Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 18 czerwca 2022

PoO - Rozdział 13 – Jeden zespół, jeden cel

Luty mijał w chaosie i zanim ktokolwiek się zorientował, nadszedł marzec. Całe GD ćwiczyło w każdej wolnej chwili, w czym okazjonalnie uczestniczyli Harry, Ron i Hermiona. Czwórka członków, która była niepełnoletnia, nadal protestowała przeciwko zostawienia ich w tyle tylko dlatego, że dzieli ich kilka miesięcy, ale Harry był stanowczy w swojej decyzji. W końcu kilka osób, które zostanie, by pomóc w obronie szkoły,  nie było złym pomysłem.

Snape przynajmniej raz w tygodniu dostarczał informacje zza linii wroga, w tym nazwiska tych, którzy dołączyli do Voldemorta. Niezwykle niepokoiła ich informacja, jak wiele osób z Ministerstwa już zrezygnowała z walki, ale biorąc pod uwagę sposób, w jaki Ministerstwo traciło grunt pod nogami w tej wojnie, było to zrozumiałe. Snape przekazał również, że następnym celem Voldemorta było Ministerstwo, gdy tylko wystarczająca liczba osób przyłączy się do „zwycięskiej strony”.

Ta informacja zapędziła cały „opór” w kozi róg. Gdyby Ministerstwo wpadło w ręce Voldemorta, nie byłoby nadziei dla brytyjskiej społeczności czarodziejów. Nastąpi chaos i Voldemort zwycięży. Harry wiedział, że będą musieli zaatakować, zanim Voldemort sfinalizuje swoje plany, co może nastąpić już za kilka tygodni. W głębi duszy Harry wiedział, że gdyby musieli zaatakować jutro, prawdopodobnie mogliby to zrobić, ale chciał, żeby jego koledzy ze szkoły byli jak najlepiej wytrenowani.

Co zaskakujące, większość treningu opierała się na doskonaleniu umiejętności GD i ufaniu ich instynktom. Mimo że wielu walczyło w bitwie o Hogsmeade, wielu z nich nadal zbyt mocno wierzyło w reguły pojedynków, które nie miały znaczenia dla śmierciożerców. Członkowie GD musieli być przygotowani do zwalczania ognia ogniem. To był jedyny sposób, w jaki mogli przeżyć.

- Harry?

Wyrwany z myśli Harry spojrzał przez stół w Kwaterze Huncwotów, by zobaczyć, że Hermiona wpatruje się w niego z zaciekawieniem. To miała być jedna z rzadkich godzin, gdy pracowali nad zadaniami domowymi, jednak szybko odpłynąć, myśląc o czymś innym.

- Wybacz – powiedział i skupił się na swoim eseju z transmutacji.

Hermiona westchnęła, odkładając pióro, przez co Harry poczuł się jeszcze bardziej nieswojo. Ron skończył swój esej dzień wcześniej, kiedy Harry był w skrzydle szpitalnym, pomagając w cotygodniowych badaniach Tonks. Nadal była w śpiączce, ale pojawiły się oznaki aktywności umysłowej, które sprawiały, że wszyscy mieli nadzieję, że wkrótce się obudzi.

- Rozmawiałam dzisiaj rano z Ginny – powiedziała nonszalancko Hermiona. – Ma w pewien sposób rację, Harry. Jest członkiem Rady i ma więcej doświadczenia…

- Nie wątpię w jej doświadczenie, Hermiono – przerwał jej Harry. Naprawdę był zmęczony tą kłótnią. Ginny zwróciła się do każdego, kogo mogła, by Harry zmienił zdanie. – Jest niepełnoletnia. Jeśli nie może zaakceptować mojej decyzji to z pewnością nie jest gotowa do walki. Musiałaby wykonywać rozkazy bez wahania i kwestionowania wszystkiego.

Warga Hermiony drgnęła lekko.

- To właśnie jej powiedziałam – stwierdziła. – Powiem ci, że nie była szczęśliwa. Zaczęła narzekać, że nie będzie przy tobie w potrzebie…

- No do cholery! – wykrzyknął Harry, chowając twarz w dłoniach. – Czy ona nigdy się nie podda?!

Hermiona roześmiała się.

- Nie sądzę, że Ginny kiedykolwiek się podda, Harry – powiedziała bez ogródek. – Wiesz, naprawdę jest w tobie zauroczona. Myślę, że zawsze była. – Hermiona odetchnęła głęboko, siadając z powrotem na krześle, powodując, że Harry uniósł wzrok. – Sprawiasz, że to wszystko jest trudniejsze niż powinno. Gdybyś nosił pierścień, który zrobili dla ciebie Syriusz i Remus…

- Nie – przerwał stanowczo Harry. – Nie wiesz, o co prosisz. Tak, pierścień blokował obce fale, ale czułem, że brakuje części mnie. Nie chcę do tego wracać. – Z frustracją przeczesał palcami włosy. Naprawdę teraz tego nie potrzebował. – Hermiono, wiem, że jesteś w trudnej sytuacji pomiędzy przyjaciółmi, ale Ginny musi sobie uświadomić, że nie myślę o niej w ten sposób. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę. Weasleyowie są dla mnie jak rodzina, co oznacza, że Ginny jest jak siostra.

Hermiona uśmiechnęła się współczująco.

- Rozumiem, Harry – powiedziała poważnie. – Chcę się tylko upewnić, że podejmujesz decyzję z właściwych powodów. Przyznam, że moja wiedza na temat twoich umiejętności jest ograniczona, ponieważ nie ma na jej temat zbyt wielu informacji. Na całym świecie jest kilku naturalnych uzdrowicieli… Myślę, że najbliżej pracują w szpitalu w Stanach – jednakże żaden z nich nie ujawnił nigdy, by również był empatą.

Harry westchnął, przesuwając dłonią po twarzy.

- Wątpię, żeby tak było – powiedział zmęczonym głosem. – Ilu ludzi otwarcie przyznałoby, że potrafi czytać emocje otaczających ich osób?

Na twarzy Hermiony pojawiło się zamyślenie.

- Chyba racja – powiedziała cicho. – Chciałabym tylko, żeby ludzie nie musieli ukrywać się w strachu. Czy możesz sobie wyobrazić informacje, które czekają na odkrycie, ale nigdy nie zostaną zbadane z powodu uprzedzeń?

Harry wpatrywał się w Hermionę przez dłuższą chwilę, po czym odchylił się na krześle. Nie mógł w to uwierzyć! Odpowiedź była tuż przed nim przez cały czas. Po prostu był zbyt ograniczony, by to sobie uświadomić. Harry wstał powoli i podszedł do kominka. To była radykalna myśl, która mogła albo poprowadzić ich do zwycięstwa, albo wybuchnąć im w twarz. Pytanie, czy mieli teraz czas na stworzenie zupełnie innej strategii?

