Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 18 listopada 2016

NDH - Rozdział 25



Nie bezpodstawnie następnego ranka Harry spał do późna. Kiedy Ron zwlekł się z łóżka i pokazał się, ubrany, ale ziewający, w salonie, Snape powitał go chłodno, nadal zirytowany tym, że został obarczony opieką nad Weasleyem i zdecydowanie nie oczekiwał z niecierpliwością błyszczących oczu Albusa, gdy ten się dowie o wyprawie Snape'a do Ollivandera.
Nieczuły na mroźny ton mężczyzny, Ron powitał się jak zwykle radośnie.
- Dzień dobry, profesorze!
Merlinie - kolejny! Snape zacisnął zęby i zastanawiał się, czy bycie irytującym z rana było warunkiem dostania się do Gryffindoru.
- Dzień dobry, panie Weasley. Zakładam, że wolisz zjeść śniadanie w Wielkiej Sali ze swoimi rówieśnikami?
Ron przeciągnął się leniwie.
- Taa, okej. Eee... Znaczy, tak, proszę pana - poprawił się, spostrzegając zwężające się oczy Snape'a.
- Więc będę wdzięczny, jeśli powiadomisz pana Wooda, że będzie musiał znaleźć sobie zastępczego szukającego na dzisiejszy mecz, a także ostrzeżesz swoją Opiekunkę Domu, że dziś rano wybierzemy się na krótką wizytę do Ollivandera.
Twarz Rona, która pociemniała na krótko na wspomnienie o uziemieniu Harry'ego, pojaśniała na nowo.
- Tak jest, proszę pana!
- Potem wrócisz tutaj, żebym nie musiał marnować swojego czasu na szukanie cię, gdy nadejdzie czas, by iść. Podczas gdy będziesz czekał, możesz zacząć pisać swój karny esej.
- Dobrze, proszę pana – powiedział posłusznie Ron, zbyt podekscytowany podróżą do sklepu różdżkarskiego, by sprzeciwić się jakimkolwiek słowom profesora Snape’a. Wybiegł z pomieszczenia, podekscytowany możliwością podzielenia się z rówieśnikami wielkimi nowinami.
Do czasu gdy wrócił, zjadłszy swoją porcję, sprawiwszy, że jego bracia stali się okropnie zazdrośni i przekazawszy wiadomość profesora, Harry obudził się i jadł śniadanie w małej kuchni profesora, choć nadal był w piżamie.
- Hej, Ron! – krzyknął radośnie z ustami pełnymi omletu.
- Hej, Harry! – Ron wślizgnął się na siedzenie obok niego. – Cześć, profesorze! – dodał grzecznie, odwracając się do mężczyzny, który sączył kawę i spoglądał na nich ponad czasopismem o eliksirach.
- Witam ponownie, panie Weasley – burknął ponuro Snape, przewidując, że w nadchodzących latach pojawi się o wiele za dużo takich śniadaniowych scen.
- Kurczę, wszyscy byli tak podekscytowani i chcieli usłyszeć o trollu! – powiedział Ron do Harry’ego. – Musiałem opowiadać tę historię jakieś dwanaście razy! Hermiona nadal jest w szpitalu, a ty tutaj, więc nikt wiele nie słyszał o tym, co się stało.
- Czy wszystko z nią w porządku? – zapytał Harry z niepokojem.
- Tak, rozmawiałem z profesor McGonagall, a ona zamierza odwiedzić ją po śniadaniu. Rozumie, że wszyscy mogliśmy potrzebować się trochę dzisiaj rano wyleżeć – wyszczerzył się Ron. – Powinieneś widzieć Percy’ego!
- Dlaczego? – zapytał Harry, wycierając resztkę jajka odrobiną tosta.
- Cóż, kiedy mnie zobaczył, przygotował się, by pociągnąć mnie i uderzyć za wczorajszy wieczór, ale przypomniałem mu, że profesor Snape mnie ukarał i wytknąłem mu, że jeśli też mnie ukarze, to tak jakby uważał, że profesor Snape nie spisał się dobrze.
Podsłuchujący cicho Snape wbrew siebie był pod wrażeniem. Kto by pomyślał, że w tym piegowatym ciele czai się taki przebiegły umysł?
Harry zachichotał.
- Założę się, że to go powstrzyma!
- Tak, ale… - Ron spojrzał z ukosa na pozornie niezwracającego na nich uwagi Snape’a i zniżył głos, - potem tylko obawiał się, że Snape był dla nas okropny i… no nie wiem… bił nas kijami, czy coś. Spędziłem dziesięć minut na uspokajaniu go! A niech to, jest wielką zamartwiającą się kanalią, jak mama. Kto by pomyślał?
- Może to dlatego jest tak świadomy zasad, panie Weasley – zagrzmiał Snape, zaskakując ich. – Ponieważ obawia się pewnych skutków, które tak łatwo mogły się wydarzyć zeszłego wieczoru.
Ron rozważył to.
- Tak, może… Ale myślę, że tak bardzo trzyma się zasad, bo zwyczajnie lubi być dupkiem!
Harry parsknął, gdy Snape wywrócił oczami.
- Panie Potter, jeśli już pan skończył, może pan mi przekazać miotłę, po czym iść do pokoju wspólnego, podczas gdy ja zabiorę pana Weasleya po nową różdżkę.
Harry wytarł usta w serwetkę.
- Będę musiał oddać panu miotłę wieczorem, profesorze – powiedział wesoło. – Mamy dzisiaj mecz Quidditcha, nie pamięta pan?
Ron rozchylił usta, a jego oczy latały między Snapem i Harrym. Osunął się niżej na krześle, przewidując imponującą awanturę.
Snape odłożył niespiesznie gazetę i zwrócił całą swoją uwagę na wciąż uśmiechniętego Harry’ego. Nic dziwnego, że dzieciak był dziś rano taki radosny.
- Nie, panie Potter. Oddasz mi swoją miotłę teraz. Nie…
Harry przerwał mu, a jego głos zaczął zdradzać niepokój.
- Ale, profesorze, potrzebują mojej miotły na mecz. Te szkolne miotły nie są w żadnej mierze tak dobre, jak ta, którą mi pan dał.
Nawet jeśli mała część jego zareagowała na komentarz Harry’ego z zadowolonym błyskiem, Snape utrzymał swój wyraz twarzy, a jego głos był spokojny, ale stanowczy.
- Nie, panie Potter. Nie zagra pan w meczu. Twoją karą jest zakaz latania przez tydzień. W to wlicza się też dzisiejszy mecz Quidditcha.
- Co?! – Harry zerwał się na nogi, a zarówno ton jego głosu, jak i jego siła podniosły się gwałtownie. – Nie może pan tego zrobić! Muszę zagrać w tym meczu! Wszyscy na mnie liczą!
Harry spojrzał na profesora z przerażonym niedowierzaniem. Tak, był niegrzeczny. Tak, zasługiwał na karę. Ale Snape nie mógł zakazać mu gry w meczu! Nie po tej ciężkiej pracy! Nie teraz, gdy był najmłodszym szukającym od lat! Nie, kiedy planował, żeby mężczyzna był z niego dumny!
Harry był kiepski w tylu rzeczach w tym nowym świecie, ale latanie było czymś, co, jak każdy przyznawał, że robi świetnie. Teraz miał znakomitą okazję, by wyjść i pokazać swojemu profesorowi, że nie musi się wstydzić swojego podopiecznego, że naprawdę są jakieś rzeczy, które Harry robi dobrze, nawet jeśli był biednym, płaczliwym, głupim problemem przez większość czasu. Chciał pokazać Snape’owi, że mężczyzna może być z niego dumny i nic nie stanie mu na drodze do tego, nawet sam Snape.
- Nie może pan! – powtórzył łamiącym się głosem. – Mam grać. Może pan zabrać moją miotłę na dwa tygodnie, ale od jutra!
Musiał jakoś sprawić, by mężczyzna zrozumiał. Oliver i reszta liczyli, że Harry wygra grę. Starszy chłopak praktycznie powiedział to podczas treningów, a teraz jeśli Harry tam nie będzie, przegrają i to będzie jego wina. Nie chciał zawieźć całego Domu. I – co ważniejsze, - chciał pokazać profesorowi, jak bardzo kocha swoją nową miotłę. Kiedy złapie znicz na swoim Nimbusie, pokarze wszystkim w Hogwarcie, jak świetnym jest dla niego opiekunem. Po prostu musiał zagrać, MUSIAŁ.
- Nie, panie Potter – ponownie powtórzył ostro Snape. – Nie zagra pan w dzisiejszym meczu.
