedom zawahał się. Nie potrafił powiedzieć Severusowi o prawdziwym powodzie. Był dupkiem dla dziewczyny.
Severus uniósł brew.
- Och, czyli przypuszczam, że teraz twoją sprawę jest ingerowanie w osobiste relacje? Kiedy przybrałeś imię Kupidyna?
Nie, to nie tak. To Malfoy… dupek mnie niemal zabił… Daj spokój, Sev, wiesz, że nie mogę go znieść.
- A ja nie mogę znieść Umbridge, ale to nie oznacza, że mogę ją przekląć – zauważył Severus.
Ale chciałbyś, prawda? – powiedział bezczelnie Freedom, po czym ucichł, gdy Severus rzucił mu to spojrzenie.
- Po ostatnim razie sądziłem, że nauczysz się kontrolować. Obiecałeś, że będziesz się zachowywał, a potem poleciałeś i zrobiłeś to.
Jastrząb zwiesił głowę. Przykro mi.
- Och, z pewnością. – Zmarszczył poważnie brwi w kierunku ptaka, który wyglądał raczej jak skruszony sześciolatek. Spojrzał na hak na ścianie, gdzie wisiała torba ze sprzętem sokolniczym i wyjął pęta sokolnicze i krótką linkę. Odwrócił się i podszedł do miejsca, gdzie siedział jego chowaniec, wyglądając na bardzo zdenerwowanego.
Freedom dostrzegł pęta i sapnął, krzycząc: Nie! Severusie, nie rób tego! Powiedziałeś, że będę miał kłopoty tylko, jeśli zaatakuję Umbridge.
- A atakowanie Malfoya jest w porządku? – zapytał ostro Severus. – Obiecałeś, że będziesz się trzymał z dala od kłopotów i w taki sposób dotrzymujesz słowa?
Dotrzymałem go, zaprotestował Freedom. Nigdy nie zaatakowałem tej ropuchy. Tylko jej małego dupowłaza. Cofnął się wzdłuż żerdzi, spoglądając na Snape’a błagalnie. Nie rób tego, Severusie. Proszę?
- Myślisz, że sprawia mi to przyjemność? – zapytał Severus. – Ale wydaje mi się, że sądzisz, że możesz lekceważyć reguły jak tylko zechcesz i że nie będzie konsekwencji. Nie. Słyszałeś Umbridge – będzie czekać, aż się potkniesz, a jeśli tak się stanie, nie będzie się wahała, by cię zniszczyć, głupi ptaku! Nakaże cię zabić i zmusi mnie, żebym obserwował, i nie będę mógł zrobić nic, żeby ją powstrzymać. Nie rozumiesz?
Rozumiem i przepraszam. Nie chciałem, żebyś się martwił, Severusie. Będę bardziej ostrożny.
- Dobrze. Ale to nie jest odpowiedź. Chodź tutaj.
Freedom syknął chmurnie. Ale Severusie!
- Zostałeś ostrzeżony, co się stanie. Nigdy nie groziłem. I skoro sam nie dbasz o swój dobrobyt, to ja muszę. Nie sprowadziłem cię z powrotem z krawędzi śmierci po to, żeby cię stracić, tylko z powodu tego, że jesteś szalonym, niereformowalnym pisklakiem. – Zanim Freedom mógł się poruszyć, Severus wymówił słowo i pętle owinęły się wokół jego nóg, a linka owinęła się wokół pierścienia, mocując go mocno do żerdzi.
- Zostaniesz tutaj, póki nie skończę dzisiejszych zajęć, a potem wrócę i zdejmę linki – powiedział stanowczo Severus. Potem westchnął. – Ja… żałuję, że to konieczne.
Ach, tak? To mnie wypuść.
Ale Snape tylko potrząsnął głową.
- Nie. Musisz dostać nauczkę.
Jesteś podły, Severusie.
- Tak. Dąsanie do ciebie nie pasuje – dodał, podchodząc w stronę drzwi. – Zobaczymy się później.
Jastrząb nie odpowiedział, rzucając profesorowi chłodne spojrzenie. Spodziewał się wykładu, a nie przywiązania do żerdzi i uziemienia jak się robi… cóż, zbuntowanemu nastolatkowi. Czy to w taki sposób rodzice karali swoje dzieci? Jego jedynym odniesieniem byli Dursleyowie, a jakoś nie sądził, by oni byli normalni.
