Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 24 lutego 2017

Z zamkniętymi oczami


Autorka: TheAmazingCellist
Oryginał: Blindfolded
Rating: +15
Opis: Remus kocha Syriusza, ale Syriusz nie czuje tego samego. Po tym, jak Remus przeszedł przez naprawdę ciężką pełnię, a Syriusz traci żonę. Jak Remus pocieszy zrozpaczonego mężczyznę?
Notka: Pod poprzednią miniaturką na wattpadzie ktoś napisał, że to było niemal jak „50 twarzy Remusa” i wtedy przypomniała mi się ta miniaturka ;)



Remus uśmiechnął się, gładząc dłonią te czarne, jedwabiście miękkie włosy, śledząc palcami idealne zakrzywiony nos, muskając arystokratyczne rysy. Mężczyzna jęknął, odwracając lekko głowę i starając się uciec, walcząc z linami wiążącymi jego ręce za plecami. Remus uśmiechnął się smutno i wsunął dłoń na kark drugiego, pociągając go do pocałunku. Palce Remusa okręciły się wokół końców wstążki, bawiąc się węzłem, który przytrzymał opaskę na pięknych, srebrnych oczach mężczyzny. Mężczyzna załkał ponownie, a Remus oderwał się od pocałunku i schował twarz w szyję drugiego. Łzy piekły go w oczach, kiedy walczył z emocjami i tym, co powiedzieć, a co nie.
- Czy tylko dzisiaj możemy być razem? Proszę, potrzebuję cię! - krzyknął Remus, a jego łzy popłynęły swobodnie, kiedy przylgnął do ramienia mężczyzny. - Możesz udawać, że jestem dziewczyną. Proszę cię, proszę, Syriuszu! 
Remus spojrzał w górę i zobaczył kilka łez, które spływały po policzkach drugiego. W miejscach, gdzie opaska namokła łzami, zrobiła się czarna. Remus poruszył się i przycisnął usta do ust Syriusza. Były tak miękkie, że tylko sprawiły, że Remus zapłakał mocniej. Remus chciał, żeby Syriusz go kochał, żeby z nim został, by był z nim na zawsze, ale nie chciał, by udawał albo był fałszywie szczęśliwy. Remus nie wiedział, co robić. 
Z wahaniem Syriusz zaczął oddawać pocałunek, a jego ręce spoczęły na pasie Remusa. To był taki typ pocałunku, który prowadził prosto do łóżka, ale było coś, przez co Remus odwrócił się. Westchnął i odskoczył. Och, to nie tak, że nie lubił pocałunków, a uczucie, jakie wywoływał język Syriusza... Och, nie. Remus kochał to uczucie, kiedy ktoś go całował, dotykał i pieścił, ale nawet jeśli to było wspaniałe, tak niesamowite, było to złe. 
Wiedział, że to złe i to zmusiło go do odsunięcia się, do oderwania się od pola magnetycznego, do zrezygnowania. Remus przygryzł wargę i wyciągnął rękę, wsuwając ją we włosy Syriusza. Syriusz pochylił się do dotyku. Remus uśmiechnął się smutno i delikatnie pociągnął za węzeł, odwiązując go. Pozwolił opasce ześlizgnąć się zmysłowo po twarzy Syriusza. 
Syriusz otworzył powoli oczy i spojrzał na Remusa, który zamrugał i odwrócił twarz, a potem wstał, gdy Syriusz w milczeniu opuścił pokój, ani razu się nie odwracając. 
Stojąc w swojej pustej sypialni w swoim pustym mieszkaniu, Remus wsunął opaskę na swoje własne oczy i opadł na kolana, pozwalając łzom niepostrzeżenie wymknąć się na jego twarz. Chwycił przód swojej koszulki; czuł się tak, jakby jego serce szarpało się w piersi. Kuląc się na boku, na brudnej podłodze, Remus płakał jak dziecko, łkając za utraconą miłością, z bólu złamanego serca, szlochając z gniewu i smutku, a opaska zasłaniała mu oczy, zamykając go na zdradzieckie słońce, szczerzące się twarze i śmiech dzieci, zamykając go w świecie ciemności. 

