Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 2 marca 2024

PDJ - Rozdział 48 – Te sekretne mugolskie sposoby

Tydzień później

Bumblebee Ridge

Gdzieś w pobliżu Kornwalii:

Albus Dumbledore zawsze uważał się za obrońcę mugoli, był nimi zafascynowany od kiedy był małym chłopcem i mieszkał niedaleko mugolskiej wioski, jakieś pięć mil od Bumblebee Ridge. Kiedy był dzieckiem, Albusa i jego brata Abe’a oraz młodszą siostrę Arianę zawsze uczono ukrywania magii, więc kiedy udawali się do wioski, by coś kupić, uważali, by zachowywać się jak mugole. Albus był w tym bardzo dobry, znacznie lepszy niż Abe i biedna Ariana, która pewnego dnia w wiosce dostała przypadkowego ataku magii i została zaatakowana przez trzech łobuzów, którzy prawie pobili ją na śmierć za to, że była „pomiotem diabła”. Takie było wówczas panujące podejście do magii – była zła, a ci, którzy jej używali, byli czcicielami szatana.

Niestety po bliskim doświadczeniu śmierci jego siostry i uwięzieniu ojca w Azkabanie za brutalny odwet na mugolskich nastolatkach, którzy skrzywdzili Arianę, Albus przeżył okres, w którym nienawidził mugoli, podobnie jak jego matka, Kendra. Ale kiedy dorósł i poznał Gellerta Grindelwalda, jego podejście do mugoli uległo zmianie, ponieważ Gellert był mugolakiem i został jego najlepszym przyjacielem, więc Albus uznał za niemożliwe trzymać się starych uprzedzeń, a jednocześnie utrzymać przyjaźń. Przyjął więc nową postawę – mugole, tak jak czarodzieje, nie byli całkiem źli albo dobrzy, ale jedno i drugie. To zwyczajnie zależało od osoby.

Pomimo długiego stażu jako dyrektor i licznych spotkać z rodzicami mugolaków, Albus aż do teraz tak naprawdę nie rozumiał, co to znaczy żyć bez magii. Poświęcenie swoich mocy oznaczało, że magia nie była już jego sposobem na życie, choć żył w rodzinnym domu, w którym nie mieszkał od małego. Po skazaniu jej męża, Percivala, Kendra przeniosła się z rodziną do mniejszej rezydencji w Dolinie Godryka. Powiedziała, że tu było zbyt wiele złych wspomnień, by mogli tu zostać i chciała, aby Ariana znalazła się jak najdalej.

Ale w przeciwieństwie do Doliny Godryka, gdzie umarła zarówno Kendra, jak i Ariana, Bumblebee Ridge przywoływała w Albusie same szczęśliwe wspomnienia. Z czułością wspominał dni, kiedy biegał z Abem po polach i pluskał się w strumieniu płynącym przez pastwisko. Pamiętał, jak wychodził z matką zajmować się ulami – Bumblebee Ridge nazwano od żyjących tam pszczół i doskonałego, czystego, słodkiego miodu, które produkowały. Kendra zbierała go, część zatrzymywała dla nich, a resztę sprzedawała w wiosce. Produkowali różne rodzaje miodu – słodki, przezroczysty miód kończynowy, z czerwonych kwiatów, lawendowy, różany – w zależności od rodzaju kwiatów zapylanych przez pszczoły. I nic nigdy nie smakowało tak dobrze, jak miód kapiący prosto z plastra, rozsmarowany na świeżo upieczonym chlebie.

Jedli ten miód na śniadanie, dodawali do herbaty z cytryną na ból gardła, do maści leczniczych i eliksirów, a Kendra nauczyła młodego Albusa i Abe’a, jak zbierać miód z uli bez użądlenia. Używała magii, ale nauczyła też swoich synów, jak to robić w mugolski sposób i było to równie skuteczne. Do dziś Albus nigdy nie został użądlony przez pszczołę. Odziedziczył także rodzinny apetyt na słodkości, co pasowało, biorąc pod uwagę, że jego nazwisko w języku staro angielskim oznaczało „trzmiela”.

Tak, Albus pamiętał, jak w ciepłe, słoneczne dni jego matka i rodzeństwo urządzali piknik na trawniku, a on i Abe polowali na żaby lub zbierali niezwykłe rośliny i kwiaty, by pokazać je matce, podczas gdy Ariana drzemała na kocu. Kendra była znaną zielarką i wcześnie nauczyła swoich chłopców doceniać rośliny i przyrodę. Nauczyła ich także tolerancji wobec mugoli, aż do Mrocznego Dnia, kiedy Ariana niemal została zamordowana. Potem pozwoliła, żeby zatruła ją nienawiść i zabroniła synom mieć z nimi cokolwiek wspólnego, gdy przenieśli się do Doliny Godryka. Nie żeby chcieli mieć z nimi relacje po tym, co przydarzyło się Arianie. Jego siostra otrzymała tyle ciosów w głowę, że nigdy w pełni nie wyzdrowiała. Pozostała na poziomie umysłowym dziecka, którym wtedy była, a jej magia nigdy nie rozwinęła się prawidłowo. Wszyscy na zmianę ją ukrywali i chronili w obawie, że zostanie uznana za szaloną i zabrana do świętego Mungo.

Dopiero po przypadkowej śmierci Kendry, Albus na nowo ocenił swoje stanowisko w sprawie mugoli i mugolaków. Co dziwne, to Ariana zmieniła jego zdanie, jeszcze przed Gellertem.

- Nie nienawidź ich – powtarzała mu w kółko, w bardziej przytomnych okresach. – Nie nienawidź ich, Al. W tym leży szaleństwo. Nienawiść zabija.

Zajęło mu trochę czasu, nim pojąć, o kim mówiła, ale gdy już się zorientował, był zdumiony. Mówiła o jugolach i w jakiś sposób zrozumiała, że nienawiść do nich jest zła i nikomu nie pomoże. Więc jeśli ona mogła wybaczyć to, co jej zrobiono, jak on mógł tego nie zrobić?

Nawet po tym, jak Gellert podążył ścieżką ciemności i został zmuszony do stoczenia z nim pojedynku, Albus wciąż utrzymywał, że mugole nie są gorsi. Tylko inni. A teraz był tutaj, praktycznie jednym z nich.

Albus zachichotał, czując ironię tego wszystkiego, włożył buty i usiadł na skraju łóżka. Duży dom, pomalowany na kojący miodowy kolor z niebieskimi okiennicami, składał się z ośmiu sypialni, salonu, pokoju dziennego, kuchni, gorzelni, trzech łazienek, solarium i męskiej palarni cygar, był skrupulatnie czyszczony przez dwa skrzaty domowe Dumbledore’ów, Granatkę i Kończynę. Były siostrami, podobnymi jak bliźnięta, ale jedna była nieśmiała i słodka jak kończyna, a druga bezczelna i odważna, jak klejnot, od którego otrzymała imię.

Były zachwycone, że „Pan Al” wrócił do domu i zabrały się za wiosenne porządki. Kiedy powiedział im o swoim stanie, były przerażone i płakały, póki nie kazał im przestać.

- Dostosuję się. W tym domu był już charłaki. Wydaje mi się, że mój pra-pra-pra wujek był charłakiem, chociaż rodzina to zataiła, bo nie oddali go tak, jak wiele rodzin czystokrwistych robiło ze swoimi charłaczymi dziećmi. Teraz muszę się po prostu nauczyć żyć trochę bardziej jak mugol.

Pożyczył więc książki z lokalnej biblioteki w wiosce, która rozrosła się już do małego miasteczka. Czytał o „Urządzeniach dla opornych”, „Jak zagotować wodę”, „Jak samodzielnie ulepszyć dom” i „Twój nowy telewizor i DVD”. Zainstalował także linie elektryczne na zewnątrz i w środku oraz kupił absolutną mugolską konieczność – telefon. W domu towarowym pomocny sprzedawca wybrał z nim nową pralkę, suszarkę, mikrofalę, lodówkę i telewizor z wbudowanym odtwarzaczem DVD.

Kiedy już wszystko w domu zostało zainstalowane, wysłał Fawkesa z listem do Severusa i Harry’ego, by zaprosić ich na „parapetówkę”.

Fawkes dostarczył list w chwili, gdy Harry i Severus siadali do złotego, dębowego stołu w kuchni, by zjeść naleśniki i kiełbaski, które zrobił Harry. Ponieważ miał dużo praktyki u Dursleyów, stał się całkiem dobry w robieniu naleśników. Vernon i Dudley zjadali po dwanaście, a nawet Petunia jadła po dwa lub trzy. Tym razem jednak zrobił sześć, po trzy dla siebie i Severusa, a do tego kiełbaski.

Feniks, przebrany za papugę, jako że jego wrodzona magia pozwalała mu rzucić jedno zaklęcie iluzji dziennie, wleciał przez okno i wylądował na środku stołu, ale udało mu się nie zamieszać ogonem w maselniczce.

- Witam, jastrzębi przyjaciele! – zapiszczał radośnie. – Mam dla was wiadomość od Albusa! Mam nadzieję, że obaj macie się dobrze.

- Dziękujemy, Fawkes – odpowiedział Severus, smarując naleśnika masłem.

- Fawkes? Wyglądasz jak papuga! – wykrzyknął Harry.

Feniks mrugnął do niego.

- Sprytne przebranie, prawda, pisklaku? W ten sposób mogę latać niezauważony wśród mugoli. Tak przez wieki ukrywał się mój gatunek.

- Naprawdę sprytne. Nigdy o tym nie wiedziałem.

- Każdego dnia uczymy się czegoś nowego – stwierdził sucho Severus. Podał Fawkesowi kawałek banana.