Rozłożył skrzydła i odleciał kilka stóp od żerdzi ku kanapie, nim linki ściągnęła go z powrotem. Cholera! To naprawdę jest do bani! Podszedł do zielonego koca i usiadł na nim. Mimo to, w pewien sposób na to zasłużyłem. Naprawdę muszę kontrolować swój charakter. Potem zapadł w sen, budząc się dopiero, gdy Severus wrócił do swoich kwater na lunch.
Siedząc nad swoim pokrojonym królikiem skropionym miodem, Freedom próbował zmusić Snape’a, by ten wcześniej odwołał jego karę, ale Severus pozostał nieugięty.
- Nie. I przestań posyłać mi takie żałosne spojrzenie, bo to nie zadziała. Zostaniesz na lince do kolacji i kropka.
Freedom nadąsał się. Jest nudno jak diabli. No dalej, Sev, miej serce. Oszaleję tutaj.
- Jeśli ci się to nie podoba to nie wpadaj w kłopoty. – Potem potargał pióra jastrzębia. Freedom spiorunował go wzrokiem.
Severus wzruszył ramionami, po czym dokończył lunch, zostawiając jastrzębia w swoich kwaterach.
Freedom zadrżał z irytacją na swojej żerdzi, żałując, że Snape jest tak cholernie… konsekwentny, gdy chodzi o kary. Czy tego faceta zabiłoby, gdyby poszedł na lekki kompromis? Mimo wszystko, to był pierwszy raz, gdy był nieposłuszny.
To chyba właśnie dlatego mnie nie wybawił z opresji, pomyślał żałośnie animag, po czym usadowił się tak, by zasnąć na resztę popołudnia, zanim Severus nie wróci do domu.
Freedom otworzył oczy i dostrzegł Severusa zręcznie rozwijającego paski i zwijającego linkę, po czym odkładającego ją.
- Ufam, że dostałeś nauczkę, lekkomyślny ptaku?
Tak, Sev. Następnym razem upewnię się, że Malfoy nie będzie w stanie mówić – odpowiedział zuchwale jastrząb.
- Freedom! Chcesz tutaj zostać także jutro?
Nie! To był żart, na litość Merlina! – zaskrzeczał zwierzak. Wiesz, naprawdę musisz odnaleźć  niego poczucia humoru.
- Nie uważam za szczególnie zabawne myślenie o jakimś czarodzieju z Ministerstwa, który cię zabija.
To się nigdy nie stanie, uspokoił go jastrząb. Będę trzymał głowę nisko, obiecuję.
- Lepiej dotrzymaj tej obietnicy. – Potem Snape wyciągnął nadgarstek z zmodyfikowaną rękawicą sokolnika, a Freedom skoczył na nią.
Dwójka zjadła w przyjacielskim towarzystwie, po czym Severus usadowił się z książką, kubkiem herbaty i kilkoma jagodowymi bułeczkami, a Freedom usiadł na oparciu kanapy.
Jednak Severus przeczytał ledwie stronę, gdy Freedom mu przerwał. Sev, skoro jesteś na okresie próbnym, czy to oznacza, że ona może cię wyrzucić kiedy tylko zechce?
Odłożył książkę i spojrzał na jastrzębia.
- Nie. Musiałaby wciąż przedstawić podstawy do usunięcia mnie ze szkoły. Będzie bardziej surowa podczas prób szukania błędów w moim nauczaniu  i programie nauczania, co do tego nie mam żadnych wątpliwości, ale polegnie. Zamierzam podążać za jej śmieszną polityką bez końca ją frustrować. – Uśmiechnął się złośliwie. – Jedyny inny sposób, w jaki mogłaby mieć powód, by mnie zwolnić to jeślibym zakwestionował jej autorytet w tej kwestii. A problemem jest to, że raczej tego nie zrobię, więc nie martw się na zapas.
Freedom przez chwilę był cicho, zastanawiając się nad tym, co Severus powiedział. A ja? Zawalczyłbyś z nią dla mnie, prawda?
- Zawsze. To nawet nie jest pytanie.
Czy… naprawdę tak wiele dla ciebie znaczę?
- Tak, niemożliwy ptaku. Naprawdę.
Freedom nagle poczuł jak przebiega przez niego fala ciepła. Nigdy nie wiedział, jak to jest być chcianym, kochanym, aż do tego momentu. Ciepło napełniło go, odpędzając ciemność, która pozostawała w jego duszy, studni łez, które dotychczas wylał i przez jedną cudowną chwilę był prawdziwie szczęśliwy.
Dziękuję, Severusie.
- Za co?
Za wszystko, powiedział szczerze jastrząb. Nagle zeskoczył z kanapy i wylądował miękko na brzuchu Mistrza Eliksirów, a Severus rozciągnął się pod nim, jego stopy oparły się o dalsze ramię kanapy, kolana lekko ugięły, by jego długie nogi się pomieściły. Masz coś przeciwko, bym tu został?