- Harry, nie chcesz być uziemiony przez dwa tygodnie i przez to stracić więcej gier – wtrącił się Ron, starając się powstrzymać najlepszego przyjaciela przed zniszczeniem samego siebie. Z własnego doświadczenia z rodzicami wiedział, że próba renegocjowania kary rzadko działa – i często prowadziła do dodatkowej kary.
Harry zignorował ich obu.
- Nie obchodzi mnie, co pan mówi – krzyknął na Snape’a wyzywająco. – Zagram dzisiaj! Nie może mnie pan powstrzymać!
- Panie Potter – Snape pochylił się i zniżył niebezpiecznie głos, - jeśli wysilasz się nad błędnym założeniem, że zawaham się przed zatrzymaniem gry, usunięciem cię z miotły i daniem klapsa za nieposłuszeństwo przed całym stadionem, pozwól, że wyprowadzę cię z błędu. Zostałeś ukarany za szalony akt głupoty i żadne krzyki tego nie zmienią.
Mała cząstka mózgu Harry’ego skakała w jego umyśle i błagała, by się zamknął, ale reszta była najwyraźniej przejęta od Dudleya Dursleya. Cała frustracja i złość eksplodowała z chłopaka zupełnie niespodziewaną furią.
- NIENAWIDZĘ CIĘ! – krzyknął na Snape’a, ignorując uchylone usta Rona. – JESTEŚ WSTRĘTNY, WREDNY I NIENAWIDZĘ CIĘ! JESTEŚ OKROPNYM OPIEKUNEM! WOLAŁBYM, ŻEBYŚ NIE ŻYŁ! NIE CHCĘ, ŻEBYŚ DŁUŻEJ BYŁ MOIM OPIEKUNEM! NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ!
Uciekł od stołu i chłodnego, nieruchomego oblicza opiekuna, pędząc z powrotem do azylu, jakim był jego pokój. W kwaterach rozbrzmiało głośne trzaśnięcie drzwi.
Ciekawe. Nie próbował uciec i szukać schronienia wśród swoich gryfońskich kolegów, zamyślił się Snape. Może robimy jednak postępy. We wszystkich książkach pisali, że wybuchy emocjonalne były częścią „procesu zdrowienia”, a by być szczerym, Snape uważał wściekłość za wygodniejszą emocję niż cierpienie. Furia Harry’ego była dla niego znacznie mniej niepokojąca niż płaczliwość, może dlatego, że sam Snape potrafił lepiej wczuć się w złość. Dawno temu odrzucił własne łzy, ale – jak wiele jego uczniów mogło zaświadczyć, - regularnie nie posiadał się ze złości.
Ron przełknął. Był zbyt przerażony, by powiedzieć cokolwiek podczas wybuchu Harry’ego i był raczej zaskoczony, że Snape nie przerwał tego głośnym klapsem w tyłek Harry’ego. Jego własna rodzina nie byłaby nawet w połowie tak tolerancyjna, gdyby podobnie zaatakował przy śniadaniowym stole Nory.
- Eee, czy ja… Znaczy, mogę pójść i sprawdzić, co z nim? – pisnął ostatecznie.
- Hymm? – Chwilę zajęło Snape’owi skupienie się na nim. – Tak. Idź – przytaknął w roztargnieniu, zamyślony w oczywisty sposób.
Ron nie czekał, aż Snape powie to drugi raz. Ześlizgnął się z krzesła i pospieszył korytarzem. Tak jak oczekiwał, Harry leżał na brzuchu na łóżku, szlochając jak chory.
Ron przygryzł wargę, próbując sobie przypomnieć, co Charlie czy nawet Percy robili, by go pocieszyć, kiedy to on wypłakiwał oczy po napadzie złości. Usiadł ostrożnie na brzegu łóżka i lekko poklepał Harry’ego po ramieniu, w taki sposób, jakby miał do czynienia z potencjalnie niebezpiecznym psidwakiem.
- No dalej, kumplu – namawiał. – Nie jest tak źle. Nie bierz tego tak do siebie.
Harry tylko zaszlochał głośniej.
- Nienawidzę go! Wszystko zniszczył! – krzyknął, a jego głos był odrobinę stłumiony przez poduszkę.
- Taa, jest dość surowy – zgodził się Ron uspokajająco, - ale wiesz, Harry, to nie tak, że był nierozsądny. Znaczy, zeszłej nocy nieźle nawaliliśmy i chyba okropnie go przestraszyłeś.
- Nie obchodzi mnie to. Nadal go nienawidzę.
Ron westchnął, wciąż klepiąc przyjaciela po ramieniu. Czy on zawsze był tak uparty?
- Cóż, chyba by ci się to nie podobało, gdyby zignorował to, co zrobiliśmy, jakby nie interesowało go twoje życie czy zdrowie – zauważył. Harry przełknął i zadrżał, ale tak naprawdę nie zgadzał się z tym stwierdzeniem i otuchą. Ron kontynuował. – I wiesz, Harry, jesteś troszeńkę egoistyczny – powiedział żartobliwie. – Już możesz grać w Quidditcha cały rok, zanim reszta będzie mogła. Przegapienie jednej gry cię nie zabije.
- To nie tak! – stwierdził Harry, podpierając się na łokciu. – Oliver powiedział, że liczą na mnie! – Jego twarz była zaczerwieniona i naznaczona łzami i smarkami, a jego oddech przechodził w drżące westchnięcia. – Nie staram się być dupkiem, naprawdę, Ron! Ale nie znoszę zawodzić ludzi.
Ron zmarszczył brwi zaczynając rozumieć pobudzenie drugiego chłopaka.
- Harry, myślisz, że jesteś pierwszym graczem, który nie zagra w meczu? – Na nagła niepewną minę Harry’ego Ron nie potrafił powstrzymać się od śmiechu. – Kurczę, stary, to jest szkoła! Gracze zawsze dostają szlabany i muszą opuścić mecz. Na szóstym roku Charlie’ego, przegapił trzy gry pod rząd, bo próbował przemycić do dormitorium swój projekt z opieki nad magicznymi stworzeniami. Miał szczęście, że McGonagall nie wyrzuciła go z zespołu. A na kolejnym roku, kapitan Ślizgonów została uziemiona na pół sezonu, choć nie wiem, co zrobiła. A przez te wszystkie rany, kapitanowie zawsze spodziewają się, że mogą potrzebować zastępstwa. To nic wielkiego, Harry. Obiecuję. Wood nie był nawet zbyt zaskoczony, gdy powiedziałem mu o tym dziś rano. Powiedział tylko, by ci przekazać, że miejsce czeka na ciebie, aż będziesz mógł znowu latać.
Harry czknął i pociągnął nosem.
- N-naprawdę?
Ron uśmiechnął się z ulgą.
- Tak, głupku. Do licha, myślisz, że jesteś najważniejszą osobą w całym zespole, zanim zagrałeś choćby jeden mecz! Ktoś dostał kawałek czegoś podnoszącego samoocenę, czy jak? – zażartował.
Harry pokręcił się i wytarł twarz.
- To nie tak. Po prostu nigdy wcześniej nie byłem w zespole ani nie miałem takich przyjaciół, jak tutaj. Nie chcę, żeby ludzie przestali mnie lubić, bo nie dotrzymałem obietnicy.
Jego kumpel prychnął.
- Tja, to jest coś, co może się stać. Harry, mięliśmy do czynienia z TROLLEM. Mamy szczęście, że nie zostaliśmy uziemieni do końca nauki! Wszyscy to rozumieją.
 Harry zdołał uśmiechnąć się blado.
- Tak, myślę, że wyszliśmy z tego dość lekko… - Urwał, patrząc na niego z wyrazem całkowitego przerażenia, a Ron odwrócił się tak szybko, że niemal spadł z łóżka. Nie było za nim nic, co odpowiadałoby za wyraz twarzy Harry’ego i spojrzał na niego z powrotem pytająco.
- Co jest, kumplu?
- O nie – wysapał Harry, a jego twarz stała się kredowobiała. – O nie.
- Co? Co jest? Harry! – Ron był coraz bardziej przerażony, podczas gdy jego przyjaciel patrzył w przestrzeń, coraz bardziej wstrząśnięty. – HARRY!
- Ron, wszystko zniszczyłem – sapnął Harry, a jego twarz wyrażała kompletną ruinę. – Nie wierzę, że powiedziałem takie rzeczy.
- Co? Masz na myśli to wcześniej? Do Snape’a? – Ron wywrócił oczami. – Tak, kumplu, dałeś niezły pokaz furii. Masz szczęście, że nie chwycił cię i dał klapsa; moi rodzice nie odpuściliby mi po czymś takim – dodał ze źle ukrytą zazdrością.
Harry przyciągnął kolana do piersi i zaczął się kołysać.
- Tylko wszystko schrzaniłem. Teraz już nie będzie mnie chciał zatrzymać. Odeśle mnie, wiem to.
