Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 27 września 2020

PDJ - Rozdział 6 – Na granicy

 Londyn, Grimmauld Place 12:

 

Syriusz rzucił szybkie spojrzenie na śpiącego na kanapie Remusa, po czym spróbował przemknąć się koło niego i użyć Fiuu. Poczuł lekkie wyrzuty sumienia z powodu swoich czynów, ale nie wystarczająco duże, żeby powstrzymały go przed działaniem pod wpływem impulsu. Doprawdy, ograniczenia, które uzdrowiciel nałożył na niego, że niby ma być nadzorowany i w ogóle było jednym wielkim nonsensem! Pewnie, był trochę stuknięty po usunięciu klątwy i uzdrowiciel Sandrilas powiedział, że minie nieco czasu, nim upora się z jej efektami. Bellatrix była ciężkim przypadkiem, kuzynka czy nie. Ale teraz czuję się dobrze! Mogę na chwilę wyjść sam. Nie jestem jakimś cholernym dzieckiem, które musi być trzymane za rączkę, kłócił się sam ze sobą Syriusz. Jestem teraz bezpieczny, nie miałem flashbacków od tygodni. No dobra… tygodnia, ale kto by liczył?

Animag odgarnął z oczu kosmyk włosów – ściął je, od kiedy wrócił do mieszkania na Grimmauld Place z Remusem. Miał na sobie luźne, szare spodnie i czerwoną koszulkę z rozpinanym kołnierzykiem. Wciąż był chudy, skutki klątwy pozbawiły go apetytu, choć Remus robił, co mógł, by zachęcić go do jedzenia, zwłaszcza obrzydliwie zdrowych rzeczy, takich jak warzywa i owoce. Syriusz zmarszczył nos. Kogo obchodzi zdrowe jedzenie?

Kiedy byłem w Azkabanie, żywiłem się wodnistym kleikiem i suszoną wołowiną dwa razy w tygodniu oraz chlebem z tłuszczem. Nie przejmowali się podawaniem warzyw więźniom, którzy mogli umrzeć, nie żeby mnie to obchodziło, bo jakoś nigdy nie lubiłem warzyw. I przeżyłem bez tego całego żywieniowego nonsensu. Syriusz prychnął szyderczo i kontynuował skradanie się w kierunku słoika z proszkiem Fiuu.

Jego dłoń właśnie się na nim zamknęła, gdy Remus obudził się i powiedział ostro:

- Ekhem! A dokąd się pan wybiera, panie Black?

- Kto, ja? – zapytał Syriusz, wsuwając słoik z proszkiem za swoje plecy i starając się wyglądać zupełnie niewinnie. – Właśnie… sprawdzałem kominek, Luni. Upewniałem się, że… uch… odpowiednio płonie.

- Niezłe kłamstewko, Syriuszu. Opowiedz mi kolejne. Co trzymasz za plecami?

- Nie wiem, o czym mówisz, Lunatyku.

- Jasne. Pokaż mi swoje ręce, Syriuszu.

- Po co? – Przełożył słoik z jednej ręki do drugie i wyciągnął lewą dłoń.

Remus zmarszczył brwi.

- A co z drugą?

Syriusz wyciągnął prawą rękę.

- Widzisz? Nic w nich nie mam.

- A teraz pokaż obie ręce na raz.

- Co to ma być, przesłuchanie? – burknął Syriusz.

- Pokaż – nakazał Remus, wstając i podchodząc, by stanąć przed nim i wyglądając, jak zirytowany rodzic z psotnym dzieckiem.

Syriusz powoli wyciągnął obie dłonie zza pleców. Były puste.

Remus skrzywił się. Był niemal pewny, ze jego przyjaciel zwinął proszek z płaszcza, ponieważ obecnie go brakowało. Potem przypomniał sobie żart, kiedy to Syriusz i James ukryli przemycone produkty Zonka w…

- Odwróć się, mądralo!

Syriusz cofnął się.

- Ach, czekaj chwilę, Luniek! Mówiłem ci, nie mam nic do ukrycia, więc dlaczego mi nie wierzysz?

- Ponieważ cię znam, Syriuszu Orionie Black. Za każdym razem, gdy zgrywasz niewiniątko oznacza to, że coś knujesz. – Zrobił okrężny ruch dłonią.

- Auuu… cholera jasna! – jęknął Syriusz i odwrócił się.

- Aha! – krzyknął Remus i wyrwał słoiczek z proszkiem z paska Syriusza. – Jak to nazwiesz, mój panie? Planujesz wizytę w św. Mungo?

- Nie wiem, jak to się tam znalazło!

- O tak, po prostu wyskoczyło z płaszcza i znalazło się w twoich spodniach, tak? – Remus potrząsnął głową z rozczarowaniem. – Naprawdę myślałeś, że możesz przemknąć się obok mnie, Łapo? Jestem wilkołakiem, na miłość boską!

- No i? Muszę się stąd wydostać, Lunatyku. Nie znoszę tego, że jestem tu zamknięty.

- Syriuszu… - jęknął Remus. – Wiesz, że nie powinieneś wychodzić sam.

- Chciałem się tylko przejść, Luniek. Dziesięciominutowy spacer ulicą, co w tym złego?

- Syriuszu, wiesz, dlaczego nie mogę zostawić cię bez nadzoru. Ostatnim razem, jak wyszedłeś sam jako pies, by zaczerpnąć powietrza, niemal ugryzłeś dziecko, pamiętasz? – zapytał Remus, kładąc ręce na biodrach. – Łapo, nie jest z tobą dobrze…

- Jest! To było w zeszłym tygodniu! Teraz mi lepiej, uzdrowiciel Sandrilas tak powiedział.

- Jak możesz tak mówić, Syri, kiedy masz flashbacki i gdy je dostajesz, jesteś tak nieprzewidywalny jak ranny smok? Przykro mi, ale jeśli chcesz wyjść, musisz znosić mnie. To dla twojego własnego dobra.

- Brzmisz jak moja matka – mruknął jego najlepszy przyjaciel. – Zawsze powtarzała, że to, gdy próbowała mnie zmusić do brania tych okropnych eliksirów. Nie jestem małym dzieckiem, do cholery!

 - Z pewnością jak dziecko się zachowujesz – zauważył wilkołak. – Posłuchaj, wiem, że to trudne, ale próbowani się w taki sposób wymknąć ci nie pomoże, tylko pogorszy sprawę. Czułbyś się strasznie winny, gdybyś skrzywdził dziecko albo jakąś niewinną osobę, wiem to. Bez względu na to, jak dobrze się czujesz, nie możesz bezpiecznie wychodzić samemu.

- Nie wiesz tego, Remus! Przynajmniej pozwól mu spróbować.

- Przepraszam, Syri. Ale nie mogę zaryzykować.

Syriusz skrzywił się ze złością.

- Nie ufasz mi, prawda? Sądzisz, że jestem szalony, czyż nie? Cóż, nie jestem! Sn-Severus zdjął klątwę. Nic mi nie jest!

- To kłamstwo, przyjacielu, i oboje dobrze o tym wiemy – powiedział cicho Remus. – Możesz nie być pod wpływem klątwy Menady, ale jej skutki wciąż trwają. Zdarza się, kumplu. Nikt cię nie wini. Ale musisz nam zaufać. Uzdrowiciel Sandrilas powiedział, że nie możesz jeszcze bezpiecznie wychodzić sam.

- Co on tam wie? Nie jest mną.

- Prawda, uparty ośle. Jest o wiele mądrzejszy – podrażnił go Remus.

- Ha ha. Naprawdę zabawne. Po prostu mi nie ufasz.

- A ty ufasz sobie?

- Ja… - Syriusz zawahał się. – Co to w ogóle za pytanie?

- Ważne. Chcesz na nie odpowiedzieć?

Syriusz odwrócił wzrok. Chociaż nie chciał tego przyznać, Remus miał rację, zachowując ostrożność. Ten dzień w zeszłym tygodniu… był rozbrykany i zachwycony bieganiem na zewnątrz bez „pilnowania”, a wtedy podszedł ten dzieciak i w jednej chwili cieszył się niezłym drapaniem za uszami, a w następnej… był gdzieś indziej, Bellatrix szydziła z niego, więc zawarczał i kłapnął na nią… tyle że jej tam nie było… i niemal ugryzł małą dziewczynkę… gdyby Remus właśnie wtedy nie przybył…

- Masz rację. Niemal skrzywdziłem dziecko. Nie ufam samemu sobie. I nie powinno tak być. Nie chcę być… niebezpiecznym zwierzęciem, które powinno zostać uśpione, Remus. Pieprzona Bella! Dlaczego Snape jej nie zabił, skoro miał okazję?

- Ponieważ nie można po prostu chodzić i zabijać ludzi, bez względu na to, jak bardzo na to zasługują – westchnął Remus. – Słyszałem jednak, że skopał jej tyłek, nim wyciągnął od niej przeciwzaklęcie.

- Dobrze, ale ja wciąż mam do uregulowania rachunki z moją ukochaną kuzynką – zadrwił Syriusz.

Remus poklepał go w ramię.

- Któregoś dnia będziesz miał szansę, Syriuszu. Ale w międzyczasie powinieneś skoncentrować się na wykonywaniu poleceń uzdrowiciela Sandrilasa i dochodzeniu do siebie. Jeśli chcesz iść na spacer, chętnie cię zabiorę. Ale nie powinieneś był próbować przemknąć się za moimi plecami. To było bardzo nieodpowiedzialne i mogło mieć konsekwencje. – Remus karcąco pokiwał palcem.

Syriusz skrzywił się. Wykłady Remusa zawsze wywoływały u niego wstyd, jak kiedyś robił jego ojciec, Orion.

- Dobra, byłem głupi. Zmusisz mnie do stania w kącie, czy pójdę do łóżka bez kolacji?

Remus przekrzywił głowę.

- Może powinienem. Szkoda, że jesteś zbyt stary, żeby zlać ci tyłek, mój panie.

- Wypchaj się, Lunatyku! – warknął Syriusz. – Jestem chory i w bólu, powinieneś mnie jakoś rozbawić.

- Sam jesteś bólem. Bólem niczym wrzód na tyłku. Zjedzmy jakiś obiad, a potem możemy pójść na spacer do parku. Co ty na to?

Rozpoznając kompromis, Syriusz zgodził się.

- Dobrze. Ale mam iść jako pies czy człowiek?

- Twój wybór. Chodźmy zjeść. Umieram z głodu.

Po obiedzie Remus i Syriusz wyszli na spacer, jak obiecał Remus. Syriusz zdecydował się wyjść jako Łapa, mówiąc, że dzięki temu może biegać dookoła i nie wyglądać jak idiota, a dodatkowo to dobry sposób, by Remus mógł oglądnąć się za laskami.

- Dziewczyny lubią facetów z psami, kumplu. To może być dla ciebie doskonała okazja, Lunatyku.

Remus przewrócił oczami.

- Syriuszu, niech Merlin ci dopomoże! Jestem wilkołakiem, jaka dziewczyna poszłaby ze mną na randkę, gdy się dowie? I jak mam jej wytłumaczyć, że mój pies jest moim najlepszym przyjacielem?

- Cóż, Lupin, wiesz, co mówią. Pies jest najlepszym przyjacielem człowieka.

- Pewnie, że tak. Zrób mi przysługę, Syriuszu, i zachowuj się.

- A co to ma niby znaczyć?

- To znaczy, żebyś trzymał nos z dala od damskich koszulek.

- Luniek! Nigdy nie wąchałem kobiecych koszulek!

- Nie? A co z Mandy Armstrong podczas szóstego roku?

- Cóż, to coś innego! Byłem wtedy dzieciakiem.

- Aha. Część ciebie wciąż jest.

- Psujesz innym radość. Zastanawiam się, jak Harry dogaduje się ze starym Severusem? On jest kolejną osobą, która musi się nauczyć, co to zabawa.

- Och, myślę, że nic mu nie jest. Nawet jeśli Severus jest dość… poważny, Harry wydaje się całkiem szczęśliwy, że wybiera się do jego domu na wakacje.

- Po tym, jak traktowali go ci mugole, kto mógłby go winić? – warknął Syriusz. – Mam tylko nadzieję, że Snape nie trzyma go przykutego do laboratorium przez całą dobę.

- Jestem pewny, że Severus przyzwoicie traktuje Harry’ego.

- Tak, ale chciałbym z nim porozmawiać i się upewnić.

- Może później napiszesz do niego list. Jestem pewny, że chciałby go przeczytać.

- Tak myślisz? Sądziłem, że nie będę go teraz obchodzić, skoro ma Snape’a za opiekuna – powiedział Syriusz nieco zazdrośnie.

Lupin zerknął na swojego przyjaciela.

- Co jest, Syriuszu, chyba naprawdę jesteś… zazdrosny. Zazdrosny, że może Harry lubi Severusa i szanuje go bardziej, niż ciebie.

- To nie prawda. Nie chciałbym, żeby Harry patrzył na mnie jak na jakiś… autorytet. To największa nuda. Nie chcę być skostniałym człowiekiem trzymającym się zasad, jak Snape. Chcę pomagać Harry’emu, chcę, żeby mógł ze mną porozmawiać tak, jak nie może ze Snapem. Ale z powodu tych cholernych wspomnień, nie mogę tego zrobić.

Słysząc tęsknotę w głosie Syriusza, serce Remusa zabolało. On także chciał, by Bellatrix Lestrange znalazła się sześć stóp po ziemią albo została spalona na stosie.

- Też bym tego dla ciebie chciał, Syriuszu. I któregoś dnia z całkowitą pewnością to się wydarzy. Ale do tego czasu musisz przestrzegać nakazów uzdrowiciela. Napisz do Harry’ego i zapytaj go, jak mijają wakacje, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej.

- Tak zrobię. I dzięki, Remusie.

- Nie ma za co. – Remus wstał. – Chodź. Przejdźmy się na spacer. Obu nam przyda się nieco ruchu.

Jakieś dziesięć minut później czarny pies biegł za frisbee, które rzucił mu w powietrze wysoki mężczyzna o siwiejących włosach. Pies wyskoczył i bez wysiłku złapał je w pysk, a potem jak diabeł uciekł między drzewa w parku. Remus uśmiechnął się szeroko, szczęśliwy, że Syriusz wciąż potrafił zatracić się w zabawie, zwłaszcza po niektórych z przerażających koszmarów, które zgotowała mu klątwa Bellatrix.

