Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 28 lutego 2016

NDH - Rozdział 10



Snape rzucał jednym okiem na bachora, a drugim na godzinę. Od niedawna zaopatrzony w podstawy właściwej kaligrafii i funkcjonalne pióro, Harry zdołał wykazać znaczną poprawę przed końcem swoich 200 linijek, które ukończył krótko przed obiadem.
- Proszę, profesorze! – Harry powiedział radośnie. – Liczyłem dwa razy, żeby mieć pewność, że napisałem wszystkie. – Pomachał pergaminem z dumą.
Normalnie w tym momencie Snape rzuciłby incendio na pergamin, by pokazać łotrowi, jak bezcelowa była kara. Cały ten czas i wysiłek spędzony na czymś zupełnie bez sensu czy wartości nawet dla człowieka, który tego wymagał. Więcej niż raz ten przypadkowy akt okrucieństwa wywołał u studentów bezradne łzy, ponieważ uświadamiali sobie, jak bez serca i złośliwy jest naprawdę ich nauczyciel eliksirów.
Ale jakoś patrząc na zadowolenie, z którym Harry przygląda się swoim 200 linijkom, produktowi całego popołudniowego żmudnego wysiłku z kąśliwymi komentarzami, Snape nie mógł tego zrobić.
- Hmf – przebiegł wzrokiem po pergaminie. – Nie jest tak okropnie, jak mogłoby być – powiedział niechętnie.
- Więc zamiast bazgrął kurczaka, może to są... małpie wypociny? – zapytał Harry bezczelnie.
Snape zmrużył oczy.
- Twoje pismo nie osiągnęło jeszcze poziomu ewolucji naczelnych, panie Potter.
- Bazgroły indyka? Sowie gryzmoły? Pingwinie... – Harry zbyt dobrze się bawił tym tokiem myślenia i Snape opuścił rękę na biurko z hukiem.
- POTTER. Byłeś ukarany!
- Och – powiedział Harry z poczuciem winy. Starał się wyglądać na skruszonego. Profesor nie powinien musieć przypominać mu o tym. Mężczyzna pewnie teraz czuł się, jakby nie wykonał dobrej roboty w dyscyplinowaniu Harry’ego. Biedny profesor Snape! Harry wiedział, jak to jest czuć się, jakby się nie wykonało dobrze pracy, pomimo tego, że próbowało się jak najlepiej. Nie chciał sprawić, by profesor tak się poczuł.
Pomimo tego, co powiedział pan Weasley, było dla Harry’ego jasne, że profesor nie ma w sobie tego, że jest strasznie surowy. Mimo to, tylko dlatego, że Snape naprawdę nie rozumie o co chodzi w tej całej sprawie z karami, nie oznacza, że Harry powinien sprawiać, że poczuje się źle przez swoje braki.
- Przepraszam pana. – Pomyślał ciężko. Co mógłby powiedzieć, by profesor wierzył, że jego „kara” była skuteczna? – Hmm, naprawdę mi przykro, że ryzykowałem swoje bezpieczeństwo. Nauczyłem się czegoś, naprawdę. – Popatrzył na profesora z niepokojem. Czy to działa? Naprawdę nie miał na myśli sprawić, by profesor Snape czuł się niedowartościowany.
Snape spojrzał na bachora badawczo. To mu się bardziej podoba. Wyglądał teraz na niespokojnego i przygryzał nerwowo wargę. Oczywiście wybuch Snape’a przestraszył małą zmorę. Jego krewni prawdopodobnie sporo na niego krzyczeli.
Snape poruszył się niespokojnie w nieznanym uczuciu poczucia winy zakorzenionym w piersi. Harry był o wiele bardziej kruchy niż przeciętny okropny uczeń Hogwartu. Musiał pamiętać, by nie być swoim zwykłym złośliwym sobą, w razie gdyby bachor pamiętał o tych wyrodnych mugolach.
- Cieszę się słysząc to, panie Potter – powiedział, a jego głos wiąż był surowy, ale bardziej cichy. – Twoje dobro jest zbyt ważne, by traktować je niedbale lub wystawiać cię na niepotrzebne ryzyko. Nie będę rozluźniać swojego stanowiska w tej sprawie, więc jeśli nie chcesz spędzić więcej popołudni na pisaniu linijek, esejów i dbaniu o obolały tyłek, proponuję wykazać większą ostrożność w swoich codziennych działaniach.
Zajęło Harry’emu kilka chwil, by rozwikłać wszystkie wielkie słowa, ale gdy to zrobił, jego twarz pojaśniała w promiennym uśmiechu. Profesor Snape właśnie powiedział, że Harry się liczy! Powiedział, że zdrowie i bezpieczeństwo Harry’ego są ważne. Że Harry nie może po prostu robić głupiej rzeczy, która może go zranić, bo jest ważny. To prawie tak, jakby Snape mówił, że się o niego troszczy. Lepsze prawie, bo wiele razy ludzie powiedzieli, że im zależy, ale nie robili nic, by to czymś poprzeć.
Ale Snape zrobił więcej. Powiedział, że jeśli Harry wystawi się na ryzyko, wtedy on, Snape, go zatrzyma. Nawet groził mu kolejnym biciem – nie żeby jego delikatne klepnięcia zostawiały Harry’ego z obolałym tyłkiem, ale widać było, że profesor Snape wierzy, że tak jest. Mimo to, jego traktowanie pokazało, jak poważny był, bo używał bicia tylko za najbardziej poważne przewinienia. Wow – to prawie tak, jakby powiedzieć, że nic nie jest ważniejsze od Harry’ego.
Harry zamrugał. Ta myśl była tak rewolucyjna, że musiał ją wypróbować.
- Proszę pana?
- Co? – Snape zmarszczył brwi. Chłopiec wciąż patrzył zaciskając usta. Co go tak bardzo przygnębiało? Groźba większej ilości klapsów? Karcenia? Czy ton Snape’a wciąż był zbyt surowy?
- Czy dałby mi pan klapsa za pyskowanie panu? – pytał Harry ostrożnie. Pyskowanie było zawsze najgorszym grzechem w domu Dursleyów. W każdym razie, dla Harry’ego. Dudley oczywiście mógł powiedzieć, co chciał i zarzucać napady złości błahostkom.
Snape zamrugał. Co za dziwne pytanie. Co Potter mógłby knuć? Posłał bachorowi jego „ponieważ oczywiście zauważyłeś, że życie jako człowiek jest trudne, zobaczymy, czy będziesz bardziej użyteczny dla społeczeństwa jako składnik do eliksirów” spojrzenie i warknął:
- Nie, panie Potter, choć zapewniam, że użyję innych metod, które sprawią, że będzie mało prawdopodobne, że zaangażujesz się w takie zachowanie więcej niż raz.
Harry pomyślał o tym. Może pyskowanie nie było tutaj tak wielką rzeczą. Słyszał, że niektóre inne dzieci – jak Ron – mówią profesorom takie rzeczy, których on nigdy by nie powiedział wujowi Vernonowi, chyba, że chciał, by jego tyłek był posiniaczony wszystkimi kolorami tęczy. Może powinien zapytać o coś innego.
- Czy uderzyłby mnie pan za uderzenie kogoś? Na przykład Draco? – Harry przypuszczał, że walcząc z członkiem Domu Snape’a, pewnie wylądowałby z najbardziej surową z możliwych kar.
Snape spojrzał na bachora badawczo. Z jednej strony zachęcał dzieciaka by raczej pomyślał nad uderzeniem kogoś, a nie by zawsze był bierną ofiarą, tak jak szkolili go Dursleyowie. Z drugiej strony, nie był zadowolony z tego znaku młodzieżowej chłopięcej agresji. I dlaczego ten mały idiota zadaje takie pytanie? Czy on rzeczywiście był na tyle głupi, by informować Snape’a o swoich planach na przyszłą psotę, choć w ten okrężny sposób?
- Nie, Potter, ale to skutkuje utratą punktów Domu i licznymi szlabanami, które otrzymałbyś odpowiednio, by wykazać głupotę twoich działań.
Harry zamrugał. Wow. Więc profesor sądzi, że uderzenie Draco jest mniejszym grzechem niż bycie w niebezpieczeństwie. To było niesamowite. Wiedział, że powinien przestać, ale czuł się zmuszany wypróbować swoje szczęście i spróbować jeszcze jedną rzecz. Z pewnością to byłoby największym z wszystkich przestępstw, przynajmniej tutaj, w szkole.
- Nie uderzyłby mnie pan za... ściąganie? – Harry ledwo wydyszał ostatnie słowo. Doszedł do wniosku, że dla nauczyciela oszustwo musi  być najgorszym grzechem. Mimo wszystko, oprócz walk i bezczelności, co jeszcze robili uczniowie, by bez słów wywołać u nauczyciela wściekłość?
Mały potwór! Co on knuje? Snape wyciągnął rękę i, chwytając go za ramię, pociągnął go do siebie.
- Potter – powiedział, piorunując bachora wzrokiem, - oszukiwanie w Hogwarcie jest jednym z niewielu działań, które są rozpatrywane przez samego profesora Dumbledore’a. Czy naprawdę chcesz go zdenerwować? – Harry zbladł i gwałtownie potrząsnął głową. – Dobrze. – Snape przerwał. – Ale odpowiadając na twoje pytanie, nie. Nie dałbym ci za to klapsa. Powiedziałem ci już kilkukrotnie, że dostaniesz klapsa tylko za naruszenie moich dwóch najważniejszych zasad. – Skrzywił się groźnie. – Czy musisz przepisać to oświadczenie kilkaset razy, by weszło go twojej tępej głowy?
- Nie, proszę pana! – powiedział szybko Harry. Jego palce były już obolałe od trzymania pióra przez te 200 linijek, a miał jeszcze 500 kolejnych do napisania. Ale mimo ostrzeżenia Snape’a, nie mógł powstrzymać wzrastającego w nim oszałamiającego szczęścia. Miał rację, choćby mogłoby się to wydawać niesamowite. Snape w rzeczywistości powiedział, że zdrowie i dobro Harry’ego były dla niego ważniejsze niż cokolwiek innego.
Biorąc pod uwagę, jak często Harry przypalał się przygotowując posiłki Dursleyom albo ranił się pracując w ogrodzie, było to wręcz dziwne, że Snape kładł tak duży nacisk na jego samopoczucie. Drsleyowie zawsze podkreślali, że wszystko, co ma związek z Harrym, w tym jego zdrowie, miało odległe drugie miejsce przy ich najmniejszych zachciankach. Nie przysparzaliby sobie kłopotów, nawet dla czegoś o kluczowym znaczeniu dla Harry’ego i przez większość swojego życia, Harry po prostu musiał przyjąć, że najbardziej banalne pragnienia Dursleyów przewyższają jego najgłębsze potrzeby. Aż do teraz.
