Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 31 stycznia 2021

MH - Rozdział 12 – Pomocne echo

Następnego ranka członkowie GD mogli mówić tylko o ostatnim spotkaniu. Syriusz omówił sporo materiału i powiedział im, że to od nich zależy, jak szybko pójdą do przodu. Członkowie już planowali spotkania na ten tydzień, żeby ćwiczyć. Taktyka Syriusza polegająca na uczynieniu nauki zabawą z pewnością opłaciła się, pokazując, jak najprostsze umiejętności mogą uratować życie. Niestety Ron był asystentem Syriusza i z tego powodu leczył kilka siniaków.

Spotkanie zakończyło się przeglądem tego, co omówili w zeszłym roku, co przejęła od Syriusza Rada i Harry oraz przygotowali wszystkich na następny tydzień, w którym zaczną omawiać nowy materiał. Szósty i siódmy rok miał omawiać zaklęcia niewerbalne, podczas gdy piąty i młodsi koncentrowali się na Patronusach i innych zaklęciach, których jeszcze się nie uczyli. Ponieważ większość członków Rady była na szóstym lub siódmym roku, Syriusz zgłosił się na ochotnika, by pomóc Ginny i Lunie uczyć garstkę uczniów, którzy wciąż walczyli ze swoimi Patronusami.

Całe to podekscytowanie wywołało spore zamieszanie wśród osób niebędących członkami, zwłaszcza gdy ci odkryli, co omawia GD. Najbardziej wytrwały był Cormac McLaggen, który ponownie robił wszystko, co w jego mocy, by przekonać Harry’ego, że zasługuje na szczególne warunki, co naprawdę chłopca zirytowało. McLaggen był taki, jakim Harry nie chciał być, chwytał się sławy i naprawdę wierzył, że zasługiwał na specjalne traktowanie z powodu tego, kogo znali jego krewni. McLaggen naprawdę lubił imprezy u Slughorna i miał czelność prosić Harry’ego, żeby nie planował treningów Quidditcha podczas jakiejś z imprez. Harry oczywiście poinformował McLaggena, że Quidditch był obowiązkiem, który był przed jakimiś przyjęciami czy innymi imprezami rekreacyjnymi, a jeśli mu się to nie podobało, mógł z miłą chęcią opuścić drużynę.

Po tym McLaggen zostawił Harry’ego, ale nie odszedł z zespołu. Harry nie był pewny, jak się z tym czuć. McLaggen był dobrym graczem, ale jego osobowość pozostawiała wiele do życzenia. Nie było zaskoczeniem, że McLaggen i Slughorn tak dobrze się dogadywali. Obaj byli siebie warci.

Harry nie był zaskoczony, gdy poproszono go, by został po zajęciach obrony przed czarną magią. Z powodu tego całego zamieszania, Harry spodziewał się, że jakiś nauczyciel go zapędzi w kozi róg. Był tylko zdumiony, że został do tego wybrany profesor Snape. Może to dlatego, że był ona nauczycielem obrony, a może temu, że profesor McGonagall była zbyt zajęta ukrywaniem zniknięcia profesora Dumbledore’a. Harry nie był pewny. Wiedział tylko, że próba konwersacji będzie niezwykle męcząca.

Profesor Snape stał przed biurkiem, jak zwykle uśmiechając się szyderczo w kierunku Harry’ego. Po dyskusji, którą odbyli dwa tygodnie temu, Snape robił wszystko, by całkowicie uniknąć Harry’ego.

- Wygląda na to, że jest problem z twoją małą grupką, Potter – powiedział chłodno Snape. – Kilku uczniów wyraziło niechęć, że nie pozwolono im dołączyć, chociaż nie potrafię sobie wyobrazić, dlaczego.

Harry poważnie w to wątpił. Snape doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że Harry nienawidził całego nonsensu „chłopca, który przeżył, by zostać wybrańcem”.

- Ja potrafię i jestem pewny, że pan również – powiedział szczerze Harry. – Proszę mi coś powiedzieć, profesorze. Są tu inne grupy. Ludzie mogą robić dokładnie to, co my i stworzyć własną grupę. Dlaczego muszą dołączyć do mojej?

Snape spojrzał na Harry’ego groźnie, po czym parsknął.

- Ponieważ jest twoja – powiedział z obrzydzeniem. – Wszyscy chcą być blisko „Wybrańca”.

- Dokładnie, proszę pana – powiedział cicho Harry. Nienawidził tego, jak profesor Snape potrafił sprawić, by każdy nadany mu tytuł brzmiał jak zniewaga. Przecież się o to nie prosił. Nigdy tego nie robił. Czasami Harry się zastanawiał, czy Snape nie pomylił go z McLaggenem. – Ludzie, o których rozmaimy nie pojmują ryzyka, jakie grupa podjęła w zeszłym roku, dołączając do grupy, która była sprzeczna z naukami Umbridge. GD wierzyło we mnie, kiedy wszyscy inni kwestionowali moje zdrowie psychiczne. Nie zadręczali mnie o informacje, co się stało z Umbridge albo tamtej nocy w Ministerstwie. Im ufam. Widzą mnie takiego, kim jestem.

Harry nie mógł uwierzyć, że ze wszystkich ludzi tak wiele ujawnił akurat profesorowi Snape’owi. Może to przez całą tą frustrację, która przejęła nad nim kontrolę. Może to dlatego, że chociaż Snape był tłustym dupkiem i bardzo nienawidził Jamesa Pottera, na swój własny złośliwy, sarkastyczny i niechętny sposób ciągle miał oko na Harry’ego. Snape nadal był Snapem. Naprawdę nie było innego sposobu, jak to wyjaśnić i Harry naprawdę nie wiedział, czy chce.

- A kim pan jest? – zapytał profesor Snape, chociaż jasne było, że nie mogłoby go to mniej obchodzić.

- Człowiekiem – powiedział spokojnie Harry i odwrócił się, by wyjść. Nie miał nic więcej do powiedzenia. Oboje wiedzieli, że to bardziej formalność. Harry nie zamierzał się poddawać, a profesora Snape’a to nie obchodziło. Podchodząc w stronę drzwi, Harry zwalczył chęć sięgnięcia i zobaczenia, co czuje Snape. Robił to już wcześniej i był zszokowany, ale czytanie emocji kogoś takiego jak Snape było jak czytanie drugiemu człowiekowi w myślach. Było kuszące, ale tak złe.

Harry był już niemal przy drzwiach, gdy nagle poczuł przytłaczające go fale niepokoju, naglącej potrzeby i strachu, które sprawiły, że upadł na kolana. Ogarnęła go panika, gdy próbował wymyślić jakiś sposób na zablokowanie tego wszystkiego, ale to było coś, czego nie był w stanie zrobić. Strach narastał, aż nie mógł czuć nic innego, jednak momentu później uczucia zniknęły i zastąpiła je silna opiekuńczość. Ktoś był w niebezpieczeństwie. Ktoś cierpiał. Ktoś go potrzebował.

- Moje dziecko… lider… potrzebuje cię…

Harry znał ten głos. Słyszał już ten dziwny, odbijający się echem głos w chwilach wielkich potrzeby, ale tym razem nie była to jego potrzeba. Ktoś inny go potrzebował. Harry wstał powoli. Nie wiedział gdzie idzie, kiedy się odwrócił i potykając się, ruszył w stronę gabinety profesora Snape’a, w którym znajdował się najbliższy kominek. Czuł się prawie tak, jakby ktoś inny kontrolował jego ciało, zachęcając go do ruchu pomimo otaczających go, pulsujących emocji. Z każdym krokiem jego chód stawał się coraz bardziej stabilny, aż był w stanie wbiec do gabinetu profesora Snape’a, złapał szczyptę proszku Fiuu, wrzucił go do kominka i krzyknął:

- Biuro dyrektora, kwachy!

Ogień zmienił się w szmaragdowozielony z głośnym rykiem i zwiększył się, nim Harry wkroczył w płomienie i natychmiast poczuł, jakby został wessany do dużego odpływu. Kręcił się i wirował, ale ledwie był tego świadom. Tak naprawdę nic nie czuł, póki wirowanie nie ustało i nie wpadł do gabinetu profesora Dumbledore’a. Wrażenie bycia kontrolowanym zniknęło, więc Harry obiegł biurko i zobaczył, że profesor Dumbledore klęczy w skrajnej agonii, trzymając się za prawą rękę, która wyglądała na niemal czarną.

Kierując się instynktem, Harry podbiegł, by jakoś pomóc, jednak wbiegł w barierę, która posłała go na najbliższy regał. Wylądował na podłodze z hukiem, jego plecy i głowa krzyknęły z bólu, a regał przewrócił się na niego. Jego umysł był zamgloną masą. Wydawało mu się, że słyszy głosy, ale były zbyt zniekształcone, by je rozpoznać. Jęcząc z bólu, Harry próbował odzyskać zmysły i wydostać się spod regału. Profesor Dumbledore potrzebował pomocy. Musiał się do niego dostać.

Regał był niezwykle ciężki, co utrudniało jakikolwiek ruch. Jednym ruchem nadgarstka Harry chwycił różdżkę w dłoń, delikatnie machnął nią, myśląc: „Windgardium Leviosa”. Regał powoli uniósł się w powietrze, pozwalając Harry’emu ostrożnie się wyczołgać, jednocześnie nadal celując różdżką w regał. Przy każdym ruchu bolały go plecy, a głowa pulsowała. Wydawało się, że minęły wieki, nim przesunął się na tyle daleko, by zwolnić regał, który spadł z trzaskiem na ziemię.

Otrząsając się ze zdezorientowania, Harry natychmiast spojrzał w kierunku profesora Dumbledore’a i zobaczył, że profesor Snape przyszedł za nim i pomagał teraz wyczerpanemu Dumbledore’owi (który najwyraźniej odczuwał ogromny ból) usiąść na pobliskiej kanapie. Harry jak najszybciej wstał na trzęsące się nogi i zatoczył się w kierunku Dumbledore’a i Snape’a, a gdy Harry opadł przed Dumbledorem na kolana, ten drugi prychnął:

- Wyjdź, Potter! – warknął profesor Snape.

Harry rzucił Snape’owi piorunujące spojrzenie, po czym uniósł różdżkę i rzucił zaklęcie, które pani Pomfrey pokazała mu, żeby sprawdzić stan pacjenta. Wiadomość nie była dobra. Nie kłopocząc się spoglądaniem na profesora Snape’a, Harry podbiegł do kominka i skontaktował się ze skrzydłem szpitalnym, mimo wszystko mając nadzieję, że pani Pomfrey była w pobliżu.

Była. Chwilę później głowa pani Pomfrey pojawiła się w płomieniach.

- Pan Potter! – krzyknęła zaskoczona pani Pomfrey. – Co się stało?

- Coś się stało z profesorem Dumbledorem – powiedział szybko Harry. – Proszę przynieść silny eliksir przeciwbólowy, uspokajający, wzmacniający, maść łagodzącą i coś, potrzebnego do regeneracji tkanek.

- Czy ktoś jeszcze został ranny? – zapytała pilnie Pomfrey.

- Nie stało się nic, co wymagałoby natychmiastowej uwagi – powiedział wymijająco Harry. Jego własne obrażenia były ostatnią rzeczą, o jakiej teraz myślał.

Pani Pomfrey wpatrywała się w Harry’ego przez krótką sekundę, po czym skinęła głową.

- Dobrze – powiedziała, ale nie spuszczała wzroku z Harry’ego. – Niedługo będę. Postaraj się ułożyć go jak najwygodniej, bez pogarszania jego obrażeń. – Nie czekając na odpowiedź, jej głowa zniknęła z cichym pyknięciem.

Harry podbiegł do boku profesora Dumbledore’a, ignorując zaskoczony wyraz twarzy profesora Snape’a. Profesor Dumbledore był przytomny, ale wyraźnie nieświadomy tego, co się wokół niego działo. Harry powoli nakłonił Dumbledore’a do położenia się i złapał za pobliski podnóżek, żeby położyć na nim zranioną rękę Dumbledore’a, aby pani Pomfrey mogła ją zbadać. Wszystko, czego nauczył się od pani Pomfrey i w skrzydle szpitalnym, miało teraz na niego wpływ. W ten sposób mógł powstrzymać się od paniki.

Kominek ożył i pani Pomfrey weszła do pokoju, po czym podbiegła do boku Harry’ego. Spojrzała na dłoń Dumbledore’a, po czym bezpośrednio na profesora Snape’a.

- Usunąłeś przedmiot, który to spowodował? – zapytała, odkładając torbę z eliksirami i wyjmując różdżkę. – Proszę wyciągnąć środek przeciwbólowy, panie Potter.

Harry wykonał polecenie, przy okazji odsuwając się pani Pomfrey z drogi. Sięgnął do torby i wyciągnął odpowiedni eliksir, wyjął korek i podał go. Zrobił to samo z każdym eliksirem, o który poprosiła, obserwując, jak kobieta nieustannie macha różdżką nad zranioną ręką profesora Dumbledore’a. Profesor Snape przez cały czas milczał z bezstronnym wyrazem twarzy. Harry po raz kolejny walczył z chęcią sięgnięcia i odkrycia, co czuje Snape, ze strachu, że zostanie przytłoczony bólem profesora Dumbledore’a.

Pani Pomfrey w końcu opuściła różdżkę i westchnęła długo i ze zmęczeniem.

- Obawiam się, że niewiele więcej mogę zrobić – powiedziała ze znużeniem. – To najgorsza czarna magia. Podejrzewam, że powinniśmy być wdzięczni, że to tylko pana ręka, dyrektorze. Gdyby przeszła wyżej…

Harry szybko podniósł głowę i zobaczył, że profesor Dumbledore spogląda ze zmęczeniem na panią Pomfrey. Jego wzrok przeniósł się na poczerniałą dłoń, która teraz spoczywała na piersi Dumbledore’a. Wyglądała na martwą, jakby przez wiele godzin tkwiła w prawdziwym ogniu. Harry nerwowo przygryzł dolną wargę. Czy mógłby coś zrobić, skoro eliksiry i maści zawiodły? Ostrożnie sięgnął po poczerniałą dłoń, ale pani Pomfrey chwyciła go i pomogła Harry’emu wstać.

- Przepraszam na moment – powiedziała pani Pomfrey i pociągnęła Harry’ego w kierunku kominka. – Panie Potter, wiem, że chce pan pomóc dyrektorowi, ale nie mogę pozwolić panu spróbować czegoś tak potężnego. Czarna magia jest zupełnie inna niż zatrucie srebrem. Może pan równie dobrze zginąć, wykonując takie zadanie. Rozumiesz?

Harry niechętnie skinął głową. Choć nienawidził tego przyznać, wiedział, że pani Pomfrey ma rację. Czarna magia różniła się od zatrucia srebrem i mugolskich chorób lub urazów. Póki nie dowie się więcej o swoich zdolnościach i ograniczeniach, było to zbyt ryzykowne, aby spróbować na ślepo wyleczyć taką kontuzję. Musiał przestać wskakiwać w sytuacje bez zastanowienia. Tak jak właśnie zrobiłem. Gdyby profesor Snape za mną nie poszedł…

Po tym, jak pani Pomfrey obejrzała plecy Harry’ego, dostał kilka eliksirów na ból i siniaki, po czym został odprawiony z ostrzeżeniem, by nie mówić o tym, co się stało. Powiedzenie, że Harry czuł się zraniony, było niedopowiedzeniem. Rozumiał, że profesor Dumbledore potrzebował odpoczynku, ale gdy odprawiono go bez jakiegokolwiek wyjaśnienia lub wdzięczności (nie, żeby się tego spodziewał), Harry poczuł się niesamowicie pusty, czego nie czuł od bardzo dawna.