Mam nadzieję, że bardzo wam nie zniszczyłam psychiki :*


NDH - Rozdział 31


Gdy Harry obudził się następnym razem, czuł, jak delikatna dłoń magomedyczki z św. Mungo pociera jego plecy. Zamrugał i uniósł głowę, zdając sobie sprawę, że obślinił poduszkę. Tyle tylko, że to nie była poduszka, tylko jego profesor.
- Potter. – Srogi głos mężczyzny dawał jasno do zrozumienia, że dostrzegł kałużę śliny, która obecnie spływała w dół jego piżamy.
- Dzień dobry, profesorze – powiedział Harry z poczuciem winy.
- Chodźcie, chłopcy – powiedziała magomedyk w fachowo pogodny sposób. – Dzisiaj obudziliście się jako ostatni. Idźcie się umyć i ubrać – reszta będzie na was czekać.
Snape posłał jej swoje najlepsze śmiertelnie wściekłe spojrzenie – doprawdy „chłopcy”! – ale podążył za Potterem do łazienki na końcu skrzydła szpitalnego.
Gdy tylko pomyślnie dokonali porannej toalety, magomedyczka odprowadziła ich do prywatnej sali konferencyjnej, które znajdowała się obok biura dyrektora. Wchodząc do pokoju, Snape dostrzegł spory tłum, zgromadzony wokół stołu konferencyjnego.
Był tam Knot z Bones, Skeeter i, co było do przewidzenia, Lucjuszem Malfoyem. McGonagall i dyrektor otaczali z obu stron wciąż bladą Poppy. Wzrok Snape’a napotkał blask czerwieni i mężczyzna odwrócił się, dostrzegając Artura i Molly Weasleyów, a ta druga trzymała Rona na swoich kolanach. Obok nich siedziało dwóch nieznanych dorosłych, którym Ron wciąż rzucał nerwowe spojrzenia. Z faktu, że krążyli troskliwie wokół Hermiony, Snape wydedukował, że byli to państwo Granger.
- Ciocia Molly! Wujek Artur! – zaćwierkał radośnie Harry, po czym czmychnął od jego boku, gdy Artur otworzył szeroko ramiona.
Harry został przytulony prawie bez tchu przez swojego honorowego wujka, który to uścisk skutecznie rozwiał jego obawy, że Weasleyowie obwiniają go o obrażenia Rona.
- Och, Harry! – Gdy tylko Artur go puścił, Molly owinęła wokół niego drugą rękę, drugą wciąż trzymając Rona. – Wszystko w porządku?
- Tak – odparł Harry, gdy tylko z powrotem odzyskał oddech. Ron wyszczerzył się do niego, nieco zawstydzony tym, że został znaleziony na kolanach mamy. Harry odpowiedział szerokim uśmiechem, ale zdecydował, że jeśli Ron nie poświadczył o tym, że leżał na opiekunie niczym przedszkolak, nie miał zamiaru mówić ani słowa.
- Harry, poznaj moich rodziców – zawołała podniecona Hermiona. – Mamo, tato, to mój przyjaciel, Harry, i jego ta… uch… opiekun, profesor Snape.
 - Jak się pan ma?
Snape musiał przyznać, że mugole mieli doskonałe maniery i zastanawiał się, dlaczego chłopiec Weasleyów wydawał się przy nich tak niepewny. No cóż, kto zrozumie umysł dzieci?
- Dzień dobry – Dumbledore zabłyszczał oczami w kierunku nowoprzybyłych. – Skrzaty były tak miłe i ustawiły śniadanie przy tylnej ścianie, jeśli chcecie się poczęstować. Wtedy może będziemy mogli zacząć. Jestem pewny, że wszyscy jesteście zainteresowani precyzyjnym określeniem tego, co stało się wczoraj.
Harry natychmiast skoncentrował się na stołach z tyłu pomieszczenia.
- Ooooch, ciastka! – pisnął i rzucił się prosto w stronę smakołyków.
Snape ruszył za nim w pościg i zatrzymał małego bachora, zanim ten poczęstował się talerzem niezdrowych produktów.
- Co ja panu mówiłem o nawykach żywieniowych, panie Potter? – zapytał, a jego głos był niebezpiecznie niski.
- Ale walczyłem z Voldesnortem! – jęknął Harry. – Nie mogę dostać za to smakołyku?
- Tylko po tym, jak zjesz zdrowe śniadanie. – Snape napełnił talerz chłopaka owocami, jajkami, tostami i grillowanymi pomidorami. Na widok ponurej twarzy Harry’ego, ustąpił nieznacznie. – Możesz wybrać jedno ciastko, ale jeśli zobaczę, że jesz je zanim wyczyścisz resztę talerza…
- Nie zjem! – Harry natychmiast rozpromienił się, wybierając największe, najbardziej lepkie z najsłodszym lukrem.
Gdy Harry wrócił z talerzem do stołu, był zaskoczony, widząc tylko zdrowe owoce na talerzu Rona. Oczekiwał, że rudzielec będzie polował na słodycze, ponieważ wydawało się mało prawdopodobne, by rodzice mu dzisiaj czegoś zabraniali. Oboje wciąż głaskali go po włosach i przytulali go. Ron wydawał się jednocześnie zakłopotany i zadowolony ich zachowaniem – po jedenastu latach życia w cieniu bliźniaków czy Ginny, nie wspominając o reszcie braci, po raz pierwszy pławił się w niepodzielnej uwadze rodziców.
Jako jedynaczka, Hermiona była bardziej przyzwyczajona do uwagi rodziców, ale Grangerowie, którzy oczywiście byli czuli dla córki, nie zdawali się czuć tak gorączkowej ulgi jak Weasleyowie. Oczywiście to nic dziwnego. Jako mugole, nie potrafili naprawdę zrozumieć, z czym poprzedniego dnia ich dziecko musiało się zmierzyć, podczas gdy Weasleyowie byli bardzo świadomi tego, co mogło się zdarzyć.
Pomiędzy Grangerami i Weasleyami były dwa wolne krzesła i Snape skierował Harry’ego w ich stronę. Gdy usiedli, Albus uśmiechnął się radośnie.
- A więc jesteśmy tutaj, wszyscy, cali i zdrowi. Powinniśmy za to podziękować…
- Tak, tak, dzięki Merlinowi i w ogóle – przerwał mu Knot opryskliwie. – Ale teraz chcę  wiedzieć, co się wydarzyło? Wszystkie te pogłoski o Czarnym Panie, zamordowanych profesorach, wampirach i zabójczych dyniach wkrótce wywołają panikę!
Harry spojrzał na opiekuna. Wampiry?
Snape prychnął i przewrócił oczami. Knot był takim idiotom. Skupił się na własnym talerzu.
- Tak, oczywiście, Korneliuszu. To dlatego zaprosiliśmy ciebie i panią Bones. Lucjusz jest tutaj jako przedstawiciel Rady Gubernatorów, a pani Skeeter upewni się, że dokładne… – posłał reporterce ostre spojrzenie, a ta wyglądała na nadąsaną, ale skinęła głową, - … sprawozdanie, które zostanie udostępnione publice.
Albus odwrócił się uprzejmie do Harry’ego.
- Harry, mój chłopcze? Byłbyś tak dobry i zaczął opowieść? Twoi przyjaciele zasugerowali, że to ty powinieneś opowiedzieć.
Nagle Harry nie czuł się już w ogóle głodny. Odłożył widelec i posłał zaniepokojone spojrzenie przyjaciołom. Byli na niego źli? Ale i Hermiona i Ron zerknęli na niego zachęcająco, więc wziął głęboki oddech, starając się zgadnąć, jak to wyjaśnić i uniknąć tego, by ktokolwiek wpadł w kłopoty. Wiedział, że było to zupełnie niemożliwe, ale przynajmniej chciał oszczędzić przyjaciołom lądowania z nim w pianie*.
- Harry? – namawiał Dumbledore.
Harry westchnął i posłał profesorowi Snape’owi ostrożne spojrzenie spod grzywki. Miał dość dobre pojęcie, że profesor nie nabierze się na jakiekolwiek uniki, ale i tak zamierzał spróbować.
- Eee, no, byliśmy na zaklęciach, kiedy Hermiona… ach… powiedziała profesorowi Flitwickowi, że niezbyt dobrze się czuje, i dlatego…
- Byłaś chora, Hermiono? – przerwał mu ojciec Hermiony, patrząc na córkę z niepokojem. Hermiona zaczerwieniła się, kiedy wszyscy odwrócili się w jej stronę i posłała matce udręczone spojrzenie.
- Mamo…
- Hm? Ah! – Pani Granger zrozumiała cichą Mowę Nastolatki i skinęła na swojego męża. – Wszystko w porządku.
- Och? Och! Okej. – Pan Granger szybko uciął temat.
- Uch, tak – Harry poczuł się winny za zakłopotanie dziewczyny, ale nie widział sposobu, by to obejść. Na widok spojrzenia, jakie Hermiona rzuciła w stronę Rona, to właśnie jego obwiniała za pierwotną sugestię. – No więc, gdy zajęcia się skończyły, ja z Ronem dostaliśmy pozwolenie, by zanieść jej książki, a kiedy dotarliśmy do szpitala, Hermiona tam była i czekała na panią Pomfrey…
- Och, moja droga! – wykrzyknęła magomedyk. – Musieliśmy się minąć, gdy poszłam do Hagrida. Tak bardzo przepraszam, kochana, ale dlaczego nie użyłaś magicznego dzwonka, żeby mnie powiadomić, że czekasz? Od razu bym wróciła! Nie widziałaś go na moim biurku, zaraz obok wyjaśnianie, jak go użyć?
- Eee… t-tak, ale to nie było nic bardzo pilnego, proszę pani, i nie chciałam pani kłopotać, gdyby zajmowała się pani kimś, kto naprawdę był chory – skłamała Hermiona z niezręcznością.
- Więc, kiedy tam dotarliśmy, ja… umm… powiedziałem, że spojrzę, czy pani nie jest za parawanami. Hermiona nie chciała zerknąć, a ja zobaczyłem tam profesora Quirrella. – Harry starał się wymyślić, jak najlepiej opowiedzieć kolejną część historii. – I-i potem Ron pomyślał, że, eee, spłata Hermionie figla i on… ach… krzyknął, że nadchodzi troll i chyba profesor Quirrell go usłyszał, bo podskoczył i…
- Czekaj. – Z sąsiedniego krzesła doszło do niego lodowate słowo, sprawiając, że Harry skrzywił się. Drżąc ze strachu, odwrócił się do profesora.
- Tak, proszę pana? – zapytał z wahaniem.
- Ominął pan kluczową część historii, panie Potter. Może potrafisz wyjaśnić, dlaczego turban profesora Quirrella został przyklejony do jego łóżka? – Zmrużone oczy Snape’a poinformowały Harry’ego, że nie oszukał go ani o jotę tą starannie spreparowaną historią.
Harry przełknął. Racja. Nigdy nie anulował zaklęcia, prawda?
- Ach, no…
- Jaką różnicę robi nakrycie głowy tego idioty? – warknął Lucjusz. – Ja chcę wiedzieć, skąd się wziął Ten, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać!
Albus posłał Harry’emu niepokojąco porozumiewawcze spojrzenie.
- Podejrzewam, że te dwie rzeczy są ze sobą powiązane, Lucjuszu. Widzisz, gdy badałem turban zmarłego profesora, odkryłem, że warstwa po warstwie zawiera zestawione zaklęcia. Był użyty, by ukryć coś bardzo potężnego i bardzo mrocznego.
Lucjusz zmarszczył brwi, próbując to zrozumieć, podczas gdy Knot wyglądał na obojętnego, Bones na wycieńczoną, a Skeeter szeptała z podnieceniem do swojego automatycznego pióra.
- Eee… - Harry się poddał. Musiał przyznać, jaka była ostatnia część planu. – No, mogłem, eee, zaczarować turban, gdy spał – wyznał ze wzrokiem utkwionym w blat stołu. Usłyszał wściekłe sapnięcie Snape’a i skulił się, czekając na burę życia.
Jednak, zanim profesor przemówił, dało się słyszeć głos dyrektora.
- Ale dlaczego, Harry? Nigdy nie wykazywałeś zainteresowania robieniem żartów czy samym profesorem Quirrellem. Robienie psikusa choremu profesorowi nie jest do ciebie podobne, mój chłopcze.
Harry zarumienił się jasno. Nigdy nie pomyślał o tym w taki sposób, ale gdyby Quirrell był tylko dziwnym i śmierdzącym nauczycielem, to straszenie biednego mężczyzny, podczas gdy leżał w szpitalnym łóżku byłoby naprawdę podłym czynem.
- J-ja… um… - Spojrzał błagalnie na opiekuna. – Po prostu wiedziałem, że coś jest nie tak.
- Chłopiec, Który Przeżył Obdarzony Darem Jasnowidzenia – westchnęła ekstatycznie Skeeter. – Wykrywa Czarnego Pana Pomimo Obronnych Osłon!
Snape zacisnął zęby. Jeśli pozostawią to tej wścibskiej kobiecie wszystko pójdzie źle. Ale był nieprzyjemnie świadom tego, że Harry musiał wychwycić jego własny wstręt do Quirrella i – biorąc pod uwagę charakter chłopaka – zdecydował „pomóc”. Kto by przypuszczał, że dzieci mogą być tak spostrzegawcze? Ślubując sobie, że lepiej będzie ukrywał swoje opinie, Snape spiorunował bachora wzrokiem.
- Omówimy to później, ty i ja – obiecał lodowato.
Harry oklapł. Cóż, przynajmniej profesor nie żądał odpowiedzi przy tych wszystkich ludziach ani nie odebrał mu przywileju latania, podczas gdy pani reporter robiła notatki.
- Kontynuuj proszę, Harry. Założymy, że miałeś pewne przeczucie, że nie wszystko było tak, jak się wydawało. – Albus skinął na niego.
- Um, okej, no więc, kiedy profesor Quirrell wstał szybko, jego turban spadł i… i… do tyłu jego głowy była przyklejona druga twarz – Harry zadrżał chorobliwie. Wspomnienie tego okropnego widoku było zbyt świeże.
Knot uchylił usta, a brwi Lucjusza uniosły się do linii włosów. Amelia Bones zgubiła swój monokl**. Minerva zakrztusiła się, a Albus wyglądał bardzo ponuro. Weasleyowie tulili Rona, a ich twarze były blade, podczas gdy Grangerowie, pomimo ich oczywistego zdezorientowania, dostrzegli atmosferę w pomieszczeniu i chwycili Hermionę mocno za rękę.
Harry spojrzał nerwowo na profesora Snape’a. Twarz mężczyzny była, jak zawsze, poważną maską, więc zaskakujące było, kiedy jego silne ramiona sięgnęły po niego i wciągnęły Harry’ego na kolana.
Po początkowym szoku – i uldze, z powodu tego, że nie został pociągnięty na kolana mężczyzny przy ogromnej publice – Harry odprężył się i oparł o pierś profesora. Był zaskoczony, czując, jak serce mężczyzny wali niczym młot. Czy profesor był naprawdę zmartwiony albo zdenerwowany?
- Profesorze? – zapytał z szeroko otwartymi oczami.
- Głupi dzieciak! – warknął automatycznie Snape, zaciskając uchwyt wokół Harry’ego, aż mógł rywalizować z uchwytem Weasleyów. We wszystkich swoich wyobrażeniach nigdy nie myślał o czymś takim? Przejęcie? Częściowa cielesna manifestacja? Nic dziwnego że chłopaka kłuła blizna, gdy tylko Quirrell przechodził! A co z tą ogromną mocą, która musiała być przejęta, by utrzymać dwie dusze w jednym ciele – nie mówiąc o osłonie, która zasłaniała aurę Czarnego Pana przed szkolnymi tarczami.
Poppy zadrżała.
- Teraz rozumiem, dlaczego jego ciało samo się trawiło. Myśl, że… to paskudztwo tu pracowało, chodziło korytarzami, uczyło dzieci! – Owinęła wokół siebie ramiona, jakby nagle zmarzła, a Minerva położyła jej uspokajająco dłoń na ramieniu. – Nie pozwalał mi dotknąć turbanu, ale po prostu założyłam, że to jakiś fetysz albo że łysieje! – lamentowała Poppy. – Nigdy nie domyśliłam się…
- Już, już, Poppy – uspokajała McGonagall. – To dobrze, że niczego nie pamiętasz.
Poppy potrząsnęła głową.
- Nie pamiętam niczego od chwili, jak opuściłam chatkę Hagrida, aż od chwili, gdy obudziłam się, a koło mojego łóżka krążyła kadra św. Mungo – wyjaśniła innym, pociągając nosem.
- To… to było okropne – powiedziała Hermiona. – Właśnie zobaczyliśmy V-Voldemorta, a pani Pomfrey, to jest kiedy przyszła pani z wielką dynią, którą, jak pani powiedziała, Hagrid przysłał profesorowi Quirrellowi.
- Ach, Hagrid… zawsze taki troskliwy – powiedział czule Dumbledore, nie zważając na niecierpliwe spojrzenie, które posłał mu Lucjusz.
- Tak, proszę pani, powiedziała pani coś do profesora, kiedy przechodziła pani przez drzwi, a pani ręce były pełne, więc gdy tylko on panią zobaczył... cóż, oni… wypowiedzieli zaklęcie – wyjaśnił Ron. – Kurcze! To okropne czarne światło leciało prosto na panią!
- Powiedział „Duro” – dodała Hermiona, a Poppy poszarzała.
- Więc próbował mnie zabić – wyszeptała Pomfrey w połowie do siebie. – Naprawdę w to nie wierzę…
Snape prychnął. Naiwna idiotka. Voldemort był Czarnym Panem. Naprawdę myślała, że ktoś zdobył taki tytuł tylko za bycie niepunktualnym albo nieuprzejmym? Drogie Towarzystwo Czarnych Panów, chciałbym ubiegać się o członkostwo. Proszę doradźcie mi co do waszych kryteriów. Naprawdę trzeba zabijać setki ludzi, czy można tylko użyć na nich naprawdę paskudnego zaklęcia piekącego? Czy „Crucio” jest bezwzględnym wymogiem, czy można dostać się do was za obrażanie czyichś rodziców i mówienie im, że ich smak, co do doboru ubrań pozostawia wiele do życzenia? Wybieram również dobre fasolki Botta, a zostawiam innym ludziom te o smaku kozy i wymiocin. Wymyśliłem klątwę, która zadaje kilka bolesnych cięć niczym kartka papieru – czy zdobędę za to wyrazy uznania?
- Tak, dobrze, że pani trzymała tą dynię – przytaknął Ron. – Zaklęcie w nią uderzyło i zmieniło w kamień, ale siła klątwy była tak wielka, że aż pani poleciała. Rozbiła pani kilka krzeseł i w ogóle.
- A potem Quirrell powiedział do nas kilka nieprzyjemnych rzeczy, a Voldemort… - Hermiona zignorowała to, że większość pokoju wzdrygnęła się na to imię, -… mówił do Harry’ego i Harry powiedział coś, co go bardzo zezłościło.
Wszystkie oczy znowu wróciły do Harry’ego.
- Ja… eee… ja… - wyjąkał i przerwał zakłopotany.
Straszne podejrzenie zakwitło w umyśle Snape’a, i mężczyzna zamknął oczy, ściskając dłonią nasadę nosa.
- Nazwałeś go Lord Vol-au-vent, prawda? – zapytał z rezygnacją.
Lucjusz wyraźnie zadławił się, podczas gdy Bones zwalczyła szeroki uśmiech.
- Eee, tak – przyznał Harry.
Knot zdawał się być rozdarty między przerażeniem a niechętnym podziwem, podczas gdy Skeeter dosłownie kręciła się na krześle z radości.
- Harry Potter Odnosi się do Czarnego Pana jak do Puszystego Ciasta. Bohater Światła Szydzi w Obliczu Śmierci.
Oczy Albusa błyszczały szalenie.
- A potem?
Hermiona przemówiła zanim Harry zdołał to zrobić.
- Ron był taki odważny! – wykrzyknęła. – Kiedy Sami Wiecie Kto był rozproszony, spróbował z nim walczyć.
Molly zachlipała i mocniej chwyciła Rona.
- Ale Quirrell rzucił nim o sufit, a potem pozwolił mu spaść. W taki sposób został ranny – zakończyła Hermiona, posyłając Ronowi takie spojrzenie, że chłopak się zarumienił. Rudzielec czasem bywał bałwanem, pomyślała, ale był prawdziwym Gryfonem.
Oczy Snape’a zwęziły się. Rzucił się na nie jednego, ale dwóch mrocznych czarodziei uzbrojony tylko w nową różdżkę i szaleńczą brawurę? Chłopak rzeczywiście był najprawdziwszym Gryfonem.
- A potem?
- Przez kilka chwil byłam zbyt przerażona, by się poruszyć, a Voldemort wciąż mówił do Harry’ego. Wyglądał jakby był zahipnotyzowany lub coś w tym stylu.
Harry skinął głową.
- Zrobił coś, a ja czułem się okropnie. Całkiem samotny, bez nadziei i wiedziałem, że on mnie zabije. Ale wtedy on powiedział coś jeszcze, a ja zrobiłem się wściekły.
Wszyscy dorośli (poza Grangerami) patrzyli na niego z zaskoczeniem. Chłopak przełamał voldemortową kontrolę umysłu? Dojrzali czarodzieje, w tym wyszkoleni Aurorzy, nie byli zdolni do takiego wyczynu!
- Co takiego powiedział, że się rozgniewałeś? – zdołał zapytać Snape sztywnym głosem. Jak wiele mocy miało to dziecko? Złapał wzrok Lucjusza, rzucając mu oceniające spojrzenie. Potter bronił się jakoś sam przed Voldemortem, a Snape był tu i jakże radośnie beształ go i bił po tyłku?
Harry czuł się niezręcznie.
- On… powiedział coś znaczącego o moich rodzicach. Ale to sprawiło, że pomyślałem o panu i już w ogóle nie czułem się sam – przyznał, a jego głos cichł tak, że tylko Snape mógł wyłapać ostatnie słowa.