- Harry? – zapytała niepewnie Hermiona. – Co powiedziałam?

Harry przez minutę wpatrywał się w czerwono-pomarańczowe płomienie, po czym odpowiedział.

- Hermiono, na jaką grupę ludzi przymyka oko większość czarodziejskiego świata? – zapytał.

Hermiona wpatrywała się w Harry’ego zdezorientowana.

- No cóż, mugole, oczywiście – powiedziała zakłopotana. – Czemu?

Harry w końcu podniósł wzrok na Hermionę i uśmiechnął się.

- Myślę, że wiem, jak zinfiltrować bazę operacyjną Voldemorta, żeby to nie była misja samobójcza – powiedział. – Hermiona z niecierpliwością pochyliła się do przodu. – Stworzymy system monitorowania, który będzie naśladować mugolski monitoring. Ktoś mógłby rzeczywiście ostrzec ludzi przed niebezpieczeństwem, dając nam przewagę.

Hermiona przyglądała mu się w zamyśleniu, stukając czubkiem pióra o pergamin.

- Nie wiem, Harry – powiedziała cicho. – Ten rodzaj zaklęć z pewnością będzie o wiele bardziej skomplikowany niż słuchawki, które Fred i George dla wszystkich wytwarzają. Będziesz potrzebował potężnego i złożonego zaklęcia monitorującego, które nie będzie kolidować z słuchawkami ani zaklęciami, które możemy rzucać. Musiałabym zbadać opcje i może zrekrutować kilka osób…

- Hermiono, hipotetycznie, o jakiej ilości pracy mówimy? – zapytał ostrożnie Harry. – Bez obrazy, ale już teraz ledwie sypiasz.

Hermiona prychnęła.

- Poradzę sobie z tym – nalegała.

Harry posłał jej uspokajający uśmiech.

- Wiem, że tak, ale już jesteś ciągnięta w tak wielu kierunkach – powiedział. – Pozwól mi najpierw porozmawiać z Fredem i Georgem. Mogą już mieć coś podobnego, nawet jeśli dopiero w fazie rozwoju.

Z wyrazu twarzy Hermiony, Harry wiedział, że powiedział niewłaściwą rzecz. Badania i mugolskie przedmioty były sferą zainteresowań Hermiony. Fred i George mieli podstawową wiedzę o mugolskich przedmiotach, ale niewystarczającą, by wiedzieć, co Harry ma na myśli bez długiej dyskusji.

- Dobra, porozmawiamy o tym z Fredem i Georgem, w porządku? – zapytał z nadzieją.

Hermiona zawahała się przez chwilę, po czym skinęła głową na zgodę, pozwalając Harry’emu odetchnąć z ulgą. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował w tej chwili to napięcie między przyjaciółmi lub kimkolwiek innym związanym z atakiem Voldemorta. Hermiona musiała po prostu poczuć na własnej skórze, że brała na siebie zbyt wiele.

^^^

Jak się okazało, włączenie w to Hermiony nie było wcale złym pomysłem. Wyraźnie wiedziała więcej o szczegółach mugolskiej inwigilacji niż Harry, zdołała nawet zdezorientować Freda i George’a listą zaklęć, o których już pomyślała. Fred i George zgodzili się, że posiadanie pewnego rodzaju „wglądu” jest niezbędne do osiągnięcia sukcesu. Zebrali wszystkie informacje i zamknęli się w swoim biurze w Czarodziejskich Dowcipach Weasleyów na następne cztery dni, przez co ich przyjaciel, Lee Jordan, był zmuszony do pilnowania całego sklepu.

Kiedy nadszedł świt piątego dnia, Harry został wyciągnięty z łóżka na pilne spotkanie w gabinecie profesor McGonagall. Przez głowę Harry’ego przebiegły niezliczone scenariusze, gdy szybko przebierał się, chwytał okulary i wkładał najbliższą parę butów. Czy Voldemort zaatakował Ministerstwo? Czy coś się stało komuś z Zakonu? Czy zamykano Hogwart?

Panika Harry’ego zniknęła w chwili, gdy wszedł do gabinetu profesor McGonagall i zobaczył, że przed długim stołem stoją bliźniacy Weasley, otoczeni falami podniecenia i wyczerpania. Na miejscu byli już Syriusz, Remus, Ron, Hermiona, profesor McGonagall, Moody i Malfoy, usadzeni przy długim stole, pozostawiając dwa wolne miejsca. Harry zajął krzesło obok Syiusza, przez co Kingsleyowi, który przybył chwilę później, zostało miejsce obok Moody’ego.

Wszyscy wyglądali na wyczerpanych, za wyjątkiem Hermiony, która miała już gotowe pióro, atrament i pergamin do robienia notatek. Harry powstrzymał uśmiech, który chciał mu się wymknąć. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią.

- Witajcie, najbardziej zaufani członkowie Brygady Szturmowej Pottera – zaczął Fred, unosząc różdżkę i wyczarowując półprzeźroczysty ekran, unoszący się za nim i Georgem w powietrzu. – Jesteśmy tu dzisiaj…

- By poinformować was o naszych postępach w małym zdaniu, które zlecił nam nasz mistrz planowania – kontynuował George, mrugając do Harry’ego. – Z pomocą naszej mistrzyni obmyślania – ukłonił się z wdziękiem Hermionie, – udało nam się na dzisiaj wykonać wstępną pracę.

- O czym oni mówią? – syknął Ron do Hermiony.

- Ciii! – odparła Hermiona.

Harry mógł powiedzieć, że Fred i George z pewnością wszystkich zaintrygowali, głównie dlatego, że nikt inny w pomieszczeniu nie wiedział o „badaniach nad widocznością”. Fred i George nalegali na złożenie przysięgi milczenia na wypadek, gdyby plan się nie powiódł. Jeśli to zadziała, niewątpliwie cały zespół dostanie przypływu nadziei, ale jeśli nie, z pewnością wszyscy wpadną w rozpacz, na wieść, co prześlizgnęło im się przez palce.

Gdy George machnął różdżką, ekran ożył. Pojawił się na nim wyszukany dwór, stojący dumnie na tle wschodzącego słońca. Konstrukcja budynku była podobna do zamku, praktycznie krzycząca „patrz na mnie, jestem najlepszy”. Na każdym końcu wspaniałej kamiennej konstrukcji znajdowały się dwie wysokie wieże, które wglądały, jakby budowano je latami. To miejsce wyglądało tak zarozumiale, jak Malfoyowie… jak kiedyś wyglądali.