Reszta dnia minęła w mgnieniu oka. Harry nie powiedział nikomu, co się stało. Tak naprawdę niewiele było do powiedzenia. Był zbyt pochłonięty własnymi myślami, by naprawdę zwracać uwagę na cokolwiek innego. Nie mógł zrobić nic innego, żeby pomóc profesorowi Dumbledore’owi. Byłby tylko przeszkodą. Jeśli chodzi o wyjaśnienie, jakie miał prawo, by żądać odpowiedzi? Od kiedy Dumbledore mówił mu o wszystkim, co się działo? Nigdy i błędem jest myśleć, że kiedykolwiek zrobi coś innego.

Problem polegał na tym, że logika nie tłumiła jego zmartwienia albo strachu, który nadchodził każdym razem, kiedy Harry przypominał sobie tak bezradnego profesora Dumbledore’a. Jak mogło mu się to przytrafić…

^^^

Przez następnych kilka tygodni wydawało się, że nic się nie wydarzyło. Profesor Snape był normalnym, złośliwym sobą, pani Pomfrey nie wspomniała o wydarzeniu, a profesora Dumbledore’a rzadko widywano. W rzeczywistości widział go tylko kilka razy, a jego zraniona ręka wyglądała na tak czarną, jak przedtem. Harry unikał spojrzenia profesora Dumbledore’a i próbował ignorować fakt, że czuł, jak dyrektor go obserwuje. Domyślił się, że Dumbledore też ma pytania, zwłaszcza dotyczące tego, skąd Harry wiedział, że Dumbledore jest w niebezpieczeństwie.

Na szczęście Harry nie miał zbyt wiele czasu, żeby się tym martwić. Niekończące się zajęcia, Quidditch, treningu, lekcje uzdrawiania i spotkania GD oznaczały bardzo małą ilość czasu na cokolwiek innego niż prace domowe. Trzy dni w tygodniu odbywały się treningi Quidditcha, przez co wszyscy w drużynie byli obolali i wyczerpani. Członkowie Rady z szóstego i siódmego roku nadal ciężko pracowali nad opanowaniem zaklęć niewerbalnych poza mugolską obroną, by mogli pomóc Syriuszowi i Harry’emu podczas spotkań. Ginny i Luna również próbowały rzucać zaklęcia bez wypowiadania słów, ale żadna z nich nie miała szczęścia, więc skupiły się na Patronusach. Treningi Syriusza poszły o krok dalej, odkąd Harry powoli opanował umiejętność rzucania prostych zaklęć niewerbalnych bez wielkiego wysiłku. Pani Pomfrey również zwiększyła trudność, ucząc Harry’ego magicznego obchodzenia się z pacjentami. Pod koniec każdego tygodnia Harry był tak wyczerpany psychicznie i fizycznie, że nie mógł się zmusić do przejmowania się, co się dzieje z Dumbledorem, Voldemortem czy Ministerstwem.

Remus powoli robił postępy i nim nadszedł październik, był w stanie udać się do biblioteki i wrócić do Kwater Huncwotów bez żadnego zmęczenia. To pozwoliło Remusowi poszerzyć swoje badania dla Zakonu, jak również niekończące się poszukiwania dotyczące tożsamości Księcia Półkrwi i informacji o empatach, zwłaszcza po tym, jak dowiedział się, jak Hogwart przytłoczył Harry’ego… ponownie. Harry nie wdawał się w szczegóły tego, co się stało, ale powiedział im podstawy, ponieważ przyrzekł, że nigdy więcej niczego przed nimi nie ukryje. Zawdzięczał im chociaż tyle.

Ku wielkiej uldze Harry’ego, profesor Sluhorn osaczył go tylko raz, żeby zapytać o książkę do eliksirów, którą Harry pożyczył. Harry nie miał wyboru i musiał ujawnić, że pożyczył ją Remusowi, który pomagał Harry’emu z przedmiotem. Profesor Slughorn był wyraźnie zaskoczony, słysząc, że jeden z jego najlepszych uczniów w rzeczywistości miał korepetycje, ale natychmiast to zatuszował, chwaląc Harry’ego za podjęcie inicjatywy i poproszenie o pomoc. Wyglądało na to, że Harry według Slughorna nie mógł zrobić nic innego, co bardzo go irytowało.

Gdy drugi tydzień października dobiegł końca, powód do radości większości uczniów przyniósł pierwszy weekend w Hogsmeade. Przez te wszystkie ograniczenia dla ich bezpieczeństwa, wszyscy byli chętni uciec od tego wszystkiego… wszyscy poza Harrym, który wciąż był „uziemiony”. Miał spędzić cały dzień z Syriuszem i Remusem, nadrabiając pracę domową i kończąc ostatnie przygotowania do wieczornego spotkania GD.

Prawdę mówiąc, Harry był wdzięczny za wymówkę, by mógł zostać. Mimo że z chęcią wykorzystałby przerwę od ochrony, nie był zbyt chętny do wychodzenia tam, gdzie na pewno będą gapiący się i szepczący ludzie. W Hogwarcie wreszcie zaczęło się uspokajać. Dlaczego znów miałby przez to przechodzić?

Kiedy nadszedł poranek, Harry wstał wcześnie, by potrenować z Syriuszem, jednak przenieśli się do Pokoju Życzeń z powodu okropnej pogody na zewnątrz. Spędzili dwie godziny na sposobach rozpoznawania zaklęć niewerbalnych, by odpowiednio się bronić, a następnie wrócili do Kwater Huncwotów na wczesne drugie śniadanie z Remusem. Remus czekał na nich ze zwiniętym kawałkiem pergaminu dla Harry’ego ze znajomym ukośnym pismem. Jego następna lekcja z profesorem Dumbledorem została zaplanowana na poniedziałkowy wieczór, co spotkało się z mieszanymi reakcjami. Harry wiedział, że musi kontynuować te lekcje, ale nie był pewien, czy poradzi sobie z siedzeniem naprzeciwko Dumbledore’a, zachowując się, jakby nic się nie stało. Ale właśnie tego Dumbledore chce.

Po szybkim śniadaniu, Harry zanurkował do zadania domowego z transmutacji, od czasu do czasu prosząc o wyjaśnienie czegoś, co znalazł, a czego nie rozumiał. Było zabawne patrzeć, jak Remus wchodzi w „tryb nauczyciela”, a Syriusz cicho naśladował go za jego plecami. Powstrzymanie się od śmiechu było wyzwaniem, co Remus dostrzegł i skończyło się na tym, że Syriusz miał wyczarowany dość znajomo wyglądający, długi, krzywy nos.

To był początek najdziwniejszego pojedynku, jaki Harry kiedykolwiek widział. Nim zawarli rozejm, Syriusz wyglądał jak mieszanka profesora Snape’a i McGonagall, co z pewnością miało wywołać u Harry’ego koszmary przez dłuższy czas. Remus nie miał się lepiej i obecnie wyglądał jak żeńska wersja Lockharta, kolejny widok, który z pewnością wywoła u Harry’ego koszmary. Było w życiu kilka rzeczy, których nie powinno być się świadkiem, a ten pojedynek był jedną z nich.

Gdy wszystko zostało naprawione, Harry był w stanie dopracować swój esej, po czym dołączył do Syriusza i Remusa na spacerze po korytarzach. Były one raczej puste, co było dość zaskakujące, biorąc pod uwagę pogarszające się warunki pogodowe. Padał deszcz ze śniegiem, a przenikliwy wiatr również nie wyglądał zachęcająco. Harry zaczął się zastanawiać, jak się mają Ron i Hermiona w Hogsmeade. Mógł ich sobie wyobrazić w Trzech Miotłach, jak popijają piwo kremowe, sprzeczając się o różnice zdań albo może rozmawiając o nowym zainteresowaniu Lavender Brown Ronem… a może nie. Kiedy tylko pojawiała się Lavender ze swoją chichoczącą obecnością, Hermiona nagle stawała się niezwykle cicha i rozdrażniona.

Byli w pobliżu biblioteki, kiedy Harry ponownie został przytłoczony znajomym uczuciem strachu i paniki, przez co się potknął. Ponownie poczuł, jak ktoś jest w niebezpieczeństwie… ktoś odczuwał silny ból… ktoś go potrzebował. Zawroty głowy zmusiły Harry’ego do sięgnięcia po coś, czego mógłby się przytrzymać. Stłumił chęć walki z intensywnymi emocjami, ponieważ w przeszłości to nie działało, mimo że chciał jedynie, żeby ten ból się skończył.

- Moje dziecko… niebezpieczeństwo… pomóż… twoja lwia przyjaciółka… wioska…

W rozbłysku płomieni pojawił się Fawkes, sprawiając, że Harry, Syriusz i Remus odskoczyli z zaskoczeniem. Fawkes wydał z siebie krótki tryl, po czym podleciał do ramienia Harry’ego, gdzie wylądował. Harry nagle poczuł dziwne uczucie déjà vu. Było jasne, że Fawkes miał go zabrać gdziekolwiek tylko potrzebował, ale ostatnie kilka razy, gdy feniks podróżował z nim przez ogień, zakończyło się katastrofalnymi skutkami.

- Harry, co się dzieje? – zapytał Syriusz.

Harry potarł czoło, nim napotkał spojrzenie Syriusza.

- Jakaś Gryfonka ma kłopoty w Hogsmeade – powiedział ze zmęczeniem. Miał przeczucie, że Syriuszowi wcale się to nie spodoba. – Hogwart chce, żeby Fawkes mnie do niej zabrał… żeby pomóc.

- Absolutnie nie! – zaprotestował Syriusz, chwytając Harry’ego za ramiona. – Nigdzie nie idziesz.

Remus złapał Syriusza za ramię i odsunął go.

- Syriuszu, uspokój się! – powiedział z mocą i poczekał, aż Syriusz spojrzy na niego ze złością. – Jeżeli ktoś, zwłaszcza dziecko, ma kłopoty i możemy coś zrobić, by pomóc, to to zrobimy. Idź z Harrym. Powiadomię Poppy i Minervę. – Remus odwrócił się do Harry’ego, gdy Syriusz chwycił chłopca za ramię. – Uważaj, szczeniaku. Słuchaj Syriusza.

Nim Harry mógł odpowiedzieć, jego wzrok zablokowały płomienie. Gdy płomienie zniknęły, Harry’ego natychmiast uderzył lodowaty wiatr i deszcz ze śniegiem. Syriusz szybko wyciągnął różdżkę i machnięciem utworzył barierę, która pozwoliła im zobaczyć Katie Bell, unoszącą się w powietrzu i krzyczącą. Ból słyszany w jej krzyku był wszystkim, czego Harry potrzebował, by nie sięgać po emocje wokół siebie. Ron, Hermiona i inna dziewczyna, próbowali złapać Katie za kostkę, żeby ją ściągnąć, ostrzegając Harry’ego i Syriusza, że muszą działać szybko.

Harry szybko wyciągnął różdżkę i wycelował ją w Katie, ruszając w stronę Gryfonów. Liberacorpus. Niewerbalne zaklęcie zadziałało. Katie upadła w chwili, gdy Syriusz odepchnął trójkę Gryfonów z drogi, by ją złapać. Katie miotała się i krzyczała w ramionach Syriusza, a Harry ukląkł obok niej i rzucił zaklęcie diagnozujące. Duża ilość czarnej magii w jej organizmie była zaskakująca. Harry szybko odwrócił się do Rona i Hermiony.

- Co spowodowało jej stan? – zapytał pilnie.

Ron, Hermiona i druga Gryfonka wskazali na rozdartą paczkę na ziemi zaledwie kilka kroków dalej. Harry podbiegł do niej i przykucnął. Z papieru wystawał ozdobny naszyjnik z opalu. Harry poczuł falę uczucia, że zna tą rzecz, ale zignorował to. To nie był czas na martwienie się, gdzie mógł to wcześniej widzieć. Rozglądając się, Harry zobaczył na ziemi szalik Katie, podniósł go i owinął go wokół przedmiotu. Następnie podbiegł z powrotem do Syriusza, który wciąż próbował trzymać Katie, i zawołał Fawkesa.

Feniks zanuci, ponownie wylądował na ramieniu Harry’ego. Syriusz szybko spojrzał na trójkę zszokowanych Gryfonów.

- Biegnijcie z powrotem do zamku – nakazał. – Profesor McGonagall będzie na was czekać. Nie rozmawiajcie z nikim innym, rozumiecie?

Trójka Gryfonów skinęła głowami, po czym Harry, Syriusz i Katie zniknęli w płomieniach, by po chwili pojawić się w skrzydle szpitalnym przed czekającą panią Pomfrey, profesor McGonagall i Remusem. Szybko wybuchł chaos, gdy pani Pomfrey i profesor McGonagall próbowali uzyskać odpowiedzi, których nie mieli, podczas gdy Syriusz i Remus trzymali Katie w łóżku. Hary podał naszyjnik zawinięty w szalik Katie profesor McGonagall, po czym zaczął wyciągać eliksiry, o które prosiła pani Pomfrey. Profesor McGonagall wyszła jako pierwsza, żeby spotkać się z trójką świadków, a następnie Remus, by zanieść naszyjnik profesorowi Snape’owi.

Harry nie wiedział, jak długo próbowali, metoda po metodzie, wyleczyć Katie. Wiedział tylko, że w jednej chwili skrzydło szpitalne wypełniało naturalne światło, a w następnej pani Pomfrey zapaliła latarnie. Przyszedł profesor Snape i spróbował kilka rzeczy, kiedy pani Pomfrey zabrakło pomysłów. Katie w końcu przestała krzyczeć, a jej rzucanie się znacznie osłabło, ale było oczywiste, że wciąż nie jest w dobrym stanie nastroju. Wydawało się beznadziejnie niewiarygodne, że Katie kiedykolwiek zostanie całkowicie uzdrowiona.

Spoglądając na zegarek, Harry zauważył, że wkrótce ma zacząć się spotkanie GD i jęknął. Naprawdę nie oczekiwał na morze niekończących się pytań, które miały nadejść. Wszyscy będą chcieli wiedzieć, co z Katie i co się z nią stało. Pani Pomfrey poinformowała Harry’ego o prawach uzdrowiciela/pacjenta, co oznaczało, że Harry miał zakaz rozmawiać o osobach, które leczył. Nie oznaczało to jednak, że ludzi będzie obchodzić ta reguła. Uczniowie Hogwartu mieli talent do bycia wścibskimi.

Wystarczyło jedno spojrzenie i Syriusz opuścił skrzydło szpitalne, by poinformować GD, że spotkanie będzie odwołane, chyba że Rada chciała poprowadzić spotkanie. Zarówno Harry, jak i Syriusz byli zbyt wyczerpani, by cokolwiek zrobić. Opadając na krzesło obok Katie, Harry wpatrywał się w swoją koleżankę z drużyny… swoją koleżankę drużyny… swoją przyjaciółkę. Ponownie nakazano mu nie podejmować prób wyleczenia jej, ponieważ w grę wchodziła czarna magia. Jak miał poznać swoje granice, skoro nigdy nie pozwalano mu spróbować? Jak miał się nauczyć to kontrolować?

