Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

czwartek, 28 kwietnia 2016

Dla mnie nawet bliższy




Pairing: HP/SB
Autor: Amanuensis
Oryginalny tytuł: Even Closer To Me
Ostrzeżenia: sceny erotyczne, przekleństwa, (stanowcze +18!)
Geneza: „- Upuściłem go w lesie – kłamie.”


- Tak?
Zmarszczone czoło, zaciśnięte usta.
- Trochę mocniej. Nie umiem tego poczuć.
- Kuźwa.
- Nie, nie, spokojnie. – Palce Syriusza przeczesują włosy Harry’ego, próbując dodać mu otuchy; są jak wiatr, tak nieznaczne. – Po prostu próbuj jeszcze raz. Tylko trochę mocniej.
Harry znowu porusza dłonią – spocony, niepewny, - po całej długości członka Syriusza, owijając palce w uścisku i bojąc się, że mógłby go zranić, jeśli nie byłby delikatny.
- Taa, myślę, że teraz to czuję. Przyjemnie.
Myśli, że to czuje. Cholera jasna.
- Może… - Harry przełyka ślinę, nie chcąc tego mówić, ale oboje o tym wiedzieli, więc do diabła, czemu nie miałby tego powiedzieć. – Może o to chodzi w Historii o Trzech Braciach. Gdy mówił, że jego ukochana była odległa „jak przez zasłonę”. Że może nie mogli być bliżej niż to. – Przełyka ponownie; nie może tego cofnąć.
Ręka Syriusza unosi podbródek Harry’ego; jego palce podnoszą twarz Harry’ego tak, że patrzą sobie prosto w oczy. Szarpnięcie jest na tyle słabe, że Harry wie, że mógłby mu się oprzeć, ale nawet nie próbuje.
- To tylko pieprzona opowiastka dla głupich dzieci – mówi Syriusz i całuje Harry’ego głęboko w usta. To Harry czuje. Każdy cholernie fantastyczny moment.
^^^
- Widziałeś Harry’ego?
- Hymm? Nie. Nie był z tobą?
- Miał się ze mną spotkać i iść na spacer.
- Hymm. Nie, nie wiedziałem go. Może ma inne rzeczy na głowie, Gin. Taki już jest.
^^^
- Poczułem.
Syriusz chichocze ciepło w jego pierś.
- Ach, tak?
Głos Harry’ego jest zachrypnięty.
- Taak. – Każda cząstka jego czuje lepki płyn, nie tylko wokół główki jego członka. – Proszę, więcej?
Kolejny chichot i Syriusz zobowiązuje się, ugniatając w dłoni członek Harry’ego tak fantastycznie, jak przed chwilą. Harry może poczuć jego palce, nie tylko nieokreślony nacisk, ale ściskające go stawy i kości Syriusza, a w odpowiedzi jego jądra napinały się jak w okrzyku. Mógł poczuć, że więcej lepkiego śluzu wycieka z jego członka oraz wilgotny styk między jego penisem a dłonią Syriusza, a nie ma w tym nic upiornego czy cienistego.
Syriusz unosi głowę znad jego piersi, gdzie niepokoił ustami jego sutki i muska je małżowiną ucha.
- Możesz dla mnie dość właśnie teraz – mruczy Syriusz basowo, figlarnie i wystarczająco, by doprowadzić Harry’ego do końca.
Syriusz rytmicznie pociera kciukiem od spodu członka Harry’ego sprawiając, że chłopiec krzyczy, wygina się w łuk w jego ramionach i dochodzi, zalewając się gorącymi kroplami we wspaniałym pulsie, który wydaje się opróżniać go, jak przeciwieństwo Pocałunku Dementora. Och, to jest lepsze, niż sobie wyobrażał, dużo, dużo lepsze. Chowa twarz w szyję Syriusza, spocony i promieniujący. Jakby…
Jakby właśnie przezwyciężał śmierć.
Może nawet poczuć ramię Syriusza wokół swojej szyi, czuje, jak opiera na nim głowę, jak ręka Syriusza leży na jego ramieniu. Czuje oddech Syriusza na swoim policzku. Rzeczy, których Harry nie mógł doświadczać przez poprzednie kilka tygodni. Syriusz stał się w tym cholernie dobry. Harry lubi myśleć, że go do tego przekonał.
- To, co w połowie złe, nie jest w połowie złe – żartuje lekko Syriusz.
Harry potrząsa głową.
- Nie w każdym aspekcie.
^^^
- Hermiono, gdzie jest Harry?
- Ron, nie bądź na mnie zły – pozwoliłam mu spać. Wyglądał tak, jakby tego potrzebował.
- Nie jestem zły, dlaczego tak myślałaś?
- Och… po prostu… patrząc na twoje… wyglądasz na zmartwionego.
- Być może jestem. Właściwie to, czy szukałaś w jego pokoju?
- Nie, dlaczego. Drzwi są zamknięte. Przypuszczam…
- Może on chce, żebyśmy przypuszczali.
- Co?
^^^
- Chciałbym móc… no, nie wiem, zabrać cię gdzieś.
Syriusz unosi głowę.
- Tu jest miło. – Rozgląda się po ścieżce, która prowadzi w dół, do Muszelki: wiele chwastów skrywa ich przed kimś, kto mógłby nadejść, ale widok na może jest niezakłócony. – To inne miejsce niż Nora, więc technicznie, zabrałeś mnie gdzie indziej. Jestem szczęśliwy, gdziekolwiek ty jesteś.
- Nie o to mi chodziło.
- Wiem, że nie, Harry. – Syriusz urywa łodygę trawy cebulowej*; próbuje kilka razy, ale w końcu roślina poddaje się naciskowi jego palców i urywa się z cichym trzaskiem. – Przypuszczam, że nie ma znaczenia, że nie mam nic przeciwko temu?
- Ale to jest istotne. – Harry próbuje się uśmiechnąć. Pozwala uśmiechowi odejść, gdy czuje jego fałszywość, ale co więcej, zdaje sobie sprawę, że nie ma potrzeby umieszczać go, nie, kiedy prawda posłuży mu lepiej. – Powinno. Naprawdę.
Wyciąga rękę do Syriusza, który bierze ją i splata jego palce z własnymi. Harry czuje każdy osobny przedział między nimi i wie, że to, co mówił jest prawdą.
^^^
- Długo cię nie było. Fleur pomyślała, że powinniśmy poczekać na ciebie z obiadem, ale powiedziałam, że źle byś się czuł, gdybyś pomyślał, że opóźnił się przez ciebie.
- Dzięki, Hermiono.
- Nie ma problemu. Tylko… Tylko się zastanawiam, czy zatrzymywanie wszystkiego do siebie sprawia, że czujesz się lepiej.
- Nie jest źle. W porządku.
- Jesteśmy tutaj, zawsze. Nawet nie mówię, że musisz z nami rozmawiać. Po prostu tu jesteśmy.
- Dzięki.