Łapa wrócił i upuścił frisbee u stóp Remusa, dysząc radośnie i merdając ogonem. No dalej, Luniek! Rzuć mocniej, dam radę złapać wszystko, co wyrzucisz! – szczeknął i opuścił swój przód na ziemię, a jego brązowe oczy zabłyszczały.

- Gotowy, chłopaku? – zapytał Remus, uśmiechając się szeroko. Rzucił frisbee najmocniej, jak potrafił.

Łapa odleciał z prędkością błyskawicy, po czym katapultował się w powietrze za żółtym dyskiem.

Jego szczęki zamknęły się na nim i pomyślał triumfalnie: Mam cię! Ha!

Potem odwrócił się i podbiegł truchtem do Remusa z wysoko uniesionym ogonem. Zapomniał, jak bardzo lubił biegać i skakać, nie musząc się martwić, że ludzie będą mu posyłać dziwne spojrzenia. Czasami fajnie było po prostu być psem, cieszyć się letnim słońcem i dotykiem trawy pod łapami.

Miał nadzieję, że te cholerne retrospekcje będą ustępować, jeśli spróbuje postępować zgodnie z instrukcjami uzdrowiciela Sandrilasa, ponieważ chciał móc spojrzeć chrześniakowi w oczy i nie martwić się, że zobaczy potwory. Potrząsnął głową i wrócił do Remusa z frisbee.

Lepiej, żebyś go przyzwoicie traktował, Snape. W innym wypadku postaram się dostać ostrej psiej nosówki i cię pogryzę!

Uniósł uszy, zbliżając się do przyjaciela, który stał i rozmawiał z ładną kobietą. Hymm. A to co? Widzisz, przyjacielu, kogo to można spotkać w parku?

Podbiegł do Remusa, machając ogonem w przyjazny sposób. Hej, Luniek, przedstaw mnie tej pani, co ty na to? Potem zatrzymał się blisko, gdy zorientował się, że ładna dziewczyna pachnie jego kuzynką, Tonks. Och, to tylko Dora. Szkoda, Lunatyku.

Potem zatrzymał się, bo ku jego zaskoczeniu, Remus uśmiechał się i śmiał z Tonks, która tym razem nie zmieniła koloru włosów na różową gumę balonową, ale zamiast tego miała na głowie bardziej spokojny złoty blond. Wyglądał na niej zdumiewająco dobrze i był zszokowany, gdy zobaczył, bo wydawało się, że równie dobrze się bawi.

No, no. Więc coś tu się święci, co? Remus i moja mała kuzynka. Jakie to… niesamowite! Usiadł i słuchał, jak dwójka rozmawia o starej sprawie, w której pomagał Remus, a wtedy Tonks wspomniała o Greybacku, wilkołaku, który przemienił Remusa, gdy ten był małym chłopcem. Remus natychmiast stracił radosną minę i obnażył zęby.

- Jeśli potrzebujesz z nim pomocy, Dora, możesz na mnie liczyć. To wilk, który musi zostać uśpiony – powiedział ponuro.

Łapa warknął gniewnie. Cholerna prawda. Ja też pomogę. Wytropię go, niczym bestię, którą jest.

- Powiem kapitanowi Shackleboltowi, że zaoferowałeś pomoc w wytropieniu go, Remusie. Jest nieuchwytny. Jak się ma Syriusz?

- Coraz lepiej. Czemu sama go nie zapytasz? – Wskazał na Łapę.

Tonks wyszczerzyła się.

- Hejka, Łapo? Jak tam sztuczki?

Łapa szczeknął i zamachał ogonem. Cześć, Dora! Dobrze wyglądasz, dzieciaku. – Trącił nosem dysk. Chcesz się pobawić?

Tonks roześmiała się i rzuciła frisbee.

- Wydaje się teraz szczęśliwszy. Czy to oznacza, że zaklęcie przestaje działać?

- Tak, następstwa stopniowo zanikają. Według uzdrowiciela Sandrilasa, Syriusz powinien dojść do siebie za mniej niż miesiąc.

- Dobrze. Cieszę się. Nikt nie zasługuje na to, co zrobiła mu moja ciotka – powiedziała cicho Tonks, a jej oczy błysnęły. – Mam nadzieję, że pewnego dnia ją złapiemy, bo powinna zostać zamknięta niczym bestia, którą jest.

- W tej sprawie nie będę się z tobą spierał – powiedział Remus. Potem odchrząknął i zapytał nieśmiało: – Czy któregoś dnia chciałabyś… uch… zjeść ze mną kolację, Doro?

- Jasne, Remus, z wielką chęcią. Gdzie? U ciebie, czy u mnie?

- Potrafisz gotować?

- Tak.

- Więc lepiej u ciebie. Nie chcę, żebyś umarła od zatrucia – powiedział Remus, a Tonks roześmiała się.

Łapa podbiegł do nich, a w jego brązowych oczach tańczyło rozbawienie. Brawo, Luniek! W samą porę! Potrzebujesz dobrej kobiety, kumplu.

- Muszę uciekać, moja przerwa prawie się kończy – powiedziała nagle z żalem Tonks. – Do zobaczenia, Lunatyku. – Stanęła na palcach i lekko pocałowała wilkołaka, po czym zniknęła, aportując się z powrotem do Ministerstwa, pozostawiając dość przyjemnie zdezorientowanego wilkołaka ze zdziwionym i czułym uśmiechem na ustach.

Łapa podszedł i trącił nosem dłoń Lunatyka. Remus podrapał go za uszami i powiedział:

- Chyba miałeś rację, staruszku.

Oczywiście, że tak. Jestem psem, wiem, jak rozpoznać dobry związek z odległości mili. Potem podskoczył i polizał twarz wilkołaka, sprawiając, że Remus skrzywił się i skarcił go za obślinienie go. Widząc szczęśliwego przyjaciela poczuł nadzieję, że wkrótce będzie wyleczony i będzie mógł wrócić do swojej starej pracy jako auror tak, jak powinno się zdarzyć.

Chciał też, by Harry był z niego dumny, bo Remus w pewnym sensie miał rację. Widział, jak Harry patrzył na Snape’a, z podziwem i szacunkiem. Chciał, żeby chłopiec patrzył tak na niego, udowodnić mu, że nie był tylko niedojrzałym tyranem, że być może był szanowanym członkiem społeczności. Opinia Harry’ego miała dla niego znaczenie, ponieważ jego chrześniak pogodził się ze swoim rywalem, Snapem, i sprawił, że postanowił on zmienić swoje życie. Mógłby być przyzwoitym ojcem chrzestnym dla chłopca, jak życzył sobie tego jego przyjaciel.

Droga może być długa, ale któregoś dnia dotrę do jej końca. A wtedy będę w stanie spojrzeć ci w oczy, Harry. Chwilę później podrzucił dysk w powietrze nosem i złapał go na nos, sprawiając, że obserwujące go dzieciaki uśmiechnęły się i zaklaskały.

- Ale fajny pies!

- Tak, powinien być w cyrku!

Łapa uniósł głowę i zaszczekał. To ja, jedyny i niesamowity Syriusz Black!

Obok niego Remus tylko potrząsnął głową. Pewne rzeczy się nie zmieniają.

 

 

niedziela, 20 września 2020

MH - Rozdział 5 – Długa droga do domu

Harry nie wiedział, jak długo biegł, nim natknął się na polną drogę, ale sądząc po wschodzie słońca, minęło sporo czasu. Był skrajnie zmęczony, obolały, głodny i spragniony, ale zmusił się do dalszego ruchu. Dodatkowy ciężar broni tylko utrudniał zadanie. Nie wiedział, jak długo był trzymany w niewoli, ale biorąc pod uwagę to, jak słabe było jego ciało, Harry mógł tylko przypuszczać, że minęło co najmniej kilka dni, odkąd cokolwiek jadł. W głębi duszy Harry wiedział, że nie przetrwa zbyt długo, skoro zaczęły się zawroty głowy. Jeśli praca w szpitalu przez miesiąc czegoś go nauczyła to rozpoznawanie oznak wyczerpania.

Wiedział też, że nie minie dużo czasu, nim ktoś zda sobie sprawę, że osobą w celi nie był Harry Potter. Kiedy to się stanie, Voldemort z pewnością będzie chciał się zemścić, a Harry nie miał ochoty na nadchodzący ból głowy. Harry wiedział tylko, że jego trening oklumencji tak naprawdę w ogóle nie powstrzymał Voldemorta. Była to kolejna sztuczka, by złapać Harry’ego w odpowiedniej chwili, gdy nie będzie myślał o niczym innym, tylko o śmierci swojego jednego opiekuna i możliwej śmierci drugiego.

Tak wiele można było uniknąć, gdybym tylko z kimś porozmawiał. Dlaczego zaufałem głosowi w mojej głowie, a nie logice? Pozwoliłem Voldemortowi wykorzystać mój smutek i przekręcić go tak, żeby pasował do jego celów. Naprawdę muszę być najgłupszą osobą we wszechświecie.

Wytrząsając tą myśl z głowy, Harry wyciągnął dominującą rękę i modlił się, by to zadziałało. Syriusz i Remus powiedzieli mu raz o awaryjnym środku transportu dla czarodziejów i czarownic. Czy wciąż zadziała, jeśli ktoś stłumił jego magię? Harry mógł mieć tylko taką nadzieję, ponieważ nie sądził, że uda mu się dotrzeć do domu pieszo. Nie wiedział nawet, czy zmierza w odpowiednim kierunku.

Odpowiedzią Harry’ego było ogłuszające BUM. Odskakując w tył, Harry zobaczył gwałtownie fioletowy, trzypiętrowy autobus, który pojawił się z powietrza tuż przed nim. Na przedniej szybie widniał złoty napis „Błędny Rycerz”. Był niesamowicie ogromny. Harry nigdy wcześniej nie widział takiego autobusu, ale szybko wyrwał się z myśli i przypomniał sobie, że nora Voldemorta nie jest aż tak daleko.

Na polną drogę zeskoczył chudy, pryszczaty młody człowiek w fioletowym mundurze.

- Witamy w Błędnym Rycerzu – powiedział głośno. Harry natychmiast zareagował, chwytając konduktora za uniform i wpychając go z powrotem do autobusu. – Hej! – krzyknął konduktor. – Puść!

- Ruszaj tym busem – nakazał Harry przez zaciśnięte zęby. – Chyba że chcesz stanąć twarzą w twarz z najlepszymi sługami Voldemorta, oczywiście.

Konduktor skrzywił się na wspomnienie imienia Voldemorta, po czym zbladł i podbiegł do kierowcy, starszego czarodzieja w bardzo grubych okularach. Harry podążył za nim do autobusu, zauważając, że nie ma w nim miejsc siedzących. Zamiast tego stało tam sześć mosiężnych łóżek, które umieszczono obok zasłoniętych okien. Płonące świece znajdowały się w kinkietach przy każdym łóżku. To z pewnością był najdziwniejszy autobus, jaki Harry kiedykolwiek widział. Na szczęście w tym momencie wszystkie łóżka były puste.

Rozległo się kolejne głośne BUM i Błędny Rycerz wystartował, a Harry szybko chwycił najbliższe łóżko, by nie wylądować płasko na plecach. Spoglądając ku kierowcy, zauważył, że konduktor patrzy na niego ze strachem. Musi myśleć, że jestem śmierciożercą. Wzdychając, Harry usiadł na łóżko i zsunął kaptur peleryny, by odsłonić twarz. Wiedział, że to jedyny sposób, by konduktor mu uwierzył, że nie jest wrogiem.

Konduktor sapnął zszokowany, robiąc kilka kroków w jego stronę, jakby chciał się lepiej przyjrzeć.

- Kurcze – powiedział cicho. – Jesteś Harry Potter! Ern, to jest Harry Potter!

Harry mógł tylko potrząsnąć głową z irytacją.

- Słuchaj, nie wiem, co się działo, ale muszę znaleźć się jak najdalej od miejsca, w którym byliśmy – powiedział ze zmęczeniem.

Konduktor najwyraźniej otrząsnął się z szoku i zbliżył się.

- Gdzie się pan musi dostać, panie Potter? – zapytał niecierpliwie. – W tej chwili jest pan naszym jedynym klientem, więc nie mamy żadnych innych przystanków. Nawiasem mówiąc, jestem Stan Shunpike, a kierowcą jest Ernie Prang. – Harry zobaczył, że Ernie spogląda na niego i kiwnął mu głową na powitanie, czym zyskał to samo w odpowiedzi. – Nie mogę w to uwierzyć! – kontynuował Stan zdumionym tonem. – Harry Potter! Całe Ministerstwo cię szukało przez ostatnie dwa dni, wiesz?

Harry zamknął oczy i westchnął. Cóż, przynajmniej teraz wiedział, jak długo tam był. Nie wiedział, dlaczego, ale myślał, że trwało to dłużej, mimo że przez większość czasu był nieprzytomny.

- Trzy dni? – zapytał cicho. – To były tylko trzy dni?

Stan położył dłoń na ramieniu Harry’ego.

- Mamy zabrać pana do świętego Mungo, panie Potter? – zapytał łagodnie. – Jeśli jesteś ranny…

- To nie ma znaczenie – przerwał mu Harry. – Nie minie dużo czasu, nim Voldemort się zorientuje, że zniknąłem. Gdzie dokładnie jesteśmy?

- Blisko Londynu – powiedział ostrożnie Stan. – Ale jeśli jesteś ranny…

- Nie – powiedział surowo Harry. Nie zamierzał narażać życia wszystkich ludzi w Mungu na niebezpieczeństwo. Poza tym, przyjazd tam byłby tylko wielką stratą czasu, którego nie miał. Liczyło się tylko upewnienie się, że Syriusz był bezpieczny. Jego obrażenia mogły poczekać. – Nic mi nie będzie. Gdybyś mógł wysadzić mnie na stacji King’s Cross, byłbym wdzięczny. – Harry zdjął okulary i próbował zetrzeć nadchodzące zmęczenie z oczu. – Och, obawiam się, że nie mam żadnych pieniędzy, więc jeśli podasz mi swój adres to mogę ci je wysłać…

- Proszę się tym nie martwić, panie Potter – powiedział Stan, nie pozostawiając miejsca na kłótnię. – Przynajmniej tyle mogę zrobić, ponieważ nie chciałbym pozostawić cię w centrum Londynu w obecnym stanie rzecz. Co z Syriuszem Blackiem, czy Dumbledorem? Oni są odpowiedzialni za twoje poszukiwania! Chcieliby wiedzieć, że uciekłeś!

Harry wsunął okulary na twarz i napotkał spojrzenie Stana.