Pyszny zapach kurczaka wyrwał Harry’ego z myśli w samą porę, by zobaczyć, jak Remus zbliża się z tacą jedzenia. Harry ze zmęczeniem potarł twarz, a Remus usiadł na pobliskim łóżku i skinął na Harry’ego, by do niego dołączył.

- Wyglądasz, jakby przydała ci się zasłużona przerwa – powiedział Remus, podając mu tacę. – Rozmawiałem z profesor McGonagall. Najwyraźniej Katie zachowywała się dziwnie po pójściu do łazienki w Trzech Miotłach, skąd wróciła z paczką w ręce. Katie powiedziała swojej przyjaciółce, Leanne, że paczka jest niespodzianką dla kogoś i musi ją dostarczyć. Oczywiście Leanne uznała to za podejrzane i próbowała z Katie dyskutować. Pokłóciły się o paczkę, przez co ją rozerwały, narażając część skóry Katie na dotyk naszyjnika.

Harry pomyślał przez chwilę, po czym westchnął.

- Więc ktoś, najprawdopodobniej kobieta, rzucił na Katie klątwę Imperius, żeby przyniosła do szkoły mroczny przedmiot – podsumował, podnosząc widelec i nóż. Jak spodziewali się, że przejdzie obok Filcha i jego Wykrywacza Tajemnic?

- To bardzo dobre pytanie – powiedział Remus ze zmęczonym uśmiechem. – Ktokolwiek dał Katie ten naszyjnik, albo nie był świadom nowego zabezpieczenia, albo nie przemyślał swojego planu…

- Albo potrzebował odwrócenia uwagi – zaproponował Harry i natychmiast otrzymał od Remusa podejrzliwe spojrzenie. – Jeden z facetów, z którymi pracowałem w szpitalu, J.J., robił wszystko, żeby praca była przyjemna. Pewnego razu włamał się do gabinetu lekarskiego, ukradł im stetoskop i próbował sprawdzić, ile dziewczyn pozwoli mu osłuchać sobie serce, ale żeby to zrobić, musiał odwrócić uwagę, żeby wyciągnąć lekarzy z gabinetu. Spowodowało to sporo kłopotów i J.J. został zawieszony na dwa dni, ale powiedział, że było warto.

Remus wyszczerzył się i potargał włosy Harry’ego.

- To brzmi jak coś, czego spróbowaliby Syriusz i twój ojciec, gdy byli w twoim wieku – powiedział, po czym spojrzał na Harry’ego krytycznie. – Ufam, że nie miałeś nic wspólnego z tą małą przygodą?

Harry potrząsnął głową, przełykając kawałek kurczaka.

- Wywinął to kilka dni po tym, jak zacząłem pracę – powiedział zgodnie z prawdą. – J.J. twierdził, że mam dużo więcej do stracenia, gdybym został przyłapany, ale myślę, że to była jego wymówka, ponieważ zdawał sobie sprawę, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego. J.J. taki był. Zawsze używał eufemizmów. Jeśli cierpiał na kaca, twierdził, że doświadczał następstw niezapomnianej nocy. Jeśli został przyłapany na robieniu kawałów, J.J. mówił, że to doświadczenie edukacyjne, które można wykorzystać w przyszłości. Muszę ci powiedzieć, że życie z J.J’em obok nigdy nie było nudne.

Remus uśmiechnął się, kładąc dłoń na ramieniu Harry’ego i ściskając ją lekko.

- Tęsknisz za nimi, prawda? – powiedział cicho.

To było bardziej stwierdzenie, niż pytanie, ale Harry i tak czuł potrzebę odpowiedzieć.

- J.J. i doktor Rolands sprawili, że ten miesiąc był bardziej znośny – powiedział szczerze. – Cieszę się, że ich spotkałem i zobaczyłem mugolską perspektywę. Nie różnią się od nas i z pewnością nie zasługują na spustoszenie tworzone przez Voldemorta. – Harry spojrzał na Katie i westchnął. – Tak wielu ludzi zostało rannych i zabitych przez niego. Po prostu nie rozumiem, jak Voldemort może się tym cieszyć.

Remus owinął ramię wokół Harry’ego i pociągnął go bliżej.

- Nienawiść jest bardzo silnym czynnikiem motywacyjnym, szczeniaku – powiedział cicho. – Dla tych, którzy czują potrzebę polowania na słabszych, by poczuć się silniejszym… cóż, przypuszczam, że śmierć ludzi, których postrzega jako nieważnych rzadko ma znaczenie. – Remus przechylił głowę tak, by spoczywała na głowie Harry’ego. – Voldemorta to nie obchodzi, Harry. Wątpię, czy kiedykolwiek w życiu dbał o kogoś poza sobą i to właśnie czyni go tak niebezpiecznym.

Ramiona Harry’ego opadły, gdy kontynuował jedzenie. Miało to sens, jeśli się nad tym zastanowiło. Harry nie mógł sobie wyobrazić, jakie to musiało być uczucie. Zachowywał się dokładnie odwrotnie. Dbał o wszystko, bez względu na to, jak bardzo starał się tego nie robić. Co się musiało wydarzyć, że ktoś w ogóle o nikogo nie dbał.

- A jak się trzymasz? – zapytał Remus, przerywając ciszę. – Patrzenie na przyjaciela w takim stanie nie może być łatwe.

Harry wzruszył ramionami. Naprawdę nie chciał rozpoczynać długiej dyskusji, z której wiedział, jaki wyjdzie wniosek, ale miał przeczucie, że Remus nie odpuści tematu, póki nie porozmawiają.

- Chciałbym tylko móc zrobić coś więcej – powiedział cicho Harry. – Wiem, że mógłbym zrobić więcej, ale pani Pomfrey mi nie pozwala. Nie dałaby mi spróbować…

- Wiem, Harry – powiedział cicho Remus. – Wiem, że musi to być dla ciebie trudne, ale jeśli nie wiesz dokładnie, co robisz, możesz być w tym samym stanie, co ona. Chcesz tego? Czy jesteś gotów podjąć takie ryzyko? Wiem, że jesteś sfrustrowany, ale musisz zacząć od małych rzeczy, tak jak w szpitalu. Jeśli chcesz zachować to w tajemnicy, musimy być dyskretni. Nie możemy powtórzyć tego, co się stało, kiedy uzdrowiłeś mnie, dobrze?

Harry skinął głową i niechętnie wrócił do obiadu. Rozumiał, dlaczego pani Pomfrey, Syriusz i Remus nie chcieli, żeby próbował wyleczyć profesora Dumbledore’a i Katie Bell. To nie oznaczało, że mu się to podobało.

^^^

Katie Bell została przeniesiona do św. Munga następnego ranka. Harry spędził noc w Kwaterach Huncwotów, co oznaczało, że wszyscy szukali go podczas śniadania. Wszyscy chcieli wiedzieć, co się stało z Katie, gdzie znalazł feniksa i jak był w stanie pozostać w skrzydle szpitalnym, podczas gdy wszyscy inni zostaliby wyrzuceni. Harry nie odpowiedział ani słowa i ostatecznie musiał opuścić Wielką Salę na chwilę spokoju.

W rezultacie Harry spędził większość dnia w częściowej samotności. Miał ćwiczenia z panią Pomfrey, podczas których spędzili czas z Remusem, omawiając jego badania nad naturalnymi uzdrowicielami, a następnie Harry próbował uzyskać dostęp do zdolności, używając Remusa jako przedmiotu testowego. Harry’emu zajęło niemal pół godziny nim w końcu poczuł błysk ciepła, który zawsze nadchodził, zanim zaczynało się leczenie. Kiedy się rozpoczęło, Harry musiał skoncentrować się tylko na bólu głowy i zmęczeniu Remusa. Było to niezwykle trudne i męczące, ponieważ Harry nigdy wcześniej nie miał nad tym takiej kontroli. Nie miał pojęcia, czy to zadziała, czy nie i po kwadransie musiał się wycofać, kiedy poczuł, że zaraz zemdleje. W końcu odniósł częściowy sukces, ale jasne było, że kontrolowanie i skupienie się na zdolności z pewnością zajmie trochę czasu.

Po wyczerpujących ćwiczeniach, Harry i Remus wrócili do Kwater Huncwotów, gdzie czekali na nich Syriusz, Ron i Hermiona. Ron i Hermiona wznowili rozmowę o Quidditchu i zadaniach domowych, co było mile widzianą niespodzianką. Katie została tylko wspomniana, gdy Ron wyraził obawę, czy Dean będzie odpowiednim zastępcą. Oboje wiedzieli, że Katie była ich najsilniejszą ścigającą, a także czasami występowała jako pomocnik kapitana, by dopomóc Harry’ego. Bez Katie, Harry będzie musiał polegać na Ronie, który tak naprawdę nie mógł sprostać wyzwaniu dodatkowej presji.

Harry miał niezły ubaw, kiedy Hermiona poinformowała go, że następne przyjęcie Slughorna było zaplanowane na poniedziałkowy wieczór, które na szczęście Harry miał przegapić ze względu na lekcje z Dumbledorem. Po raz kolejny uniknął paradowania jak trofeum przez swój łut szczęścia. Hermiona próbowała przekonać Harry’ego, że te imprezy są całkiem interesujące, ale przerwała, gdy zauważyła zazdrosne spojrzenie Rona. W rezultacie Ron przez resztę dnia był wyjątkowo cichy.

Kiedy nadszedł poniedziałkowy wieczór, Harry zaczął się zastanawiać, czy odrzucenie zaproszenia Slughorna nie było błędem. Co miał powiedzieć Dumbledore’owi? Jak mógł się zachowywać, jakby nic się nie stało? Było to łatwe, gdy Dumbledore’a nie było, ale podczas lekcji Harry miał być w tym pokoju, siedzieć naprzeciwko mężczyzny, którego Hogwart obawiał się, że był w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Rozumiał, że Dumbledore potrzebuje prywatności i był gotów jej przestrzegać aż do incydentu z Katie Bell. Po raz kolejny Hogwart wezwał Harry’ego, by ten kogoś uratował, kogoś, kto był w śmiertelnym niebezpieczeństwie, przypominając Harry’emu, jak bliski był Dumbledore wysłania do św. Munga, podobnie jak Katie. Harry nie mógł się zmusić do myślenia o tym.

Była dokładnie ósma godzina, kiedy Harry wszedł do gabinetu profesora Dumbledore’a przez kominek i zobaczył, że dyrektor czeka na niego, wyglądając na wyjątkowo zmęczonego. Harry z trudem unikał patrzenia na poczerniałą rękę, powstrzymywał się od zadawania pytań, które od tygodni krążyły mu po głowie. To nie jest moja sprawa. Ja nie powiedziałem mu wszystkiego o swoim życiu, więc nie mogę oczekiwać, że opowie mi wszystko o swoim.

- Dobry wieczór, Harry – powiedział uprzejmie profesor Dumbledore, wskazując chłopcu, żeby usiadł. – Wygląda na to, że mamy dzisiaj sporo do omówienia.

Harry zajął swoje zwykłe miejsce przed biurkiem i zauważył, że myślodsiewnia już była na biurku, rzucając plamy światła na sufit. Walczył ze sobą, by odepchnąć oczekiwani i nerwowość, które z pewnością sprawiały, że jego żołądek był zwinięty w supeł. To, że Dumbledore chciał porozmawiać, nie oznaczało, że chciał rozmawiać o tym.

Profesor Dumbledore usiadł za biurkiem i spojrzał na Harry’ego przez chwilę, po czym wypuścił długi oddech.

- Jestem ci winien przeprosiny, Harry, i moją wdzięczność – powiedział szczerze. – Przepraszam, że nie porozmawiałem z tobą wcześniej o tym, co się stało. Gdyby nie ty i Severus, moja rana mogłaby okazać się śmiertelna. Popełniłem błąd starego człowieka, wierząc, że jestem przygotowany na konsekwencje swoich czynów. Zapewniam cię, że powiem ci więcej, gdy nadejdzie odpowiedni czas, ponieważ to łączy się z tym, co robimy.

Harry zerknął na poczerniałą dłoń, po czym z powrotem na twarz profesora Dumbledore’a.

- Czy jest coś, co można zrobić, proszę pana? – zapytał z zaciekawieniem. – To wygląda boleśnie.

- Obawiam się, że nie, mój chłopcze – powiedział profesor Dumbledore poważnym tonem. – Czarna magia ma tendencję do pozostawiania po sobie czegoś, czego nie da się usunąć, chociaż nie wszystkie pozostałości są widoczne. Zdaje mi się, że byłeś świadkiem tego, co stało się z Katie Bell. Też ma szczęście, że zadziałałeś tak szybko. Rozmawiałem o tym z twoimi opiekunami, więc jestem świadom, że Hogwart poinformował cię o tych wydarzeniach, nie twoja empatia. Cieszę się, że Hogwart ci ufa i jestem wdzięczny za stworzenie z nim takiego połączenia, ale nie mogę przestać się tym martwić. Twoi opiekunowie i profesor Snape powiedzieli mi, że byłeś całkowicie „przytłoczony”. Zdaję sobie sprawę, że Hogwart najprawdopodobniej chciał zwrócić twoją uwagę, ale obawiam się konsekwencji, gdy to dalej będzie miało miejsce.

Harry nie wiedział, co powiedzieć. Mógł zrozumieć, że Dumbledore się martwił, ale co miał z tym zrobić? Hogwart był zaczarowanym zamkiem! Miał szczęście, że miał z nim więź. Przecież to nie tak, że mógł usiąść i przeprowadzić z nim uprzejmą rozmowę przy herbatce, by omówić bardziej realne sposoby ostrzegania go.

- Naprawdę nie wiem, czego pan ode mnie oczekuje – powiedział szczerze Harry. – Hogwart odzywa się do mnie, kiedy on tego chce.

Światło zamigotało, a Harry natychmiast został otoczony przez delikatne fale opiekuńczości i poczucia winy. Stłumił uśmiech, cicho zapewniając Hogwart, by się tym nie martwił. Razem znajdą najlepszy środek.

- Myślę, że zranił pan jego uczucia, proszę pana – powiedział otwarcie Harry.

Profesor Dumbledore skrzywił się lekko.

- Proszę o wybaczenie – powiedział, po czym uśmiechnął się. – Rozmawia z tobą teraz?

Harry potrząsnął głową.

- Czuję go – powiedział, po czym zdecydował się zmienić temat. Naprawdę nie chciał mówić dalej o czymś, czego tak naprawdę nie potrafił wyjaśnić. Jego połączenie z Hogwartem było dziwne, ale nie zmieniłby go na nic innego. – Proszę pana, czy profesor Snape o wszystkim wie? Nie powiedział nic…

- Dzięki odrobinie perswazji, profesor Snape wierzy, że ten epizod był niczym innym tylko wahaniem magii – powiedział uprzejmie profesor Dumbledore. – Może podejrzewać, że coś się kroi, ale Severus wie, że ma milczeć, póki nie potwierdzą się jakiekolwiek podejrzenia. – Dumbledore pochylił się na swoim krześle z intensywnym spojrzeniem. – Jednak był raczej zirytowany, że twoje szkolenie z Poppy było utrzymywane w tajemnicy. Poppy nigdy nie wzięła ucznia pod swoje skrzydła, chyba że wykazał się jakimiś niezwykłymi zdolnościami. Severus o tym wie, więc nalegam, żebyś był ostrożny, jeśli wciąż nalegasz, by ukrywać umiejętność.