Snape przełknął ciężko i zmusił swój wyraz twarzy, by pozostał niezmienny, ale Harry mógł poczuć, jak jego ramiona zaciskają się troskliwie i ciepłe uczucie rozkwitło w jego piersi. Jakkolwiek wściekły mógł być profesor i jakkolwiek mógł go skarcić, Harry wiedział, że nadal go kocha, a ten uścisk tylko to udowadniał. Profesor Snape zachowywał się jak rodzice Rona i Hermiony, a bystre oczy Harry’ego mogły o tym poświadczyć.
Pierwszy raz w życiu, Harry nie musiał patrzeć, jak jego koledzy są przytulani przez rodziców i czuć się samotny i pominięty. W rzeczywistości profesor Snape był nawet lepszy niż rodzinki Rona i Hermiony – czyż nie został z Harrym w ambulatorium?
- Więc potem użył na mnie jakiegoś „secrum” coś tam – kontynuował Harry na łagodne skinięcie dyrektora.
Snape zesztywniał.
- Sectumsempra? – zapytał, a jego głos zachwiał się lekko.
- Tak, właśnie to! – Harry był pod wrażeniem. Jego profesor wiedział wszystko!
Snape zamknął oczy, używając oklumencji, by odepchnąć od siebie niechciane obrazy tego, co to zaklęcie – jego zaklęcie! – mogło zrobić Harry’emu.
- Ale widzicie, byłem wściekły, więc wyciągnąłem różdżkę – swoją drogą te kabury są świetne, profesorze! – i użyłem Protego.
- Twoja tarcza powstrzymała Sectumsemprę Czarnego Pana? – sapnął Lucjusz. Skeeter zadrżała w ekstazie i zaczęła szeptać do pióra.
- Taaa. Eee, znaczy, tak, panie Malfoy. – Harry szybko się poprawił, nie chcąc wyjść na źle wychowanego przed tatą Draco. Draco powiedział, że jego ojciec jest prawdziwym pedantem w tego typu rzeczach. – I potem on powiedział kilka nieprzyjemnych rzeczy, więc mu odpyskowałem i on kazał profesorowi Quirrellowi, żeby mnie złapał i zabrał do jakiejś komnaty i…
- Harry. Powiedział, że chce iść do Komnaty? Komnaty Tajemnic? – Dumbledore pochylił się pilnie w jego stronę.
Harry wzruszył ramionami.
- Powiedział tylko „do komnaty”. Nie jestem pewny, jaką miał na myśli.
Dumbledore i Snape wymienili spojrzenia. Jeśli Czarny Pan wiedział, gdzie była ukryta Komnata Salazara Slytherina…
- Więc potem Quirrell próbował mnie złapać, ale kiedy mnie dotknął to coś popatrzyło mu skórę – kontynuował Harry, nie zważając na spojrzenia dorosłych. – Voldevont powiedział, że to ma związek z moją mamą i kazał Quirrellowi rzucić na nas wszystkich AK.
Tym razem to Artur zaskowyczał i wziął Rona od Molly na swoje kolana.
- Tato! – zaprotestował Ron, radośnie oburzony.
- Ale zdałem sobie sprawę z tego, że jeśli boli go, kiedy on mnie dotyka, ja będę mógł go zranić, kiedy go dotknę, więc chwyciłem go – wyjaśnił krótko Harry.
- On zaczął się palić – dodała Hermiona. Ron był trzymany zbyt mocno, by mówić. – Mogło się to poczuć… znaczy, już wcześniej okropnie śmierdział…
Dumbledore skinął głową.
- Używał czosnku, by zamaskować odór śmierci i rozkładu, który przylgnął go pozostałości po duszy Voldemorta.
- … Ale po tym, jak spadł mu turban, to było po prostu obrzydliwe. Potem, kiedy Harry go złapał, można było poczuć zapach spalonego ciała. – Hermiona wyglądała, jakby jej było niedobrze i wszyscy w pokoju niezależnie zdecydowali, że wieczorem zjedzą na kolację saładkę.
- To działało. Krzyczał i upadł na kolana – wtrącił Harry.
- I to cię nie bolało? – zapytał Snape.
- Nie paliło – powiedział Harry wymijająco.
- Nie, ale coś było nie tak – wtrąciła Hermiona, ignorując to, jak Harry jęknął z irytacją. Dlaczego dziewczyny zawsze musiały niszczyć jego historię?
- Widziałam, że cię ranił, Harry, więc… eee… podbiegłam do niego i, uch, tak jakby… kopnęłam go? – dokończyła niepewnie.
- Oooch, całkowita prawda! – zapiał Harry i przestał się burzyć. – Kopnęła go prosto w krocze!
- Kurcze, jak on krzyczał! – zdołał dodać Ron.
- Chłopiec, Który Przeżył Uratowany przez Dziewczynę, Która Kopnęła Sami-Wiecie-Kogo Sami-Wiecie-Gdzie – zagwizdała Skeeter.
Hermiona rozpromieniła się, raczej pod wrażeniem nowego tytułu.
- To go ode mnie odciągnęło. Czułem jak trochę mi się kręci w głowie – Harry podjął historię, - więc chwilę minęło, zanim znowu mogłem go chwycić.
- Wyczerpywałeś swój magiczny rdzeń – powiedział Snape z wściekłością, lekko potrząsając ramionami Harry’ego. – Ty głupi, bezmózgi dzieciaku!
- To właśnie było to? – zapytał Harry z zaskoczeniem. – Czułem się tak, jakby jakaś część mnie była przez niego wciągana.
Hermiona kontynuowała.
- Więc, zawołałam na Rona, żeby coś zrobił i…
- … I zobaczyłem dynię. Pomyślałem, że może Harry mógłby jej użyć, więc wylewitowałem ją, a on krzyknął na mnie, żebym mu ją posłał, więc chwyciłem kawałek złamanego krzesła i, udając, że dynia jest tłuczkiem, posłałem ją do Harry’ego.
- Cudowność Quidditcha Pomaga Chłopcu, Który Przeżył Pokonać Czarnego Pana – wyszeptała Skeeter do swojego zajętego pióra.
- Miona przykleiła go do podłogi i był zbyt nią zajęty, więc nie mógł widzieć, co robię. Więc przeniosłem dynię nad jego głowę i pozwoliłem jej spaść – zakończył Harry cicho.
Nastąpiła chwila ciszy, kiedy to wszyscy zobrazowali to sobie w głowach. A potem:
- Dyniowa Siła – Sekretny Dług Chłopca, Który Przeżył u Warzyw.
- Och, na… - Minerva miała dość. – Jeszcze jeden absurdalny nagłówek, panno Skeeter, a transmutuję pani krzesło w kaktusa.
- Hufff! – prychnęła Skeeter z oburzeniem, ale Snape zauważył, że dyskretnie rzuciła wokół siebie wyciszającą bańkę.
- To właśnie w tym momencie dotarliśmy ja oraz kadra, będąc wezwanym przez zamkowe osłony – wyjaśnił Dumbledore Knotowi. – Uważam, że w momencie, gdy spadł turban, Voldemort został ujawniony i aktywowały się nasze nowe wzmocnione tarcze. Nikt oprócz Mrocznego Czarodzieja z ogromną mocą – czyli Voldemorta – nie mógł wywołać aż tak silnej reakcji, więc oczywiście większość kadry rzuciła się, by się z nim zmierzyć. Kilka sekund po zgonie Quirrella, cień Voldemorta, z braku lepszego określenia, opuścił jego ciało. Nie wiem, czy szukał nowego gospodarza, ale każdy może potwierdzić, że uciekł.
Knot wypuścił oddech, patrząc na niego wielkimi oczami.
- To… to…
- … Niezwykle niepokojące – ucięła mu gładko Bones. – Chociaż wydaje się, że wraz z odejściem Tego, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, ta sprawa jest dyskusyjna, przynajmniej na ten moment.
- Tak! – Knot chwycił się liny ratunkowej. – Dokładnie! Upewnij się, że to znajdzie się na papierze – powiedział do reporterki. – Sami Wiecie Kto odszedł. Ludzie nie muszą się martwić. Wszystko mamy pod kontrolą.
Skeeter skinęła głową i – niesłyszalnie – wymamrotała coś do siebie, podczas gdy Dumbledore wstał, sygnalizując koniec spotkania. Reszta podążyła za jego przykładem i po kilku uściskach dłoni i pożegnaniach, Snape spojrzał na Lucjusza. W jaki sposób te wydarzenia zakołyszą wiernością mężczyzny?
Lucjusz zadowolił się rzuceniem Snape’owi nieokreślonego spojrzenia, podczas gdy Knot i Bones wyszli za Dumbledorem. Wkrótce inni zniknęli, zostawiając tylko kadrę Hogwartu, uczniów i rodziców.
Lucjusz, co było do przewidzenia, odmówił okazji rozmowy z synem, usprawiedliwiając się ważnym spotkaniem biznesowym na mieście.
- Być może pani rodzice chcieliby zwiedzić szkołę, panno Granger? I panie Weasley, kilka rzeczy zmieniło się, od kiedy w szkole byli pana rodzice – może wasza trójka potowarzyszy państwu Granger? Może dołączycie do reszty szkoły podczas lunchu, zanim odejdziecie – zasugerował Dumbledore dorosłym.
Grangerowie i Weasleyowie zgodzili się, a Minerva zaproponowała, że ich oprowadzi. Albus odprowadził wciąż zdrowiejącą Poppy do szpitala, zostawiając Snape’a i Harry’ego samych.
- Jest pan naprawdę zły? – zapytał Harry nieszczęśliwie.
- A jak sądzisz? – odparował Snape. – Żartować z Czarnego Pana, doprawdy!
- Nie wiedziałem, że to On – zaprotestował Harry.
- Och, a więc robienie żartu profesorowi jest akceptowalnym zachowaniem? – Snape uśmiechnął się szyderczo.
- Nie – przyznał Harry, rumieniąc się, - ale to nie jest niebezpieczne. Tylko, no wie pan… niegrzeczne.
- Jeśli wyobrażasz sobie, że nie zostaniesz ukarany za swoje skandaliczne zachowanie…
- Ale nie chciałem zrobić czegoś niebezpiecznego. Znaczy, to był Quirrell – wykłócał się Harry. Nie chciał, żeby jego profesor myślał, że świadomie przeciwstawił się jego najważniejszej zasadzie. – Myśleliśmy, że był tylko dziwny i śmierdzący. Pan nie wiedział, że miał Voldeverta na głowie, prawda?
- Oczywiście, że nie! – prychnął znieważony Snape. Czy bachor wyobrażał sobie, że pozwoliłby, żeby takie zagrożenie pozostało w jego pobliżu?
- No więc nie rozumiem, dlaczego jest pan zły na mnie, skoro ja też nie wiedziałem. – Harry czuł się dość odważnie, kłócąc w taki sposób z opiekunem. Nigdy wcześniej nie odważyłby się zaprotestować, ale podejrzewał, że Snape nie miałby nic przeciwko.
- Przypuszczam, że ponownie zasugerujesz, że to dyrektor jest winny? – zapytał Snape, raczej cicho zadowolony, że Harry dłużej nie zachowuje się jak zbity szczeniak, kuląc się przed karą. Oczywiście te zuchwałe Gryfony wpłynęły na niego.
- Cóż, czy nie jego pracą jest to, żeby się upewnić, że jesteśmy bezpieczni? I wybrać profesorów, którzy tu uczą? – zauważył rozsądnie Harry.
- Próbujesz zamaskować problem – oświadczył Snape. – Zajmujemy się kwestią twojego zachowania. Jak myślisz, jak czują się twoi przyjaciele, wiedząc, że użyłeś niedyspozycji panny Granger jako pretekstu do zaatakowania Quirrella? Nie uważasz, że ona czuje się zraniona przez twój fałszywy niepokój? – Brak reakcji Harry’ego przekonał go, że jego podejrzenia są uzasadnione. Cała sprawa była od góry ustawiona i pozostała dwójka współpracowała od samego początku.
Snape poczuł, że jego oczy nieco zachodzą mgłą – pierwszy spisek jego podopiecznego i to całkiem ślizgoński. Żadna akcja dążąca do konfrontacji jak jego ojca i chrzestnego. To było podstępne i subtelne i Harry zdołał nawet oszukać zarówno Dumbledore’a i McGonagall co do jego motywacji i wspólników. Chłopak miał prawdziwy potencjał.
Zdusił uczucie dumy i skrzywił się na bachora.
- Nie wyobrażaj sobie, że puszczę pana bez kary, panie Potter. Pozostali rodzice mogą być aż słabi z powodu ulgi – i ślepi na prawdziwe wydarzenia – które usprawiedliwią twoich rówieśników, ale ty nie masz tyle szczęścia. Nie mam zamiaru umożliwiać ci bezkarnego złego zachowania i wyrosnąć na nieodpowiedzialnego głupca.
- Awww – Harry wydął wargi, nawet jeśli cieszył się na kolejne dowody, że Snape o niego dba. Nawet powiedział „inni rodzice”, jakby naprawdę czuł się jak tata Harry’ego.
- Będzie miał pan szlaban przez tydzień, panie Potter. Ze mną, ponieważ wydaje się, że nikt inny nie jest w stanie zobaczyć twoich małych oszustw. – Być może pod koniec tygodnia, nie będzie dłużej miał tej przytłaczającej potrzeby, by przez cały czas trzymać bachora w zasięgu wzroku. Jeśli jednak będzie, będzie musiał po prostu znaleźć kolejny pretekst, by wlepić mu więcej szlabanów. – Najlepiej będzie, jak weźmiesz wiele piór i pergaminów, bo będziesz pisać liczne eseje. Jeśli jesteś tak zdeterminowany, by w tak młodym wieku walczyć z Czarnym Panem, będziesz potrzebował zacząć poważną naukę o strategii i taktyce.
- Świetnie! – wykrzyknął Harry. A gdy oczy Snape’a zwęziły się, szybko się poprawił: - Uch, znaczy, to nie fair. – Starał się wymyślić coś jeszcze, na co mógłby ponarzekać. – Eee… jeśli nikt inny nie zostanie ukarany…
Snape uniósł brew.
- Jeśli nalegasz to będę szczęśliwy mogąc przydzielić pannie Granger i panu Weasleyowi tygodniowy szlaban. Pan Filch zawsze może użyć pomocników.
- Nie, nie! – Harry natychmiast się wycofał. – To był mój pomysł. Ma pan rację.
- Hymm – Snape spojrzał na niego. – Może kilka setek linijek „Nie będę robić żartów Czarnemu Panu” również będą właściwe. – Harry jęknął. – Dość już tego udawania, młody człowieku. Chodź tu.
Harry westchnął, starając się zachować pozory. Zeskoczył z krzesła i podszedł do Snape’a, który odsunął swoje krzesło od stołu.
- Tylko jeden klaps, tak? Za nieposłuszeństwo, bo złamałem reguły i zrobiłem żart profesorowi. Bo tak naprawdę nie wiedziałem o niebezpieczeństwie – przypomniał profesorowi z niepokojem. Czy profesor Snape był na niego wściekły?
Snape wciąż był nawiedzany przez obrazy połamanego, krwawiącego ciała Harry’ego – torturowanego i zostawionego na śmierć w Komnacie Tajemnic, ślepo patrzącego w górę na Avadę Kedavrę, pokrojonego na plasterki przez jego własne zaklęcie – i nie mógł poradzić nic na to, że pociągnął chłopaka, by stanął między jego nogami i by mógł przebiec palcami po ramionach i rękach chłopca. Nie zamierzał tulić bachora – na litość Merlina, Potter raczej nigdy nie będzie zadowolony z tego, że Snape go dotyka – ale zwyczajnie musiał dotknąć chłopaka, by upewnić się, że naprawę żyje, że jest cały i zdrowy. Był bardziej wstrząśnięty reakcją dzieci na wydarzenia  niż ktokolwiek zdał sobie z tego sprawę, nawet on sam, ale teraz, kiedy był sam z Harrym, rzeczy, które łatwo mogły się wydarzyć sprawiły, że drżał.
Harry spojrzał na swojego opiekuna pytająco. Oczy Snape’a były bardziej przymknięte niż zwykle – może naprawdę był zły? Nie tylko za zachowanie Harry’ego z nauczycielem OPCM-u, ale też za kłótnię i pyskowanie? Harry przygryzł wargę. Może zbyt mocno protestował? Przecież to nie tak, że nie spodziewał się, że zostanie ukarany i mimo wszystko, osiągnął swój cel. Miał teraz tydzień sam na sam z opiekunem, a sądząc po przydzielonej pracy, będą mieli wiele rzeczy do omówienia.
Odwrócił się nieco i oparł o udo profesora.
- Jestem gotowy, profesorze – rzekł, mając nadzieję, że jego gotowość do zaakceptowania tego, co nadchodziło przeważy jego wcześniejsze protesty.
Snape zacisnął zęby. Wiedział, że musi uderzyć dzieciaka. To była oczekiwana konsekwencja jego wybryku. Harry oczywiście był gotów to przyjąć. I bachor świadomie wyzwał Czarnego Pana na pojedynek – albo przynamniej nauczyciela OPCM-u, nie żeby to było lepsze. Ale teraz, jedyne co chciał to przytulić małego diabła i poczuć, jak oddycha, usłyszeć jego bicie serca i uspokoić się, że Harry naprawdę i prawdziwie jest cały i zdrowy.
Ale Snape miał wiele praktyki w nie robieniu tego, co chce, więc uniósł rękę i dał łajdakowi głośnego klapsa w siedzenie.
- Och! – Harry wyprostował się, chwytając za tyłek. Tak naprawdę nie bolało mocno, ale nie chciał, żeby profesor myślał, że źle wykonuje swoją robotę. Profesor Snape naprawdę mocno próbował; Harry musiał pomóc mu zdobyć pewność siebie.
Snape przeklął się. Za mocno! Oczywiście wciąż ni miał poczucia, jak miał wyglądać właściwy, karcący klaps. Myślał, że był odpowiednio łagodny, ale oczywiście porównał wszystko do tego, jak traktował go jego własny ojciec-łajdak, i oczywiście wciąż robił to źle.
Harry potarł piekący ślad, zastanawiając się, czy powinien się rozpłakać. Mimo wszystko miał jedenaście lat i to był tylko pojedynczy klaps, więc zdecydował, że będzie okej, kiedy jego oczy pozostaną suche.
- Eee, profesorze? – zaryzykował ostrożnie. Profesor nadal wyglądał okropnie ponuro i gderliwie.
- Co? – Teraz chłopiec na pewno będzie chciał iść i poskarżyć się dyrektorowi i Weasleyom, jaki był niesprawiedliwy i okrutny. A może miał zamiar poprosić Poppy, by uleczyła jego tyłek?
- Może byłoby dobrze, żebyśmy dołączyli do innych w zwiedzaniu zamku? – Harry spojrzał na opiekuna z nadzieją. Teraz, gdy miał własnego rodzica – tak jakby – naprawdę chciał się nim pochwalić i wziąć udział w tak oczywistej interakcji rodzic-dziecko o jakiej zawsze marzył.
Snape zmarszczył brwi. Bachor naprawdę chciał, żeby on z nim poszedł? Z pewnością się przesłyszał. Dlaczego Potter miałby chcieć towarzyszyć tłustowłosemu nietoperzowi z lochów?
- Proooooszę? – błagał Harry, zapominając o udawaniu niewygody.
- Och, niech będzie – prychnął Snape. Absolutnie nie był w stanie odmówić bachorowi czegokolwiek. On chce tylko, żebym z nim poszedł, żeby miał usprawiedliwienie na poranne zajęcia, powiedział sobie. To musi być to.
Twarz Harry’ego pojaśniała. Chwytając profesora za rękę, wyciągnął go z krzesła i pociągnął w stronę drzwi.
- Co karze mi pan czytać na szlabanie? – zapytał z ciekawością. – Będę musiał napisać eseje o wszystkim, czy możemy porozmawiać o kilku rzeczach? Czy mogę pożyczyć książki Hermionie i Ronowi, kiedy skończę? Uważa pan, że gdzie Voldecośtam zniknął? Widział pan, jak wczoraj profesor Flitwick latał? Też pan tak umie? Może mnie pan tego nauczyć? Co to było za zaklęcie, które Quirrell rzucił na dynię? Co zrobiłoby pani Pomfrey, gdyby nie miała dyni? Myśli pan, że Hagrid będzie smutny z powodu tego, że był miły dla Voldesnorta? A co z…
Snape burknął, gdy został pociągnięty. Mały potwór. Pozwolił na to tylko dlatego, że chłopak był widocznie w szoku. Potter nigdy by nie chciał być z nim widzianym, gdyby nie cierpiał na opóźniony szok. Lepiej po prostu pozwolić histerii iść swoją drogą. I, może, tylko trochę cieszyć się momentem, gdy to trwa. Gdy tylko chłopiec się opamięta, bez wątpienia będzie ponury i wściekły o swój szlaban – a dlaczego miałby nie być? – ale teraz mógł udawać, że dzieciak naprawdę go lubi i że opieka nad nim będzie trwała dłużej niż do czasu zwolnienia Blacka.
W głębi serca Snape wiedział, że nigdy nie będzie w stanie konkurować z kundlem. Black był zabawny, beztroski i czarujący. Był jego całkowitym przeciwieństwem. A poza tym, Black miał zgodę rodziców Pottera. Oczywiście, chłopak będzie chciał ich uhonorować i zamieszkać z opiekunem, którego od nich dostał.
Wiedza, że Potter będzie chciał mieszkać z Blackiem, nie znaczyła, że Snape nie będzie walczył zębami i pazurami, by zatrzymać chłopaka, ale to oznaczało, że jeśli mu się uda, Harry rozgoryczony i urażony za trzymanie go z dala od ojca chrzestnego. A jeśli mu się nie uda, nigdy więcej nie zobaczy dzieciaka i zarówno Black i Harry będą go uważać za wroga. Tak czy inaczej, Harry już nigdy nie będzie się śmiał, uśmiechał i ciągnął go za rękę tak, jak teraz. Nie żeby to miało znaczenie. To nie tak, że bachor go obchodzi. Ale teraz, tylko przez kilka chwil, wyobrażał sobie, co mogłoby być…
CDN…