- Ach, banan! Mój ulubiony! – feniks zwinnie przyjął i połknął smakołyk. – Ale muszę lecieć, nie wiadomo, z czym tym razem Albus będzie próbował eksperymentować. Tak na marginesie, mam szczęście, że nie wysadził domu w powietrze.

- Co robi? – chciał wiedzieć Harry.

- Wypróbowuje nowe mugolskie maszyny i tak dalej – odpowiedział feniks. – Przeczytajcie list. Żegnajcie, moi pierzaści bracia! – Z tymi słowami Fawkes wyleciał przez okno i zniknął.

Harry spojrzał na Severusa z niepokojem.

- Sev, mam co do tego złe przeczucie.

- Hymm… - Mistrz Eliksirów otworzył list i przeczytał. – Parapetówka. Jak osobliwie.

Harry zakrztusił się.

- Chyba żartujesz! Jaki… jaki facet robi parapetówki?

- Najwyraźniej Albus – powiedział Snape z kamiennym wyrazem twarzy.

Harry wybuchnął śmiechem, zapominając, że właśnie upił łyk mleka.

Zakrztusił się, a mleko trysnęło mu nosem.

- Harry, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, podchodząc i solidnie uderzając syna między łopatkami.

Harry zakaszlał, prychnął i wytarł nos ze wstydem.

- Czy nikt cię nigdy nie uczył, żeby nie mówić z pełnymi ustami?

- Nie mówiłem, Sev. Śmiałem się. Zapomniałem. – Spojrzał na swoje naleśniki, teraz pokryte mlekiem. – Cholera!

Severus machnął różdżką i naleśniki były jak nowe.

- Proszę. A teraz, jeśli skończyłeś z dramatami podczas śniadania, sugeruję, żebyś zjadł, a potem się ubrał. Nie wiadomo, jakie spustoszenie Albus będzie siał w populacji mugoli, gdy będzie się… aklimatyzował.

Harry uśmiechnął się ironicznie, o czym nalał syropu na swoje naleśniki i zaczął jeść.

Dziesięć minut później był już ubrany w zwyczajne dżinsy i lekką koszulę  w kolorze złotym i zielonym.

- Jak się tam dostaniemy, Sev? Przez Fiuu czy aportację?

Severus posłał mu chytry uśmieszek.

- Nic z powyższych. Sądzę, że potrzebujemy ćwiczeń. Polecimy tam… jako Freedom i Warrior.

- Tak! Sev, jesteś najlepszy – wykrzyknął Harry, gdyż marzył o lataniu, od kiedy tydzień temu wrócili z Hogwartu.

- Pochlebstwa donikąd pana nie zaprowadzą, panie Potter-Snape – powiedział czule. Nigdy by tego na głos nie przyznał, ale komplement Harry’ego sprawił, że poczuł się bardzo dobrze i zapewnił go, że radzi sobie w tym całym rodzicielstwie.

Przemienił się w Warriora i poczekał, aż Harry zrobi to samo, po czym poprowadził ich przez okno, w górę, w niebo.

Dotarli do Bumblebee Ridge w półtorej godziny, lecąc z maksymalną prędkością, na jaką pozwalała im animagiczna forma, zwyczajnie dla czystej radości. Wspaniale było latać, nie martwiąc się o to, że jest się ściganym oraz testując wiatr i siebie nawzajem w zaimprowizowanych wyścigach, nim dotrą do celu.

Dom Dumbledore’a wznosił się na niskim wzgórzu, a z tyłu znajdowało się kilka niewypielęgnowanych ogrodów i uli, gdzie brzęczały pszczoły. Freedom zobaczył w dole srebrzysty strumień i starą, zapadającą się stodołę, w której dawno temu musiały znajdować się konie i krowy, a teraz wyglądała tak, jakby mieściło się w niej tylko zatęchłe siano. Od drogi ciągnęła się linia telefoniczna, a niewiele dalej znajdowała się nowa skrzynka elektryczna.

Dwa jastrzębie poleciały w dół, przygotowując się do lądowania, a następnie przemieniły się.

Wzdłuż kamiennego chodnika kwitły róże, nagietki i krzewy lawendy, wszystko na zewnątrz domu wyglądało normalnie. Severus i Harry stanęli na okrągłej werandzie i zadzwonili.

Drzwi otworzył im sam Albus, który pierwszy raz ubrany był w zwyczajny mugolski strój. Miał na sobie szorty khaki, sięgające tuż za kolana, brązowe sandały i czerwono-złoto-niebieską koszulkę z napisem „Słonecznej Zabawy, Koleś!”. Jego broda została przystrzyżona i spleciona w warkocz, związany kolorowymi gumkami, a włosy zaczesano do tyłu. Nosił też okulary przeciwsłoneczne.

- Severus! Harry! Witam w Babmblebee Ridge! Wejdźcie, świetnie się bawię, próbując rozszyfrować te tajemnicze mugolskie „sprzęty domowe”, jak je nazwała ta miła kobieta w sklepie.

Usta Harry’ego otworzyły się na widok przemienionego Dumbledore’a.

- Wow, profesorze… wygląda pan…

- Jak powrót do lat sześćdziesiątych – stwierdził Severus, przygryzając wargę, bo wiedział, że żaden czarodziej nie zrozumie odniesienia. Jednak była to prawda. – Z jakim sprzętem masz problem? – Wszedł do korytarza pomalowanego na jasną biel, ozdobioną małymi, niebieskimi rombami, z wysokim łukowatym sufitem, z którego wisiał duży kryształowy żyrandol.

- Wydaje mi się, że nazywa się to… mikrofala – powiedział Albus, prowadząc ich korytarzem do kuchni, w której wciąż znajdował się działający żeliwny piec i kominek.

Harry powstrzymał chichot i zaczął za nimi iść, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.

Albus odwrócił się.

- Harry, czy mógłbyś otworzyć? Nie mam pojęcia, kto to może być, a zabroniłem moim skrzatom domowym otwierania drzwi na wypadek, gdyby jakiś sąsiad pojawił się z ciastem, tartą albo czymś takim.

Harry wyjrzał przez boczne okienko i sapnął.

Na werandzie stał umundurowany policjant, a na podjeździe stał radiowóz z migającymi światłami. Harry przełknął ślinę. Zastanawiał się, co takiego zrobił stary czarodziej, że odwiedzała go policja, kiedy dopiero się wprowadził? Otworzył, nim funkcjonariusz zdążył zadzwonić po raz drugi.

- Uch, dzień dobry panu. W czym mogę pomóc?

Funkcjonariusz był młodym, dwudziestokilkuletnim mężczyzną.

- Otrzymaliśmy zgłoszenie alarmowe z tego numeru i adresu jakieś piętnaście minut temu. Czy jest jakiś problem? Czy ktoś jest ranny? Wkrótce powinna przyjechać karetka.

Karteka? Harry wytrzeszczył oczy.

- Uch… nie, wszystko jest w porządku.

- Więc dlaczego ktoś zadzwonił pod 112 i się rozłączył? – zapytał oficer, marszcząc brwi. – Czy to jakiś żart, chłopcze? Bo nie ma żartów, gdy dzwoni się pod numer alarmowy, gdy nic się nie dzieje.

- Nie, proszę pana. Razem z tatą właśnie przyjechaliśmy odwiedzić mojego… eee… dziadka – powiedział Harry, w locie wymyślając historię. – Właśnie się tu wprowadził i jest… cóż… nieco zdezorientowany. Sądzę, że mógł wykręcić 112 przez przypadek. Widzi pan, on… um… czasem zapomina pewne rzeczy… - Dla podkreślenia pokręcił palcem przy głowie. – Dlatego jesteśmy tu z moim tatą.

- Harry, kto dzwonił do drzwi? – zawołał Severus.

Wyszedł z powrotem na korytarz, dostrzegł policjanta i jęknął.

- To policjant – odpowiedział Harry. – Dziadek Al znowu miał lekkie… problemy z telefonem.

- Otrzymaliśmy z tego numeru wezwanie pomocy – powiedział Severusowi funkcjonariusz.

Severus szybko ocenił sytuację i rozpoczął grę bez mrugnięcia okiem.

- Tato, jak wiele razy mam ci powtarzać, żebyś kupił nowe okulary? – zawołał przez ramię. – Ciągle wybierasz złe numery. Bardzo mi przykro, proszę pana, ale mój ojciec jest już w podeszłym wieku i nie jest już tak bystry jak kiedyś…

Severus podszedł, stanął za Harrym, wyglądając na bardzo zirytowanego i zawstydzonego.

- Severusie, co mówiłeś? Wybrałem zły numer? Próbowałem dodzwonić się do piekarni.

Harry zakrył dłonią usta, starając się powstrzymać wybuch śmiechu.

- O Boże, zmiłuj się! – mruknął Severus.

Usta policjanta drgnęły i Harry dostrzegł, że on też próbował zachować spokój, ale bezskutecznie.

- Czy coś takiego zdarzało się już wcześniej, panie…

- Dumbledore – powiedział szybko Severus. – Niestety tak. Obawiam się, że tata zrobił się nieco zniedołężniały i dlatego próbuję go przekonać, żeby do nas wrócił, ale jest cholernie uparty i doprowadza mnie do szału.

- Święta prawda – zachichotał Harry.

- Severusie, mógłbyś tu na chwilę podejść? – zawołał Albus, brzmiąc na lekko zaniepokojonego. – Włożyłem talerz do mikrofali, nacisnąłem guzik i… cóż… teraz wszystko iskrzy i trzaska.

Severus zaklął.