- Hej! To moja posiadłość! – powiedział głośno Malfoy.

- Wiemy – powiedział z dumą Fred. – Dwór Malfoyów jest jednym z najbardziej magicznie chronionych posiadłości w Anglii. Był idealnym obiektem do testów, zwłaszcza że obecnie jest opuszczony. – Malfoy prychnął z irytacją i ze złością założył ręce na piersi. – Ekran jest zaczarowany na trzy różne „tryby”.

- Pierwszy to tryb oglądania – powiedział George, stukając różdżką w lewą stronę posiadłości, powodując zbliżenie ekranu tylko na tą część. – Dzięki temu można oglądać posiadłość tak, jakby stało się w miejscu z zaklęciem rozjaśniającym, dzięki czemu da się widzieć wyraźnie nawet w środku nocy.

Fred dwukrotnie stuknął w ekran, powodując powrót do pierwotnego widoku na cały dwór.

- Następny tryb pozwala nam zajrzeć do wnętrza posiadłości – powiedział, po czym poruszył różdżką zygzakowatym Rychem. Ekran natychmiast zmienił się, by odtworzyć coś, co przypominało mugolskie prześwietlenie. Kamień i cegła wyblakły, ukazując cienkie linie, które mogły być tylko ścianami wnętrza posiadłości.

- Jak widać – powiedział George, stukając różdżką w ekran, powodując zbliżenie i ukazując kilka białych kropek, poruszających się po pokoju, ­– może pokazać obecność każdej żywej istoty. To, co tu widzimy to skrzaty rodziny Malfoyów, które spotykają się w kuchni, nim zaczną swoje codzienne zadania.

- Wciąż pracujemy nad sposobem odróżnienia odczytów, by łatwiej było odróżnić przyjaciela od wroga – dodał szybko Fred.

- To niezwykłe – powiedział Kingsley, wstając i podchodząc do ekranu. – Czy istnieje sposób, by sprawdzić, czy istota jest człowiekiem, czy nie?

Fred i George wymienili spojrzenia, po czym przytaknęli sobie. George stuknął w dwukrotnie w ekran, powodując „oddalenie” ekranu po czym stuknął w małe urządzenie w lewym górnym roku ekranu. Ekran przybliżył to urządzenie, ale zobaczyli kilka dużych szarych kropek, stojących nieruchomo między cienkimi liniami.

- Jak widać różnią się one od tych w kuchni – powiedział George. – To, na co patrzycie, to stajnia Malfoyów, w której znajdują się cztery konie. Kropki nie są tak jasne, ponieważ te stworzenia nie mają magicznego podpisu.

- Więc rozmiar kropki odzwierciedla rozmiar istoty, a kolor reprezentuje obecność magicznych zdolności? – zapytała Hermiona z zaciekawieniem. – A jaka jest różnica między człowiekiem a dementorem?

- Dementorzy to prawie czysta magia, Hermiono – wtrącił Remus. – Prawdopodobnie byliby jaśniejsi na ekranie niż jakikolwiek czarodziej lub czarownica.

Harry nerwowo przeczesał palcami potargane włosy. To z pewnością było lepsze, niż ktokolwiek się spodziewał, ale rozumiał, dlaczego Kingsley i Hermiona kwestionowali odczyty. Oprócz walk ze śmierciożercami, wampirami i Voldemortem, musieli znaleźć Nagini – ostatni horkruks. Możliwość wskazania jej z pewnością ułatwiłaby to zadanie.

Fred odchrząknął, a Kingsley zajął swoje miejsce.

- No i ostatni ekran – powiedział, gdy George dwukrotnie stuknął w ekran, po czym machnął różdżką okrężnym ruchem. Rentgenowska wersja dworu została zastąpiona mapą posiadłości zawierającą kilka różnokolorowych okręgów z ciemniejszym, otaczającym cały dwór. – Ten ekran pozwala nam oglądać osłony posiadłości.

- Jak widać, im bardziej zbliżasz się do budynku, tym są intensywniejsze – dodał George, wskazując kilka różnokolorowych okręgów. – Uznaliśmy, że ten ekran jest niezbędny, by zapewnić wdrożenie omówionych środków bezpieczeństwa.

Harry pochylił się lekko z zainteresowaniem.

- Czy można odróżnić, które osłony są już obecne na posiadłości? – zapytał z ciekawością Zwłaszcza, czy któraś z osłon jest ofensywna.

Fred i George pokiwali głowami.

- Czerwone kółka to uśpione zabezpieczenia ofensywne – powiedział Fred, wskazując na kilka małych kółek wokół rezydencji.

- Niebieskie kręgi to zaklęcia ochronne – dodał George, wskazując większe kręgi bliżej posiadłości, a także te wokół samego domu. – Z tego, co możemy rozszyfrować, większość bladych kręgów to osłony obronne, z wyjątkiem zielonych. – Wskazał na małe kręgi, skupione w pobliżu głównych bram posiadłości. – Uważamy, że to zaklęcia odstraszające mugoli.

Harry zerknął na Hermionę i musiał powstrzymać uśmiech na widok całkowitego podekscytowania na jej twarzy. Z drugiej strony Ron nie widział sensu w ukrywaniu swojego oczywistego zdezorientowania, podczas gdy Malfoy wydawał się być uwięziony między zdumieniem a nerwowością. Harry skupił uwagę na „dorosłych” i mógł tylko patrzeć, jak cicho ze sobą rozmawiają. W powietrzu rozbrzmiewało podekscytowanie, a także ostrożność, nerwowość i nadzieja. Wszyscy chcieli, aby to zadziałało, ale obawiali się, że będzie to tylko nadzieja.

- Ile czasu zajmie przygotowanie tego, gdy będziemy w końcu mieli lokalizację? – zapukał w końcu Kingsley.

Fred i George wymienili spojrzenia, po czym kiwnęli sobie głowami.

- Może kilka godzin, by ją zlokalizować i przeprowadzić kilka testów, ale nie dłużej – powiedział Fred z przekonaniem.

- Oczywiście przy założeniu, że nie jest ukryty za pomocą zaklęcia Fidelius – dodał George.

- Jeśli jest pod zaklęciem Fideliusa to nasze źródło nie będzie w stanie powiedzieć nam, od czego zacząć – powiedziała szybko Hermiona.

- Chyba że przekaże informacje, zanim zaklęcie zostanie nałożone, Hermiono – odparł cierpliwie Remus. – Póki nie znamy dokładnej lokalizacji, sugeruję, by użyć tego zaklęcia do zbadania rezydencji znanych śmierciożerców. Kto wie? Może będziemy mieli szczęście.