- Wróciłbyś do domu, gdyby to oznaczało narażenie rodziny na niebezpieczeństwo? – zapytał. – Póki nie będę pewny, że nie jestem śledzony, nie mogę zaryzykować. – Właściwie, Harry wciąż się martwił, że Voldemort jest w jego głowie i odkryje, gdzie jest Kwatera Główna Zakonu, ale nie zamierzał tego ujawnić. Im więcej o tym myślał, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że jego pierwotny plan ucieczki do domu i ostrzeżenia Syriusza nie zadziała. Wszystko, co musiał zrobić to upewnić się, że Syriusz nadal jest w domu, a nie w szponach Voldemorta. Po dzisiejszej nocy, Harry znajdzie sposób, by zbliżyć się do swojego opiekuna w neutralnym otoczeniu, które nie zdradzi niczego Voldemortowi.

Wiele rzeczy związanych z jego schwytaniem nie miało dla Harry’ego sensu. Voldemort miał doskonałą okazję, by zagłębić się w umyśle Harry’ego w poszukiwaniu informacji, ale tego nie zrobił. Mógł tak wiele odkryć, ale Czarny Pan trzymał się z daleka i pozwolił jakiejś naukowiec poszukiwać informacji, które on sam mógł się dowiedzieć w ułamku sekundy. Dlaczego? W co Voldemort grał? Czy już wiedział i to był tylko kolejny sposób, by pomieszać nastolatkowi w głowie?

Był teraz w ciągłym strachu. Czy Voldemort był w jakimś zakątku jego umysłu? Jego blizna bolała nieprzerwanie przez ostatnie kilka dni, ale Harry zakładał, że to dlatego, że tak długo był w pobliżu Voldemorta. Tak wiele popełniłem błędów tylko z powodu swoich przypuszczeń, a teraz popełniam kolejne. Harry naprawdę nie wiedział, co robić. Co się robi, gdy nie można już ufać nawet własnemu umysłowi?

Stan odsunął się o krok i przez moment przyglądał się Harry’emu, po czym ze smutkiem potrząsnął głową.

- Wciąż mi się to nie podoba, panie Potter – powiedział. – Nie moglibyśmy podrzucić pana do Ministerstwa? Na pewno jest tam ktoś, kto mógłby pomóc.

- Na pewno są tam również szpiedzy Voldemorta – odparował Harry. – W tym momencie im dalej trzymam się od magicznego świata, tym lepiej. Trudno jest stwierdzić, czy ktoś jest przyjacielem, czy wrogiem. – Spoglądając na swoje nadgarstki, Harry zauważył krew i szybko ukrył je pod płaszczem. Czuł, jak wzbiera w nim zmęczenie, ale starał się je powstrzymać. – Potrafię o siebie zadbać – powiedział cicho. – Zaufaj mi.

Nie było nic więcej do powiedzenia. Harry nie zamierzał się poddać bez względu na to, co zostało powiedziane. Wiedział, że naprawdę nie miał szans przeciwko Voldemortowi i śmierciożercom, gdy jego magia była stłumiona. Poradził sobie z jednym przeciwnikiem dzięki zaskoczeniu, ale śmierciożercy rzadko podróżowali samotnie. Ich bezpieczeństwo było gwarantowane liczebnością. Była to cecha ludzka, której Harry nauczył się dawno temu. Atakujący atakowali, gdy byli pewni, że im się uda. Obrońcy działali, gdy byli pewni, że atakujących idzie pokonać. Strach był zdecydowanie silnym czynnikiem motywującym.

Kiedy autobus się zatrzymał, pozostało już bardzo niewiele światła słonecznego. Kiedy wstał, Harry naciągnął kaptur na głowę, by ukryć twarz. Nie miał wielkiego wyboru. Twarz Harry’ego Pottera była zbyt rozpoznawalna. Harry miał przeczucie, że mugole prawdopodobnie byli już świadomi jego zniknięcia, przez co trudniej było mu pozostać anonimowym. Po prostu pozostań w cieniu. Tylko tyle mogę zrobić.

- Stacja King’s Cross, panie Potter – powiedział cicho Stan.

- Dziękuję, Stan – powiedział uprzejmie Harry i podszedł do drzwi. – Dzięki za wszystko. – Zanim Stan albo Ernie mogli coś powiedzieć, Harry wysiadł z autobusu i rozejrzał się po otoczeniu. Stacja kolejowa była wyjątkowo zatłoczona, co zmusiło Harry’ego do szybkiego wtopienia się w ruch uliczny. Autobus zniknął z pola widzenia z głośnym BUM, ale Harry wydawał się być jedyną osobą, która to zauważyła. Myślę, że to oznacza, że w pobliżu nie ma innych czarodziejów i czarownic.

Harry zachował rozluźnioną, czujną postawę, wychodząc z głównego tłumu i skręcając w lewo. Jeśli pójdzie się główną ulicą, spacer trwał około dwadzieścia minut, ale Harry nie mógł dokładnie wybrać tej trasy. Było tam zbyt wiele ludzi, którzy zauważyliby postać w płaszczu idącą chodnikiem. Merlinie, niech żadne dziecko mnie nie zauważy i nie ucieknie z krzykiem. To szybko położy kres wykonaniu tego drobnego zadania szybko. Jedyne, czego potrzebuję to zaalarmowania mugolskich władz i spowodowania zamieszania. Równie dobrze mógłbym umieścić nad sobą krzykliwy znak: „Tu Znajdziesz Harry’ego Pottera”.

Na szczęście liczba ludzi na zewnątrz mocno spadła, gdy Harry znalazł się wystarczająco daleko od stacji kolejowej. Wkrótce Harry nie miał trudności z pozostawaniem z dala od światła latarni ulicznych  i kiedy to było konieczne, wycofania się w cień, zapewniony przez duże drzewa i krzewy. Jak dotąd nie było śladu żadnego czarodzieja, czy czarownicy. Harry nie wiedział, czy to dobry, czy zły znak. Co, jeśli nikogo nie było w domu? A co, jeśli byli gdzieś, gdzie nie było ochrony, przez co Syriusz będzie bezbronny?

Harry był już prawie w połowie drogi, gdy piekący ból wystrzelił z jego blizny. Harry stłumił krzyk, spiesząc do ukrycia w dużych krzewach i opadł na kolana. Chwytając czoło, Harry ledwie zdawał sobie sprawę, że kołysze się w przód i tył, gdy ból powoli narastał. Gniew zalał całe jego ciało. Czuł intensywne pragnienie skrzywdzenia… zabicia… Nie! Wynoś się z mojej głowy! Nie chcę nikogo skrzywdzić!

Jego świat nagle rozpłynął się w słabo oświetlony pokój, wystarczająco duży, żeby pomieścić armię. Stał przed niemal dwoma tuzinami klęczących śmierciożerców. Dwóch z nich trzymało mężczyznę, którego twarz była cz kryta czymś, co można określić jako płócienna torba. Więzień próbował dzielnie stać, ale łatwo było zauważyć, że drży ze strachu. Pokój wypełniała absolutna cisza. Nikt nie ośmielił się ruszyć w obawie, że będzie poddany gniewowi swojemu przywódcy.

- Wszyscy jesteście tu dziś, ponieważ gdy tu byliście, Harry Potter zdołał uciec – syknął Harry. – Nastolatek chodził sobie wolno i NIKT NIC NIE ZAUWAŻYŁ! – Większość śmierciożerców wzdrygnęła się ze strachu. – Mieliście być przebiegli i chytrzy, ale zostaliście przechytrzeni przez cholernego Gryfona, który był NICZYM WIĘCEJ NIŻ MUGOLEM! WSZYSCY ZOSTANIECIE UKARANI ZA WASZE NIEPOWODZENIE!

Harry skupił uwagę na więźniu.

- A co do ciebie, miałem nadzieję, że twój cenny chrześniak będzie w stanie fizycznie być świadkiem twojej śmierci, ale to będzie musiało wystarczyć – wypluł, wyciągając różdżkę. Podszedł do więźnia i zdjął worek, ukazując wypełnioną strachem twarz Syriusza Blacka. – Taka szkoda, że chłopiec, który przeżył będzie musiał ponownie zostać sierotą – powiedział kpiąco. – Na pewno przekażę twojemu chrześniakowi pozdrowienia.

Syriusz próbował się wyrwać z uścisku dwóch śmierciożerców i natychmiast został trafiony klątwą Cruciatus. Ból przeszył ciało Harry’ego, ale żaden krzyk nie dotarł do jego uszu. Zarówno Syriusz, jak i Harry wydawali się wykorzystywać każdą odrobinę siły, by milczeć. Harry był ledwo świadom ciepła podchodzącego z wisiorków na jego klatce piersiowej. Chciał się tego chwycić, ale nie mógł zmusić swojego ciała do ruchu. W końcu różdżka została opuszczona, a ból dramatycznie się zmniejszył. Syriusz podniósł głowę i spojrzał na niego z nienawiścią. Na jego twarzy było kilka siniaków, a dolna warga krwawiła. Cokolwiek się stało, Harry wiedział, że Syriusz podjął walkę.

Harry wiedział, co nadchodzi, gdy cisowa różdżka z rdzeniem z pióra feniksa uniosła się i wycelowała w głowę Syriusza. Chciał to powstrzymać. Chciał to jakoś powstrzymać, ale był zbyt wyczerpany i czuł zbyt wielki ból, by zrobić cokolwiek poza obserwowaniem. Chciał powiedzieć Syriuszowi, żeby uciekał, ale słowa utknęły mu w gardle. Nigdy w całym swoim życiu nie czuł się aż tak bezradny. Znowu czuł się tak, jak przy Remusie. Spóźnił się, by uratować Syriusza, tak samo jak było z Remusem.

Ból z blizny zaczął się zmniejszać, ale dopiero po tym, jak Harry usłyszał: „Avada Kedavra”, jednak tym razem powiedział to nienawistny głos Voldemorta, a nie jego własny. Pojawiło się zielone światło, a następnie ciemność. Otwierając oczy, Harry ponownie znalazł się otoczony krzewami i nie mógł powstrzymać pochłaniającej go rozpaczy. To nie miało się wydarzyć! Nic z tego nie miało się wydarzyć! Syriusz miał być bezpieczny w domu, a nie złapany przez Voldemorta!

W tej chwili Harry nie chciał nic innego, tylko umrzeć. Ból w sercu był potworny. Syriusz i Remus byli całym jego życiem. Co miał zrobić bez nich? Jak miał bez nich przeżyć? Wciąż widział strach w oczach Syriusza. Strach, którego sobie nie przypominał. Strach, który nie wiedział, że istnieje…

Chwila! Czy to możliwe? To tylko kolejna sztuczka? Czy mógł się odważyć i mieć nadzieję? Czy Syriusz rzeczywiście mógł żyć, a to był tylko podstęp, by Harry zrobił coś niesamowicie głupiego… znowu? Harry nie wiedział, co robić. Naprawdę nie sądził, by mógł znieść więcej bólu. To było o wiele gorsze niż klątwa Cruciatus. Nic nie mogło równać się z bólem, spowodowanym utratą rodziny. Czy to właśnie czuli Remus i Syriusz, gdy Potterowie zostali zabici? Jakim cudem udało im się to przetrwać?

Kilka cichych trzasków szybko wyrwało Harry’ego z myśli. Znał ten dźwięk. To dźwięk teleportacji. Sięgając w swoje szaty, Harry owinął palce wokół miecza, spoczywającego przy jego lewym biodrze. Nie miało już znaczenia to, kto przybył. Umysł Harry’ego powrócił do pierwotnego instynktu przetrwania i ochrony.

- Hej ty – zawołał znajomy głos. – Co ty tu robisz?

Harry powoli wstał, ignorując iskry bólu, pochodzące z każdego ruchu, i odwrócił się, dostrzegając cztery postacie, stojące w bezpiecznej odległości od niego z wyciągniętymi różdżkami. W ciemności nie mógł rozróżnić ich twarzy, ale dostrzegł, że są to trzej czarodzieje i jedna czarownica. Czarownica była chuda, ale nie przesadnie. Trzej czarodzieje byli szczupli, ale mieli mięśnie, co dawało onieśmielające wrażenie.

- To, co tu robię, to moja sprawa – powiedział chłodno Harry. – Najlepiej będzie, jeśli mnie zostawicie w spokoju.

Jeden z czarodziejów zrobił krok w jego stronę i uniósł różdżkę do piersi Harry’ego.

- Najlepiej będzie, jeśli się przedstawisz – powiedział. – W razie potrzeby nie zawahamy się użyć siły.

Ja też nie. Harry wiedział, że słyszał ten głos wcześniej, ale nie mógł sobie przypomnieć, gdzie.

- Łatwo ci mówić, skoro jest czterech na jednego – odparował Harry. – Może wy powinniście się pierwsi przedstawić.

- Może powinniśmy go po prosztu ogłuszyć – powiedział cicho jeden z czarodziei. – Może pomoże nam znaleźć Harry’ego…

Oczy Harry’ego rozszerzyły się. Zdecydowanie znał ten głos. Nie można było pomylić głosu byłego reprezentanta.

- Viktor? – zapytał ostrożnie, robiąc krok w jego stronę. Nie mógł w to uwierzyć. Co Viktor Krum robił w Londynie? – Viktor Krum? – Drżącymi dłońmi Harry puścił miecz, uniósł ręce i zsunął kaptur, by ujawnić twarz.

Viktor uniósł różdżkę i uliczkę wypełniło światło. Harry podniósł rękę, by osłonić oczy , ale nim mu się to udało, znalazł się w gwałtownym uścisku. Ból przeszył jego ciało, sprawiając, że Harry krzyknął. Natychmiast został uwolniony i upadł na kolana, łapiąc oddech. Światła błysnęły przed jego oczami, ale gdy kilka razy zamrugał, wszystko wróciło do normy. Ktoś ukląkł przed nim i położył dłoń na jego ramieniu. Unosząc wzrok, Harry zbladł na widok zatroskanej twarzy Syriusza, po czym wyciągnął miecz i umieścił go pod szyją Syriusza.

Syriusz popatrzył na Harry’ego zszokowany, po czym nerwowo zerknął na miecz.

- Harry, co ty robisz? – zapytał. To ja. Midnight. Nie pamiętasz?

Ręce Harry’ego drżały, gdy próbował utrzymać miecz w miejscu. Dlaczego nagle stał się on taki ciężki?