*to chyba jakiś idiom, jednak nie znalazłam go na najpopularniejszych stronach z idiomami, więc zostawiam tak, chyba że ma ktoś jakiś inny pomysł (org. landing Ron and Hermione in the suds with him)
**jeśli ktoś nie wie, monokl to coś w stylu okularów, ale tylko na jedno oko ;) dołączam obrazek, bo ja też chwilę musiałam pomyśleć, co to w ogóle za słowo :D
Znalezione obrazy dla zapytania monokl

Jak pewnie zauważyliście, postanowiłam kontynuować NDH ;) W następnym rozdziale wszyscy spotkamy się z Huncwotami. Będzie zabawnie... :D

środa, 22 lutego 2017

Nie blefuję


Autorka: TheAmazingCellist
Oryginał: No bluffing
Zgoda: Wysłana, czekam
Rating: +18 (za autorką, ja powiedziałabym, że +15)
Pairing: Wolfstar


Światła pulsowały, bas dudnił, ciała podskakiwały, a moje oczy utkwione były w trzymanym przeze mnie drinku. Nie mogłem popatrzeć na parkiet, po prostu nie mogłem, bo gdybym spojrzał, moje oczy byłyby utkwione w tym mężczyźnie. Boże, dlaczego on zawsze sprawiał, że czułem się w ten sposób? Od lat sprawiał, że czułem się jak papka, jakbym się topił, za każdym razem, gdy na mnie spojrzał. Ostatecznie jednak, nie ważne, jak bardzo się starałem, moje oczy zawsze go odnajdywały i w chwili, gdy go zobaczyłem, byłem złapany w sidła hipnotyzującego tańca.
Wielobarwne światła oświetlały jego miodowe włosy, oprawiając je w mocne, złote światło. Przechyliłem głowę na bok, patrząc, jak się szczerzy, unosi ramiona nad głowę, jego biodra się kołyszą, a ciało dociska do innego mężczyzny. Boże, sposób, w jaki go dotknął sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Och, oczywiście to nie on to sprawiał, boże broń, nigdy nie potrafiłby tego zrobić, chyba że złapałby przeziębienie i mnie zaraził... Ale to nie o to chodzi! Wracając do tematu, sposób, w jaki sprawia, że czuję się... Sposób, w jaki jego ciało się porusza, tak zmysłowo i erotycznie, jak rozchyla wargi, błyskając wspaniale białymi zębami.
Westchnąłem i zamknąłem oczy, przerywając czar, pod którym mnie trzymał i odwróciłem się do baru, zamawiając kolejnego drinka. Mężczyzna za barem uśmiechnął się do mnie uprzejmie, jak do stałego klienta. Mieliśmy chłodną spółkę, on dawał mi drinki, ja jemu kasę. Widzicie? Wspólne.
Westchnąłem ponownie, spuszczając głowę między ramiona, prawdopodobnie wyglądając jak pijak, którego żona miała romans. W każdym razie w pewien sposób tak się czułem.
Nagle przestałem być sam. Odwróciłem głowę na bok i zobaczyłem go. Dyszał, uśmiechał się szeroko, twarz miał zarumienioną z wysiłku i pewnie przyjemności też... Nie mogłem powiedzieć. Gdy się do mnie odwrócił, jego oczy były podekscytowane. Jego uśmiech zarażał.
- Hej, Syriuszu. Dlaczego nie tańczysz?
- Nie mam ochoty, Lunatyku. Idź się bawić.
Spojrzał na mnie dziwnie, a ja odwróciłem wzrok do baru, biorąc łyka brandy, tylko po to, by połowę wypluć nosem, kiedy coś twardego zdarzyło się boleśnie z moimi plecami. Odwróciłem się, marszcząc jak wściekły smok, jak gotowa do ataku kobra, tylko po to, by zobaczyć kolejnego z moich kumpli; nie mam sekretnej, jednostronnej miłości. Rozmierzwione, kruczoczarne włosy opadły na parę przekrzywionych okularów. Jego orzechowe oczy były oszołomione i miał wyraźny rumieniec na opalonych policzkach. Uśmiechał się szeroko. Wyglądał na tak dumnego z siebie, jakby właśnie wygrał puchar Quidditcha albo coś w tym stylu. Pochylił się ku mnie, a raczej niebezpiecznie przechylił, zanurzając głowę tak, że czułem jego gorący oddech na swojej szyi. Chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną. Zacisnąłem zęby i spiorunowałem go wzrokiem.
- Syri-hic!-uszu, nigdy nie uwierzysz! Lily! MOJA Lily właśnie... - przerwał dramatyczne, a ja czekałem. Potem nagle, w zupełnie pijackim geście, wyrzucił obie dłonie w powietrze, przechylając ciało do tyłu i ryknął: - Pozwoliła mi na minetę!
Zagapiłem się na niego, a gdy usłyszałem zdławiony dźwięk, spojrzałem na Remusa, żeby zobaczyć jego czerwoną twarz, jak zaciska ręce na brzuchu, zginając się przez duszenie śmiechu. Ostatecznie zrezygnował z wojny ze sobą, by pozostać cicho i parsknął śmiechem. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na jego trzęsące się ramiona i to, jak ociera dłonią załzawione oczy. Boże, dlaczego mi to robisz? Patrzyłem, jak mój pijany przyjaciel usadawia się na stołku i obserwuje, jak podchmielona Lily wychodzi z ukrytej toalety i odwraca się w jego stronę. Nagle pisnęła jak mała dziewczynka i zarzuciła ręce na szyję, całując głęboko i, muszę powtórzyć, pijacko. Nagle poczułem szarpnięcie w pasie. Odwróciłem się i zobaczyłem szczerzącego do mnie Remusa, który złapał mnie za rękę i poprowadził na parkiet. Podążyłem za nim, uwięziony w jego miodowym spojrzeniu.
Nagle zostaliśmy pożarci przez masę ciał i stało się trudne powiedzieć, które ramię było moje i czy to czyjaś ręka była na moim tyłku. Czułem się tak, jakbym się dusił. Tak wiele ciał na mnie napierało, że nie mogłem nawet znaleźć Remusa.
Nagle na mojej talii pojawiły się łagodne dłonie. Rozejrzałem się i ze zdumieniem dostrzegłem rozbawiony wzrok Remusa. Był tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek,  cóż, z wyjątkiem tego razu, kiedy byliśmy zamknięci w schowku na miotły za wkurzenie Jamesa i wrócenie klątwy specjalnie dla Smarkerusa. Magiczny urok na drzwiach sprawił, że nie mogliśmy wyjść do czasu, aż znalazł nas profesor Dumbledore. Jego szok był całkowicie komiczny. Myślałem, że nic nie może go zaskoczyć, a tymczasem, znalezienie dwóch pięciorocznych chłopaków, zamkniętych w schowku na miotły i migdalących się na podłodze było zdecydowanie czymś, co każdego by zaskoczyło.
Remus wyszczerzył się do mnie i kierując rękoma moimi biodrami, przycisnął ich ciała do siebie, jak w zmysłowym tańcu zaklinacza i węża. Zaklinacz uwodzi węża, prowadząc go, by był posłuszny zaklinaczowi. Cóż, Remus był zaklinaczem, a ja byłem pijany, uwiedziony wąż wił się przy idealnie mocnym ciele mojego zaklinacza.
Przycisnął mnie bliżej, a ja zacząłem się zastanawiać, jak możliwe jest być jeszcze bliżej, cóż, nie żebym narzekał. Muszę powiedzieć, że sposób, w jaki się o mnie ocierał był całkiem podniecający. Jego ręce łaskotały moje boki, głaszcząc moje biodra oraz w górę i w dół mojego brzucha. Wyszczerzyłem się do niego i wyrzuciłem ręce nad głowę, i tańczyłem. W końcu pozwoliłem rytmowi przejąć nade mną kontrolę, muzyce poruszać moim ciałem, a moim biodrom kręcić się i kołysać w rytm muzyki.
Uśmiechnął się do mnie, a ja odpowiedziałem tym samym. Jego ręce, ułożone na łuku moich pleców, jak najpełniej przycisnęły do siebie nasze ciała. Moja twarz była zaczerwieniona, tak jak jego, może z wysiłku lub zakłopotania, do cholery, nie byłem w stanie powiedzieć.
Opuściłem ręce, kładąc je na jego ramionach. Nasze oczy były złączone. Już nie widziałem migoczących świateł, nie czułem rozgrzanych ciał, byliśmy tylko my, całkiem sami na parkiecie.
Mój oddech przyspieszył, serce boleśnie waliło w piersi i pod wpływem chwili chwyciłem garść jego włosów, szarpnąłem jego głowę, przyciskając jego usta do moich. Odepchnął mnie raczej zdyszany, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Przekląłem się i odwróciłem, by odejść, gdy nagle mnie szarpnął z powrotem, tak że wpadłem na jego szeroką pierś. Trzymał ręce na moim brzuchu, a ja odwróciłem lekko głowę na bok i wyszeptałem jego imię. Odwrócił mnie do siebie, chwycił mój podbródek i z powrotem przycisnął swoje usta do moich i przysięgam, że w tym momencie coś uderzyło mnie w tył głowy, bo jak w filmie zobaczyłem tańczące na świecącej tęczy krasnale, brykające jednorożce i inne magiczne bzdury.
Odsunął się ode mnie, w jego oczy były lekko oszołomione. Chwycił mnie za rękę i pociągnął z dala od parkietu. Jestem całkiem pewny, że miałem wstrząs mózgu albo coś, bo nie pamiętam nawet połowy tego, co działo się przed... Ehm... Tak. Wepchnął mnie (raczej ordynarnie, muszę dodać) do schowka na miotły i zatrzasnął za sobą drzwi. Byłem przyciśnięty plecami do ściany, uwięziony przez ścianę za sobą i nim przed sobą. Pocałował mnie tak namiętnie, że nie mogłem tego możliwie wyjaśnić. Czułem, jak rakiety i fajerwerki eksplodowały w moim mózgu, a w moim brzuchu nagle otworzyła się dzika menażeria. Ludzie mówią, że to jak horda motyli, ale nie, to jak  lwy, tygrysy i niedźwiedzie (o, boże!), które wpadły w szał. Motyle były słodkie i delikatne, a to uczucie z pewnością nie było słodkie i delikatne. Było dominujące i mocne, zupełnie jak Remus.
Sapnąłem, kiedy coś zaczęło mnie głaskać, przechyliłem głowę do tyłu, a Remus natychmiast zaczął całować moją szyję, szczypiąc i ssąc łagodnie. Jęknąłem i opuściłem ręce, chwytając jego pasek i odpinając go. Bawiłem się palcami jego guzikiem, zanim go odpiąłem, powoli rozsuwając zamek, drażniąc i szydząc.
Uśmiechnąłem się ironicznie i odsunąłem na kolana, łatwo zsuwając jego bokserki. Mój język śmignął po jego czubku i uśmiechnąłem się ponownie, biorąc go w usta. Uśmiechnąłem się szeroko, kiedy usłyszałem jego gardłowy jęk. Moja głowa zaczęła się kiwać, poruszając się w górę i w dół na jego członku.
Westchnął, odchylając głowę i zaciskając pięść na moich włosach.
- Wiesz... Myślę... Że gdyby... Profesor Dumbledore... Złapałby nas ponownie... Mógłby mieć... Traumę... Na całe życie! - wysapał, a ja zachichotałem, sprawiając, że ciężko mu było oddychać i zadrżał lekko. Przez sposób, w jaki dyszał, wiedziałem, że jest już blisko, jeszcze zanim wysapał moje imię i niepewnie próbował mi coś powiedzieć. Zwyczajnie go zignorowałem, uniosłem wzrok, po czym zamknąłem oczy, kiedy zacisnął dłonie na moich włosach i wystrzelił w moje gardło. Zakaszlałem i przełknąłem, odsuwając się i zlizałem odrobinę z kącika ust.
Remus opierał się o ścianę, oczy miał zamknięte, rękę na sercu i starał się przywrócić oddech do normy. Wstałem i owinąłem wokół niego ramiona. Uśmiechnął się i mnie pocałował, a jego ręka wślizgnęła się do moich spodni. Westchnąłem i odchyliłem głowę do tyłu, jęcząc, kiedy zdarzyła się że ścianą za mną.
Zaśmiał się i zaczął poruszać dłonią w górę i w dół. Jęknąłem bez tchu, a on uśmiechnął się złośliwie i zaatakował moją szyję, zostawiając na niej ślady i siniaki.
Nagle nasza mała kryjówka wypełniła się światłem. Zamrugaliśmy i zmrużyliśmy oczy, odwracając się do intruza. James stał oparty o framugę drzwi i uśmiechał się ironicznie.
- No, hej, chłopaki. Nigdy nie sądziłem, że zobaczę taki dzień.
- Tak, a jeśli chcesz zobaczyć jutro, sugeruję, żebyś wyszedł, James - warknął Remus.
Odwróciłem się, by na niego spojrzeć. Krzywił się na Jamesa, a oczy miał twarde i rozgniewane. Naprawdę nigdy wcześniej nie widziałem takiego Remusa. Praktycznie mogłem poczuć przepływające przez niego fale mocy. Poruszył się, a ja jęknąłem, zamykając oczy, całkiem nagle sobie przypominając, że jego dłoń nadal jest w moich spodniach. Odwrócił się do mnie i uśmiechnął złośliwie, ponownie całując moją szyję.
- Jeśli nie wyjdziesz w ciągu pięciu sekund to zacznę bzykać Syriusza z tobą jako świadkiem. Szczerze, nie może mnie to mniej obchodzić.
Zarumieniłem się i spojrzałem na niego, a on wciąż uśmiechał się w taki sposób. Oczy Jamesa rozszerzyły się, po czym on również uśmiechnął się ironicznie.
- Niezły blef, Remmy. Nie zrobisz tego.
Nagle odwrócił się do mnie i krzyknął moje imię. Podskoczyłem i spojrzałem na niego szerokimi oczami.
- JAMES! - odkrzyknąłem, unosząc brew. Powtórzył mój gest i powiedział:
- Nigdy nie sądziłem, że to ty będziesz tym zdominowanym, kumplu.
Spiorunowałem go wzrokiem, chcąc zripostować, kiedy poczułem wślizgujący się we mnie palec. Krzyknąłem, wyginając plecy. James spojrzał na nas, a potem w dół, gdzie ręka Remusa znikała w moich spodniach. Oczy Jamesa rozszerzyły się.
- Chłopaki, przestańcie się ze mną pieprzyć.
Remus odwrócił się do niego.
- Zły dobór słów... Nie ma żadnego sposobu, kształtu ani formy, w jakiej chciałbym cię pieprzyć.
James zarumienił się i spiorunował Remusa wzrokiem.
- WIESZ, O CO MI CHODZIŁO! - krzyknął. Remus wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie, dodając jeszcze kilka palców i wpychając je parę razy, zanim je wyciągnął. Załkałem nieznacznie ze straty, a on zachichotał w moją szyję.
- James, masz dokładnie pięć sekund, zanim zacznę bzykać Syriusza... Raz...
- Nie wierzę ci.
- Dwa...
- Nie wyjdę...
- Trzy.
- Cholera! Załóż mu z powrotem te spodnie!
- CZTERY!
- Blefujesz!
- Ostrzegałem cię. Syriuszu, kiedy później będzie na mnie krzyczeć, przypomnij mu, że go ostrzegałem... Pięć.
Kiwnąłem głową, gdy Remus do mnie mówił, po czym niemal krzyknąłem, kiedy we mnie wszedł.
- Kurwa! To nie był blef!
Usłyszałem trzaśnięcie drzwi i ponownie nagle byliśmy w ciemności. Krzyczałem za każdym razem, gdy we mnie wchodził. Boże, to Remus, którego kocham. Mocny i szorstki. Nie dbał, by mój pierwszy raz był powolny i łagodny.
Później tego wieczora, wróciliśmy do mieszkania, które dzieliliśmy z Jamesem i Peterem, James spiorunował nas obu wzrokiem, siadając naprzeciw nas na krześle, podczas gdy my leniuchowaliśmy na kanapie.
- Dlaczego to, do cholery, zrobiłeś? - zapytał, a Remus wzruszył ramionami.
- Chyba cię ostrzegałem. Właściwie to kilka razy. Dałem Ci pięć sekund, a mimo to nie chciałeś wyjść, więc wiedziałeś, co robisz.
- Myślałem, że blefujesz!
Remus wzruszył ramionami.
- Nie moja wina, że tak myślałeś.
James westchnął i odwrócił się do mnie, uśmiechając się złośliwie.
- A więc dałeś dupy. Zawsze myślałem, że to ty będziesz na górze... - Nagle jego wzrok stał się zamyślony. - Zawsze wyobrażałem sobie ciebie z dziewczyną, nie chłopakiem.
Westchnąłem i wzruszyłem ramionami.
- Już wcześniej ci mówiłem, mój chłopczyku, że nigdy nie interesowałem się laskami...
James westchnął wybuchowo.
- Wiesz, zawsze myślałem, że to taka faza, kolejny etap, by wkurzyć matkę.
- Cóż, to oczywiście wystarcza, by ją wkurzyć... Nie mogę temu zaprzeczyć, ale to z pewnością nie jest faza - znów wzruszyłem ramionami i przechyliłem się, by oprzeć głowę na barku Remusa.
- Boże, Syriuszu, jesteś jak baba!
Sapnąłem.
- Nieprawda!
Uśmiechnął się do mnie złośliwie i pochylił się do przodu.
- Właściwie, kumplu, jesteś.
- Oj! Remus, James znowu jest dla mnie złośliwy! - jęknąłem. Zachichotał odwrócił się, by mnie pocałować. Natychmiast się zamknąłem, opadając bezwładnie w jego ramiona i opierając się o jego pierś. James i Peter jęknęli i James udał, że wymiotuje, wkładając palce do gardła. Odwróciłem się do niego i rzuciłem mu poduszkę w twarz. Złapał ją, choć to nie jego ręka ją złapała... Zdjął poduszkę z twarzy i spojrzał na mnie z kpiną, zanim odrzucił ją z powrotem. Już miałem ją złapać, kiedy para rąk skrzyżowała się z moim wzrokiem i capnęła ją z powietrza. Odwróciłem się do Remusa, który uśmiechał się do mnie z poduszką w ręce. Przechyliłem głowę na bok i wyszczerzyłem się. Remus rzucił poduszkę na kanapę i pociągnął mnie na nogi, szarpiąc do szorstkiego, ale namiętnego pocałunku, po czym wyszeptał:
- Chodźmy. Jestem napalony, a ty nie masz w tej chwili żadnych lepszych rzeczy do roboty. Chodź do pokoju. - I zaczął mnie prowadzić.
- Hej... Hej! Gdzie wy się wybieracie? -krzyknął za nami James. Odwróciłem się do niego i uśmiechnąłem ironicznie.
- James, zostań, to nie jest blef. Nie chcesz kolejnej mentalnej blizny, prawda?
Zatrzymał się, po czym skrzywił.
- Rzućcie zaklęcie wyciszające na drzwi!
Remus zachichotał, a ja zamknąłem za sobą drzwi, robiąc dokładnie to, co kazał James.
- Cieszę się, że nie wierzysz w blef - wyszeptał, wspinając się na łóżko obok Remusa. Uśmiechnął się wrednie i pociągnął mnie do pocałunku. Jęknąłem. Tak, blefowanie było złe... Tak jak Remus...