^^^
Harry odkrywa, że chce, by jego oczy były gdzieś indziej na jego ciele, by łatwiej mógł to robić i oglądać twarz Syriusza w tym samym czasie. Usta Syriusza są ściśnięte, a oczy zwężone, a pomysł, że to dzięki niemu Syriusz tak wygląda sprawia, że Harry podwaja swoje wysiłki, wydrążając policzki w z wysiłkiem ssania. Syriusz jęczy i Harry przestaje, by położyć płasko język na złączeniu skóry między członkiem a jądrami Syriusza, liżąc twardość wzdłuż luźnej skóry moszny, aż Syriusz jęczy jeszcze głośniej.
- Diabeł – mruczy Syriusz, a Harry walczy z uśmiechem, by nie osłabnąć w swojej pracy.
Wreszcie biodra Syriusza szarpią się, a Harry z niemal całą długością członka Syriusza w ustach, czuł, jak dotyka tył jego gardła, gdy Syriusz krzyczy, rzuca się i dochodzi. Harry pozwala, by smak spłynął z powrotem na jego język, potrzebując dowodu, że to jeszcze jedno trofeum, choć krzyki i drżenie Syriusza oraz jego palce, trzymające głowę Harry’ego, powinny być bardziej niż wystarczające.
- Tak? – mówi, gdy w końcu uwalnia członka Syriusza, podczas gdy oczy Syriusza nie odrywają się od niego i, tylko dlatego, Harry robi pokaz zlizując krople z dolnej wargi.
- Tak – powtarza Syriusz z uśmiechem. – Czym, do licha, smakuję, bezczelny szczeniaku?
- Światłem gwiazd – mówi Harry, a Syriusz robi minę i daje mu kuksańca, ale czułego. A potem mocuje się z Harrym w pocałunku, a jego język poluje za resztkami siebie samego z wnętrza ust Harry’ego, a wstrząs tego jest tak elektryzujący, że Harry wyobraża sobie, że mimo wszystko nie był tak poetycki.
^^^
- Upuściłem go w Lesie – skłamał, zaskoczony, że może kłamać portretowi, i że Dumbledore nie widzi tego od razu. Ale Dumbledore nie widzi i Harry może poczuć kamień w woreczku na szyi, czekający na niego. Gdy to sobie wyobraził, mógł poczuć Syriusza wciąż będącego u jego boku, czekającego na niego.
^^^
- To Syriusz, prawda? Słyszałam, jak mówiłeś jego imię.
- Hermiono…
- Nie powiem nikomu więcej. Tylko… Po prostu chcę, byś był szczęśliwy. I obawiam się… Boję się o to, co się stanie, jeśli przez to oszalejesz. „Beznadziejna tęsknota.” Och, Harry, nie możemy cię tak stracić!
- Nie stracicie. To… nie tak.
- To jak?
- To, w jaki sposób opowiadają to dzieciom. Nie jestem dzieckiem, a to nie jest bajka. To co innego.
- Chciałabym ci wierzyć.
- Hermiono. Obiecuję ci to. Nie zabiję się dla tego, w porządku? To się nie zdarzy.
- W porządku.
- Nie patrz tak na mnie, proszę. To znaczy; naprawdę jest w porządku.
^^^
- Możesz przywołać też resztę z powrotem.
Harry wzdryga się, zamykając dłoń na kamieniu. Nie zdawał sobie sprawy, że Syriusz był jest. Choć powinien się tego spodziewać; Syriusz zwykł wędrować po skrytkach, gdziekolwiek się zatrzymywali, ale tutaj, na Grimmauld Place, Syriusz miał tendencję do zostawania blisko niego.
- To nie tak, że jestem egoistą. – Syriusz odchylił się na łóżku, strząsając długie włos z twarzy. – Nie muszę być jedynym. Możesz też spędzić z nimi czas, naprawdę.
Harry patrzy na niego, kręci głową, gdy w końcu wkłada kamień do woreczka.
- Nie mogę. Obawiam się tego, co powiedzą.
Uśmiecha się krzywo.
- O tym, ile czasu spędzasz z duchami, czy że twój ojciec chrzestny hańbi ich drogiego chłopca?
Harry pochyla głowę.
- To drugie, jak sądzę. – Patrzy na Syriusza bardziej bezpośrednio. – Nie jesteś duchem.
- Nie sądzę. – Jego usta poszerzają się w uśmiechu. – Duchy nie mogą zrobić tego. – Syriusz pochyla się do przodu i zaczyna odwiązywać muszkę Harry’ego, jakby coś takiego jak bariery fizyczne ani razu nie sprawiały mu kłopotów, a ukąszenia, którymi nęka złączenie szyi i ramion Harry’ego są powolne i ostre, a kończą się tuż nad punktem bólu. To jest wystarczające.
^^^
- Słyszałem, że zastanawiasz się nad kupieniem jakiegoś miejsca w Dolinie Godryka.
- Taa, myślałem nad tym.
-  Nie żebym miał coś przeciwko. Po prostu wolałbym słyszeć o czymś w tym stylu od Ginny albo Hermiony. Nie od agenta nieruchomości, który zostawił wiadomość.
- Tak, cóż…
- Oczywiście, chciałbym najpierw usłyszeć o tym od ciebie. Naprawdę nie oczekiwałem tak dużo dni.
- Ron. Ron, przykro mi.
- Tak, mi też. Wciąż jestem twoim przyjacielem, wiesz? Jestem nawet twoim kompanem, jeśli chcesz żebym był. Daj mi znać, jeśli chcesz porozmawiać o czymkolwiek, okay?
- Okay. Jestem… dzięki, Ron. Nie… teraz jest w porządku.
- No to w porządku. Ty i ja, wiesz? Jestem tu, jeśli chcesz, bym był.
^^^
- Pieprz mnie – prosi Harry, słuchając, jak nieznane słowa spływają z jego ust i rozpalają go jeszcze bardziej swoją nieprzyzwoitością. – Zrób to. Pieprz mnie.
Jest na kolanach, własnymi rękami rozchylając szeroko tyłek, a Syriusz walczy ze zwierzęcym pożądaniem, gdy podchodzi do niego od tyłu, zginając się, by nakryć swoim nagim ciałem Harry’ego. Harry jęczy, czując szerokość członka i jąder Syriusza uderza w jego rozszerzające się pośladki, po czym Syriusz cofa się kładąc kciuki po obu stronach tyłka Harry’ego i rozszerzając je, schylił głowę i śliniąc bezpośrednio wejście Harry’ego. Jego język podąża do jego wnętrza, obmywając go większą ilością śliny, a Harry prawie szlocha w agonii pobudzenia.
A potem Syriusz ponownie jest w nim, a jego członek jest ogromny i bezlitosny, narusza Harry’ego w palącym ogniu chwały, twardy, ogromny, i Harry myśli, że zaraz umrze z radości, gdyż to naprawdę zbyt wiele dla niego. Syriusz chowa się w niego całkiem i niemal wychodzi, robiąc to raz za razem, a Harry słyszy go, jak mówi:
- Tak? W taki sposób? Spragniony mojego kutasa?
I Harry bełkocze słowa, których nawet nie wyobrażał sobie, że mogłyby pochodzić o niego, wszystkie: tak, właśnie tak, tego pragnę oraz spraw, by bolało proszę, proszę, proszę. Jego orgazm jest wybuchem, śmiercią, chwilą, w której nie można sobie wyobrazić przeszłego życia, a Syriusz daje mu swój własny orgazm, by dopasować do nich jego i cały świat, nieprzydatny kruchy świat.