Teraz profesor Snape postawił świat na głowie i mówił, że NAJważniejszy dla niego jest Harry. Zdrowie Harry’ego. Bezpieczeństwo Harry’ego. I był gotów poprzeć swoje słowa działaniem, włącznie z biciem – które uważał za Naprawdę Bardzo Surową Karę. Ciepłe uczucie wewnątrz Harry’ego zintensywniało. Profesor Snape bardzo wyraźnie nie miał pojęcia, jak dawać dziecku klapsa. Ale fakt, że był gotów spróbować, by upewnić się, że Harry zrozumiał, jak poważny był Snape odnośnie jego bezpieczeństwa, oznacza, że mężczyzna był gotów doświadczyć wielu kłopotów w imieniu Harry’ego – coś, czego nikt inny nigdy nie zrobił, od kiedy Harry mógłby pamiętać.
Harry chciał, by było coś, co mógłby zrobić dla profesora Snape’a, by pokazać mu, jak bardzo docenia to, co profesor dla niego robi.
- Proszę pana? – powiedział nieśmiało.
- Co tym razem, Potter? – żądał Snape z irytacją. Dlaczego bachor tylko stoi, pogrążony w myślach?
I nagle mały potwór chwycił go w uścisk. Snape prawie wyciągnął różdżkę, zanim zdał sobie sprawę, że Harry go nie zaatakował. To był uścisk – zupełnie niezrozumiały, biorąc pod uwagę okoliczności. Łotr miał szlaban; miał przepisać nieco długie zdania 200 otępiająco razy; grożono mu dodatkowymi karami, złącznie z chłostą; i zostało mu to jasno określone, że Snape nie da mu luzu, pokazując mu, że nie będzie żadnego faworyzowania, gdy wpadnie w kłopoty. Szybko zniszczył wszelką nadzieję, którą mógłby mieć bachor, że jego wykroczenia zostaną pominięte.
Wreszcie wywnioskował, że Harry był wychowywany tak, że przy jakiś wybrykach szkolnych miał nadzieję, że jego opiekun obiecałby wykorzystać swój status, by puszczono mu to płazem z ostrzeżeniem. Zamiast tego Snape postawił sprawę jasno, że Harry będzie karany bardzo nieprzyjemnie nawet za drobne wykroczenia. Dlaczego, do licha, skłoniło go to do wdzięcznego uścisku?
Snape zastanawiał się, czy dzieciak nie jest jeszcze bardziej zdezorientowany niż mu się początkowo wydawało. To było oczywiste od pierwszego szlabanu, że Harry nie ma pojęcia, co stanowi odpowiednią karę, nie mówiąc już o nagrodach, ale teraz Severus zastanawiał się, czy był tak zamroczony, że brak jakiegokolwiek brutalnego bicia nie był postrzegany jako niewiarygodna pobłażliwość.
- Potter, to zupełnie wystarczy – powiedział, odczepiając szczeniaka od swojej szyi. Spojrzał groźnie na bachora, który uśmiechał się mgliście, ale jakoś jego ręce, które trzymały ramiona Pottera były znacznie łagodniejsze, niż powinny być. Miał zamiar dobrze wstrząsnąć dzieciakiem, by nie myślał, że takie ckliwe pokazywanie emocji jest mile widziane, ale zamiast tego zauważył, że klepie chude ramiona. Naprawdę! Co on robił? Tylko dlatego, że zgodził się opiekować dzieciakiem nie oznacza, że musi okazywać taką przerażającą sobie soczystość.
Czas zmienić temat.
- Potter, chodź za mną. – Odchrząknął niewygodnie i wstał. Harry truchtał obok niego, gdy Snape ruszył do swoich prywatnych kwater.
Snape całą drogę kłócił się ze sobą, ale na koniec postanowił, że to będzie miało sens mieć to z głowy tu i teraz, jeśli nie z innego powodu niż to, że nie chce, by Albus męczył go tym przy kolacji.
- Wejdź – rozkazał, otwierając drzwi do nowego pokoju Harry’ego.
Bachor – nieposłuszny tak jak zwykle – rzucił mu niepewne spojrzenie i zajrzał ostrożnie.
- Wejdź! – powtórzył Snape. Podniósł elegancko rękę, zamierzając wpędzić małego potwora do pokoju mocnym pchnięciem.
Karcące pchnięcie na wyszło zupełnie tak, jak zamierzał Snape, bo następną rzeczą, którą wiedział, był to, że bachor ujął go za rękę i trzymając ją odważył się ruszyć do przodu. Sposób, w jaki się wahał, mógłby sprawić, że ktoś pomyślałby, że żywy smok czyha w mrocznym pokoju.
- Och, na litość Merlina, Potter. – Snape zrobił krok, ciągnąc za sobą chłopca. Machnął różdżką, oświetlając ich otoczenie, a szczęka Harry’ego opadła.
Stali na środku średniej wielkości pokoju z magicznym oknem zapewniającym widok na boisko Quidditcha. Łóżko z zasłonami, gorejącymi (według Snape’a) jaskrawymi kolorami Gryffindoru, a wokół pokoju stały regały przeznaczone zarówno na podręczniki i przyjemną lekturę, nie mówiąc już o wielu zabawkach i ćwiczeniach, na których zakup nalegał Albus. Biurko w rogu – według Snape’a zbyt blisko okna; mikroskopijna uwaga bachora będzie ciągle rozpraszana – miało kilka podstawowych rzeczy, odpowiedni dla wieku zestaw piór (szczelnych, magicznie uzupełniających się i zaczarowanych, by rozpoznawać błędy ortograficzne) i stos pergaminów o różnych długościach.
Snape zauważył, że oko dzieciaka zatrzymuje się na ruchomych hipogryfach na prześcieradle i po raz kolejny wywrócił oczami na fantazję Albusa. Potter z pewnością był za stary na takie dziecinne bzdury!
- Wspaniały! – szepnął chłopak. Cóż. Najwyraźniej nie.
Oczy Harry’ego wędrowały po całym pokoju. To było jak pokój ze snu, pełen zabawek jeszcze bardziej niesamowitych niż miał Dudley. W jednym rogu stała sztaluga z farbami, coś co wyglądało jak ruchoma mini gra w Quidditcha w drugim rogu, było więcej książek niż kiedykolwiek widział poza biblioteką... Nawet coś tak prozaicznego, jak łóżko miało magiczne kotary i mógł zobaczyć przez uchylone drzwi wnętrze łazienki, która była duża i zawierała wannę oraz umywalkę i toaletę.
Ktokolwiek tutaj mieszkał był niezwykle szczęśliwy! Harry zastanawiał się, dlaczego miałby kiedykolwiek opuścić ten wspaniały pokój? Gdyby Harry miał choć w ułamku tak piękny pokój jak ten, Dursleyowie nigdy nie musieliby go zamykać; byłby zbyt zadowolony z pobytu tam, poza zasięgiem wzroku.
Harry rozejrzał się, zastanawiając, czyj jest ten pokój. Nie pomyślał, że profesor Snape miał dzieci, ale oczywiście się mylił. Harry poczuł ostre poczucie straty – czy to zazdrość? – w swojej piersi. Głupi, powiedział sobie ostro. To, że jest do ciebie dobry nie znaczy, że jesteś dla niego kimś szczególnym. Jest po prostu miły, to wszystko.
Harry zwalczył uczucie gorzkiego rozczarowania, które uważał za zarówno mu nieprzydatne i nieuczciwe wobec profesora. Wiedział aż za dobrze, jak to jest być na drugim miejscu i miał nadzieję, że raz na krótko był w centrum uwagi dorosłego. Ale to oczywiste, że nie był. I naprawdę, profesor Snape będzie dużo lepszy od Dursleyów. Czy nie był milszy dla Harry’ego niż ktokolwiek inny był? Nawet jeśli miał własne dziecko, na którym naturalnie bardziej mu zależy, to pewnie nadal będzie miły dla Harry’ego, a poza tym, Harry również miał Weasleyów.
Ohhhh, teraz Harry zrozumiał swoją wizytę u Weasleyów w nowym świetle. Oczywiście będzie wysyłany do Weasleyów, kiedy profesor Snape będzie chciał spędzić czas ze swoim prawdziwym synem. Cóż, to o wiele lepsze niż bycie odesłanym do komórki. Harry spróbował się uśmiechnąć. Widzisz? Powiedział sobie. Profesor Snape jest strasznie miły i myśli o tobie.
To była rzecz bycia sierotą. Nie można było oczekiwać, że ktoś inny cię zechcą, kiedy twoi rodzice nie żyją. Każdy inny miał tyle zajęć z własnymi dziećmi o tkwienie z kolejnym było, cóż, niewygodne. Harry miał to pojęcie wbijane od najmłodszych lat i wiedział, że powinien być wdzięczny za wszelkie małe życzliwości, które mu się przydarzyły.
I był. Naprawdę. To tylko z jakiegoś głupiego, durnego, dziecinnego powodu sądził, że profesor Snape jest... jego. I to bolało zadziwiająco mocno zdać sobie sprawę, że jest inaczej.
Zdusił zdradzieckie łzy. Nigdy by nie zrobił tego profesorowi, który był dla niego tak miły (nawet dał mu prezent w środku szlabanu!), by odgadnął, jak zarozumiały jest Harry.
- Tak, proszę pana? – starał się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Ponownie rozejrzał się po pokoju. Dlaczego tu byli? Może Snape chciał, by wyczyścił pokój? Albo chciał go ostrzec – tak jak Dursleyowie przy obu sypialniach Dudley’a, – że ten pokój jest dla niego niedostępny? Jakby był na tyle głupi, by dotknąć rzeczy kogoś innego! Dudley wyleczył go z tego, zanim skończył cztery lata.
Snape zmarszczył brwi patrząc na chłopca. Nie spodziewał się skakania z zachwytu – cóż, właściwie to tak, - ale jak na tak emocjonalnego stwora jak Potter, ta kamienna twarz obserwująca pokój była irytująca. Mały niewdzięcznik był najwyraźniej zbyt dumny, by nawet powiedzieć symboliczne „dziękuję” i wpatrywał się w pokój z wyraźnym wyrazem ostrego rozczarowania.
Tak więc, wszystkie jego wysiłki (nie wspominając już o wysiłkach skrzatów) poszły na marne, prawda? Snape przeklął się za nawet zadawanie sobie trudu, by spróbować zadowolić niewdzięcznego szczeniaka. Dlaczego w ogóle spodziewał się, że Potter okaże wdzięczność? Oczywiście dzieciak czuł, że jakikolwiek pokój w lochach jest nieodpowiedni dla Księcia Gryffindoru!
Snape zacisnął zęby, zmuszając się, by nie wywarczeć obelg, które już mógł czuć rosnące w ustach. Oni pokazują  zbyt wiele swoich emocji. Nie, lepiej odpowiedzieć na niezainteresowanie chłopaka lekko pogardliwym stosunkiem. Nigdy nie pozwoli, by ojciec dowiedział się, jaki ból spowodowały jego działania; nie chciał zacząć od nowa z synem.
Kiedy Harry odwrócił się do niego z wyczekującym spojrzeniem i pytaniem, Snape odwrócił wzrok z gniewnym grymasem.