sobota, 11 lutego 2017

NDH - Rozdział 30


Następnego dnia Harry budził się powoli, stopniowo odzyskując świadomość, że jego otoczenie różni się od jego zwykłego posłania. Z jednej strony, słyszał chrapanie Rona, które sprawiło, że myślał, że był w Wieży, ale z drugiej strony, na jego łóżku spało się inaczej i nie było tam zasłon, blokujących blade światło słoneczne w godzinach, gdy niemal świtało. Odwrócił głowę i dostrzegł, że jego opiekun śpi na łóżku obok niego i przez moment nie mógł zrozumieć, gdzie jest i dlaczego. Czuł się bezpieczne – mimo wszystko, jego profesor był tuż obok niego, - ale nie potrafił wymyślić, gdzie się znajdują.
Czuł się zmęczony, choć dopiero co się obudził. Nic go nie bolało, ale czuł się wyczerpany, jakby dzień wcześniej kilka godzin grał w Quidditcha.
Quidditch.
Tłuczki.
Kamienna dynia.
A wtedy Harry wszystko sobie przypomniał i nie mógł się powstrzymać przed zakwileniem z rozpaczy.
Snape śnił bardzo zasłużony sen. Przy całej jego pracy z Huncwotami, szkołą, wężami i Harrym, był więcej niż zwykle zajęty. Tak bardzo, jak krzyczał na uzdrowiciela, wmuszającego w niego eliksir nasenny, musiał w duchu przyznać, że minęło zbyt dużo czasu od kiedy udało mu się dobrze w nocy wyspać. Co więcej, eliksir był jedynym sposobem, by zapobiec koszmarom zakłócającym sen.
W wolnym czasie sprawdzał dokumenty, kiedy każda (nowo rozszerzona) osłona nagle zniknęła i Snape aż nazbyt dobrze wiedział, że jedyną rzeczą, która mogła to spowodować był sam Czarny Pan. W jakiś sposób Voldemort powrócił właśnie tutaj, w Hogwarcie. I Snape wiedział, z przerażającą pewnością, która zmroziła jego serce w piersi, że On przyszedł po Harry’ego.
Krzyczące portrety byłych medyczek i medyków, gorączkowo szemrających o potworze, który zaatakował uczniów w ambulatorium, były tylko ostatecznym dowodem. Biegł szybciej, niż myślał, że to możliwe, kierując się do szpitala, dostrzegając, że Dumbledore nadal porusza się nawet szybciej.
Kto by pomyślał, że pod tym śmiesznym wyglądem, powodującymi ból głowy fluoryzującymi szatami stary głupiec nosi buty do biegania?
 Jak się wydawało każdy profesor w zamku został wezwany przez osłony lub portrety albo oba i tym sposobem cała falanga kadry wpadła wspólnie z impetem do ambulatorium. Biedny, mały Flitwick zdał sobie sprawę, że z powodu nadmiaru adrenaliny w powietrzu, Hagrid może go nie zauważyć i nadepnie go, więc profesorek sprytnie wykorzystał urok latający, by nie pałętać się pod nogami, a także by w razie potrzeby zapewnić ochronę z powietrza.
Snape nigdy wcześniej – nawet w czasie wojny – nie widział Dumbledore’a, wyglądającego tak niebezpiecznie, a wyraz twarzy McGonagall powinien wystarczyć, by wygrać z każdą liczbą Czarnych Panów, którzy byliby na tyle głupi, by stanąć jej na drodze. Dostrzegł nieobecność Sprout i Sinistry i założył (prawidłowo, jak się okazało), że ochraniały uczniów, ale potem wpadli przez drzwi i Snape wbił oczy tylko w Harry’ego.
Jego szalony wzrok omiótł szpital, zauważając rozwalone meble, najmłodszego Weasleya, który chwiał się na nogach z maską krwi na twarzy oraz Granger, której kędzierzawe włosy latały we wszystkich kierunkach, gdy się obróciła, unosząc różdżkę, by stawić im czoło. Jego przerażone spojrzenie padło na krwawiące ciało tylko na taki czas, by zauważyć, że był to dorosły i nie stanowi dla niego bezpośredniego zagrożenia. Potem – dzięki Merlinowi – zauważył Harry’ego.
Chłopak stał nienaturalnie nieruchomo i cicho i wpatrywał się w bezgłowe ciało z niepokojąco obojętnym wyrazem twarzy, ale był tam, stał w pionowej pozycji, oddychał, ze wszystkimi kończynami. Nie widział na nim krwi – w przeciwieństwie do Weasleya – i poruszał się własną wolą.
Snape poczuł falę ulgi niemal nie do zniesienia, tak silnej, że jego kolana niemal się pod nim ugięły, ale w następnej chwili został zalany wściekłością tak potężną, że naprawdę ruszył do chłopca, by chwycić go i wytrząsnąć z niego życie. Jak dzieciak śmiał wywołać u niego taką panikę?
Ale zanim zdążył przepchnąć się przed dyrektora – który, co dziwne, nadal był jakby gotowy do ataku – jego Mroczny Znak zapłonął żywym ogniem. Snape jęknął głośno, gdy niemal zapomniany znany mu ból zapłonął na nowo, a jego druga ręka uniosła się gwałtownie, by ścisnąć palące przedramię. Jak to możliwe? Jedyną rzeczą, która mogła obudzić jego Znak był…
- Potter! – O, nie. Nie nie nie nie nie nie nie. Nie był gotowy. Jego plany były ułożone tylko w połowie. Jeszcze nie. Ten potwór nie mógł jeszcze wrócić. Jest za wcześnie. Harry nadal był tylko małym chłopcem. Nie był gotowy zmierzyć się nieśmiertelnym Czarnym Panem. Nie nie nie. Jeszcze nie teraz, drogi Merlinie, jeszcze nie!
Ale Snape poznałby ten głos wszędzie, ten lekko chrapliwy, wypełniony nienawiścią i mocą głos. I słuchał, zdrętwiały z przerażenia, jak groził jedynej osobie, która znaczyła cokolwiek w jego życiu. Jak groził jedenastolatkowi wiecznym bólem i nie mógł zrobić nic, oprócz trzymania się za przedramię i walki o oddech.
Szczęśliwie, niesamowicie, niewiarygodnie, ale jedenastolatek był ulepiony z twardszej gliny. Harry krzyknął słowo, o którym Snape zdecydowanie będzie musiał z nim porozmawiać, po czym rzucił nocnik w nierealną postać Voldemorta.
To przerwało zastój Snape’a, który wyjął różdżkę w momencie, gdy Albus ryknął na Voldemorta, a moc jego magii wypełniła pomieszczenie. Snape dołączył do kadry, którzy próbowali pokonać ducha – nawet Hagrid wystrzelił w niego z kuszy – ale, co nikogo nie zdziwiło, Czarny Pan, czy to, co z niego zostało, zdołał uciec.
A potem ten rudy kretyn wybełkotał coś i Snape rzucił się w stronę Harry’ego. To był obcy Harry, wyglądający na znacznie starszego niż był w rzeczywistości, który najpierw na niego spojrzał, ale potem coś w oczach chłopca zmieniło się i Harry nagle go rozpoznał. I właśnie wtedy zemdlał.
Snape nigdy więcej nie chciał pamiętać tego strasznego momentu, zanim Minerva zapewniła go, że Harry naprawdę oddycha, kiedy był pewny, że Voldemort zdołał rzucić ostatnie Avada Kedavra zanim odszedł.
To chyba dlatego był tak nietypowo… poruszony… gdy przybył uzdrowiciel. To nie tak, że naprawdę zależało mu na bachorze, tylko dlatego, że związany z nim przez dwie Wieczyste Przysięgi, w naturalny sposób chciał się upewnić, że mały diabeł otrzymał najlepszą możliwą opiekę. Nie miało to nic wspólnego z bardziej sentymentalnymi pojęciami, niezależnie od tego, co Dumbledore czy McGonagall dawali do zrozumienia. To dlatego, że mimo wszystko był to chłopiec, który przeżył, więc nie miał zamiaru pozwolić jakiemuś zupełnie nowemu uzdrowicielowi, który ma jeszcze mleko pod nosem, by trenował swoją praktykę na dziecku.
Być może był odrobinę za ostry do Głównego Uzdrowiciela, kiedy mężczyzna w końcu raczył się zjawić (Snape był nieporuszony twierdzeniem uzdrowiciela, że był spóźniony przez wypadek Błędnego Rycerza, w którym brało udział wiele ofiar), ale to z pewnością nie dawało mężczyźnie prawa do podawania mu eliksiru bezsennego snu, czy też oskarżania go (nie mniej, ni więcej publicznie!) o bycie nadopiekuńczym rodzicem. Snape prychnął na to wspomnienie. Co za tupet! Jakby to on był winny rozpieszczania bachora! Oczywiście, mimo jego stopnia naukowego, Główny Uzdrowiciel był zbyt tępy, by zrozumieć, że Potter był szczególnym dzieckiem i wymagał wyjątkowego traktowania. Mimo wszystko, nikt nie rozumiał, dlaczego bachor przeżył Mordercze Zaklęcie – oczywiście było coś specjalnego w jego fizjologii i dodatkowe testy naturalnie były wymagane, by upewnić się, że naprawdę był cały i zdrowy.
Był w okolicach tego punktu, gdy elokwentnie wytykał niekompetencję Głównego Uzdrowiciela w braku ponownych zaklęć diagnostycznych, kiedy to mężczyzna wlał w jego gardło eliksir. Snape miał dość czasu, by rzucić Albusowi pełne wyrzutu spojrzenie za przekierowanie klątwy, którą posłał w uzdrowiciela, zanim eliksir uczynił go nieprzytomnym.
Teraz zapewne był ranek i eliksir w końcu przestał działać. Leżał milcząco przez chwilę, rozkoszując się ciszą i zastanawiając się, czy mógłby pozwolić sobie na ponowne odpłynięcie. Wtedy usłyszał skowyt rozpaczy, który instynktownie zidentyfikował jako Harry’ego i jego oczy natychmiast się otwarły.
- Potter – wyszeptał, świadomy tego, że jest w ambulatorium i pamiętając, jak pokiereszowany był chłopiec Weasleyów – nie mówiąc już o Poppy. – Co jest?
Harry spojrzał na swojego profesora, a jego oczy napełniły się łzami. Nawet nie był pewny, co dokładnie było nie tak. Wszystko sprawiało, że po prostu czuł się strasznie. Straszliwa głowa wyrastająca z czaszki Quirrella. Walka i to, jak Ron był cały we krwi. Obrzydliwe groźby Voldemorta, które rzucał w kierunku Hermiony. Swobodne, bezceremonialne rozkazy Czarnego Pana, by Quirrell ich zabił. Nagłe uświadomienie sobie, jakie musiały być ostatnie chwile jego rodziców. Okropna świadomość, że Voldemort naprawdę wrócił i postanowił go zabić.  Obrzydliwy odgłos, który wydała transmutowana dynia, kiedy zgniotła czaszkę Quirrella jak jajko. Poczucie winy z powodu tego, że jego przyjaciele niemal zginęli przez jego głupią „Sprawę Tajemniczego Turbanu”. Albo fakt, że nie czuł absolutnie żadnej winy, zabijając inną ludzką istotę. Czy nie był lepszy od Voldemorta?
Snape skrzywił się z powodu tego, że bachor nie był w stanie wyrazić siebie. Czy ten dzieciak miał roczek czy jedenaście? Zadał Potterowi proste pytanie, a chłopak wyglądał na niezdolnego do zrobienia czegokolwiek oprócz patrzenia na niego z drżącymi wargami. Oczywiście, że będzie musiał przejąć kontrolę nad sytuacją.
- Chodź tu – rozkazał stanowczo, odchylając koce. Ledwie mógł się powstrzymać przed syczeniem na sąsiednie łóżko, a jeśli Harry wybrałby zignorowanie go, do czego się odwoła? Oczywistym sposobem postępowania było wzięcie dzieciaka do siebie. Mimo wszystko, dlaczego to on miałby iść do chłopaka? Był dorosłym. Niech to dzieciak będzie tym, który wyjdzie z mile ciepłego łóżka.
Harry nie czekał na drugie zaproszenie. Wyszedł szybko ze swojego łóżka i podszedł do profesora, zanim mężczyzna mógł się rozmyślić. Przytulił się do swojego profesora, który, choć raz, nie był ubrany w swoją zwykłą czerń. Tak jak Harry, Snape był w standardowej szpitalnej piżamie, choć jego miała mały herb Slytherinu na piersi.
Harry przytulił się mocno do profesora, kładąc głowę na piersi mężczyzny i pozwalając, by dźwięk jego serca go uspokoił. Poczuł silny przypływ miłości, gdy ręce Snape’a otoczyły jego ramiona i przytrzymały go blisko.
Snape trzymał mocno małego stwora. Nie chciał pozwolić Harry’emu uciec i schować się jak przerażone zwierzę. Lepiej trzymać go ciasno, aż zrozumie, że próba ucieczki byłaby bezużyteczna. To nie miało nic wspólnego z uspokojeniem bachora czy całym tym sentymentalizmem. Snape jedynie nie miał zamiaru łazić po całym zamku i szukać zdenerwowanego emocjonalnie pierwszaka tam, gdzie mógłby się zaszyć czy, jak ostatnim razem, musieć wyciągać go spod szpitalnego łóżka.
- No, naprawdę, Potter – skarcił Snape, gdy bachor przestał drżeć. – Nie oczekiwałem, że będziesz elokwentny, ale prosta odpowiedź nie powinna cię przerosnąć. Boli cię coś?
- Nie, proszę pana – odpowiedział Harry posłusznie. Był takim szczęściarzem! Profesor tak dobrze o niego dbał.
- Boisz się?
Harry poruszył się.
- Trochę – przyznał.
Snape westchnął. Niefortunnym było to, że dzieciak musiał w tak młodym wieku nauczyć się, jaki zagrożenie stwarza dla niego Voldemort, ale nie było jak tego obejść. Nie będzie słodził prawdy.
- Prawdą jest, że Czarny Pan jest potężnym przeciwnikiem, Potter – powiedział w końcu, z uwagą dobierając słowa. – Ale na razie odszedł i sam widziałeś, że jest w słabej i bezcielesnej formie. Tu i teraz nie musisz się obawiać o swoje bezpieczeństwo.
- To nie tak – powiedział Harry, odwracając się, by spojrzeć na profesora z zaskoczeniem. – Wiem, że mnie pan ochroni.
 - To prawda – zgodził się Snape, robiąc wszystko, by zignorować ciepłe uczucie dumy, które wywołała głupia uwaga chłopaka. – Ale w takim razie czego się boisz?
- Siebie – przyznał Harry. – Myślę, że wyrosnę na kogoś takiego jak On.
Snape mógł usłyszeć wielką literę.
- Jak Czarny Pan? Dlaczego, do licha, tak myślisz?
- Bo jestem mordercą, jak on – wyszeptał Harry, chowając twarz w pierś Snape’a. – Zabiłem go! No, w każdym razie Quirrella.
- Potter! – Głos Snape’a drżał od furii i Harry spojrzał na niego ze strachem. Czy profesor pozbędzie się go teraz, gdy wie, co Harry zrobił? – Zdaję sobie sprawę z tego, że jesteś Gryfonem, ale łaskawie nie bądź większym kretynem niż to możliwe! Na pewno nawet ty potrafisz rozpoznać błędną naturę moralnie równoważnych argumentów.
Harry tylko zamrugał z otwartymi ustami. Snape westchnął ponownie. Gryfoni, Severusie. Pamiętaj, jacy są Gryfoni.
- Potter, czy ty nie rozumiesz różnicy między zabiciem a morderstwem?    
- Ummm… - Harry skrzywił twarz w zamyśleniu. – Przy morderstwie chcesz kogoś zabić, ale w zabijaniu, nie koniecznie. Tak jak wtedy, gdy przypadkowo uderzysz kogoś autem?
- To mugolskie przykład, ale rozsądny – przyznał Snape.
- Ale ja chciałem go zabić, profesorze – stwierdził Harry ze smutkiem. – Chciałem jego śmierci. I nawet nie czuję się z tym źle.
- Idiota. – Snape skrzywił się. Co McGonagall uczy ich w tym Domu? – Oczywiście, że chciałeś jego śmierci, Potter. Quirrell był chętną marionetką Czarnego Pana. Zakładam, że próbował zranić ciebie i twoich przyjaciół? – Na przytaknięcie Harry’ego, kontynuował: – Więc możesz wyobrazić sobie moją reakcję, gdybyś nie próbował go zabić. Co mówiłem ci o bronieniu się?
- Że powinienem to robić – przyznał Harry. – Ale to nie znaczy, że musiałem go zabić.
- Potter, jesteś jedenastoletnim dzieckiem. Walczyłeś z dorosłym czarodziejem, który nie tylko miał nauczyciela OPCM-u na własną rękę, ale też miał jakieś powiązania z najpotężniejszym Czarnym Panem w ostatnim półwieczu. W takiej sytuacji nie staraj się skaleczyć czy schwytać. Zabij zanim będziesz zabity.
- Ale to morderstwo – pociągnął nosem Harry.
Snape usiadł i pociągnął chłopca, póki Harry nie siedział twarzą w twarz z nim.
- Potter, to jest ważne, więc skup się. To nie jest morderstwo. Morderstwo to dobrowolne zabicie niewinnej osoby, która nie zamierzała cię skrzywdzić. Nie zamordowałeś nikogo, choć faktycznie zabiłeś. – Wargi Harry’ego ponownie zaczęły drżeć i Snape spiorunował go wzrokiem. – Potter. Nie ma powodu, byś był niespokojny. A teraz słuchaj uważnie. Jest takie mugolskie powiedzenie, które oczekuję, że zapamiętasz: „Jeśli ktoś idzie cię zabić, powstań wcześniej i zabij go pierwszy.” – Harry zamrugał ze zdziwieniem, a jego wargi uspokoiły się. – Co to oznacza?
- T-to znaczy, że jeśli wiesz, że ktoś próbuje cię zranić, to powinieneś wstać z łóżka i dopaść go, zanim on dopadnie ciebie?
- Dokładnie. To znaczy, że jeśli wiesz, że ktoś chce wyrządzić ci ciężką szkodę, masz obowiązek się chronić. Nie możesz siedzieć w łóżku, kulić się i jęczeć, że coś powinno go odwieść od tego zamiaru. Nie możesz czekać, by zobaczyć, czy w ostatniej sekundzie zmieni swoje nastawienie, bo przewaga jest nierówna, ponieważ on tego nie zrobi. Musisz wstać i podjąć odpowiednie działanie, zanim ta inna osoba cię zrani. – Snape posłał mu surowe spojrzenie. – To nie oznacza, że jeśli myślisz, że ktoś mógłby cię zranić, to masz pozwolenie, by go zaatakować. To oznacza, że jeśli masz dowody, że ktoś w aktywny sposób próbuje pozbawić cię życia, powinieneś usunąć zagrożenie zanim ty – lub ktoś inny – zostanie ranny.
Harry pociągnął nosem.
- Ale jeśli ja chcę zabić Jego, tak jak On chce zabić mnie, czy to nie czyni mnie tak złego, jak On?
- Nie ma moralnej równoważności między tymi dwoma działaniami, Potter. – Na widok pustego spojrzenia chłopca, Snape przeparafrazował to. – To nie jest to samo. Czarny Pan usiłuje zabić dziecko dla własnych celów i przyjemności. Zamordował twoich rodziców, by wyeliminować szansę, że pewnego dnia spełni się przepowiednia. Torturuje i zabija ludzi z powodu tego, jacy byli twoi rodzice czy też, w co wierzyli. Jest podłą i złą kreaturą, którą raduje wyrządzanie bólu i strachu u innych. Ty usiłujesz go zabić, by bronić siebie i innych od bardzo realnej groźby, jaką stwarza moc Czarnego Pana. Wasze motywacje nie są takie same.
- Voldemort kiedyś chodził do wiosek mugoli tylko, by mordować ludzi. Starał się zranić jak największą ilość ludzi. Celował niezależnie do mężczyzn, kobiet i dzieci. Nie robiło mu żadnej różnicy, czy to auror, czy cywil. Oczekiwał dużej liczby ciał i kiedy atakował, używał mugoli jak tarcz. Nie do przyjęcia jest celowe zabijanie ludzi, którzy nie chcieli cię zranić i którzy tylko niewinnie robili to, co codziennie.
- Aurorzy, w przeciwieństwie, mogą zabić na służbie, ale robią to w celu ochrony cywili. Podczas wojny celowo nie mierzyli do dzieci śmierciożerców, podczas gdy Czarny Pan i jego podwładni atakowali wiele rodzin tak, jak zrobili to z twoją. To śmieszne mówić, że każda śmierć jest tragedią czy że jest moralnie równoważna. Są ludzie, którzy przez swoje działania zasługują na śmierć, a zabicie kogoś w obronie samego siebie czy niewinnych, nie jest morderstwem.
Harry wziął głęboki oddech. Słowa profesora miały sens. Może mimo wszystko nie wyrośnie na Czarnego Pana.
- Więc nie jest pan na mnie wściekły? – zapytał ostrożnie.
- Za zabicie Quirrella? Oczywiście, że nie. – Snape rzucił chłopcu groźne spojrzenie. – Oczekujesz, że co zrobię, jeśli kiedykolwiek zapomnisz o tak dynamicznej obronie, jak wczorajsza?
Wargi Harry’ego wygięły się w uśmiechu. Zwyczajnie uwielbiał, kiedy jego profesor robił się tak gwałtowny i troskliwy.
- Da mi pan klapsa.
- Dokładnie.
- Więc… jeśli nie zabiłbym profesora Quirrella, oberwałbym? – zapytał Harry psotnie.
- To całkiem możliwe.
- Czyli dostanę czekoladową żabę za właściwą obronę?
- Żadnych czekoladowych żab przed śniadaniem – powiedział Snape poważnie.
Harry naburmuszył się na moment, po czym pojaśniał.
- Okej. Zapytam po śniadaniu.
- Hmmmm. – Snape zaczął się rozglądać.
- Co jest, profesorze? – zapytał Harry z ciekawością.
- Szukam mojej różdżki.
- Och. – Harry także się rozejrzał, chcąc pomóc. – Po co ona panu, profesorze?
- Chyba muszę zaprezentować ci zaklęcie klejące usta – odpowiedział spokojnie Snape.
Oczy Harry’ego rozszerzyły się z przerażenia.
- Co!? Ale dlaczego? Co takiego powiedziałem?
- Nie pamiętasz, co powiedziałeś do Czarnego Pana tuż przed tym, jak rzuciłeś w niego nocnikiem?
Harry zarumienił się.
- Och. – Rzucił opiekunowi spojrzenie z ukosa, starając się dociec, jak wyrozumiały mógł być mężczyzna. Choć posępne oblicze nie było zachęcające, i tak zdecydował podjąć próbę kłótni. – Ale, profesorze, to był Voldevont! Przeklinanie go nie powinno być czymś aż tak złym. Przecież nie powiedziałem tego w klasie – tłumaczył się.
- Jeśli kiedykolwiek przyłapię cię na używaniu takiego słownictwa, gdy w pobliżu nie będzie Czarnego Pana… - zaczął Snape.
- Nie złapie pan! – obiecał Harry natychmiastowo.
- Och, no dobrze – pozwolił Snape niechętnie. Harry opadł na niego z ulgą. Uff! Ma niezłe szczęście, że jego opiekun jest taki miły! Przytulił się mocniej i zamknął oczy. Czuł się bezpieczny, kochany i – po raz pierwszy – dumny z siebie. Dobrze zostawić jego opiekunowi zapewnienie go, że nie był okropnym dziwacznym mordercą. Harry poczuł, jak napięcie opuszcza jego mięśnie i zmęczenie podpełza do niego z powrotem.
Snape obserwował dzieciaka z zaniepokojeniem. Chyba bachor nie planował na nim zasypiać. Nie był poduszką dla Potterów!
- Potter, wstawaj w tej chwili i wracaj do swojego własnego łóżka, jeśli chcesz wrócić do snu.
- Nie – wymamrotał Harry już na wpół drzemiąc.
Co za nieposłuszny bachor! Oczywiście potrzebował przypomnienia, co go czeka za takie bezkompromisowe zachowanie. Snape uniósł rękę, którą opierał na plecach chłopca i uderzył go w tyłek.
- Potter! Idź do swojego łóżka!
Harry tylko zakopał się bardziej i westchnął z zadowoleniem. To miłe, że profesor Snape dokucza mu w taki sposób. Oczywiście delikatne klepnięcie w tyłek jasno pokazało, że tylko żartował. Harry zacisnął palce wokół profesora. Jak mógł wyobrażać sobie, że jest czymś podobnym do Lorda Volauventa? Jego opiekun kochał go, a to był dowód, że Harry nie był jakąś straszną, złą istotą.
Harry powoli zapadał w sen, potwierdzony w niejakiej wiedzy, że jest dobrym człowiekiem, który wykonał konieczne, nawet jeśli nieprzyjemne, zadanie. Aprobata jego opiekuna potwierdziła to – nie było potrzeby dalej martwić się czy bać. Profesor Snape tak powiedział i tak było.
Cóż. To było dość mdlące. Oczywiście zasięg ruchu jego ręki był ograniczony przez kołdrę, więc jego klaps nie wywarł na bachorze żadnego wrażenia. Mógł wyciągnąć rękę spod koców, ale wtedy leżące pomiędzy koce zapewniłyby małemu nędznikowi osłonę i nie ruszyłby do przodu. Mógłby wylewitował chłopca… Ale chwila. Może coś przeoczył. Dlaczego dzieciak był tak senny? Biorąc pod uwagę jego wiek, bachor powinien wyskoczyć z łóżka i domagać się jedzenia, a nie próbować zasnąć do południa, jak jakiś leniwy nastolatek.
 Snape prychnął. Wiedział to. Miał rację. Oczywiście chłopiec był bardziej dotknięty przez wydarzenia poprzedniego dnia niż ten zidiociały uzdrowiciel dostrzegł. Cóż, mimo wszystko to dobrze, że zasnął tam, gdzie zasnął. Będzie mógł monitorować stan snu Pottera by się upewnić, że po drodze nie rozwinęły się żadne komplikacje. Zacznie od kontroli oddechów chłopca. Wdech… i wydech. Wdech… i wydech. Wdech… i wydech. Z pewnością wydawały się całkiem regularne. Naprawdę dość kojące. Wdech… i wydech. Wdech… i wydech. Właściwie to bardzo relaksujące. Wdech… i wydech. Wdech… i wydech. Wdech… i…
Dwadzieścia minut później magomedyczka z św. Mungo i dyrektor Hogwartu przyglądali się śpiącej parze z rozbawieniem. Głowa Harry’ego leżała na piersi Snape’a, a ramię Mistrza Eliksirów otaczało chłopca troskliwie.
- Moi podopieczni powiedzieli mi, że dwójka pacjentów się obudziła, profesorze, i to dlatego pana wezwałam, ale widzę, że zafiukałam przedwcześnie. Może za godzinę mniej więcej, gdy będziemy mogli ich wszystkich obudzić, ale wolałabym, żeby spali jak najdłużej to możliwe.
- Tak, oczywiście – zgodził się Dumbledore, wyciągając z obszernych szat aparat. – Ale pozwól, że zrobię kilka migawek zanim pójdę. Jestem pewny, że profesor Snape ucieszy się, gdy je zobaczy, tak samo, jak reszta kadry.