^^^
Nie mówią o tym, jak długo to potrwa. Syriusz nalega, by Harry wychodził z domu częściej i na dłużej niż tylko na zakupy. Harry wie, że Syriusz próbuje myśleć o dobrze Harry’ego i że najlepiej dla niego byłoby, gdyby spotkał kogoś innego, ale Syriusz na szczęście nie jest tak szlachetny, by powstrzymać się od pieprzenia Harry’ego w tylko taki sposób, jaki oboje lubią.
Przyjaciele Harry’ego nie przestali go odwiedzać, choć Ginny przychodzi coraz rzadziej i Harry jest z tego powodu zadowolony; to nie fair w stosunku do niej. Chciałby, żeby przestała mówić:
- Będę czekać. Wszystko w porządku.
Hermiona dotrzymała słowa i nie powiedziała. Wiedział to, bo Ron nadal nie miał o tym pojęcia, nie mówił nic i wydawało się, że jest po prostu zadowolony z lepszych stosunków z Harrym.
Gdy Hermiona na niego patrzy, Harry niemal może zobaczyć tekst Baśni Barda Beedle’a przelatujący przez jej głowę. Chciałby móc przekonać ją, by się nie martwiła.
Nie było idealnie, ale to wystarczało.

END

*istnieje coś takiego??? O.o

czwartek, 21 kwietnia 2016

NDH - Rozdział 14



Snape westchnął. Były czasy, kiedy raczej przegapiał wydarzenia dawnych czasów. Dopasowanie sprytu do uczniów – nawet bliźniaków Weasley, - to po prostu nie to samo, co służenie jako podwójny agent, złapany między dwoma najpotężniejszymi czarodziejami tych lat.

Potem znowu, Snape wspominał, zatrzymując się przed zakratowanymi żelaznymi drzwiami. Było tam jakieś wspomnienie dawnych czasów, bez którego mógłby żyć. Tyle nostalgii. Skinął niecierpliwie i drugi strażnik Azkabanu niechętnie otworzył drzwi.
-Ten jest niebezpieczny! Zabije cię, gdy tylko na ciebie spojrzy! – ostrzegł.
- Wiem o tym lepiej niż ty. – Snape przecisnął się obok niego i wszedł do wilgotnej celi. Strażnik za nim burknął urażony, ale odszedł. Choleratu rzeczywiście jest nieco cieplej niż w moich lochach. Naprawdę muszę zacząć myśleć nad nowymi czarami ogrzewającymi. Podszedł do małej, wąskiej pryczy i energicznie kopnął w bok leżącą postać. – Obudź się, draniu.
- Kto…? – Zaczerwienione oczy zamrugały, skupiły się i w końcu rozszerzyły. – Smarkerus?
Snape westchnął. Cóż, właśnie odeszła jedna z jego długo żywionych nadziei. Czubek nie był jeszcze całkowicie szalony. Z drugiej strony, to znaczy, że może jest w stanie odegrać rolę, o której myślał Snape.
Zajęło mu dni rozgryzienie tego, ale w końcu to stało się strasznym rodzajem sensu. Snape chciał torturować Dursleyów i to nie tylko przez kilka dni czy tygodni, jak potrafili Lucjusz i Bellatrix. Kto wiedział, jak uczynić czyjeś życie prawdziwym nieszczęściem do końca życia? Kto jak nie Huncwot?
Niefortunnie dla planu Snape’a, zarówno Potter i Pettigrew byli martwi, a parszywy wilkołak był najbardziej praworządnym z tego grona. Z drugiej strony, Black nie był martwy, tylko wysłany do Azkabanu. Równie dobrze mógł być szalony po tylu latach w takim miejscu, ale gdyby nie był… Kto wiedział lepiej od Syriusza Blacka, jak uczynić czyjeś istnienie zupełnie nieszczęśliwym? I kto wiedział o tym lepiej od Severusa Snape’a? Więc Snape musiał przezwyciężyć wstręt i pójść do Azkabanu wypytać Blacka o najlepsze sposoby dręczenia Dursleyów.
To szczęśliwy pomysł, pogratulował sobie Snape. Nikt nigdy nie zakładałby, że ze wszystkich ludzi on podszedłby na odległość dwunastu mil od Syriusza Blacka, nie mówiąc już o szukaniu jego pomocy. Była to jedna fabuła, której był przekonany, że Dumbledore nigdy by nie przewidział.
- Co do ch-cholery… - Black drżał i był bliski niespójności. Snape użył klejącego zaklęcia do przymocowania go do pryczy – może i był zdezorientowany, ale Black wciąż jeszcze był potężnym czarodziejem, nawet bez różdżki – i wmusił, by przełknął czekoladę i eliksir pieprzowy. Po zaskakująco krótkim czasie, mógł dostrzec powrót normalności do oczy Blacka.
- Przyszedłeś tryumfować, Smarkerusie? – warknął Black i krzyknął, gdy piekące zaklęcie uderzyło go w pierś.
- Uważaj na maniery, Black – wycedził Snape leniwie. – Mogłeś zauważyć wyraźny brak innych Huncwotów, za którymi mógłbyś się schować.
- Sukin… Au! – Drugie zaklęcie, jeszcze bardziej bolesne niż pierwsze i Syriusz przerwał piorunując go wzrokiem.
- No, no, jestem zaskoczony – powiedział Snape drwiąco. – Wystarczyły tylko dwa zaklęcia, by nauczyć cię trzymać język za zębami? Twoje IQ musiało gwałtownie wzrosnąć w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Azkaban naprawdę był dla ciebie dobry.
- Czego chcesz? – prychnął Syriusz.
Snape leniwie opuścił różdżkę.
- Hymm. Tak wielki wybór. Może by zapłacić ci za przemiłą uwagę podczas naszych szkolnych czasów? – Uśmiechnął się złośliwie, gdy Black zarumienił się na jego słowa. – Widzę, że dementorzy nie zabrali ci wszystkich wspomnień. Może pomyślisz o kilku rzeczach, które mógłbym zrobić?
- Dobrze – weź swój chory dreszczyk emocji, cholerny śmierciożerco!
- Przyganiał kocioł garnkowi, Black – warknął Snape i skrzywił się z mimowolnej gry słów*. – To ty odwróciłeś się od swoich najlepszych przyjaciół i przy okazji zabiłeś kilkanaście mugoli. Uczyniłbyś Voldemorta dumnym, gdyby wciąż żył, by to docenić!
- Co? – Syriusz pokręcił głową, zamęt znowu przysłonił jego oczy.
Snape zawarczał z frustracji i wepchnął mu więcej czekolady w gardło. Gdy Black wydawał się wrócić, zaczął.
- Black, gdybyś miał mugolską rodzinę do torturowania, jakbyś się za to zabrał?
Black patrzył na niego przez chwilę, po czym splunął mu prosto na twarz. Snape  odskoczył w tył, wyciągając różdżkę.
- Zrób to! Zabij mnie! Przeklnij mnie! – krzyknął Black z twarzą wykrzywioną wściekłością. – Ale nie oczekuj, że pomogę ci robić niewinnym krzywdę, ślizgoński draniu!
Snape oczyścił twarz ze śliny, ale dziwne słowa Gryfona uniemożliwiły natychmiastową zemstę, ale przykleił go do łóżka.