Zaplanowano, że Fred, George, Syriusz i Remus zaczną poszukiwania z nowym systemem monitorowania, podczas gdy Harry, Ron i Hermiona zajmą się pomaganiem GD pod ich nieobecność. Wszyscy byli zszokowani, gdy Malfoy zgłosił się na ochotnika jako „obserwator”, gdy nadejdzie czas uderzenia. To był pierwszy raz, kiedy Malfoy powiedział, że rzeczywiście pomoże. Wystarczyło to, że kilka osób wzmogło czujność, póki Moody nie ogłosił, że będzie „asystował” Malfoyowi przez cały czas.

Nagle wydawało się, że wszystko dzieje się tak szybko. Szkolenie, przygotowania i planowanie były na pierwszym miejscu. Wbrew osądowi profesor McGonagall, całe GD wraz z Harrym, Ronem i Hermioną zostało wycofane z zajęć, by uniknąć jakiegokolwiek rozproszenia. Wszystko całkowicie opanowała wojna. Scrimgeour wysłał wiadomość, że zgrupował wielu godnych zaufania aurorów, jak i wielu dobrze wyszkolonych niewymownych. Harry nawet wysłał wiadomość do Snape’a, by ten powiadomił ich o lokalizacji Voldemorta. Jedyne, co mogli teraz zrobić, to czekać.

Nadszedł czas, gdy piętnastego marca słonce zaszło. Pergamin Snape’a ożył, wyszczególniając dokładną lokalizację i istniejące zabezpieczenia. Obecna rezydencja Voldemorta była chronionym, opuszczonym budynkiem zaledwie kilka minut od posiadłości Lestrange’ów, ale wystarczająco daleko, by uniknąć wykrycia przez jakichkolwiek poszukiwaczy. Jeśli można było ufać inteligencji Snape’a, mieli tylko kilka godzin do czasu ukończenia zaklęć ochronnych – w tym bardzo brutalnych.

Nie było czasu do stracenia. Skontaktowali się z Scrimgeourem, wezwali Zakon oraz zebrali GD, podczas gdy „liderzy” stworzyli ostateczne plany. Wzięcie świstoklików do miejsca docelowego było zbyt ryzykowne i zbyt łatwo dało się to wykryć. Ich jedyną opcją było przeniesienie się przez Fiuu do Ministerstwa, a następnie aportowanie się w bezpiecznej odległości od strefy ataku. Tych, którzy nie mogli się aportować, musieli być zabrani przez tych, którzy mogli. Aby wzmocnić ważność Harry’ego, ku jego irytacji, miał on być zasadniczo odpowiedzialny za misję. Nie sądził, by mógł znieść to, by Syriusz, Remus i Kingsley odpowiadali jemu, a nie na odwrót.

Kiedy spotkanie się zakończyło, Ekran Monitorujący był gotowy, dzięki czemu każdy mógł zobaczyć, co ich czeka. Na pierwszych dwóch piętrach były jasno czerwone kropki. Szacowana liczba wskazywana  na stosunek prawie trzech śmierciożerców na jednego członka ruchu oporu. Harry wiedział, że przygotowywali się do czegoś. Fakt, że tak wiele osób było zgromadzonych w jednym miejscu mogło oznaczać jedno: Voldemort coś knuł.

Ze słuchawkami na miejscu, Harry opuścił biuro profesor McGonagall, gdzie stacjonowali Malfoy i Moody, by dołączyć do innych w Pokoju Życzeń. Każdy jego krok wydawał się wbijać w jego serce kolejną uncję strachu. Całe szkolenie i przygotowywania wydawały się znikać, gdy uświadamiał sobie, że to się naprawdę dzieje. Wszystko sprowadzało się do dzisiejszej nocy. Wygraj lub przegraj, świat czarodziejski nigdy nie będzie taki sam.

Harry wypuścił długi oddech, wchodząc do Pokoju Życzeń i został prawie przytłoczony falami nerwowości i strachu. Choć było to trudne, nie mógł myśleć o konsekwencjach tego, co przyniesie wieczór. Rozmyślanie o tym sprawi tylko, że sytuacja wydawała się bardziej ponura. Nie. Harry był zdeterminowany, by zrobić wszystko, co w jego mocy, by odnieść sukces i sprawić, by wszyscy uwierzyli, że jest ten sukces możliwy. W końcu właśnie tego oczekiwano od liderów.

Cisza wypełniła powietrze w chwili, gdy zauważono jego obecność. Wszyscy byli ubrani w proste, czarne szaty, w których wszyte były różne kieszenie, by ukryć różne przedmioty, dostarczone przez Freda i George’a, które miały służyć jako obrona lub odwrócenie uwagi. Harry z drugiej strony, nie miał szaty. Jego czarne, luźne spodnie miały kieszenie na zewnętrznym szwie na wysokości ud, by ukryć małe, zaczarowane kulki, które wszyscy nosili razem z jednym z zatrutych sztyletów, które znalazł w Komnacie Tajemnic. Miał na sobie czarną koszulę z długimi rękawami i zaczarowaną, czarną kamizelkę. Na wszelki wypadek w kieszeni jego kamizelki kryły się zaczarowane okulary przeciwsłoneczne. Jego sai znajdowało się w pogotowiu za zaczarowanym pasku, a różdżka była ukryta w rękawie, przytrzymana w miejscu przez kaburę.

Harry nie sądził, że mógłby być lepiej chroniony bez uczucia uduszenia.

- Harry! – wykrzyknęła Hermiona, podbiegając. – Pospiesz się, za chwilę odlecą świstokliki.

Nim Harry mógł coś powiedzieć, został wciągnięty w grupę z Syriuszem, Ronem, Nevillem, Erniem MacMillianem, Susan Bones i Padmą Patil.

- W porządku ludzie! – zawołał Syriusz. – Palce na świstoklik. – Wszyscy w grupie sięgnęli i doknęli medalionu w dłoni Syriusza. Musieli poczekać tylko chwilę, nim poczuli znajome pociągnięcie za pępkiem, zabierające ich w wir kolorów.

W chwili, gdy Harry poczuł, jak jego stopy uderzają o podłogę, szybko rozejrzał się i zobaczył, że są w dość dużej, słabo oświetlonej komnacie. Machając nadgarstkiem, Harry chwycił różdżkę w dłoń, a wszyscy podążyli jego śladem. Pojawiły się szepty, jednak szybko ucichły, gdy dwa duże skrzydła drzwi po ich prawej stronie otworzyły się, wpuszczając światło oraz czarownicę i czarodziejów ubranych w drogo wyglądające, czarne szaty, idących w linii, po czym odsunęli się na bok, tworząc dwie kolumny. Niektórzy mieli naciągnięte na twarz kaptury, zasłaniające im twarze, podczas gdy reszta stała dumnie z odznakami aurorów, spoczywającymi im na sercu.