CDN… ;)


Jak myślicie? Profesor Snape się ucieszy ze zdjęć? Ja jestem tego pewna :D 
Zbliżamy się powoli do połowy tego tłumaczenia i zastanawiam się, czy nie zrobić przerwy na inny tekst, jakiś krótszy, ponieważ ten jest naprawdę męczący. Jak sądzicie? Może chcielibyście, bym przetłumaczyła "Kocham cię, Lily" zanim ruszę dalej z NDH? Pozostawiam wam decyzję (bo w sumie cały czas będę tłumaczyć i mimo lekkiego braku weny, nie przestanę dodawać różnych tekstów), napiszcie w komentarzu.
A dla tych, którzy może czekają na rozdział HP i PDP, niestety moja wena co do tego tekstu stale pokazuje mi środkowy palec (taka niedobra jest :'().

niedziela, 5 lutego 2017

NDH - Rozdział 29


-… I przypuszczam, że to tylko dowodzi, że nawet coś, co wydaje się być pechem, może ostatecznie wyjść na dobre – zakończyła Poppy. – Nie wiem, jak długo Kwiryniusz poradziłby sobie z tym na własną rękę.
Snape spiorunował blat biurka. Usłyszenie, że zepchnięcie ze schodów tego jąkającego się głupca było z korzyścią dla mężczyzny wyraźnie go denerwowało. Z pewnością nie miał zamiaru zrobić temu idiocie przysługi – wręcz przeciwnie!
- Jak myślisz, co sprawia, że jest z nim tak źle? Czy istnieje jakieś zagrożenie dla uczniów, zarówno ze strony magicznej czy mugolskie choroby? – zapytał Albus. Inni nauczyciele wydali z siebie odgłosy niepokoju, podczas gdy Snape wywrócił oczami z irytacją. Jednakże, ponieważ było to jego zwykłe zachowanie podczas spotkań kadry nauczycielskiej, nikt nie zwrócił na to szczególnej uwagi.
Poppy westchnęła.
- Naprawę nie wiem. Moje zaklęcia nie wykazały niczego nienormalnego, ale jest w nich coś… rozmytego. Nie jestem pewna, co to powoduje. Biorąc pod uwagę jego marny stan zdrowia, zaczynam się zastanawiać, czy nie dopadł go jakiegoś rodzaju mugolskie pasożyt, kiedy wędrował po lasach Albanii. Stracił sporo swojej wagi, ma anemię i jest osłabiony… ale twierdzi, że nie ma wzdęć czy biegunki, które zwykle związane jest z pasożytami, chociaż myślę, że jeśli użyję mugolskiego urządzenia, który pozwoli zajrzeć do jego…
Teraz reszta oddziału wyglądała, jakby żałowała, że zachęciła uzdrowicielkę, a Snape pochwycił okazję.
- Poppy, łaskawie powstrzymaj się od omawiania nawyków ludzkich jelit. Nie jesteśmy twoimi kolegami z św. Munga i nie obchodzi nas quirrellowe gów…
- Jestem pewny, że wszyscy życzymy mu szybkiego powrotu do zdrowia – urwał mu spiesznie Albus. – Proszę mu to od nas powiedzieć i zapewnić go, że nie ma się co martwić o zajęcia.
Poppy przestała piorunować wzrokiem Severusa i przytaknęła.
- Przykro mi, ale nie mogę oszacować, kiedy będzie z nim na tyle dobrze, że będzie mógł wznowić dydaktyczne obowiązki, ale dopóki nie dowiem się, co wysysa z niego energię, i tak wątpię, by  był bardzo skutecznym nauczycielem.
Dumbledore zignorował szydercze prychnięcie Snape’a, skinął głową i uśmiechnął się.
- Więc pozostanie w ambulatorium, póki nie rozwiążesz tajemnicy. Będę całkiem szczęśliwy, mogąc przejąć jego zajęcia – minęło dużo czasu, od kiedy codziennie miałem do czynienia z uczniami.
Pomfrey wyglądała na zakłopotaną.
- Naprawdę uważam, że powinien być przetransportowany do św. Mungo…
- Nie. – Ton Dumbledore’a był nieugięty. Snape ponownie spiorunował wzrokiem biurko. Nie będzie czuł się bezpiecznie, aż Quirrell odejdzie z zamku i nie będzie miał dostępu do Harry’ego, ale Dumbledore nalegał, by mężczyzna został w pobliżu dopóki nie będzie miał większego pojęcia na temat jego lojalności.
Przez moment Poppy wyglądała buntowniczo, po czym westchnęła.
- Cóż, z powodów, których nie chce ujawnić, Kwiryniusz też nalega na pozostanie tu. Przypuszczam, że skoro mu się nie pogarsza, nie zaszkodzi to… Teraz jest trochę silniejszy, kiedy już mógł zostać w łóżku i zaoszczędzić siły, ale po prostu chciałabym wiedzieć, co stanowi problem. Nie mogę już zawsze podtrzymywać jego zdrowie eliksirami i innymi sztucznymi środkami!
- Jestem pewny, że znajdziesz odpowiedź – powiedział pocieszająco Albus, a Poppy zmusiła się do uśmiechu.
Snape rozważył to. Brzmiało to tak, jakby Quirrell nie kwapił się, by opuścić pielęgnację Poppy, a to mogło dać Albusowi szansę na wyśledzenie jego ruchów podczas pobytu w Albanii. Ich najlepszą do tej pory teorią było, że podczas podróży wpadł na jakiś śmierciożerców, a oni, wiedząc, że Harry tego roku przychodzi do Hogwartu, przekonali Quirrella, by dołączył do ich spisku. Snape nie uważał, że wielu popleczników Voldemorta będących we Wschodniej Europie przeżyło jego upadek, ale wystarczył jeden lub dwoje bardziej niebezpiecznych poddanych – jak Bellatrix – i całe piekło mogło na nowo powstać.
- Ktoś ma jeszcze jakąś sprawę? – zapytał Albus.
Reszta pokręciła głowami i spotkanie zakończyło się. Gdy wyszli, Flitwick pociągnął Snape’a na bok, by wypowiedzieć się na temat szybkich postępów Harry’ego na dodatkowych zajęciach.
- Szalenie imponujące, Severusie! Zacząłem nawet z chłopcem najbardziej podstawowe bezróżdżkowe ćwiczenia i byłem zdumiony uzdolnieniami Harry’ego. Jest naprawdę potężnym chłopcem – zakończył Filius z podziwem.
Snape prychnął. Kolejny członek Fanklubu Pottera – jak typowo! Wszyscy myśleli, że bachor był reinkarnacją Merlina, zamiast przestać wyobrażać sobie, że douczał dzieciaka podczas kilku sesji treningowych w tygodniu. Och nie, to nie jego ciężka praca była za to odpowiedzialna – znacznie łatwiej było uważać, że bachor, który przeżył jest cudowny.
Hmf. Jakże cudowny. Dwa razy go skarcił i dał mu pięć czekoladowych żab, zanim mały potwór w ogóle rozważył próbę magii bezróżdżkowej – i to tylko dlatego, że czytał, że jest to coś, co mogą robić tylko najpotężniejsi magowie. Ponieważ Harry nadal miał niską samoocenę gumochłona, szybko przekonał się, że nigdy nie może tego zrobić i Snape był zmuszony poddać się ogromnej ilości lepkiego sentymentalizmu, by przekonać chłopaka, że jest inaczej. Niemal potrzebował eliksiru na nudności po konieczności wylewania z siebie tych wszystkich mdłych pochwał, ale chytrość Ślizgona (jak zwykle) przeważyły nad gryfińskim uporem i bachor to docenił, po czym szybko – i bez wysiłku – wylewitował pióro bez użycia różdżki.
Ale czy Flitwick docenił to? Nie. Oczywiście, że nie.
- Więc jeśli chłopak jest tak utalentowany, zakładam, że szybko posuwacie się z materiałem? Chciałbym, żeby w tym roku rozpoczął pojedynkowanie.
Flitwick, sam mistrz pojedynków, zamrugał.
- Tak wcześnie? Cóż, jestem pewny, że jego magia będzie na to gotowa, ale…
- Fantastycznie. Jeśli zaczniecie odpowiednie zaklęcia ofensywne i defensywne, upewnię się, że będzie wiedział, co go spotka, gdy użyje któregoś z tych zaklęć poza kontrolowaną klasą.
Flitwick zacmokał.
- Harry wydaje się być bardzo odpowiedzialnym chłopcem, Severusie. Jestem pewny, że nie musisz się martwić o takie rzeczy i naprawdę nie wierzę, że wskazane jest podejście do tego twardą ręką.
Snape prychnął, ale nie odpowiedział. Prawdę mówiąc, raczej z ulgą dowiedział się, że przynajmniej część kadry nadal myślała, że jest dla bachora surowy. Bał się, że niewinne rewelacje Harry’ego dokładnie zburzyły jego reputację Złego Nietoperza, ale oczywiście niektóre przekonania ciężko wymierają.
- Nie wszystkie dzieci dobrze reagują na cielesne kary, Severusie – kontynuował ostrożnie Filius, rozważnie obchodząc się z temperamentem młodszego kolegi, - a z mojego doświadczenia z Harrym, nawet kilka odgłosów klapsów prawdopodobnie stworzy więcej szkody niż pożytku. Bardzo różni się od swojego ojca, wiesz?
Snape zwrócił swoje śmiertelnie piorunujące spojrzenie na niższego czarodzieja.
- Co dokładnie masz na myśli? – zamruczał groźnie.
Flitwick był niewzruszony.
- Chodzi mi o to – odparł dobitnie, - że jego chłopak, James był – przy wszystkich urokach – zbyt pewny siebie aż do punktu arogancji i tyranizmu. Kilka ostrych korekt jego zachowania nie poszły na marne i powstrzymały jego ekscesy, zanim sam wydoroślał. Z drugiej strony Harry w wielu sytuacjach jest dość nieśmiały i niepewny i uważam, że pochwały oraz zachęty lepiej wydobędą jego potencjał niż groźby i lanie.
Snape popatrzył na Flitwicka ze zdumieniem. Nigdy wcześniej nie zorientował się, że mały mężczyzna był świadomy wad charakteru Jamesa i, musiał przyznać, jego ocena charakteru Harry’ego była również dość bystra. Co bardziej zaskoczyło, że był tak ślepy na usposobienie Severusa.
Szczerze mówiąc, było to zarówno irytujące jak i satysfakcjonujące – irytujące, bo tak łatwo był postrzegany przez współpracownika za okrutnego głupca, ale satysfakcjonujące, bo bachor nie dał rady przekonać wszystkich w szkole, że jest wielkim mięczakiem.
- Mogę obiecać, że chłopak otrzyma od mojej ręki to, na co zasłużył – powiedział wyniośle Flitwickowi, po czym odwrócił się, wirując szatami.
Dobrze było wiedzieć, że magia chłopaka nie była zahamowana czy zablokowana przez czas, który spędził z tymi nikczemnymi mugolami. Jeśli miałoby to miejsce, naprawdę wyciągnąłby kilka najciemniejszych zaklęć ze swoich śmierciożerczych dni. Ale jeśli Flitwick był przekonany, że Harry jest potężny, naprawdę był silnym czarodziejem. Filius mógł mdło łagodny wobec uczniowskich figli i psikusów, ale był brutalnie dokładny przy ocenie magicznych zdolności. W tym względzie nigdy by nie przesadzał, a to oznaczało, że Harry naprawdę nieźle się sprawował i robił szybkie postępy. Severus w duchu skatalogował wszystkie zaklęcia, które Harry powinien się nauczyć, zaczynając od galaretowatych nóg, przez Sectumsemprę po Avadę Kedavrę. Och, przez jeszcze długi czas nie miał zamiaru podawać mu tych śmiertelnych, ale nie miał zamiaru posyłać podopiecznego twarzą w twarz z Voldemortem uzbrojonego w nic więcej oprócz Expelliarmusa.
Był niespokojny przez to, że w zeszył weekend nauczył Harry’ego zaklęcia przylepca, ale ku jego uldze, nie znalazł kolegów małego potwora przyklejonych do bramek na boisku Quidditcha, ani też inni profesorowie nie skarżyli się, by ich własność została w tajemniczy sposób przymocowana do biurka, choć cichy głos z tyłu jego głowy ciągle upierał się, że może to być cisza przed burzą. Z drugiej strony, jeśli na poważnie proponował, by nauczyć dzieciaka ofensywnych zaklęć na długo przed jego rówieśnikami, potrzebował dowodu samokontroli i rozsądku bachora. Jeśli nie mógł ufać Harry’emu w kwestii prostego zaklęcia przylepca, to jak, do licha, miał nauczyć chłopaka zaklęć, by mógł się bronić?
^^^
Harry uśmiechnął się radośnie do Rona i Hermiony.
- Mam to! To jest to! – Wszyscy trzej konsekwentnie byli w stanie rzucić poprawnie zaklęcie przylepca.
- Ron, to naprawdę niesamowite, o ile szybciej łapiesz zaklęcia, kiedy masz nową różdżkę – pochwaliła go Hermiona.
Ron poczerwieniał na ten komplement.
- Wszystko wydaje się być łatwiejsze, wiesz?
- Zastanawiam się, czy można użyć tego zaklęcia, by przytrzymać w miejscu moje włosy… - zamyśliła się Hermiona, odsuwając na plecy swoje bujne włosy, tego dnia po raz tysięczny.
- Myślę, że byłoby zabawniej, gdybyśmy przykleili Malfoya do podłogi toalety na trzecim piętrze! – zachichotał Ron.
- Hej! – Harry zmarszczył brwi, patrząc na przyjaciela. – Nawet nie myśl, by to zrobić. Lub by powiedzieć o tym bliźniakom. Profesor Snape by nas zabił.
Ron zbladł i chwycił się z obawą za tyłek.
- Okej, okej. Kurcze, Harry, tylko żartowałem.
- Tak, cóż, nie chcę, by ktokolwiek wiedział, że znamy to zaklęcie. Nie, póki nie rozwiążemy Sprawy Fioletowego Turbanu.
Hermiona zachichotała.
- Wybacz, Harry, ale to brzmi jak jedna z telewizyjnych zagadek detektywistycznych.
Harry zaśmiał się równocześnie z oszołomionego wyrazu twarzy Rona jak i słów Hermiony.
- Tak, wiem, ale właśnie tak o tym myślę.
- Okej, skoro wszyscy umiemy to zaklęcie, to co teraz? – zapytał Ron.
- Musimy dostać się do ambulatorium i zorientować się, gdzie on jest.
- Znaczy, że chcesz „przeprowadzić rozpoznanie”? – Kolejny chichot Hermiony groził tym, że ją przytłoczy, ale następne słowa Rona szybko pozbyły się jej wesołości.
- Hermiona może to zrobić. Może pójść zobaczyć się z panią Pomfrey i rozejrzeć się, gdy tam będzie.
- Dlaczego ja? – zapytała ich przyjaciółka. – Czemu nie Harry?
- Quirrell zawsze sprawia, że boli mnie blizna – zaprotestował Harry. – Jest w nim coś dziwnego i profesor Snape powiedział mi, że mam trzymać się z dala od niego. Lub czegoś innego.
- Nie chcesz, żeby Harry wpadł w kłopoty za niesłuchanie taty… erm, profesora, prawda? – Ron spojrzał na Hermionę z wyrzutem.
Westchnęła i ustąpiła. Słyszała, co Snape zrobił chłopakom po eskapadzie trolla i podejrzewała, że swoje szczęście w ucieczkach przypłaci w nadchodzących latach klapsami.
- Och, w porządku. Ale co miałabym powiedzieć pani Pomfrey?
Ron zarumienił się.
- Nie możesz przyjść z powodu… no, wiesz… dziewczęcych problemów?
Hermiona przewróciła oczami.
- Dziewczęce problemy? To jest najlepsze, co możesz wymyślić?
Rudzielec rumienił się gwałtownie, ale uparcie trzymał się swojego pomysłu.
- Zapytałaś. No weź, to idealny pomysł.
- Dobra – prychnęła. Dlaczego, do licha, wybrała dwóch chłopców na najlepszych przyjaciół?
Harry, który unikał tej wymiany zdań jak ognia, uśmiechnął się z ulgą.
- Dzięki, Miono. Poza tym, wiesz, że jesteś jedyną osobą, która może tam iść bez wzbudzania podejrzeń. Jeśli ja albo Ron próbowalibyśmy wyjść z klasy, by zobaczyć się z panią Pomfrey, nauczyciele założyliby, że chcemy się wymigać.
- Nie mam pojęcia, dlaczego mieliby to podejrzewać – odparła sarkastycznie, ale bez jakiejkolwiek złośliwości. Punkt widzenia Harry’ego był uzasadniony i ona o tym wiedziała. – A tak poza tym, jak długo on będzie w skrzydle szpitalnym?
Harry wzruszył ramionami.
- Zapytałem o to profesora Snape’a i powiedział, że nie wróci przez dość długi czas. A profesor Dumbledore mówił o tym, co będziemy robić w następnym tygodniu na zajęciach OPCM-u, więc brzmiało to tak, jakby planował uczyć przez co najmniej tak długo.
- Okej, więc pójdę i dowiem się, gdzie jest… co potem?
- Potem następnym razem, gdy będzie sam, przemkniemy się do niego – zasugerował Ron.
- Tak – zgodził się Harry z entuzjazmem. – Wy możecie udawać, że chcecie go odwiedzić lub zadać pytanie na temat OPCM-u, a ja wślizgnę się i przykleję jego turban go ściany albo łóżka lub czegoś takiego.
- Harry. – Hermionę aż swędziało, by rozwiązać tą zagadkę – jakąkolwiek zagadkę – ale wciąż czuła się zobowiązana, by wytknąć coś swoim porywczym przyjaciołom. – Nie uważasz, że profesor Snape będzie na ciebie zły, gdy dowie się, co zrobiliśmy profesorowi Quirrellowi? Znaczy, wiem, że go nie lubi, ale mimo wszystko robimy żart profesorowi.
Szczęka Harry’ego napięła się.
- To jest tajemnica, a my ją rozwiążemy i założę się, że będzie zbyt zainteresowany tym, co się dowiedzieliśmy, by być zły. – Na widok niedowierzających spojrzeń przyjaciół, westchnął. – No, dobra, będzie zły, ale chyba będzie też chciał wiedzieć, co znaleźliśmy. Poza tym, nigdy nie powiedział, żeby nie robić żartów profesorowi Quirrellowi, więc to nie będzie nieposłuszeństwo i nawet jeśli profesor Quirrell będzie naprawdę zły, kiedy zdejmiemy mu turban, profesor nie pozwoli mu mnie uderzyć – a ja nie muszę mu na to pozwolić, jeśli spróbuje – więc najgorsze, co możemy dostać to szlaban. A wy możecie tylko powiedzieć, ż nie wiedzieliście, co robię.
Ron wyglądał jakby miał wątpliwości.
- Naprawdę sądzisz, że ktoś w to uwierzy?
Harry wyglądał na nieustępliwego.
- To będzie mój czar, więc nie będą w stanie udowodnić niczego więcej. Profesor Snape nie robi mi nic tak strasznego. Znaczy, pewnie tylko weźmie moją miotłę i może każe mi napisać esej lub kilka linijek. Ale on tak nienawidzi Quirrella, że nie ukarze mnie tak bardzo. A kiedy będę na szlabanie z nim, będziemy mogli rozmawiać o wszystkim, co ukrywał Quirrell, a potem nie będzie uważał mnie za nudnego dzieciaka. – Harry zarumienił się. Tak naprawdę nie chciał mówić ostatniej części, ale trochę go poniosło.
Hermiona posłała mu współczujące spojrzenie.
- Jestem pewna, że profesor Snape nie uważa cię za nudziarza, Harry. Prawdopodobnie on chce tylko, żebyś był dobrym uczniem i zachowywał się.
Ron przewrócił oczami.
- Och, daj spokój, Hermiono. Umierasz z ciekawości, co on ukrywa tak samo, jak my!
- Nigdy nie powiedziałam, że nie, Ronaldzie! Ale po prostu nie chcę, by Harry znowu wpadł w kłopoty.
Harry zarumienił się.
- To nie takie złe, Hermiono. No, dalej. Będzie bardzo zabawnie dowiedzieć się czegoś, co nawet nauczyciele nie wiedzą. A reszta szkoły pomyśli, że to genialny żart.
Dziewczyna westchnęła.
- Naprawdę nie sądzę, by profesor Snape lubił żarty, Harry. Czy Ron nie mówił, że wpada w furię, gdy bliźniacy robią swoje kawały?
- Tak, ale ich są głupie – sprzeciwił się Ron. – Znaczy, pokolorowali jego Dom na zielono i taki rzeczy. My robimy ważną rzecz, jak dowiadywanie się, co robi podstępny profesor, dlaczego ukrywa się w ambulatorium i co jest pod jego turbanem. Nie robimy tego tylko po to, by ludzie się śmiali, prawda?
Hermiona poddała się. Jej ciekawość była rozpalona i nikt nie mógł powiedzieć, że nie spróbuje.
- Okej, pójdę i zobaczę się z panią Pomfrey teraz.
^^^
Minęły dwa dni od kiedy Hermiona przeprowadziła rozpoznanie w ambulatorium i zdała raport, że Quirrell wydaje się spędzać większość czasu pomiędzy przenośnymi ściankami, biorąc drzemkę i dręcząc skrzaty domowe o jedzenie, książki, wygodne poduszki, specyficzne rodzaje herbaty i w różne inne sposoby będąc marudzącym szkodnikiem. Hermiona była – przewidywalnie – oburzona za skrzaty domowe i jej gniew nie osłabnął mimo zapewnień Rona, że małe stworzenia uwielbiają tego typu rzeczy. Nawet pani Pomfrey wyglądała na nieco spiętą, zwłaszcza, że jej zaklęcia diagnostyczne nadal dawały ujemny wynik, a nieustanne zrzędliwe żądania profesora działały jej na nerwy.
Oczywiście dwa dni były dla jedenastolatków wiecznością i cała trójka coraz bardziej niepokoiła się realizacją ich planów. Wtedy, w połowie zaklęć, Ron myślał o niebieskich migdałach, patrząc przez okno, zamiast ćwiczyć zaklęcia i zobaczył coś, co sprawiło, że niemal spadł z siedzenia.
- Psssst, Harry! – zdołał przyciągnąć uwagę przyjaciela i wskazał za okno. Harry odchylił się niedbale, by zobaczyć, co próbuje pokazać mu Ron, a jego oczy rozbłysnęły.
- Hermiono! – szturchnął czarownicę, siedzącą koło niego.
- Co? – zapytała zirytowana, bo przez jego wtrącenie się zniszczyła ruch różdżki.
- Patrz!
Hermiona wyjrzała za okno i zobaczyła, jak pani Pomfrey przechodzi przez błonia, kierując się do chatki Hagrida.
- Już czas! Plan start! – syknął Harry. Czuł się jak lider komandosów z filmów, które udało mu się usłyszeć z komórki. Często miał powód, by doceniać to, że zarówno wuj Vernon i Dudley lubili podkręcać głośność telewizji.
Hermiona nie znosiła tego przyznawać, ale również poczuła dreszcze podniecenia.
-Przyjęłam – odpowiedziała, obejrzawszy wiele takich samych filmów, jak on. Zebrała swoje rzeczy i podeszła do profesora Flitwicka.
Harry i Ron nie mogli usłyszeć, co wyszeptała do czarodzieja, ale mężczyzna niemal natychmiast zarumienił się na jasnoczerwono i gwałtownie pokiwał głową. Hermiona uśmiechnęła się z wdzięcznością i opuściła pomieszczenie.
- Kurcze, jest w tym coraz lepsza – mruknął Ron pod wrażeniem.
Zajęcia skończyły się po piętnastu minutach i profesor Flitwick był mile zaskoczony, kiedy Ron i Harry podeszli i zaoferowali, że zabiorą książki Hermionie do ambulatorium.
- Pięć punktów za bycie pomocnymi kolegami – pochwalił ich. – Jestem pewny, że panna Granger doceni waszą życzliwość, a tu macie przepustkę w wypadku, gdybyście spóźnili się kilka minut na kolejne lekcje.