- Czujesz wyrzuty sumienia za wszystkich mugoli, których zabiłeś? – zaszydził. – Czy nie jest trochę za późno, by odgrywać rolę szlachetnego bohatera?
Black spojrzał na niego.
- Myślałem, że to ja jestem tym szalonym, Smarkerusie. O czym ty mówisz?
- Próbujesz udawać, że to wszystko jest złym snem, Black? Pettigrew, mugole, Potterowie… zabiłeś ich wszystkich. Zaprzecz jeśli potrafisz!
Syriusz pokręcił głowa, jakby chciał ją oczyścić.
- Co? Nie… Voldemort zabił Jamesa i Lily.
Snape starał się ukryć wzdrygnięcie na imię Czarnego Pana.
- Po tym, jak ty zdradziłeś ich ujawniając ich lokalizację. A potem, kiedy ten biedny idiota Pettigrew starał się cię złapać, ty go zabiłeś, wysadzając przy okazji kawałek miasta pełnego mugoli!
- To – to nie prawda – zaprzeczył Syriusz, jego oczy skoncentrowały się na czymś wewnątrz, gdy starał się zagłębić we wspomnienia. Długotrwałe narażenie na dementorów miało szkodliwy wpływ na racjonalne myślenie. – Pettigrew… Peter był zdrajcą. To ja próbowałem go złapać. To on wywołał wybuch, który wszystkich zabił… A potem obudziłem się tutaj… - Spojrzał na Snape’a. – Kim teraz jesteś, Smarkerusie? Ministrem Magii? Albo to Malfoy złapał to dla siebie po zniknięciu Voldemorta? Codziennie się napawasz swoimi wspaniałymi zwycięstwami?
Snape zmarszczył brwi.
- Jakimi zwycięstwami?
- Tymi, które pozwalają zwolennikom Voldemorta przejąć kontrolę nawet po tym, jak ten drań umarł – warknął Syriusz. – Jesteś dumny z siebie, tłusty draniu? – Zamrugał i spojrzał na Snape’a ponownie. – Hej, co się stało z twoimi włosami?
- Knot jest Ministrem, Dumbledore wciąż kieruje Wizengamotem, a zwolennicy Czarnego Pana zostali wyłapani i uwięzieni po tym, jak upadł – poinformował Snape Blacka, ignorując pytanie o włosy. – Dlaczego uważasz, że Malfoy i śmierciożercy wygrali?
Oczy Syriusz stały się jeszcze bardziej zdezorientowane.
- Ale-ale jeśli nie wygrali, jeśli Dumbledore wciąż żyje, to co ja tu robię? – Jego wyraz twarzy stał się jeszcze bardziej dotknięty. – Merlinie – co się stało z Harrym? Jeśli śmierciożercy nie doszli do władzy i nie zabili go…
Dość tego. Snape miał dość tej podwójnej rozmowy. Z jednej strony podejrzewał, że Black ma tylko urojenia, ale musiał mieć pewność. Unosząc różdżkę, warknął: Legilimens! i chwilę później był już w umyśle Blacka.
Emocje, obrazy i dźwięki błysnęły obok niego w zawrotnych plamach – zawsze wiedział, że Black jest chaotycznym, emocjonalnym bałaganem, a Azkaban nie pomógł w tym względzie, - ale na pewno nie był szalony. Jeszcze.
Snape poskładał wystarczająco skrawków i strzępek wspomnień, by poczuć przerażenie. Nawet jego niesłabnąca nienawiść do tego mężczyzny nie mogła powstrzymać grozy i współczucia, gdy zrozumiał, co się stało. Wyrwał się i spojrzał na więźnia osłupiały.
Black w to wierzył – uważał, że był Azkabanie, bo Czarny Pan wygrał, że Pettigrew zdradził Jamesa i Lily, że w powstałym chaosie, Harry i pozostali członkowie Zakonu Feniksa zostali zabici, a wojna przegrana.
- Udowodnij to – Snape starał się utrzymać jego drżący głos. – Udowodnij, że to, co myślisz jest prawdą.
Syriusz zerknął na niego, jego głowa zwijała się z bólu po psychicznym ataku Snape’a.
- Wypchaj się. Nie wykonuję poleceń śmierciożerczych drani.
Snape zignorował słowa Blacka i odkleił go od łóżka, choć nadal mierzył w drugiego mężczyznę różdżką.
- Twoje wspomnienia pokazały, że wszyscy mieliście animagiczne formy. Udowodnij, że to coś więcej niż wymysł twojego zepsutego umysłu.
Syriusz wstał z wysiłkiem.
- W porządku. Cokolwiek cię uszczęśliwi, ślizgoński du… - Zanim zdążył dokończyć słowo, duży, czarny szkieletor psa stał tam, gdzie chudy mężczyzna.
Jedynie żelazna kontrola Snape’a pozwoliła mu utrzymać się na nogach. Czyli to prawda. Pettigrew był Strażnikiem Tajemnicy i zdradził resztę Huncwotów. Przez niego, umarli James i Lily, a Syriusz został wrobiony w zbrodnię, której nie popełnił. Ale dlaczego Dumbledore nie… Snape zmusił się nie myśleć o tym. To nie byłoby pytanie, na które mógłby odpowiedzieć tu i teraz, a po prawdzie nie był pewny, czy chce poznać odpowiedź. Albo dyrektor był o wiele bardziej omylny niż ktokolwiek marzył, albo był o wiele bardziej bezwzględnym manipulatorem niż ktokolwiek się obawiał. Żadna z tych opcji nie była mile widziana, a Snape nie mógł sobie pozwolić na rozproszenie.
Syriusz powrócił z powrotem do swojej ludzkiej postaci.
- Więc? Już zadowolony, śmierciożerco? – zapytał złośliwie, ponownie siadając na pryczy. Widocznie spędzenie jakiegoś czasu w zwierzęcej formie raczej uspokajało; wydawał się mieć lepiej, był bardziej skoncentrowany niż wcześniej.
- Zjedz to – zarządził Snape, podając mu więcej czekolady. – Będziesz tego potrzebował.
- Więc, dlaczego tu jesteś? – chciał wiedzieć Black. – Jeśli twoja strona przegrała, jak to się stało, że nie jesteś w celi obok?
- Byłem szpiegiem Dumbledore’a, idioto – warknął Snape. – Jak myślisz, skąd wiedział, że Czarny Pan poszukuje Lily i Jamesa? – Black zamrugał. – Po wojnie Dumbledore wstawił się za mną i zabrał mnie z powotem do Hogwartu. Jestem Opiekunem Slitherinu i nauczycielem eliksirów.
- O Merlinie – westchnął Black. – Dumbledore napuścił cię na te biedne bezbronne dzieci?
Snape popatrzył na niego z ukosa.
- Zamknij się, kundlu.
- Co z Harrym? Co się z nim stało? Bez Lily i Jamesa i ze mną, zamkniętym tutaj…
- Dumbledore umieścił go z siostrą Lily.
Syriusz zbladł.
- Nie Petunia! Ona jest…
- Tak. A jej mąż jest gorszy. – Snape spojrzał na niego. – A ja wyobrażałem sobie, że rzeczywiście możesz okazać się przydatny choć raz w twoim niewydarzonym życiu.