- W ciągu ostatnich trzech dni mój świat osunął mi się spod nóg – powiedział trzęsącym się głosem. – Właśnie widziałem, jak umierasz z ręki Voldemorta, więc wybacz mi, jeśli nie biorę wszystkiego za pewnik. Jeśli naprawdę jesteś Syriuszem Blackiem, nie masz problemu, żeby to udowodnić

Syriusz skinął lekko głową i po trzasku, na miejscu Syriusza siedział duży, kudłaty pies. Tylko tyle Harry potrzebował, by upuścić miecz i owinąć ramiona wokół szyi psa. Łzy wypełniły jego oczy, gdy uderzyło w niego z wielką mocą to, co się stało. Syriusz wciąż żył. Voldemort zawiódł. To było kłamstwo, sztuczka, żeby Harry zrobił coś głupiego. To nie było prawdziwe. Ten wyraz twarzy Syriusza nie był prawdziwy.

Rozległ się kolejny trzask i Syriusz wrócił, ostrożnie owijając ramiona wokół Harry’ego.

- Dzięki Merlinie, że nic ci nie jest – powiedział, chowając twarz w rozczochranych włosach Harry’ego. – Jak uciekłeś? Co ty sobie myślałeś? Gdzie byłeś? Masz pojęcie, jak się czułem przez ostatni miesiąc, nie wiedząc, czy w ogóle żyjesz, czy nie? Jak mogłeś w taki sposób odejść?

- Przepraszam – powiedział słabo Harry. Jego ramiona rozluźniły się, gdy reszta sił opuściła jego ciało. Po tak długim czasie był zbyt zmęczony, by zrobić cokolwiek. Chciał tylko spać, ale obawiał się, że jeśli to zrobi, obudzi się i odkryje, że to wszystko był sen. Ostatnią rzeczą, jaką chciał, było wrócenie do więzienia Voldemorta. – Tak bardzo przepraszam. Ja… tylko próbowałem cię chronić.

- Chronić mnie? – zapytał zdezorientowany Harry. – Harry, to ja mam chronić ciebie. Ja tu jestem dorosłym. Skoro coś było nie tak, powinieneś był mi powiedzieć, a wtedy razem stawilibyśmy temu czoło, a jeśli to konieczne wspomógłby nas Zakon. – Syriusz wypuścił drżący oddech. – Zawsze stawialiśmy czoła problemom jako zespół. Dlaczego tym razem nam nie zaufałeś?

Ręka spoczęła na ramieniu Syriusza, gdy czarownica uklękła i ujawniła swoją twarz i krótkie, fioletowe włosy.

- Syriuszu, powinniśmy zabrać Harry’ego do Kwatery Głównej – przerwała im Tonks, podnosząc miecz upuszczony przez Harry’ego. – Harry potrzebuje uzdrowiciela oraz trzeba powiadomić Dumbledore’a. Potem będzie dużo czasu na zadawanie pytań.

- Nie! – zaprotestował Harry, próbując wyrwać się z uścisku Syriusza, ale poległ. – Nie mogę tam wrócić! Proszę!

Syriusz ostrożnie przesunął Harry’ego, żeby móc napotkać jego oczy. Niezaprzeczalne było zdezorientowanie Syriusza.

- Harry, musimy cię chronić – powiedział stanowczo. – Siedziba Główna jest jedynym miejscem, gdzie nie może cię dosięgnąć Voldemort.

Harry potrząsnął głową, desperacko chwytając się koszulki Syriusza.

- Nie rozumiesz – powiedział z bólem, spuszczając wzrok na ziemię. – Voldemort… jest w mojej głowie. Zawsze w niej był. Cały czas tam czekał i gdy Remus… - Harry nie mógł powstrzymać łez. Jak miał ich przekonać do czegoś, czego sam nie mógł wyjaśnić? – Dowie się o Kwaterze Głównej. Dowie się… nie mogę… nie mogę tam wrócić. Proszę, chciałem się tylko upewnić, że jesteś bezpieczny i nie zostałeś schwytany.

- Cóż, teraz nic nie możemy na to poradzić, Harry – powiedział Syriusz, nie pozostawiając miejsca na kłótnię. – Nie pozostawimy cię samemu sobie, więc nie masz innego wyboru, jak wrócić do domu. W tej chwili ważniejsze jest zaleczyć twoje rany. Jeśli będę musiał cię ogłuszyć i zaczarować dom, żeby cię tam zatrzymać, zrobię to. – Syriusz spojrzał na Tonks, która skinęła głową na zgodę. – Dasz rady iść, Harry? – Harry skinął niechętnie głową i powoli został podniesiony przez Syriusza i Tonks. Syriusz owinął ramię wokół talii Harry’ego, podczas gdy Tonks przytrzymała lewą rękę Harry’ego. – W porządku, po prostu zamknij oczy, Harry.

Harry zrobił, jak mu kazano i nagle wszystko stało się czarne. Czuł się, jakby z każdej strony został mocno naciskany; nie mógł oddychać, żelazne opaski zacisnęły się wokół jego klatki piersiowej; jego gałki oczne odwróciły się w tył głowy; jego bębenki zostały wepchnięte głębiej w jego czaszkę. Ułamek sekundy później było już po wszystkim, a Harry został poprowadzony przez Syriusza i Tonks. Wciąż trawił go strach przed powrotem do Kwatery Głównej. Ból z blizny znacznie się zmniejszył, ale był wystarczając silny, by Harry czuł nerwowość. Wszystko go denerwowało. Naprawdę chciał wiedzieć na pewno, czy Voldemort wciąż był w jego głowie. Nienawidził nie wiedzieć, czy stanowi zagrożenie dla innych.

- Już prawie jesteśmy na miejscu, Harry – powiedział uspokajająco Syriusz, gdy weszli na zniszczone kamienne schody Grimmauld Place numer dwanaście z Charliem Weasleyem na czele.

Charlie wyjął różdżkę i stuknął nią w drzwi. Rozległo się kilka głośnych, metalicznych kliknięć, po czym drzwi się otworzyły. Charlie wpadł do środka, zaraz za nim Syriusz i Tonks, którzy pomagali Harry’emu wejść do środka, a Viktor szedł z tyłu. Drzwi jak najciszej się zamknęły, by tylko pani Black się nie obudziła. Zachowano ciszę, gdy mijali zakryty portret pani Black i szli w kierunku kuchni.

- Charlie, użyj kominka, by zwołać Dumbledore’a i Poppy – powiedział cicho Syriusz, gdy razem z Tonks w połowie nieśli Harry’ego do kuchni. – Viktor, przynieś apteczkę.

Dwóch czarodziejów skinęło głową i zrobili, co im kazano, podczas gdy Syriusz i Tonks ostrożnie zdjęli z Harry’ego szaty śmierciożercy. Harry nie mógł zmusić się do protestu, nawet gdyby chciał. Zobaczył mgłę i poczuł zawroty głowy. Czuł się, jakby był uwięziony w mgle własnego strachu. Wiedział, że musiał stawić wszystkim czoło oraz że nigdy nie zrozumieją, dlaczego. Jak mogli zrozumieć, jak to jest stracić opiekuna, a następnie usłyszeć głos kogoś, kto był dawno martwy, kto mu mówił, że pozostały opiekun zginie, jeśli zostanie? Nigdy nie zrozumieją, jak ważna jest dla Harry’ego rodzina. Rodzina była wszystkim. W chwili, gdy myślał, że Syriusz został zabity…

- Trzymaj się, Harry – powiedział łagodnie Syriusz, zdejmując uprząż na jego klatce piersiowej. – Merlinie, z pewnością byłeś przygotowany do walki. Chyba mieliśmy szczęście, że rozpoznałeś głos Viktora. – Nie otrzymawszy odpowiedzi, Syriusz spojrzał nerwowo na Tonks, po czym podciągnął krzesło i pomógł Harry’emu usiąść. Przygryzł dolną wargę, klękając przed Harrym i ostrożnie zdjął jego koszulkę, żeby zobaczyć wyrządzone szkody. – Snape nam wszystko powiedział, Harry – kontynuował, chcąc wypełnić ciszę. – Wiemy, że tamtej nocy Voldemort cię oszukał, udając Jamesa i wiemy, że stłumił twoją magię.

Viktor wpadł do kuchni z apteczką i sapnął.

- C-co oni mu zrobili? – zapytał. – Jest cały w siniakach!

Syriusz dokładnie sprawdził, czy nie ma żadnych złamanych żeber, a potem spojrzał w zamglone oczy Harry’ego w poszukiwaniu rozpoznania. Nie znalazł żadnego. Harry patrzył prosto przed siebie na nic konkretnego.

- Viktor, podaj mi sole zapachowe – powiedział nerwowo Syriusz. Viktor zrobił, co mu kazano. Syriusz otworzył małą buteleczkę i umieścił ją pod nosem Harry’ego. Tym razem otrzymał reakcję. Harry wzdrygnął się i spadłby z krzesła, gdyby Tonks go nie przytrzymała.

Syriusz położył sole zapachowe na stole i odwrócił wzrok.

- Tonks, Viktor, możecie dać nam chwilę? – zapytał drżącym głosem. Viktor skinął głową i wyszedł, ale Tonks się zawahała. Syriusz wiedział, dlaczego. Ostatni miesiąc nie był dla nich najłatwiejszy, ale był najtrudniejszy dla Syriusza. – Tonks, proszę, zaufaj mi – poprosił. Tym razem Tonks skinęła głową i wyszła z pomieszczenia. Pocierając oczy, Syriusz podciągnął krzesło i usiadł powoli, żeby być twarzą w twarz z Harrym. – Harry, proszę, spójrz na mnie.

Harry powoli przesunął wzrok, aż zieleń napotkała błękit. Ból napotkał ból. Żal napotkał żal. Ojciec chrzestny i chrześniak wiedzieli, że tak wiele jest do powiedzenia, ale żaden z nich nie potrafił zmusić się do mówienia. Harry wiedział, że przeprosiny były bez znaczenia, a Syriusz wiedział, że jakikolwiek wykład tylko zwiększy poczucie winy Harry’ego. Wykład z pewnością nadejdzie, jak również Harry pewnie przez długi czas będzie przepraszał.

- Posłuchaj, Harry, wiem, że wiele mamy do omówienia – powiedział w końcu Syriusz, chwytając różdżkę i machając nią nad nadgarstkami Harry’ego, usuwając zaschniętą krew. Potem z apteczki wyjął rolkę gaz. – Taka ucieczka była prawdopodobnie najgorszą rzeczą, jaką mogłeś zrobić, ale… chyba rozumiem, dlaczego czułeś, że musisz. – Syriusz łagodnie owinął gazę wokół lewego nadgarstka Harry’ego i jego dłoni, póki niemal niemożliwe było poruszenie nimi. – Zawsze czułeś, że to do ciebie należy ochrona wszystkich, ale musisz zrozumieć, że twój ojciec zostawił ciebie w mojej opiece. – Syriusz przeszedł do prawego nadgarstka Harry’ego. – Nigdy nie prosiłbym cię, żebyś narażał się na niebezpieczeństwo z mojego powodu.

Harry skinął głową ze wstydem. Nie wiedział, dlaczego, ale czuł się wyjątkowo nieswojo z powodu współczucia Syriusza. Część jego chciała, żeby Syriusz był zły, ponieważ wiedział, że na to zasługiwał. Zasługiwał na każdą karę Syriusza za spowodowanie tak wielu kłopotów. Zrobił dla mnie tak wiele, a ja tylko powoduję problemy. Tylko narażam ludzi na niebezpieczeństwo. Tylko zabijam innych ludzi.

Ciche pukanie do drzwi zakończyło rozmowę.

- Syriuszu? – zapytała Tonks, otwierając częściowo drzwi i wsuwając głowę przez otwór. – Dumbledore i Poppy tu są.

Syriusz skinął głową i spojrzał przez ramię na Tonks.

- Wpuść ich – powiedział, odkładając gazę i wkładając ją do apteczki.

Harry trzymał głowę pochyloną, gdy drzwi całkowicie się otworzyły. Słyszał, jak wchodzi kilka osób i sapie. Realistycznie myśląc, nie sądził, by jego rany były tak straszne. Tak, był obolały, ale to było nic w porównaniu do tego, co było wcześniej. Ból z blizny tylko go lekko irytował, co było błogosławieństwem. Nie wiedział, jak długo mógłby jeszcze znieść ten ciągły ból głowy.

Pani Pomfrey, gdy tylko odłożyła torbę medyczną na  stół, natychmiast stanęła przy Harrym, machając różdżką, by uzyskać diagnozę.

- Posiniaczone żebra, niewielki wstrząs mózgu, wyczerpanie, odwodnienie, stłumienie magii i napięte mięśnie lewego ramienia – ogłosiła, po czym opuściła różdżkę i otworzyła torbę. – Myślę, że biorąc pod uwagę to, gdzie pan był, powinniśmy być wdzięczni za to, że pan w ogóle żyje, panie Potter.

- Harry obawia się, że Voldemort jest w jego umyśla, Dumbledore – powiedział Syriusz, gdy pani Pomfrey sięgnęła do torby i wyciągnęła cztery fiolki z eliksirami o różnych kolorach. – Mówi, że Oklumencja nigdy tak naprawdę nie zadziałała.

Pani Pomfrey machnęła ponownie różdżką i krzesło, na którym Harry siedział, zmieniło się w rozkładane.

- Proszę usiąść, panie Potter – nakazała i czekała, aż Harry posłucha. Podawała mu eliksir za eliksirem, które Harry posłusznie wypijał, starając się ignorować okropny smak każdego z nich. Po trzecim Harry musiał się mocno starać, żeby nie opróżnić żołądka. Po czwartym eliksirze, Harry desperacko chciał, żeby ktoś go oszołomił. Czuł się wyjątkowo zamroczony i bardzo chory.

Głos Syriusza szybko przywołał chłopca do świadomości, że w pokoju były co najmniej trzy inne osoby.

- Jesteś pewna, że to już koniec? – zapytał zmartwiony. – Nie ma żadnych efektów ubocznych, gdy czyjaś magia jest stłumiona?

Harry powoli uniósł wzrok i zobaczył, że profesor Dumbledore zerka na niego współczująco, po czym spogląda bezpośrednio na Syriusza.

- Jego magia może być niestabilna przez kilka następnych dni, ale to zapewni mu większą ochronę, niż dotychczas – powiedział Dumbledore cierpliwie. – Magia Harry’ego zawsze działała jak mechanizm obronny, zwłaszcza gdy Harry był w niebezpieczeństwie. Jeśli Voldemort będzie próbował wejść do umysłu Harry’ego, jego magia będzie tak naprawdę jego jedyną ochroną. Jest w tym momencie zbyt wyczerpany, by fizycznie zwalczyć psychiczne ataki.