- Co to jest, Potter? – Niech będzie przeklęty, jeśli podpowie dzieciakowi powiedzenie – oczywiście nieszczerego, – dzięki.
- Eee... Dlaczego tu jesteśmy, proszę pana?
Bezczelny chłopak! Jakby pokój był niewarty jego uwagi! Nieistotny dla niego! Dobrze, to i tak nic by nie dało.
- Pomyślałem, że może będziesz chciał zobaczyć, gdzie będziesz spać, gdy będziesz przebywać u mnie – zadrwił. – Większość cywilizowanych ludzi chce mieć jakąś wiedzę na temat ich zakwaterowania.
O nie. To bardzo zły pomysł. Harry rozejrzał się po urokliwym, zaczarowanym pokoju z czymś ściśle zbliżonym do strachu. To była jedna rzecz za wiele. Kolejną była wytykanie tego komuś. Bycie otoczonym przez te wszystkie wspaniałe rzeczy, których przenigdy nawet nie zamarzy, by dotknąć, nie mówiąc już o ich posiadaniu, byłoby o wiele gorzej, niż tkwić w małej, zakurzonej, wypełnionej pająkami komórce. Przynajmniej w komórce, Harry mógł się otoczyć cudami wyobraźni. Mogły nie być prawdziwe, ale przynajmniej były jego.
I co z właścicielem pokoju? Nie byłby zadowolony z jakiegoś intruza w swoim łóżku, może bawiącego się jego zabawkami. Nawet gdyby nie był jak Dudley, który wydawał się czuć, że jego rzeczy zostały nie do naprawienia, jeśli tylko Harry za długo patrzył na nie, było mało prawdopodobne, że chce, by ktoś inny mieszkał w jego pokoju, z jego rzeczami. A gdyby był jak Dudley... Niektóre z najgorszych kar, które otrzymał Harry, były dlatego, że Dudley twierdził, że Harry złamał, dotknął lub bawił się jego zabawkami. Nie miało znaczenia, czy Harry był w całkiem innym pokoju, gdy to się stało, jego wuj i ciotka zawsze brali słowa Dudleya za dobrą monetę.
Harry miał nadzieję, że profesor Snape może być trochę bardziej sprawiedliwy, gdyby coś takiego się tu stało – przynajmniej poczekałby, aby usłyszeć punkt widzenia Harry’ego, zanim automatycznie by go ukarał, - ale byłoby o wiele lepiej, by w pierwszej kolejności uniknąć tego problemu.
- Proszę pana – Harry przełknął ślinę. Nie chciał wydać się niewdzięczny. Niewdzięczni ludzie byli najgorsi – i często nie nudzą się przez bardzo długi czas. – Może mógłbym po prostu spać na kanapie, tak jak w nocy? Było bardzo wygodnie. Nie potrzebuję łóżka.
Snape nie mógł bachorowi uwierzyć. Czy naprawdę był tak złośliwy, że wolałby spać na kanapie, niż w łóżku, by po prostu pokazać, jak całkowicie lekceważy wysiłki Snape’a, by go zadowolić?
- A jeśli nie chcę mieć chrapiącego urwisa w swoim salonie? – warknął, ledwo powstrzymując nerwy. Tylko myśl o reakcji Albusa, gdyby w całości wyrzucił łotra ze swoich kwater uniemożliwiła mu zrobienie tego.
Och. Oczywiście. Harry poczuł się głupio. Jakby ktoś chciał sierotę w samym środku ich kwater.
- Hymm, cóż, ja naprawdę nie potrzebuję tego pokoju – powiedział, wiercąc się. – To znaczy, jeśli ma pan składzik albo sza... – Nigdy nie dokończył zdania, bo Snape chwycił go za ramiona i potrząsnął nim.
- Szafę? – zażądał profesor wściekle. – Chciałeś powiedzieć szafa? – Na przytaknięcie szeroko otwartych oczu Harry’ego, profesor potrząsnął nim ponownie. – Jak śmiesz sugerować, że jestem tak okropny, jak twoi krewni, Potter! Czy naprawdę wyobrażasz sobie, że ulokowałbym dziecko w jakimś nieużywanym schowku do materiałów czyszczących? – Snape nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz był taki zły. Nawet bliźniacy Weasley sabotujący prysznice w wieży Slitherinu, zmieniając kolor wszystkich domowników na zielony, bladło w porównaniu z tym. Ten mały bachor informował go, że woli tą mugolską komórkę od najlepszej próby Snape’a na przygotowanie mu pokoju? Takie skandaliczne lekceważenie było... kategorycznie ślizgońskie.
Harry spojrzał na profesora Snape’a w szoku. Był prawie tak samo zły, jak kiedy Harry poleciał po przypominajkę. Ale co Harry zrobił? Wszystko, co powiedział – och. Zasugerował, że komórka była wystarczająco dla niego dobra. Profesor przedstawił jasno, że Dursleyowie byli strasznymi ludźmi, ponieważ nie traktowali Harry’ego prawidłowo. Harry zasługiwał na lepsze. A jednak był tutaj, zachowując się jakby było w porządku, gdyby został wepchnięty do komórki. Dursleyowie nigdy by tak nie traktowali Dudleya, a profesor Snape powiedział, że Harry zasługuje na to, by być traktowanym przynajmniej jak Dudley. Przynajmniej.
Profesor musi myśleć, że jest okropnie głupi. Ciągle zapomina. Wciąż zachowuje się, tak jak Dursleyowie mu powiedzieli, mimo że profesor Snape musiał mu mówić milion razy, że jest inaczej. Nic dziwnego, że jest zły.
Oczywiście oznaczało to, że profesor nadal o niego dba. Och, oczywiście, nie dbał o niego tak, jak o swojego prawdziwego syna, tego, do którego należał ten wspaniały pokój, ale mimo wszystko dość mocno. Serce Harry’ego odrobinę podskoczyło. Naprawdę podobało mu się to, że profesor się tak wścieka, gdy Harry zachowuje się tak, jakby mu nie zależało. To jasno pokazywało, że Harry ma znaczenie. Dla niego. Przynajmniej trochę.
- Przepraszam – mrukną, spuszczając wzrok, by ukryć ulgę. – Po prostu nie chcę mieć kłopotów za dotykanie czegokolwiek.
Gniew Snape’a zmalał, gdy dotarły do niego te słowa.
- Co? Dlaczego miałbyś mieć kłopoty za coś takiego?
Harry wpatrywał się w podłogę i uniósł ramię wzruszając nim, zwyczajem, którego Snape już nauczył się nienawidzić.
- On może nie chcieć, bym dotykał jego rzeczy.
- Kto?
- Pana syn.
Nogi Snape’a prawie się pod nim ugięły. Co? Czy bachor ma urojenia? Ma rozdwojenie jaźni, by mówił o sobie w trzeciej osobie?
- Potter, o czym ty, na Merlina, mówisz?
Harry spojrzał na niego z zakłopotaniem.
- Pana syn. Chłopiec, do którego należy pokój. A może to pana bratanek? Po prostu myślę, że prawdopodobnie nie chciałby, żebym tu został. To znaczy, to wszystko jego rzeczy i może mu się to nie spodobać. Nie dotykałbym niczego – dodał szybko, - ale o-on mógłby pomyśleć, że dotykałem. Jak gdybym przesunął coś podczas sprzątania. I wtedy mógłby się wściec – skończył, przełykając ciężko.
Snape popatrzył na chłopca. Jak zwykle emocje Harry’ego były wypisane na jego rysach. Tęsknota, zazdrość, brak nadziei, strach, obawa... Najwyraźniej w przeszłości był oskarżony o „dotykanie czegoś” – przez mugoli, najwyraźniej, - a wynikiem tego były blizny. Prawdopodobnie w dosłownym sensie. Snape ponownie zacisnął zęby, ale teraz jego złość nie była już skierowana na chłopca stojącego przed nim, ale na cholernych mugoli, u których wizyta była bardzo spóźniona.
Na razie jednak miał kilka nieporozumień do wyjaśnienia.
- Potter. Nie mam syna, ani bratanka, ani kuzyna, ani innego rodzaju krewnego. Mam wychowanka. Ciebie – zauważył. Mimo wszystko, dzieciak był Gryfonem.
Harry spojrzał na mężczyznę w niezrozumieniu. Więc profesor był sam, jak Harry zdołał się domyślić. Ale w takim razie dlaczego był tu ten genialny pokój?
- Ten pokój – Snape kontynuował, nie zważając na poczucie winy, które kłuło go za wcześniejsze nieporozumienie, - należy do ciebie. Zrobiłem go... przy pomocy skrzatów domowych – dodał niechętnie, - dla ciebie. Nigdy nie należał do nikogo innego. Jest twój. – Powtórzył, gdy zszokowany wyraz twarzy dzieciaka zasugerował, że ma problemy z koncentracją. – To, co jest w tym pokoju należy do ciebie. Nikogo innego. Powinieneś tego dotykać.
Ale teraz chłopiec kręcił rozpaczliwie głową, a jego ręce były mocno zaciśnięte, jakby był przerażony, że zdradzą go w jakiś sposób.
- Nie, proszę pana. Nie. One nie są moje. Nawet nigdy wcześniej ich nie widziałem. Musiał się pan pomylić, sir. Może należą do któregoś z chłopców z dormitorium. Proszę pana, nigdy ich nie dotknąłem.
Świetnie. Bachor wpadał w coraz większą histerię. Zidiociały Gryfon. W najmniejszym stopniu nie potrafił dojść do wniosku i panikował na myśl o Snape’ie urządzającym jego pokój z nieświadomie skradzionych dóbr.
Snape pociągnął chłopca za sobą do łóżka i usiadł, ignorując zirytowany ryk magicznych hipogryfów. Ustawił drżącego dzieciaka między kolanami i spojrzał mu prosto w oczy.
- Potter. Powiem to powoli, więc postaraj się nadążyć – warknął, wewnętrznie wijąc się na myśl, co ma ujawnić. – Rzeczy w tym pokoju twoje. One, - przestań kręcić głową, ty głupi dzieciaku! – należą do ciebie, ponieważ kupiłem je dla ciebie.
Harry zamarł. Możliwe, że nie mógł usłyszeć poprawnie.
- Tak – kontynuował Snape. – Zrobiłem to miejsce dla ciebie i kupiłem te rzeczy dla ciebie. Chłopiec powinien mieć swoje własne rzeczy. Fakt, że twoi wyrodni krewni nie dostarczyli ci podstawowych potrzeb życiowych, takich jak jedzenie i odzież, nie mówiąc już o rzeczach odpowiednich dla rosnącego chłopaka – takich jak książki i zabawki edukacyjne mające pobudzić umysł, - w żaden sposób nie przenika mojego zachowania. Widziałeś dom Weasleyów. Widziałeś wszystkie te rzeczy, które mają ich dzieci, pomimo ich bardzo ograniczonych środków. Czy możesz sobie wyobrazić, że będę cię traktować tak źle, jak ci mugole? Jesteś moim podopiecznym, Potter. Będziesz traktowany, jak ważne, zasługujące na to dziecko, którym jesteś. Dzieci mają być skarbem, Potter. Twoje traktowanie będzie to odzwierciedlać.