- O czym ty mówisz?
Snape machnął ręką z frustracją.
- Miałem nadzieję, że możesz mieć jakieś nowatorskie pomysły na odpłacenie się Dursleyom za uczynienie dzieciństwa Harry’ego nędznym, ale to było wtedy, gdy wyobrażałem sobie ciebie jako tajemniczego śmierciożercę. Oczywiście jesteś tak bezużyteczny jak zwykle – skończył, czując raczej przygnębienie. Wszystko, co udało mu się zrobić, to udowodnić niewinność jego dziecięcego nemezis i wnieść kilka bardzo niepokojących obaw o zachowanie jego mentora. Co za cholerna noc.
- Nie denerwuj się, Smarkerusie – zbeształ go Black. – Mogę nie być mordercą, ale nadal jestem Huncwotem. Oczywiście, że będę miał kilka dobrych pomysłów. – Następnie zarejestrował wszystkie słowa Snape’a. – Czekaj. Co masz na myśli mówiąc, że unieszczęśliwili Harry’ego?
Snape wzruszył ramionami, misternie niedbale.
- Och, ma to dla ciebie znaczenie? Cóż, zobaczmy. Zmuszali go do życia w komórce, ledwo go karmili i wykorzystywali jak skrzata domowego, podczas gdy rozpieszczali swojego własnego małego potwora. Och i regularnie go bili. Przyjechał do Hogwartu zbyt potłuczony, by siedzieć jak należy.
Spojrzenie oczu Blacka sprawiło, że Snape cofnął się o krok, unosząc różdżkę. Dopiero, gdy zrozumiał, że furia drugiego mężczyzny nie jest skierowana na niego, poczuł, że jego serce zaczyna zwalniać.
- Zrobili to mojemu chrześniakowi? – Głos Blacka był niskim pomrukiem.
- W rzeczy samej.
- A Albus odpłacił im za to?
Snape przewrócił oczami. A mówią, że to Puchoni są lojalni.
- Albus, człowiek, który nie zrobił nic, by wyplątać się z niesprawiedliwego uwięzienia, zostawił ukaranie obu Dursleyów i opiekę nad Harrym w moich rękach.
Black w jednym skoku wstał z łóżka i Snape w ostatniej chwili zdołał unieść różdżkę. Cisnął Blacka z powrotem na pryczę i usadził go znowu.
- Draniu. Musisz być zachwycony – teraz możesz zemścić się za nas wyładowując się na Harrym. Albus musi być cholernie szalony.
- Uspokój się, kundlu! – prychnął Snape. – Przypomniałbym ci, że to nie ja byłem tyranem w czasie szkoły, czepiającym się kolegów z roku, podczas gdy miałem przewagę czterech na jednego. Chłopcu nic się nie stanie z mojej ręki, choć trudno mi powiedzieć to samo o jego własnych krewnych.
Black sapnął, ale nie miał siły podtrzymywać wściekłości i furii, które ogarnęły go, szybko ustępując.
- Nie skrzywdzisz Harry’ego? Przysięgasz? – zabrzmiał dość żałośnie.
- Oczywiście – powiedział Snape gniewnie, zmuszając się do opanowania niespodziewanego współczucia do drugiego mężczyzny. – Jest potwornym, biednym małym bachorem, ale jest zbyt przestraszony własnego cienia – podziękuj za to tym przerażającym mugolom, - by przypominać mi ciebie albo Jamesa. – Cóż, nie po tym pierwszym wieczorze… pomyślał niespokojnie.
Black patrzył na niego przez kolejny moment, jakby oceniał, czy miałby mu uwierzyć, zanim spuścił wzrok na podłogę. Nastała długa cisza, gdy:
- Przepraszam.
Snape ukrył szok i nawet zdołał nonszalancko machnąć ręką.
- Jakaś kolejna zniewaga, Black? Prawie nigdy nie zauważam.
- Nie. Chodzi mi o to, że przepraszam za to, co robiliśmy ci w szkole. – Teraz Snape był naprawdę oniemiały. Black utkwił wzrok w podłodze, ale kontynuował. – My – James, Remus i ja – cóż, głównie James i ja – byliśmy draniami. A raczej ja niż James, zwłaszcza, gdy zaczął widywać się z Lily i ta nalegała, byśmy cię zostawili. My – ja – traktowałem cię jak gówno i przepraszam za to. Przez te dziesięć lat dowiedziałem się jakie to uczucie był złapanym i torturowanym. Nigdy nie powinniśmy cię tak traktować. Przypuszczałem, że biorąc pod uwagę, jacy byliśmy okropni, wyładujesz się na Harrym. Za to też przepraszam.
- Cz-czego chcesz, Black? – Severus zdołał odzyskać głos.
Black uśmiechnął się, choć to był tylko cień jego starego bezczelnego uśmiechu.
- Zawsze Ślizgon, co? Cóż, nie powiedziałbym nie na więcej czekolady, ale nie przepraszam tylko po to, by dostać się w twoje łaski, Smark… er, Snape. Po prostu wydawało mi się, że przynajmniej to mogę zrobić, biorąc pod uwagę to, że opiekujesz się moim chrześniakiem, po tym jak reszta z nas się opierdalała. Nie ma wiele rzeczy, które teraz mogę dla ciebie zrobić.
- Nie – zgodził się kwaśno Snape, odzyskując panowanie nad sobą. – Co za niespodzianka.
- Nie jęcz, Snape – zbeształ go Black. – Przysięgam, że jesteś rozczarowany, że nie byłem śmierciożercą. Właśnie, co zaplanowałeś krewnym Harry’ego?
Snape mentalnie wzruszył ramionami i przedstawił plany, podkreślając trudności, które bezużyteczność Blacka nie utworzyłaby. Może mam jeszcze czas, by wpaść do Bellatrix…
Syriusz patrzył na niego z mieszaniną irytacji i niepewnej nadziei.
- Snape, cholerny idioto. Może i nie jestem jednym z małych lizusów Voldemorta, ale czy zapomniałeś, kto zmieniał twoje życie w piekło przez tyle lat? Zabierz mnie stąd, a ja sprawię, że Dursleyowie zwariują w ciągu roku. Sprawię, że zapłacą za krzywdzenie Harry’ego.
Severus rozważył ofertę. Nie było wątpliwości, że Black potrafiłby być nieustępliwym – i zbyt pomysłowym – przeciwnikiem. Po wyposażeniu w nową różdżkę, byłby w stanie torturować Dursleyów od sprowadzenia na nich inwazji termitów, a podczas gdy jego ucieczka niewątpliwie rozpoczęłaby masowe polowanie, nikt nie zakładałby, że Snape miał z tym cokolwiek wspólnego. Snape niechętnie przyznał, że jeśli będzie właściwie potraktowana to ucieczka Blacka może również pomóc w postawieniu kilku pytań odnośnie jego uwięzienia – takich jak, dlaczego nie otrzymał procesu, dlaczego nie było użyte Veritaserum, i tak dalej. Choć ostatnią rzeczą, którą pragnął był Syriusz Black z powrotem w jego życiu w przyszłych latach – nie mówiąc już o tym, że wilkołak nie będzie daleko, gdy tylko Black zostanie uniewinniony, - Harry potrzebowałby wszystkich dostępnych ochroniarzy. A jeśli Dumbledore grał w jakąś głęboką grę, to posiadanie sojuszu poza Hogwartem byłoby pomocne – mogą być bardzo potrzebni.