- Włożyłeś ten talerz z folią na górze, prawda? Cholera! Wyjmij go. Otwórz drzwiczki, zanim wszystko eksploduje. – Odwrócił się z powrotem do policjanta. – Przepraszam. To chodząca katastrofa. Przykro mi, że wezwano tu pana bez powodu.

Pobiegł z powrotem do kuchni, gdzie kuchenka mikrofalowa trzaskała i strzelała dużymi, niebieskimi iskrami.

- Jeśli poczekam wystarczająco długo, jestem pewny, że coś się wydarzy – powiedział policjant ze śmiechem.

- Zwykle tak jest – powiedział Harry, po czym zgiął się w pół ze śmiechem. – Biedny dziadek! Jest po prostu… nieco otumaniony.

- Mój też był, pod koniec – powiedział policjant. – Cóż, jeśli nie ma prawdziwego nagłego przypadku…? Odwołam ambulans i powiem, żeby nie przyjeżdżali oraz muszę prosić twojego ojca o podpisanie tego formularza…

- Jasne, proszę pana. Proszę tędy. – Harry poprowadził go do kuchni, która wyglądała, jakby eksplodowała tam bomba.

Wszędzie walały się puste skrzynki, a Severus właśnie wyciągał z mikrofali dymiące naczynie pokryte folią i położył je na stosie czasopism. Kuchnia mocno śmierdziała spaloną folią.

Dumbledore uniósł wzrok na funkcjonariusza i uśmiechnął się.

- O, dzień dobry! Wpadł pan na herbatę i ciasto, tak?

- To policjant, tato – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby. – Przyszedł, bo zamiast do piekarni wybrałeś numer alarmowy.

- Ach, tak? Ojej, nie zdawałem sobie z tego sprawy. Telefon jest taki zagmatwany.

- Rozumiem – powiedział funkcjonariusz z uśmiechem. Spojrzał na Severusa. – Czy mógłby tu pan podpisać? Wtedy będę mógł iść. Tylko proszę pamiętać, że numer 112 służy tylko do informowania o nagłych przypadkach – powiedział Dumbledore’owi. – Raz mogę przymknąć na to oko, ale jeśli stanie się to po raz drugi, będę musiał ukarać pana grzywną za nadmierne korzystanie z linii alarmowej bez potrzeby.

- To się więcej nie powtórzy – zapewnił go Severus. – Usuwam linię telefoniczną. – Nabazgrał swój podpis na podsuniętym formularzu.

- Och, Severusie, doprawdy…

- Nie, tato! Ostatnim razem zadzwoniłeś po straż pożarną…

Harry szybko wyprowadził funkcjonariusza za drzwi, a gdy tylko się zamknęły, osunął się na podłogę, wyjąc ze śmiechu. Mógłby przysiąc, że policjant robił to samo po drugiej stronie.

- Harry, wstań i przyjdź tu pomóc twojemu… dziadkowi użyć kostkarki do lodu, zanim wszystko zaleje – rozkazał Severus chwilę później. – Tymczasem ja pozbędę się tego bałaganu. – Wskazał na wszystkie otwarte kartony i opakowania.

- Nie ma potrzeby, proszę pana – powiedziała mała elfka, ubrana w granatowy szalik i buty. Miała brązowe włosy i duże, piwne oczy. – Razem z siostrą możemy to zabrać.

Klasnęła w dłonie i pudełka zniknęły.

Pojawiła się kolejna skrzatka, wyglądająca jak jej bliźniaczka i zrobiła to samo z opakowaniami.

- Mistrzu Al, jeśli skończył pan z tymi… śmierdzącymi mugolskimi rzeczami, czy możemy teraz zrobić panu lunch? I dla pana gości?

- Co za wspaniały pomysł, Kończynko – rozpromienił się Dumbledore. – Obawiam się, że będziemy musieli poczekać, aż wyjaśnisz mi jak działa… eee… maszyna do lodu, Harry.

- W porządku, profesorze. Zrozumienie tego nie zajmie panu dużo czasu.

Severus zakaszlał za dłonią.

- Jasne – mruknął. – Dwadzieścia pięć minut zajęło mu rozpracowanie cholernej mikrofali.

Dumbledore wyglądał przez chwilę na zamyślonego, po czym powiedział cicho:

- Harry, ja… eee… nie miałbym nic przeciwko, gdybyś nadal chciał nazywać mnie dziadkiem. Wiem, że to było na pokaz, ale… chyba mi się to nieco podobało.

Harry uniósł brew. Tak naprawdę nigdy nie miał żadnych dziadków, ani nawet kogoś, o kim by tak mógł myśleć, ale kiedy Albus to zasugerował… w końcu stary czarodziej nie miał wnuków i być może był samotny.

- Uch, w porządku. – Spojrzał na Severusa. – Nie będzie ci to przeszkadzać, Sev?

Severus wzruszył ramionami.

- Nie. Tylko nie spodziewaj się, że będę cię regularnie nazywać tatą, Albusie. Miałem kiedyś ojca i jestem wdzięczny, że się go pozbyłem, więc w tym wieku nie potrzebuję kolejnego.

Albus spokojnie pokiwał głową.

- Rozumiem, Severusie. Co powiecie na zapiekankę z kurczakiem?

- Jak najbardziej. Chcesz iść na zakupy do supermarketu? Twoja lodówka jest pusta – zasugerował Severus, próbując złagodzić brzmienie swojego poprzedniego stwierdzenia. Nie chciał tego ująć tak bezpośrednio i miał nadzieję, że nie zranił uczuć starszego czarodzieja, ale był szczery. Nie pagnął mieć synowskich relacji z jakimkolwiek starszym czarodziejem, nawet Dumbledorem. Jego jedyny ojciec okazał się żałosną porażką, więc nie chciał po raz drugi narażać się na taką katastrofę, zwłaszcza że Albus miał tendencję do wtrącania się w jego życie osobiste bez pytania.

Oczy Albusa zaczęły migotać.

- Och, Severusie, co za świetny pomysł! Możemy iść po lunchu! Potrzebuję kilku przekąsek i tego typu rzeczy. Mugole zawsze mają w domu jedzenie, prawda?

- Tak, jeśli ich na to stać – odpowiedział Severus. Zastanawiał się, jak trudno będzie odciągnąć starca od alejki ze słodyczami. Jedyną dobrą rzeczą w towarzyszeniu Dumbledore’owi w sklepie było to, że Severus mógł dopilnować, by Albus nauczył się robić zakupy mądrze, mając na uwadze przeceny i nie dając się oszukać drogim, markowym produktom. I żeby staruszek kupił niezbędne rzeczy, takie jak ręczniki papierowe, papier toaletowy, mydło i płyn do mycia naczyń.

- Jak wcześniej udawało ci się dotrzeć do wioski, Albusie? – zapytał z ciekawością, odgarniając z ciemnych oczu czarny kosmyk włosów. – Nie mogłeś iść pieszo, to za daleko.

- Och, cóż, pierwszy raz sąsiadka podrzuciła mnie swoim samochodem. Potem kupiłem kilka rzeczy i zamawiałem taksówkę, żeby jeździć w tę i z powrotem, póki nie kupiłem sobie bardzo wspaniałego mugolskiego środku transportu.

Severus wyglądał na przerażonego.

- Słodki Merlinie, kupiłeś auto? Albusie, nie masz nawet prawa jazdy!

Dumbledore roześmiał się głośno.

- Nie, nie, na niebiosa, nie, Severusie! Nie jestem jeszcze gotowy na jazdę takim urządzeniem, mój chłopcze. Zamiast tego kupiłem zupełnie nowy rower! Chcielibyście zobaczyć? Ma cudowny odcień fioletu, ma gwiazdy, zupełnie jak moja ulubiona szata.

Poprowadził ich dumnie do ogrodu, do szopy, przylegającej do tyłu domu i pokazał im nowy, błyszczący, fioletowy rower z fioletowymi, różowymi i srebrnymi wstążkami przy kierownicy i dużym, wiklinowym koszem.

Harry i Severus spojrzeli na niego i jęknęli.

- Czyż nie jest cudowny? – zapytał Albus, promieniejąc. – Nie uwierzycie, jak wiele osób patrzyło na mnie dość dziwnie, gdy kilka dni temu przyjechałem nim do wioski. Przypuszczam, że to dlatego, że nigdy nie widzieli, żeby mężczyźni w moim wieku jeździli rowerem, chociaż minęło ponad sto lat, odkąd jeździłem rowerem. Jako mały chłopiec nie mogłem latać na miotle, moja matka bała się, że ktoś mnie zauważy, więc zamiast tego jeździłem rowerem.

- Wow, dziadku. To naprawdę… coś – zdołał powiedzieć Harry, tłumiąc chęć wybuchnięcia maniakalnym śmiechem.

- Albus, czy rozmawiałeś ze sprzedawcą, zanim kupiłeś rower? – zapytał Severus.

- Och, tak, był tak rozbawiony, gdy pytał mnie, czy to dla mojej wnuczki. Chyba kolor go zmylił.

Severus pokręcił głową.

- Nie, Albusie, to nie wina koloru. Założył, że kupujesz dla wnuczki, ponieważ ten rower jest dziewczyński.

- Naprawdę?

- Tak, i prawdopodobnie dlatego się na ciebie gapili. Prawdopodobnie myśleli, że ci odbiło. Albo że jesteś homoseksualistą.

Albus zachichotał.

- Plotki, mój chłopcze. Same plotki.

Harry pośpiesznie przeprosił i wybiegł z szopy. Dotarł do tylnej werandy, po czym zaczął się niekontrolowanie śmiać. Mugolski świat nigdy nie będzie taki sam, odkąd wkroczył do niego Albus Dumbledore.