Och Merlinie, gdyby Albus kiedykolwiek usłyszał, jak mówił takie mdlące bzdury, nigdy nie usłyszałby ich końca. Byłby opiekunem Hufflepuffu jeszcze pod koniec dnia, gdyby kontynuował, ale chłopak musiał to usłyszeć. Wszystkie książki tak mówiły.
Dzieciak, wręcz patrzył teraz na Snape’a, jakby był jakąś obcą istotą, mamroczącą bzdury. Snape warknął z frustracji, po czym zdecydował, że – póki nie ma nikogo w pobliżu, by był świadkiem tego i skoro już prześcignął Puchonów w najczystszej lepkiej emocjonalności, - równie dobrze może wziąć przykład z Molly Weasley. Posadził dzieciaka na kolana (KOLANA! O czym on myślał?) i i poklepał go niezgrabnie.
- Już dobrze, Potter. Zasługujesz na te rzeczy. Zasługujesz, by być dobrze traktowanym. Jesteś dobrym chłopcem... – Nie mógł powstrzymać grymasu, gdy powiedział ostatnie słowa – były tak obce jego naturze, - ale nadal zmuszał się, by je wypowiadać.
W uszach Harry’ego huczało, gdy próbował przetworzyć całkowicie niemożliwe zdania, które właśnie wyszły z ust Snape’a. Wszystkie te rzeczy były dla niego? Profesor wyszedł i kupił je dla niego? Z własnych pieniędzy? Ale dlaczego profesor miałby to robić? Zrobił już tak wiele dla Harry’ego! Dlaczego miałby spędzać dużo więcej czasu, wysiłku i pieniędzy dla niego?
- A-a-ale dlaczego? – w końcu udało się Harry’emu wyjąkać.
- Potter! Czy ty nie słuchałeś? – upomniał go Snape, zacieśniając uścisk wokół chudych ramion chłopca. Dobrze – miał powód, by go skarcić. Tak było mu o wiele lepiej. – Mówiłem ci. Jesteś teraz moim podopiecznym. Moim obowiązkiem jest zapewnienie ci tego, co młody czarodziej potrzebuje.
- A-ale to wszystko? – pisnął Harry, ogarniając rękę ogromny, wspaniały, magiczny (dosłownie) pokój. – Ja n-nie potrzebuję tego wszystkiego.
Snape skrzywił się jeszcze bardziej gwałtownie.
- Oczywiście, że potrzebujesz, śmieszny dzieciaku. Tylko dlatego, że byłeś traktowany, jak nielegalny skrzat domowy przez większość swojego życia, nie jest to powód, by ten stan rzeczy kontynuować. Czy możesz sobie wyobrazić, że ja będę się zachowywał jak ci okropni mugole? Zasługujesz i masz prawo do takich rzeczy, jakie mają inne czarodziejskie dzieci, a moim obowiązkiem jest dopilnowanie, że je masz.
Harry spuścił wzrok.
- Ale dał mi pan już tatę – wyszeptał, jedną ręką bawiąc się rękawem Snape’a. – Nie ma potrzeby, by dawał mi pan cokolwiek więcej.
Zajęło chwilę zanim słowa Harry’ego dotarły do jego świadomości, a kiedy to się stało, natychmiast po nich nastąpił huk tak głośny, że Snape zastanawiał się, czy ktoś nie użył sieci Fiuu. Tylko dziwne, ściskające uczucie w jego klatce piersiowej powiedziało mu, że hałas dochodził z jego wnętrza.
Czy to bezczelne, niezbadane, nieprzewidywalne dziecko po prostu to powiedziało? Czy on naprawdę mówił o Snape’ie jako o ojcu, jego ojcu? Snape zastanawiał się, czy latające świnie, które na pewno zalęgły się w Hogwarcie, będą zakłócały ćwiczenia Quidditcha.
Spróbował coś powiedzieć i uznał za konieczność najpierw oczyścić gardło.
- Eee, tak, cóż. – Co miałby odpowiedzieć na takie śmieszne, niepoprawne stwierdzenie? – Cóż, hymm, tak.
Musiał to wyjaśnić raz na zawsze. Nie mógł pozwolić bachorowi biegać wokół Hogwartu i rozgłaszać takie śmieszne pomysły. Jedno to – niechętnie! – służyć bachorowi jako tymczasowy opiekun, póki Albus się w końcu nie opamięta i zastąpi go kimś odpowiednim, a co innego, zwłaszcza jeśli chodzi o szczeniaka jego nemezis, wyobrazić go sobie w jakiejś ojcowskiej roli. Mógłby sobie tylko wyobrazić wycie niedowierzania i drwin, z którymi takie stwierdzenie by się przywitało. I to byłaby tylko reakcja kadry nauczycielskiej.
Nie, lepiej naprościć małą zmorę, raz na zawsze. Postawić jasno, że żaden szanujący się Snape nigdy by się nie połączył z urwisem, nie mówiąc o Potterze. Tylko dlatego, że być może obiecał opiekować się dzieciakiem, nie znaczy, że chciał mieć do czynienia z czymś poza jego dobrobytem materialnym. Nawet Dursleyowie tak robili – mniej lub bardziej. Cóż, prawdę powiedziawszy, raczej mniej.
Otworzył usta, by raz na zawsze powiedzieć bachorowi, żeby nigdy nie używał ponownie tego określenia. Był wychowankiem Snape’a tylko na zlecenie dyrektora. Snape będzie się nim opiekować, ponieważ jest to obowiązek mężczyzny, nic więcej. Ale zanim mógł to zrobić, Harry spojrzał w górę i został zahipnotyzowany przez delikatne obrysowywanie jego rękawa, a oczy Lily znów przygwoździły jego duszę.
W zakamarkach umysłu, słabo zauważył, że – ku jego zaskoczeniu, - Harry nie był niepewny lub zmartwiony. W jego oczach odbijało się ciche zadowolenie i spokój. Jakby, cokolwiek miałoby się dziać na świecie, on znalazł swoje bezpieczne miejsce. Był nieśmiały, ale nie przestraszony.
Snape ponownie odchrząknął.
- Brzmisz jak naiwniak, Potter. Będąc w, hymm, tego typu pozycji, sprawia, że to bardziej prawdopodobne, że zapewnię ci te rzeczy. Jednak, jeśli nie podoba ci się pokój lub zabawki, to...
- Nie! – jęknął Harry. – Nie! Są genialne! Uwielbiam je!
Snape prychnął z dezaprobatą.
- No cóż, skoro już podziękowałeś, naturalnie przypuszczam...
I po raz kolejny chłopak rzucił się na profesora, wystarczająco mocno, by wyrwać westchnięcie z ciała mężczyzny.
- Dziękuję dziękuję dziękuję – wyszeptał w pierś Snape’a, ściskając go tak mocno, jak tylko mógł.
Wyborny ból w jego klatce oczywiście był spowodowany przez Pottera przyciskającego swoją spiczastą czaszkę do jego mostka, powiedział do siebie Snape.
- Tak, cóż, lepiej będzie bez tych śmiesznych łez, Potter.  Nie mam zamiaru pozwolić, by kolejna z moich szat została zepsuta przez twój brak umiejętności użycia chusteczek. – Rozbrzmiał podejrzany dźwięk pociągania nosem i Snape stłumił westchnięcie. – Masz dwadzieścia minut zanim zacznie się kolacja. Proponuję użyć tego czasu, by pozwiedzać pokój, choć jeśli nalegasz, możesz zamiast tego spędzić go płacząc bezradnie w moje ramię.
- Nie płaczę bezradnie! – odparł Harry z oburzeniem, cofając się i patrząc na profesora podejrzanie błyszczącym wzrokiem.
Snape uniósł brew.
- Oczywiście, że nie – zgodził się szyderczo. Podniósł chłopca z kolan i posadził go na łóżku. – Zawołam cię, gdy nadejdzie czas, by iść do Wielkiej Sali.
Zostawił chłopca z jego poszukiwaniami – miał nadzieję, że mały idiota będzie w stanie zmusić się dotknąć rzeczy z jego pokoju, jeśli przez chwilę będzie niezauważony – i aby być uczciwym, nie był pewny, czy mógłby znieść dłuższe pozostanie w pokoju. Dumbledore niewątpliwie pozostałby w tyle, demonstrując każdą grę i zabawkę, ale Snape dostrzegł, że to dla niego niespodziewanie trudny moment, by zachować swoją chłodną postawę. Za każdym razem, gdy bachor reagował szokiem na najbardziej prozaiczne grzeczności, Snapem zawładało prawie niekontrolowane pragnienie, by aportować się do Dursleyów i pokazać im kilka firmowych sztuczek śmierciożerców. Zastanawiał się, czy mógłby na kilka godzin pożyczyć Bellatrix Lestrange z Azkabanu, a może dementora lub dwa...
Harry rozejrzał się po pokoju – jego pokoju, poprawił się szybko – i wszędzie, gdzie spojrzał, widział nowe cuda do odkrycia. Pogładził prześcieradło, na którym siedział, a Hipogryf na pościeli zaskrzeczał i zatrzepotał skrzydłami na powitanie. Dudley nie miał prześcieradła jak to. Nigdy nawet nie widział takiego prześcieradła. Jego pokój też nie był tak duży. Nawet jeśli umieściłbyś jego dwie sypialnie razem, ten pokój – pokój Harry’ego – nadal był większy. I zabawki Dudleya nic nie robiły. Zabawki Harry’ego (ZABAWKI HARRY’EGO!) robiły różne rodzaje niesamowitych rzeczy. Wiedział, że powinien przejść się i pooglądać te różne zabawki i rzeczy, ale mimo to, wszystkim, co chciał robić, to siedzieć i się gapić.
Miał pokój. Prawdziwy pokój, w którym wszystko było tylko jego. I był wypełniony – praktycznie po brzegi! – zabawkami, książkami i różnego rodzaju cudownymi rzeczami. Ale najlepsza część, część, która sprawiła, że Harry był tak szczęśliwy, że to aż bolało, to dziwny, cudowny sposób w jaki profesor Snape to zrobił. Dla niego. Stworzył pokój u kupił te wszystkie rzeczy Tylko Dla Harry’ego.
Harry rozejrzał się po pokoju, a jego oczy nie widziały przedmiotów, zobaczyły Miłość. Rzeczowe, konkretne przykłady miłości, życzliwości i troski. Harry, nieco zdyszany, pomyślał, że jego serce mogłoby wybuchnąć, gdyby był jeszcze bardziej szczęśliwy. Rzucił się na łóżku i popatrzył na baldachim i zastanawiał się, czy jakikolwiek inny chłopak w całej historii świata był kiedykolwiek tak szczęśliwy.
I to tak Snape znalazł go dwadzieścia minut później, leżącego na wznak na łóżku z dziwnym, błogim wyrazem twarzy.