Harry nagle miał dziwne wrażenie, że w tym stwierdzeniu było coś więcej niż to, co zostało wypowiedziane.

- Jestem ostrożny, proszę pana – powiedział stanowczo, – ale czasami trzeba odrzucić ostrożność, by pomóc potrzebującym. Narażam się na ryzyko, ale nie zrobiłbym tego inaczej, gdyby ceną było zdrowie psychiczne Katie albo pana życie.

Profesor Dumbledore uśmiechnął się dumnie i skinął głową.

- Dobrze powiedziane, Harry – powiedział uprzejmie. – Bardzo dobrze powiedziane. Masz rację. Czasami trzeba podjąć ryzyko, ale powtarzające się ryzykowne zachowania mogą prowadzić do założeń i wniosków, które normalnie nie zostałyby osiągnięte. Mówię tylko, Harry, żebyś był uważny, że jesteś obserwowany. Jeśli pojawiasz się zawsze tam, gdzie jest mroczna aktywność, ktoś może zadawać pytania, na które wolałbyś nie odpowiadać.

- Rozumiem, proszę pana – powiedział Harry, mówiąc szczerze. W przeszłości starał się być ostrożny. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, było Ministerstwo na swoich plecach.

- Świetnie – powiedział uprzejmie profesor Dumbledore, wyciągnął dwie fiolki, wylał zawartość do myślodsiewni i zaczął obracać misę w dłoniach. – Teraz przejdźmy do lekcji. Jestem pewien, że pamiętasz, ostatni raz zakończyliśmy, gdy Tom Riddle senior porzucił Meropę i jej nienarodzone dziecko w Londynie, po czym wrócił do swojego rodzinnego domu w Little Hangleton. – Harry otworzył usta, by skomentować. – Zanim zapytasz, Harry, wiem, że Meropa była w Londynie, ponieważ powiedział mi Caractacus Burkes. Jest właścicielem sklepu, który wszedł w posiadanie pewnego naszyjnika.

Harry patrzył, jak Dumbledore lekko potrząsa myślodsiewnią, po czym zobaczył, jak w srebrzystej masie unosi się mały staruszek, obracając się powoli. Postać była całkowicie srebrna i solidna, a jej oczy zakrywały pasma włosów.

- Tak, zdobyliśmy go w dziwnych okolicznościach – powiedziała postać. – Przyniosła go młoda wiedźma tuż przed Bożym Narodzeniem, och, wiele lat temu. Powiedziała, że bardzo potrzebuje złota, cóż, to było oczywiste. Pokryta szmatami i daleko jej do piękności… Miała urodzić, rozumiesz. Powiedziała, że medalion należał do Slytherina. Cóż, cały czas słyszałem tego typu historie: „Och, to należało do Merlina, tak jest, to jego ulubiony imbryk”, ale kiedy na niego spojrzałem, miał jego znak, a proste zaklęcia powiedziały mi prawdę. Oczywiście dzięki temu był praktycznie bezcenny. Wydawała się nie mieć pojęcia, ile jest wart. Cieszy mnie, że dałem za niego dziesięć galeonów. Najlepsza okazja w całej historii!

Dumbledore ponownie potrząsnął myślodsiewnią i postać opadła z powrotem w wirującą, srebrzystą masę. Harry spojrzał zdziwiony na misę, po czym powoli przeniósł wzrok na profesora Dumbledore’a.

- Desperacja może spowodować, że nawet najmądrzejsi z mądrych zgodzą się na wszystko, Harry – powiedział Dumbledore ze smutnym uśmiechem. - Caractacus Burkes nie był znany ze swojej dobroci. Medalion Slytherina był wszystkim, co miała i po stracie męża, myślę, że Meropa odwróciła się od swojego magicznego dziedzictwa. W końcu bycie czarownicą kosztowało ją miłość jej życia. Odmówiła ponownego uniesienia różdżki, nawet kosztem własnego życia.

Harry wiedział, że nadchodzi jakieś odkrycie, ponieważ wiedział już, że matka Voldemorta umarła podczas jego porodu, ale wciąż był zszokowany, słysząc, że Meropa nie chciała żyć dla swojego syna.

- Nie mogła zmusić się do tego, by radzić sobie z ciągłym przypomnieniem, co mogła mieć – powiedział cicho. Dumbledore spojrzał na Harry’ego ze zdziwieniem. – Dużo się widzi, gdy się pracuje w szpitalu.

Dumbledore skinął głową na ten komentarz.

- Przypuszczam, że tak – powiedział uroczyście. – I przypuszczam, że odczuwanie ich rozpaczy nieco wzmacnia zrozumienie. – W pokoju zapadła chwila ciszy, po czym Dumbledore odchrząknął i wstał. – Uważam, że powinniśmy zacząć, Harry. Tym razem wejdziemy wspólnie do jednego z moich wspomnień.

Harry wstał i zbliżył się do myślodsiewni. Po chwili wahania, Harry wyciągnął rękę i natychmiast zaczął wpadać w ciemność, by znaleźć się na twardej ziemi kilka oddechów później. Otwierając oczy, Harry zobaczył, że profesor Dumbledore jest już u jego boku, gdy stali na ruchliwej, konwencjonalnej londyńskiej ulicy. Szybko zauważył młodszą wersję profesora Dumbledore’a, przechodzącą przez ulicę przed zaprzężonym w konie wozem z mlekiem. Włosy i broda tego Dumbledore’a, mimo że wciąż były bardzo długie, miały kasztanowy kolor oraz nosił ohydny, śliwkowy, aksamitny garnitur, który sprawiał, że Dumbledore pasował do tego miejsca jak wół do karety. Harry powstrzymał chęć skomentowania, kiedy podążali za młodszym Dumbledorem przez żelazną bramę i pusty dziedziniec w kierunku ponurego budynku otoczonego wysokim płotem.

Młodszy Dumbledore szedł dalej, wchodząc pod schodach, by dotrzeć do frontowych drzwi, w które raz zapukał. Czekali długą chwilę, nim drzwi się otworzyły, ukazując niechlujnie ubraną dziewczynkę w fartuchu.

- Dzień dobry – powiedział uprzejmie młodszy Dumbledore. – Jestem umówiony na spotkanie z panią Cole, która, jak sądzę, jest tutaj opiekunką.

Dziewczynka popatrzyła szeroko otwartymi oczami na Dumbledore’a, wyglądając na zszokowaną jego wyglądem.

- Och – powiedziała niespokojnie. – Hymm… Chwileczkę… PANI COLE!

Odległy głos krzyknął coś i pozwolono im wejść. Weszli do korytarza wyłożonego czarno-białymi kafelkami. Harry skorzystał z okazji, by się rozejrzeć i zauważył, że chociaż miejsce wyglądało na czyste, było wyraźnie zaniedbane. Kiedy drzwi się za nimi zamknęły, chuda, wyglądająca na zmęczoną kobieta pospieszyła w ich kierunku. Wyglądała na wyjątkowo przepracowaną, mówiła przez ramię do swojej innej współpracownicy. Kiedy skończyła, przyjrzała się dobrze Dumbledore’owi i miała taki sam wyraz twarzy, jak dziewczynka, która otworzyła drzwi. Wymieniono powitania i zaprowadziła ich do małego pokoiku, który wyglądał na połączenie salonu i biura. Był tak zaniedbany, jak korytarz, z poszarpanymi meblami.

Pani Cole poprosiła młodszego Dumbledore’a, żeby usiadł, po czym sama usiadła za biurkiem, wciąż dziwnie na niego patrząc. Młody Dumbledore nie wydawał się obrażony z powodu tych spojrzeń.

- Jestem tutaj, jak powiedziałem w liście, żeby omówić sprawę Toma Riddle’a i ustalić pewne rzeczy, dotyczące jego przyszłości – powiedział uprzejmie.

To zwróciło uwagę pani Cole.

- Jesteście rodziną? – zapytała.

Dumbledore potrząsnął głową.

- Nie, jestem nauczycielem – powiedział. – Przyszedłem zaoferować Tomowi miejsce w mojej szkole.

Harry obserwował, jak młodszy Dumbledore wyjaśnia podejrzliwej kobiecie, co to Hogwart. Był zaskoczony, kiedy zobaczył, jak Dumbledore używa magii, żeby ją przekonać i nie mógł powstrzymać się od ukradkowego spojrzenia na starszego Dumbledore’a, który nie odrywał wzroku od sceny przed sobą. Szok Harry’ego powiększył się, kiedy zobaczył pojawiające się na biurku butelkę dżinu i dwie szklanki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ludzie mają skłonność do ujawniania zbyt wielu informacji, gdy są pijani, ale czy rozsądnie jest to proponować komuś, kto opiekuje się dużą grupą dzieci?

Pani Cole z niecierpliwością powiedziała młodszemu Dumbledore’owi, w jaki sposób Tom Riddle zamieszkał w sierocińcu: o przybyciu Meropy, narodzinach Toma, nadaniu mu imienia i śmierci Meropy. Następnie ujawniła, że Tom był raczej dziwny, a po tym, jak Dumbledore wyjaśnił, że Tom nie zostanie odrzucony, jeśli chodzi o Hogwart, ujawniła, że Tom przeraża inne dzieci. Najwyraźniej było kilka incydentów z udziałem uczniów, z którymi Tom miał konflikt, ale Tom nie został przyłapany na gorącym uczynku, więc nie można go było za to ukarać. Wspomniała o incydencie z królikiem chłopca, a także o incydencie dotyczącym dwóch uczniów i jaskini, co sprawiło, że Harry się wzdrygnął. Voldemort był okrutny zanim choćby wszedł w czarodziejski świat.

Harry został wyrwany z myśli, kiedy zauważył, że pani Cole i młodszy Dumbledore wstają z miejsc. Wyszedł za nimi z biura i po kamiennych schodach, nie słuchając rozkazów i nagan, które wypowiadała do mijanych pracowników i dzieci. Dlaczego Dumbledore wciąż był tak zdeterminowany, żeby wprowadzić Toma Riddle’a do czarodziejskiego świata, skoro jasne było, że jest kłopotliwy? To nie jego decyzja, by wybierać, kto zostanie przyjęty, a kto nie. Jest tylko nauczycielem. Nie ma wyboru.

Wszystkie sieroty były ubrane tak samo, w szarawe tuniki. Wszystkie wyglądały na zadbane, ale nikt nie wyglądał na wyjątkowo szczęśliwego. Wchodząc na drugie piętro, zatrzymali się przed pierwszymi drzwiami długiego korytarza. Harry zmusił się do skupienia na teraźniejszości, podczas gdy pani Cole zapukała dwa razy, weszła i przedstawiła młodszego Dumbledore’a, chociaż jasne było, że duża ilość wypitego dżinu wpłynęła na nią bardziej niż początkowo sądziła. Mogła wypowiedzieć całe zdanie bez jąkania.

Harry wszedł do pokoju z dwoma Dumbledore’ami i zobaczył siedzącego na łóżku chłopca, przykrytego szarymi kocami, z książką w rękach. Pokój był mały i pusty. Oprócz łóżka była tylko szafa, która wydawała się w każdej chwili gotowa, żeby się rozlecieć oraz drewniane krzesło. Harry skupił uwagę na chłopaku i szybko dostrzegł, że Tom Riddle wygląda dokładnie jak jego ojciec. Nie było w nim śladu Gauntów.

Ciemnowłosy chłopak wpatrywał się w ekscentrycznie wyglądającego Dumbledore’a ze zmrużonymi oczami. Harry natychmiast wiedział, że będzie to pouczająca rozmowa. Na pierwszy rzut oka Tom Riddle nie wydawał się typem osoby, która byłaby uprzejma względem obcych. Był typem dzieciaków, których Harry zawsze unikał w młodości.

- Jak się masz, Tom? – zapytał młody Dumbledore, podchodząc i wyciągając rękę. Riddle zawahał się na moment, po czym przyjął rękę i uścisnął ją. Dumbledore przesunął drewniane krzesło do łóżka i usiadł. – Jestem profesor Dumbledore.

Riddle spojrzał na niego podejrzliwie.

- Profesor? – zapytał. – W sensie „doktor”? Po co tu jesteś? Wpuściła cię, żebyś na mnie spojrzał? – Riddle wskazał na drzwi, odnosząc się do pani Cole.

Profesor Dumbledore uśmiechnął się. Każda normalna osoba pomyślałaby, że Dumbledore uważa to za zabawne, ale Harry dostrzegł, że uśmiech nie sięga jego oczu.

- Nie, nie – powiedział uprzejmie Dumbledore.

Riddle mu nie uwierzył.

- Nie wierzę ci – powiedział mocno. – Chce, żebyś mnie obejrzał, prawda? Powiedz mi prawdę!

Oczy Harry’ego rozszerzyły się na to rządanie. Oto jedenastoletnie dziecko traktowało dorosłego mężczyznę jak kogoś niższego sobie. Harry nagle przypomniał sobie swojego kuzyna, Dudleya, który zawsze domagał się jedzenia, prezentów urodzinowych i ciszy podczas programów telewizyjnych. Rodzice Dudleya zawsze zaspokajali jego potrzeby. Czy wszyscy robili to samo dla Toma? Nie, nie dorośli, ale może dzieci.

Młodszy Dumbledore nie wydawał się speszony rozkazem, uśmiechając się uprzejmie, póki Riddle nie uspokoił się, wciąż mając powściągliwy wyraz twarzy.

- Kim jesteś? – zapytał Riddle.

Dumbledore wciąż nie wydawał się speszony postawą Riddle’a.

- Powiedziałem ci – stwierdził tym samym uprzejmym tonem. – Nazywam się profesor Dumbledore i pracuję w szkole o nazwie Hogwart. Przyszedłem zaoferować ci miejsce w mojej szkole – twojej nowej szkole, jeśli będziesz chciał przyjechać.

Harry spojrzał na Riddle’a, który ponownie doszedł do wniosku, że Dumbledore jest w zakładu psychiatrycznego. Dumbledore próbował uspokoić Riddle’a, po czym zaczął informować, jakim typem szkoły jest Hogwart. Zmiana w zachowaniu Riddle’a była zdumiewająca. Nie był już nastawiony defensywnie, był podekscytowany. Ujawnił, że może sprawić, że wydarzy się to, czego zechce. Mógł kontrolować zwierzęta, sprawiać, że rzeczy się poruszały i ludziom przytrafiały się złe rzeczy. Ta ostatnia rzecz sprawiła, że Harry się skrzywił. Stresujące było usłyszenie, że dziecko było podekscytowane krzywdzeniem ludzi.

Jeszcze bardziej szokujące było to, jak Riddle sam siebie określał.

- Wiedziałem, że jestem inny – szepnął Riddle. – Wiedziałem, że jestem wyjątkowy. Zawsze wiedziałem, że coś w tym jest.

Po raz pierwszy uśmiech zniknął z twarzy Dumbledore’a.