Syriusz westchnął.

- Poppy? – zapytał z desperacją.

- Normalnie byłbym przeciwny takiemu postępowaniu z pacjentem w stanie pana Pottera, ale to nie są normalne okoliczności – odpowiedziała szczerze pani Pomfrey. – Mogę tylko powiedzieć, że mentalne ataki Sami-Wiecie-Kogo to ostatnia rzecz, jakiej teraz potrzebuje pan Potter. Prawdę mówiąc, jakikolwiek stres jest mu teraz absolutnie niepotrzebny.

Harry’emu nie podobało się to, dokąd zmierzała ta rozmowa. Niestabilna magia? Co oznaczałoby to dla jego zdolności empatycznych? Posiadanie tej umiejętności było czasem trudne, ale możliwe do opanowania, kiedy tylko czuł ślady ludzkich emocji. Gdy był nimi obezwładniony… Harry zadrżał na samą myśl. Istniała też możliwość, że wrócą wybuchy. To też nie była zbyt korzystna opcja. Z pewnością nie chciał już nikogo skrzywdzić.

- Nie podoba mi się to – powiedział z wahaniem Syriusz. – Mówisz, jaki jest wyczerpany, ale chcesz dodać do tego niestabilną magię. Jeśli Voldemort chce go zaatakować, czy już nie doszłoby do tego?

- Voldemort będzie czekał, aż Harry będzie najbardziej bezbronny i niezdolny do odwetu, póki nie będzie za późno – odpowiedział profesor Dumbledore. – Najprawdopodobniej poczeka, aż Harry zaśnie.

To ma sens. Większość wizji Harry’ego miała miejsce, gdy spał. To dlatego zawsze mówiono mu, że w nocy ma oczyszczać umysł. Problemem było to, że to nie działało, gdy miał magię, a co dopiero teraz? Harry nie wiedział, co myśleć. Nie wiedział, w co wierzyć. Nie wiedział, co robić. W tej chwili Harry nie miał absolutnej pewności, jaką decyzję podjąć.

Ręka pomachała mu przed twarzą, wyrywając Harry’ego z myśli i zobaczył, że Syriusz, profesor Dumbledore, pani Pomfrey i Tonks patrzą na niego z niepokojem. Nie mogąc wymyślić nic do powiedzenia, Harry tylko odwrócił wzrok. Co miałby powiedzieć? Nie sądzę, by przywrócenie mojej magii było dobrym pomysłem, ponieważ niedawno odkryłem, że jestem empatykiem i boję się, że nadmiar emocji doprowadzi mnie do szaleństwa. To by się dobrze skończyło.

Jednak profesor Dumbledore zdawał się wychwycić niepewność Harry’ego.

- Czy jest coś, co chciałbyś nam powiedzieć, Harry? – zapytał delikatnie.

Harry potrząsnął głową. W świecie mugoli dotrzymywanie tajemnicy było obowiązkowe. Nikt nie wierzył w magię, nie mówiąc o zdolności wyczuwania cudzych emocji oraz zdolności leczenia. Czy tak samo będzie w czarodziejskim świecie? Nigdy nie słyszał o nikim z takimi specyficznymi zdolnościami. Coś takiego nie było normalne, to było jasne. Jak zareagują ludzie? Jak zareaguje Syriusz?

Syriusz podciągnął krzesło i usiadł obok Syriusza. Nie wypowiedzieli ani słowa, gdy Syriusz owinął ramię wokół barków Harry’ego i pociągnął go bliżej. Ta prosta czynność sprawiła, ze Harry natychmiast się rozpadł. W całym swoim życiu nigdy nie był tak zdezorientowany. Po prostu nie wiedział już, co robić. Ledwie czuł, jak ktoś chwyta jego lewe ramię, kładzie je na stole i przytrzymuje w miejscu. Jedyne, czego naprawdę był świadom, był fakt, że jego ojciec chrzestny, człowiek, który miał wiele powodów, żeby go nienawidzić, był przy nim, pocieszał go.

- Powinieneś wiedzieć, że pozwalam na to tylko dlatego, że Harry jest przerażony tym, że Voldemort jest w jego głowie – powiedział opiekuńczo Syriusz. – Lepiej miej nadzieję, by nie było żadnych komplikacji, Dumbledore. Nie odzyskałem swojego chrześniaka po to, żeby go ponownie stracić.

- I zrobię wszystko, co w mojej mocy, by tak się nie stało – zapewnił profesor Dumbledore. – Wiem, że wciąż obwiniasz mnie za to, z czym Harry musiał się zmierzyć, ale dam ci moje słowo, że chciałem dla niego jak najlepiej. Moją jedyną troską jest zapewnienie Harry’emu bezpieczeństwa i pomóc w jego wyzdrowieniu. Jakiekolwiek mogą być skutki uboczne, bledną one w porównaniu do tego, jaką mamy alternatywę.

Pani Pomfrey wyciągnęła z torby strzykawkę i sprawdziła, czy nie ma w niej pęcherzyków powietrza.

- Poczuje pan ukłucie, panie Potter – powiedziała ze współczuciem. – Proszę się nie ruszać. Przyjęcie mniej niż pełnej dawki może być niebezpieczne.

Harry poczuł, jak Syriusz zaciska na moment ucisk, po czym poczuł ukłucie w lewym raieniu. Niemal natychmiast Harry zaczął odczuwać coś, co mógłby określić jako mrowienie, rozpoczynające się w ramieniu i szybko przechodzące przez całe jego ciało. Wrażenie szybko zmieniło się w ból, gdy Harry poczuł, jak jego zmysły wyostrzyły się. Było to jak nagłe otworzenie drzwi, co wpuściło wszystko, co zostało zablokowane. Harry był niejasno świadomy, że jego ciało się trzęsło, gdy emocje uderzyły w niego z pełną mocą. Nie były już delikatnymi falami. Przypominały bardziej podmuch wiatru, którego nie dało się zignorować. Natychmiast ogarnęło go uczucie niepokoju, współczucia, nerwowości, a nawet strachu.

Instynkty przeważyły nad wszelkim logicznym rozumowaniem. Liczyło się tylko wyrwanie się od tych wszystkich przytłaczających emocji. Wszystko wokół niego zdawało się być zbyt żywe, by miało jakikolwiek sens. Odpychając Syriusza, Harry odwrócił się tak szybko, że stracił równowagę i spadł z krzesła. Niewyraźnie słyszał, jak ktoś krzyczy, ale nie mógł powiedzieć, kto to był. Podciągając się na czworaki, Harry mógł tylko czekać, aż magia przepłynie przez niego wraz z obcymi emocjami. Był po prostu zbyt zmęczony, by nawet spróbować z nimi walczyć.

Powoli szaleństwo zaczęło się uspokajać, ostrzegając Harry’ego, jak cicho wokół niego było. Uniósł głowę i zobaczył, że w kuchni jest kilka osób i jest znacznie jaśniejsza. Nie mógł zrozumieć, kim byli, ale w tej chwili to nie miało znaczenia. Zadawali mu ból, który czynił ich wrogami. Był teraz w trybie przetrwania. W głębi duszy nie chciał nikogo krzywdzić, ale musiał powstrzymać ból.

Postać niepewnie przesunęła się bliżej, potęgując uczucie niepokoju i przynosząc nową emocję… troskę? Osoba nie chciała go skrzywdzić, ale mimo wszystko to robiła. Harry szybko cofnął się od postaci i uniósł ręce w obronnym geście, błagając mężczyznę, żeby trzymał się z daleka. Natychmiast zniknęły podmuchy obcych emocji. Czuł się niesamowicie pusty, aż wszystko zrobiło się wyraźne. Pokój powrócił do swojego naturalnego oświetlenia i Harry mógł zobaczyć Syriusza, profesora Dumbledore’a, panią Pomfrey, Tonks, Charlie’ego Weasleya, profesor McGonagall i Viktora Kruma, patrzących na niego w szoku przez półprzeźroczystą, zabarwioną na niebiesko osłonę. Oczy Harry’ego wypełniły się przerażeniem. O co chodziło? Zaczął cofać rękę, gdy powstrzymał go głos Dumbledore’a.

- Harry, opuść tarczę – powiedział spokojnie profesor Dumbledore. – Nie skrzywdzimy cię. Jesteś już bezpieczny. Rozumiesz?

Harry był zbyt zajęty niebieską tarczą, która migotała za każdym razem, gdy poruszył palcem, by odpowiedzieć. To z pewnością było coś nowego. Jego szok przeszedł w ciekawość. Ta tarcza właśnie blokowała emocje wszystkich, by go nie dosięgały. Harry czuł, jak słabnie, ale nie odważył się spróbować obniżyć tarczy. Nie wiedział, czy poradziłby sobie z kolejnymi bombardującymi go emocjami.

Gdy wróciło racjonalne myślenie, pytania zaczęły wypełniać umysł Harry’ego. Jak to robił… i to bez różdżki? To nie było przywołanie różdżki czy nawet drobne uzdrowienie. To była potężna tarcza, którą zwykle trudno było stworzyć z różdżką. Wiedział, że był w trakcie magicznego wybuchu, ale wciąż nie był w stanie tego zrobić. Co to oznaczało? Czy miało to związek z czymś dziwnym, co odkryła ta śmierciożerczyny… McDaniels?

Nie. To nie może być to.

Harry niechętnie opuścił dłoń i patrzył, jak tarcza znika. Emocje szybko ogarnęły go, ale nie tak mocno, jak wcześniej. Emocje nieco przygarnęły, pozwalając Harry’emu naprawdę skupić się na tych, którzy go obserwowali, ale wiedział, że nie wytrzyma długo. Im szybciej znajdzie się w samotności, tym lepiej, choć miał przeczycie, że to będzie ostatnia rzecz, jaką otrzyma.

Ramiona owinęły się wokół niego, pociągając go do twardej klatki piersiowej. Nie musiał unosić wzroku, by wiedzieć, kto go trzyma. Ukrywając twarz w piersi Syriusza, Harry zamknął oczy i spróbował zignorować troskę, opiekuńczość i miłość, które pulsowały z mężczyzny. Każda myśl, że Syriusz go nienawidzi, została zapomniana. To pozwoliło Harry’emu zrobić coś, czego nie robił od dłuższego czasu… zrelaksować się. Ból z blizny zmniejszył się do poziomu irytacji, co było ulgą. Był w tej chwili zbyt zmęczony, by nawet spróbować odeprzeć psychiczne ataki.

Emocje powoli zniknęły, aż stały się delikatnymi falami, które służyły pocieszeniu, a nie bólowi. Nie miało znaczenia to, że w pokoju byli ludzie, którzy o nim rozmawiali. Liczyło się to, że czuł się bezpieczny i chroniony pierwszy raz od dłuższego czasu. Nie mógł zmusić się do martwienia, co przyniesie jutro, ponieważ w tym momencie był w jedynym miejscu, w którym desperacko pragnął być. Był w domu.

 

sobota, 19 września 2020

PDJ - Rozdział 5 – Skarb Slytherina

Harry uparcie milczał, nie chcąc spojrzeć Snape’owi w oczy, wiedząc doskonale, co w nich zobaczy – złość i rozczarowanie. Wiedział perfekcyjnie, że zachował się jak nieodpowiedzialny idiota, ryzykując życie za zakazany lot w czasie ulewy, wiedział, że zachował się jak dzieciak, do którego wcześniej porównywał go Snape i że zasługiwał na każde kujące słowo sarkazmu i potępienie, którymi zrówna go Severus. Wiedział… ale to nie powstrzymało małej części jego samego do niechęci w kierunku starszego mężczyzny. Uraz miał swoje korzenie w dzieciństwie, gdy Dursleyowie karali go za wszystko, niezależnie, czy była to jego wina, czy nie. Dorastając na Privet Drive, nie pozwalano mu wyrazić wspomnianego rozżalenia, ale w szkole było inaczej.

I prawie zawsze czuł się urażony, gdy Snape go karał, ponieważ mężczyzna był niesprawiedliwy. Dłużej już tak nie było, Harry wiedział, że zasługiwał na to, co zamierzał zrobić mu Severus, ale stare nawyki trudno było zmienić, a jeszcze trudniej o nich zapomnieć. Więc nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wrócił do starych wzorców, pozostał nadąsany i milczący, wpatrując się w podłogę, podczas gdy Severus stał wściekły.

- Panie Potter! Czy mogę panu przypomnieć, że nie jesteśmy w szkole, a obiecał mi pan, że będzie mnie pan słuchał bez pytania podczas tej podróży? A zamiast tego, widzę, że robi pan jedną z najgłupszych rzeczy, jaki można sobie wyobrazić, zaraz po tym, jak panu tego zakazałem. Wytłumacz się!

Ten ton sprawił, że się zjeżył i zanim zdążył się nad tym lepiej zastanowić, wypalił ponuro:

- Po co? I tak nie będziesz słuchał tego, co mówię, więc po co mam się wysilać?

Severus wykrzywił się, gdyż nie podobał mu się ton i postawa chłopaka.

- Powiedzenie tego może złagodzić karę, na którą sobie zasłużyłeś, Potter. A może chcesz, żebym założył, że zachowałeś się jak impulsywny idiota i wyleciałeś w burzę bez żadnego powodu?

- Nie… ale i tak w taki sposób pomyślisz, gdy ci powiem – wymamrotał do swoich butów. Nie wiedział, jak Snape to zrobił, ale sprawił, że Harry ponownie czuł się jak pięciolatek i właśnie został przyłapany na wślizgiwaniu się do komórki z kawałkiem ciasta, co było poważnym wykroczeniem w domu Dursleyów.

- Mam policzyć do trzech, panie Potter, jakbym miał do czynienia z dwulatkiem? – warknął Snape.

Harry zarumienił się.

- Mam piętnaście lat, nie dwa!

- Pańskie dzisiejsze działania były bliższe temu, co zrobiłby przedszkolak, a nie nastolatek, panie Potter! – krzyknął jego opiekun. – To twoja ostatnia szansa.

- Dobra! – poddał się, uznając, że nie może już być gorzej. – Nie planowałem się panu sprzeciwić, ale… szalałem tu i naprawdę musiałem się stąd wydostać, więc… przemieniłem się i wyleciałem przez komin. Nie wiedziałem, że deszcz będzie tak mocny i sądziłem, że wiatr się nieco uspokoił, ponieważ Hedwiga była w stanie tu przylecieć i powiedziała, że nie jest tak źle, jak się wydaje.