- Potter! – skarcił go Snape, wyciągając go z łóżka i dając mu klapsa (nie uderzenie) w tyłek. Po tym całym wcześniejszym sentymentialiźmie, lepiej wysłać wyraźne sygnały, że Harry nie powinien od niego oczekiwać serduszek, kwiatków i przytulasów. – Nie wolno leżeć na łóżku z założonymi butami, bezmyślny dzieciaku. Nie jesteś gotowy? Umyłeś twarz i ręce? Czy nie mówiłem ci, że to już czas na kolację? – Dzieciak musiał się potknąć, gdy wstawał, bo nagle owinął ramiona wokół talii Snape’a i zawisł na nim. Zdradzieckie ręce Snape’a nawet lekko go przycisnęły, gdy odsunął bachora i ustawił go mocno w pozycji pionowej.
Harry przytulił Snape’a, gdy mężczyzna pomagał mu wstać i był zachwycony, gdy w zamian dostał krótki uścisk. Było miło mieć dorosłego, którego ręce podnosiły cię z figlarnym klapsem w tyłek. Przed Hogwartem, Harry nigdy nie miał dorosłego, który kładłby na nim ręce w inny sposób niż w gniewie i stwierdził, że naprawdę lubi czuły dotyk profesora. Nie był tak miękki jak pani Weasley, ani pani Pomfrey, pomyślał, że był bardziej... męski. Nie był na tyle mocny, by być brutalnym, ale nie był też dziecięcy czy dziewczęcy. Harry uśmiechnął się szeroko. Była tak, jak powinien przytulać tata. Nie zbyt łagodnie, nie zbyt szorstko – idealnie.
I teraz profesor prowadził go w stronę łazienki, nakazując mu umyć się, upewniając się, że Harry będzie świeży i czysty, zanim wyjdą. Było miło mieć kogoś, kto opiekuje się nim w taki sposób, upewniając się, że się nie skompromituje, gwarantując, że dotrze na posiłek na czas... Harry westchnął szczęśliwy.
Snape przewrócił oczami na dramatyczne odgłosy dzieciaka. Och, na litość Merlina. Wszystkie te westchnienia i lamenty, tylko dlatego, że kazał bachorowi umyć się na obiad. Co za melodramatyczny potwór.
- Szybciej – warknął. Chłopiec był za chudy. Powinien jeść do syta podczas posiłków, ale biorąc pod uwagę apetyty jego domowników, jeśli dzieciak nie dostanie się do stołu na czas, będzie szczęśliwy, jeśli Longbottom i reszta tej bandy zostawią mu chociaż okruszki. – Jeśli będziesz marudził, będziesz musiał przyjąć kolejny eliksir odżywczy – zagroził ponuro.
Harry wysuszył twarz i ręce i wybiegł. To takie miłe ze strony profesora, że myśli o takich rzeczach jak eliksir odżywczy, nie mówiąc już o ważeniu go dla niego. Może... może gdyby zapytał bardzo ładnie, po skończeniu wszystkich karnych linijek i esejów, profesor pozwoli mu pomóc przygotować je?
- Chodź – Snape pociągnął Harry’ego, podążającego za nim, gdy szedł w stronę Wielkiej Sali. Harry zauważył, że gdy szli przez lochy, kilku Ślizgonów patrzyło i szeptało, i uśmiechnął się machając ręką. Mimo wszystko, powinien dogadywać się z członkami domu profesora. Co dziwne, jego przyjazne powitanie wydawało się wywołać jeszcze bardziej zaciekłe szepty.
Gdy szli przez główne korytarze, to Gryfoni obserwowali i szeptali. Harry’emu to nie przeszkadzało. Był przyzwyczajony do szeptów – Dudley zawsze upewniał się, że wszystkie inne dzieci w szkole myślały, że jest dziwny i głupi. Miło było, że ludzie szeptali o nim z dobrych powodów, takich jak posiadanie nowego opiekuna. Zauważył, że niezbyt wielu profesorów ma dzieci w szkole, także będzie w centrum uwagi przez jakiś czas, ale to mu nie przeszkadzało. Jak wtedy, gdy profesor skarcił go za narażanie się na niebezpieczeństwo – to było w porządku, że nie-do-końca-dobre rzeczy się dzieją (jak bura lub szepty) tak długo, jak powody do tego są dobre (jak to, że komuś zależy lub bycie prawie-adoptowanym).
- Idź dołączyć do swojego Domu i pamiętaj, by zjeść pełnowartościowy posiłek – nakazał Snape, gdy weszli do Sali.
Harry skinął głową i podbiegł przyłączyć się do swoich kolegów z Domu.
- Hej, Harry – zatrzymał go Oliver Wood. Harry zauważył, ze Oliver porusza się o wiele łatwiej od kiedy opuścił salę Snape’a. – Czy wszystko w porządku?
- Jest okej – zapewnił starszego chłopaka. – A ty? Pani Pomfrey dała ci jakieś eliksiry?
Wood westchnął ciężko.
- Tak i pomogła mi też z esejem, ale najpierw otrzymałem od niej niezłą burę. Naprawdę mi przykro, że zostawiłem cię tak obolałego, Harry.
- Nie było tak źle – uspokoił go pospiesznie Harry. Nie chciał, by kapitan drużyny myślał, że jest beksą!
Oliver posłał mu wątpliwe spojrzenie.
- Dobrze, No, w każdym razie, od teraz będziemy zaczynać i kończyć nasze ćwiczenia i mecze rozciąganiem. Upewnij się, że twój... hymm, to jest, mógłbyś się upewnić, że profesor Snape się o tym dowie?
- Jasne – zgodził się Harry. Usiadł obok Olivera i kilku innych członów drużyny i szybko został wciągnięty w głośną dyskusję na temat świetnych momentów w Quidditchu.
Przy stole nauczycielskim, Snape obserwował, jak nieposłuszny bachor całkowicie ignoruje warzywa na rzecz mięsa i ziemniaków. Co gorsza, najadł się słodkimi bułeczkami i sokiem dyniowym, czekając na pojawienie się dania głównego. Posłał mu gniewne spojrzenie, tak palące, że Gryfoni po obu jego stronach poczuli to i się wzdrygnęli. Katie Bell szybko trąciła Pottera i szepnęła mu coś do ucha. Mały potwór zaczął szybko zerkać na stół nauczycielski, po czym zarumienił się gwałtownie. Chwilę później nabierał na talerz warzywa, ku mocnemu rozbawieniu Katie i Olivera.
- Hymm. Widzę, że nawyki żywieniowe Harry’ego przechodzą dramatyczną zmianę – szepnęła mu do ucha McGonagall. – Czy to twój wpływ, Severusie?
Posłał jej wyniosłe spojrzenie.
- Jako jego Opiekuna Domu, spodziewałem się, że wywrzesz na niego swój wpływ i wyjaśnisz, że czekoladowe żaby nie są właściwą formą żywienia.
Westchnęła.
- Och, Severusie, on jadł tak niewiele smakołyków w swoim życiu. Z pewnością żaba lub dwie...
Zignorował ją. Typowy cholerny Gryfon. Tak jak powiedział Albusowi – zbytnio koncentrują się na tragicznej przeszłości chłopca, aby pomóc mu zbudować silną i zdrową przyszłość. Cóż, nawet jeśli miałby być Wrednym Nietoperzem, to niech tak będzie, ale Potter nie wyrośnie na Chłopca, Który Przeżył, By Ignorować Zielone Warzywa, jeśli tylko ma coś do powiedzenia na ten temat.
Kiedy pojawił się budyń Harry szlachetnie zignorował go... po tym, jak rzucił pełne nadziei spojrzenie na stół nauczycielski. To, co wyczytał z twarzy Snape’a było wystarczające, by go przekonać, by nawet nie próbował kraść odrobiny.
Oliver zauważył tą wymianę spojrzeń.
- Powiedział ci, że masz zakaz na budyń? – szepnął do Harry’ego.
Harry kiwnął głową.
- Chcesz, żebym postarał się podać ci trochę pod stołem?
- Lepiej nie. – Harry potrząsnął głową, przypominając sobie groźbę profesora, że załatwi skrzata domowego, by go karmił. Wciąż nie był pewny, co to jest skrzat domowy, ale uznał, że jakiekolwiek karmienie łyżeczką w Wielkiej Sali zawstydzałoby go bardziej niż w najśmielszych wyobrażeniach.
Oliver spojrzał na stół nauczycielski i zadrżał.
- Tak, chyba lepiej nie ryzykować. – Rozejrzał się po stole. – Zakład, że nie miałby nic przeciwko, gdybyś wziął jakiś owoc – powiedział, wskazując na miseczki owoców, które przecinały długi stół.
Harry przygryzł wargę.
- Naprawdę?
- Tak, są praktycznie jak warzywa.
Harry przypomniał sobie, jak profesor dawał mu jabłko na wcześniejszą przekąskę, po konfiskacie czekoladowej żaby. Wyciągnął ostrożnie rękę w stronę owoców, uważnie spoglądając na stół nauczycielski. Na znak profesora, uspokoił się i wziął banana oraz kilka winogron.
- Dziękuję! – zwrócił się do Wooda.
- Nie martw się, dzieciaku – uśmiechnął się starszy chłopak. – Muszę utrzymać naszego Szukającego w szczytowej formie.
Po kolacji Harry wrócił do dormitorium z Nevillem, Deanem i Seamusem – starsi uczniowie odchodzili do nauki. Kiedy dotarli do portretu, zostali zatrzymani przez McGonagall.
- Panie Potter – zawołała, - profesor Snape poprosił mnie, by przypomnieć ci, żebyś zgłosił się do jego biura jutro rano na 10. – Spojrzała na niego uważnie. – To nie jest oznaczone jako szlaban w mojej dokumentacji, panie Potter, więc nie musisz w tym uczestniczyć, jeśli nie chcesz... Czy mam porozmawiać z profesorem Snapem o zwolnieniu cię ze spotkania czy wszystko w porządku?
Uśmiechnął się do niej.
- Jest w porządku, pani profesor. Hej, Neville – może też chcesz przyjść?
Longbottom zakrztusił się i zbladł.
- Co? Dlaczego?
- Możesz zobaczyć mój pokój – jest genialny – i mam zamiar poprosić profesora Snape’a, bym mógł z nim warzyć. Może, jak przyjdziesz to dostaniesz kilka wskazówek, które pomogą ci na zajęciach.
McGonagall wpatrywała się w niego z otwartymi ustami.
- Ty... co... ale... Severus... eee?
Wpatrywała się w chłopców, gdy przechodzili przez portret, a Harry wciąż entuzjastycznie próbował przekonać Neville’a. Zaczęła rozmowę czując się zaniepokojona, jak Harry radzi sobie z Severusem. Ale teraz, obserwując zachowanie Harry’ego, zauważyła, że bardziej ją martwi, jak ta nowa sytuacja wpłynie na Snape’a. Biedny Severus! Podejrzewała, że nie ma pojęcia, w co się wpakował...

CDN...