Dźwięk drzwi otwierających się po przeciwnej stronie sprawił, że wszyscy podskoczyli i odwrócili się, by zobaczyć prawie tuzin czarownic i czarodziejów, ubranych w czarne płaszcze, podobne do ich własnych. Harry natychmiast zauważył Billa, pana Weasleya, Freda, George’a, Hestię Jones, Elfiasa Doge’a i Dedalusa Diggle’a. Przybyli pozostali członkowie Zakonu Feniksa. Odwracając się z powrotem do aurorów i niewymownych, Harry zauważył Rufusa Scrimgeoura wchodzącego do pokoju, utykając bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Wciąż wyglądał jak stary lew z jeszcze większą ilością szarych włosów niż ostatnim razem, gdy go Harry widział.

- Witamy, Gwardię Defensywną i Zakon Feniksa – oznajmił Scrimgeour, poprawiając okulary w drucianych oprawkach. – Będę mówił krótko, ponieważ wiem, że macie mało czasu. Zawsze trudno jest stawiać opór, zwłaszcza gdy szanse są przeciwko nam. Każdy z was udowodnił dziś wieczorem, że jesteście silniejsi, niż ktokolwiek mógłby wam to przyznać. Pokładam w was wielką wiarę, zarówno w jednostki, jak i was jako grupę. – Scrimgeour wyciągnął różdżkę i uniósł ją w powietrze. – Do zwycięstwa!

Różdżki uniosły się, gdy duma i pewność siebie wypełniły powietrze.

- DO ZWYCIĘSTWA! – krzyknął tłum.

Scrimgeour odszukał spojrzenie Harry’ego. Przez moment tylko wpatrywali się w siebie, aż Scrimgeour pochylił głowę i położył dłoń na sercu. Harry po prostu skłonił głowę w akceptacji i patrzył, jak Scrimgeour wychodzi z pomieszczenia. Można powiedzieć, że Scrimgeour oddał mu pałeczkę. Teraz Harry musiał z nią pobiec.

Zerknął na Syriusza, który skinął głową i odszukał Remusa oraz Kingsleya. Cała czwórka ruszyła do przodu i odwróciła się twarzą do całej grupy.

- GD i Zakon, słuchawki – rozkazał Harry i włożył własną słuchawkę do ucha. – Aurorzy i niewymowni, ufam, że zostaliście przesłuchani i dano wam własne słuchawki. Od teraz komunikujcie się tylko wtedy, gdy jest to konieczne.

- Potter, słyszysz mnie? – warknął znajomy głos.

- Słyszę cię, Moody – odpowiedział Harry, powodując, że kilku aurorów sapnęło ze zdumienia.

- Lepiej ruszajcie. Zaklęcia ochronne wzmagają się. Wokół waszego celu jest kilka obiektów.

- Jesteśmy w drodze – odpowiedział Harry, po czym zwrócił się do grupy, spoglądając na GD. – Weźcie sobie do serca słowa Ministera. Wszyscy jesteśmy tutaj z tego samego powodu: by pozbyć się tyrana, który zbyt długo już nas dręczył. Jesteśmy jedną grupą, jednym zespołem, który ma jeden cel. Doświadczenie i trening nie mają znaczenia. Wiek nie ma znaczenia. Jesteśmy czarownicami i czarodziejami walczącymi o nasze prawo do życia bez strachu i nienawiści. O przyszłość!

- O PRZYSZŁOŚĆ!

Rozbrzmiały wiwaty, gdy wszyscy wyszli za Harrym, Syriuszem, Remusem i Kingsleyem z komnaty do atrium. W małych grupach aportowali się do punktu teleportacji. Nim zniknęli, kilku członków GD i Zakonu posłali Harry’emu pewnego rodzaju gesty otuchy, niezależnie od tego, czy był to uśmiech, uścisk dłoni, czy kciuk uniesiony w górę. Harry miał trudności z zachowaniem powagi, gdy aportowali się bliźniacy oraz Ron i Hermiona, ale z zupełnie innych powodów. Fred i George robili wszystko, co w ich mocy, by rozśmieszyć Harry’ego, podczas gdy Hermiona była kłębkiem nerwów, co strasznie go martwiło. Ze wszystkich członków GD, Hermiona miała największą wiedzę i duże doświadczenie. Jeśli ona była zdenerwowana…

Harry zanotował sobie w pamięci, by jak najszybciej podejść do Hermiony, kiedy skupiał się na swoim celu, odwrócił się w miejscu i poczuł, jakby był przeciskany przez grubą, gumową rurkę, by zniknąć z Ministerstwa, a pojawić się na małym, zalesionym obszarze, który otaczał starą, trzypiętrową willę, wyglądającą, jakby dobre czasy miała za sobą. Brakowało w niej okien, okiennice były poluzowane, a kilka cegieł, które dało się zobaczyć za dużą ilością roślinności, kruszyło się.

Nikt nigdy by nie podejrzewał, że w takim miejscu mieszka najniebezpieczniejszy czarodziej w Anglii.

Napięta cisza wypełniła teren, gdy wszyscy rozeszli się i czekali na sygnał. Harry natychmiast odszukał Hermionę i z ulgą zobaczył dobrze mu znany, zdeterminowany wyraz jej twarzy. Wciąż otaczały ją fale zdenerwowania, ale nie większe niż wszystkich innych. Hermiona napotkała jego spojrzenie, wyciągnęła rękę i ścisnęła jego dłoń uspokajająco.

- Wszystko zadziała, Harry – powiedziała cicho. – Wiem, że tak będzie. Naprawdę nie moglibyśmy być bardziej przygotowani.

Harry poczuł rękę na swoim ramieniu i odwrócił się, by zobaczyć, jak Ron kiwa głową na znak zgody. Determinacja i opiekuńczość wirowały wokół niego, obezwładniając strach, który walczył, by wyburzyć się na powierzchnię. Harry musiał przyznać, że Hermiona miała rację. Wszyscy trenowali długo i ciężko. Mógł mieć tylko nadzieję, że wszystkie podjęte przez nich środki ostrożności opłaciły się.

- Bill? – zapytał cicho Harry. – Gotowi?

- Gotowi, Harry – odpowiedział Bill Weasley przez słuchawkę.

Harry zauważył stojącego w pobliżu Syriusza i czekał na jego skinienie, nim kontynuował:

- W porządku. Zamykamy, Bill.

- Zabezpieczenia antydeportacyjne w górze – potwierdził Bill.

Harry wypuścił nerwowy oddech. Nie było już odwrotu.