- Cóż, miałeś całkowitą rację – powiedział, obserwując uważnie Riddle’a. – Jesteś czarodziejem.

Riddle natychmiast znów przyjął postawę defensywną, żądając od Dumbledore’a, żeby ten to udowodnił. Harry myślał, że Dumbledore odmówi, ale ostatecznie czarodziej wyciągnął różdżkę, wycelował ją w szafę i machnął nią. Szafa stanęła w płomieniach, zaskakując Riddle’a, który skoczył na równe nogi. Płomienie szybko zniknęły, odsłaniając nieuszkodzoną szafę. Riddle szybko zapytał, skąd może wziąć własną różdżkę, ale Dumbledore szybko zignorował to pytanie, oświadczając, że coś próbuje wydostać się z szafy.

Jak na zawołanie z wnętrza szafy wydobyło się ciche grzechotanie. Dumbledore przejął dowodzenie, instruując Riddle’a, żeby wyjął grzechoczący przedmiot ze środka. Riddle wyciągnął trzęsące się pudełko i przyznał, że w środku są przedmioty, które nie należą do niego. Po zdjęciu wieka i wyrzuceniu zawartości na łóżko, Harry zszokowany zobaczył kolekcję małych, nieistotnych przedmiotów. Było tam jo-jo, srebrny naparstek, zmatowiałe organki i kilka innych rzeczy. Po wyjęciu przedmiotów z pudełka wszystko ucichło. Na chwilę w pokoju zapadła cisza.

- Zwrócisz je właścicielom z przeprosinami – powiedział spokojnie Dumbedore, odkładając różdżkę. – Dowiem się, czy tak się stało. I ostrzegam. W Hogwarcie kradzież nie jest tolerowana.

Riddle nie okazywał żadnych oznak poczucia winy ani nie wydawał się myśleć o ostrzeżeniu. Z jakiegoś powodu Harry miał wrażenie, że Riddle zrobi to, co zechce, bez względu na to, co powie Dumbledore. Dumbledore dał Riddle’owi kolejne ostrzeżenie dotyczące sposobu, w jaki Riddle używał swojej magii. Riddle również nie wydawał się martwić tym ostrzeżeniem, nawet gdy Dumbledore wspomniał o wydaleniu i ukaraniu przez Ministerstwo. Gdyby Harry nie wiedział, kim stanie się Riddle, zakładałby, że Riddle był zwyczajnie podekscytowany.

Ale Harry wiedział. Wiedział, że prawdopodobnie Riddle’a to nie obchodzi. Zrobiłby wszystko, żeby dostać to, czego chciał, i nic, co powiedziałby Dumbledore, by tego nie zmieniło. Dlatego nie było zaskoczeniem, że kiedy omawiali przybory szkolne, Riddle oświadczył, że może je odebrać sam. Po prostu wziął zaoferowane przez Dumbledore’a pieniądze i zapytał o drogę na ulicę Pokątną. Kiedy pojawił się temat Dziurawego Kotła i barmana, Harry ponownie nie był zaskoczony, kiedy Tom okazał zirytowanie odkryciem, że ktoś ma tak samo na imię, jak on. Było jasne, że Tom Riddle chciał się wyróżniać w tłumie, nawet mając jedenaście lat.

Potem pytania wróciły do rodziców Riddle’a. Harry był zaskoczony, słysząc, że Riddle zakładał, że jego ojciec był czarodziejem, ponieważ jego matka nie umarłaby, gdyby była czarownicą. Brzmiało to tak, jakby myślał o matce gorzej niż o człowieku. Pytania szybko skupiły się na pociągu, nim Riddle zdecydował się wyjawić jeszcze jedną rzecz: mógł rozmawiać z wężami. Jasne było, że Riddle próbuje zaimponować Dumbledore’owi, ale jeśli coś, młodszy Dumbledore wydawał się bardziej ostrożny niż wcześniej. Gdy się pożegnali, Harry poczuł dłoń na swoim ramieniu, po czym wzbił się w ciemność i wylądował w gabinecie Dumbledore’a.

Umysł Harry’ego był przeładowany informacjami. Nie wiedział, co myśleć ani nawet, czy chciał coś myśleć. To nie miało sensu. Im więcej dowiadywał się o Voldemorcie, tym bardziej był zdezorientowany. Sierociniec nie wydawał się tak okropnym miejscem do dorastania, więc co się stało, że Voldemort tak bardzo nienawidził mugoli i mugolaków?

- Harry, proszę, usiądź – powiedział łagodnie profesor Dumbledore.

To była ostatnia rzecz, jakiej chciał. Wciąż oszołomiony Harry podszedł do kominka.

- Myślę, że powinienem iść, proszę pana – powiedział cicho. Harry nie chciał o tym rozmawiać. Nie wiedział jeszcze, o czym chciał mówić. Potrzebował czasu, żeby wszystko uporządkować, przemyśleć posiadane pytania. Najpierw musiał porozmawiać z Syriuszem i Remusem. Potrzebował, by ktoś inny mu powiedział, że ma prawo czuć odrazę.

Dumbledore położył dłoń na ramieniu Harry’ego.

- Musimy o tym porozmawiać, Harry – stwierdził. – Proszę, powiedz mi, co cię tak zdenerwowało.

Ramiona Harry’ego opadły, gdy wpatrywał się w płomienie. Dotknęły go subtelne fale troski… troski Dumbledore’a. Gdzie miał zacząć?

- Był okrutny – powiedział cicho Harry. – Jak mógł być tak okrutny w tak młodym wieku? Nawet Dudley nie był taki zły. Lubił ranić ludzi. Używał swoich zdolności, by zadawać ból… i cierpienie.

Dumbledore westchnął i łagodnie pociągnął Harry’ego bliżej.

- Riddle był tyranem, Harry – powiedział, obejmując Harry’ego ramieniem. – Nie miał w swoim życiu ludzi takich, jak twoje wujostwo, którzy sprawili, że obawiałeś się swoich umiejętności. Był w stanie eksperymentować… dostosować je do robienia tego, czego chciał. Już wcześniej uważał się za kogoś lepszego niż reszta dzieci. Zauważyłem to. Dlatego miałem go na oku. Jego instynkt okrucieństwa, tajemnicy i dominacji sprawił, że poczułem się nieswojo.

Harry podświadomie potarł czoło.

- Chciał być inny – powiedział bardziej do siebie niż kogoś innego. – Voldemort zawsze mówił, że jesteśmy do siebie podobni, ale nie jestem ani trochę, jak on.

- Maci podobne pochodzenie, Harry – powiedział profesor Dumbledore, prowadząc Harry’ego do najbliższego krzesła. – Obaj jesteście sierotami i potraficie rozmawiać z wężami, ale na tym podobieństwa się kończą. Teraz Voldemort zdaje sobie z tego sprawę. To dlatego zaprzestał prób rekrutowania cię. Nie masz takiego pragnienia władzy, jak on. Nie jesteś chętny zadawać ból, by dostać to, czego chcesz. – Kiedy Harry nic nie powiedział, Dumbledore kontynuował: – Jest kilka rzeczy, na które muszę zwrócić twoją uwagę, zanim się dzisiaj rozstaniemy. Ufam, że pamiętasz, jak wspomniałem, że dzieli z kimś innym swoje imię?

Harry skinął głową.

- Nawet w wieku jedenastu lat Riddle chciał być inny niż wszyscy – kontynuował Dumbledore. – Jak wiesz, kilka lat później porzucił swoje imię i stworzył tożsamość „Lorda Voldemorta”, za którą się skrył. Jestem też pewien, że dostrzegłeś, że Tom Riddle polegał tylko na sobie, co oznaczało brak jakichkolwiek przyjaciół. Wolał nie ufać nikomu, poza samym sobą, a dorosły Voldemort jest taki sam. Nigdy nie miał przyjaciela i nigdy żadnego nie chciał. Wreszcie, Voldemort lubił zbierać trofea, przedmioty po swoich ofiarach, jako pamiątki. Wiem, że może ci się to wydawać nieważne, ale później okaże się niezwykle istotne.

Harry ponownie skinął głową. W tej chwili prawdopodobnie zgodziłby się sprzedać własną nerkę, jeśli to by oznaczało, że może odejść.

- Dobrze – powiedział Dumbledore i wyciągnął zdrową rękę w kierunku Harry’ego, który przyjął ją, by dyrektor pomógł mu wstać. – Wydaje mi się, że już czas do łóżka. Gdybyś miał jakieś pytania, możesz przyjść się ze mną zobaczyć. Gdybyś nie umiał mnie znaleźć, wyślij mi wiadomość przez Fawkesa. Ma talent do znajdowania tego, co zaginęło.

- Tak jest – powiedział Harry, po czym ponownie podszedł do kominka, chwycił szczyptę proszku fiuu i zniknął w eksplozji zielonych płomieni. Po tym przez długi czas w gabinecie nie padło żadne słowo. Po raz kolejny odejście Harry’ego pozostawiło Dumbledore’a i portrety kompletnie oniemiałych.

 

niedziela, 17 stycznia 2021

PDJ - Rozdział 12 – Mgła i cienie

Freedom leciał jak strzała wypuszczona z łuku przez Sylvanor prosto do domu Meadowsweet, docierając do siedziby uzdrowicielki w zaledwie dwie minuty. W sekundę wrócił do ludzkiej postaci, przekręcał zasuwkę i wpadł do środka.

- Hedwigo! Hedwigo, wszystko w porządku?

- Harry? Jestem tu, na żerdzi w pobliżu okna – rozległo się ciche pohukiwanie sowy.

Harry podbiegł do niej i stwierdził, że jego niegdyś dzielna towarzyszka wygląda jak osłabiony wrak. Jej pióra były wykrzywione, a niektóre złamane, kuliła się w kulkę, siedząc na żerdzi, a jej oczy – piękne, bursztynowe oczy – były matowe i niewidzące.

- Och, Hedwigo, nie! Nie widzisz?

- Nie teraz… nie. Kręci mi się w głowie i strasznie mnie boli. Uderzyłam w okno… Przybyłam cię szukać, Harry… Musze powiedzieć ci coś ważnego… - zaświergotała niewyraźnie Hedwiga. – W głowie mi się kręci… nie mogę myśleć jasno…

Harry pogłaskał ją delikatnie.

- Ciii. Nie mów, odpoczywaj. To może poczekać, aż poczujesz się lepiej.

Ale uparta sowa zebrała całą swoją siłę i syknęła:

- Sowa pocztowa zawsze kończy dostawę. Odkryłam miejsce, o którym mówią drzewa… jest w cieniu jakiejś mrocznej siły… Czułam ją, gdy przelatywałam, jak czarny szlam na moich skrzydłach. Kiedy przyleciałam to zbadać… drzewo… zaatakowało mnie, Harry! Uderzyło mnie swoimi gałęziami, niemal strąciło z nieba. Bałam się… Zraniłam się w skrzydło… Dlatego nie mogłam się zatrzymać na czas i uderzyłam w okno… Przepraszam…

- Jest w porządku. To ja przepraszam – powiedział Harry, czując, jak narastają w nim stare, znajome wyrzuty sumienia. – Nigdy nie powinienem pozwolić ci lecieć z nami. Powinnaś była zostać w domu, gdzie jest bezpiecznie.

- Nie… w takim razie kto-o-o by zapewnił tobie bezpieczeństwo, pisklaku? Severus nie może zrobić tego sam. – Wtedy sowa zamknęła oczy, ponieważ była wyczerpana i ranna.

Harry kontynuował głaskanie jej, czując obrzydliwy, ostry ból w brzuchu i silne pragnienie, żeby rozpłakać się jak małe dziecko. Nie umieraj, Hedwigo! Proszę!

Rozległo się nagłe skrzypnięcie i drzwi domu Meadowsweet otworzyły się, wpuszczając zarówno Severusa, jak i wilczą uzdrowicielkę.

- Robiłam wszystko, żeby ją ustabilizować, Severusie, ale ptasia anatomia nie jest moją mocną stroną. Uczyłam się leczyć ludzi, jak również wilki, ale sowy…

- Mam pewne doświadczenie w leczeniu ptaków – zapewnił ją Severus, podchodząc do Harry’ego. – Harry, przesuń się, żebym mógł zobaczyć, z czym mamy do czynienia.

Severus przesunął różdżką nad śpiącą sową, mrucząc:

- Hymm… napięty mięsień boczny prawego skrzydła, uraz głowy i piersi od okna, wstrząs mózgu i ucisk za nerwami wzrokowymi. Dlatego jest ślepa… - Spojrzał na Meadowsweet. – Leczyłaś ją na szok?

- Tak, dałam jej trochę eliksiru przeciwwstrząsowego i obwiązałam jej skrzydło – wskazała białe paski, przywiązujące skrzydło sowy do jej boku, co pozostało niezauważone przez Harry’ego przez jego troskę z powodu jej wzroku.

- Dobrze. Ale musimy się pozbyć tego obrzęku w jej mózgu – powiedział żwawo Severus. – Co oznacza, że muszę zrobić eliksir, który zmniejszy wewnętrzne krwawienie i wstrząs. Gdzie są twoje składniki do eliksirów? Masz kwiaty aterny i nalewkę z wierzbownicy?

- Tutaj – pokazała mu Meadowsweet, gdzie trzyma swoje zapasy i kociołki.

- Harry, chodź tutaj i odmierz dwie łyżki stołowe pokruszonego szczuroszczeta – nakazał Severus, ustawiając mały kociołek i szybkim gestem napełniając go wodą.

Meadowsweet uniosła brew.

- No, to było szybkie. Zwykle używam wody z beczki na deszczówkę z tyłu. Woda jest czysta i słodka.

- Następnym razem, teraz czas jest kluczowy – powiedział Mistrz Eliksirów. – Tu. Posiekaj ten krwawiec kanadyjski na ćwierć calowe kawałki, nie dłuższe.

Podczas gdy jego uczeń i wilczak siekali i mielili, Mistrz Eliksirów odmierzał różne inne składniki i dodawał je do kotła, mieszają szybko lub powoli, warząc całkowicie z pamięci.

- Jesteś bardzo dobry – powiedziała Meadowsweet, obserwując, jak zręcznie Mistrz Eliksirów dodaje różne rzeczy, kilka kropel zakraplaczem tego, podwójna łyżka tamtego. – Nawet moja matka nie potrafiła uwarzyć czegoś tak skomplikowanego bez receptury.

- To dlatego, że jest jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów w Europie, jeśli nie najlepszym – poinformował ją z dumą Harry. – Severusie, skończyłem. Mogę dodać teraz szczuroszczeta?

- Chwileczkę – Severus uniósł dłoń, odliczając w głowie sekundy. Jeszcze raz przemieszał zawartość kociołka, po czym skinął głową.

Harry wrzucił mielonego szczuroszczeta do kociołka i pokój natychmiast wypełnił słodki, oczyszczający aromat. Samo oddychanie sprawiło, że jego nastrój się poprawił.

Wkrótce potem Snape nakazał Meadowsweet dodać korzenie, po czym zamierzał miksturę dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i półtora razy w lewo, po czym pozostawił ją do ostygnięcia przez pięć minut.

Gdy lekko się ochłodziła, przelał ją do małej fiolki.

- A teraz podamy eliksir – powiedział. – Harry, przytrzymaj Hedwigę nieruchomo.