Po tym, jak Severus magicznie zmienił rower w męską wersję i rzucił na niego pewne zaklęcie, które chroniło przed rdzą i wzmacniało opony, oświadczył Albusowi, że nadaje się on do jazdy. Stary czarodziej wskoczyłby na rower od razu, ale Severus szybko stwierdził, że w przypadku tak dużych zakupów lepiej będzie wezwać taksówkę i w ten sposób dotrzeć do wioski.

Półtorej godziny później wrócili z mnóstwem toreb, z których większość była wypełniona różnego rodzaju słodyczami, pomimo prób Severusa, by nakłonić Albusa do zdrowszego jedzenia.

- Albusie, nie możesz żyć na samych płatkach śniadaniowych o smaku masła orzechowego i czekoladowych jajkach – kłócił się Severus. – Masz kilka marchewek.

- Oczywiście masz rację, mój chłopcze – powiedział przebiegle lis, po czym poczekał, aż Severus odwróci się do niego plecami, po czym wrzucił paczkę cukierków do wózka i mrugnął do Harry’ego.

Pomogli Albusowi rozłożyć zakupy, po czym Snape pokazał mu, jak używać pralki i suszarki.

- To trochę jak mugolski kociołek. Najpierw dzielisz ubrania – białe, jasne, ciemne. Potem ustawiasz temperaturę wody, która będzie się różnić w zależności od koloru ubrań, potem odmierzasz detergent…

Harry, który był ekspertem w praniu, zauważył, że Severus był bardzo cierpliwy w kierunku byłego dyrektora, który ciągle zadawał pytania, chcąc wiedzieć, czy odplamiacz rzeczywiście ma w sobie magię, jak to jest napisane na butelce – „Działa niczym magia!”.

- Nie, nie ma w im żadnej magii, Albusie, tylko mugolskie chemikalia. Nieważne, czym są, skup się. Zawsze czytaj metkę na swoich ubraniach, zanim je wypierzesz, jest z tyłu, powie ci, jak je prać, w przeciwnym razie ubranie może się skurczyć i stracić kolor…

Zapisał dla czarodzieja instrukcje krok po kroku, mając nadzieję, że to wystarczy.

Harry pokazał mu, jak korzystać z telewizora i odtwarzacza DVD, po czym zostawili Albusa, radośnie oglądającego Discovery Channel. Severus na wszelki wypadek zostawił też numer telefonu na Spinner’s End.

Trzy dni później Albus zadzwonił, by zaprosić ich na lunch, a Severus niechętnie się zgodził, narzekając Harry’emu, gdy już odłożył słuchawkę:

- Czy on myśli, że Bumblebee Ridge jest tuż za rogiem? Jasne, że po prosu wpadniemy na herbatkę, dlaczego nie?

- Nie musimy lecieć, Sev. Możemy użyć Fiuu – zaproponował Harry. – U niego też działa, prawda?

- Tak – powiedział niechętnie Severus. Pracował nad szczególnie skomplikowanym eliksirem i nienawidził, jak mu przeszkadzano. – Możemy dostać się tam przez Fiuu. Im szybciej pójdziemy, tym szybciej wrócimy. Muszę wrócić przed upływem trzech godzin, bo inaczej mój wywar będzie zniszczony.

Kiedy wyszli z kominka, Albus nakrywał w małej jadalni do stołu, na którym leżała porcelana w pączki róż, która wyglądała, jakby należała do jego matki lub babki. Stary czarodziej tym razem miał na sobie bojówki i koszulę z długim rękawem, ale całe ubranie było w kolorze różowym.

Severus zagapił się na niego.

- Cześć, Severusie! Cieszę się, że mogliście wpaść – przywitał ich wesoło. – Przygotowałem dla was kanapki, Granatka zrobiła ciasta i biszkopciki, a Kończynka specjalną popołudniową herbatkę.

- Albusie… czy nie miałeś czasem wypadku z pralką? – zapytał powoli Severus.

- Hymm? – Uniósł wzrok na byłego kolegę i uśmiechnął się. – Nie wiedziałeś, Severusie? Róż to nowa czerń. Podoba ci się?

- Niezła próba, Albusie – jęknął Severus. – Niech zgadnę. Zapomniałeś oddzielić ciemne od białych, prawda?

Harry uśmiechnął się ironicznie, nie mogąc się powstrzymać.

- Raz też tak zrobiłem – przyznał, chichocząc. Potem otrzeźwiał, bo to, co wynikło z tej niewinnej pomyłki, wcale nie było zabawne. Zafarbował najlepsza koszulę wuja Vernona na goździkowy róż i mężczyzna wpadł w furię. Wrzucił Harry’ego do komórki i zostawił go tam na trzy dni, wypuszczając tylko dlatego, że Petunia przekonała go, że bez wody Harry umrze i jak to wtedy wyjaśnią policji?

- Nic się nie stało – powiedział Albus. – Nie mam nic przeciwko noszeniu różu.

Severus skrzywił się. Sam wolałby nie umrzeć w obecnym stroju Albusa. Usiadł przy stole.

- Poza tym jak sobie radzisz?

- Och, całkiem dobrze. Tak wiele rzeczy muszę się nauczyć. Oglądałem dużo telewizji. Czy wiedziałeś, że jaszczurce może odrosnąć jej własny ogon? Albo że płatki Rice Krispies można usmażyć? I że firma Keebler jest tak naprawdę zarządzana przez elfy?

Oczy Severusa robiły się coraz większe. Zaczął odczuwać kolosalny ból głowy tylko słuchając nieustannej paplaniny starszego czarodzieja o wszystkich rzeczach, które widział w telewizji. Jego oczy zaczęły się szklić, kiedy Albus spokojnie oświadczył:

- Wczoraj wieczorem zmieniałem kanały i znalazłem taki, gdzie urocza, młoda dama o imieniu Soczysta Lula powiedziała mi, żebym zadzwonił pod numer, jeśli chcę się dobrze zabawić i tak zrobiłem, a była bardzo interesująca. Chociaż niektóre z jej sugestii były trochę… oburzające, bo zazwyczaj wolę jeść owoce niż się nimi bawić…

Severus niemal udusił się swoją herbatą, kiedy zdał sobie sprawę, o czym tak swobodnie mówił Dumbledore.

- Wielki Merlinie, Albusie!

Harry zdołał przełknąć kawałek kanapki z ogórkiem, po czym wybuchnął salwą śmiechu. Sądząc po odgłosach, były dyrektor został nieźle wyedukowany na temat seksu przez telefon.

- Ale o co chodzi, Severusie? Była całkiem wyrozumiała, kiedy jej powiedziałem, że mężczyzna w moim wieku… eee… nie jest zbyt aktywy od jakiegoś czasu i… cóż, może omówimy to innym razem, kiedy nie będą nas słuchać wrażliwe uszy?

- Doskonały pomysł, Albusie – powiedział Severus przez zaciśnięte zęby.

- Och, dziadku, daj spokój! – jęknął Harry. – Przecież i tak wiem, o co chodzi…

- Harry, wystarczy! Na litość Merlina, nie zachęcaj go! – warknął Severus. Już teraz mógł zobaczyć te nagłówki. Starszy mężczyzna aresztowany za wspieranie prostytutek! Ich slogan brzmi: „Zadzwoń pod ten bezpłatny numer i pytaj o Ala”.

- Och, Severusie, chyba się… rumienisz! – zauważył radośnie starzec.

- Zamknij się, Albusie! – rozkazał drugi czarodziej. – Masz zły wpływ na Harry’ego.

- Nieprawda! – sprzeciwił się jego syn, po czym zamknął usta, napotykając oczy Severusa, twarde jak obsydian.

- Myślę, że powinieneś rozwinąć jakieś inne hobby – zasugerował Severus. – Może znajdziesz bibliotekę i wstąpisz do klubu książki? Albo klubu brydżowego? Albo zagrasz w krykieta? Albo zajmiesz się ogródkiem?

- Nigdy o tym nie myślałem. To całkiem dobre sugestie. Zabawne jest to, jak samotnie można się poczuć w tak dużym domu. Moje skrzaty są dla mnie bardzo dobre, ale nie są stymulującymi rozmówcami.

- Jak Soczysta Lulu? – zapytał sarkastycznie Severus.

- Dostałem wczoraj list od Minervy – oznajmił Albus. – Powiedziała, że emerytura wydaje jej się nieco ograniczająca, więc zaprosiłem ją do siebie na miesiąc.

- I co powiedziała?

- Że musi to przemyśleć. A jak ci się układa u Severusa, Harry?

- Dobrze. Uczy mnie zaawansowanych eliksirów i oklumencji – odpowiedział Harry. Nie wspomniał, że był ogromnie wdzięczny za to drugie, ponieważ lekcje pozwalały mu blokować niektóre z najgorszych koszmarów związanych z wojną, kiedy użył Sztyletu Niezgody, by zabić Severusa i stać się nowym Czarnym Panem. Celowo nie powiedział o nich Severusowi, ponieważ uważał, że głupio mieć takie koszmary tak długo po fakcie. Wojna się skończyła, zło zostało przegnane. Więc dlaczego jego cholerna podświadomość nalegała, by przeżywał to jeszcze raz?

- Robi dobre postępy – odpowiedział Severus na następne pytanie Albusa. – Ale mogłoby być lepiej, gdyby nie był tak rozproszony pewną wilczą uzdrowicielką.

- Hej, to nie moja wina, że ten głupi Minister pozamieniał głowę z dupą – warknął Harry. – Gdyby tylko zgodził się ze mną spotkać, żeby omówić sprawę wilczaków…

- Język! – zganił go Severus.