- Moody? – zapytał. – Widzisz jakąkolwiek aktywność na zewnątrz budynku?

- Tylko was – odpowiedział Moody. – Cele gromadzą się w dużym pomieszczeniu na parterze, a każde wejście strzeże para. Będziecie musieli uderzyć mocno i szybko.

- Taki jest plan – mruknął Harry. – Czy mamy lokalizację głównych celów?

Nastąpiło lekkie wahanie, nim Moody odpowiedział:

- Zwierzak obecnie porusza się po parterze, pozwoli zbliżając się do zgromadzenia.

- Osłony na miejscu, Harry – ogłosił Bill. – Czekamy na twój sygnał.

Harry starał się zignorować wzburzenie w żołądku. To było to. To dlatego tak ciężko trenował. To dlatego zmienił swoich przyjaciół w armię, by walczyli w walce, która była spychana na innych. Harry wiedział, co go czeka. Wiedział, że ta bitwa będzie dla niektórych końcem, a dla innych początkiem. Mógł mieć tylko nadzieję, że nowy początek pójdzie we właściwym kierunku.

- Dobrze – odpowiedział Harry po chwili ciszy. – Fala pierwsza, zająć pozycje. Dala druga, czekać.

Jako jednostka, połowa aurorów i niewymownych wyłoniła się z lasu i ostrożnie zbliżyła do willi, podczas gdy wszyscy inni trzymali różdżki w pogotowiu. To był plan, który opracowali Syriusz i Scrimgeour w nadziei na zmniejszenie strat po swojej stronie. Pierwsza fala składała się z najlepszych, jakich Ministerstwo miało do zaoferowania. Druga fala składała się w połowie z pozostałych członów Ministerstwa oraz z Zakonu i połowy GD. W skład trzeciej fali wchodzili Harry, Ron, Hermiona, Syriusz, Remus i Kingsley, ponieważ ich obowiązkiem było odszukanie Voldemorta i Naginii. Czwarta i ostatnia fala pozostanie na zewnątrz budynku na wypadek, gdyby ktokolwiek próbował uciec, ale w razie potrzeby można było ich wezwać.

Jedyne, co mogli teraz zrobić to mieć nadzieję na najlepszy wynik.

- Tu Lawrence, lewe wejście zajęte. Czekamy na rozkaz do walki.

- Tu Emerson, frontowe wejście zajęte. Czekamy na rozkaz do walki.

- Tu Dawlish, prawe wejście zajęte. Czekamy na rozkaz do walki.

- Tu Andrews, tylne wejście zajęte, ale jeden uciekł. Atakujemy. Powtarzam, atakujemy.

- Dobrze – odpowiedział Harry. – Fala pierwsza do ataku. Fala druga do ataku. Pamiętajcie, jeśli zauważycie Voldemorta lub jego węża, powiadomcie nas natychmiast. Fala czwarta, zajmijcie pozycje. Fala trzecia, wasza kolej.

Głęboko wciągając powietrze, Harry nałożył zaczarowane okulary przeciwsłoneczne i ostrożnie, ale szybko zbliżył się do willi. Wszystkie myśli uciekły z jego głowy, gdy skupił się na robieniu tego, co robił najlepiej: działaniu instynktownie. Już niedługo Voldemort zorientuje się, co się dzieje. Harry niepewnie sięgnął zmysłami i szukał znajomego gniewu i nienawiści, które mogły pochodzić tylko od jednego mężczyzny. Przy obecności tak wielu osób trudno było to wszystko posortować, ale Harry znalazł to, czego szukał.

Teraz musiał tylko wyśledzić Voldemorta i nie zginąć po drodze.

sobota, 11 czerwca 2022

PDJ - Rozdział 39 – A poprowadzi ich chowaniec

Voldemort głaskał Nagini, ciesząc się miękkim dotykiem jej łusek pod dłonią. Czuł się jeszcze bardziej związany ze swoim chowańcem niż kiedykolwiek wcześniej i wiedział, że to dlatego, że oddała część siebie dla jego odrodzenia, łącząc ich zarówno na ciele, jak i na duszy. Podrapał ją po kapturze i spojrzał na swoich lojalnych wyznawców. Gdy patrzył na każdego z nich, upadali na kolana i składali mu należny hołd. Jego przyjemność rosła, przyćmiewając tą nagłą chwilę słabości i niepewności, której doświadczył po powrocie zza Zasłony. Z pewnością słabość była tylko chwilową dezorientacją, jak to się często zdarzało, gdy duch został zbyt szybko wepchnięty z powrotem do cielesnej skorupy. A jednak… z tyłu głowy miał cichy głosik, który syczał, że wszystko nie jest tak, jak powinno.

Zamknął oczy i zbadał swój rdzeń magiczny. Wydawał się tak silny jak zawsze, jak zwykle jarząc się ostrą czerwienią i czernią. Czuł się nawet odmłodzony i podejrzewał, że miało to związek z wchłonięciem krwi i magii jego starego mentora. Myśl o Dumbledorze wywołała uśmiech na jego twarzy, odwrócił się i splunął na nieruchomą postać.

- Zabierzcie tego śmiecia z mojego wzroku – rozkazał nagle. – Kala ten ołtarz.

Bella i jeszcze jedna osoba rzucili się, by wykonać polecenie, podnosząc bezwładną postać Dumbledore’a i patrząc pytająco na Voldemorta.

- Co robimy z ciałem, Mistrzu? – zagruchała Bella.

- Połóż go gdzieś, gdzie go nie zobaczę. Później możemy pozbyć się szczątków.

- Natychmiast, Mistrzu. Słyszymy i jesteśmy posłuszni – powiedziała Bella, po czym wraz z innym śmierciożercą wybiegli z komnaty.

Weszli po krótkich schodach do wnęki, która kiedyś była małym gabinetem, gdzie rzucili ciało.

- Chodźmy! – warknęła Bellatrix. – Chcę być przy tym, kiedy powie nam, jak możemy wyrwać wnętrzności Snape’a i Potterka. Tak bardzo kocham ten dźwięk agonii.

Drugi śmierciożerca nic nie powiedział, po prostu wyszedł za nią, wykrzywiając usta z obrzydzeniem.

Żaden z nich nie zauważył, że w ciele pozostawionym na środku pomieszczenia na dużym biurku wciąż pozostało jeszcze trochę życia. I bardzo powoli, klatka piersiowa Dumbledore’a unosiła się i opadała.