Na razie to mój ulubiony rozdział, choć ten, który teraz tłumaczę pobija wszystko <3 Nie będę spojlerować, więc nie piszę nic więcej :D 
Kolejne rozdziały, mam nadzieję, będą pisane już lepszym stylem, bo poprzednie były moimi pierwszymi próbami tłumaczenia, więc nie wszędzie są udane ;)

niedziela, 14 lutego 2016

NDH - Rozdział 9

Severus jęknął w mękach, tęskniąc za błogosławieństwem ucieczki w śmierć. Nie mógł uwierzyć, że był na tyle głupi, by być złapanym w takim stylu. Powinien wiedzieć lepiej. Wiedział lepiej. Ale był jakoś rozproszony, uśpiono jego czujność i oto był efekt.
Severus przeżył tortury od ojca, jego współlokatorów, Huncwotów i Voldemorta. Cierpiał pod Cruciatusem więcej razy niż chciałby pamiętać, nie mówiąc już o mniejszych – ale wciąż potwornych – ciemnych przekleństwach, upokarzających i bolesnych urokach i, oczywiście, ulubionych metodach siłowych mugoli. Prawdopodobnie musiał znieść więcej kar niż jakikolwiek inny czarodziej (z wyjątkiem tych, którzy byli zadowoleni z tego typu rzeczy), a jego tolerancja na ból była niezwykle duża. Ale nie wystarczająco duża. Nie w tym.
Przełknął szept cierpienia. Nie będzie błagał. Nie będzie głośno krzyczeć. Nie da swojemu dręczycielowi tej satysfakcji. Nawet, gdy wił się pod różdżką Voldemorta, nie krzyczał o litość i teraz nie zacznie. Na pewno wkrótce straci przytomność...
Jedyna rzecz, która pozostawała z nim teraz była chęć zemsty. To było to, co trzymało go przy życiu, co uniemożliwiało mu aktywne dążenie do uwolnienia dzięki samobójstwu. To wszystko była wina tego nędznego bachora Pottera, i nawet jeśli będzie to ostatnia rzecz, którą zrobił na ziemi, Severus obiecał precyzyjną, krwawą zemstę na małym diable.
Widział, że jego oprawca zbliża się z podekscytowanym błyskiem w oczach, i modlił się o wybawienie. Proszę, proszę, już więcej nie. Proszę... o świstoklik. Ogromny tętniak. Powrót Czarnego Pana. Cokolwiek, co uratowałoby mnie od tej agonii.
- Severusie! – zawołał radośnie Albus Dumbledore. – Popatrz! Mają tutaj Szachy Carodziejów, tylko że z Quidditchem! Harry to pokocha! Chcesz mu to dać na próbę?
Severus wciąż nie mógł uwierzyć, że nie był na tyle sprytny, by skłamać, gdy dyrektor zauważył go wychodzącego rano z zamku i zapytał, dokąd idzie. Powinien był wiedzieć, że Dumbledore będzie nalegać na towarzyszenie mu w wyprawie na zakupy, by urządzić nowy pokój Harry’ego i powinien się spodziewać, że szalony stary głupiec zmieni coś, co powinno być krótką, sprawną misją w niekończące się, piekielne godziny.
Żaden sklep nie został pominięty. To, dlaczego Dumbledore uważał, że powinny skontrolować naczynia kuchenne całkowicie umknęło Snape’owi. Czy on wyobrażał sobie, że Potter ma zamiar wziąć udział w 83-im Corocznym Super(naturalnym) Konkursie Pieczenia Słodkości? Prawdę mówiąc, spędzili około godzinę w cholernym sklepie z pościelami, zastanawiając się, czy Harry wolałby poruszające się smoki czy hipogryfy na swoim prześcieradle. Albo raczej, Albus dyskutował o pościeli, a Severus debatował o stłuczeniu się pałką do nieprzytomności. A po tym, jak stuknięty starzec w końcu zdecydował się na hipogryfy, zaczęli wszystko od nowa o kolorze zasłon. Severus zaznaczył – z ostatnim wątkiem jego samokontroli, - że mieszka w lochach. Pozbawionych okien lochach, ale to tylko odciągnęło Albusa od zasłon do dywanu.
Przy Magicznym Warsztacie Dla Ciała, Snape na początku pomyślał, że mógłby w nim kupić jakąś czarodziejską pornografię i miał już dyskutować z Albusem, że Harry może i jest dorastającym chłopcem z naturalną, zdrową ciekawością, to Snape nie zamierzał zachęcać do tego typu rzeczy. Ale wtedy uświadomił sobie – ku jego nieskończenie większemu przerażeniu, - że jest to rodzaj wymyślnego sklepu kosmetycznego, w którym każdy szanujący się mężczyzna, czarodziej lub mugol, powinien spalić się ze wstydu. Pomiędzy tym, co wydawało się być milionem różnych mydeł, płynów, szamponów, kremów, proszków i kosmetyków (nie wspominając bez celu o obscenicznie wyglądających gadżetach, o których funkcjach Severus nie chciał myśleć), Albus zaczął długi dialog z czarownicą za ladą. Severus ukrył się najlepiej jak mógł wśród walającego się, aromatycznego towaru – sklep Ollivandera wyglądał przy tym na pusty – i miał nadzieję na atak śmierciożerców.
Podczas gdy Severus znosił ciekawskie spojrzenia innych klientów (wszystkie to kobiety, oczywiście), Albus omawiał właściwą pielęgnację skóry dla młodych nastolatków z większym zaangażowaniem niż zwykle miał na spotkaniach Wizengamotu. Po tym, jak dyrektor kupił całą torbę produktów, które według wiedźmy należało, by zagwarantować Harry’emu bezpryszczowe dojrzewanie, Severus ruszył prosto do drzwi, tylko po to, by być z powrotem przyciągnięty przez magię Albusa.
Upokorzony bardziej niż słowami – to zaklęcie było używane przez matki na niesfornych maluchach! – Snape otworzył usta, aby tylko powiedzieć dyrektorowi to, co myśli o jego zachowaniu, ale był w zbyt wielkim szoku, by znaleźć odpowiednie słowa przez świadomość, że Albus i wiedźma dyskutują teraz o pielęgnacji włosów. Konkretnie, o pielęgnacji jego włosów. Wszystkie jego protesty, krzyki, argumenty i kipienie ze złości zostały beztrosko zignorowane i został zatrzymany przy kasie – pod groźbą zaklęcia przylepca, - gdy jego skóra głowy i włosy były starannie badane. Ku jego ogromnej konsternacji kilka klientek dołączyło do powstałej dyskusji, oferując własne środki i porady, a minęło dobre dwadzieścia minut zanim wreszcie pozwolono mu uciec, z jeszcze większą torbę zakupów niż tą, przeznaczoną dla Harry’ego.
Jego popołudnie poszło jak z górki. W sklepie z ubraniami, naprawdę zagroził Dumbledore’owi Avadą, jeśli nie przestanie wybierać najbardziej ekstremalnych przykładów jaskrawych ubrań. W księgarni, zapobiec Albusowi zakupienia Harry’emu prywatnej biblioteki równej łącznej ilości woluminów Snape’a i Dumbledore’a, mogło tylko przypomnienie, że pani Pince z pewnością przyjmie taki działanie jako osobistą zniewagę i wycofa się do swoich regałów ze łzami w oczach. W sklepie zoologicznym, dyrektor chciał kupić Harry’emu kompana, ale Snape zdołał go przekonać, że jest mało prawdopodobne, że Hedwiga pragnie wtargnięcia kuguchara albo psidwaka.
Ale to w sklepie z zabawkami – jak można się było spodziewać – Albus oszalał i teraz Severus szybko za nim podążał.
- Żadnych. Więcej. Zabawek. Albus – zdołał Severus wywarczeć przez zaciśnięte zęby. Stos zabawek na ladzie był bardziej odpowiedni dla nowej lokalizacji sklepu satelitarnego a nie małej sypialni z jednym czarodziejskim dzieckiem.
Twarz dyrektora zasmuciła się.
- Och, ale Severusie, mają...
- Nie. Żadnych więcej. – Widząc, że starszy czarodziej chce się kłócić, Severus odwrócił się chytrze. – Co dasz mu na Boże Narodzenie, jeśli teraz wykupisz sklep? – zapytał, odmawiając sobie wyobrażenie, jak będą wyglądać Święta z bachorem. Całe te świecidełka i ho-ho-ho-owanie i wystarczająco wakacyjnej radości sprawiały, że Snape miał mdłości przez miesiąc.
- Hymm. Masz rację – zgodził się w końcu Albus, a Snape nie marnował czasu, by wypchnąć go ze sklepu.
- Ooh... czekaj! Quidditch! – powiedział Albus, zwracając uwagę, gdy Snape starał się wywlec go za sobą od ujawnionego zamiaru.
- Podczas gdy ty byłeś zajęty wahaniem się, co do koloru materiału do wyjściowej szaty Potter’a, ja poszedłem do sklepu z rzeczami do Quidditcha – poinformował go Snape, bezdusznie ignorując rozczarowany wyraz twarzy Dumbledore’a.
- Może zapomniałeś o czymś? – zasugerował z nadzieją.
- Boże Narodzenie, Albus. To tylko kilka miesięcy – odparł Severus, nie łagodząc ciągnięcia za ramię starszego mężczyzny.
Dumbledore westchnął po czym pojaśniał.
- Nie mogę się doczekać, by zobaczyć wyraz twarzy Harry’ego, gdy...
- Nie, Albusie. Nie zamierzam przekształcać tego w wymówkę do przyjęcia niespodzianki. Nie zaproszę do moich kwater połowy Wieży Gryffindoru, nie mówiąc już o różnorodnych kretynach członkach kadry, jak Trelawny.
- Być może tylko niektórzy z najbliższych przyjaciół Harry’ego... – zaczął Albus.
- Możesz sobie wyobrazić spustoszenie jakie narobiłby Hagrid, gdyby potknął się o mój zapas eliksirów? Nie.
Dyrektor westchnął pokonany.
- Dobrze, mój chłopcze. Ale muszę wymagać, byś pokazał mi wyraz twarzy Harry’ego przez Myślodsiewnię.
- Bachor nadal odpracowuje swoją karę za incydent z lataniem – powiedział chłodno Snape. – Nie zdecydowałem jeszcze, kiedy mógłby dostać jeden lub dwa małe przedmioty.
Dumbledore westchnął.
- Nie powinieneś być tak surowy, Severusie. Czy to nie ty podkreślałeś znaczenie pozytywnego motywowania?
Snape posłał mu gniewne spojrzenie.
- Jeśli nie podoba ci się to, co robię, nie należało mnie do tego zmuszać. Chciałbym przypomnieć ci, że to nie był mój pomysł. – To było bardzo satysfakcjonujące, zobaczyć, jak Albus łagodnie kiwa głową, choć to uczucie trwało tylko do kolejnych słów Albusa.
- To prawda, mój chłopcze. Więc jest to jeszcze bardziej satysfakcjonujące zobaczyć, że przyjmujesz to z takim poświęceniem. Pojmuję Molly i Artura, że byli pod wrażeniem twojego radzenia sobie z Harrym przy kolacji ostatniego wieczora. Powiedzieli, że byłeś dość naturalny – uśmiechnął się Albus.