- Snape? Odeśle cię? – zadrwił Ron. – Nie bądź głupi. On nie weźmie tego na poważnie. Znaczy, tak, pewnie cię ukarze, że krzyczałeś na niego w taki sposób, ale przecież nie przestanie być twoim opiekunem.
- Och, przestanie – powiedział Harry z absolutną pewnością. – Stał się moim opiekunem, bo go o to poprosiłem, a teraz powiedziałem mu, że nie chcę, by nim dłużej był, więc nie będzie. – Zaczął uderzać czołem o kolana. – Och, Harry, jesteś taki głupi, głupi, GŁUPI.
Całkowicie przerażony tym, jak rośnie rozpacz jego przyjaciela, Ron pobiegł z powrotem do kuchni, by poszukać Snape’a.
Drogi Czarodziejski Przeglądzie Młodzieżowy, napisał w umyśle Snape, jak dokładnie nielegalne jest podawanie postarzającego eliksiru – zakładając, że ktoś jakiś zmodyfikuje, oczywiście, - dziecku, tym samym w całości unikając jego dojrzewania? A jeśli jest to bardzo nielegalne, czy mniej nielegalne jest rzucanie Silencio na wspomniane dziecko przez sześć lat? Oczywiście, pomyślał, nie musiał rzucać na bachora Silencio, tylko zawsze mógł nałożyć na siebie zmodyfikowane zaklęcie bąblogłowy i żyć w błogiej ciszy.
Z jednej strony, satysfakcjonujące było zobaczenie, jak konfiskata miotły zdenerwowała Pottera – kapitalny plan Snape’a w tym zakresie zdecydowanie działał wspaniale, - ale z drugiej strony, nie spodziewał się, że tak zaboli go odrzucenie bachora. Dlaczego miałoby obchodzić go to, czy łajdak krzyczy na niego, że jest odrażającą, straszną osobą? Mimo wszystko, był nią i nikt nie wiedział tego lepiej niż on sam. Od lat był najbardziej znienawidzonym i przerażającym profesorem w Hogwarcie, więc dlaczego coś zabolało go w piersi, gdy zobaczył furię i nienawiść w oczach bachora Pottera? Czyż nie tego chciał?
- Eee, proszę pana…? – Nagle stał się świadomy tego, że Weasley niespokojnie szarpie jego łokieć.
- Co jest, Weasley? – powiedział, zbyt zaskoczony, by pamiętać o ukryciu zmęczenia z jego głosu. Z pewnością powinno to wyjść bardziej ostro.
- To… to Harry, proszę pana. Jest bardzo zdenerwowany.
Snape odwrócił wzrok.
- Jego kara została, panie Weasley. Pan Potter musi tylko pogodzić się z faktem, że żadne gorzkie krzyki nie zmienią mojego zdania.
- Nie, proszę pana, to nie o to chodzi. Tylko o pana.
Snape wstał, nagle zdesperowany, by uciec, zanim jego cechy ujawnią jakieś zawirowania, które czuł.
- Jestem całkiem świadomy jego uczuć wobec mnie, panie Weasley. Przedstawił je w obfity sposób. – Tylko dlatego, że książki mówiły, że to normalne i nawet zdrowe dla Harry’ego, by w taki sposób wydalił z siebie jad, nie oznaczało to, że będzie stał i słuchał tego.
Bachor chwycił go znowu za szatę, zatrzymując go przy wyjściu.
- Nie, proszę pana! Myśli, że ma pan zamiar się go pozbyć. To go niszczy, proszę pana. Mówi, że wszystko zniszczył. N-nie rozumie, że dzieci mogą mówić takie rzeczy, a dorośli wiedzą, że tak naprawdę nie mają tego na myśli – zająkał się, patrząc błagalnie na Snape’a.
Naprawdę tak nie myślą? Snape był zaskoczony. Mimo wszystko, on wiedział, co miał na myśli, gdy przysięgał dozgonną nienawiść swemu ojcu. Większość dzieci tak nie robiła? Jednak, by być szczerym, większość dzieci chyba nie mówiła tego po tym, jak ich rodzice złamali im nos. Ponownie.
- Czy kiedykolwiek powiedziałeś… coś takiego… swoim rodzicom? – zapytał dzieciaka Weasleyów, nieco zbyt swobodnym tonem.
- Jasne! – Chłopak wyglądał na zaskoczonego. – Wiele razy.
- Ale Molly i Artur są powszechnie uważani za wspaniałych rodziców – stwierdził Snape, marszcząc brwi.
Ron drgnął lekko zakłopotany.
- No, są wspaniali. Ale wie pan, czasem jest się złym i mówi się rzeczy, które sprawiają, że oni są źli. I czasem prawie mam na myśli te rzeczy, o których mówię… ale nie naprawdę. I nie wtedy, gdy skończę się wściekać. – Spuścił wzrok na stopy, a jego twarz zaczęła płonąć. – Raz sprawiłem, że mama się popłakała – wyszeptał. – Powiedziałem jej, że jej nie kocham, bo jest zbyt zajęta Ginny i bliźniakami i w ogóle się o mnie nie troszczy. Powiedziałem, że chcę mieszkać z ciotką Ann, bo ona tak naprawdę mnie zauważa.
Oczy Snape’a rozszerzyły się.
- Doprowadziłeś matkę do płaczu?
Ron skinął zawstydzony głową.
- Nie chciałem tego… znaczy, miło się odwiedza ciotkę Ann, ale ona uwielbia kapustę i cały dom nią pachnie. I tak mokro całuje i ma taką irytującą ropuchę, której pozwala jeść przy kuchennym stole i… cóż, tak naprawdę nie chcę opuszczać Nory, ale byłem zły na mamę i chciałem, by zrobiło się jej przykro, więc powiedziałem to, co wiedziałem, że naprawdę ją zasmuci.
- To… - Snape zamrugał. Kto wiedział, że nawet w tak normalnej rodzinie jak Weasleyowie dzieją się tak straszne rzeczy? – …to straszne, że zrobił pan coś takiego, panie Weasley.
- Tak, wiem – powiedział żałośnie. – Po tym mama mi wybaczyła i przytuliła, ale nadal czuję się z tym źle. A to stało się jak byłem naprawdę mały… miałem sześć lat, czy coś koło tego, ale nadal to pamiętam. – Spojrzał na Snape’a. – I chyba Harry też się teraz tak czuje. To takie jakieś chore, okropne uczucie, jakbyś zniszczył coś, czego nie możesz naprawić. A po wczorajszym wieczorze wiemy też, że straciliśmy pana zaufanie… - urwał. – On chyba jest naprawdę smutny.
Snape westchnął. Niech Merlin go uratuje przed zdenerwowanymi, kruchymi dziećmi. Co się stało z tą miłą, łatwą do zrozumienia wściekłością? Czy bachor nie mógłby zwyczajnie wybrać jakiejś emocji i trzymać się jej przez kilka godzin?
- Dobrze. Porozmawiam z nim. Może pan zacząć swój esej i… dziękuję panu, panie Weasley. Bardzo doceniam pana troskę o pana Pottera.
Ron uśmiechnął się szeroko.
- Jest moim najlepszym przyjacielem, profesorze. To właśnie robią najlepsi przyjaciele, prawda?
A skąd mam wiedzieć? Na szczęście dzieciak nie czekał na odpowiedź, więc Snape skierował się korytarzem do pokoju Harry’ego. Tak jak powiedział Weasley, chłopak skulił się w obronnej pozycji, takiej samej, jak tego pierwszego tygodnia w skrzydle szpitalnym.
Snape westchnął ponownie i przychwycił grzbiet nosa, zanim usiadł obok bachora.
- Panie Potter…
- Odejdę, proszę pana – wyszeptał Harry, choć nie uniósł wzroku. – Nie wezmę niczego ze sobą, więc może pan to wszystko zwrócić.
- Potter…
- Jest mi naprawdę przykro, że pana martwiłem. Powiem wszystkim Ślizgonom, żeby dłużej nie traktowali mnie jak jednego z nich.
- POTTER!
Ale nawet jego klasowy ryk nie wydawał się przełamać beznamiętnej monotonii chłopaka.
- Jeśli pan chce, mogę poprosić dyrektora, żebym nie musiał chodzić na eliksiry, więc pan nie byłby zmuszony do oglądania mnie w klasie.
- Harry – westchnął Snape, poddając się nieuniknionemu. Szeroko otwarte zielone oczy uniosły się zaskoczone na spotkanie z jego własnymi.