Severus odwrócił się w stronę drzemiącej Hedwigi, zmienił się w Warriora, żeby mógł zrozumieć odpowiedź Hedwigi.

- Niech cię diabli, ptaku! Jak mogłaś go zachęcać do wylecenia w taką burzę? A sądziłem, że sowy mają być mądre!

Sowa śnieżna spiorunowała jastrzębia wzrokiem.

- Nie obwiniaj mnie za jego lekkomyślność, Warrior! Skąd miałam wiedzieć, że zrobi coś tak głupiego? Jest twoim uczniem, może ty byś go lepiej pilnował?

- Pracowałem nad trudnym tłumaczeniem! – warknął w obronie Warrior. – Nie byłem świadom, że trzeba na niego uważać, jak na cholernego dwulatka!

- Hej! Ja tu jestem, wiecie? – zauważył Harry i natychmiast pożałował, że nie trzymał buzi na kłódkę.

Ponieważ teraz dwie pary oczu wpatrywały się w niego z ostrą dezaprobatą.

- Poszedłeś latać podczas burzy, Harry? – zaćwierkała Hedwiga z przerażeniem, siedziała czujnie na szczycie zimnego pieca, rzucając Harry’emu karcące spojrzenie swoimi dużymi bursztynowymi oczami. – Co ty sobie myślałeś, głupi pisklaku? Mogłeś ponownie złamać skrzydła albo coś gorszego!

Teraz Harry poczuł się jeszcze bardziej zawstydzony. Ale odwrócił się i warknął na Hedwigę, by złagodzić prztyk.

- Hej, to ty mi powiedziałaś, że nie jest tak źle na latanie!

Sowa śnieżna napuszyła się i wydała z siebie ostry skrzek.

- Miałam na myśli tak doświadczonego lotnika, jak ja, zuchwały ptasi móżdżku, a nie zwykłego pisklaka, który lata od ledwie kilku miesięcy.

- Jestem dobrym lotnikiem, Hedwigo!

- Nie tak dobrym, żeby latać podczas burzy. To wymaga lat praktyki, a ty jeszcze nie spełniasz tego standardu. A teraz przestań mi pyskować i nie obwiniaj mnie o własne błędy! Zdecydowałeś się wyjść i zaryzykować własne życie, Harry Jamesie Potterze, więc jeśli chcesz kogoś obwinić… obwić samego siebie! – syknęła wymownie, po czym odwróciła się do niego plecami, wyraźnie zniesmaczona.

Severus zachował kamienną ciszę, podczas gdy Hedwiga karciła swojego czarodzieja, choć nie mógł zrozumieć sowy, gdy wrócił już do swojej ludzkiej postaci, dobrze rozumiał, co miała na myśli i jasne było, że mądra sowa mocno nie pochwalała decyzji swojego pana, żeby zaryzykować życie z powody nudy. Severus był wściekły. Czy chłopiec nie rozumiał, co by się stało, gdyby zginął? Nie rozumiał, że takie zachowanie było nie tylko dziecinne, ale też nie do przyjęcia? Że był ważny, nie tylko do wypełnienia przepowiedni, ale też ponieważ Severus się o niego troszczył. Straciłem zbyt wiele ludzi, na których mi zależało, żeby jego też stracić! Zwłaszcza nie przez jakiś głupi wyczyn! Jestem za niego odpowiedzialny, nie mogę ponownie zawieźć. Nie znowu!

- Głupi, niereformowalny bachor! – warknął, a jego ręka wystrzeliła, by trzepnąć Harry’ego w tył głowy. W powietrze uniósł się kłąb sadzy i Snape skrzywił się, wycierając dłoń w szaty.

Harry wzdrygnął się, ale nie zrobił żadnego ruchu, by uciec od zirytowanego profesora, co było kolejnym dowodem na to, że zrozumiał, że zrobił źle.

- Przepraszam, Severusie.

- Za co? Za to, że zostałeś przyłapany? Że mnie nie posłuchałeś? Że zachowałeś się jak cholerny idiota? Bardzo dobrze, Potter. Powinieneś przepraszać, ponieważ nuda nie jest wymówką, żeby ryzykować życie. Ile razy musimy przez to przechodzić, nim wsiąknie to w twoją upartą czaszkę? Jaka część „Nie narażaj się na niepotrzebne niebezpieczeństwo” jest dla ciebie niezrozumiała? Czy musze zrobić znak i powiesić ci go na szyi, zanim zrozumiesz powagę swoich czynów? Sądziłem, że po Umbridge i swoim niefortunnym animagicznym wypadku w końcu oswoisz swoją impulsywność i nauczysz się myśleć, zanim zadziałasz. Ale nie, po raz kolejny robisz coś bez zastanawiania się nad konsekwencjami.

- To… to nie było tak, proszę pana! – zaprotestował Harry z roztargnieniem pocierając głowę. – chciałem tylko na chwilę stąd wyjść. Nie wiedziałem, że nie jest bezpiecznie na latanie.

- A powiedz, co jest złego w używaniu własnych dwóch nóg? Mogłeś iść na spacer zamiast lecieć. I nie mów mi, że nie wiedziałeś, że to niebezpieczne – masz oczy, widziałeś, że na zewnątrz szalała burza – zauważył bezlitośnie Severus.

- Dobra, byłem głupi! To chciałeś usłyszeć?

- Proszę uważać na ten ton, panie Potter. Powinien pan już wiedzieć, że nie toleruję takiej postawy od nikogo, zwłaszcza mojego podopiecznego. Jeśli nie byłeś przygotowany na poniesienie konsekwencji swoich czynów, przede wszystkim powinieneś mnie słuchać. Miałem nadzieję, że po ostatnim semestrze nauczysz się zachowywać odpowiedzialnie, ale przypuszczam, że się myliłem. – Jego opiekun pokręcił głową z niesmakiem.

- Nie wolno mi popełniać błędów? Mam być tym małym posłusznym lalusiem? – warknął Harry. Rozczarowanie Snape’a raniło bardziej niż bicz i zareagował na to przechodząc do defensywy.

Severus otworzył usta, by wygłosić jedną ze swoich najbardziej zjadliwych uwag, ale powstrzymał się. Z jakiegoś powodu, nie był w stanie dogadać się z chłopcem, nadąsana i przemądrzała postawa Harry’ego niezmiernie go irytowała, ale nie chciał, żeby ta kłótnia przerodziła się w pojedynek na wrzaski. Nie pozwól mu przejąć kontroli, Severusie. To ty jesteś dorosłym, pamiętasz? – przypomniał sobie. Chociaż Harry dojrzał trochę przez ostatnie pół roku, wciąż był nastolatkiem i Snape nigdy nie czuł większego przypomnienia tego faktu bardziej niż teraz. Wziął głęboki oddech, po czym powiedział opanowanym tonem:

- Oboje wiemy, że nikt nie jest idealny i żaden nastolatek nie może tego osiągnąć, jak również żaden dorosły. Nie spodziewam się tego od ciebie, panie Potter. To, czego oczekuję, to przyznanie się do błędów i zmierzenie z konsekwencjami, żebyś uświadomił sobie, że gdy czegoś ci odmawiam, robię to dla twojego bezpieczeństwa, a nie dlatego, że jestem złośliwy, czy że lubię doprowadzać cię do szaleństwa. Czy nie rozumiesz, co by się stało, gdybyś umarł robiąc coś tak głupiego?

- Tak. Nie byłbyś w stanie wypełnić przepowiedni i zabić Voldemorta.

- Pieprzyć tą przepowiednię! – zaklął Severus. – Twoje życie jest o wiele więcej warte niż jakiekolwiek proroctwo, Harry, i sam chcę zobaczyć, jak dorastasz, a nie jak umierasz przez jakiś idiotyczny wyczyn, ponieważ byłeś znudzony! Moim obowiązkiem jest zapewnić ci bezpieczeństwo, ale musisz też dla własnego dobra wziąć odpowiedzialność za samego siebie. A może wolisz być znany jako Chłopiec, Który Przeżył Tylko Po To, Żeby Umrzeć Jako Piętnastolatek?

- Nie. – Harry skręcił się pod wzrokiem orlich oczu. Teraz czuł się winny, nie tylko zawstydzony. Nie chciał martwić Severusa, ale czasami ciężko było zapamiętać, że ma teraz w życiu dorosłego, którego naprawdę obchodziło to, że naraża się na niebezpieczeństwo.

- Dobrze. Jak wcześniej powiedziałem, musisz zacząć cenić swoje życie, panie Potter, i przestać narażać się na niebezpieczeństwo, ponieważ pewnego dnia na pewno cię to dopadnie. Nie jesteś niezniszczalny, pisklaku, a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję jest pochowanie kolejnej osoby, na której mi zależy. – Snape odchrząknął, co przez moment brzmiało dziwnie ochryple, po czym kontynuował: – Swoim działaniem zniszczyłeś moje zaufanie, panie Potter, a to nie jest coś, co przechodzi mi lekko. Ufałem, że będziesz zachowywał się dojrzale, kiedy pracowałem nad notatnikiem, że nie muszę obserwować cię w każdej chwili, by się upewnić, że się dobrze zachowujesz. Wydawało by się, że się myliłem i potrzebujesz stałego nadzoru, niczym niegrzeczny dwulatek.

Harry zarumienił się.

- Nie!

- Nie? Proszę mi coś powiedzieć, panie Potter. Gdyby był pan na moim miejscu, jako opiekun, a twój podopieczny stale lekceważyłby i ignorował twój autorytet, co uznałby pan za odpowiednią karę? Jak myślisz, że byś zareagował? – Zanim Harry mógł odpowiedzieć, Severus odwrócił się i skierował w stronę drzwi małego domku. – Proszę o tym pomyśleć, panie Potter. Długo i intensywnie. Po powrocie oczekuję odpowiedzi.

- Gdzie idziesz?

- Na spacer.

- Ale… pada!

- No i? Znam zaklęcie, które utrzymują deszcz z daleka – odpowiedział krótko Severus, po czym wymamrotał je i wyszedł.

Harry tylko patrzył na zamknięte drzwi, niepewny, co myśleć. Czy dobrze usłyszał? Czy Severus Snape, osoba najlepiej trzymająca innych w ryzach, właśnie poprosił go, żeby wybrał własną karę? O co mu z tym chodziło? Był niemal pewny, że dobrze słyszał. Dlaczego Severus miałby go o to poprosić? Harry był pewny, że jego opiekun nie miałby problemu z wymyśleniem sposobu ukarania Harry’ego za zachowanie się jak przygłupi pacan. Był nauczycielem od ponad szesnastu lat, wiedział, że potrafi być kreatywny i dopasować karę do przestępstwa.

- Huh? Nie rozumiem – wymamrotał głośno do Hedwigi. – Co miał na myśli mówiąc, co ja bym zrobił?

- Wydaje mi się to całkiem jasne – zahukała Hedwiga, strosząc pióra. – Chce, żebyś pomyślał, jak ty byś się czuł, gdybyś był na jego miejscu i jakiego rodzaju karę powinieneś otrzymać. Na twoim miejscu zaczęłabym o tym myśleć. I masz szczęście, że jestem zbyt zmęczona, żeby ugryźć cię w ucho, na co zasługujesz.

- Za kogo ty się uważasz, moją matkę?

- Merlinie, broń! Moje pióra już dawno by powypadały, bo wlatujesz w każde niebezpieczeństwo jak jakiś przygłupi szpak! Ale bardzo mi na tobie zależy, podobnie jak Severusowi. Zastanawiałeś się nad tym, co powiedział, pisklaku, nie było to pytanie retoryczne.

- Wiem to, ale dlaczego miałby potrzebować mojego zdania? Nigdy wcześniej nie pozwalał mi wybierać własnej kary.

Hedwiga zaczęła czyścić piórka, w międzyczasie mówiąc:

- Może chce, żebyś wziął odpowiedzialność za swoje czyny, w końcu nalegasz, że jesteś na tyle dorosły, by podejmować własne decyzje.

- Och. To… chyba ma sens – przyznał niechętnie czarodziej. Odwrócił się i usiadł na dolnym stopniu, opierając brodę na dłoniach. Choć początkowo wydawało się to szalone, Harry musiał przyznać, rozkaz Ślizgona sprawił, że zaczął zastanawiać się więcej nad swoimi działaniami, a nie tylko żałował, że Severus go przyłapał.

Nigdy wcześniej nie stawał się w pozycji opiekuna czy ojca i rozważanie swojego zachowania z tego punktu widzenia było trochę dziwne. Wiedział, że Severus gniewał się, gdy robił coś ryzykownego, ale nigdy nie myślał o tym, dlaczego Severus był zły, może poza prostym powodem, że Harry lekceważył jego rozkazy. Ale teraz, gdy siedział i o tym myślał, zdał sobie sprawę, że Severus był zły, ponieważ się bał. Bał się, że straci go w bezlitosnym uścisku śmierci. Co Severus powiedział? Nie jesteś niezniszczalny, pisklaku, a ostatnią rzeczą, jakiej potrzebuję jest pochowanie kolejnej osoby, na której mi zależy.

Harry poczuł zarówno pokorę i uczucie bycia kochanym, gdy pomyślał o tym, co Severus powiedział. Zdał sobie sprawę z czegoś jeszcze. Severus mnie kocha. Jak ojciec kocha syna. Jego opiekun nigdy nie powiedział tych słów na głos, ale Harry wiedział, że się nie mylił. Patrząc wstecz, widział teraz, że od kiedy podpisał dokumenty przejęcia opieki prawnej, Severus traktował go bardziej jak syna, a mniej jak ucznia.

O Merlinie! Naprawdę schrzaniłem sprawę. Próbował być dla mnie ojcem, a ja zachowałem się w stosunku do niego jak kompletny dupek. Teraz naprawdę żałował swojej głupoty i zaczął poważnie myśleć o tym, co był zrobił, gdyby był Severusem i jego syn tak źle by się zachował.

Też byłbym zły, gdyby mój syn właśnie zrobił coś tak głupiego, a im więcej o tym myślę, naprawdę było to idiotyczne, choć w tamtym czasie  myślałem tylko o wydostaniu się z tego cholernego domu, który przypominał mi o wiele za bardzo moją komórkę, a poza ciemnością, nienawidzę małych miejsc i ograniczeń. Mimo to powinienem być mądrzejszy i pójść na spacer, bo kogo obchodzi to, że pada? Wiele razy pieliłem ogród w deszczu, a raz gdy Dudley zamknął mnie poza domem, nawet spędziłem noc na drzewie obok szopy w deszczu. Oczywiście tego lata dostałem też zapalenia oskrzeli… Ale odbiegam od tematu… Można odbiegać od tematu w myślach? Chyba tak, skoro właśnie to zrobiłem. Dobra, Harry, przestań zmieniać temat i trzymaj się tematu.