Harry podszedł i przytrzymał sowę, podczas gdy Severus fachowo podważył ptasi dziób i podał jej dwa zakraplacze eliksiru przeciwwstrząsowego.

- No i jest. To załatwi obrzęk i krwotok wewnętrzny. Trzeba podawać kolejne dawki co trzy do czterech godzin, Harry. Przygotuję lek przeciwbólowy i przeciwzapalny na jej mięśnie skrzydłowe.

- Mogę pomóc? – zapytała Meadowsweet. – Wiem, jak je uwarzyć.

- Och? Dobrze. Zacznij więc od przeciwbólowego, dobrze – nakazał Severus i cała trójka usiadła, by uwarzyć swoje poszczególne eliksiry.

Dwie godziny później wszystkie eliksiry były uwarzone, Harry sprawdził i zobaczył, że Hedwiga spała wygodnie i usłyszeli ciche, zwycięskie wycie powracającej reszty wilczaków. Meadowsweet przechyliła głowę i uśmiechnęła się.

- Przynieśli jelenia. Będziemy dziś wieczorem ucztować. – Wskazała na dzban na stole. – Chcecie trochę zimnego soku z jagód księżycowych?

- Sok z jagód księżycowych? – powtórzył Harry. – Co to takiego?

- Oczywiście sok zrobiony z księżycowych jagód – odpowiedziała Meadowsweet. – Sama je wycisnęłam. Sok jest bardzo dobry, księżycowe jagody rosną tu tylko latem i można je zbierać tylko przy świetle księżyca.

Nalała im wszystkim do kubka różowego soku.

Potem podeszła do małej spiżarni i otworzyła ją, wyciągając bochenek ciemnobrązowego chleba i garnek z czymś.

- Chleb kasztanowy i miód – ogłosiła. – Wybaczcie, nie mam masła, ale nie mamy żadnych kóz ani krów, ani żadnej pszenicy, więc mąka z kasztanów musi wystarczyć na chleb. Ale tęsknię za zwykłym, pszennym chlebem! – westchnęła z tęsknotą, po czym posmarowała miodem kromkę chleba i wgryzła się w nią.

Harry i Severus usiedli przy stole.

- Dzięki, Meadowsweet – powiedział Mistrz Eliksirów, po czym posmarował własny kawałek chleba delikatnym miodem z kończyny.

Harry, którego kawałek był w połowie drogi do ust, odłożył go na zmarszczone brwi swojego mentora i przypominające szturchnięcie, i powiedział nieśmiało:

- Dzięki, Meadowsweet, za wszystko. Cieszę się, że to ty znalazłaś Hedwigę, a nie inni, jak Vlad.

- Nie ma za co. Ale Vlad nie jest taki zły, gdy się go pozna. Może być trochę szorstki i oschły, ale z drugiej strony ma niewiele powodów, by ufać czarodziejom. Jego matka była różdżkarką, trenowała w jakiejś luksusowej akademii dla czarodziei, gdzieś w Rosji, ale kiedy odkryła, że Vlad jest wilczakiem, wyrzuciła go szybciej niż powiesz lwia paszcza. Poza tym powiedziała Ministerstwu, że on nie jest już jej synem i legalnie się go wyrzekła. Więc nie pała miłością do waszego gatunku i nie mogę go za to winić. Czuje, że jeśli własna krewna może cię tak zdradzić to po co ufać obcym?

- To zrozumiałe – powiedział Severus. – Nie chcemy powodować tarcia w twoim stadzie, Meadowsweet.

Wilczak wzruszyła ramionami.

- Tak jak księżyc i gwiazdy, Severusie, konflikt jest częścią życia. Gdyby Vlad nie narzekał na was, stałoby się coś innego. Ma dobre serce, ale bardzo mało cierpliwości i jest szczęśliwy, gdy może na czymś wyładować swój gniew.

- Wygląda na to, że przydałoby mu się kilka sesji radzenia sobie z gniewem, co, Sev?

- Co masz na myśli? – zapytała Meadowsweet.

- Kiedy naprawdę się na coś wściekam, Severus zmusza mnie do walki z nim – zakładamy rękawice i boksujemy się albo ciężką torbę. To świetny sposób na stres.

Meadowsweet wyglądała na zamyśloną.

- Nigdy o tym nie pomyślałam. Zwykle, gdy jestem sfrustrowana albo zdenerwowana, idę pobiegać w mojej wilczej postaci albo medytuję. Moja matka była wielką fanką medytacji. Powiedziała, że to oczyszcza ducha jak nic innego.

- No i miała rację. Również praktykuję medytację i uczę tego Harry’ego – powiedział jej Severus, skubiąc swój chleb.

Był całkiem smaczny, orzechowy i aromatyczny, a miód dodawał mu odpowiednią nutę słodyczy. Sok z jagód księżycowych był jednocześnie cierpki i słodki oraz cudownie orzeźwiający. Delektował się nim powoli, w przeciwieństwie do swojego podopiecznego, który połknął pierwszy kawałek chleba i był teraz w połowie drugiego, a także drugiej filiżanki soku. Potrząsając głową na widok godnych pożałowania manier swojego ucznia, Severus powiedział:

- Harry, może zechcesz zrobić przerwę na oddech między kęsami, jedzenie nie zniknie.

- Co? – zapytał Harry, po czym prawie się zakrztusił, przez co Severus musiał uderzyć go mocno między łopatki.

- I nie mów z pełnymi ustami – pouczał jego mentor.

Harry zarumienił się i wymamrotał:

- Tak jest, proszę pana.

Meadowsweet zachichotała.

- Mówisz jak moja matka, Severusie. Zawsze mówiła Erikowi – to jest Darkmoonowi – żeby cicho przeżuwał i nie siorbał jak dzikie stworzenie. Oczywiście czasami byliśmy dzicy, ale mama mówiła, że to nie jest wymówka do niecywilizowanego zachowania.

- Twoja matka miała rację – powiedział Severus, po czym kazał Harry’emu napić się nieco soku. – Tym razem powoli.

Harry wykonał polecenie, jego twarz była ognistoczerwona i skoncentrował się na jedzeniu, zbyt zażenowany, by w tej chwili rozpocząć rozmowę.

Po lunchu Harry ponownie podał Hedwidze eliksiry, po czym wszedł Darkmoon, pytając, czy wszystko w porządku z ich nowymi gośćmi.

- Tak, poza tym, że Howaniec Harry’ego został ranny, ale razem z Severusem ją leczymy – poinformowała go Meadowsweet.

- Dobrze. Możesz opiekować się ptakiem, kiedy nas nie będzie, tak? – zapytał Darkmoon. – Meadowsweet skinęła głową na potwierdzenie. Alfa wilczaków wyglądał na zadowolonego. – Dobrze. Mieliśmy dzisiaj świetne polowanie, przynieśliśmy dwa grube kozły. Dziś wieczorem na ucztę upieczemy dziczyznę z dzikim ryżem i grzybami. A potem wyruszymy do Doliny Cieni. – Oparł się niedbale o krzesło, przechylając je tak, że jego przednie nogi unosiły się w powietrzu. – Myślę, że im szybciej ruszymy, tym szybciej wszyscy wrócimy.

- To prawda – zgodził się Severus. Potem spojrzał na nieschematyczną pozę wilczaka i rzucił: – Możesz się przewrócić, robiąc to.

Darkmoon uśmiechnął się złośliwie.

- Tak, mama zwykła mi to mówić. Jeszcze się nie wydarzyło. Doskonała równowaga – powiedział wyniośle.

- Humph! – parsknął Meadowsweet. – Nie bądź taki zadowolony, Erik. Ponieważ pewnego dnia noga ci się omsknie i padniesz razem ze swoją doskonałą równowagą prosto na plecy.

- Nadejdzie taki dzień, Sasha – zaśmiał się Darkmoon, po czym wyprostował krzesło, jego bursztynowe oczy błyszczały. – Cóż, ja idę, muszę się upewnić, że Vlad się nie dąsa i nie przysparza kłopotów. Wiecie, jaki jest, kiedy jego futro jest potargane.

Wstał i podszedł do drzwi, poruszając się jak cień, z gracją, której Harry mógł tylko pozazdrościć.

- Za kilka godzin zacznie się uczta – oznajmiła Meadowsweet. – Mamy czas na rozmowę. Czy wszyscy czarodzieje w twojej szkole są w stanie się przemieniać?

- Nie, nie wszyscy jesteśmy animagami – odpowiedział Harry, odzyskując równowagę. – Tak właśnie nazywamy czarodziei, którzy potrafią zmieniać formy – animag. W języku angielskim liczba mnoga to „animagi”, od starożytnego Egiptu – „magi” oznacza czarodzieja, a „ani” oznacza zwierzę. Sev i ja jesteśmy jednymi z nielicznych, którzy to potrafią. Moja forma to myszołów rdzawosterny, a jego to gołębiarz. Ale to zaawansowana magia i większość czarodziejów nie ma mocy i siły woli, żeby ją opanować.

- Przemienił się przez przypadek i przy pierwszej próbie lotu złamał oba skrzydła – powiedział Severus wilczakowi.

- Na Księżyc i Gwiazdy! To musiało być okropne!

- Było. Straciłem przytomność i zapomniałem, kim jestem. Sev uratował moje życie i leczył mnie, a kiedy odzyskałem wspomnienia, wróciłem do poprzedniej formy i zostałem jego uczniem – wyjaśnił Harry.

Resztę dwóch godzin spędzili na omawianiu tego, jaka magia jest nauczana w Hogwarcie i jakie przedmioty są omawiane, a Harry podzielił się swoim doświadczeniem nowego nauczyciela i śmiał się z niektórych psikusów, które wywinęła jego klasa, ponieważ, patrząc wstecz, teraz wydawały się zabawne.

- Ale kiedy byłem w klasie, chciałem tylko udusić te małe bachory – przyznał, uśmiechają się.

- Witam w klubie – powiedział sucho Severus i wszyscy roześmiali się.

- Chciałabym uczyć się z prawdziwymi uzdrowicielami – powiedziała tęsknie Meadowsweet, a jej oczy pociemniały. Ale wiem, że to niemożliwe, ponieważ jestem wilczakiem i żaden uzdrowiciel nie wziąłby mnie na ucznia. Moja mama nauczyła mnie tego, co mogła, ale to nie wystarcza. Jest tak wiele rzeczy, których mogłabym się nauczyć, ale nie ma nikogo, kto by chciał. Ciężko jest się uczyć na próbach i błędach, ale robię co mogę. Na szczęście wilczaki nie chorują jak zwykli ludzie.

Harry pomyślał, że głupio ze strony Ministerstwa odmawiać wilczakom przyzwoitej edukacji i wypowiedział tą myśl.

- Znaczy, przecież nie jesteście niebezpieczni, jak normalne wilkołaki, nie wariujecie w czasie pełni księżyca i nie próbujecie zabijać ludzi.

Meadowsweet uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Oboje to wiemy, Harry, ale ci u władzy… uwierzą, że splamiła nas krew, że jesteśmy… niebezpieczni i nieczyści, jak to ujęli, gdy nas tu wyrzucili. „Żyjcie jak bestie, którymi się stajecie, bo tylko tym jesteście”, tak nam powiedzieli i w ten sposób udało im się odejść bez żalu.

- Ponieważ myśleli, że porzucają jedynie dzikie zwierzęta – podsumował Severus, krzywiąc się. – Sami dobrze znamy takie uprzedzenia, będąc tym, kim jesteśmy. Któregoś dnia Ministerstwo będzie żałować tego, co tu zrobili i w różnych innych miejscach. Na złość babci odmrażają sobie uszy.

- Całkowita prawda, Severusie – powiedziała wilcza dziewczyna, a jej ton zabarwił ślad goryczy. – Ale nauczyłam się to akceptować, bo co innego mogę zrobić? To jest nasze życie i jakoś musimy je wykorzystać. Darkmoon wierzy, że któregoś dnia może się to zmienić, ale… ja w to wątpię. Chyba że wydarzy się coś dramatycznego w samym Ministerstwie.

Osobiście Harry wiedział, że dziewczyna ma rację, bo nie raz stawał do walki z Umbridge i Knotem. Ich paranoja utrzymywała czarodziejski świat w ciemności większej nawet od panowania terroru Voldemorta. Ignorancja i ślepota były gorszymi wrogami niż mroczni czarodzieje, pomyślał mądrze chłopak. Dobrze się tej lekcji nauczył.

Potem rozmowa przeniosła się do Quidditcha i kilku innych zajęć pozalekcyjnych w Hogwarcie, takich jak Gaargulki, Stowarzyszenie Zielarskie, Klub Dyskusyjny i inne. Meadowsweet ciągle zadawała mu pytania na temat czterech Domów oraz ich wad i zalet, chłonąc każdą odrobinę informacji jak gąbka.

Zanim rozmowa się skończyła, Harry wypił niemal trzy dzbanki soku z jagód księżycowych, by ugasić palenie gardła, które wyschło podczas rozmowy. Wstał, by skorzystać z łazienki, myśląc, że Meadowsweet mogłaby być konkurencją dla Hermiony, jeśli chodzi o ciągłe mówienie na temat jednego tematu. Ale lubię ją, jest mądra i zabawna, i szkoda, że nigdy nie spotka Hermiony. Sądzę, że te dwie w mgnieniu oka zostałyby przyjaciółkami.

Darkmoon znalazł Vlada opartego o drzewo, z jednym butem skrzyżowanym z drugim, leni diw obcinającego paznokcie nożem przy pasku. Wilczak o kasztanowych włosach miał paskudny grymas na swojej przystojnej twarzy i normalnie Darkmoon zostawiłby go samego, by pogrążył się w ciszy i sam popracował nad swoim złym humorem, ale nie odważył się ryzykować, że obrazi tych czarodziei oraz nie ufał swojemu koledze ze stada, że ten nie pokłóci się z nimi, biorąc pod uwagę jego nastrój.

- Powiedz, o czym myślisz, Knight.

Vlad uniósł wzrok najeżony, aż nie rozpoznał swojego alfy, po czym sierść opadła i tylko warknął:

- Czego chcesz, Darkmoon? Przyszedłeś mi sprzedać więcej bzdur na temat tego, że ci czarodzieje nie są tacy, jak inni?

- Bo nie są i wiedziałbyś to, gdybyś dał im choć pół szansy.

- Ha! Cholernie mało prawdopodobne. Mam po dziurki w nosie ufania czarodziejom. Wszystko to przynosiło tylko żal. – Splunął na ziemię, po czym odwrócił wzrok, gdy stary ból zapłonął niczym trucizna we krwi.

- Vlad – zaczął łagodnie Darkmoon, wyczuwając niepokój swojego kolegi. – Wiem, że nie ufasz czarodziejom z powodu tego, co zrobiła twoja matka i te osły z Ministerstwa, ale rozmawiałem z Severusem i Harrym, a oni różnią się od tych sukinsynów z Ministerstwa jak dzień od nocy. Zaufaj mi w tym.

Zielone oczy drugiego zapłonęły.

- Ufam ci, Darkmoon. To im nie umiem zaufać. Nie rozumiesz? Kiedy dostaną od ciebie to, czego chcą, zniknął i zapomną o swojej obietnicy pomocy. Nie lubię ich i nie chcę ich tutaj. Sylvanor należy do wilczaków, a nie do ludzi.