- Nie. Tylko nie skub mi książki.
Ugh! Nigdy bym tego nie zrobił! Papier… obrzydliwe!
- Dokładnie tak myślałem. – Jeden kącik jego ust uniósł się. Severus powrócił do czytania, jedną dłonią z roztargnieniem pieszcząc pierś jastrzębia. Rozgrzała go wdzięczność Freedoma, ponieważ rzadko zdarzało mu się otrzymać podziękowanie za swoje umiejętności. Czasem czuł, że Albus bierze jego umiejętności warzycielskie za pewnik i nie trzeba było mówić, że tam samo było z Czarnym Panem. To naprawdę ironiczne, że jastrząb wiedział lepiej, jak być wdzięcznym, niż dwójka najpotężniejszych czarodziejów świata. A ludzie uważali zwierzęta za „durne bestie”.
Zapadł wieczór, który czarodziej i chowaniec spędzili w milczeniu ciesząc się swoim towarzystwem, nie wiedząc, że takie zadowolenie nie potrwa długo.
Wcześnie następnego ranka, do skrzynki pocztowej Severusa została dostarczona kopia Proroka, ponieważ nawet sowy nie mogły przedostać się przez jego osłony. Profesor wezwał Twixie, żeby przyniosła ją do jego kwater wraz z parującym kubkiem gorącej czekolady , podczas gdy on się będzie przebierał. Normalnie Snape pił herbatę, ale co jaki czas pozwalał dojść do słowa jego słabości do słodyczy i pozwalał sobie na wypicie kakao. Tej poranek był jednym z takich momentów.
Po pozapinaniu swoich profesorskich szat, które zaczarował tak, by odpychały większość składników eliksirów i chroniły przed skrajnym gorącem, chłodem lub substancjami żrącymi, usiadł na kanapie i zaczął czytać gazetę, pijąc swoje kakao.
Freedom usiadł na jego ramieniu, również przyglądając się nagłówkom.
Nagle Severus zaczął gwałtownie kaszleć.
Freedom zapiszczał z przerażeniem, gdy spazmy nie ustały. Sev, w porządku? Mam zawołać Twixie?
Mimo napadu, Severus zdołał pokręcić głową na nie, w końcu zdoławszy odzyskać oddech. Ostrożnie otarł oczy chusteczką i wyprostował się gwałtownie, piorunując wzrokiem gazetę.
Wszystko gra? Myślałem, że zaraz wyplujesz płuca – zanucił ze zmartwieniem Freedom. Co się stało? Źle przełknąłeś?
- Nie. Przez to niemal zakrztusiłem się na śmierć. Ponieważ cholerna Rita Skeeter zdecydowała po raz kolejny ogłosić coś w swojej kolumnie o plotkach i ujawniła ponownie, że Hagrid jest półolbrzymem, co za wstrętna, intrygancka suka! Zrobi wszystko dla swoich czytelników i nigdy nie liczy się z tym, jak jej wiadomości mogą zrujnować czyjąś karierę. – Uniósł gwałtownie papier tuż przed Freedomem i przeczytał na głos.
Hogwardzki Gajowy Ujawniony!
Rubeus Hagrid jest półolbrzymem!
Tajne źródło ujawnia, że Rubeus Hagrid, nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami i gajowy w Hogwarcie, tak naprawdę ma sekretną przeszłość. Jego matka, Fridwulfa, olbrzymka, zmarła, gdy Hagrid miał trzy lata, pozostawiając go z ojcem-czarodziejem, by go wychowywał. Mimo że, można się zastanowić, jakie dziedzictwo przekazała matka-olbrzymka synowi, który wykazywał niezwykłe skłonności do ukrywania potwornych, jak i niebezpiecznych stworzeń. Rubeus Hagrid jest nieudolnym czarodziejem, który został wydalony z Hogwartu na swoim trzecim roku w wątpliwych okolicznościach, jak również spędził nieco czasu w Azkabanie, choć jego imię zostało oczyszczone…
Nie! – krzyknął Freedom. Sev, jeśli Umbridge to zobaczy… strasznie się zezłości. Wiesz, jak reaguje na półludzi i tego typu rzeczy.
- Tak, wiem. Ale obawiam się, że niewiele mogę zrobić. Skoro Dumbledore zniknął, ona może zrobić, co zechce, więc będzie zachwycona odkryciem pochodzenia Hagrida i wykorzysta to. Nie mam wątpliwości, że natychmiast go zwolni.