Skrzywił się, ponieważ nad tym konkretnym tematem nie chciałby się rozwodzić, ale mimo wszystko… Jestem winny Sevowi wielkie przeprosiny i powinienem skopać sobie dupsko za zachowywanie się jak mądrala, do cholery! Dlaczego czasem się tak przy nim zachowuję? Nie mam zamiaru, ale po prostu… czasem zapominam, że nie jest tym wrednym nauczycielem, którego kiedyś nie lubiłem tak bardzo, ale moim przyjacielem, opiekunem i… niemal kimś niczym ojciec. Zwłaszcza, gdy wyrzuca mi wszystko prosto w twarz i zaczyna mi to tłumaczyć. Westchnął. Ale ma to robić, gdy coś schrzanię, to właśnie robią rodzice, mówią, gdzie popełniłeś błąd, żebyś nie popełniał ciągle tych samych błędów. Chyba nie jestem przyzwyczajony do tego, że ktoś mi mówi, czego potrzebuję. Ale lepiej, żebym się do tego przyzwyczaił. Próbuje tylko zapewnić mi bezpieczeństwo, ale nie jest to coś, co do mnie pasuje. Jestem przyzwyczajony chronić innych, nie siebie. To kolejna rzecz, nad którą muszę popracować.

Przygryzł wargę i zastanawiał się, co powinien zrobić, żeby nie powtarzać w kółko tego samego głupiego błędu. W końcu wymyślił odpowiednią karę, akurat w chwili, gdy drzwi do chatki się otworzyły i Severus wszedł do środka.

- No, myślałeś o tym, o co cię poprosiłem? – było pierwszymi słowami, które wyszły z ust Severusa po wejściu.

- Tak. Po pierwsze muszę pana przeprosić, że w taki sposób warczałem – powiedział szczerze Harry, wstając i patrząc w oczy swojego opiekuna. – Czasami zapominam… że próbujesz mi pomóc, a nie tylko jesteś zwyczajnie złośliwy i niemiły, kiedy za coś mnie karcisz. W każdym razie przepraszam i lepiej będę się kontrolował.

- Przeprosiny przyjęte – powiedział Severus. – A po drugie?

- Dużo o tym myślałem… też byłbym wściekły, gdyby moje dziecko zrobiło coś tak głupiego i wiem, że zasługuję na kłopoty, ale tak jakby mam problem z małymi miejscami, od kiedy moja ciotka i wuj zaczęli zamykać mnie w komórce pod schodami. To nie jest wymówka, wiem, ale… nie zamierzałem polatać tylko po to, żeby cię rozzłościć, naprawdę musiałem się stąd wydostać, Severusie i po prostu… zrobiłem pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Kocham latać, więc po prostu zmieniłem się we Freedoma i wyleciałem na dach. W chwili, gdy wyleciałem na wiatr, wiedziałem , że byłem idiotą, który powinien był ciebie słuchać…

- To prawda. Cieszę się, że to sobie uświadomiłeś. – Jego wyraz twarzy zmienił się z dezaprobaty na pewnego rodzaj zaniepokojenia, gdy powiedział: ­– Jesteś świadom, że możesz cierpieć na klaustrofobię, Harry?

- Klaustrofobię? – powtórzył głupio Harry. Nazwał mnie „Harrym”, to musi oznaczać, że nie ma już ochoty mnie bić. Czuł ogromną ulgę, bo utknięcie w małym domku z wściekłym Severusem Snape’a nie było niczym dobrym. Ani trochę.

- To strach przed małymi lub ograniczonymi miejscami…

 - Wiem to, Sev. Po prostu nigdy nie myślałem, że mogę to mieć, znaczy, przecież nie panikuję, gdy jestem w szafie, pod prysznicem, czy coś.

- Możesz nie mieć ostrej formy, ale właśnie powiedziałeś mi coś, co sugeruje, że masz mniejsze nasilenie – domyślił się Severus. – W świetle tego, część twojej reakcji na zamknięcie jest całkiem zrozumiała.

- Ale nie całość.

- Nie, nie całość. No i? Myślałeś o tym, co zrobiłbyś w takiej sytuacji?

- Tak.

- Powiedz mi zatem.

- Częścią mojego problemu było to, że byłem całkowicie znudzony. Więc myślę, że nakazani mi uczenia się czegoś pożytecznego, jak na przykład starożytne runy albo może jakiś technik leczenia i napisanie eseju, pomogłoby mi to przezwyciężyć, a może nawet uratować życie moje albo twoje, jeśli któryś z nas zostanie ranny podczas misji.

Severus skinął głową.

- Inteligentne i treściwe rozwiązanie. Kontynuuj.

Harry westchnął, bo naprawdę nie podobała mu się druga część.

- Za nieposłuszeństwo i brak szacunku, powinienem zrobić coś bezmyślnego i konstruktywnego… jak szorowanie podłogi i kominka bez użycia magii, tylko przy pomocy mydła, wody i szczotki. I żebyś wiedział, nienawidzę szorowania podłogi. Ciotka Petunia kazała mi godzinami szorować każdą podłogę w domu, póki moje ręce nie pokryły się pęcherzami od octu i wody.

Severus skrzywił się.

- Nie jestem twoją ciotką, Merlinie broń, żebyś mnie do niej porównywał. Coś jeszcze?

Harry wykrzywił się. To była część, której całkowicie się bał.

- A ponieważ zachowywałem się jak… dwulatek i nadal tak się zachowuję, powinienem pozostać w zasięgu twojego wzroku przez następne trzy dni, a to powinno mi przypomnieć, żebym nie był tak impulsywny, ponieważ naprawdę naprawdę nie lubię być obserwowany. – Nie mogę uwierzyć, że to powiedziałem. Co ja sobie myślałem, że dałem sobie kary, których nienawidzę? Jestem całkowicie szalony, czy co?

- I myślisz, że to rozsądne konsekwencje twojego zachowania?

Harry skinął głową.

- Dobrze. W takim razie takie konsekwencje cię czekają – oświadczył Severus. – Ponieważ sam to sobie wybrałeś, mam szczerą nadzieję, że czegoś się nauczysz. – Machnął różdżką i na podłodze pojawił się wielki kubeł wody z mydłem i szczotka do szorowania. – Jeśli chcesz, możesz zacząć od podłogi albo od wypracowania.

Animag skrzywił się.

- Chyba wolę podłogę. Ale zanim zacznę, chcę zadać ci pytanie.

- Czy mogę zadać ci pytanie – poprawił profesor.

- Mogę spytać, czy odkryłeś kod z notesu?

- Tak, odkryłem. W rzeczywistości, szedłem ci o tym powiedzieć, gdy odkryłem, że zniknąłeś.

- Och. – Moje wyczucie czasu jest do bani. Gdybym poczekał kilka minut, nie wyleciałbym i nie wpadłbym w kłopoty, pomyślał ze smutkiem Harry. – To świetnie, Severusie! Teraz możesz przetłumaczyć notatnik.

- Tak, ale myślę, że najpierw się zdrzemnę. – Odwrócił się do schodów. Przez ramię, dodał: – Nie budź mnie, gdy przyjdziesz na górę, żeby rozpocząć esej. Po kolacji możesz wyszorować strych.

Harry przewrócił oczami, wymamrotał „Tak jest” i machnął ręką, udając salutowanie, gdy jego opiekun odwrócił się do niego plecami.

- Niepoprawny pisklak! – skarciła go Hedwiga.

Harry uniósł wzrok, jego oczy zabłyszczały figlarnie i powiedział:

- Hej, tak nazywa mnie Sev. Kradniesz jego powiedzonka?

- Jeśli to o ciebie pasuje, to dlaczego miałabym tego nie robić? – zahukała Hedwiga, leniwie zamykając oczy. – Lepiej zacznij od tej podłogi, pisklaku, nie będzie czystsza od samego patrzenia na nią.

- Merlinie, naprawdę brzmisz jak moja matka! Ugh! – Potem wydał z siebie ogromne westchnięcie, które zdawało się pochodzić od samych jego stóp i uniósł szczotkę do szorowania.

Godzinę później, plecy Harry’ego bolały, tak samo jak jego kolana, od klęczenia na podłodze i szorowania jej we wszystkie strony. Naprawdę musiałeś wybrać akurat podłogę do szorowania, prawda, Harry? – pomyślał ponuro, pracowicie machając szczotką wbrew sobie. NIENAWIDZĘ szorowania podłogi. Ale to ja to wymyśliłem, więc nie mogę narzekać, jęknął cicho. Następnym razem powiem Sevowi, że nienawidzę ścierania kurzy, czy coś.

Odkrył, że woda w wiadrze nie tylko magicznie się uzupełnia, ale też pozostaje czysta, bez względu na to, ile razy zaburzył w niej brudną szczotę. Najpierw wysprzątał i wyszorował kominek z popiołu i sadzy, a teraz mył podłogę. Zabawne, że podłoga wydawała się taka malutka, gdy krążył po niej dwie godziny temu, a teraz wydawała się ogromna, gdy szorował ją na rękach i kolanach.

Zatrzymał się i wrzucił szczotkę do wiadra z mydłem, po czym usiadł na stopach, by odpocząć przez kilka minut. Jedyną dobrą rzeczą w tej karze było to, że nie wisiała nad nim ciotka Petunia, czekająca, żeby go trzepnąć w głowę, jeśli pominie jakieś miejsce albo Dudleya, który przewróciłby wiadro i celowo rozpaćkałby błoto na dopiero co umytej podłodze.

Zerknął na miejsce na podłodze, które dopiero co umył i zmarszczył brwi, ponieważ było to miejsce, gdzie zginął ogar piekielny, pozostawiając nieestetyczną czarną smugę na drewnianych deskach podłogowych.

- A niech to szlag! To nadal nie zeszło! – warknął zirytowany. – Głupi demoniczny pies! Nie mógł umrzeć tak, żeby nie zostawić mi bałaganu do sprzątnięcie? Dlaczego jego szczątki nie mogły zwyczajnie wrócić do piekła czy coś? Ale nie… musiał spłonąć na podłodze i wszystko ubrudzić.

Uderzył ręką o podłogę i zauważył, że jedna z desek podłogowych jest obluzowana. Typowe. Harry prychnął i postanowił przejść do reszty podłogi, ponieważ nic poza magią nie pozbędzie się plamy na podłodze w kształcie piekielnego ogara.

Jakieś czterdzieści minut później skończył podłogę i schody, jak również łazienkę. Był już spocony, brudny i pachniał jak kominiarz z powieści Dickensa. Zdecydował wziąć prysznic, po czym uda się na górę i zdrzemnie na dziesięć minut, by potem zacząć esej.

Przywoła czyste ubrania z plecaka i zaczął brać prysznic.

Piętnaście minut później wyszedł, czując się dziesięć razy lepiej, wolny od brudu i trochę zmęczony, ale przynajmniej mały dom był czysty, prawdopodobnie pierwszy raz od jakiś pięćdziesięciu lat, a znienawidzone szorowanie dało mu czas na zastanowienie się nad swoim zachowaniem i złożenie uroczystej przysięgi, że będzie myślał, zanim zadziała, żeby więcej nie musiał szorować kolejnych cholernych podług i rozczarowywać swojego opiekuna.

Wszedł po schodach i zobaczył, że jego mentor śpi. Było to dziwne, ale Severus wyglądał dziwacznie spokojnie podczas snu, wszystkie linie troski i zmartwień zostały wymazane z jego szczupłej twarzy. Śpiąc wyglądał na młodszego niż swoje trzydzieści pięć lat i o wiele przystojniej. To dlatego, że nie marszczy brwi i nie piorunuje wzrokiem, pomyślał jego podopieczny z ironicznym uśmiechem. Pewnie by mnie nieźle przeklął, gdyby usłyszał, co myślę. Chyba ta przerażająca reputacja powstrzymuje dziewczyny przed rzuceniem się na niego. Harry zakrył usta dłonią, by powstrzymać się od wybuchu niekontrolowanym śmiechem na wyobrażenie, które nagle pojawiło się w jego umyśle, przedstawiające dziesiątki nastolatek, śliniących się i wiszących na Mistrzu Eliksirów, przy okazji krzycząc:

- Och, Sevvy, umrę, jeśli mnie nie pocałujesz, przytulisz, dotkniesz!

Ugh, Harry, ale masz gówniane myśli! – skarciła go racjonalna część jego umysłu, ale szalona część pękała histerycznie. Odwrócił się od swojego okrytego kocem mentora, przygryzając mocno wargę, żeby nie uciekł mu żaden zbłąkany chichot i go zgubił. Severus zasługiwał na sen, zbyt wiele godzin poświęcił na złamanie tego kodu, przypomniał sobie Harry. Masz esej do napisania, przypomniał sobie, po czym zdał sobie sprawę, że do napisania go będzie potrzebował jakiś książek o technikach uzdrawiania lub o starożytnych runach, a Severus spał.

No cóż, to chyba oznacza, że też mogę się zdrzemnąć, pomyślał i skulił się na swoim śpiworze.

Obudziła go dłoń Snape’a na ramieniu, a Mistrz Eliksirów miał swój opatentowany grymas, dzięki czemu wyglądał normalnie, a jak fantazja nastolatki.

- Śpi pan w pracy, panie Potter?

- Cóż, nie mogłem czyścić ani pisać eseju, gdy spałeś, ponieważ nie mam żadnej książki do przestudiowania – zauważył Harry.

- Najpierw dokończ podłogi, a potem dam ci moją „Medycynę Magiczną”, tekst medyczny, i pokażę ci, co możesz z tego napisać – nakazał jego opiekun i tym razem, Harry posłuchał.

Podłoga na strychu zajęła mu dwadzieścia minut szorowania, ponieważ była o połowę mniejsza i nie aż tak brudna. Gdy znów się umył i zjadł kolację, wziął tekst, który podał mu Severus i studiował go w świetle zaklętej Lumosem lampki, podczas gdy jego mentor rozpoczął żmudne tłumaczenie notatnika.

Harry był przy drugim akapicie eseju, pisząc o leczeniu ran za pomocą magicznych balsamów, zaklęć i eliksirów, gdy Severus wykrzyknął:

- Riddle, ty sprytny draniu! Ale nie na tyle sprytny, żeby się tym nie chełpić.