Severus zazgrzytał zębami. Cholerni, zbyt gadatliwi Gryfoni!
Udało mu się odegrać na Albusie odmawiając jego pomocy w zorganizowaniu nowego pokoju Harry’ego, choć z perspektywy czasu wolałby dyrektora szkoły niż mieć do czynienia ze skrzatami. Kiedy dowiedziały się, że pokój jest przeznaczony dla Mistrza Harry’ego Pottera Sir, te małe stworzenia oszalały z podniecenia i wpadły z rozpędu w istnienie, rzucając się po pokoju i przygotowując go dla jego nowego właściciela. Snape musiał interweniować niezliczonymi argumentami pośród bardzo nerwowych małych stworzeń i cały jego ślizgoński spryt pochłonęło zapobieganie realizowania ich masowych automatycznych kar, gdy po wszystkim zdecydował, że meble będą wyglądać lepiej po drugiej stronie pokoju. Zanim pokój pozyskał ich jednomyślną satysfakcję, był przekonany, że byłoby zdecydowanie łatwiej zrobić to samemu w mugolski sposób.
Kiedy obudził chłopca tego ranka, którego spał na kanapie Snape’a, Harry był na przemian zakłopotany i zachwycony, że pozwolono mu spać w prywatnych kwaterach profesora.
- Hymm, dziękuję panu za pozwolenie mi spać tutaj – wymamrotał zaróżowiony. Oparł się na brwi i przetarł oczy. Wow – profesor pozwolił mu spać na jego porządnej kanapie i w ogóle!
- Tak, cóż, było bardzo późno i miałem lepsze rzeczy do roboty niż przejść całą drogę z powrotem do Wieży – prychnął Snape. Pociągnął chłopca w górę za jego ucho, w razie gdyby bachor pomyślał, że zmiękł. – Idź się umyć i ubrać albo nie zdążysz na śniadanie – zagroził złowrogo, choć nie miał zamiaru wypuścić zbyt chudego bachora bez pełnego, pożywnego posiłku w żołądku. – Skrzaty czekają, by go podesłać.
- W porządku – zapewnił Harry profesora, nawet gdy posłusznie ruszył korytarzem do łazienki. Nie chciał, by miał jakieś problemy z jego powodu. – Mogę po prostu wziąć słodką bułkę i zjeść ją w drodze do klasy... eep! – Urwał, gdy silne palce profesora zamknęły się ponownie na jego uchu i odwróciły twarzą w twarz z mężczyzną.
Zamrugał zaskoczony. Uchwyt na jego uchu nie był właśnie tak bolesny, ale Harry wiedział, że lepiej się nie opierać.
- Potter, jeśli zobaczę, że napełniasz usta niezdrowymi, słodkimi smakołykami, rozkażę skrzatom by karmiły cię na posiłkach przez kolejny miesiąc – groził Snape wściekle. – Oczekuję, że będziesz jeść trzy zbilansowane posiłki dziennie oraz ograniczysz spożywanie słodyczy. Jak można się spodziewać, że dostaniesz mięśni i urośniesz ze swojej mizernej postury, jeśli nie będziesz prawidłowo jadł? Czekoladowe żaby, słodkie bułki i trzy porcje budyniu sprawią tylko, że będziesz tak szeroki jak twój wielorybi kuzyn. Czy rozumiesz?
 W zdumieniu Harry skinął głową. Jego krewni ledwo dawali mu wystarczająco jedzenia, nie mówiąc już, czy obchodziło ich, czy było pożywne, czy nie.
- Omówimy to później przy większej ilości czasu – obiecał Snape surowo. – Na razie jednak, powinieneś nabyć zwyczaju naśladowania panny Granger. Wydaje się jeść dość sensownie.
Harry zmarszczył nos.
- Ona zawsze bierze mnóstwo warzyw i zielonych rzeczy – zaprotestował. – Ona je jak dziewczyna.
- I pan Weasley, który je jak dziura bez dna, i ty, młody człowieku, jesteście na dobrej drodze posiadania wyprysków i niezdrowego dojrzewania. Teraz rób jak mówię albo będziesz żałować. – Wysłał chłopca do łazienki z gniewnym spojrzeniem. Naprawdę! Taka bezczelność – i to też tak wcześnie rano!
Harry pobiegł do łazienki i wykonał swojej poranne ablucje. Jego serce śpiewało. Merlinie, profesor Snape martwił się o niego! Nie wystarczało mu, że Harry jadł, upierał się, by Harry jadł prawidłową żywność. I był nawet skłonny nauczyć go, co jeść, by Harry urosną na zdrowego i silnego. Harry uśmiechnął się do swojego odbicia. Domyślał się, że jeśli profesor miałby coś do powiedzenia na ten temat, Harry do końca roku byłby wyższy od Rona. Byłaby to miła odmiana od bycia zawsze chucherkiem w klasie.
Usuwając róż z policzków, Harry wślizgnął się na krzesło przy stoliku w kuchni Snape’a pod surowym spojrzeniem profesora.
- Dzień’bry, sir – powiedział Harry, przypominając sobie o manierach nieco poniewcześnie.
- Dzień dobry – odpowiedział profesor. Talerz z jajkami, tostami i owocami pojawił się z trzaskiem i Harry uśmiechnął się radośnie. – Miej pewność, że skończysz swoje mleko, panie Potter, jak również tą fiolkę z suplementem diety. To naprawi niektóre z twoich... braków żywieniowych w poprzednim życiu.
Harry posłał eliksirowi wątpliwe spojrzenie, ale uznał, że to nie jest bezpieczne protestować. Przypomniał sobie, że zeszłego wieczora pan Weasley dał mu dodatkowe warzywa i stwierdził, że jest to ojcowska rzecz.
-Będziesz brał dzienną dawkę tego eliksiru – kontynuował Snape, zadowolony, że Harry jest zbyt zajęty nabieraniem widelcem jajka do ust, by zaprotestować, - aż pani Pomfrey nie poinformuje mnie, że dogoniłeś swoją grupę wiekową w kategorii wzrostu.
- To smakuje okropnie? – spytał Harry z westchnięciem.
- Niewątpliwie – Snape uśmiechnął się ironicznie, gdy chłopak jęknął. To było całkiem zabawne. Nie był nawet w jego pierwszej klasie, a już mógł dręczyć dzieciaka. – Ponieważ podejrzewam, że nie zacząłeś tyle linijek ile mi jesteś winny... – rumieniec winy Harry’ego potwierdził jego podejrzenia, - zgłosisz się do mnie po szlaban po południu, zaraz po swojej ostatniej lekcji.
- Aalleee – zaprotestował Harry. – Jest piątek!
- I masz szlaban – poinformował go Snape bezdusznie. – Chcesz również spróbować szlabanu w sobotę?
Harry naburmuszył się i dźgnął markotnie jeden z owoców.
- A właściwie, co tak porywającego masz w planach na popołudnie? – uśmiechnął się Snape szyderczo, zirytowany dąsami chłopca.
Harry wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Po prostu liczyłem, że Ron i ja moglibyśmy...
- Idiota. Czyżbyś zapomniał, że pan Weasley i jego bracia są wzywani do Nory zaraz po zajęciach?
- Oh. – Harry zastanowił się przez chwilę. Jeśli Rona nie będzie to tak naprawdę nie było wiele do robienia. Granger prawdopodobnie będzie się starała przekonać go, by się z nią uczył, a choć Dean i Seamus mogli umieścić go w swoich planach to było to tak samo prawdopodobne, że tego nie zrobili.
Naprawdę musiał popracować nad linijkami i byłoby lepiej zrobić to tutaj, gdzie mógłby uzyskać pomoc profesora odnośnie jego charakteru pisma niż w Pokoju Wspólnym, gdzie każdy mógłby zobaczyć, że został ukarany. Biorąc pod uwagę nieobecność Rona, profesor miał rację: to naprawdę był najlepszy czas, by napisać zlecone linijki, kiedy nie będzie tracił okazji do czegokolwiek innego.
Harry spojrzał na profesora. Ten tutaj mężczyzna wybrał doskonałą dla Harry’ego okazję, by odrobił swoją karę, kiedy nie będzie musiał rezygnować z innych, bardziej przyjemnych czynności, a Harry marudził. Co więcej, profesor Snape był bardzo miły na temat jego nieskończonych szybko linijek. Wielu innych nauczycieli rozgniewaliby się, gdyby nie oddał ich następnego dnia.
- Przepraszam – wymamrotał z poczuciem winy.
- Hymm. – Snape, wciąż się krzywiąc, nawet nie podniósł wzroku znad przeglądanego dziennika eliksirów, gdy łykał porannej kawy.
Harry opadł na krześle. Teraz profesor był na niego zły i to jeszcze jak. Dotknął ostatniego z jego owoców, jego apetyt nagle zniknął.
- Skończ śniadanie, ty straszny bachorze – rozkazał Snape ostro. – Wkrótce zaczynają się zajęcia. – Wyciągnął rękę i poprawił kołnierz małego potwora, ponieważ był skręcony w tył. Szczerze mówiąc, czy on nawet nie potrafił się ubrać?
Harry spojrzał z nadzieją przez grzywkę. Może profesor nie był aż tak zły, jeśli poprawiał koszulę Harry’ego?
- Powiedziałem, jedz! – Snape dał nieposłusznemu dzieciakowi trzepnięcie w bok głowy. To zdecydowanie było trzepnięcie, nie klepnięcie. I na pewno nie poczochrał dzikich włosów bachora. To nie była jego wina, że jego palce zapały się w to ptasie gniazdo*.
Harry, uspokojony, uśmiechnął się szeroko i zabrał za resztę śniadania.
- Tak, p’sze pana – wymamrotał wokół ostatniego łyka mleka.
- I nie mów z pełnymi ustami! – warknął Snape, ale nagana została niezauważona przez bachora, gdy ten ześlizgiwał się z krzesła, chwytając swoja torbę na książki i biegł do drzwi.
- Do zobaczenia po południu, profesorze! – krzyknął Harry przez ramię.
- To jest szlaban, Potter! – Krzyknął Snape ze złością. – Nie przyjęcie! – Oh, kipiał, nauczy tego małego łajdaka obawiania się jego szlabanów. Czy on zaszczebiotał szczęśliwie na pożegnanie? Gdy jest zmuszany do popołudniowej kary? Zmusi tego bachora do pisania linijek, aż jego palce nie odpadną i wtedy naprawdę sprawi, że będzie cierpiał...
Zanim zajęcia się skończyły, Snape odzyskał dobry humor poprzez doprowadzenie do łez czwórki owutemowych uczniów i przyznał Oliverowi Woodowi szlaban, co gwarantowało chłopaka błagającego o litość. Zanim skończy schylać się na kolanach, by zeskrobać rozbryzgane eliksiry warte dekady na biurkach w klasie Snape’a, plecy Wooda będą w skurczu przez parę dni. Albo przynajmniej do czasu, aż uda mu się dokuśtykać do szpitala.