- Och, w porządku – warknął w końcu Snape. – Jesteś pewny, że nikt nie wie o twojej animagicznej formie?
- Nie wiem, czy Peter powiedział komukolwiek, ale zakładam, że Remus nie pisnął ani słowa albo przez cały czas byłyby tu zaklęcia antytransformacyjne.  Bycie w stanie spędzić większość czasu jako pies to jedyna rzecz, która utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach. – Black zignorował uśmieszek Snape’a. – Wiem, że Dumbledore i McGonagall nigdy nie wiedzieli albo nalegaliby, żebyśmy się zarejestrowali.
- Hmf. – Snape rzucił Blackowi ostatnie groźne spojrzenie. – Spróbuj czegoś, a zmienię cię w dywanik, zapchlony psie. – Odkleił mężczyznę, po czym wyczarował symulację na łóżku w jego miejscu. – Nie potrwa to dłużej niż kilka dni, ale zakładam, że nie masz zbyt dużo kompanów, którzy mogliby dostrzec różnicę – powiedział złośliwie.
- Nie martw się. Chcesz, bym był w postaci psa?
- Tak długo, jak będziesz nauczony porządku.
Duży czarny pies usiadł i uniósł jedną łapę uprzejmie.
- Nawet o tym nie myśl – powiedział mu chłodno Snape, a potem rzucił na zwierzaka zaklęcie niewidzialności. – Trzymaj się blisko mnie. Jeśli zostaniesz w tyle, już nie wrócę. – Poczuł dotyk dużego zwierzęcia na jego nodze i przewrócił oczami. Miał wielką nadzieję, że użycie określenia „zapchlony” nie okaże się dosłownie prawdziwe.
Kiedy znaleźli się bezpiecznie na kontynencie, Snape przekazał drugi eliksir do usłużnego nieuczciwego strażnika więzienia i wyruszył do Surrey z wciąż niewidzialnym Blackiem przy boku. Aportowali się do domu Dursleyów i Snape poinstruował Syriusza, co do rodziny. Skończył mówić, po czym rzucił złowrogim okiem na teraźniejszy obraz psa.
- Nie jesteś w stanie rozpocząć kampanii terroru – ogłosił z niesmakiem. – Jesteś wychudzony i masz wszystkie włosy splątane. Sąsiedzi raz na ciebie spojrzą i wezwą hycla. Byłoby lepiej, gdybyś zaszył się gdzieś i odzyskał trochę siebie. Wtedy może będziesz w stanie podać się jako rodzinne zwierzątko.
Syriusz przemienił się ponownie.
- Nie mam żadnego miejsca, gdzie mogę się zatrzymać – stwierdził ociężale. Było oczywiste, że był bliski zasłabnięcia; lata w Azkabanie zrobiły swoje. – A w ciągu kilku godzin – może i dni, - dowiedzą się, że uciekłem i wtedy okleją moją twarzą cały kraj, zarówno czarodziejskie i mugolskie miejsca. Nie mogę po prostu zarejestrować się w hotelu i mieć nadzieję, że nikt nie zauważy, że wynajmuje pokój obok zbiegłego mordercy.
- Nie myślę o tym, idioto.
- A jaki jest twój genialny plan? Nie mam siły utrzymywać uroku – odwarknął Black, choć było jasne, że rani jego dumę przyznanie się do słabości. – Wiem, że jesteś Mistrzem Eliksirw, ale naprawdę możesz rozbić dla mnie wystarczająco Wielosokowego, żeby utrzymać przebranie całymi tygodniami?
- Nie. – Snape ponuro obserwował drugiego mężczyznę. Dlaczego on? Dlaczego to zawsze jemu się dzieje? – Chodź.
- Gdzie pójdziemy? – Zgodnie z przewidywaniami, gryfoński idiota zatrzymał się.
Snape wskazał na niego groźnie różdżką.
- Pójdziemy tam, gdzie powiem, choć będę szczęśliwy ogłuszając cię i zaciągając tam.
- Widzę, że twoje skłonności nie zmieniły się z wiekiem – mruknął Black buntowniczo, nawet gdy chwycił ramię Snape’a pojawiając się.
- Tutaj. – Snape strząsnął rękę Gryfona tak szybko, jak tylko mógł. – To jeden z domów rodziny mojej matki. Jest nienanoszalny, a ja jestem Strażnikiem Tajemnicy, więc jeśli nie będziesz mnie irytować to powinieneś być bezpieczny. – Ignorując pomruk drugiego mężczyzny: „Jestem skazany!”, Snape kontynuował. – Są dwa skrzaty, które się tobą zaopiekują. Nie opuszczaj posiadłości – są tu książki, które zajmą twój czas, a nawet kilka starych mioteł z tyłu. Jeśli spadniesz i się zabijesz, bądź tak dobry i zrób coś ze swoimi zwłokami, by nie zrujnowały krajobrazu. Kilka pokoi jest zabezpieczonych. Jeśli do nich wejdziesz, zabiję cię, jeśli nie zrobią tego podopieczni. – Snape spiorunował wzrokiem bardzo niemile widzianego gościa. Następna rzecz będzie trudna do powiedzenia, ale alternatywa była nawet gorsza. – Ponieważ mam lepsze rzeczy do roboty niż opiekować się tobą, dzięki czemu będziesz potrafił dotrzymać kroku wymaganiom Dursleyów, mogę… - zmusił się, by powiedzieć następne słowa, - iść i skontaktować  się z wilkołakiem, jeśli chcesz.
Oczy Blacka rozszerzyły się.
- Mógłbyś skontaktować się dla mnie z Remusem?
- Nie, planowałem posłać po Fenrira Greybacka. Oczywiście, że mówię o Lupinie, półgłówku! Myślisz, że uwierzy w twoją historyjkę, czy będzie próbował przypodobać się Ministerstwu wydając cię?
Black przełknął początkową złośliwą ripostę i rzeczywiście myślał przez chwilę.
- Myślę, że będzie chciał się ze mną zobaczyć, zwłaszcza, jeśli powiesz mu, że mi wierzysz. Możesz zaryzykować.
Snape wzruszył ramionami.
- To ty będziesz ryzykował. Jeśli złapią cię zanim oczyszczą twoje imię, na pewno dostaniesz Pocałunek. Wciąż ufasz wilkołakowi?
Black spiorunował go wzrokiem.
- Tak. W przeciwieństwie do ciebie, mam przyjaciół, którym ufam.
- Mmm. Jak Peter Pettigrew. – Snape był zaskoczony, gdy Black nie spróbował uderzyć go za tę uwagę. Oczywiście mężczyzna był jeszcze słabszy niż utrzymywał.
- Zbliż się. – Przedstawił Black skrzatom domowym, upewnił się, że jest całkiem dobrze zadomowiony i udał się do Hogwartu. Choć nie miał żadnych wątpliwości, co do zdolności Blacka w sianiu zemsty na Dursleyach, był bardziej niż trochę zirytowany na siebie, że w rzeczywistości pomógł mężczyźnie. Pierwsze bachor Pottera, potem Black, a teraz miał zamiar skontaktować się z wilkołakiem! Co się z nim dzieje? Jeszcze minuta, a będzie klepał Longbottoma po głowie i pomagał Hagridowi karmić łyżeczką osierocone kuguchary! To jasne, że to wina bachora! Nawet bezpiecznie schowany w Norze, Potter wciąż sprawiał mu niekończące się kłopoty.