- Jesteś niecywilizowanym, niesfornym i bezczelnym bachorem – powiedział Snape, przyszpilając te oczy nakazującym spojrzeniem. – Dzisiejszy wybuch pokazuje tylko, jak bardzo musisz popracować nad kontrolowaniem emocji. Taki wybuch pasuje do dziecka o połowę młodszego. Co więcej, gdy w końcu nauczyłeś się, że nie musisz dłużej akceptować niesprawiedliwych kar, spodziewam się, że pokażesz więcej wdzięku, poddając się zasłużonej dyscyplinie. Nie wyobrażaj sobie, że twój mały wybuch odwiedzie mnie od ukarania cię, gdy zarobisz karę; takie niedojrzałe zachowanie w przyszłości sprawi tylko, że bliżej zaznajomisz się z zaklęciem Aguamenti.
Harry spojrzał na niego.
- „W przyszłości”? Ale przecież nie zamierza pan być dłużej moim opiekunem.
Snape skrzywił się.
- Czy naprawdę myślisz, że przykładam jakąkolwiek uwagę do bzdur, które pleciesz, kiedy wyraźnie nie jesteś sobą? – Popukał Harry’ego w głowę kłykciami. – Użyj mózgu, Potter. Myślisz, że jesteś pierwszym dzieckiem, które w taki sposób wściekło się na rodziców czy opiekunów? Czy twój wielorybi kuzyn nigdy nie nakrzyczał na swoich rodziców?
Kącik ust Harry’ego zadrżał.
- Praktycznie za każdym razem, jak powiedzieli mu „nie”. Nie, żeby mówili to często. – Przynajmniej nie rzucił czymś lub nikogo nie ugryzł jak zwykle robił to Dudley. Spojrzał na Snape’a spod grzywki. Nie mógł uwierzyć, że profesor jest tak spokojny i rzeczowy. Harry był pewny, że zobaczenie krzyczącego na całe gardło Dudleya byłoby wystarczające, by każdy – nawet profesor, - zastanowił się przez moment.
- A czy twoje wujostwo oddało go do sierocińca, gdy to zrobił?
Harry pokręcił z niedowierzaniem głową.
- Ale oni go k-kochają.
Snape skrzywił się jeszcze zajadlej, chcąc odwrócić się do drzwi. To tak jakby Albus błyskał teraz w jego stronę aparatem.
- Tak? A o co innego panu chodzi, panie Potter?
- Znaczy, że pan…
Snape przysięgał sobie, że prędzej rzuci na siebie crucio, zanim powie coś tak sentymentalnego, ale chłopak wpatrywał się w niego z taką nadzieją w zielonych oczach…
- Cóż, a jak pan uważa? – burknął niecierpliwie. – Myślisz, że przechodziłbym przez te wszystkie kłopoty bez powodu? Durny dzieciak! Nie mówiłem ci, żebyś używał mózgu?
A potem to szpiczaste czoło ponownie uderzyło w jego mostek i Harry ścisnął jego szaty, płacząc histerycznie i w kółko powtarzając, jak bardzo mu przykro.
- Tak, tak, już dobrze, panie Potter. – Owinął ramię wokół tych chudych, drżących ramion i spróbował pogłaskać je uspokajająco. Czy to jest właśnie „pocieszenie”? Przypomniał sobie, jak tamta Gryfonka przytuliła Harry’ego po walce i starał się naśladować jej postawę. Cudownie, teraz naśladuję Gryfonów. Co następne? Będę pytał Puchonów o radę? zastanawiał się kwaśno.
To musiało jednak działać, bo szloch Harry’ego zaczął ucichać, a jego gorączkowy uchwyt złagodniał do nieco zmęczonego oparcia o niego czy – och, Merlinie, - do uścisku. Po czasie, który zdawał się być wiecznością – emocjonalnej agonii dla Snape’a i niesamowitej rozkoszy dla Harry’ego, - Harry w końcu ocknął się na tyle, by zapytać, nie bez poczucia niepokoju.
- Co ma pan zamiar zrobić ze mną?
Snape dostrzegł, że nie czuje się na tyle pewnie, by odsunąć się od szat Snape’a, gdzie był aktualnie zakopany i ramienia mężczyzny, które się nad nim rozkładało.
- Nadal będziesz moim podopiecznym, durny dzieciaku. Czy nie powiedziałem tego wcześniej?
- Nie, znaczy, co jeszcze pan ze mną zrobi? – nalegał Harry.
- Poza dążeniem do poszerzenia twojej koncepcji cywilizowanego zachowania i erudycji?
Harry zachichotał lekko.
- Tak. Poza tym. Mam na myśli karę. – No i jest. Stanął i to powiedział.
- Panie Potter, choć zdaję sobie sprawę, że twoi nieludzcy krewni nie przyznawali ci prawa do wolności słowa, ja nie jestem takim potworem i nie uniemożliwię ci wyrażania swoich poglądów. Możesz, w zaciszu naszych kwater, mówić do mnie, co tylko chcesz, choć zauważ, że krzyk sprawia, że twoja argumentacja jest mniej przekonująca.
Harry wyprostował się i spojrzał na niego.
- Znaczy, że nie zamierza mnie pan ukarać? Ale powiedziałem naprawdę straszne rzeczy!
Snape wyglądał na znudzonego.
- Naprawdę uważasz, że przez te wszystkie lata nauki w Hogwarcie, nie poddano mnie licznym dziecięcym wybuchom złości? Nie przeklinałeś mnie, panie Potter, ani nie robiłeś nieprzyjemnych uwag na temat mojego pochodzenia czy rozrywek. Nie powiedziałeś nic anatomiczne niemożliwego czy szczególnie obraźliwego. Wyraziłeś swoje własne uczucia i użyłeś kilku przymiotników, które, choć są opisowe, to jednak mieszczą się w skróconej wersji słownika. Nie widzę żadnego powodu, by karać cię za swoją wypowiedź, choć nie zamierzam unieważnić lub opóźnić kary, która przede wszystkim spowodowała ten wybuch. Nadal jesteś uziemiony na tydzień, wliczając w to dzisiejszy mecz.
- Tak, cóż, zrozumiałem to - przyznał Harry ze smutkiem.
- Jesteś już na tyle poskładany, by móc się umyć, ubrać i wrócić do wieży? Muszę zabrać pana Weasleya po nową różdżkę, a ty masz pamiętać, że twoje miejsce jest w dormitorium lub pokoju wspólnym, gdy nie nadzoruje cię żaden nauczyciel.
Harry zarumienił się.
- Dobrze. I wszystko ze mną już dobrze. I przepraszam... za to wszystko.
Snape wstał.
- Taka emocjonalna chwiejność nie jest niczym nieoczekiwanym dla kogoś w pańskiej sytuacji, panie Potter. Wychodzisz teraz z długiego maltretowania i dostosowanie się do odpowiednich form dyscypliny i opieki będzie... trudne przez jakiś czas.
Zamilkł, przypominając sobie obietnicę, którą złożył Minervie. Och, teraz bachor pomyśli, że robię to, by być - wzdrygnął się, - miłym.
- Potter, mimo że nie zagrasz w popołudniowym męczy, możesz wziąć w nim udział.
Harry zamrugał z niedowierzaniem.
- Mogę?
- Tak. Zostaniesz odeskortowany przez pannę Granger - ona lub profesor McGonagall wyjaśnią ci to później - ale gdy mecz się skończy, natychmiast wrócisz do wieży. Rozumiesz?
I tak jak przewidział, mały potwór uśmiechnął się do niego mgliście.
- Tak, proszę pana. Dziękuję!
Snape prychnął.
- Dość tego. Idź się umyć i ubrać!
I znowu to irytujące małe ciało wystrzeliło i owinęło się wokół niego.
- Też pana kocham, profesorze - wyszeptał Harry w fałdy szaty nauczyciela, po czym uciekł do łazienki zanim mężczyzna zdążył zareagować.
Och, nie. Nie, nie, nie. To nie powinno się zdarzyć. Bachor NIE powinien przywiązać się do niego w jakikolwiek sposób. Miał zasypać tymi wszystkimi emocjami Weasleyów, nie jego. Co miał zrobić albo powiedzieć po takim wyznaniu? Był szpiegiem, śmierciożercą, Mistrzem Eliksirów, złym nietoperzem, tłustym dupkiem! Nie kimś, kogo się kocha.
Ale chwila! Co chłopiec Weasleyów powiedział? Coś o tym, że dzieci często mówią rzeczy, których tak naprawdę nie myślą. To musi być to. Tak, oczywiście. To wszystko. Chłopiec był tak rozchwiany emocjonalnie, że nie wiedział, czy podejść, czy odejść. Nie można było wziąć tego na poważnie i prawdopodobnie nie będzie tego pamiętać. Tak. Był rozhisteryzowany, a wszyscy wiedzą, że histeryzujący ludzie bredzą. To było to. Tylko histeryczny bełkot. Nic, co należy brać na poważnie. Nic, co się liczy. Nic, w co się wierzy. Nic, o czym się marzy. Kompletnie nic.