Kapitan drużyny Gryffindoru przeprosił i płaszczył się, gdy Snape ostro go skrytykował, że nie pokazał Harry’emu właściwej rozgrzewki i nie uspokoił ćwiczeń przed kwalifikacjami, ale to, co naprawdę sprawiło, że jego oczy wypełniły się łzami przerażenia to groźba Snape’a, że dołączy dzieciaka do drużyny Slitherinu jeśli drużyna Gryffindoru nie podejmie właściwej opieki nad swoimi graczami. Wood trajkotał w panice i pozwolił Snape’owi, by kolejne urazy, które poniesie Harry były brane na jego własną skórę.
- Czemu, panie Wood – odpowiedział jedwabistym głosem Snape, - już to planuję zrobię.
Po wszystkich groźbach, rzeczywista kara została przyjęta przez rozedrganego Wooda z ulgą, a Snape zostawił go, szorującego, gdy Harry wszedł do pomieszczenia.
- Dobry, proszę pana – powiedział uprzejmie Harry, szybko wkładając do kieszeni szaty czekoladową żabę, którą się zajadał.
Snape chwycił jego brodę w pewnym uchwycie i wyciągnąwszy czystą białą chusteczkę, wyczyścił twarz łobuza.
- Hymm?- zapytał groźnie, pokazując bachorowi rozmazaną czekoladę, która chwilę temu ozdabiała jego oblicze.
- Eee... Są urodziny bliźniaczek Patil – wyjaśnił Harry błagalnie. – Wszystkim dawały żaby. To byłoby niegrzeczne odmówić.
- Dzisiaj żadnego deseru. – Snape wymówił to tonem nie znoszącym żadnego sprzeciwu.
Harry westchnął.
- Tak, proszę pana. Mógłbym chociaż dokończyć żabę? – spytał z nadzieją.
- Nie.
Snape wyciągnął dłoń, a Harry z żałosną miną położyła na niej w połowie jedzoną żabę. Była raczej puchata po pobycie w jego kieszeni, przyznał sam sobie. Snape przyglądał się jej z odrazą i smakołyk zniknął. Wziął Harry’ego za ramię i poprowadził go energicznie pomiędzy krzesłami do siedzenia w pierwszym rzędzie.
- Cześć, Oliver – powiedział Harry, gdy był ciągnięty obok starszego gryfona.
- Cześć, dzieciaku – Wood uśmiechnął się do niego, pochylony nad wysokim biurkiem, szorując nogi szczotką ze sztywnego włosia.
- To nie jest spotkanie towarzyskie przy herbacie, Potter – warknął Snape. – Usiądź i zacznij swoje linijki.
- Dobrze, proszę pana – powiedział Harry posłusznie, wyciągając ze swojej torby pergamin i pióro. Najpierw miał przydzielone linijki o swoich krewnych, ale byłoby łatwiej skończyć to o incydencie z lataniem, ponieważ było ich tylko 200. Uznał, że będzie lepiej, jak szybko skończy co najmniej część swojej kary i był zdeterminowany zabrać się do pracy nad 200 zadanymi linijkami.
Zaburczało mu w brzuchu i pomyślał tęsknie o żabie, zanim skoncentrował swoją uwagę na pracy przed nim. Teraz, co to było, co Snape kazał mu napisać...? Och, tak – Harry pochylił się nad swoim zadaniem.
Podskoczył ze zdumienia, gdy szklanka mleka i talerzyk z plasterkami jabłka pojawił się przed nim na biurku.
Zerkając na profesora, zauważył Snape’a patrzącego na niego.
- Zabieraj się do pracy, leniwy bachorze!
- Proszę pana! – zaprotestował z tyłu sali Wood, a Harry odwrócił się zaskoczony. – Nie powinien pan go tak nazywać!
- Pilnuj swoich spraw, pani Wood, chyba że zależy panu również na czyszczeniu krzeseł tak samo jak biurek? – zagroził Snape.
Wood schylił się z powrotem do pracy, mrucząc buntowniczo, podczas gdy Harry skubał jabłko i zastanawiał się, o co chodzi w tym całym zamieszaniu.
Skończył większość jabłka i całe mleko, w momencie kiedy Snape przywlekł obok niego krzesło.
- Jak możesz oczekiwać, że będę czytać te bazgroły? – skarcił go profesor, zerkając na kilkanaście linijek, które napisał Harry.
- Przepraszam, proszę pana – odparł Harry potulnie.
- Popatrz. Tak się właściwie trzyma pióro i... skąd ma pan tak żałosne pióro, panie Potter?
- Eee, były na wyprzedaży na Pokątnej, proszę pana...
- Oczywiście, że były przecenione, bo inaczej nikt nie byłby na tyle głupi, by zakupić rzecz tak przerażająco słabej jakości – prychnął Snape pogardliwie. – Masz. To samonapełniające się, szczelne pióro. Nie będę słuchał już twoich wymówek, że pióro jest przyczyną twojego okropnego pisma.
Harry zamierzał podkreślić, że nie miał żadnych wymówek, nie narzekał czy coś innego, ale uznał, że byłoby niegrzeczne kłócić się, podczas gdy właśnie otrzymał prezent.
- Dziękuję panu!
Snape skrzywił się okropnie.
- Przestań gadać i spróbuj ponownie. Nie, nie... trzymaj je tak.
Zanim upłynęło piętnaście minut charakter pisma Harry’ego znacznie się poprawił i Snape wrócił do swojego biurka.
- A jeśli nie będziesz miał napisanych pięćdziesiąt linijek zanim następny raz sprawdzę, Potter, przykleję cię zaklęciem do krzesła, aż do godziny policyjnej!
- Cholerny nietoperz – doszło z tyłu sali.
- Coś pan mówił, panie Wood? – mruknął Snape.
- Nie, proszę pana – odpowiedział Oliver potulnie.
- Wyprostuj się i patrz na mnie, gdy się do mnie pan zwraca, panie Wood!
Skomlenie, które wydał z siebie Oliver, gdy boleśnie wstawał wywołało uśmieszek czystej przyjemności na twarzy Snape’a. Wood jęknął żałośnie, gdy jego plecy boleśnie zaprotestowały poprzednie dwie godziny.
- Drogi, szanowny panie Wood. Chyba powinienem pozwolić ci rozciągnąć się trochę zanim kazałem ci szorować spody biurek – powiedział Snape radośnie. – Mięśnie twoich pleców muszą być w skurczu.
- Tak, proszę pana – Oliver skrzywił się. Musiał przyznać, że mimo bólu, jaki by nie był, to była pewna poetycka sprawiedliwość w tym szlabanie. Wysłał przepraszające spojrzenie w miejsce, gdzie Harry rzucał okiem przez ramię. Naprawdę nie miał na celu przemęczać takiego dzieciaka, ale to było zbyt ekscytujące widzieć, jak rzuca się i łapie znicza raz po raz.
- Jeszcze jest półtorej godziny do kolacji – zamyślił się Snape, ciesząc się w jaki sposób kapitan Gryfonów blednie na myśl o kolejnych dziewięćdziesięciu minutach łamiącej plecy pracy
- Proszę pana – spróbował Wood, - kwalifikacje trwały tylko dwie godziny.
- Ale pan jest starszy, silniejszy i – podobno – mądrzejszy niż jedenastolatek, panie Wood!
Westchnął.
- Tak jest.
Wood zaczął się ponownie schylać, ale został powstrzymany przez lodowaty ton Mistrza Eliksirów.
- Może pan spędzić resztę popołudnia na rozważaniu lekcji, której się właśnie nauczyłeś.
Wood spojrzał niepewnie na profesora Snape’a. Co to znaczyło? Ma być wysłany do kąta jak czterolatek? Tłustowłosy dupek był zdolny do prawie wszystkiego, tak długo, jak było to upokarzające, bolesne i mogło doprowadzić ludzi do płaczu.
Snape przewrócił oczami. Krótkie słowa – Gryfoni potrzebują krótkich słów i jasnego celu, przypomniał sobie.
- Zakładam, że może pan kontemplować swoje działania bez bycia zaangażowanym w pracę fizyczną, panie Wood?
- Och! Eee... tak, proszę pana – Oliver szybko skinął głową, wyczuwając wstrzymanie jego egzekucji.
- W takim razie jesteś zwolniony. Spodziewam się dwóch stóp na temat obowiązków lidera w poniedziałek na moim biurku wraz z kolejnymi dwunastoma calami na temat zapobiegania urazów kręgosłupa. – Uśmiechnął się złośliwie. – Przypuszczam, że możesz przesłuchać panią Pomfrey na ostatni temat, gdy skonsultujesz jej profesjonalność. Jeśli oba eseje nie dostaną mojej aprobaty, dostarczysz mi kolejne dwie stopy na temat częstotliwości występowania urazów sportowych i zapobiegania im. Czy rozumiemy się?
- Tak, proszę pana – Wood zgodził się smętnie. Dwa dodatkowe eseje! To tyle jeśli chodzi o plany praktykowania latania w ten weekend. Jak znał Snape’a, to pewnie w końcu i tak będzie pisał trzeci esej. Ramiona Wooda opadły w przygnębieniu, ale natychmiast drgnął, gdy ten ruch spowodował ból, jak gorące uderzenie nożem. Przynajmniej Snape po prostu prawie dał mu pozwolenie na odwiedzenie medi-wiedźmy. Spodziewał się, że będzie miał zakazane używanie jakichkolwiek magicznych sposobów na łagodzenie bólu i było to miłe zaskoczenie, uświadomić sobie, że nawet Snape nie jest aż taki zły.
Poza tym mogło być gorzej. Ten głupek mógłby odnieść sukces zmieniając Pottera w latającego węża! Skrzywił się do Pottera, a dzieciak szeroko się uśmiechnął.
Wood czuł się trochę źle, pozostawiając pierwszorocznego samego na łasce Złego Nietoperza, ale z drugiej strony to nie tak, że jego obecność jest bardzo pomocna dzieciakowi. Snape wciąż na niego warczał i odburkiwał przez cały czas, na litość Merlina, krytykując go za pismo! Jaki miał w tym interes, że pismo dzieciaka było okropne? Nie możesz złapać profesor McGonagall wtykając swój nos w taki sposób. Ona szanuje swoich uczniów i nie traktuje ich jak bandy dzieciaczków. Wood słyszał, że Snape nawet, na Merlina, wyznaczył porę snu dla swoich pierwszorocznych Ślizgonów! Jaki był sens bycia w szkole jeśli nie możesz zostać do późna, kiedy masz na to ochotę?
Wood pomachał do Harry’ego i odwrócił się.
- Dziękuję, profesorze – zawołał, rozumiejąc, że bezpieczniej jest być uprzejmym.
- Jaka część „zwolniony” była dla pana niejasna, panie Wood? – doszła do niego złośliwa riposta profesora, gdy wymykał się przez drzwi.

CDN...


*w oryginale ‘rat’s nest’, co znaczy szczurze gniazdo, ale po naszemu raczej się mówi, że ma się ptasie gniazdo na głowie ;)