Harry wymamrotał przeprosiny.

- Korneliusz nie chce się z tobą spotkać? – zapytał Albus.

- Nie, ale przełożył nasze spotkanie – westchnął Harry. – Myślę, że mnie unika.

Emerytowany dyrektor wyglądał na zamyślonego.

- Może tak być. Korneliusz zawsze miał podejście strusia. Może… mógłbym wysłać do niego list, żeby zachęcić go, by zobaczył, co masz do powiedzienia? Nie mam na niego takiego wpływu, jak kiedyś, ale wciąż jestem jego starym przyjacielem.

Harry mógłby go teraz wycałować.

- Naprawdę? Och, byłoby wspaniale! To czekanie doprowadza mnie do szału.

- Oczywiście, Harry. Jutro do niego napiszę. Mam nadzieję, że spełni prośbę starego przyjaciela – powiedział radośnie Albus. Następnie podsunął mu talerz z ciastami z kremem cytrynowym. – Spróbuj. Uważam, że mają wspaniały smak. Mugole to jednak potrafią gotować.

 

sobota, 3 lutego 2024

PoO - Rozdział 21 – Okropnie Wyczerpujące Testy Magiczne

Przez następne lata Harry nigdy nie rozumiał, jak udało mu się przetrwać następne półtora tygodnia bez załamania psychicznego. Syriusz z nim nie rozmawiał, Remus umierał, Ron i Hermiona chcieli odpowiedzi, których Harry nie był gotów udzielić, Remus umierał, nadeszły OWTMy i – oczywiście – Remus umierał. Nie ważne, czym Harry się zajmował, jego myśli zawsze wracały do wypowiedzi Remusa.

Jak miały nie wracać?

Tylko z powodu próśb Remusa, Harry zdecydował się podjąć napisania OWTMów, choć miejsce jego przygotowań do nich zmieniło się na Kwaterę Huncwotów. Ron i Hermiona nie kwestionowali zmiany, ale Harry czuł, jak ich ciekawość rośnie z każdym dniem. Trudno było utrzymać stan Remusa w tajemnicy, ale Harry wiedział, że to tylko ich rozproszy, tak jak jego. Hermiona miała wystarczająco dużo na głowie, a Ron nie mógł sobie pozwolić na nieuwagę.

OWTMy były zorganizowane  podobnie jak SUMy, z tą różnicą, że testy rozpoczęły się wcześniej i trwały dłużej. Harry i Ron mieli szczęście przez pierwszy tydzień, mając egzaminy co drugi dzień, w przeciwieństwie do Hermiony, która miała prawie zapełniony harmonogram. To był jeden z tych momentów, gdy Harry był zadowolony, że nie przedobrzył z zajęciami. Nie miał pojęcia, jak Hermiona była w stanie skutecznie zachować chociaż połowę informacji, ale Harry wiedział z wieloletniego doświadczenia, że nigdy nie należy lekceważyć tego, co może dokonać Hermiona.

Egzamin teoretyczny z zaklęć rozpoczął się w poniedziałek wczesnym rankiem, zapewniając wszystkim siódmoklasistom radykalną pobudkę i uświadomienie sobie, jak trudne będą OWTMy. Oprócz zwykłych pytań egzaminacyjnych były na nich pytania abstrakcyjne, na które można było odpowiedzieć na wiele sposobów. Jak na ironię, na temat tych pytań Hermiona nie mogła przestać mówić z uśmiechem na twarzy, ku irytacji wszystkich dookoła, ponieważ każdy chciał wyrzucić pięciogodzinny egzamin z głowy.

Egzamin praktyczny z zaklęć był jeszcze bardziej intensywny. Zaraz po obiedzie uczniowie siódmego roku zostali wezwani w pięcioosobowych grupach na godzinny egzamin praktyczny obejmujący zaklęcia od Windgardium Leviosa po Expecto Patronum. Każde zaklęcie było oceniane, podobnie jak technika rzucania. Oczywiście preferowano niewerbalne rzucanie zaklęć, ale nie było kary za wokalizowanie trudniejszych zaklęć. Ci, którzy byli z początku alfabetu, mieli szczęście i zostali wezwani od razu. Z drugiej strony Harry i Ron musieli czekać kolka bolesnych godzin, aż nadeszła ich kolej. Zanim Harry usłyszał swoje imię, wykonał niemal każde zaklęcie, które pamiętał… wiele razy.

W opinii Harry’ego, sam egzamin był zupełnie inny niż egzamin teoretyczny. Nie było żadnych abstrakcyjnych pytań ani krótkich esejów do napisania. Był tylko Harry i jego różdżka. Albo rzucił zaklęcie, albo nie. Nie było czasu na zastanawianie się nad sobą. Harry musiał tylko zrobić to, co kazał mu starszy czarodziej stojący przed nim i zanim się zorientował, egzamin dobiegł końca. Poczuł się trochę niezręcznie, kiedy został poproszony o rzucenie Patronusa, ponieważ wszyscy przestali robić to, co właśnie robili, by zobaczyć, jak Midnight, Lunatyk i Rogacz wyskakują z jego różdżki, ale mogło być gorzej. Anomalia związana z Patronusem Harry’ego nie była do końca tajemnicą.

Nim Ron zakończył egzamin, zaczęła się już kolacja. Gdy weszli do Wielkiej Sali, wystarczyło szybkie rozejrzenie się, by zauważyć nieobecność Hermiony. Nie było to zaskakujące, skoro wcześnie rano miała mieć egzamin ze starożytnych runów. Harry założyłby się o swoją Błyskawicę, że powtarza do niego z Remusem. Była zachwycona, gdy Remus zaoferował swoją pomoc, mimo że przyznał, że jego wiedza o starożytnych runach była nieco zakurzona.

Z szacunku dla Hermiony i chcąc uniknąć bycia uderzonym klątwą, Harry i Ron przez noc trzymali się z dala od Kwater Huncwotów. Trudno było się skupić na siedmiu latach transmutacji, kiedy mózg był wyczerpany i przeciążony, ale ani Harry, ani Ron nie byli na tyle utalentowani z tego przedmiotu, by tracić czas, który mogliby spędzić na nauce. Profesor McGonagall wyraziła się bez ogródek, mówiąc o wymaganiach obu testów, a jeśli egzamin z zaklęć był jakąkolwiek wskazówką, Harry wiedział, że prawdopodobnie będzie potrzebował tak wiele czasu, jak to możliwe.

Następny poranek zdawał się niepostrzeżenie podkraść do siedmiorocznych. Ci, którzy zdawali egzamin ze starożytnych run, opuścili swoje pokoje wspólne bardzo wcześnie, a reszta siódmoklasistów wstała niedługo później. Dla Harry’ego i Rona był to dość długi dzień, podczas którego uczyli się w Kwaterach Huncwotów z Remusem wszystkiego, co tylko mogli na temat transmutacji. Ponownie Syriusza nigdzie nie było, co zirytowało Harry’ego ponad miarę. Było zrozumiałe to, że Syriusz był zdenerwowany, ale nie musiał wszystkich wokół siebie ignorować niczym małe dziecko.

Czasami Harry musiał się zastanowić, ile Syriusz naprawdę miał lat.

Hermiona dołączyła do nich po obiedzie, wyglądając na wyczerpaną, ale nie chciała rozmawiać o niczym poza następnym egzaminem. Harry i Ron mądrze postanowili spełnić jej życzenie. Obaj z doświadczenia wiedzieli, jak Hermiona się zachowywała po egzaminie, kiedy nie była pewna, że odpowiedziała na każde pytanie poprawnie.

Następny dzień minął podobnie jak pierwszy dzień egzaminów, z jednym wyjątkiem. Kiedy nadszedł czas egzaminu praktycznego, uczniów wywoływano w odwrotnej kolejności, co niemal wszystkich zaskoczyło. Ron wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować, a Harry nie czuł się o wiele lepiej. Zamiast być w ostatniej grupie, znaleźli się w pierwszej. Hermiona miała szczęście, pozostając w grupie trzeciej, ale było jasne, że nie czuła tego szczęścia. Mając następnego dnia egzamin z numerologii, bardzo chciała szybko zakończyć transmutację, by przygotować się do następnego testu.

W chwili, gdy Harry wszedł do pomieszczenia, zmusił się do skupienia tylko na nadchodzącym egzaminie. Miał już za sobą trudny egzamin teoretyczny. Nie mógł sobie pozwolić na zaniedbanie kwestii praktycznych. Stojąc przed starszą wiedźmą, Harry wziął głęboki oddech i czekał na instrukcje. Wydawało się, że minęła zaledwie sekunda, nim Harry skończył i wyprowadzono go drzwiami po drugiej stronie dużego pokoju. Ron już na niego czekał z nerwowym wyrazem twarzy.

- Jak ci poszło? – zapytał cicho Ron.

Harry wzruszył ramionami. Myślenie o swoich błędach było naprawdę ostatnią rzeczą, na jaką w tej chwili miał ochotę.

- Trudno powiedzieć – stwierdził szczerze. – Z pewnością było ciężej niż na zaklęciach.

- Cóż, to oczywiste – rzucił Ron. – Ale powiem ci jedno. Nie wiem, gdzie bym był bez pomocy Remusa. Naprawdę uratował mi życie.

- Zawsze taki był – powiedział cicho Harry. Potrzebował ogromnej kontroli, by utrzymać spokojny głos, by nie krzyczeć z oburzenia. Coraz trudniejsze było szanowanie życzenia Remusa, tylko stanie i patrzenie, jak ktoś, kogo Harry kochał jak ojca powoli gasł. Niczego nie pragnął bardziej niż podkraść się do Remusa i dać z siebie jak najwięcej, bez względu na konsekwencje. Dla Harry’ego spędzenie kilku dni na śnie było niczym, jeśli mogło oszczędzić Remusowi choć moment bólu.