Freedom wydał z siebie ostry, przenikliwy okrzyk. Ale to niesprawiedliwe, Sev! Nie możemy czegoś zrobić?
- Chciałbym, żebyśmy mogli, ale niestety, nie możemy. Mogę tylko złożyć wyrazy współczucia kiedy i gdy uzna go zwolnić.
To cholernie ssie! – oświadczył Freedom, zakopując swoje szaty w szatach Mistrza Eliksirów nieco mocniej niż zamierzał.
Severus skrzywił się.
- Uważaj na szpony, jastrzębiu. Nie chcę musieć się znów leczyć.
Ups! Wybacz.
Severus dokończył kakao, choć napój stracił swoją słodkość po przeczytaniu artykułu Rity.
- Chodź, Freedom. Zejdźmy do sali na śniadanie. Wtedy się dowiemy, jak Umbridge na to zareaguje. Jeśli nie przeczytała gazety, Hagrid nadal będzie z nami siedział. Jeśli przeczytała… jego miejsce będzie puste.
Razem przeszli do Wielkiej Sali – Freedom leciał przed Severusem, unosząc się nad nim, podczas gdy ubrany na czarno czarodziej otwierał drzwi, a potem przeleciał bezpośrednio do stołu nauczycielskiego i wylądował na oparciu krzesła Severusa. Byli wcześnie, tylko Pomona i Minerva siedziały przy stole i  wyglądały na bardzo poważne.
- Severusie, widziałeś dzisiejszą gazetę? – zaczęła Sprout, a jej okrągła twarz była ściągnięta i nieszczęśliwa.
- Tak, Pomono, widziałem – odpowiedział Snape, osuwając się na swoje miejsce. – Ale czy ona ją widziała?
- Nie wiem – wymamrotała Minerva. – Ale w końcu zobaczy. Biedny Hagrid! Tak bardzo się starał, żeby być dobrym wzorem do naśladowania i nauczycielem, a teraz najprawdopodobniej ta paranoidalna wiedźma go zwolni.
Dwójka pokiwała głowami porozumiewawczo, Sprout wyglądając na zmartwioną, a Severus na wściekłego.
Wkrótce przybyła Wielka Inkwizytor, ubrana w jedną ze swoich ohydnych, purpurowych strojów,  co sprawiło, że Freedom miał ochotę rozpaćkać na nim odchody. Dolores usadziła się przy stole i postukała w kieliszek. Przed nimi pojawiło się jedzenie i wszyscy nauczyciele naładowali je sobie na talerze.
Snape ledwie co nabrał, bo jego żołądek był zaciśnięty w węzeł po przeczytaniu tego cholernego artykułu. Zerknął na Umbridge znad swojej szklanki soku – dziś rano była niezwykle wesoła.
Wkrótce dołączyli do nich inni nauczyciele, choć Severus z niepokojem dostrzegł, że Hagrida nie ma wśród nich. Czy to już się stało?
Bawił się jajkami i boczkiem, czując, jak węzeł w jego żołądku się zaciska mocniej.
- Ehm! Ehm! – Dolores odchrząknęła, co diabelnie zdenerwowało resztę personelu, jednak o tym nie wiedziała. – Mam ogłoszenie, zanim wszyscy zjemy tej wspaniały posiłek. Z powodu pewnych, ach, nieodpowiednich cech oraz metod nauczania, byłam zmuszona odprawić Hagrida z jego stanowiska. Nadal pozostanie w szkole gajowym, jednak dłużej nie będzie nauczał opieki nad magicznymi stworzeniami. Ta pozycja jest teraz nadana pani profesor Grubbly-Plank. – Wskazała na siwowłosą wiedźmę z wydatnym podbródkiem, która teraz siedziała na miejscu Hagrida.
Pozostali członkowie personelu, poza Snapem, powitali ją serdecznie.
Severus wpatrywał się na swój talerz z zaciśniętą szczęką oraz tlącym się temperamentem. Hipokratyczna harpia! Odprawić nauczyciela ze względu na rasę! Czego bym nie dał, żeby móc przekląć ją na kawałki. Nie powitał Wilherminy, choć nie miał nic przeciwko drugiej profesorce, będąc zbyt zdenerwowanym zwolnieniem swojego mentora, by rozmawiać na błahe tematy z tą, która go zastąpiła.
Sev, polecę i zobaczę się z Hagridem, powiedział Freedom do jego ucha.
- Leć. Spotkamy się tam po porannych zajęciach.
Freedom wystartował z ramienia Severusa.
Umbridge wzdrygnęła się i skuliła, gdy sylwetka jastrzębia odbiła się cieniem na stole.