Harry odłożył pióro na małe biurko, przy którym pracował i które Severus transmutował mu ze złamanych kawałków drewna, i popatrzył na swojego mentora.

- Co masz na myśli, Sev?

- Młody Tommy był zbyt pewny siebie i pomyślał, że jest tak sprytny, że może zapisać swoje plany nieśmiertelności w swoim notatniku, zaszyfrować go i ukryć tutaj, a nigdy nie zostaną odkryte.

- Ale nie spodziewał się, że tacy jak my znajdą notatnik, prawda?

- Nie. A teraz zapłaci za nadmierną pewność siebie. – Severus stuknął w bok notatnika. – Z tego, co przetłumaczyłem do tej pory, Voldemort dowiedział się, jak robić pewne przedmioty przez przypadek, z zakazanych książek o czarnej magii zdobytych na Nokturnie i po rozmowie z profesorem Slughornem, moim byłym profesorem eliksirów. Pisze, że jeden przedmiot był starym pamiętnikiem, który miał od czasów, gdy był uczniem, który należał do jego matki, Meropy, drugim umieścił w rodzinnym pierścieniu Gauntów, po zabiciu Marvola, i rozszczepił duszę za pomocą rytuału.

- Rytuału? Masz na myśli to, że to tak się tworzy zakazany przedmiot? Zabijając kogoś?

- Tak. Najwyraźniej czarodziej używa energii zabitej osoby, żeby rozdzielić duszę, a następnie musi znaleźć naczynie gotowe do przechowania jej. Jak to często bywa, w grę wchodzi rytuał, więc stworzył kolejny przedmiot używając naszyjnika – bezcennego medalionu, który Meropa sprzedała, kiedy uciekła od ojca i potrzebowała pieniędzy. Voldemort kupił ten naszyjnik od Borgina i Burkesa, a potem użył go oraz potrójnego morderstwa swoich dziadków i ojca, żeby rozdzielić duszę i stworzyć horkruks z wisiorka oraz chyba innej rzeczy, znanej jako Smocze Berło, które ukradł z Ministerstwa.

- Co to Smocze Berło?

- Bardzo potężny magiczny obiekt, podobno laska, którą nosił kiedyś sam Merlin, a oko smoka z berła należało do białego smoka, którego pokonał czerwony smok w wizji Merlina. Voldemort nie mógł się oprzeć, by nie posiadać takiego skarbu, więc go ukradł i użył w haniebnym celu.

- Gdzie berło jest? I naszyjnik? Pisze tam?

- Jest tu zagadka, którą częściowo przetłumaczyłem, która może dać nam wskazówkę – przyznał profesor. – Tutaj. Co o tym sądzisz?

Podał Harry’emu kawałek pergaminu, na którym zapisał przetłumaczone wersy. Harry przejrzał go i przeczytał na głos następujący werset.

- Jam jest skarbem Slytherina,

Ukrytym pod krokami stąpającymi o świcie,

W domu potępionych i traktowanych źle spoczywam,

Czekając na tego, kto najlepiej mnie uwielbi.

Potem położył brodę na dłoni i powiedział cicho:

- Pierwsza linijka jest łatwa. Skarbem Slytherina jest medalion.

- Oczywiście. Co z następną linijką?

- Ukrytym… pod krokami stąpającymi o świcie. Może pod schodami? Może pod jego łóżkiem?

- Tylko że Voldemort nigdy tu nie spał.

- A gdzie spali Gauntowie, Severusie? Nie widziałem sypialni.

- Pewnie spali na ziemi, jak psy. A może dzielili łóżko w kącie – odpowiedział sucho Mistrz Eliksirów.

- Ugh! To po prostu… obrzydliwe! – Harry wykrzywił się i zadrżał. – Ale jest napisane, że skarb Slytherina jest w domu potępionych i źle traktowanych. Więc może jest w domu Riddle’ów? Jest nawiedzony  i zostali źle potraktowani przez własnego krewnego.

Severus rozważył to.

- Dobre przypuszczenie, ale jeden już tam schował, po co próbować schować tam dwa? To o wiele zbyt ryzykowne. Nie, pomyśl o tym, kto napisał te wersety, Harry. Ze swojego punktu widzenia, Voldemort nie uznałby Riddle’ów za źle potraktowanych, dostali to, na co zasłużyli, ponieważ jego ojciec odmówił uznania go i pozwolił mu dorastać w ubóstwie w sierocińcu. Nie, „tą źle potraktowaną” byłaby Meropa… a ona żyła w domu Gauntów, który można uznać za przeklęty, ponieważ Voldemort przyzwał piekielnego ogara, by chronić ten przedmiot.

- Tak! Teraz już rozumiem! A ostatnia linijka… przedmiot czeka, aż Voldemort go odzyska – zakończył Harry. – Więc musi być gdzieś w tym domu. Gdybyśmy byli w stanie zrozumieć drugą linijkę…

- To właśnie próbowałem zrobić – powiedział Mistrz Eliksirów raczej złośliwie.

Nim Harry mógł wymyślić kolejną sugestię, do pokoju wślizgnęła się Hedwiga. Wylądowała delikatnie na ramieniu swojego czarodzieja i skubnęła jego niesforne włosy. Połaskotał, więc Harry otarł się o nią, nakazując:

- Hedwigo, przestań! Potrafię uczesać własne włosy!

Sowa śnieżna zignorowała go, nie przestając układać jego włosów.

- Więc dlaczego tego nie zrobisz, hymm?

- Ach! Nie masz nic lepszego do roboty niż tworzyć bałagan na mojej głowie?

- Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, by mogło być gorzej – skomentował Snape.

- Dzięki, Sev. Miło. Nie chcesz, żebym zaczął się nabijać z twoich włosów – burknął Harry.

- Jeśli jesteś bystry i chcesz być w stanie inteligentnie rozmawiać to nie radzę.

Harry skrzywił się w kierunku pergaminu.

- Ukrytym pod krokami stąpającymi o świcie. Co to ma znaczyć, w imię Merlina? Gdzie jest miejsce pod krokami o świcie?

Hedwiga przestała przeczesywać jego włosy, wyglądając na zainteresowaną.

- Zagadka? Kocham zagadki, wszystkie sowy je uwielbiają. Czasami w Sowiarni organizujemy zagadkowe wyzwania. Proszę, przeczytaj mi ją.

Harry wymienił ze Snapem pełne wątpliwości spojrzenia, po czym przeczytał zagadkę swojemu chowańcowi.

- Hymm… druga linijka jest problematyczna, tak?

- Tak. Wiesz, co to może znaczyć?

Sowa śnieżna zamrugała, po czym odpowiedziała:

- Cóż, wy ludzie nie latacie, chodzicie po ziemi, więc może medalion jest pod podłogą lub zakopany w ziemi?

- Tak, to by pasowało – powiedział Severus.

- Masz rację! Podłoga… - Harry uderzył się w czoło. – Och, jestem takim kretynem! Deska podłogowa! Sev, kiedy szorowałem podłogę, zauważyłem, że jedna z desek jest luźna, to była jedna z tych, na które upadł piekielny ogar, gdy zginął i zostawił po sobie wielką plamę na drewnie. Może to o to chodzi?

- Może. – Severus wstał, jego nos drgnął z przejęciem. – Pokaż mi, gdzie jest ta deska.

Harry zszedł na dół i szybko zlokalizował luźną deskę.

- Tam! Widzisz, jaka jest luźna? – Harry wskoczył na nią.

- Tak, a teraz zejdź.

- Jak zamierzasz ją wyjąć?

- Zaklęciem kurczącym.

- Och. Dlaczego ja o tym nie pomyślałem?

- Ponieważ mam więcej doświadczenia niż ty – powiedział Severus nieco zadowolony z siebie. Wycelował różdżką i wymamrotał zaklęcie.

Deska skurczyła się do rozmiarów wykałaczki, pozostawiając miejsce.

Harry wyciągnął rękawice blokujące klątwy i ukląkł. Potem machnął różdżką i wypowiedział zaklęcie wykrywające – powróciło puste – po czym sięgnął do dziury i wyjął małe ręcznie rzeźbione drewniane pudełko po biżuterii.

- To chyba to! – oznajmił podekscytowany Harry.

- Tak. Zaczekaj, zanim je otworzysz. To może być pułapka – ostrzegł Severus. Następne rzucił zaklęcie, by wykryć czarnomagiczne pułapki.

Harry czekał w napięciu, aż Severus zasygnalizuje, że wszystko jest w porządku i otworzył pudełko.

Zawierało ono ściągnięty sznurkiem woreczek z zielonego aksamitu. Kiedy Harry go otworzył i odwrócił do góry nogami, na jego dłoń wyleciał duży, owalny medalion. Został wykonany prawie w całości ze złota i na przedzie miał duże S, wykonane z cennych szmaragdów.

Niemal natychmiast poczuł mrowienie i pieczenie blizny.

- Au! – Uniósł dłoń, by potrzeć bliznę.

- Co jest nie tak? – zapytał Severus.

- Moja blizna właśnie… zapiekła.

- Kiedy to się zaczęło?

- Przed sekundą, gdy chwyciłem medalion.

- Zdecydowanie jest to zakazany przedmiot – powiedział ponuro Severus. – Czas się go pozbyć raz na zawsze.

- Severusie… co to oznacza, że moja blizna tak nagle mnie zabolała? – zapytał niespokojnie Harry. – Czy to znaczy, że on próbuje wrócić?

- Nie, sądzę, że z powodu tego, co stworzyło tę bliznę, zawsze będziesz wrażliwy na czarnomagiczne przedmioty, a to jeden z najmroczniejszych obiektów, które kiedykolwiek stworzono – uspokoił go Severus. – Daj mi znać, co się stanie, kiedy go zniszczę. – Wyjął medalion z dłoni Harry’ego.

Przywołał wyłożony żelazem kociołek i skrzynkę z eliksirem niszczącym klątwy.

Pozwolił Harry’emu wrzucić naszyjnik i razem obserwowali, jak mikstura syczy, pieni się, zmienia kolor na czarny i dymi, całkowicie rozpuszczając medalion.

Harry zakaszlał, jego oczy załzawiły pomimo chusteczki, którą przyłożył do nosa i ust, więc Severus poszedł do drzwi i otworzył je, a do środka wpadła bryza i zdmuchnęła winny dym i smród.

Niemal natychmiast blizna Harry’ego przestała boleć.

- Jak tam twoja blizna, Harry?

- Już nie boli.

- Jesteś pewny? Nie próbuj udawać męczennika.

- Nie udaję. – Zerknął na czarny szlam w kotle. – Powiedziałbym, że został zniszczony na dobre.

- Evanesco! – powiedział Snape i zawartość zniknęła. Potem wyciągnął rękę i potargał lekko włosy podopiecznego. – Dobra robota, Harry. Ty i twoja sowa tworzycie całkiem zgrany zespół.

Chłopak pławił się w nieoczekiwanej pochwale, uśmiechając się lekko.

- Tak, Hedwiga rządzi. Teraz się cieszysz, że z nami wyruszyła, Sev?

- Tak. Zwłaszcza, że dzięki temu mam drugą parę oczu, której potrzebuję, żebyś nie psocił, pisklaku!

- Ha ha. Bardzo zabawne. Coś jeszcze?

- Myślę, że naszedł czas, żebyśmy poszli spać. Wiele dziś osiągnęliśmy. Zostaniemy tu, póki nie przetłumaczę całego dziennika, a tymczasem ty musisz wciąż ukończyć esej i pozostać w zasięgu mojego wzroku.

- Och, dlaczego musiałeś mi przypomnieć? – jęknął jego praktykant. – Miałem nadzieję, że… zapomnisz o tym.

- Już próbujesz wyfiksować się z wybranej przez siebie kary? – skrzywił się jego opiekun. – Pamiętaj, nie możesz winić nikogo, oprócz siebie.

- Wiem, Severusie! – burknął. – Ale nie musi mi się to podobać!

- Mogę stwierdzić, że zanim tu skończymy, dostaniesz odpowiednią nauczkę.

- Masz cholerną rację! – wymamrotał piętnastolatek. Potem wszedł po schodach i przygotował się do łóżka, pamiętając, by podziękować Hedwidze za jej wkład. Jedno było pewne – następnym razem będzie myślał długo i intensywnie o podziałaniu pod wpływem impulsu, ponieważ odbywanie własnej kary było zwyczajnie okropne! I nie mógł być nawet zły na swojego opiekuna, ponieważ to on to wymyślił.

Potrząsając głową ze smutkiem, wczołgał się do swojego śpiwora, myśląc: Jeśli kiedykolwiek będę miał dzieci, będą myśleć, że jestem najgorszym ojcem pod słońcem, kiedy przyjdzie o wymierzanie kar i tego typu rzeczy, ponieważ do tego czasu będę znał prawie każdą sztuczkę i najlepsze sposoby, by się upewnić, że nie pójdą w moje ślady i przyprawią mnie o zawał serca. Ziewnął. Merlinie! Muszę być bardziej zmęczony, niż myślałem, skoro myślę o dzieciach, których nawet nie mam, do diabła… nawet nigdy nie miałem dziewczyny. Cóż, będę się tym martwić później, gdy Voldek na dobre znajdzie się w piekle.

- Dobranoc, Severusie – wymamrotał, opierając głowę na swoich ramionach.

- Dobranoc, pisklaku – nadeszła jedwabista odpowiedź, a tuż przed zamknięciem oczu, Harry mógłby przysiąc, że poczuł znajomą dłoń, odgarniającą mu włosy.

Severus stał, spoglądając w dół na swojego śpiącego podopiecznego z lekkim uśmiechem na mrukliwej twarzy. Jutro dokończę tłumaczenie i może porozmawiam z nim więcej o jego klaustrofobii. Medytacja może pomóc mu utrzymać lepszą kontrolę, ale potrzebuje odpowiednich sesji, by naprawdę to pokonać. Jednak to będzie musiało poczekać, póki ponownie nie wrócimy do domu. Merlinie, pozwól nam wrócić.

Podniósł głowę i zobaczył, że Hedwiga siedzi czujnie na krześle przy biurku.

- Dzięki, mądra sowo.

- Nie ma za co, profesorze. Myślę, że razem zapewnimy mu bezpieczeństwo.

- Możemy mieć taką nadzieję. – Potem odwrócił się i poszukał własnego łóżka, zostawiając sowę, by obserwowała ich w świetle księżyca i pojedynczej poświacie z małej lampki nocnej w pobliżu posłania Harry’ego.