- Wszystko w porządku, Harry? – zapytał ostrożnie Ron, wyrywając go z myśli. – Wyglądasz, jakbyś stracił najlepszego przyjaciela. Wciąż martwisz się Syriuszem? Przejdzie mu. Daj mu trochę czasu.

Harry prychnął. Poważnie wątpił, by Syriuszowi po prostu „przeszło”. Wiedząc tyle, ile wiedział, Harry mógł sobie tylko wyobrazić, przez co Syriusz przechodził. Jego najlepszy przyjaciel umierał, a chrześniak wyjeżdżał do innego kraju. Prawie cała rodzina Syriusza go opuściła, czy to z ich wyboru, czy nie. Uczucia Syriusza były zrozumiałe. Jednak jego zachowanie nie. Zamiast maksymalnie wykorzystać pozostały czasu, Syriusz wszystkich unikał.

Trudno było wybierać między współczuciem a chęcią uduszenia mężczyzny.

Harry i Ron zrobili wszystko, co w ich mocy, by tego wieczoru dać Hermionie przestrzeń, starając się jednocześnie znaleźć motywację do zagłębienia się w obronę przed czarną magią. Nie dlatego, że całe GD spędziło miesiące na uczeniu się zaklęć na poziomie aurora. Nie dlatego, że powoli ogarniał ich stres i zmęczenie. Odkąd wrócili do Hogwartu, obrona była dla Harry’ego trudnym tematem. Trudno było wejść do klasy i nie zobaczyć oczami wyobraźni uczącego Kingsleya. Tak naprawdę za każdym razem, gdy Harry widział kogoś innego na tym stanowisku, jeszcze bardziej tęsknił za Kingsleyem.

Zabawne, że nie ma się pojęcia, jak ważny jest dla ciebie człowiek, póki nie nadejdzie czas, gdy już więcej go nie zobaczysz.

Jednak kiedy nadszedł ranek, Harry i Ron nie mieli innego wyboru, jak tylko rzucić się w wir materiałów związanych z obroną. Przyszli do Kwater Huncwotów wcześnie – wystarczająco wcześnie, by zobaczyć, jak Syriusz ignoruje ich przed wyjściem. Harry próbował stłumić ból w piersi, a także złość i frustrację, bijące od Syriusza, ale z pewnością nie było to łatwe. Być może nie docenił tego, jak bardzo skrzywdził swojego ojca chrzestnego.

Być może jego chrzestny nie chciał mieć więcej z nim nic wspólnego.

Przygotowanie do obrony przed czarną magią nie zajęło wcale wiele czasu. Oczywiście Remus dokładnie przepytał ich w ważnych kwestiach oraz powtórzyli kilka podstawowych kwestii, ale tylko do tego Remus się posunął. Nie chciał zrobić ani powiedzieć niczego, co choćby w najmniejszym stopniu przekraczałoby granicę oszustwa, za co Harry był niezwykle wdzięczy. Już zbyt wiele razy był faworyzowany przez nieznajomych. Nie potrzebował tego również od rodziny.

Sam egzamin teoretyczny nie mógł wykazać ogromnego poziomu wiedzy siódmoklasistów. Harry, Hermiona i Ron byli jednymi z pierwszych, którzy go zakończyli, a zaraz za nimi członkowie GD. W przeciwieństwie do egzaminów z zaklęć i transmutacji, abstrakcyjne pytanie rzeczywiście miały jakiś sens, kiedy uwzględniło się wojnę.

Praktyczny egzamin przebiegł podobnie, jednak byli wywołani alfabetycznie. Po raz kolejny Harry i Ron znaleźli się w ostatniej grupie, przez co musieli godzinami czekać, nie mając do roboty nic, poza powtarzaniem wszystkich zaklęć, klątw, czarów i uroków, o które mogli zostać zapytani. Zanim zostały wywołane ich nazwiska, Harry chciał tylko, żeby to się skończyło, podczas gdy Ron wyglądał, jakby było mu bardzo niedobrze. Oczekiwanie było prawdopodobnie najgorszą częścią egzaminów praktycznych i sprawiało, że nawet najbardziej pewni siebie zaczynali wątpić w swoje możliwości.

W chwili, gdy Harry wszedł do dużego pomieszczenia, napełniło go złe przeczucie. Czuł, jak spojrzenia pięciu starszych czarodziejów i czarownic śledzą go przy każdym kroku. Dotarł do najdalszego czarodzieja i zaczekał, czując, jak rozbłyskuje wokół nich zaklęcie wyciszające, jak podczas każdego egzaminu praktycznego. Jednak w przeciwieństwie do poprzednich testów, egzaminator podszedł do Harry’ego z rozbawionym wyrazem twarzy.

- Pan Potter – powiedział pogodnie czarodziej. – Uzgodniliśmy, że ze względu na pańskie osiągnięcia, pański udział w egzaminie nie jest konieczny. Jeśli woli pan…

- Wolałbym być traktowany jak każdy inny siódmoklasista – odparł krótko Harry, krzyżując ramiona na piersi. Powinienem był wiedzieć, że normalność to za wielkie wymaganie. – Możemy zaczynać?

Czarodziej skinął głową, chociaż zmarszczki wokół jego ust jasno wskazywały, że walczy ze zmarszczeniem brwi. Harry stłumił irytację i skupił się na wykonaniu zadania. Właśnie potwierdziło się jego przekonanie, że świat czarodziejów nic o nim nie wie. Rozumiał, że według nich zasłużył na przerwę, ale gdyby tego chciał, nie wróciłby do Hogwartu po to, by zdawać OWTMy.

Aby to udowodnić, Harry upewnił się, że doskonale spełnia wszystkie wymagania, nawet jeśli trwało to dłużej niż u innych z jego grupy. Kiedy skończył, egzaminator uśmiechnął się do niego z dumą. Harry potrzebował całej swojej samokontroli, by opuścić pomieszczenie bez słowa, ale jakoś mu się to udało. Nienawidził tego, że co mu przyszło do głowy, ale pozostawienie za sobą całej tej publiczności wydawało się nastąpić za wolno.

Jak bardzo był złym człowiekiem, skoro przekładał swój spokój ducha nad cenny czas, który mógłby spędzić z rodziną i przyjaciółmi?

- Potter.

Harry zatrzymał się w momencie, gdy wszedł na korytarz i westchnął z frustracją. Czy ten dzień kiedykolwiek się skończy? Niechętnie odwrócił się i stanął twarzą w twarz ze zmęczonym i nerwowym Draco Malfoyem. Harry nie wiedział, jak zareagować. Odkąd Malfoy wrócił do Hogwartu, robił wszystko, co w jego mocy, by unikać Harry’ego, a Harry robił to samo. „Zmuszenie” do pomocy przy śmierci Czarnego Pana to jedno, a co innego cywilne stosunki z osobą, która położyła kres „ślizgońskiej rewolucji”.

- Czego chcesz, Malfoy? – zapytał Harry znudzonym głosem.

Jasnoszare oczy Malfoya przeskoczyły z lewą do prawej, po czym skupiły na Harrym.

- Właściwie miałem nadzieję, że przekażesz wiadomość Blackowi – powiedział cicho. – Moja matka chciałaby z nim porozmawiać o powrocie do rodziny Blacków.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się nieco. Nie wiedział zbyt wiele o prawie czarodziejów, ale rozumiał dostatecznie dużo, by poskładać w całość to, co powiedział Malfoy. Narcyza Malfoy chciała rozwiązać swoje małżeństwo z mężem i zrzec się tytułu pani Malfoy, w zasadzie czyniąc swojego jedynego syna właścicielem posiadłości Malfoyów do czasu zwolnienia Lucjusza Malfoya z więzienia – o ile kiedykolwiek to nastąpi.

- Obawiam się, że sam musisz znaleźć Syriusza, Malfoy – powiedział w końcu Harry. – Ostatnio nie do końca ze sobą rozmawiamy.

Malfoy skrzywił się.

- Zrobiłbym to, gdybym mógł – odparł. – Prosiłem nawet McGonagall o pomoc. Nikt nie wie, gdzie on chodzi cały dzień, ale z pewnością nie jest nigdzie w okolicach Hogwartu. Opuszcza błonia o świcie i wraca dopiero po godzinie policyjnej.

Oczy Harry’ego rozszerzyły się jeszcze bardziej. Remus o tym nie wspominał. Chyba że Remus o tym nie wie. To zastanowiło go. Co, do cholery, knuł Syriusz? Czy spędzał kolejne dni na piciu w pubie z pewną konkretną barmanką? Harry w to wątpił. Wczoraj rano Syriusz wyglądał dobrze. Chyba że jest pod wpływem uroku ukrywającego, ale dlaczego miałby to robić?

- Będę miał to na względzie – powiedział Harry z dystansem, – ale sugeruję, żebyś sam też go szukał. Miejmy nadzieję, że któryś z nas go zauważy.

Malfoy skinął krótko głową, po czym odwrócił się i szybko odszedł. Odświeżająca była świadomość, że pewne rzeczy się nie zmieniają, włącznie z tym, jak Malfoyowi zależało na opinii publicznej. Było to coś, czego Harry nigdy nie rozumiał. Błędem było poleganie na tym, co myśleli o tobie inni, ponieważ zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie myślał o tobie źle, bez względu na twoje postępowanie.