- Dziękujemy panu! – powiedzieli chórem, wyglądając podejrzliwie anielsko, po czym pobiegli do ambulatorium, żeby pani Pomfrey nie wróciła, zanim ukończą Operację Turban.
Hermiona z niepokojem czekała na nich przy wejściu do szpitala.
- Jest tutaj, śpi – syknęła. – Możecie usłyszeć, jak chrapie. Pani Pomfrey nadal nie ma. Co teraz?
- Wy zostaniecie tutaj – poinstruował Harry niskim głosem. – Kiedy dam sygnał, Ron, ty zaczniesz krzyczeć „Troll!” jak tamtej nocy w bibliotece. Naprawdę głośno, okej? – Rudzielec przytaknął. – To powinno sprawić, że usiądzie, a ja zobaczę, co jest pod turbanem. Jeśli wyjdzie za parawan, Hermiono, ty zaczniesz krzyczeć na Rona, że próbować zrobić żart tobie. Może w pierwszej chwili nawet nie zorientuje się, że nie ma turbanu. Będę gotów, by cofnąć zaklęcie, kiedy tylko będzie wszystko jasne i może pomyśli, że turban tylko spadł, a nie, że ja go zrzuciłem. Okej?
Ron pokiwał skwapliwie głową. Zorientował się, że może wpaść w kłopoty za próbę żartu z przyjaciółki w ambulatorium, ale są dobre szanse, że Quirrell będzie tak speszony, że pozwoli im wszystkim wyjść.
Oczy Hermiony lśniły. To było jak badania terenowe – i dużo bardziej interesujące od czytania, co ktoś inny odkrył.
- Okej, Harry! I jeśli pokarze się pani Pomfrey, powiemy tylko, że rozchorowałam się na zajęciach i przyszłam po pomoc, a ty byłeś spojrzeć, czy nie jest z profesorem Quirrellem.
Harry uśmiechnął się radośnie i skinął głową. Jego sumienie starało się wskazać, że będą mówić okropnie dużą ilość kłamstw i są łatwiejsze sposoby, by prowadzić rozmowy z opiekunem, ale w porywie chwili łatwo było zagłuszyć ten głosik.
Zdjął buty i przybliżył się do ogrodzonego miejsca, wdzięczny za to, że dekada z Dursleyami nauczyła go, jak poruszać się bezszelestnie. Ścianki prywatności były niczym więcej niż trzema oddzielnymi parawanami, więc Harry’emu było łatwo zajrzeć między nie. Starannie unikał dotykania parawanów, dowiedziawszy się wystarczająco dużo o osłonach, by wiedzieć, że jeśli Quirrell jakieś założył – mimo wszystko był nauczycielem OPCM-u, a praktyczna dawka paranoi była praktyczne wymogiem w jego pracy – osłony będą prawdopodobnie powiązane z parawanami.
Zaglądając przez szczelinę, Harry dostrzegł, że Quirrell mocno śpi, chrapiąc głośno, a jego śmieszny turban jest na głowie, oparty o poduszki, co sprawiało, że jego broda była przyłożona do piersi pod nienaturalnym kątem. Harry ukradkiem rzucił trzy zaklęcia przylepca, dwa, by przykleić poduszkę do łóżka i jedno by przymocować turban do poduszki. Mimo to, Quirrell wciąż chrapał.
Cofnął się i uniósł kciuki w górę w kierunku przyjaciół. Hermiona sprawdziła, czy na korytarzu nie ma pani Pomfrey, po czym, wiedząc, że droga wolna, skinęła na Rona. Ogromny uśmiech niemal rozdarł jego twarz. Ron z radością wziął głęboki oddech i krzyknął:
- TROLL! TROLL!
Efekt był taki, jaki troi mogło sobie wymarzyć. Quirrell wyskoczył kompulsywnie z łóżka, wyjął różdżkę i w jednej chwili stał przed nim. Nawet gdy siła jego Protego odrzuciła parawany, skanował pokój w poszukiwaniu źródła okrzyku.
Plan Harry’ego działał idealnie. Turban pozostał w tyle, przyklejony do poduszki i naga głowa Quirrella była teraz wystawiona na pokaz. Albo raczej… głowy?
Oczy Harry’ego uczepiły się strasznego widoku przed nim, a wszystkie myśli o usunięciu swoich zaklęć zostały szybko zapomniane. Mógł być nowy w Czarodziejskim świecie, ale instynktownie wiedział, że ta stojąca przed nim kreatura o dwóch twarzach była czymś bardzo, bardzo nietypowym. Nawet magia, która wychodziła z tego w formie trzeszczących fal sprawiała wrażenie zgniłej i złej. Przytłaczająca aura zła tylko dorównywała odorowi zgnilizny. Teraz, gdy został usunięty okrywający odór czosnku, Harry nieodparcie przypomniał sobie zapach zepsutego mięsa. To było obrzydliwe, jak biedny, martwy kot, potrącony przez samochód, który leżał w rowie na Privet Drive, aż ciotka Petunia nie wniosła skargi do Rady.
Sam zjełczały smród sprawił, że Harry przełknął żółć, ale kiedy świecące czerwone oczy z tyłu głowy Quirrella skupiły się na nim, niemal na miejscu stracił obiad.
- No, no. Chłopiec szuka we mnie wyzwania…
Ron i Hermiona cofnęli się, gdy parawany uderzyły o ziemię. W innych okolicznościach, na widok łysego profesora, który dziko wymachuje różdżką, parsknęliby śmiechem, ale w tym momencie w widoku przed nim nie było nic zabawnego.
Ron by rozczarowany. Hermiona miała rację – Quirrell był łysy, ale nie widział nic podobnego do blizn po przekleństwach. Och, cóż, miejmy nadzieję, że mężczyzna nie będzie za bardzo zły.
Bystre oczy Hermiony natychmiast dostrzegły brak quirrellowych włosów i puszyła się wewnętrznie na widok swojego poprawnego przypuszczenia, ale nadal przyglądała się czarodziejowi, szukając jakiś wskazówek, dlaczego nosił turban. Było coś zabawnego w kształcie jego czaszki… Przesunęła się, by mieć lepszy widok i zamarła, gdy tylko świszczący szept przeciął powietrze.
- No, nooo…
Harry przełknął spazmatycznie.
- K-kim jesteś?
Zniekształcona twarz zaśmiała się cicho, drwiąco.
- Głupi chłopak. Nie poznajesz mnie?
Quirrell który już upewnił się, że nie ma trolli w ambulatorium, odwrócił się niepewnie.
- Panie?
Ron wydał z siebie przerażony pisk, gdy dostrzegł zniekształconą głowę.
- To-to to jest… - wyjąkał, chwytając rękaw Hermiony.
- Voldemort – szepnęła, patrząc na to z przerażeniem. – On żyje.
- Oświadczam, Kwiryniuszu, że wisisz mi przysługę za to, że taszczyłam te rzeczy przez całą drogę tutaj. Powiedziałam Hagridowi, że winogrona to tradycyjny podarek dla chorego, ale nalegał, żebym zabrała jedną z jego dyń… W imię Merlina, co TO jest? – Pani Pomfrey weszła do pomieszczenia, popychając podwójne drzwi ambulatorium z ogromną dynią, którą trzymała kurczowo przy piersi. Jego radosne paplanie zamarło z sapnięciem, gdy Quirrell gwałtownie odwrócił głowę, podczas gdy jego ciało było połowicznie odwrócone tak, że obie twarze mogły zobaczyć intruza.
- Duro! – Zanim wiedźma mogła się poruszyć, Voldemort wyrzucił z siebie zaklęcie, a ciało Quirrella uniosło dłoń z różdżką, z której wystrzelił czarny promień w stronę Poppy.
Wiązka uderzyła w dynię i rozbryzgnęła się, a moc zaklęcia rozproszyła się, zanim dosięgła bezbronnej czarownicy. Jednak, siła czaru była tak wielka, że odrzuciła Poppy do tyłu, poprzez dwa krzesła, i uderzyła nią o ścianę. Zanim upadła na ziemię była już nieprzytomna. Tymczasem zaklęcie zmieniło ogromną dynię w solidny głaz, który upadł ciężko na ziemię, łamiąc kamienną podłogę.
Przerażeni Hermiona i Ron popatrzyli to na wygięte ciało czarownicy, to na cicho śmiejącego się na odległym końcu pomieszczenia profesora.
- Poppy, ty męcząca krowo, od wielu dni czekałem, by to zrobić – zaszydził Quirrell, bez śladu jąkania się.
- T-ty próbowałeś ją zabić – wyjąkała z niedowierzaniem Hermiona.
- Czy tylko na tyle cię stać, panno wiem-to-wszystko? – parsknął Quirrell, leniwie machając różdżką w ich stronę. – Tak głupia dziewczynka.
Oczy Voldemorta nadal były utkwione w Harrym.
- Nie znasz mnie, chłopcze? Przeklinałem twoje imię każdego dnia przez te dziesięć lat. Czy ty nie robiłeś tego samego? Nie wiesz, kim ja jestem?
Harry starał się, by jego głos był pewny, nawet jeśli czuł się, jakby jego wnętrzności zmieniały się w lód.
- Wiem, kim jesteś. Jesteś Lord Volauvent.
- Tak! To ja zabiłem twoich rodziców. Jestem Tym, Którego… Czekaj. Jak mnie nazwałeś? – Oczy Voldemorta zwęziły się.
Korzystając z chwilowej nieuwagi Czarnego Pana, Ron wyciągnął swoją nową różdżkę.
- Sprowadź pomoc! – rozkazał Hermionie, stając przed nią i unosząc różdżkę.
Quirrell niedbale machnął różdżką i Ron wzniósł się w górę i rozbił o sufit, po czym opadł ciężko na ziemię. Jęknął w bólu, a krew spływała strumieniami z jego głowy.
- Nie ruszaj się – powiedział Quirrell do skamieniałej Hermiony, po czym z szacunkiem spuścił wzrok na ziemię. – Co mam zrobić z bachorami, Panie? Mam ich zabić?
Harry słabo słyszał rozmowę  dziejącą się przed nim, ale te okropne czerwone oczy wypełniały jego wzrok, umysł i duszę. Całe światło, nadzieja i odwaga odeszły. Był bezużytecznym świrem, niepotrzebnym potworem. Rozpacz pociągnęła go w dół i zakrztusił się szlochem. Stał samotnie – zupełnie osierocony i pusty – przed Czarnym Panem. Voldemort powrócił i tym razem, to on umrze.
- Za minutę – powiedział Voldemort z roztargnieniem, a jego oczy nadal świdrowały Harry’ego. – Najpierw skończę to, co zacząłem dziesięć lat temu. Przywitaj się ode mnie z rodzicami, Potter. Sectumsempra!
Wspomnienie rodziców zadziałało jak nic innego. Samo słowo sprawiło, że w umyśle najpierw rozbłysnął Severus, a natychmiast potem obrazy jego rodziców. Po raz pierwszy, dzięki zdjęciom, które Snape zebrał od reszty kadry Hogwartu, widział rodziców i wiedział, że Dursleyowie kłamali. Jego rodzice byli odważnymi, kochającymi i silnymi czarodziejami, którzy kochali go bardziej niż swoje życia. Nie był dziwadłem. Był skarbem – najcenniejszym na świecie. Nawet teraz Snape upewniał go, że dobro Harry’ego – jego zdrowie i szczęście – są ważniejsze niż cokolwiek innego.
Harry pomyślał o Snape’ie, o tym, jak wyglądał, gdy mył twarz Harry’ego czy dawał mu miotłę. Pomyślał o zdjęciach Minervy, na których James i Lily tulili małego Harry’ego. Snape dał je w ramkę na szafce nocnej Harry’ego (i choć później twierdził, że zrobił to skrzat domowy, Harry widział, jak to robił) i przypomnienie o miłości jego rodziców było pierwszą rzeczą, na jaką Harry patrzył każdego ranka i ostatnią, jaką widział w nocy.
Obrazy te urosły i wymazały czerwone oczy postaci przed nim. Miłość, nie tylko ta, która była widoczna w tym, jak jego rodzice przytulali do siebie niemowlę, ale również ta miłość, którą pokazywał profesor, gdy odnajdywał dla niego zdjęcia, by wypełnić pustkę ciepłym, bezpiecznym uczuciem.
Myśl o rodzicach – wszystkich trzech – złamała uścisk Voldemorta i różdżka chłopca wpadła w jego rękę z kabury na jego nadgarstku.
- PROTEGO! – krzyknął Harry.
Jego tarcza rozbłysła sekundę przed tym, jak podleciało do niego przekleństwo Voldemorta. Potężna tarcza wygięła mroczne zaklęcie, które uderzyło nieszkodliwie w łóżko.
- Skąd… skąd się tego nauczyłeś? – sapnął Quirrell. – Nigdy ci tego nie pokazałem!
- Ty nie żyjesz, Volauvent – warknął Harry, przykucając w obronny sposób.
- VOLDEMORT! – zawył Czarny Pan z wściekłością. – Jestem Lord Voldemort! Będziesz się jeszcze przede mną kulił!
- Jesteś tylko głupim duchem – odparł Harry. – Zbyt głupim, by wiedzieć, że nie żyjesz!
Oszalały nagle odkrytą odwagą chłopaka, Voldemort rozkazał:
- Schwytaj go! Zabiorę go do Komnaty i w wolnym czasie z przyjemnością wyrwę język wraz z kilkom innymi częściami ciała.
- Jak sobie życzysz, Panie – odpowiedział Quirrell posłusznie i sięgnął w stronę Harry’ego.
Harry starał się powstrzymać go zaklęciem Furnunculus, które pokazał mu Draco, ale Quirrell bez trudu zablokował zaklęcie i chwycił nadgarstek Harry’ego. Sekundę później wrzasnął z bólu i puścił Harry’ego jak oparzony.
- Panie! To pali, pali! Kiedy go dotknąłem! – zaprotestował Quirrell, ściskając dłoń pokrytą pęcherzami.
- To wina jego przeklętej matki. Dobrze więc – będziemy musieli zabić go tu i teraz – powiedział Voldemort lekceważąco. – Rzuć Avadę na każdego z nich.
Harry gapił się na swój nadgarstek. Nie palił tak, jak Quirrella, ale kiedy mężczyzna dotknął go, zabolało – jakby coś wyciągnęło z niego całą życiową siłę. Instynkt kazał mu uciec od Quirrella jak najdalej, ale umysł już przetworzył to, że Quirrell został ranny. Chwilowy dotyk jego skóry spowodował silne oparzenia na dłoni mężczyzny.
Harry nigdy potem nie był pewny, czy naprawdę podjął decyzję, by działać, czy w chwili, gdy myśl przyszła mu do głosy, zadziałał pod jej wpływem, ale w tej niezmierzonej chwili między rozkazem Voldemorta, by go zabić a tym, jak Quirrell podniósł różdżkę, w jego głowie pojawiło się pytanie: „Jeśli mój dotyk zadziałał tak na dłoń Quirrella, to co może zrobić jego twarzy?” I nie myśląc dłużej, rzucił się do przodu i chwycił głowę Quirrella – jedną ręką trzymając twarz profesora, a drugą umieszczając mocno między krwistoczerwonymi oczami Voldemorta.
Powstały wrzask wstrząsnął Hermioną, uwalniając ją z paraliżu i ruszyła do przodu, zdeterminowana, by pomóc przyjacielowi. Harry wisiał na drugim czarodzieju, niczym zawzięta śmierć, głowę miał opuszczoną, a ramiona zgarbione, by bronić własną twarz przed młócącymi dłońmi mężczyzny.
Quirrell chwycił go, krzyknął ponownie i puścił, po czym znów spróbował zrzucić Harry’ego bez dotykania go. W międzyczasie Voldemort wykrzykiwał rozkazy i wył z bólu, podczas gdy palce Harry’ego wwiercały się w jego oczodoły, by przytrzymać się bijącego, szarpiącego się mężczyzny.
Quirrell opadł na jedno kolano, powalony wagą Harry’ego, a jego skóra już czerniała i rozpadał się w miejscach, gdzie dotknął go Harry. W ten sposób ofiarował się Hermionie jako nieodparty cel. Jej ojciec upewnił się, że jego mała dziewczynka wie, jak się bronić i – z techniką, z jakiej dumny byłby David Beckham – podeszła i kopnęła Quirrella wprost między nogi.
Nawet ci opętani przez Czarnego Pana zapewne znali ścieżki bólu niemożliwego do zignorowania. Pisk Quirrella osiągnął wysokość zwykle zarezerwowaną dla banshee* i upuścił różdżkę, chwytając się za krocze i upadając na bok.
Ruch wyrwał go z uścisku Harry’ego, który zamarł na chwilę, wciągając oddech, by uspokoić wirujący wokół niego świat. Hermiona spojrzała na niego i poczuła, że jej oddech zamiera. Harry wyglądał na wyczerpanego – ta ohydna kreatura w jakiś sposób opróżniała jego duszę – jednak bez cienie wątpliwości wiedziała, że Harry zamierzał ponownie doczepić się mężczyzny, by spróbować ponownie pokonać Voldemorta.
- Ron! – krzyknęła, patrząc przez ramię. – Zrób coś! Musimy pomóc Harry’emu!
Ron zdołał podnieść się chwiejnie na nogi, opierając się na szczątkach jednego z krzeseł, rozbitych przez ciało Pomfrey. Jego oczy, gorączkowo poszukując jakiejś broni, wylądowały na skamieniałej dyni i z machnięciem różdżki – którą w jakiś sposób zdołał utrzymać w ręce – wylewitował ją. Nie był pewny, co z nią zrobić, ale przypomniał sobie to, jak Harry użył piki przeciwko trollowi i pomyślał, że mają podobne pomysły.
- Harry! – krzyknął.
Harry spojrzał w górę i dostrzegł unoszące się w powietrzu wielkie warzywo i od razu pomyślał o ostatnim treningu zespołu, kiedy tłuczek niemal ściął mu głowę.
- Poślij ją do mnie! – wykrzyknął.
Nawet przy łagodnym wstrząśnieniu mózgu, ciało Rona zachowało swoją wiedzę o ruchach w Quidditchu. Chwycił jedną z nóg krzesła i, używając jej jak pałki, trzasnął w dynio-tłuczek, posyłając go w kierunku Harry’ego.
Hermiona jakoś zgadując, o czym myślą, szybko rzuciła zaklęcie przylepca, przyklejając wciąż jęczącego Quirrella płasko na plecach do podłogi.
- Cuchnąca mała szlama. – Warknął Voldemort, patrząc na nią z wściekłością. – Oczyszczę świat z takich obrzydliwości jak ty!
- Nie dzisiaj – odparła w momencie, gdy Harry użył swojej różdżki, by najpierw uchwycić napierający kamień, po czym anulować zaklęcie lewitujące.
Quirrell, którego głowa była siłą rzeczy zwrócona ku Harry’emu, podczas gdy Voldemort warczał na Hermionę, dostrzegł jego ruch i spojrzał w górę.
- PANIE! – Jego pisk przerażenia został gwałtownie ucięty przez głośny, mokry hałas, który nastąpił po tym, jak grawitacja potwierdziła swoje panowanie nad ogromną skałą.
Trójka dzieci patrzyła na widok przed nimi. W każdym przypadku, ciało profesora kończyło się teraz na szyi. Tam, gdzie była jego głowa (i głowa Voldemorta) była teraz skamieniała dynia, podczas gdy spod niej sączyła się rozprzestrzeniająca się, czerwona kałuża.
- To był najgorszy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszałem – powiedział Ron słabo, a jego zielona twarz ładnie kontrastowała się z czerwienią jego włosów.
Hermiona przełknęła konwulsyjnie.
- Kiedyś widziałam w telewizji show, gdzie jakiś facet uderzał młotkiem w arbuza. T-to był taki sam odgłos.
Oblicze Harry’ego było kompletnie ponure, bez śladów obrzydzenia.
- Mimo wszystko, chyba nie było tak trudno go zabić.
A potem wydarzyły się na raz dwie rzeczy.
Drzwi ambulatorium otworzyły się i wydawało się, że do wnętrza wdarła się niemal cała kadra Hogwartu z wyciągniętymi różdżkami. Dyrektor – co zaskakujące – biegł na czele, ale Snape był zaraz za nim, razem z McGonagall i uzbrojonym w kuszę Hagridem. Drobny Flitwick – tym razem bez swojego firmowego uśmiechu – leciał nad resztą, a jego różdżka świeciła na wpół rzuconym Protego.
Dokładnie wtedy, gdy dzieci odwróciły się, by spojrzeć na ten niesamowity widok, nad martwymi zwłokami Quirrella uniosła się straszna czerwona mgiełka.
- Potter! – Wrzasnął straszliwy, nadprzyrodzony głos, a widmowa chmura uformowała się w wężowate oblicze Voldemorta. – Wrócę, Potter – a wtedy ty i twoim przyjaciele dowiecie się, co to ból.
Harry rzucił pierwszą lepszą rzeczą, która mu wpadła w rękę, w ektoplazmatyczną masę. Okazał się być to basen, który uprzejmie podsumował jego opinię.
- **********! – odkrzyknął.
- Tomie Riddle! – ryknął Dumbledore głosem przerażającym w swojej mocy. – PRECZ!
Wydział rzucił w widmo zmieniające się jak w kalejdoskopie kolorowe czary, ale większość przeszła przez nie bez większego efektu.
Oblicze Voldemorta wykrzywiła nienawiść i furia, jednak uciekł, poruszając się między dziećmi i wykładowcami, aż do najbliższego okna. Ścigał go złoty grot z różdżki Dumbledore’a, ale cień wydawał się wyparować.
Nastąpiła chwila zupełnej ciszy, po czym:
- Eee… więc… już go nie ma? – zapytał niepewnie Ron.
Dumbledore i Flitwick wymamrotali zaklęcia, ale w tej kwestii oboje wymienili spojrzenia, po czym westchnęli i przytaknęli.
- Tak. Odszedł. Na razie – powiedział dyrektor zmęczonym głosem.
Snape, jedną ręką trzymając się za lewe przedramię, poruszył się w stronę dzieci.
- Wszystko w porządku? – zapytał, patrząc na Herry’ego.
Harry uniósł wzrok na profesora. Przez dłuższą chwilę, jego zmrożony wyraz twarzy nie zmienił się, po czym jego rysy powoli wygładziły się w pełnym ulgi uśmiechu.
- Profesorze. Przyszedł pan – powiedział cicho.
A potem zemdlał.
Zajęło trochę czasu zanim uporządkowali cały chaos. Z św. Mungo musieli się przenieść kominkiem uzdrowiciele, gdy znaleziono wciąż nieprzytomną Poppy, a z Ministerstwa wezwano aurorów, gdy ostatecznie dostrzeżono zwłoki Quirrella.
Ron, cierpiąc z powodu wstrząsu mózgu, został owinięty w łóżku, tak samo jak Hermiona pomimo jej protestów, że wyszła z tego bez szwanku. Snape nie pozwolił nikomu oprócz siebie i szefa szpitalnego zespołu pediatrycznego dotknąć Harry’ego, po czym nalegał, by pozostać przy chłopcu, nawet po tym, jak uzdrowiciel zapewnił go, że nie było to nic więcej niż lekki przypadek magicznego wyczerpania, w połączeniu z ciężkim szokiem emocjonalnym. Ostatecznie uzdrowiciel zmusił także Snape’a do wzięcia łyku eliksiru bezsennego snu, urażony komentując dyrektorowi, że nigdy wcześniej nie spotkał tak niemożliwego rodzica.
Wreszcie dyrektor zarządził, że w tych okolicznościach, nie będą nic omawiać aż do jutra. Wystarczyło, że wiedzieli, że Voldemort – po raz kolejny – został rozgromiony i natychmiastowe zagrożenie minęło. Jego magiczna potęga i wypływ polityczny, zarówno w Hogwarcie i w Wizengamocie, przebiły wszelką opozycję i wkrótce pozostawiono ambulatorium w spokoju, a uzdrowiciele z św. Mungo czuwali nad drzemiącymi pacjentami.