CDN... 

 Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał i lubicie to opowiadanie, bo teraz będzie się pojawiać tylko ono, ewentualnie jakieś moje wypociny ;)
Myślę, że kolejny rozdział pojawi się dopiero, gdy zobaczę pod spodem powiedzmy 4 komentarze :D
 

czwartek, 17 listopada 2016

MT - Piekło


Pierwsza część mojej autorskiej Miniaturowej Trylogii



Syriusz Black mógł bez wahania stwierdzić, że to lato było jednym z najgorętszych lat w jego długim, aż dwudziestocztero-letnim, życiu. Gdyby nie to, że siedział w cieniu rosnących przy numerze czwartym krzaków róż w swojej animagicznej postaci, na pewno już dawno zszedłby na udar słoneczny. Słońce paliło niemiłosiernie, mimo że była dopiero końcówka czerwca.
W postaci wielkiego, czarnego psa co chwila zerkał na drzwi do domu, takiego jakich mnóstwo w okolicy, czekając na pojawienie się w nich pewnego czarnowłosego chłopca. Syriusz wiedział doskonale, że powinien jak najszybciej sprawdzić, czy z malcem wszystko w porządku i uciec do jakiegoś bezpiecznego miejsca, gdzie nie znajdą go dementorzy. Strażnicy Azkabanu na pewno już rozpoczęli szukanie zbiegłego więźnia, a Syriusz nie mógł sobie pozwolić na powrót do więzienia. Poprzedniego dnia udało mu się wytropić zdrajcę i upewnić się, że przez jakiś czas nie zmieni swojego miejsca pobytu. Teraz tylko musiał go złapać, ale tym zajmie się jak już sprawdzi, że z małym Harrym Potterem jest wszystko w porządku.
Koło południa drzwi wejściowe otworzyły się szeroko i z domu wypadł jak burza gruby blondynek lat około trzy i rzucił się w stronę auta.
- Na lody, mama! Na lody! – krzyknął z entuzjazmem.
Syriusz przeklął w myślach. Nie przyszło mu do głowy, że akurat dzisiaj rodzina Dursleyów wybierze się do sklepu. Zaczął wstawać, by niepostrzeżenie czmychnąć i teleportować się do kryjówki, gdy z domu wyszedł ogromny mężczyzna przypominający młodego wieloryba albo wyrośniętą świnię oraz koścista kobieta o końskiej twarzy. Za nimi szedł drobny czarnowłosy chłopczyk o ogromnych szmaragdowych oczach ukrytych za dużymi okularami. Na jego niewinnej twarzyczce widniał strach i zrezygnowanie.
- Gdzie masz być, jak wrócimy? – zapytał groźnie pan Dursley patrząc na malca z góry.
- Tu, wujku – wyszeptał chłopiec. Nie patrzył na mężczyznę, wbijając spojrzenie w brukowany podjazd.
- Spróbuj być gdzieś indziej, a nie dostaniesz kolacji. Rozumiemy się?
- Tak, wuju.
Po chwili drzwi do samochodu trzasnęły trzykrotnie i pojazd odjechał zostawiając trzyletniego chłopczyka samego. Harry spojrzał z bólem na dom i ruszył powoli w stronę placu zabaw.
Syriusz tymczasem leżał ukryty w krzakach. Jako pies nie rzucał się tak bardzo w oczy, ale nie wiedział, czy powinien ruszać za chłopcem. Pokusa i chęć wyjaśnień zwyciężyła, więc wstał, otrzepał się z kurzu i ruszył za chrześniakiem. Gdy tylko wyszedł z cienia ostre promienie słońca zaatakowały jego oczy, a duszne powietrze wdarło się do płuc. Zerwał się do biegu i w trzech skokach znalazł się za chłopcem. Harry odwrócił się szybko i spojrzał ze słodkim dziecięcym zdumieniem na wielkiego psa.
- Hej piesku – ufnie wyciągnął rękę i pogłaskał zwierzaka po głowie. – Tes idzies na plac zabaw?
Syriusz szczeknął krótko i zamerdał przyjaźnie ogonem. Ruszył koło chłopca czujnie rozglądając się dookoła.
Niezwykle upalny dzień w ogóle nie zachęcał do biegania po placu zabaw, więc Harry wraz z dużym psem rozłożył się pod rozłożystym drzewem i zaczął bawić źdźbłami dość wysokiej trawy. Syriusz ułożył łeb na łapach i z przymkniętymi oczami zaczął wpatrywać się w trzylatka. Chłopiec wyglądał na dużo młodszego niż był w rzeczywistości. Ubrania wisiały na nim. Prawdopodobnie wcześniej należały do grubego kuzyna, który po prostu z nich wyrósł. Ogólnie chłopczyk był mocno zaniedbany i Black był pewny, że również głodzony. Słowa pana Dursleya tylko to potwierdzały. Co to miała być za kara? Zakaz kolacji? To przecież barbarzyństwo!
Zaczął układać w głowie plan jak najcichszego zabrania stąd chłopca do swojej kryjówki, ale najpierw musiał ją przygotować. W niewielkim, opuszczonym domku, w którym tymczasowo mieszkał wszędzie walały się śmieci i było pełno kurzu. To na pewno nie były dobre warunki dla dziecka. Musiał zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne małemu dziecku rzeczy i miał nadzieję, że jego najlepszy przyjaciel z czasów szkolnych mu w tym pomoże. Remusa Lupina odwiedził zaraz po ucieczce z Azkabanu i po długich krzykach, paru zaklęciach i wyzwiskach wilkołak w końcu mu uwierzył i postanowił jakoś pomóc. Z tego, co Syriusz zdążył się dowiedzieć przed przyjściem na Privet Drive Remus zaczął przeszukiwać akta i mówił nawet coś o przekonaniu Dumbledore’a. Syriusz był pewny, że pomoc wpływowego dyrektora Hogwartu na pewno mu się przyda.
Będąc w postaci psa wpatrywał się w leżącego na trawie malca z rosnącym zaniepokojeniem. Temperatura dzisiejszego dnia sięgała prawie czterdziestu stopni, a chłopczyk nie miał dostępu do żadnej wody, bo Dursleyowie zamknęli dom. Zastanawiał się tylko jak temu zaradzić, bo przecież będąc poszukiwanym mordercą nie mógł tak po prostu wejść do sklepu i poprosić o butelkę wody.
Chłopczyk patrzył na niego lekko zamglonymi oczkami. Uśmiechał się słabo. Po chwili podpełzł chwiejnie do psa i ułożył się przy nim zwijając w kulkę. Syriusz położył delikatnie łeb na ramieniu chłopca i przymknął błękitne oczy.

Oboje musieli zasnąć, bo z letargu wyrwał Syriusza wściekły głos Vernona Dursleya.
- Gdzie miałeś być, cholerny bachorze?! Czy ty nie rozumiesz najprostszych poleceń?!
Nim Black się zorientował, co się dzieje, Harry został brutalnie wyrwany z pomiędzy jego łap i pociągnięty za ramię w górę. Jego nóżki nie sięgały ziemi i chłopczyk zakwilił z bólu. Został wciągnięty do samochodu, nim Syriusz zareagował. Mężczyzna w ciele psa zaklął w myślach. Powinien być bardziej uważny, ostrożny. Gdyby to nie Dursley złapał chłopca mógłby to zrobić jakiś śmierciożerca. Od jakiegoś czasu chodziły pogłoski, że Czarny Pan znowu się pojawił i zaczyna swoją działalność. Black wolał nie myśleć o tym teraz i zająć się przygotowaniem kryjówki. Przyjdzie po Harry’ego w nocy i zabierze go w bezpieczne miejsce.

Harry kręcił się na swoim materacu wsłuchując się w odgłosy dochodzące zza drzwi do komórki pod schodami. Niedawno obudził się z wyjątkowo nieprzyjemnego koszmaru i był to jeden z takich momentów, w których na prawdę chciał mieć kogoś, do kogo mógłby się po prostu przytulić.
Mały Potter czuł się coraz gorzej. W główce mu się kręciło z głodu, bo nie jadł ani obiadu ani kolacji. Oddychał ciężko z rosnącego pragnienia. Wuj nie pozwolił mu nawet się napić, argumentując to tym, że był nieposłuszny. Z powodu odwodnienia wszystkie mięśnie chłopca drżały z każdym ruchem, płuca łapczywie łapały chlusty gorącego, dusznego powietrza, które nie przynosiło ukojenia.
Harry w końcu poczuł, że jeśli zaraz się nie ochłodzi to zemdleje. Udało mu się otworzyć drzwi od komórki i wyczołgać się na korytarz. Podniósł się powoli i ruszył chwiejnie w stronę drzwi na taras. Z trudem, ale udało mu się je otworzyć. Jednak zaraz poczuł, że wyjście na dwór niewiele da. Na zewnątrz było tak samo gorąco jak w środku.
Jęknął cicho i osunął się na trawę. Jeśli wejdzie do kuchni i napije się czegokolwiek i przyłapie go wuj to bardzo prawdopodobne jest to, że nie dostanie jeść przez kolejny następny dzień, a tego Harry by już nie wytrzymał. Zapłakał cicho kuląc się na ziemi.
Nagle, jak przez mgłę poczuł, że ktoś go podnosi. Nie były to jednak agresywne ramiona wuja Vernona ani kościste ciotki Petunii. Ręce, które przytuliły go do szerokiego torsu były delikatne i zarazem dawały poczucie bezpieczeństwa. Zatonął w nich czując, że coraz bardziej odpływa.