Znajoma dłoń spoczęła na jego ramieniu, nagle kończąc jego dalsze rozmyślania o „zagadce Malfoya”.

- Wszystko w porządku, Harry? – zapytał ostrożnie Ron, otoczony falami niepokoju. – Niczego nie próbował, prawda?

Harry pokręcił głową.

- To tylko sprawy rodzinne Blacków – powiedział nonszalancko. – Gotowy na obiad?

Ron uśmiechnął się szeroko i ruszyli do Wielkiej Sali.

- Naprawdę musisz pytać? Zawsze jestem gotowy na jedzenie. Masz potem ochotę na szachy?

Harry spojrzał na Rona z uniesioną brwią.

- Wiesz, że nie możemy. Musimy się przygotować na jutrzejszą powtórkę eliksirów z Remusem. To nasz najsłabszy przedmiot i wolałbym nie wyjść na kompletnego idiotę przed całą klasą.

- Będzie nas tylko jedenaścioro, Harry – zauważył Ron, dotarli do Sali Wejściowej i rozmowy wokół nich nasiliły się do stopnia, że ciężej było cokolwiek usłyszeć. – Poza tym, mamy cały weekend, żeby wszystko powtórzyć.

Harry westchnął, przechodząc przez otwarte podwójne drzwi do Wielkiej Sali. Hermiona już siedziała przy stole Gryffindoru, jedną ręką jedząc, a drugą trzymając grubą, zniszczoną księgę. Był to częsty widok, odkąd rozpoczęły się OWTMy i pewnie będą go widywać aż do ich ostatniego wtorkowego egzaminy, z zielarstwa.

- Nie, nie mamy całego weekendu – powiedział stanowczo Harry. – Remus potrzebuje przerwy, zanim się kompletnie wyczerpie.

Ron zatrzymał się nagle tuż za Hermioną, patrząc na Harry’ego z ciekawością. Harry rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym usiadł na wolnym miejscu po lewej Hermiony, zostawiając Ronowi miejsce po jej prawej stronie. Nie dało się nie zauważyć podejrzliwego spojrzenia, które Hermiona mu rzuciła ponad książką, ale można było spróbować, prawda?

Błąd.

Hermiona nagle zamknęła książkę i odwróciła się do Harry’ego z determinacją w oczach.

- Nie wiem, dlaczego nie mówisz nam, co jest nie tak z Remusem – powiedziała szybko. – Moglibyśmy pomóc, wiesz? Obydwoje zauważyliśmy, jak źle wygląda i wiemy, że nie ma to nic wspólnego z zeszłotygodniową pełnią.

Harry powstrzymał się od riposty, biorąc duży łyk soku dyniowego ze swojego kielicha. Był rozdarty między chęcią wyrzucenia tego z siebie a nakrzyczeniem na nią. Czy nie zdawała sobie sprawy z tego, że ludziom należy się prywatność? To, że chciał wiedzieć, nie oznaczało, że miała do tego prawo.

- Zwolnij, Hermiono – powiedział Ron z ustami pełnymi jedzenia. Na widok jej gniewnego spojrzenia, Ron przełknął to, co jadł i otarł usta grzbietem dłoni. – Czy nie wpadłaś na to, że może Remus nie chce, żeby ktoś wiedział?

Hermiona szybko odwróciła się, patrząc błagalnie na Harry’ego.

- Nie jest tak, prawda, Harry? – zapytała nerwowo. – Dlaczego miałoby mieć znaczenie to, co wiemy, czy nie wiemy? To nie tak, że on umiera, czy coś, prawda?

Harry wzdrygnął się i nagle stwierdził, że jego prawie pusty talerz jest niezwykle interesujący. Unikanie tematu to jedno. Jednak całkowite kłamstwo…

- Nie! – Sapnęła przerażona Hermiona, a głośne brzęknięcie zadzwoniło im w uszach. Ron upuścił widelec. – Harry, proszę, powiedz, że to nie prawda!

Harry rozejrzał się powoli, by upewnić się, że nikt nie podsłuchuje, po czym na wszelki wypadek dyskretnie rzucił wokół nich zaklęcie prywatności.

- Teraz wiecie, dlaczego nie chciałem, żebyście wiedzieli przynajmniej do czasu zakończenia egzaminów – powiedział pokonanym tonem. – Remus nie chciał nawet, żebym ja wiedział.

Ron patrzył na Harry’ego z oszołomionym wyrazem twarzy, otwierając i zamykając usta, nim zdołał otrząsnąć się z szoku i przemówić:

- Ale ma pomoc, prawda? Znaczy, szukają lekarstwa na to, co jest nie tak, prawda?

Harry zawahał się, próbując znaleźć słowa, które mógłby powiedzieć szczerze, ale które nie zabrzmiałyby ostro.

- Ron, nie ma lekarstwa – powiedział ostrożnie. – Jego ciało nie jest już w stanie znosić przemian tak jak kiedyś. To coś, przez co przechodzi każdy wilkołak. Pytanie tylko, kiedy to nastąpi.

Hermiona ukryła twarz w dłoniach, podczas gdy Ron zamknął oczy i pochylił głowę. Fale szoku, niedowierzania i rozpaczy wlały się w niego tak gęsto, że Harry poczuł, że niemal się dusi. Zamykając oczy, próbował je odepchnąć, jednak tylko się nasiliły. Z jego ust wydobyło się bolesne westchnięcie, chwycił mocno stół, mając mimo wszystko nadzieję, że Ronowi i Hermionie prędzej czy później uda się opanować emocje.

- Och! – sapnęła Hermiona. – Och, Harry, przepraszam!

Fale nieco się uspokoiły, ale nadal były, nieustannie trącając go i dokuczając wraz z bólem, który wielokrotnie próbował wtargnąć do jego serca.

- W porządku – wychrypiał. – Rozumiem. Oboje też go kochacie.

Hermiona wyciągnęła rękę i uspokajająco ścisnęła jego dłoń.

- To po prostu szok – przyznała drżącym głosem. – Wiedzieliśmy, że od jakiegoś czasu jest chory, ale zawsze to lekceważył, uznając, że to nic poważnego. – Wypuściła długi, nierówny oddech. – Jak mogliśmy być tak ślepi?

- Naprawdę nic nie możemy zrobić? – zapytał błagalnie Ron. – Musi coś być, skoro wszystkie wilkołaki przez to przechodzą.

- Kogo obchodzą umierające wilkołaki, skoro w czarodziejskim świecie tak się je dyskryminuje? – zapytała gorzko Hermiona. – Co z Syriuszem? Próbuje coś znaleźć? – Harry rzucił Hermionie spojrzenie pełne niedowierzania, przez co się zarumieniła. – Och, wybacz. Zapomniałam, że nie rozmawiacie. Po prostu nie mogę uwierzyć, że Remus tak po prostu się podda. Czy on naprawdę chce umrzeć?

Harry musiał przyznać, że podzielał zdanie Hermiony… a przynajmniej na początku, bo teraz, próbując bronić decyzji Remusa, rozumiał jego podejście. Tu nie chodziło o to, czego chcieli Syriusz, Harry, Hermiona czy ktokolwiek inny. Tego właśnie potrzebował Remus, zanim jego ciało podda się przeciążeniu, które go przygniatało przez tak wiele lat. Remus się nie poddawał. Nie chciał umierać, ale nie chciał też spędzić reszty swojego życia w szpitalu. Chciał je spędzić z rodziną.

- Nie, Hermiono – powiedział w końcu Harry. – Nie chce umrzeć. Chce tylko żyć tak długo, jak pozwoli mu na to jego ciało.

^^^

Weekend wydawał się w jednej chwili pędzić, a w kolejnej ciągnąć. Ron i Hermiona mieli trudności ukryć to, że wiedzieli o stanie Remusa, zwłaszcza podczas dwugodzinnej powtórki w sobotni późny poranek. Hermiona niemal kilka razy się wypaplała, próbując pomóc. Remus zachował swoją zwykłą spokojną postawę, ale Harry mógł poznać, co się dzieje po falach frustracji, które go zalewały. Harry i Ron musieli kilka razy zdecydowanie Hermionę trącić, by w końcu przestała, ale wydawało się, że milczenie wymaga od niej wiele wysiłku.

Po nauce Harry zdołał wypytać Remusa o rzekome wycieczki Syriusza, jednak odkrył, że Remus jest równie zaskoczony jak on sam. Remus zapewnił Harry’ego, że znajdzie sposób, by przekazać wiadomość od Malfoya i zasugerował, że sam przeprowadzi własne dochodzenie. Było oczywiste, że Remus jest nieco zaniepokojony faktem, że Syriusz ma teraz przed nim tajemnice.

Ponieważ w poniedziałek rano miał się odbyć egzamin teoretyczny z eliksirów, Harry, Ron i Hermiona mieli niewiele czasu na cokolwiek innego niż przygotowania na ostatnią chwilę. Eliksiry zawsze były dla Harry’ego najtrudniejszym przedmiotem, dopóki nie rozpoczął w zeszłym roku treningów z panią Pomfrey, a nawet wtedy musiał ciężko pracować, by wszystko było w porządku. Było tak wiele szczegółów do zapamiętania, tak wiele reakcji należało unikać. To wystarczało, by zakręciło się w głowie.

Nim rozpoczął się test, Harry bardzo pragnął, by nigdy więcej nie mieć nic wspólnego z eliksirami. Ponieważ klasa była mała, łatwo było zauważyć, kiedy ktoś był sfrustrowany, a kiedy podekscytowany. Niestety te emocje były najintensywniejsze w przypadku dwójki siedzącej obok Harry’ego. Hermiona ledwie mogła powstrzymać radość, gdy szybko odpowiadała na pytanie za pytaniem, będąc jedną z pierwszych, która skończyła egzamin. Ron natomiast szybko poddał się frustracji, przez co cały egzamin wydawał się torturą. Był to pierwszy test, z którego Harry miał ochotę uciec.