- Gdzie ten… ptak leci, Severusie?
- Zapolować – odpowiedział krótko Snape i z przyjemnością obserwował, jak Umbridge zadrżała.
Snape odszukał swojego mentora, gdy tylko jego zajęcia z drugim rokiem się skończyły. Znalazł Hagrida, Kła i Freedoma na zewnątrz – Hagrid obserwował z przynętą w dłoni, podczas gdy Freedom ścigał przez las zająca.
Jastrząb zaatakował i zając zwiotczał w szponach drapieżnika. Freedom pochylił się nad zdobyczą, ale Hagrid zagwizdał, machnął przynętą i jastrząb do niej podleciał, pozostawiając królika, by znalazł go Kieł i przyniósł gajowemu.
- Fantastycznie, Freedom – pochwalił gajowy, gdy jastrząb pożarł większą część wątroby kurczaka z końca przynęty.
Poklepał Kła i również nakarmił psa smakołykiem, po czym włożył martwego zająca do dużego skurzanego worka na biodrze. Odwrócił się, gdy usłyszał ciche kroki Severusa, a Freedom porzucił przynętę, by przenieść się na ramię profesora.
- Witaj, Severusie. Razem z Freedomem właśnie polowaliśmy na lunch. Powinienem mieć później gotowy gulasz myśliwego, jeśli będziesz chciał nieco.
Jest smutny, ale nie rozhisteryzowany, jak Trelawney, zrelacjonował Freedom.
Severus skinął głową, po czym zapytał cicho:
- Jak się masz, stary przyjacielu?
- Jako tako – odpowiedział wielkolud. – Chyba już się dowiedziałeś… Umbridge mnie wylała ze względu na moją mamę.
Twarz Mistrza Eliksirów napięła się, a jego czarne oczy rozbłysły.
- Nie miała prawa! Skoro może zwolnić cię za pochodzenie, gdzie to się skończy? Co powstrzyma ją przed wyrzuceniem mnie w następnej kolejności za bycie półkrwi albo Charity Burbage za bycie mugolskiego pochodzenia? Czuję się jak więzień czekający, aż opadnie topór.
Hagrid westchnął i poklepał łagodnie Severusa po ramieniu.
- Już dobrze, Severusie. Jest teraz z siebie dumna, a dodatkowo nie ma na swojej drodze Dumbledore’a. To ją na jakiś czas uszczęśliwi.
- A co z tobą? Zwolniła porządnego nauczyciela z powodu zwykłych uprzedzeń.
Półolbrzym westchnął ciężko i przeczesał ręką brodę.
- Jakoś się tego spodziewałem, od kiedy przejęła kontrolę nad szkołą. Niewiele ludzi toleruje takie osoby jak ja, półludzi.
- Są głupcami! Jesteś lepszy niż niemal wszyscy czystokrwiści, których znam, w tym od tej sukowatej ropuchy! – powiedział gorąco Severus.
Cholerna prawda! – zgodził się Freedom.
- Severusie, nie przejmuj się tak tym. Są ważniejsze rzeczy niż praca, wiesz o tym. Wciąż przynajmniej mam dach nad głową i przyjaciół, z którymi mogę porozmawiać i którzy o mnie dbają. To więcej, niż ma większość ludzi. Więcej niż ona ma, tak stawiam.
Czarne oczy Severusa zamigotały. Skinął krótko głową.
- No dalej, Severusie. Przez to całe polowanie zaschło mi w gardle. Wypiłbym odrobinkę herbaty. A jak ty?
- Mógłbym też się napić – zgodził się jego przyjaciel i podążył za gajowym do jego chatki. Spokojna akceptacja wielkoluda jego doli poskromiło zapalczywego Mistrza Eliksirów i pozwoliła mu odzyskać jego opanowanie.
Dwójka wypiła po kubku czarnej bohei Hagrida i zjedli chleb z masłem, podczas gdy Freedom planował osobistą zemstę na Umbridge za ostatni afront.
Następnego ranka, z kwater Umbridge dało się słyszeć pełne przekleństw słowa.
- Mój najlepszy zestaw koronkowych szat od Auvigerne’a – zniszczony! Przez cholernego, przeklętego ptaka!
Rozległy się kolejne przekleństwa i kilka głośnych uderzeń, przypominających odgłos butów rzucanych o ścianę.
- Mróżko! – ryknęła Umbridge.
Mróżka pojawiła się, drżąc.
- Wzywała pani?