Lucjusz wyjaśnił wszystko, podczas gdy Voldemort słuchał uważnie o tym, co wydarzyło się od jego drugiej śmierci do odrodzenia. Przebywanie w zaświatach utrudniało mu skupienie się na tym, co się działo poza nią, ponieważ naturą Zasłony było stłumienie emocji i potrzeb żyjących oraz zachęcenie ducha do pozostania w zaświatach. Jednak rewelacje Lucjusza nie były dla niego wielkim zaskoczeniem. Zaczął podejrzewać, że Severus nie był tym, kim się wydawał, kiedy bachor Potterów zaginął. I jego podejrzenia okazały się słuszne. Ale to nie ważne, Snape zapłaci za swoją zdradę.

Nikt nie przeciwstawiał się Czarnemu Panu i nie przeżywał, by o tym opowiedzieć.

Voldemort poprowadził swoich zwolenników z Komnaty Tajemnic korytarzem do nieco mniejszego pomieszczenia z dużym stołem i ławami, idealnego do zebrania. Zdecydował już, że wykorzysta czwórkę dzieci jako przynętę, by zwabić Snape’a, Pottera i aurorów. Ale najpierw musi wezwać tych, którzy pozostali z jego zwolenników.

Spojrzał na Bellatrix i powiedział cicho:

- Bello, moja słodka, mogę pożyczyć twoją różdżkę?

Bellatrix wyglądała, jakby ktoś zaoferował jej milion galeonów.

- Oczywiście, Mistrzu. Żyję po to, by ci służyć – zamruczała i wszyscy wiedzieli, co ma na myśli. Wyciągnęła różdżkę i podała mu ją z szacunkiem.

Wziął różdżkę – dwanaście i pół cala, orzech z rdzeniem ze smoczego serca – i machnął nią eksperymentalnie, uzyskując miarę różdżki, po czym podciągnął rękaw swojej czarnej szaty i odwrócił nadgarstek, by odsłonić Mroczny Znak. Położył czubek różdżki na Znaku i wepchnął w niego swoją wolę. Chodźcie! Chodźcie do mnie! Jesteście potrzebni! Chodźcie!

Wszyscy śmierciożercy w pomieszczeniu sapnęli, gdy ich Znak zapłonął, ale uczucie szybko zniknęło, ponieważ byli tak blisko niego, jak mogli. Voldemort skrzywił się lekko, ponieważ jego własny Znak brzęczał i dziwnie mrowił, normalnie nigdy nie reagował w taki sposób na zwykłe wezwanie. Stworzył go jako środek do przyzywania i kontrolowania swoich zwolenników, używając mieszaniny Zaklęcia Protean i Przysięgi Fealty. To dlatego naznaczył tylko tych, którym ufał i dlatego tak go zezłościło to, że Snape go zdradził. Voldemort nie lubił, gdy coś pokazywało, że popełnia błędy, cały jego wizerunek obracał się wokół jego niemal wszechwiedzącej postaci, której moc nie miała sobie równych.

Żałował, że nie pomyślał o uczynieniu Znaku bardziej jak przysięga wieczysta, ale w tamtym czasie doszedł do wniosku, że związanie ze sobą zbyt wielu osób może zbyt mocno osuszać jego magiczny rdzeń. Myślał, że strach przed jego bezwzględną, okrutną reputacją i bólem wystarczą, by zapewnić posłuszeństwo jego wyznawców. Ale polegał na Severusie Snapie, którego dusza, choć zraniona, nie uginała się w obliczu przeciwności i który chroniony był przez miłość.

Kiedy zabrzmiało wezwanie, wszyscy śmierciożercy skrzywili się i chwycili za znak. Voldemort czekał na pojawienie się brakujących osób. Niektórzy się nie pojawili, za co będą martwi, ale wciąż brakowało mu Crabbe’a seniora.

Skrzywił się.

- Gdzie jest Crabbe?

Zapadła cisza i wyczuł niepokój oraz strach kłębiące się w powietrzu.

W końcu przemówiła Bellatrix.

- Panie, ten drań Crabbe też przeszedł na drugą stronę. Jest zdrajcą i nie mogę się doczekać, kiedy zapłaci za swoją zuchwałość!

Voldemort zasyczał ze złością, a jego oczy błyszczały. Crabbe też? Najwyraźniej decyzja Snape’a rozprzestrzeniła się jak infekcja w jego szeregach, zaklął w duchu.

- Oboje zapłacą, Bello. – Wyciągnął rękę i pogłaskał ją po policzku z aprobatą.

Bella praktycznie przewróciła się i wygięła się w jego stronę.

- Co powinniśmy teraz zrobić, mój panie? – zapytał z szacunkiem Lucjusz.

- Skoro Dumbledore jest martwy, mogę teraz skoncentrować się na przejęciu szkoły, a po usunięciu dwóch ostatnich przeszkód będę panował nad całą Wielką Brytanią i Europą – odparł Voldemort, jego oczy były daleko, widząc nadchodzące owoce swojej krwawej wizji.

- Chwała mocy i potędze Lorda Voldemorta! – odpowiedzieli.

Voldemort pławił się w uwielbieniu, było to słodsze niż wino.

To było coś, za czym zawsze tęsknił jako sierota bez przyjaciół, której nikt nie ufał. Moc, by zmiażdżyć swoich wrogów i sprawić, by ludzie go czcili. I w końcu to miał.

Tłusty uśmiech przemknął mu po twarzy, gdy wyobraził sobie nowy posąg stojący w Ministerstwie, on sam tryumfujący nad Dumbledorem, Potterem i Snapem. Potarł ukradkiem swój Znak, zastanawiając się, dlaczego tak mrowi i swędzi.

Crabbe spał spokojnie, kiedy został wyrwany ze snów przez straszliwy, piekący ból w lewym przedramieniu. Poderwał się, położył dłoń na nadgarstku, dysząc. Jego Znak. Był ciemny i płonął. Czuł potrzebę aportację i całym sobą musiał z nią walczyć.

Zacisnął zęby, tłumiąc jęk bólu.

Harry poruszył się na kanapie, jego sny były pełne krwi, bólu i ognia.

Obudził się ociekając potem, z imieniem Severusa na ustach i wtedy zobaczył, że Crabbe jęczy i ściska się za ramię.

- Co jest? Czy to Znak, proszę pana? – syknął Harry. W głowie mu waliło.

Crabbe skinął ponuro głową.

- Pójdę po Severusa – powiedział Harry, po czym wstał. Delikatnie położył Verę na poduszce, a gdy to zrobił, mały wąż całkowicie się rozbudził.

- Kłopoty, mały Mówco?

- Możliwe – syknął przez ramię. Ale ledwie zrobił trzy kroki, gdy wpadł na Severusa.

- Harry? Co się stało? Jesteś chory?

- Nie. Ale pan Crabbe cię potrzebuje.