CDN…
~~~

*Jakby ktoś nie wiedział, banshee to istota, której lament przewiduje śmierć w rodzinie, a ujrzenie takiej istoty zapowiada śmierć osoby, która ją ujrzała. Istnieje nawet taki serial Banshee, który być może kiedyś obejrzę (chyba na starość, gdy już będę miała więcej wolnego czasu) oraz motyw ten pojawił się w serialu Teen Wolf.

Dziękuję za wszystkie komentarze pod poprzednim rozdziałem. Obiecałam wam, że rozdział będzie szybciej, ale nie wyszło, gdyż okazał się dłuższy i trudniejszy niż się spodziewałam. Ale rozdział 30 jest o połowę krótszy, więc spodziewajcie się go, mam nadzieję, za jakiś tydzień ;)

Jak sądzicie, czy takie rozwiązanie tajemnicy Quirrella jest lepsze niż w oryginale, czy bardziej podobał wam się pomysł z zagadkami i lustrem Ain Eingarp? 

PS W tekście występuje imię Quirrella - Kwiryniusz, jednak na samym początku nie tłumaczyłam go i pisałam przez "Q". Jakbyście gdzieś dostrzegli napisane przez właśnie "Q" to dajcie mi znać w komentarzu. Zdawało mi się, że było tam trzy razy, ale mogę się mylić :)