Syriusz patrzył na dziecko w swoich ramionach z coraz większym przerażeniem. Chłopczyk był gorący i prawdopodobnie miał wysoką gorączkę. Widać było, że jest mocno odwodniony i osłabiony. Black nie zamierzał dłużej czekać, aż malec do końca zemdleje i ruszył w stronę drogi. Nim zdążył zrobić dwa kroki poczuł oszałamiający ból w całym ciele. Jęknął i osunął się na kolana tracąc kontakt ze światem.

Harry, który jeszcze nie do końca stracił przytomność poczuł, że ramiona, w których było mu tak dobrze, rozluźniają się, a on sam zostaje zabrany w całkiem inne objęcia. Te absolutnie nie dawały poczucia bezpieczeństwa. Na granicy świadomości próbował się wyszarpać, ale co może zrobić trzylatek w starciu z dorosłym mężczyzną. Ręce zacisnęły się na jego chudym ciałku mocno, wręcz boleśnie. Zakwilił cicho i przestał się ruszać.

Lucjusz Malfoy patrzył na dzieciaka w swoich ramionach z widoczną pogardą. Zadanie wykonane. Miał złapać chłopca, a Czarny Pan powiedział, że jak wróci to się nim zajmie. Coś było dziwnego w tonie, jakiego użył Lord, ale Malfoy jako wierny śmierciożerca nie zamierzał się nad tym zastanawiać. Myślał tylko, co zrobić z nieprzytomnym Blackiem. Voldemort nic nie mówił na jego temat, więc Lucjusz sam musiał podjąć decyzję. W końcu chwycił nieprzytomnego mężczyznę za ramię i teleportował się z nim. Teoretycznie mógłby zostawić animaga na trawniku wujostwa Pottera, ale mógł się jeszcze przydać. Malfoy nie zamierzał przez następny tydzień niańczyć dzieciaka, a Black, jako przykładny ojciec chrzestny, powinien się nim dobrze zająć.
Idąc korytarzem willi należącej do Czarnego Pana zastanawiał się, dlaczego tak łatwo udało mu się złapać chłopca. Przecież podobno Dumbledore rzucił jakieś skomplikowane zaklęcie na dom Pottera, dzięki któremu miał być bezpieczny. Nie miał też pojęcia, skąd Lord wiedział z góry, że mu się uda.
W końcu udało mu się dojść do lochów i znaleźć odpowiednią celę. W środku panował okropny chłód, ale śmierciożerca się tym nie interesował. Rzucił bezwładne ciało mężczyzny na podłogę, a chłopca położył dużo delikatniej pod ścianą. Mimo wszystko Czarny Pan powiedział, że chłopak ma być cały i zdrowy. Po chwili wyszedł zatrzaskując solidne drzwi.

Regulus Black nie miał łatwego życia. Przez pierwsze dziesięć lat był pod wpływem swoich rodziców-śmierciożerców i to przez nich wpakował się w to bagno. Jak był młodszy podziwiał swojego starszego brata Syriusza za jego upór i buntowniczość. Starszy chłopak nigdy nie interesował się czystością krwi i miał gdzieś to jak bardzo wkurza tym rodziców. Później, w szkole, przez to, że wylądował w Slytherinie, dostał się pod wpływy starszych Ślizgonów i zaczął inaczej myśleć. Podczas gdy wcześniej miał doskonały kontakt z bratem, wtedy się urwał. Syriusz parę razy próbował przemówić mu do rozumu, ale był nieugięty. Gdyby tylko wtedy przejrzał na oczy... A teraz siedzi w tym bagnie po uszy. Jeszcze teraz, gdy Czarny Pan wyjechał reszta śmierciożerców zaczęła samowolnie działać. Regulus zrobiłby wszystko, by to w końcu się skończyło.
Zamyślony nie zauważył, że idzie prosto na Malfoya. Blondwłosy mężczyzna chwycił Blacka mocno za ramię zatrzymując go w miejscu.
- Spieszysz się gdzieś?
- Nie...
- Więc zajmiesz się przez ten tydzień dwoma osobami w lochach. Czarny Pan kazał się zając się chłopakiem. Mają dostawać tylko tyle jedzenia, by dzieciak się najadł, Black może zdechnąć z głodu.
- Mój brat tu jest? – zapytał, starając się ukryć jakiekolwiek uczucia.
- Tak. W końcu masz szansę się na nim odegrać – Malfoy uśmiechnął się złośliwie. – Skrzaty będą ci przygotowywały jedzenie, ty masz je tylko zanieść, a jak Black zdąży zdechnąć to pozbądź się ciała, jasne?
- Ta.

Syriusz obudził się, czując ogłuszający ból głowy i ramienia. Leżał na ziemi, na którą widocznie został brutalnie rzucony. W głowie mu się lekko zakręciło, gdy podniósł się do siadu. Zadrżał z zimna.
Pomieszczenie, w którym się znajdował było niewielkie, w rogu stało wiaderko, mające prawdopodobnie służyć jako toaleta, a tuż nad sufitem znajdowało się małe okienko z kratami. Na zewnątrz panował mrok, słońce jeszcze nie wstało. Syriusz stwierdził, że musiał być nieprzytomny parę godzin. Rozejrzał się niepewnie dookoła i od razu zauważył Harry’ego skulonego na ziemi. W jednym momencie znalazł się przy nim i wziął go w ramiona. Chłopiec był ubrany tylko w cienką, za dużą koszulkę i mocno sprane spodenki, a w pomieszczeniu panował nieprzyjemny chłód. Gdy dotknął czoła dziecka aż syknął. Było gorące.
Black położył się na plecach pilnując, by żadna część ciała malca nie dotykała przejmująco zimnej podłogi. Otoczył dziecko ramionami nie przejmując się tym, że on sam drży z zimna. Ważny był tylko Harry.
Gdy znowu się obudził zauważył, że w celi jest dużo jaśniej. W następnej chwili usłyszał kroki na korytarzu. Ktoś szybkim krokiem zbliżył się do drzwi.
Syriusz podniósł się powoli do siadu trzymając małego chłopca na swoich kolanach.
- Reg? – szepnął z niedowierzaniem. – Przecież nie żyjesz.
- Jak widać mam się całkiem dobrze, bracie.
- Ale... Reg, musisz mi pomóc. Harry... on nie może tu zostać. Błagam cię, weź go stąd – prosił.
- Wybacz, bracie. Jedzenie będziecie dostawać tylko rano i wieczór. Po godzinie je wezmę.
Syriusz spojrzał na małą miseczkę owsianki i plastikowy kubeczek z sokiem dyniowym.
- To trochę mało – wyszeptał, mocniej zaciskając ramiona wokół chłopczyka.
- I więcej nie będzie – syknął Regulus z kamiennym wyrazem twarzy. – To on ma się najeść, nie ty. Za tydzień i tak obaj będziecie martwi.
Wyszedł głośno trzaskając masywnymi drzwiami.

Syriusz zacisnął powieki czując dławienie w gardle. Za tydzień będą martwi, czyli za tydzień pojawi się tu Voldemort. Czuł taką cholerną złość za każdym razem, gdy o nim myślał. Ale teraz nie było czasu na jakiekolwiek wspominanie, czy rozpamiętywanie.
Przysunął się bliżej miseczki z owsianką. Ułożył Harry’ego wygodniej w ramionach i chwycił łyżeczkę. Nabrał odrobinę jedzenia i delikatnie podał je dziecku. Chłopiec był już na wpół przytomny, ale i tak nie chciał współpracować. Po paru minutach Syriuszowi udało się wmusić w malca trochę jedzenia i dwa łyki soku. Mając w pamięci słowa Regulusa resztę zjadł sam. Dosłownie pięć minut po tym jak skończył, młodszy Black wrócił do pomieszczenia i przywołał do siebie naczynia.
- Reg... Błagam...
Ale drzwi tylko trzasnęły głośno.

Harry przez cały dzień spał otoczony jego ramionami i resztkami szaty. Gorączka chłopca nieco spadła po podaniu mu jedzenia, ale Syriusz nadal obawiał się, czy chłopiec przeżyje kolejny tydzień. Wieczorem chłopczyk nadal nie chciał jeść, ale za to wypił trochę więcej. Zaraz po tym znowu zasnął.
Kolejny dzień wyglądał prawie tak samo, z tym, że Syriusz czuł się coraz gorzej z powodu przenikliwego chłodu i ciągłego niedojadania. Dopiero trzeciego dnia więzienia zauważył, że coś jest nie tak. Harry nie leżał na jego piersi, ale siedział na niej wbijając lekko swoje kościste kolana w jego żołądek. Syriusz uchylił powoli powieki.
- Dzień dobry, prose pana – wyszeptał chłopczyk, patrząc na niego płochliwym wzrokiem.
- Dzień dobry, Harry – Black uśmiechnął się czule i usiadł przytrzymując malca, by się nie zsunął z jego kolan. – Jak się czujesz, dzieciaku?
- Dobze, prose pana.
- Mam na imię Syriusz. Jeśli chcesz możesz mi mówić po imieniu.
- Mogę?
- Tak, dziecino, możesz.
Na twarzy chłopca pojawił się pierwszy szczery uśmiech. Syriusz poczuł, że mógłby patrzeć na niego godzinami.
Drzwi głośno się otworzyły i Regulus jak przez ostatnie dwa dni przyniósł im owsiankę i sok dyniowy. Syriusz popatrzył na niego zranionym wzrokiem, ale tym razem już nie prosił. Przysunął się bliżej jedzenia i pomógł chłopcu zjeść. Tego dnia znowu dostało mu się resztki owsianki i dwa łyki soku dyniowego. Nie było to dużo, ale jego żołądek natychmiast przestał skręcać się z głodu. Uśmiechnął się lekko do Harry’ego, rzucając puste naczynia w stronę drzwi. Skrzywił się lekko, gdy się nie rozwaliły.