Egzamin praktyczny był nieco łatwiejszy. Każdy uczeń został przydzielony do stołu, przy którym miał pracować nad eliksirami, bez ryzyka, że koledzy będą podglądali jego pracę. To faktycznie działało na korzyść Harry’ego, pozwalając mu skupić się na swoich eliksirach, zamiast na tym, co dzieje się dookoła. Każdy uczeń otrzymał listę trzech eliksirów do zrobienia, z zaznaczeniem, że żadna lista nie jest taka sama. Lista Harry’ego składała się ze zwykłego eliksiry nasennego, który przygotowywał wiele razy pod czujnym okiem pani Pomfrey, eliksiry żywej śmierci, który sporządził podczas swojej pierwszej lekcji z profesorem Slughornem i eliksiru pokoju, którego tak naprawdę nigdy nie przygotowywał, ponieważ był w śpiączce, kiedy klasa próbowała go zrobić.

Minęła prawie połowa egzaminu, nim Harry zaczął pracować nad eliksirem pokoju. Na szczęście Hermiona zrobiła niezwykłe notatki, co dało Harry’emu wyobrażenie, jak eliksir powinien wyglądać, ale to tyle. To musiało wystarczyć. Harry pracował pilnie, póki nie poinformowano go, że czas dobiegł końca. Wiedział, że eliksir nie był tak dobry, jak dwa poprzednie, ale robił, co mógł. To musiało wystarczyć.

Kiedy najbardziej stresujący egzamin się zakończył, nauka zielarstwa nagle przestała być tak pochłaniająca. Pomagało to, że większość materiału z tego przedmiotu została w jakiejś formie omówiona na eliksirach. Przygotował się tak dobrze, jak mógł i radził sobie najlepiej, jak potrafił. To musiało wystarczyć.

Następny poranek zakradł się do siódmoklasistów jak wszystkie inne w zeszłym tygodniu. Jak wszyscy poprzedniego dnia, Harry, Ron i Hermiona wstali szalenie wcześnie, by zjeść szybkie śniadanie przed pójściem na pięciogodzinny egzamin z zielarstwa. Nikt nie miał wiele do powiedzenia. Było oczywiste, że wszyscy po prostu chcieli, żeby OWTMy się skończyły. Nawet Hermiona była przygaszona, co wiele mówiło.

Gdy opuścili Wielką Salę, Harry zauważył, że zaczęły przybywać sowy z poranną pocztą. Wydawało mu się dziwne, że przylatywały tak wcześnie i w takiej ilości, ale wyrzucił to z głowy, by skupić się na ostatnim egzaminie, który będzie zdawał w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Gdy o tym pomyślał, wydawało się to prawie smutne.

Wszyscy już wiedzieli, czego spodziewać się po egzaminie. Nie było żadnych niespodzianek, dzięki czemu emocje pozostawały niezmienne przez całe pięć godzin… cóż, tak niezmienne, jak to możliwe. Harry ze wszystkich sił starał się ignorować tykanie zegara i egzaminatora, który co pół godziny ogłaszał, ile czasu pozostało. Odpowiadał na pytanie za pytaniem, aż zapisał ostatnie słowo w pytaniu abstrakcyjnym z krótką odpowiedzią.

Oddając egzamin, Harry poczuł, jak jego ciało się rozluźnia, gdy uderzyła w niego świadomość. Jego edukacja w Hogwarcie się zakończyła. Pomimo wszystkiego, co przeszedł przez ostatnie siedem lat, wciąż udało mu się dokończyć coś, co wszyscy w Hogwarcie uważali za oczywistość i zrobił to bez bycia szczególnie traktowanym. Zaczęła w nim nabrzmiewać duma, gdy opuszczał duże pomieszczenie. To niemal zabawne, że ukończenie edukacji dawało większą satysfakcję niż zniszczenie jednego z najniebezpieczniejszych Czarnych Panów w czarodziejskiej historii.

Niedługo później dołączył do niego Ron, emanując taką samą ulgą, jaką czuł Harry.

- Cóż, jestem całkiem pewny, że ten zdałem – powiedział Ron, wzruszając ramionami. – Masz ochotę na wczesny obiad? Umieram z głodu. Mógłbym zjeść całego hipogryfa.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Nie pozwól, by Hagrid to usłyszał – rzucił pogodnie. – Czy nie powinniśmy zaczekać na Hermionę?

Ron pokręcił głową.

- Już jej nie ma – powiedział. – Nie wiem, dlaczego nie mogła dziś na nas poczekać. Też nie ma już żadnych egzaminów.

Harry nagle poczuł złe przeczucie w żołądu, rozpoczynając podróż do Wielkiej Sali.

- Mam nadzieję, że nie jest w bibliotece i nie próbuje znaleźć sposobu, by pomóc Remusowi – powiedział cicho. – Remus potrzebuje teraz, byśmy wspierali jego wybór, a nie kwestionowali go.

- Ona po prostu chce pomóc, Harry – stwierdził Ron. – Wiesz, że taka już jest. Póki nie znajdzie w książce, że nie ma lekarstwa, będzie zakładać, że nie znalazła jeszcze właściwej księgi.

Harry westchnął i skinął głową. Wiedział, że Ron ma rację. Hermiona wciąż zbyt mocno wierzyła słowu pisanemu, by zdawać sobie sprawę, że Remus prawdopodobnie wiedział więcej o wilkołakach niż jakakolwiek książka, skoro tak naprawdę był jednym przez całe życie. Ile czasu zajmie Hermionie uświadomienie sobie, że czasami odpowiedzi nie można znaleźć w książce, zwłaszcza biorąc pod uwagę to, jak Ministerstwo dyskryminowało magiczne stworzenia?

Kiedy dotarli do Wielkiej Sali, Harry nagle poczuł, że jest obserwowany. Rozglądając się, zauważył, że patrzą na niego… absolutnie wszyscy. Rozległy się szepty, przez co Harry zaczął się zastanawiać, czy nie został przeklęty bez swojej wiedzy. Nim otworzył usta, by zapytać o to zachowanie, pojawiła się Hermiona z paniką wypisaną na twarzy. Myśli Harry’ego natychmiast pognały ku najgorszej możliwości. Czy coś się stało Remusowi?

Hermiona rzuciła gniewne spojrzenie osobom w pobliżu, po czym złapała Harry’ego za ramię i wciągnęła go do Wielkiej Sali, a Ron deptał im po piętach.

- Nie mogę uwierzyć w tych ludzi – wymamrotała ze złością, popychając Harry’ego na krzesło przy stole Gryfonów i trzasnęła „Prorokiem Codziennym” o stół. – Nie wiem, Harry, jak oni się dowiedzieli…

Harry mógł tylko patrzeć na nagłówek z niedowierzaniem. Zbawiciel wyjeżdża. Harry Potter wybrał szkolenie na uzdrowiciela za granicą. Pod nim napisano dla całego czarodziejskiego świata artykuły, krytykujące i oceniające decyzję Harry’ego odnośnie jego własnej przyszłości. Kilku wierzyło, że opuszczał czarodziejski świat, kiedy najbardziej go potrzebowali, podczas gdy „specjaliści” komentowali, że jego „zachowanie nie powinno być zaskakujące, biorąc pod uwagę przeszłość”. Oceniali całe jego życie, jakby był niczym więcej tylko obiektem badawczym!

- Mama mnie zabije – jęknął Ron, opadając na siedzenie obok Harry’ego.

- Ron! – syknęła Hermiona, rozglądając się dookoła. – Myślę, że to najmniejsze z naszych zmartwień.

- Och, przepraszam! – wykrzyknął przerażony Ron. – Lubię oddychanie!

- Przestań dramatyzować – odparowała Hermiona. – Wszyscy wiemy, że twoja matka nigdy nie zrobi niczego, co mogłoby spowodować trwałe szkody.

- Trwałe! – zaskrzeczał Ron. – Najwyraźniej nie znasz mojej mamy tak dobrze, jak myślisz. Lubię, gdy moje pośladki są takiego rozmiaru, dziękuję bardzo.

Hermiona rzuciła Ronowi miażdżące spojrzenie, po czym ponownie skupiła się na Harrym.

- Spójrz na pozytywy, Harry – powiedziała łagodnie. – Przynajmniej nie wiedzą, dokąd się wybierasz, będziesz się uczył pod pseudonimem, więc nie będzie żadnych zapisków o Harrym Potterze.

Harry westchnął i skinął głową, ukrywając twarz w dłoniach. Rzecz w tym, że będą go szukać, chociaż nie wiedział, dlaczego się tego nie spodziewał. Powinien był wiedzieć, że otrzyma taką reakcję, jeśli dokona wyboru w swoim najlepszym interesie, a nie w interesie czarodziejskiego świata. Muszą jednak zdać sobie sprawę, że moja rola się skończyła. Czas ruszyć do przodu.

- Panie Potter. – Harry jęknął i odwrócił się, by zobaczyć surowe spojrzenie profesor McGonagall. Zanim jakikolwiek dźwięk mógł wydobyć się z jego ust, dodała: – Minister Magii jest tu, by z panem porozmawiać. Proszę za mną.

Harry chciał krzyczeć. Czy ten dzień nie mógł być już gorszy? Wiedział tylko, że zostanie skrytykowany przez Scrimgeoura. Do diabła, ten facet pewnie urządzi mi jeszcze imprezę pożegnalną, bym szybciej wyjechał.