- Spójrz, po prostu spójrz na moje ubrania! – wrzasnęła wiedźma. Połowa jej ubrań wyścielała podłogę, wszystkie w różnych odcieniach różu, a druga połowa była pokryta ptasimi odchodami. – Wróciłam ze spotkania z Ministrem i znalazłam to! Moje wszystkie ubrania… całe obesrane!
- To straszne, proszę pani! Mróżka spróbuje to naprawić!
- Lepiej niech ci się uda albo to będzie na twoją głowę! – warknęła Umbridge.
Mróżka zapiszczała, po czym pstryknęła palcami i szaty, które trzymała Umbridge, stały się czyste i wyprasowane jak nowe.
- Już, proszę pani! Te są czyste! Mróżka zajmie się resztą.
- Dobrze, tak ma być! I chcę wiedzieć, jak to się stało! Jak ptak wdarł się do moich kwater?
- Mróżka nie ma pojęcia, proszę pani. Najmniejszego. – Potem skrzatka wzięła zniszczone ciuchy i zniknęła, zostawiając wściekłą Umbridge na środku jej sypialni.
Opowieść o zniszczonej garderobie Umbridge rozniosła się po szkole i wkrótce wszyscy szeptali i chichotali ukryci za dłońmi, gdy tylko wiedźma ich mijała oraz przyglądali się jej strojom, szukając czegokolwiek… łaciatego. Pewnego dnia Padma i Parviati Patil poszły odwiedzić Trelawney w jej wieży i doniosły, że nauczycielka wróżbiarstwa praktycznie dostała konwulsji, gdy powiedziały o… nieszczęściu Umbridge.
Nawet Snape uśmiechnął się na to ironicznie, choć zerknął surowo na swojego chowańca i powiedział:
- Mam nadzieję, że nie miałeś nic wspólnego z… eee… kompromitacją jej garderoby.
Jastrząb zajął się czyszczeniem piórek, unikając spojrzenia Snape’a. Hymm… och, to. Dobrze jej to posłużyło.
Snape nie raczył skomentować, choć miał podejrzenie wobec nonszalanckiego zachowania jastrzębia. Mimo to, nie miał dowodu, że jego chowaniec źle się zachował, więc na razie miał przywilej wątpliwości.
Miał na głowie inne sprawy, a mianowicie fakt, że Potter wciąż od półtora miesiąca był zaginiony.
- Gdzie, do licha, ukrywa się ten chłopak? Musi to być na tyle blisko zamku, by mógł się wślizgiwać do zamku i zdobywać jedzenie, jednak na tyle daleko, żeby się przed nami ukryć – mruknął z irytacją.
Wbił jeden długi palec w Proroka Codziennego, którego nagłówki na pierwszej stronie dotyczyły zaginięcia chłopca, który przeżył. Gdzie, do licha, jest Harry Potter? – krzyczał jeden, a kolejny pytał: Zaginięcie czy Nieczysta Gra? Zniknięcie Młodego Pana Pottera Zadziwia Personel.
- Szybko zbliża się ostateczny termin, wyznaczony przez Umbridge. Muszę znaleźć chłopaka przed tym czasem albo bachor zostanie wyrzucony za bramę za ucho za swoją nieusprawiedliwioną nieobecność.
Freedom zamarł, czyszcząc jedno skrzydło. „To prawda. Ach, cholera, zapomniałem o ostatecznym terminie. To oznacza, że muszę wymyślić sposób, jak się odmienić… i to wkrótce. Mam tylko nadzieję, że Severus zrozumie i wybaczy mi, że go oszukałem. Żałuję, że rzeczy między nami nie mają się inaczej… Wolałbym nie podejmować tej decyzji… Hymm, będąc przy tym, mógłbym równie dobrze woleć, żeby Dumbledore nigdy nie wymyślił fałszywej przepowiedni, żeby moi rodzice nie umarli oraz żeby Voldemort znów się zabił.
Z pomstą kontynuował czyszczenie piórek, wiedząc w głębi duszy, że jakikolwiek dokona wybór, będzie bolało jak cholera i nic nie mógł z tym zrobić.
Ponownie rozpoczął się młyn plotek na temat zniknięcia Harry’ego, choć tak naprawdę w szkole nigdy nie zniknął, więc Hermiona i Ron zdecydowali, że konieczne będzie skontaktowanie się z kimś innym, kto prawdopodobnie tęsknił za Harrym tak mocno jak oni i kto mógł mieć domysły, jak go wyśledzić. To Ron pomyślał najpierw o Syriuszu, mówiąc, że musiał szaleć na Grimmauld Place, zastanawiając się, co się z wszystkimi dzieje, zwłaszcza z Harrym.