Dni mijały powoli i Syriusz starał się przez ten czas choć poznać swojego chrześniaka. Widział, że chłopiec coraz bardziej się do niego przywiązuje. Po części cieszył się z tego, ale z drugiej strony nie chciał, by trzylatek cierpiał po jego śmierci. Syriusz czuł, że nie wytrzyma tego tygodnia. Coraz gorzej się czuł. Na początku był w stanie wstać i podać chrześniakowi jedzenie, trzymając go jednocześnie na rękach, ale teraz nie miał na to siły. Kręciło mu się okropnie w głowie, a każdy ruch powodował kłujący ból w zdrętwiałych mięśniach. Siedział na ziemi, ledwo kontaktując ze światem. Wiedział, że Harry drzemie na jego kolanach zaciskając piąstki na jego koszuli. Usłyszał, że ciężkie drzwi uchylają się na moment. Prawdopodobnie Regulus przyniósł jedzenie.
Mały Potter przebudził się i spojrzał na wejście. Mężczyzna stojący w nich był tak łudząco podobny do Syriusza, z tą różnicą, że jego włosy były krótsze, a oczy stalowoszare. Strażnik położył na ziemi jedzenie i spojrzał na siedzącego pod ścianą Blacka z nieodgadnionym wyrazem twarzy. W jego oczach błysnął ból, ale prawie natychmiast odwrócił wzrok. Wyszedł trzaskając drzwiami mocniej niż zazwyczaj.
Harry zsunął się z kolan Syriusza i podszedł do jedzenia. Jago bose stópki zaprotestowały lekko w zetknięciu z lodowatą podłogą. Chwycił łyżeczkę z zamiarem zjedzenia owsianki, ale zamarł na moment. Spojrzał na swojego ojca chrzestnego z niepewną miną. Mężczyzna musiał być przecież głodny. Wczoraj nie zjadł kompletnie nic, a Harry wiedział, co to znaczy być głodnym. Chwycił miseczkę w obie ręce i podszedł bliżej.
- Sylius? Chces trochę?
- Nie, maleńki – wychrypiał mężczyzna starając się przywołać na twarz uśmiech. – Jedz, ja nie jestem głodny.
- Ale nic wcoraj nie jadłeś – szepnął chłopczyk ze łzami w głosie.
Syriusz westchnął miękko i uchylił powieki.
- No dobrze. Zjem troszeńkę.
Pozwolił sobie na dwie łyżeczki owsianki i odsunął od siebie jedzenie.
- Już więcej nie mogę – uśmiechną się do chłopca. – Teraz ty jedz.
Harry widocznie zadowolony z małego sukcesu zaczął jeść nieświadom, że żołądek Syriusza ściska się boleśnie, a w głowie mu szumi.

Regulus zatrzasnął za sobą drzwi celi pozwalając sobie, by trzasnęły głośno. Jutro przyjeżdża Czarny Pan. Nie potrafił się tego doczekać. Śmierciożercy znowu zobaczą, gdzie jest ich miejsce. Poza tym chciał, by dwaj więźniowie w końcu przestali cierpieć. Ból w oczach jego brata ranił go mocniej niż było to po nim widać. Kiedyś, jak był mały, kochał swojego starszego braciszka całym sercem. Teraz zdał sobie sprawę, że w tej kwestii niewiele się zmieniło. Gdy patrzył na Syriusza i jego zamglone z bólu i osłabienia oczy czuł, że jego serce ściska się boleśnie.
Na początku myślał, że Black jednak będzie jadł na pół z chłopcem i powalczy o to, by stanąć przed Czarnym Panem z dumnie uniesioną głową i w takiej pozie umrze. Coś, czego Regulus nie rozumiał kazało Syriuszowi poddać się i skupić tylko na swoim malutkim chrześniaku. Widać było, że starszy z rodzeństwa zrobi wszystko, by Harry dożył spotkania z Voldemortem. Ale to, dlaczego tak bardzo zależało na tym mężczyźnie, było jedną wielką zagadką.

Na zewnątrz było już całkiem ciemno, gdy Regulus niósł ostatni posiłek swoim więźniom. Miał nadzieję, że Syriusz umrze w nocy, zanim Voldemort wróci, by nie musiał cierpieć tortur. Nie chciał widzieć brata w takim stanie, w jakim zwykle są zostawiani więźniowie po zabawie śmierciożerców.
Zatrzymał się przed masywnymi drzwiami celi i zdjął zaklęcie zamykające. Wszedł powoli do środka i w tym momencie naczynia z jedzeniem wyślizgnęły się z jego rąk.
Patrzył w szoku na leżącego na lodowatej podłodze Blacka i małego chłopca starającego się zrobić cokolwiek, by obudzić swojego chrzestnego. Nie zdawał sobie sprawy, że widok martwego brata tak bardzo nim wstrząśnie. Przecież jeszcze przed paroma sekundami życzył Syriuszowi, by umarł przed świtem, a teraz... Czuł dziwne dławienie w gardle. Nie. Jego brat nie mógł być martwy. Przecież to... to zwyczajnie niemożliwe.
Nagle dotarło do Regulusa, że powinien zrobić coś wcześniej. Że nie powinien tak bardzo martwić się swoim bezpieczeństwem. Że należało zabrać ich stąd na samym początku.
Teraz mógł zrobić tylko jedno. Podszedł szybko do płaczącego chłopca i owinął ramiona wokół niego podnosząc z zimnej podłogi. Odwrócił się, nawet nie spojrzał na leżącego na ziemi Syriusza i zacisnął mocniej ręce.
- Już dobrze. Zaraz będziesz bezpieczny.
- Sylius... On się nie rusa. Obudź go! On tes musi iść! – wykrzyknął Harry, patrząc na Regulusa z błaganiem w oczkach.
- Przykro mi, Harry. On już nie może... wstać.
- Ale on... Stój! Ja nie scem! Gdzie idzies?!
- Muszę cię stąd zabrać. Chciał, byś był bezpieczny.
Nie zważając na głośne protesty i płacz malca, Regulus ruszył korytarzem kierując się do tylnego wyjścia. Postanowił, że przejdzie przez niewielki park znajdujący się za rezydencją i teleportuje się w lesie za nim. Tam już prawdopodobnie nie sięgały tarcze antydeportacyjne. Teraz miał tylko nadzieję, że nie natknie się na innych.
Korytarz, którym szedł był całkiem ciemny, ale nie zapalał różdżki. Nie wiadomo, czy nie natknie się na jakiegoś przypadkowego śmierciożercę, więc wolał mieć ten jeden moment przewagi nad możliwym przeciwnikiem. Wyszedł zza zakrętu i nagle wpadł na jakąś wysoką postać ubraną w czarną szatę. Zadziałał instynktownie i zielone zaklęcie rozświetliło na moment korytarz. Skrzywił się i przeszedł nad martwym ciałem tym razem rzucając się biegiem w stronę wyjścia.
Zostały mu dwa zakręty, gdy usłyszał, że inni zauważyli jego zdradę. Krzyki wściekłości doszły do jego uszu i zmobilizowały go do szybszego biegu.
W końcu wybiegł na zewnątrz. Ciepłe, duszne powietrze, tak inne od tego w lochach, wdarło się do jego płuc. Przez moment nie mógł zaczerpnąć oddechu, ale słysząc szybkie kroki za nim, zmusił się, by iść dalej. Chwycił mocniej małe ciałko, by nie ześlizgnęło się z jego ramion i zaczął szeptać uspokajające słowa, które i tak nie przyniosły zamierzonego efektu. Chłopiec nadal płakał, będąc w zbyt wielkim szoku, by się uspokoić.
Nagle koło jego głowy świsnęło zielone zaklęcie. Instynktownie schylił się i przyspieszył, błagając w myślach o jakiś cud. Ale nie nadszedł.