Snape wrócił do swoich kwater i sprawdził czas. W pół do czwartej. Uśmiechnął się do siebie złośliwie. Przynajmniej będzie miał przyjemność obudzić wilkołaka. Po upewnieniu się, że były dwa tygodnie do pełni księżyca, Snape ponownie wszedł w kominek.
Nie omieszkał śledzić lokalizacji wilkołaka, odkąd Dumbledore pierwszy raz wpadł na pomysł, by zatrudnić go na stanowisko OPCM, co było jeszcze jednym dowodem na pogłębiające się wariactwo dyrektora. Wilkołak krążący wokół ciał studentów – och, to jest genialny pomysł. Czasami Snape był zdumiony, że Dumbledore nie został jeszcze zawieszony przez tłum rodziców, zirytowanych na spotkaniach kadry nauczycielskiej. Ignorując burzliwą przeszłość Snape’a, był jeszcze zhańbiony olbrzym, niekompetentna jasnowidz, obecny jąkający się nauczyciel OPCM… Właściwie, wilkołak dobrze by pasował.
Mimo, że do tej pory udało mu się odwieść Dumbledore’a, gdy tylko pomysł zatrudnienia Lupina przychodził starcowi, choć zastanawiał się, jak długo jego głośne napady złości i grożenie dymisją będą działać. Starzec potrafił być irytująco uparty, gdy tylko chciał.
To dość przydatne, że Lupin dał mu hasło do sieci Fiuu po tym, jak Snape niechętnie, pod wielką presją Dumbledore’a, zgodził się dostarczać mu miesięcznej dawki eliksiru na wilkołactwo. Wiedząc, że wilkołak nie ugryzłby go przypadkowo, nie było tak dużym komfortem dla Snape’a i powiedział to wielokrotnie Albusowi. Jak zwykle, dyrektor jedynie uśmiechnął się i skinął głową. Z drugiej strony to sprawiło, że wchodzenie do sypialni Lupina we wczesnych porannych godzinach było raczej łatwe.
- Wstawaj! – prychnął Snape, kopiąc w łóżko. Ku jego rozczarowaniu – choć nie zdziwieniu, – Lupin był sam.
- Uhm? So to? Kto tam? – Lupin rzucił się, zaplątany w kołdrę.
- Aguamenti! – Lupin wyswobodził się z kołdry w sam raz, by zimny strumień wody Snape’a zalał jego twarz.
Gdy wilkołak kaszlał i prychał, Snape uśmiechnął się złośliwie.
- Och, mój drogi. Wybacz mi, Lupin. Myślałem, że możesz potrzebować pomocy w obudzeniu się.
- Severus? Co ty tu robisz? – Remus wytarł wodę z oczu i spojrzał na Snape’a z niepokojem. – Albus cię wysłał? Czy stało się coś złego?
Snape popatrzył na niego wilkiem. Wilkołak nie był zabawny. Black zacząłby się pienić i przekląłby go, ale Remus po prostu zignorował wybryki i obelgi.
- To zależy od tego, czy uważasz, że niesłuszne uwięzienie kogoś na dziesięć lat do Azkabanu stanowi „coś złego”.
Remus zesztywniał.
- Syriusz. Mówisz o Syriuszu.
- Nie, Lupin. Mówię o Bellatrix Lestrange. Oczywiście, że mówię o Blacku, kretynie. Dlaczego nie powiedziałeś władzą, że był animagiem?
Lupin przełknął ślinę.
- Jak się dowiedziałeś?
Snape uśmiechnął się do niego złośliwie.
- Cz-czy jest ranny? Próbował uciec i został złapany? Czy on jest…? – Głos Lupina zamarł.
- Martwy? – zaproponował Snape usłużnie.
Bursztynowe oczy Lupin rozszerzyły się z przerażenia i przez chwilę Snape był pewny, że ujrzał w nich pojawiający się żółty błysk. Nagle drażnienie wilkołaka nie wydało się takim dobrym pomysłem.
- Nie, nie, nie jest martwy – powiedział pospiesznie. – Uspokój się, wilku! Wszystko z nim było w porządku, gdy ostatni raz sprawdzałem. Poza tym, jakie to ma dla ciebie znaczenie? Czyż nie zabił twoich najlepszych przyjaciół?
Lupin schował twarz w dłoniach, nie zważając na mokre prześcieradła, które nadal były pomarszczone wokół niego.
- Wiem, wiem. Powtarzam sobie, ale nie potrafię przestać się o niego martwić. To po prostu tak trudne do uwierzenia…
- Mimo to zrobiłeś to.
Lupin spojrzał w górę.
- Co masz na myśli, Severusie? Co zrobiłem?
- Uwierzyłeś w tę historię – że zdradził Potterów, zabił Pettigrew i tych wszystkich mugoli.
- Cóż, dowody były tak mocne… – Lupin znowu zamarł.
- Jakie dowody? – zapytał Snape.
- Co?
- Cóż, ja nie potrzebuję dowodów, by sądzić jak najgorzej o Blacku, ale co przekonało ciebie do zdrady najlepszego przyjaciela?
Wilkołak wyprostował się.
- Severusie, o czym ty mówisz? Wszystko było na papierze – Ministerstwo i aurorzy wyjaśnili, co się stało. Dumbledore i reszta Zakonu nie unieśli ręki, by mu pomóc. W co miałem uwierzyć? A poza tym dlaczego wgłębiasz się w tą starą historię?
- Ponieważ wydaje się, że kundel tego nie zrobił – powiedział Snape z irytacją.
Lupin spojrzał na niego z niedowierzającą nadzieją wymalowaną na twarzy.
- Naprawdę? Jesteś pewien? Dumbledore znalazł dowody, które do oczyszczą?
Snape zacisnął zęby. Całe to ślepe przywiązanie do dyrektora było już denerwujące.
- Czy to Dumbledore jest tutaj? – zapytał gniewnie. – Nie. Ja jestem. To ja pomagam mu udowodnić swoją niewinność. Jesteś zainteresowany, czy wolisz raczej wezwać aurorów?
- Jeśli Syriusz tego nie zrobił, to… - Lupin urwał. – Jestem zainteresowany. Powiedz mi, jak mogę pomóc.
Snape spojrzał na niego. Zaufał wilkołakowi? To prawda, że gdyby zostali złapani, Black dostałby Pocałunek, ale Snape najprawdopodobniej skończyłby sam w Azkabanie. On miał zbyt dużo do stracenie, jeśli wilkołak ich zdradzi… Ale trudno mu było sobie wyobrazić wilkołaka, nawet tak obrzydliwie podporządkowanego jak Lupin, zdradzającego członka swojej paczki, obecnej lub przeszłej.
- Zabiorę cię do niego i wasza dwójka będzie mogła ustalić pewne rzeczy. Będzie potrzebował ubrań, nowej różdżki i prawdopodobnie jakieś wsparcie, by wrócić do siebie po takim czasie w Azkabanie. Kiedy dowiedzą się, że uciekł, prawdopodobnie będą szukać ciebie.