- Powinniśmy się z nim skontaktować, Hermiono. Zobaczyć, co on mówi o poszukiwaniach Harry’ego. Kiedyś chodził tu do szkoły, pewnie zna mnóstwo kryjówek an błoniach i w zamku. Może pamięta jakąś albo powiedział o niej Harry’emu.
- Warto spróbować. Znaczy, żaden z profesorów nie miał wiele szczęścia, a to mnie naprawdę przeraża, Ron. Co jeśli… został ranny i stracił pamięć albo coś takiego? Może powinniśmy poszukać w mugolskich szpitalach kogoś, kto pasuje do opisu Harry’ego.
- W mugolskim szpitalu? Ale Hermiono, jak miałby się tam dostać?
- Tam cię biorą, jeśli nie wiesz, kim jesteś – wyjaśniła. – Harry mógł… nie wiem… tej nocy zafiukać do swojej ciotki i wuja z jakiegoś powodu, a potem może miał jakiś wypadek lub coś w tym stylu…
Ron potrząsnął głową.
- No nie wiem, Hermiono. Wydaje mi się to dziwne. Ale najpierw napiszmy do Syriusza. Zobaczmy, co on mówi. W porządku?
Tak właśnie zrobili. Hermiona napisała list, ponieważ miała ładniejsze pismo i oboje dostarczyli treść. Wysłali go przez sówkę Rona, Świstoświnkę, a potem czekali z niecierpliwością na odpowiedź.
Dwa dni później przyszedł list bez adresu zwrotnego dla Hermiony Granger. Tego dnia po zajęciach, Hermiona i Ron przeczytali razem list, zachwyceni odpowiedzią Syriusza. Syriusz powiedział im nerwowym wrakiem przez zastanawianie się, co się stało z jego chrześniakiem, ale wyraźny rozkaz Dumbledore’a zabronił mu opuszczać Grimmauld Place, by szukać Harry’ego. Jego jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym były listy od Lupina, który przychodził każdego ranka i przynosił mu jeden. Również martwił się o Harry’ego i sugerował sprawdzić Wrzeszczącą Chatę, że może Harry tam się ukrył, a nikt nigdy by o niej nie pomyślał, ponieważ miała reputację nawiedzonej.
Ron pomyślał, że to świetna sugestia, jednak Hermiona była gorzej nastawiona.
- McGonagall sprawdziła Hogsmeade, pamiętasz?
- Wiem, ale co jeśli przeoczyła Chatę? To możliwe.
- McGonagall jest bardzo dokładna – broniła Hermiona.
- Co to zaszkodzi?
Więc postanowili sprawdzić Chatę podczas następnego wypadu do Hogsmeade.
Powiedzieli też Syriuszowi, jak wszyscy profesorowie, nawet Snape, przeczesali błonia i zamek, szukając wskazówek na temat Harry’ego.
Syriusz odpisał im, że nie ufałby temu tłustemu, długowłosemu dupkowi Snape’owi, póki mógł go przekląć. W szkole, zwykle trzymał się grupki Ślizgonów, którzy ostatecznie stali się śmierciożercami. Skąd mamy wiedzieć, że wciąż się z nimi nie trzyma? Niemal został skazany, jednak Dumbledore poręczył za niego i wypuścili go. Nie lubię go, nigdy nie lubiłem, zawsze się kręcił, próbując nas wpędzić w kłopoty. Wciąż nie mogę uwierzyć, że zrobili go profesorem! To jakiś żart! Wciąż używa tak wymyślnych słów, żeby brzmieć na bardziej wykształconego? Ha! Zapomina, że wiem, skąd pochodzi – małej wioski w Yorkshire na odludziu, jest synem głupiego mugola i ślizgońskiej wiedźmy, którzy nigdy nie wiązali końca z końcem. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w szkole, brzmiał jak cymbał z północy kraju, a ja z Jamesem zwykliśmy żartować z jego akcentu.
Ron zachichotał histerycznie, czytając tą część.
Jednak Hermiona zmarszczyła brwi i powiedziała z dezaprobatą:
- Nie sądzę, że to zabawne, wyśmiewać się z kogoś z powodu sposobu mówienia.
- Och, daj spokój, Hermiono! To Snape, kogo to obchodzi?
- To nie w porządku. Nie możesz zrobić nic z tym, gdzie byłeś wychowywany, a poza tym, teraz mówi poprawnie. Musiał ciężko pracować, żeby pozbyć się tego akcentu. Syriusz powinien wiedzieć, żeby lepiej nie wyśmiewać ludzi w taki sposób.