Harry zobaczył, że wokół niego błyska zielone światło, a otaczające go ramiona rozluźniły się. Sapnął, gdy upadł na wilgotną od rosy trawę. Dlaczego to się stało? Obiecał, że go stąd zabierze. Chłopczyk uniósł głowę i popatrzył na brata Syriusza z lekką urazą, która zaraz zmieniła się w przerażenie. Szare oczy Blacka patrzyły w dal ponad jego ramieniem. Były bez wyrazu tak, jak wzrok kota, któremu miesiąc temu wuj skręcił kark. Wuj Vernon wtedy powiedział, że kociak już nigdy nie będzie miauczał pod jego domem i zaśmiał się tak nieprzyjemnie, że Harry nie był w stanie powstrzymać łez. Tak jak teraz. Potoczyły się po jego policzkach, gdy zrozumiał, że mężczyzna, który mimo wszystko próbował go bronić, też już nie wstanie i nie weźmie go w ramiona, by pomóc mu uciec.
Mały Potter usiadł na ziemi, po czym szybko wstał. W jego stronę biegli jacyś ludzie, a sądząc po ich minach, nie mięli dobrych zamiarów. Rzucił się do ucieczki nie patrząc, gdzie biegnie. Łzy skutecznie utrudniły mu widzenie. Odwrócił się na moment, by zobaczyć, że źli ludzie zwalniają i patrzą na coś przed nim z przerażeniem. Nie zdążył zahamować i się obejrzeć, bo wpadł w silne męskie ramiona, które docisnęły go mocno do szerokiej klatki piersiowej. Krzyknął i zaczął się wyrywać starając się kopać i gryźć.
- Spokojnie – odezwał się miękki głos tuż przy jego uchu. – Nie zrobię ci krzywdy.
Znieruchomiał. Powoli uniósł głowę, by napotkać straszne czerwone spojrzenie, które łagodził delikatny uśmiech na przystojnej twarzy. Harry poczuł się nagle na swoim miejscu. Wtulił zapłakaną twarzyczkę w ramię mężczyzny i rozpłakał się jeszcze gwałtowniej.
- Co się stało? Nie płacz już – wyszeptał dorosły i przeczesał dłonią niesforne włoski chłopca.
- Ale ja nie scem, zebyś umielał – wychlipał malec i spojrzał na niego z bólem w zielonych oczkach.
- O czym ty mówisz, Harry? Dlaczego miałbym umierać?
- Sylius mnie psytulił i umalł i on tes mnie psytulił i tes umalł – wskazała paluszkiem na martwe ciało Regulusa. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Syriusz? Syriusz Black? A co on tu robi? – spytał czerwonooki i zerknął na stojącego obok niego mężczyznę o czarnych oczach i takich samych włosach, który tylko wzruszył ramionami.
- Sprawdzę to – mruknął i odszedł szybkim krokiem w stronę lochów.
Wzrok trzymającego dziecko mężczyzny przesunął się po twarzach śmierciożerców. Jego spojrzenie nie było tak łagodne, jak gdy patrzył na Harry’ego.
- Co tu się stało?
Nie usłyszawszy odpowiedzi w jego oczach błysnął gniew. Przytulił mocniej płaczącego chłopca do siebie i odnalazł wzrokiem Lucjusza Malfoya.
- Kazałem ci się nim zająć. Dlaczego, do cholery, był z Blackiem, który, notabene, jest martwy?
- M-mój panie, myślałem...
-Błąd, Malfoy! Nie miałeś myśleć, tylko wykonywać rozkazy! Czy to tak trudno zabrać trzylatka do jego krewnych i ulokować w jakimś pokoju ze skrzatami do dyspozycji?! Wszyscy wynocha stąd! I zróbcie coś z Blackiem – wskazał głową na młodszego z rodzeństwa i odwrócił się ruszając w stronę sporej bramy.
Harry uniósł głowę. Czy to znaczy, że ten mężczyzna nie zrobi mu krzywdy? Że wszystko będzie okej? Już miał spojrzeć na swojego wybawcę, gdy nagle z ciała Regulusa buchnęły płomienie. Z gardła Harry’ego wyrwał się krzyk. Swąd palonego mięsa wywołał u niego mdłości. Usłyszał, że mężczyzna warczy z wściekłości jakieś obelgi i przyspiesza kroku. Mały Potter schował twarz w szyi czerwonookiego. Nie był w stanie powstrzymać głośnego płaczu.

Lord Voldemort teleportował się na obrzeżach Zakazanego Lasu i zatrzymał się na moment, by uspokoić płaczącego chłopca. Gdy po chwili kołysanie i miękkie słowa nie dały efektu, przytulił malca do siebie i ruszył szybkim krokiem do zamku. Westchnął z irytacją, gdy minął go duch Prawie Bezgłowego Nicka, który pokręcił głową i stwierdził, że mógłby uspokoić dzieciaka, bo zaraz obudzi cały zamek. Gdyby to było takie proste.
Przyspieszył kroku i w końcu dotarł do gabinetu dyrektora. Wywarczał hasło i wszedł na schody. Miał tylko nadzieję, że Dumbledore jest u siebie i jakoś pomoże mu uspokoić dzieciaka, a przy okazji wyjaśni mu to, co miał mu wyjaśnić.
Otworzył ciężkie drzwi bez pukania. Albus wydawał się już czekać na niego, a wraz z nim Minerva McGonagall. Kobieta sapnęła, widząc, w jakim stanie jest dziecko w jego ramionach i spojrzała na dyrektora oburzona.
- Jak mogłeś mu pozwolić zabrać to biedne dziecko. Mówiłam ci, że nie zorientuje się i zrobi malcowi krzywdę – zrugała starszego czarodzieja.
- Dajmy się mu wytłumaczyć, Minnie – powiedział spokojnie Albus i wstał, by wziąć dziecko z ramion Toma. Chłopiec jednak uczepił się mocno koszuli czerwonookiego i rozpłakał się jeszcze głośniej. Riddle powstrzymał zirytowane warknięcie i opadł na krzesło naprzeciw biurka sadzając sobie dziecko na kolanach. Otoczył go ramionami dając mu choć odrobinę poczucia bezpieczeństwa.
- To ty powinieneś się tłumaczyć, Dumbledore. Powiedziałeś, że pomożesz mi zakończyć wojnę, ale najpierw musisz mi coś powiedzieć o Potterze. Więc słucham.
- To nie jest takie proste jak ci się wydaje, Tom. Ja...
- Powiedz mi, dlaczego osłony wokół domu chłopaka nie działały? – spytał Voldemort kołysząc lekko płaczącego malca.
- Bo okazało się, że Harry’ego nie łączą żadne więzy krwi z Dursleyami. Nie jest ich siostrzeńcem.
- Jak to? W takim razie czyje to dziecko? Samego Pottera? Adoptowane?
- Obawiam się, że to trochę trudniejsze. Widzisz, Harry narodził się w dość nietypowy sposób...
- Przestań mówić zagadkami! Czyje to dziecko? – warknął, ale podświadomie znał odpowiedź.
- Twoje, Tom – wyszeptał łagodnie dyrektor. Stanął obok mężczyzny i pogładził Harry’ego po główce. Płacz ucichł po paru sekundach, zamieniając się w czkawkę.
- To niemożliwe. Powiedziałby mi – wyszeptał Riddle, po czym pokręcił lekko głową. – Dlaczego mi nie powiedział?! Dlaczego to ukrył?!
- Doskonale wiesz, dlaczego, Tom. Zostawiłeś go. Był na ciebie wściekły...
- Wiesz, że musiałem! Wytłumaczyłem ci to! Miałeś mi pomóc i wtedy bym go odzyskał! Jakoś... wyjaśnił mu to... A teraz jest za późno.
- O czym ty mówisz, Tom? – spytał miękko Dumbledore.
- On nie żyje – skrzywił się, gdy jego głos lekko się złamał.
- Co się wydarzyło?
- Malfoy opacznie zrozumiał rozkaz. Kazałem mu zająć się chłopcem, bo chciałem wszystko przygotować. Znaleźć Pettegriew. Zniknąć. Załatwić wszystko. Ale ten dureń zabrał chłopca i zamknął z Blackiem w celi. Nie wiem, co im robił, ale jak tylko się dowiem... – zamilkł na moment tłumiąc wściekłość. – Poza tym przez tych bęcwałów nie żyje Regulus Black, a chłopiec widział, jak palą jego ciało.
- To dlatego Harry jest taki przerażony – zrozumiał Dumbledore. – Skoro on nie żyje, ty musisz sam zająć się chłopcem, wiesz o tym, prawda?
- Oczywiście – wymamrotał Tom i przymknął oczy. – Co teraz?
- Zrobimy tak, jak zaplanowaliśmy. Znikniesz jako Lord Voldemort. Umrzesz raz na zawsze. Mam nadzieję, że zrobisz wszystko, by po tych wydarzeniach Harry był szczęśliwy.
Riddle spojrzał na chłopca, a jego wzrok zmiękł.
- Dobrze się nim zajmę. Obiecuję.
- To dobrze, bo w skrzydle szpitalnym czeka na was niespodzianka – uśmiechnął się dyrektor. – Idźcie.

(Przyjmuję zakłady, jaki pairing yaoi się pojawi w kolejnej części!!! ;)) 
I jak zwykle proszę o komentarze :D
Harry