Remus rzucił smutne spojrzenie wokół swojego małego łóżka.
- Nie ma tu nic, za czym będę tęsknił. Zabierz mnie do Syriusza – dwójka może przetrwać na wygnaniu łatwiej niż jeden.
- Nie jeśli któryś jest wilkołakiem, który potrzebuje stałego dostępu do wywaru tojadowego – warknął Snape. Zidiociali Gryfoni! – Dam ci trzy dni na wymyślenie wiarygodnego podtekstu, który zabierze cię z kraju. Zanim zorientują się, że Black uciekł i przesłuchają ciebie. Po tym wybierzesz się w podróż. Pójdziesz na kontynent i kupisz dodatkową różdżkę. Poślesz mi sową swoje miejsce pobytu i spotkamy się tam, a następnie zabiorę cię do Blacka. Załapałeś wszystko, czy mam powtarzać, aż twój niedorozwinięty mózg będzie w stanie to pojąć?
Remus uśmiechnął się jak zwykle, ignorując obelgi.
- Dziękuję, Severusie. Jesteś bardzo miły.
Snape prychnął z niesmakiem i odwrócił się na pięcie. Głupi wilkołak.
Będąc już z powrotem bezpieczny w swoich kwaterach na godzinę przed wschodem słońca, Snape ponuro przeglądał swoją noc, wchodząc do łóżka. Opadł na poduszkę i mentalnie odhaczał każde zadanie. Spotkać się z mugolskim przestępcą? Jest. Zaaranżować następną karę dla Dursleyów? Jest. Spędzić resztę wieczoru coraz bardziej szalejąc? Jest.
Tak, dostał zadziwiająco spójne przeprosiny od Blacka, ze wszystkich ludzi – dzisiaj w piekle muszą jeździć na łyżwach, - ale to nie wymazywało faktu, że nie tylko przemycił tego wielkiego idiotę z najbardziej strzeżonego więzienia w czarodziejskim świecie, ale też ukrył go w swoim własnym domu rodzinnym! Co było dalej? Zabrałby kolejną paczkę od Molly Weasley i zrobiłby Blackowi sweter na święta?
A potem zrobił również coś miłego dla Lupina? Powinien tylko posłać głupiego Gryfona, by szedł prosto do Blacka, tak jak chciał. Wtedy ta dwójka zapewne zdecydowałaby, że muszą sprawdzić, co z Harrym i wtedy wpadliby prosto w ręce aurorów. Black dostałby Pocałunek, wilkołak zostałby ścięty… A nawet lepiej, gdyby twierdzili, że Snape im pomógł to nikt by im nie uwierzył. Raczej uwierzyliby w Malfoya pod Wielosokowym niż w prawdziwego Snape’a – to byłby idealny, ślizgoński plan, opłakiwał. Ale nie, tylko dlatego, że Black i Lupin mogą być silnymi sojusznikami Harry’ego w nadchodzących latach, musiał im pomóc.
Te rzeczy, które robił dla tego małego potwora – i czy istniało prawdopodobieństwo, że dzieciak byłby wdzięczny? Ha! Gdyby imię Syriusza zostało oczyszczone i mógł spotkać się z Harrym, byłby niczym więcej niż przerośniętym kolegą. Harry by go uwielbiał, a Black bez wątpienia okazałby się zupełnie bezużytecznym opiekunem. Dyscyplina? Nie potrafiłby nawet przeliterować tego słowa, nie mówiąc już o zaszczepieniu jakiejś w dzieciaku. Snape przewrócił oczami. Och, tak, chciałby zobaczyć Blacka próbującego nakłonić Harry’ego do zjedzenia warzyw. Mężczyzna nie poznałby brukselki nawet gdyby się o nią potknął.
Cóż, jeśli ten zidiociały kundel – lub jego oswojony wilkołak, - myślą, że przejdą przez to łatwo i podejmą opiekę nad Harrym, dowiedzą się rzeczy lub dwóch! Spędził zbyt wiele czasu i wysiłku przy tym przerażającym bachorze, by po prostu pozwolić tym dwóm wkroczyć do akcji i zebrać całe laury. Prychnął pod nosem. Typowi Gryfoni – bezmyślny pośpiech i oczekiwanie, że ktoś inny weźmie się w garść! Cóż, zaszczepiłby w Harrym pewne ślizgońskie cechy, nawet, jeśli by go to zabiło. Snape nie zamierzał pozwolić, by Czarny Pan zmartwychwstał i zniewolił świat tylko, dlatego, że Black nie pomyślał, by upewnić się, że dzieciak będzie dostatecznie wypoczęty na lekcji OPCM!
Nie, w rzeczy samej. Snape nie pozwoli Zbawicielowi Czarodziejskiego Świata być pod opieką idioty, który nawet na siódmym roku rutynowo zapominał zawiązać buty. Black mógł być łamaczem serc, ale był również bezmyślnym głupkiem, którego poczucie odpowiedzialności pewnie nie sięgało dalej niż pamiętanie, by nie upuścić małego Harry’ego na głowę. O czym Lily i James myśleli powierzając swojego bezbronnego synka takiemu niedojrzałemu palantowi? Wystarczy spojrzeć, co zrobił, gdy zostali zabici. Natychmiast podjął opiekę nad osieroconym dzieckiem? Nie, zostawił dziecko Hagridowi (!!) i Dumbledore’owi i pobiegł szukać Pettigrew – bez, proszę zwrócić uwagę, starania się powiedzieć, ze Pettigrew był Strażnikiem Tajemnicy i animagicznym szczurem. Naprawdę, to sprawiło, że trudno czuć współczucie do jego uwięzienia. Może idiotyzm powinien być przestępstwem.
W każdym razie, niezależenie od życzeń starszego Pottera dziesięć lat temu, Snape nie miał absolutnie żadnego zamiaru zrzec się Harry’ego dla lekkomyślnego przygłupa, którego odpowiednio minimalny mózg został ponadto przyćmiony od lat w Azkabanie. Mruknął do siebie. To było tak gryfońskie założyć, że wychowanie dziecka to tylko zabawy i gry. Kruche jak Harry dziecko, z historią nadużyć, przetrwałoby około trzydziestu sekund pod nadzorem porywistego Blacka.
Snape mruknął ponownie i przewrócił się na bok. Ten zepsuty bachor. Żąda coraz więcej czasu i uwagi. Jakby nie miał lepszych rzeczy do roboty.  Jakby chciał się opiekować takim małym irytującym diabłem. Jakby mógł właściwie opiekować się tą kreaturą. Jakby to było dla niego ważne, by był szczęśliwy albo lubił swój nowy pokój… Snape odpłynął w sen, a jego ostatnią myślą było wspomnienie wyrazu twarzy Harry’ego, gdy dotknął czule swojej nowej miotły.

CDN…

* W oryginale: „Let’s not play the pot and the kettle, Black!” – wyrażenie “the pot calling the kettle black” to idiom tłumaczony jako “przyganiał kocioł garnkowi”, także Snape stosuje taką niewielką grę słów z nazwiskiem Syriego ;) (dziękuję Zozolowi za pomoc w ubarniu tego w słowa)