- Cóż, jak uważam, że ma rację. Też nie ufam Snape’owi, bez względu na to, co mówi Dumbledore czy Hagrid. Zawsze miał coś do Harry’ego, a co jeśli w jakiś sposób sprawił, że zniknął?
- Nie sądzę, Ron. Uratował Harry’ego na pierwszym roku, więc dlaczego miałby to zrobić, skoro chciał go skrzywdzić?
- Myślisz, że skoro jest profesorem, to jest idealny.
- Nieprawda! Wskazuję tylko, że twoja logika jest błędna.
- Kogo obchodzi logika? Mówię, że Syriusz ma rację i Snape prawdopodobnie ma coś wspólnego ze zniknięciem Harry’ego.
Hermiona prychnęła.
- Jaki masz dowód, Ron?
- Jest dupkiem i nikt go nie lubi poza Ślizgonami.
Hermiona przewróciła oczami.
- Czasami z tobą nie można rozmawiać! – Wstała i wepchnęła list do swojej torby. – Chodź, musimy iść do biura pani dyrektor.
- Huh? Po co?
- Wciąż mamy do odrobienia szlaban z Umbridge, baranie!
- Och. Prawda. Zapomniałem.
- No, doprawdy, Ron! Zapomniałam, że zapomniałbyś swojego mózgu, gdybyś nie miał go w swojej głowie! Chodź! Zanim odejmie nam punkty za spóźnienie.
Szlabanem na ten wieczór był esej – kazała im napisać trzy stopy pergaminu na temat przestrzegania szkolnego regulaminu i wymienić wszystkie jej wydane dekrety, i dlaczego powinni je przestrzegać. Ron niemal zasnął podczas pisania – tak to było nudne i nawet Hermiona złapała się w połowie ziewnięcia. Ale przynajmniej Umbridge nie używała już krwawego pióra – stała się nieco nerwowa po otrzymaniu owej reprymendy od Rady Gubernatorów.
W końcu, gdy dwójka prefektów skończyła, była niema dziesiąta i oboje praktycznie zasypiali na stojąco. Umbridge zebrała ich eseje i odprawiła ich. Ron nie byłby w stanie wydostać się stamtąd szybciej – praktycznie wystrzelił z pomieszczenia.
Hermiona była nieco wolniejsza, poświęcając czas na włożenie pióra i atramentu porządnie do torby. Musiała nieco poprzesuwać zawartość, żeby atrament zmieścił się bezpiecznie do środka tak, żeby się nie wylał i gdy wyciągnęła zeszyt u kilka zapasowych pergaminów, list Syriusza wyślizgnął się i niezauważony opadł na podłogę pod jej biurkiem.
W końcu butelka z atramentem zmieściła się do środka, więc Hermiona wepchnęła książki z powrotem do torby i wyszła, rzucając przez ramię krótkie: „Dobranoc, pani profesor.” Nie dlatego, że lubiła tę kobietę, w rzeczywistości jej nienawidziła, jednak wychowywana była w taki sposób, by okazywać szacunek nauczycielom, więc uprzejmie życzyła jej dobrej nocy.
Umbridge prychnęła, po czym przełożyła z miejsca na miejsce papiery na biurku, po czym wstała i ostatni raz skontrolowała biuro, odsyłając biurka z powrotem do jej klasy.
Właśnie wtedy zauważyła na podłodze kawałek pergaminu.
- A co to? List miłosny? – Szybko go rozłożyła i przeczytała.
Powolny diaboliczny uśmiech rozlał się po jej obwisłej twarzy. Więc… Snape ma mroczną przeszłość, tak? No, no. Były śmierciożerca, ach tak?
Potarła ręce. W końcu znalazła sposób, by sprowadzić wysokiego i potężnego Severusa Snape’a na kolana. Jego i tego jego godnego pożałowania chowańca.
Wciąż ściskając list, podeszła do kominka i zafiukała do Departamentu Aurorów.
- Dawlish, chcę, żebyś dał mi akta Severusa Snape’a, wszystko, co masz na temat jego wcześniejszego związku ze śmierciożercami.
- Do czego miałabyś je potrzebować, Dolores? Snape nigdy nie został skazany.
- To nie ważne, po prostu mi je przynieś! – warknęła Umbridge.
- Jedną chwilkę.
Kilka minut późnie, pojawił się z powrotem w sieci Fiuu i podał krępej wiedźmie małą teczkę.
- Proszę bardzo. Ale wciąż nie rozumiem, dlaczego je chcesz. To niemal historia starożytna.
- Już nie – uśmiechnęła się ironicznie Umbridge, po czym wycofała się z kominka, wzięła teczkę i zaczęła czytać.