- Vlad, oni się tu nie wprowadzają, tylko zostają na tak długo, aż znajdą magiczny obiekt, a potem odejdą. Ale w międzyczasie, Kinght, są gośćmi i chcę, żebyś ich tak traktował. Rozumiesz? – warknął Darkmoon i obnażył zęby, a rezonans alfy odbił się od niego falami.

- Tak jest – jęknął drugi wilczak, rozpłaszczając się o drzewo i pokornie spuszczając głowę.

- Dobrze – powiedział przywódca, po czym poklepał swojego podwładnego po ramieniu. – Chcę zobaczyć, jak to pamiętasz na uczcie.

- Też tam będą? – zapytał ponuro Vlad.

- Tak, a teraz otrząśnij się z tego zdołowania, Winterknight, ponieważ wyraz twojej twarzy mógłby sprawić, że mleko by się zsiadło.

- Czy to jest rozkaz?

- Weź to jak sobie chcesz, ale nie rób żadnych kłopotów. Kiedy odejdę, będziesz odpowiedzialny za patrolowanie granicy, ponieważ wiem, że jesteś najlepszy w wykrywaniu wilkołaczych pułapek i sztuczek, ale odsunę cię i zamiast tego postawię na czele Eris, jeśli cokolwiek zaczniesz, Vladimir.

- Nie zrobiłbyś tego! Nie jest nawet w połowie takim zwiadowcą, jak ja, nie obchodzi mnie to, czy pochodzi z rodu Łowczyni Diany, jak sama twierdzi. Mogę ją wytropić każdego dnia tygodnia i trzy razy w niedziele. Jak mogłeś pomyśleć o powierzaniu jej dowództwa?

- Nie będę musiał, jeśli się będziesz zachowywał. Nie każ mi skopać ci tyłka, Winterknight. – Ostrzeżenie w głosie drugiego było nieomylne.

Vlad sapnął, odgarniając włosy z oczu.

- Dobrze, Nieustraszony Przywódco. Słyszę i jestem posłuszny. Ale nawet mimo to sądzę, że nie powinniśmy byli ich tu sprowadzać. A jeśli mają ukryty plan?

Darkmoon roześmiał się.

- Na przykład jaki? Przejęcie naszego terytorium? Vlad, jedynymi ludźmi, szalonymi na tyle, żeby tu mieszkać, w sercu Mrocznego Lasu, jesteśmy my. Harry i Severus są tu w jednym celu i tylko tym celu – aby znaleźć magiczny przedmiot i go zniszczyć. Czy to godna sprawa, że chcą jednego czarnoksiężnika mniej na świecie?

- Dlaczego miałoby nas to obchodzić? To nie nasza walka. Niech czarodzieje zajmą się swoimi sprawami i nas w nie nie mieszają.

- Błąd, Knight. Mroczni uczynili z tego naszą walkę, gdy zabili Arayę – powiedział ponuro Darkmoon. – Nie wybaczę i nie zapomnę im tego. I w ten sposób mogę sprawić, że nikczemnik upadnie, zanim skrzywdzi kogoś jeszcze. Nikt nie krzywdzi członka mojego stada i zwyczajnie odchodzi.

- A jeśli skrzywdzą ciebie?

Darkmoon wzruszył ramionami.

- To część ryzyka. Nie martw się, Knight, nie zamierzam grać bohatera i dać się zabić. Ale ci czarodzieje mogą być szansą, na którą czekałem. Szansą na znalezienie dla nas lepszego sposobu traktowania i może nawet lepszego życia.

- Ha! Ładne marzenia i w ogóle, ale nigdy nie ufaj układowi z czarodziejem.

- A ile układów z czarodziejami zawarłeś, żeby to wiedzieć?

- Żadnego i sądzę, że powinno tak pozostać – powiedział krótko Vlad.

- Vlad, przestań biadolić. Myślę, że ci dwaj naprawdę są ludźmi honoru. Nie są tacy, jak ona, wiesz?

Winterknight odwrócił wzrok, a jego twarz zrobiła się tak kwaśna, jakby zjadł cytrynę, całą ze skórką.

- Mam nadzieję, że masz rację, dla własnego dobra.

Ja także, dodał w myślach Darkmoon.

- W porządku, jesteś wolny. Pamiętaj, co powiedziałem.

Vlad zasalutował mu dość niechlujnie, co sprawiło, że Darkmoon przewrócił oczami i pomyślał z irytacją: „Winterknight, byłbyś kiepskim żołnieżem, ale dbasz o swoją rodzinę”. Jego sfora była mocno ze sobą związana zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie, musiało tak być, by przetrwali. Wszyscy byli zranieni odrzuceniem, skrzywdzeni przez świat, który już ich nie chciał i bali się, że pewnego dnia odkryją, że są bezwartościowi lub gorzej, równie źli jak ich wilkołaczy ojcowie. Cóż, wszyscy oprócz Darkmoona, którego ojciec był honorowy i przyzwoity. Żałował, że nie poznał mężczyzny, co mogłoby ułatwić sprawę, gdyby miał jakieś wspomnienia o postaci dobrego ojca, zamiast dziury w sercu.

Dość bujania w obłokach, Erik, idź sprawdzić, jak Arborsong sobie radzi z pieczeniem jelenia, warzywami i ryżem.

Potem ostatni raz przebył patrol po wiosce i był gotowy do odejścia.

Uczta przebiegła bezproblemowo i wszyscy, zarówno wilczaki, jak i czarodzieje, napełnili swoje brzuchy wytrawną dziczyzną pieczoną z czosnkiem niedźwiedzim, tymiankiem i odrobiną soli, a do tego dzikim ryżem, grzybami i innymi korzonkami. Minęło dużo czasu, od kiedy mieszkańcy Sylvanoru jedli tak dobrze, a to, co nie zostało zjedzone, zostało zachowane, drugiego jelenia ostrożnie powieszono i wędzono w wydrążonym pniu, by uzyskać ususzone mięso na chudą zimę, kiedy jedzenie będzie trudniejsze do zdobycia.

Harry i Severus siedzieli cicho przy jednym z długich stolików w okrągłym domku, obserwując, jak wilczaki śmieją się i żartują podczas jedzenia, i w pewnym momencie Harry mógł sobie niemal wyobrazić, że jest z powrotem w szkole w porze obiadowej. Jedynymi wilczakami, którzy się do nich zbliżyli, byli Darkmoon i Meadowsweet, pozostali zostawili ich w spokoju, nawet Vlad, którego Severus uznał za awanturnika.

Twarz Harry’ego lśniła od tłuszczu z dziczyzny, nie pomyślał, że spodoba mu się smak tego mięsa, ale jeden kęs i odkrył, że był wygłodniały i jadł tak długo, aż już więcej nie mógł. Wiedział, że prawdopodobnie później tego pożałuje, ale smak był tak dobry, że po prostu musiał jeść. W rzeczywistości nie przypominał sobie, by jedzenie w Hogwarcie kiedykolwiek smakowało tak wspaniale i zastanawiał się, dlaczego.

- Ponieważ Arborsong zna swoje zioła i przyprawy – zauważył alfa. – Dlatego jest szefem kuchni.

Dwóch czarodziei zgodziło się, po czym Severus wstał i powiedział, że powinni odpocząć przed wyruszeniem w podróż i powiedział Darkmoonowi, by obudził ich za trzy godziny. Skierował się do chatki Meadowsweet na sen, ponieważ wiedział, że Harry będzie chciał być blisko Hedwigi, a w domu uzdrowicielki są mile widziani.

Mistrz Eliksirów rozłożył ich posłania, podczas gdy Harry rozmawiał ze swoją sową i podawał jej więcej eliksiru, po czym mężczyzna usiadł na odpoczynek, wiedząc, że tego potrzebuje. Ta szalona misja odciskała na nim piętno, nienawidził tego, że musiał to przyznać, że nie jest już tak młody, jak kiedyś. Zaczął medytować, pogrążając się w półświadomym transie.

Harry poszedł usadowić się na swoim posłaniu, odkrywając jednak, że jego żołądek jest wrażliwy i obolały. Poszedł skorzystać z łazienki, po czym wrócił i położył się na boku, ale jego żołądek nie chciał się uspokoić. Przygryzł wargę, nie chcąc przeszkadzać Severusowi czymś tak trywialnym jak rozstrój żołądka. Musiałeś zjeść ten ostatni kawałek, prawda, Potter? A teraz płacisz za swoją głupotę. Zgiął się w kulkę, marząc, by ból ustąpił. Ale tak się nie stało i mimowolnie jęknął.

Severus natychmiast wyprostował się zaalarmowany, rozglądając się, by zobaczyć, co spowodowało ten niepokojący dźwięk. Meadowsweet nie wróciła, a Hedwiga spała, więc został Harry. Spojrzał na posłanie swojego ucznia i zobaczył, że jego podopieczny jest skulony, jego twarz blada, a zęby zaciśnięte, widocznie go bolało.

- Harry? Co się stało? – zapytał, podchodząc do niego. Jego szczupła ręka przycisnęła się do czoła chłopca. – Jesteś chory?

- To nic, Sev. Po prostu… przejadłem się jak głupek i teraz boli mnie brzuch.

- Ach. Niestrawność. Wstań, proszę. Leżenie tak skulonym tylko pogorszy sprawę.

- Ale Sev… - jęknął Harry, gdy Snape szarpnął go mocno na nogi. – Nigdy więcej nie zjem dziczyzny.

- Powiedz raczej, że nigdy więcej nie będziesz się tak napychać – prychnął jego mentor, po czym przywołał ze swojej apteczki Uśmierzacz Żołądka i podał go chłopcu. – Wypij to. Pomoże na skurcze i wzdęcie.

- Do diabła, Sev, przez ciebie brzmi to tak, jakbym miał PMS albo coś – burknął jego podopieczny, ale wypił eliksir bez protestu. Natychmiast poczuł się znacznie lepiej. – Dzięki, Severusie.

- Za co, bachorze?

- To – podał czarodziejowi pustą fiolkę. – I chyba za to, że się mną zajmujesz.

- To moja praca, Harry, chronienie cię. Nie musisz mi za to dziękować.

- Ale chcę – powiedział po prostu chłopak, po czym podszedł i położył się na swoim posłaniu, nie miał już uczucia, że jego żołądek mógłby pęknąć, i zasnął.

Severus schował pustą fiolkę do swojego zestawu i wrócił do swojego łóżka, i tym razem nie obudził się, aż Darkmoon nie potrząsnął jego ramieniem.

 

Grimmauld Place

To samo popołudnie:

Syriusz otworzył drzwi i zobaczył Dumbledore’a stojącego w progu, jego fioletowy fez był nałożony pod zawadiackim kontem, a zawsze obecny błysk w oczach sprawił, że animag zaczął się zastanawiać, czy staruszek nie jest pod wpływem jakiegoś rodzaju eliksiru rozweselającego.

- Wejdź, Albusie. Nikogo się nie spodziewałem.

Odsunął się na bok, by wpuścić Albusa, wykonując szybki gest w stronę portretu swojej matki, nim mogła zacząć gadać o pozwoleniu Gryfonom przekroczyć jej próg.

-Witaj, Syriuszu, mój chłopcze. Byłem w okolicy i pomyślałem, że wpadnę, zobaczyć, jak się masz. Lepiej się czujesz?

- Tak. Uzdrowiciel Sandrilas powiedział, że prawie wyzdrowiałem. Powiedział, że w przyszłym tygodniu, o ile nie będzie żadnych… epizodów, mogę wrócić do lekkiej służby w Departamencie Aurorów. Głównie wypełnianie raportów i tego typu rzeczy, ale za miesiąc może będę w stanie wznowić normalną pracę w terenie – powiedział dyrektorowi Syriusz z bladym uśmiechem na twarzy.

- To cudownie, mój chłopcze! Tak się cieszę, że w końcu dostałeś szansę na normalne życie. A Remus? Też jest w domu?

Syriusz poprowadził dyrektora na górę do salonu, gdzie wezwał Stworka, żeby przyniósł im herbatę i ciastka. Skinął na Albusa, by ten usiadł na wygodnym meblu, który Remus kupił, by zastąpić przestarzałe, niewygodne rzeczy, które tak lubiła pani Black.

- Antyki – powiedział wilkołak z obrzydzeniem. – Fajnie się na nie patrzy, ale strasznie niewygodnie się na nich siedzi. Sprzedajmy je. – Zrobili tak i sporo na tym zyskali, umożliwiając im remont połowy domu w bardziej nowoczesnym i komfortowym stylu.

- Remus jest w tej chwili poza domem, je obiad z Tonks – powiedział Syriusz, siadając obok starszego mężczyzny i przygotowując sobie szklankę Black Bohei.

- Och? – Dumbledore uniósł brew. – Dobrze, zasługuje na trochę czasu dla siebie. Czy wyczuwam tu mały romans?

Syriusz roześmiał się.

- Być może, jeśli Remus kiedykolwiek przezwycięży swój mały, futrzany problem na tyle, by Tonks mogła go pocałować. Dałem mu kilka wskazówek. W szkole nie wychodził za często na randki.

- Nie, wyobrażam sobie, że nie chciał – zauważył Dumbledore. – A ty? Widzę, że jesteś tu sam.

- W tej chwili wolę w taki sposób – powiedział spokojnie Syriusz. Chociaż nigdy nie spodziewał się, że to powie, ale nie czuł się teraz na tyle komfortowo, by rozpoczynać relację z jakąkolwiek kobietą. Mimo że uzdrowiciel Sandrilas oświadczył, że został wyleczony, jego psychika wciąż była nieokrzesana i nie chciał na wszelki wypadek zbyt mocno na siebie naciskać. – Jak tam sprawy z Zakonem? Jakieś nowe poszlaki dotyczące pozostałych śmierciożerców?

- Udało nam się sprowadzić kilku pomniejszych członków i obecnie oczekują na proces w Azkabanie. Jednak Bellatrix, Lucjusz i Pettigrew nadal są na wolności. Minister odmawia nagabywania Lucjusza, mówiąc, że nazwisko Malfoy jest ponad zarzutami, a dochodzenie w Dworze Malfoyów nie przyniosło żadnych podejrzeń.

- Oczywiście, że nie! Knot to idiota! Malfoy dobrze się kryje, jak zawsze. Co, pomyślał, że znajdzie maskę i szatę w szafie Lucjusza oraz Mroczny Znak na ścianie? – prychnął Syriusz. – Osoba jak Malfoy wie, jak wyślizgnąć się z gnoju i wyjść, pachnąc różami. Mówię ci… jest tak samo winny, jak Mordred spiskujący przeciwko Arturowi, Albusie.

Dumbledore skinął mocno głową.

- I ty, i ja o tym wiemy, Syriuszu. Ale bez dowodów nie możemy go oskarżyć ani aresztować. A teraz Malfoy jest na dobrej łasce Ministra. – Poklepał Syriusza po kolanie. – Nie bój się, mój chłopcze, nadejdzie nasz czas. – Jeśli Harry i Severus odniosą sukces, na dobre pozbędziemy się wszelkich cieni. Szkoda, że nie mogę się z tobą podzielić tymi informacjami, ale tajemnica jest ich najlepszą obroną.

- Miejmy nadzieje, że nie nadejdzie za późno – powiedział ponuro drugi czarodziej. Wziął lukrowane czekoladowe ciastko i zjadł je w dwóch gryzach. Nie miał już ochoty rozmawiać o niepowodzeniach Zakonu, jeśli chodziło o schwytanie Lucjusza, była to ślepa uliczka, która powodowała tylko kwaśny posmak z żołądka. Zamiast tego zmienił temat. – Czy słyszałeś coś ostatnio od Harry’ego, Albusie? Dobrze dogaduje się ze Snapem?

- Tak. Na początku lata złożyłem wizytę krewnym Harry’ego i poinformowałem ich o nowych okolicznościach. Byli bardzo… chętni do przestrzegania warunków, które im wyznaczyłem.

- Nie jestem zaskoczony – prychnął Syriusz. – Z tego, co Harry mi powiedział, traktowali go jak zeszłotygodniowe śmieci. Mam nadzieję, że wyjaśniłeś im, co i jak, dyrektorze.

- Tak – odpowiedział tylko Dumbledore, ale w jego oczach zapłonął kobaltowy ogień, aż Syriusz zadrżał lekko.

- Dobrze. A jak on w ogóle sobie radzi? Miałem nadzieję, że może do mnie napisze… ale chyba jest zajęty – powiedział animag, a w jego głos wkradła się nuta zranienia.

- Z tego, co powiedział mi Severus, zabrał Harry’ego na długą podróż po Europie, więc może to dlatego nie mógł pozostawać z tobą w kontakcie – skłamał gładko Dumbledore. Było to częściowo prawda, Severus nie pozwoliłby na żadną komunikację podczas ich wyprawy horkruksowej, by zapobiec naruszeniu bezpieczeństwa, a ta dwójka najprawdopodobniej w pewnym momencie podróży trafi na kontynent, odtwarzając dojście Voldemorta do władzy.

- Naprawdę? Stary Snape w końcu zdecydował wyjść z lochu i zobaczyć  świat? – zachichotał Syriusz. – Mam nadzieję, że pamiętał o umyciu włosów i ubraniu się w normalne ciuchy, żeby nie przestraszyć krajowców.

- Syriuszu! – zbeształ go Dumbledore.

Animag miał na tyle gracji, by się lekko zaróżowić.

- Przepraszam, siła przyzwyczajenia. Cieszę się, że Harry się dobrze bawi, a to jest coś, czego nie byłem w stanie dla niego zrobić po… tym, co się stało. Dzieciak zasługuje na wakacje i cieszę się, że Snape traktuje go przyzwoicie. Więcej herbaty?

- Tak, z chęcią poproszę kolejną filiżankę. – Dumbledore skinął na imbryk, który nalał mu kolejną filiżankę. Wmieszał cztery kostki cukru, śmietankę i pociągnął łyk. – To wspaniały wieczór na spacer. Czy zechcesz się do mnie dołączyć?

Syriusz zamyślił się. Nie wychodził z domu od czterech dni, ponieważ właśnie nadeszła pełnia księżyca, Remus wziął eliksir tojadowy i spał po południu oraz nocami.

- Wolałbyś ludzkie czy psie towarzystwo, Albusie?

Dyrektor spojrzał przenikliwie na swojego byłego ucznia.

- To zależy wyłącznie do ciebie.

- W takim razie chciałbym pójść na spacer… jako Syriusz, nie jako Łapa – zdecydował Syriusz. – Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.

Dopili herbatę, a potem Dumbledore wyprzedził Syriusza, schodząc po schodach w kierunku frontowych drzwi. Dwaj mężczyźni spacerowali wzdłuż Tamizy i gawędzili przyjaźnie o ostatnim meczu Quidditcha, w którym Brytania pokonała Bułgarię, która odpadła, od kiedy Krum nie grał już u nich jako szukający. Wieczór był chłodny i rześki, więc Syriusz wciągnął płuca pełne powietrza, czując ulgę, że znalazł się gdzieś poza czterema ścianami.

Zeszli do Hyde Park i nakarmili kaczki pływające w jednym ze sztucznych stawów, a Syriusz cieszył się powiewem wiatru na swojej bladej skórze i we włosach, które przyciął, więc nie były już cienkie. Wyglądał prawie jak swoje dawne ja, przystojny, mający złą opinię łobuz.

Spojrzał na wschodzący sierp księżyca i pomyślał: „Gdziekolwiek jesteś, Harry, mam nadzieję, że dobrze się bawisz”.

 

Mroczny Las:

Po pożegnaniu ze swoimi towarzyszami, Darkmoon przekształcił się w wielkiego, czarnego wilka z białą łatą w kształcie półksiężyca na piersi, który sięgał prawie tak wysoko jak ramiona Harry’ego. Młody czarodziej zagapił się na swojego nowego towarzysza podróży, do tej pory nie zdając sobie sprawy, jakie duże były wilczaki w swojej zwierzęcej postaci. Darkmoon był wielkości małego kucyka, z masywnymi mięśniami i ścięgnami, a jednocześnie równie wdzięczny jak każdy jeleń.

Hebanowy wilk usiadł i uniósł pytająco uszy w kierunku Harry’ego i Severusa.

- Latanie w ciemności nie jest dla nas bezpieczne – wyjaśnił Harry. – Jastrzębie nie mają dobrego widzenia w nocy. Więc będziemy iść aż do świtu.

Darkmoon pochylił głowę ze zrozumieniem, po czym wstał, otrząsnął się lekko i wbiegł między drzewa na północny zachód od Sylvanoru.

Severus zarzucił na ramię swój własny plecak i skinął na Harry’ego, po czym oboje ruszyli za wilkiem, idąc szybko i przeważnie cicho pomiędzy drzewami, podążając polną drogą otoczoną przez plątaninę krzewów jagodowych i janowca, które zostały usunięte ze ścieżki dzięki talentowi Arborsonga, żeby wilczaki łatwo mogły wchodzić i wychodzić z Sylvanoru.

Choć kiedy Harry obejrzał się za siebie, z całkowitym szokiem zobaczył, że ślad za nimi został zasłonięty przez pnącza i wyglądał na niedostępny. Sprawdził jeszcze raz i zawołał:

- Sev, spójrz na szlak za nami! Zniknął.

Mistrz Eliksirów obejrzał się, jego oczy rozszerzyły się na pół sekundy, po czym powiedział:

- To ich obrona, którą zaklinacz roślin prawdopodobnie ustalił, by żadne stworzenia nie znalazły drogi do Sylvanoru. Bardzo spytne.

- No pewnie. Gdybym nie wiedział, że jest inaczej, powiedziałbym, że nie było tam nic poza janowcem i drzewami.

- I tak dokładnie wilk chce, żebyś myślał – powiedział Severus. – Chodź, Harry, nie ociągaj się.

Obaj kontynuowali szybki spacer między drzewami, a Harry trzymał się blisko swojego mentora, ponieważ wydawało się, że ciemność chce go pochłonąć, niemal czuł namacalną obecność, unoszącą się w cienistym paśmie drzew i wokół niego, kpiącą z niego. Jesteś śmieszny, Potter! – zbeształ się. Masz prawie szesnaście lat i nadal boisz się cholernej ciemności.

Ale nie mógł opanować instynktownego pragnienia zwinięcia się w kłębek i ukrycia, czekając na nadejście świtu. Severus pozwolił mu zapalić czubek różdżki na tyle, żeby nie potknął się o gałąź, korzeń lub inną przeszkodę na ścieżce przed nimi, ale oświetlenie niewiele zdziałało, gdy chodziło o czające się cienie, a Harry poczuł, jak rośnie w nim stary strach i dusi go.

Wziął kilka głębokich oddechów, starając się powstrzymać panikę trzepoczącą w jego piersi. Jeden, dwa, trzy, cztery. Oddychaj. Jesteś bezpieczny, nic cię nie skrzywdzi z Sevem i Darkmoonem, nie jesteś uwięziony, poruszasz się i wciąż możesz widzieć, nie jesteś całkowicie ślepy. Weź się w garść, do cholery, zachowuj się jak Gryfon. A przynajmniej nie jak przerażony dzieciak. Złapał różdżkę w pięść z białymi kłykciami i zmusił się do spojrzenia przed siebie, nie spoglądanie w bok i staranie się zauważyć, jak wąsy mgły wiją się wokół pni i gałęzi drzew, jak smugi dymu lub upiorne palce.

Powietrze było tu gęste i wilgotne, i Harry wkrótce zaczął pocić się w swoich szatach i koszuli z długimi rękawami. Ale nie odważył się zwolnić i poprosić o zwolnienie, żeby mógł wyjąć inną koszulkę plecaka. Musiał być powód, dlaczego Darkmoon poruszał się tak szybko przez tą część lasu, a Harry wiedział, że czas jest najważniejszy.

Wciąż gdzieś były wilkołaki prowadzone przez Greybacka, wciąż szukające ich albo obiektu, którego oni poszukiwali. Musieli go odzyskać i zniszczyć, zanim wilkołaki go znajdą. Rozległ się cichy pisk, jakby polujące stworzenie albo stające się właśnie czyimś obiadem, więc Harry podskoczył gwałtownie, prawie uderzając w Severusa.

- Harry! Uważaj, jak chodzisz, na litość Merlina!

- Wybacz. Jestem po prostu… nerwowy – przeprosił, nie spoglądając na swojego mentora.

Severus zerknął na niego kątem oka, gotowy skarcić chłopca za niezdarność, kiedy zauważył bladą jak pergamin twarz Harry’ego. – Wszystko w porządku, pisklaku?

- Tak.

Ale Severus zignorował tą odpowiedź, doskonale wiedząc, że z Harrym nie było w porządku.

- Spróbuj jeszcze raz, Harry. Jeśli wszystko jest w porządku, to dlaczego jesteś blady i drżysz?

- Powiedziałem, że wszystko w porządku!

Oczy drugiego mężczyzny zwęziły się.

- Nie okłamuj mnie. A teraz co jest grane?

Harry zesztywniał i kontynuował podróż, zaciskając szczękę.

Severus dał mu pięć minut, po czym złapał go za ramię i powiedział:

- Harry, pamiętasz, o czym wcześniej rozmawialiśmy? W wąwozie? Że możesz przyznać, że potrzebujesz pomocy?

- Tak. No i?

- Jestem tutaj, jeśli mnie potrzebujesz. Ale nie mogę ci pomóc, jeśli mi nie powiesz, co jest nie tak?

- Czy to nie oczywiste? – krzyknął Harry. – Wiesz… wiesz wszystko, do cholery, Severus! Jest… ciemno… nienawidzę tego… jest wszędzie dookoła… dusi mnie…! – zaczął sapać, a jego oczy rozszerzyły się jak wzrok zwierzęcia w pułapce.

- Harry, posłuchaj mnie – powiedział Severus, mówiąc cicho i spokojnie. – Spójrz na mnie. – Położył dłoń pod brodą swojego podopiecznego i podniósł głowę chłopca, sprawiając, że spanikowane dziecko spojrzało w jego oczy. – Musisz przestać panikować i oddychać, dzieciaku. Jestem tutaj, ciemność cię nie skrzywdzi. Nie ma się czego bać od mgły i cieni, Harry.

Chłopiec nadal sapał i drżał, aż Severus położył jego dłoń na swojej klatce piersiowej i powiedział:

- Poczuj moje serce, pisklaku. Poczuj, jak bije. A teraz oddychaj. – Zaczął głośno liczyć i stopniowo to powtarzanie uspokoiło tętno Harry’ego i mógł normalnie oddychać.

- Dobrze. Bardzo dobrze.

Darkmoon pojawił się nagle, zdziwiony opóźnieniem i wydał z siebie cichy pomruk zniecierpliwienia.

Severus nie odwrócił się, mówiąc tylko:

- Chwila, zaraz dołączymy. – Skupił się na swoim uczniu, mówiąc spokojnie: – A teraz rozejrzyj się, Harry, i zobacz, że mgła i cienie są jedynie zwykłym powietrzem. Nie mogą cię skrzywdzić. Lumos! – Severus zapalił czubek różdżki, oświetlając drzewa po obu stronach. – Zobacz, odeszły.

Szmaragdowe oczy Harry’ego zamrugały, a potem chłopak potrząsnął głową, wypychając przerażenie, które go ogarnęło, z powrotem w zakamarki umysłu. Och, słodki Merlinie, niemal się rozpadłem! Jak mogłem TO zrobić? Jestem takim tchórzem! Zawiesił głowę, mamrocząc:

- Już dobrze, Severusie.

- Jesteś pewny?

Kolejne szybkie skinienie głową.

Dłoń Severusa zacisnęła się lekko na jego ramieniu.

- Nie masz się czego wstydzić. Wszyscy mamy własne demony, dziecko.

Harry prychnął szyderczo.

- O pewnie. Wymień mi jedną osobę, która w moim wieku wciąż ma koszmary o ciemnych i małych pomieszczeniach. Jestem tylko cholernym tchórzem.

Severus zacisnął szczękę.

- Nie jesteś. Masz po prostu psychozę, którą musisz przepracować. Omówimy to dokładniej, kiedy wrócimy do domu. Mogę zorganizować konsultację…

- Nie! – warknął Harry. – Nie potrzebuję cholernego psychiatry. Poradzę sobie z tym.

Snape rzucił mu karcące spojrzenie.

- Zaprzeczanie istnienia problemu nie sprawi, że on zniknie, Potter. Ale teraz nie czas na omawianie tego. Potem przedyskutujemy opcje. Na razie musisz odnowić tarcze wokół umysłu. Unieś je i zaciśnij. I pozostań w mojej sferze światła.

Harry posłuchał, zamykając oczy i oczyszczając umysł. Natychmiast poczuł, jak ostatnie ślady paniki ustępują. Na razie. Otworzył oczy i zobaczył, jak Darkmoon siedzi cierpliwie za nimi, po czym cały się zarumienił. Był pewny, że wilczak był świadkiem wszystkiego i chciał wykopać sobie dół, wleźć do niego i nigdy nie wyjść. Świetnie, po prostu genialnie! Co on teraz musi o mnie myśleć – że jestem jakimś płaczliwym, tchórzliwym dupkiem?

- Nic mi nie jest. Chodźmy – powiedział Harry, starając się zachowywać tak, jakby nic się nie stało.

Darkmoon fuknął potwierdzająco, po czym odwrócił się i ruszył na przód, machając krzaczastym ogonem, gdy się oddalał.

Harry szedł szybko, jakby próbował uciec przed własnym zakłopotaniem i obrzydzeniem, chociaż trzymał się w sferze światła, rzucanej przez różdżkę Severusa. I modlił się żarliwie o nadejście słońca.

Cichy jak cień Severus szedł obok niego, od czasu do czasu rzucając szybkie spojrzenie na swojego podopiecznego, próbując go monitorować bez jego wiedzy. I przeklinał Dursleyów do najgłębszych czeluści piekielnych, poprzysięgając, że gdy tylko skończy się ich zadanie znajdzie sposób, by pomóc Harry’emu przezwyciężyć ten okropny lęk. Pod warunkiem, że wszyscy przeżyją.

 

 

W następnym rozdziale: Darkmoon ujawnia nieco więcej o swojej przyszłości, a trójka poszukiwaczy dociera do Doliny Cieni, gdzie czekają na nich nowe wyzwania.