Severus skinął głową, po czym wszedł do środka. Crabbe kurczowo ściskał Znak. Wtedy Severus poczuł lekkie mrowienie w pozostałej części swojego własnego znaku i poczuł, jak jego serce spowija lód. Mogło to oznaczać tylko jedno. Malfoy i Lestrange doprowadzili do odrodzenia, zanim zniszczyli ostatniego horkruksa.

- Vincent. On wzywa, prawda?

Blady i drżący mag skinął głową.

- Tak. On wrócił, Severusie. Znowu. Wielkie nieba, czy to oznacza, że naprawdę jest nieśmiertelny? – W oczach wielkiego mężczyzny był strach i ból.

Snape potrząsnął głową.

- Nie. Zaufaj mi. Oszukuje śmierć, Vincent, ale śmierć bardzo szybko przyjdzie po dług. Żaden czarodziej nie jest nieśmiertelny.

- Więc jak on to, do cholery, robi? – sapnął Crabbe, zaciskając zęby.

Severus przywołał ze swoich zapasów eliksir uśmierzający ból.

- Pij. To zmniejszy pieczenie.

Crabbe wykonał polecenie.

- Dlaczego tego nie czujesz?

Snape podwinął rękaw i pokazał byłemu śmierciożercy, że jego znak prawie wyblakł.

- Czuję irytujące swędzenie, ale to wszystko.

Oczy Crabbe’a rozszerzyły się.

- Kurczaki, Severusie! Jak sobie z tym poradziłeś?

- Rytuał Odnowy. Czasami stare sposoby są najlepsze – powiedział krótko Snape. Odwrócił się do swojego ucznia. – Ubierz się. Zabierz swoją pelerynę-niewidkę. I pamiętaj, żadnych głupich, bohaterskich czynów, panie Potter. Nie… - urwał nagle, gdy Harry chwycił się za głowę i jęknął. – Co jest?

- Moja blizna… boli…

Severus wezwał kolejną fiolkę eliksiru zmniejszającego ból, a także dodatkowy przeciwbólowy i uspokajacz żołądka. Podawał je Harry’emu jeden po drugim, który przyjmował wszystkie bez jednego szmeru protestu.

- W porządku, synu?

Harry skinął głową.

- Tak, Dzięki, Sev. – Wyciągnął rękę do Very, która owinęła się wokół niej i wystrzeliła na jego nadgarstek. Potem bezróżdżkowo wezwał do siebie ubrania i pelerynę, po czym udał się do łazienki, by się przebrać, z żołądkiem ściśniętym pomimo wszystkich eliksirów.

Crabbe spojrzał na Severusa.

- To już, prawda? Ostateczna bitwa.

Mistrz Eliksirów posłał mu ponury uśmiech.

- Jeśli Los będzie łaskawy, tak. – Potem chwycił amulet, który nosił na szyi, i wezwał Minerwę.

Tymczasem, w głębi ziemi, czwórka zakładników odczuwała powrót Czarnego Pana. Puls mrocznej magii przepłynął przez katakumby, kiedy Voldemort przeszedł i cała czwórka poczuła nagły wstrząs oraz wzrost obecności zła. Przeraziło ich to i stłoczyli się razem jak zagubione szczenięta. Wszystkie dziewczyny płakały, a Vince trząsł się i żałował, że nie wrócił do Yorkshire. Czuli się, jakby dusili się pod chłodnym ciężarem mroku.

Ale wkrótce było po wszystkim i powoli się odprężyli i spojrzeli na siebie, a łzy spływały po ich brudnych twarzach.

- Co to było? – pisnęła Marietta.

- Coś niedobrego – powiedziała usłużnie Susan.

- Vera nie wróciła – stwierdziła Hermiona. – To zły znak.

- Tak – powiedział ciężko Vince.

- A to oznacza… że nikt nas nie uratuje – powiedziała Marietta cichym, nieszczęśliwym głosem.

- A jeśli tak, przechodzimy do planu B i sami się ratujemy – powiedział zdecydowanie Vince. Celowo dotknął swojej srebrnej zawieszki w kształcie kuszy.

- Dobrze – zgodziła się Susan. – Jak otworzymy drzwi celi?

- Stworzymy dywersję – powiedziała Hermiona. Spojrzała na bladą i przestraszoną Krukonkę. – Marietta, jak dobrze potrafisz grać? Brałaś udział w zajęciach teatralnych? W sensie przed Hogwartem?

- Nie… oficjalnie, ale razem z moimi kuzynami czasem wystawialiśmy sztuki dla naszych rodziców.

- Dobrze. W takim razie oto, co zrobimy… - uklękła i szepnęła coś Mariecie do ucha.

- Mogę to zrobić – powiedziała Marietta.

Hermiona uśmiechnęła się i przytuliła ją krótko.

- Rzuć ich na kolana, Edgecomb.

- Co się dzieje? – zapytał Vince.

- Marietta nagle zachoruje – wyjaśniła Hermiona. – Reszta z nas będzie krzyczeć i wzywać stażników, a kiedy ktoś przyjdzie i otworzy drzwi, Susan, uderzysz go zaklęciem usypiającym. Potem wciągniemy go tutaj i zamkniemy drzwi.

- Ukradniemy mu też różdżkę – przypomniał Vince. – Potem aktywuję swoją kuszę – kontynuował. – Kiedy wyjdziemy, przyceruję i zastrzelę każdego mrocznego czarodzieja, którego zobaczę i wydostaniemy się stąd.

- Dobrze, ale mam tylko nadzieję, że żaden z nich nas nie ogłuszy przed zadawaniem pytań – powiedziała Susan.

- Właśnie do tego dochodzę – powiedziała dumnie Hermiona. – Moja tarcza powinna się tym zająć. – Wzięła głęboki oddech i poklepała Mariettę po ramieniu. Potem sięgnęła do kieszeni i wyjęła podróżną tubkę pasty do zębów. – Zapomniałam, że mam to w piżamie. Chyba  miałam ją ostatnio, jak zostawałam u Rona.

- Co o jest? – zapytała z zaciekawieniem Susan.

- Pasta do zębów. Nasze zbawienie.

- Huh? – Vince wyglądał na zagubionego.

Ale Marietta skinęła głową.

- Nada się.

Upadła na podłogę.

- Czas na przedstawienie – syknęła Gryfonka.

Jakieś sześć minut później, śmierciożerca odpowiedzialny za obserwowanie korytarza usłyszał okropne krzyki dochodzące z celi. A następnie krzyki innych dzieci.

- Pomocy! Pomocy! Ona chyba ma atak! – zawyła Hermiona. – Niech ktoś wezwie karetkę!

- Wezwijcie uzdrowiciela! – krzyknęła Susan. – Ona się chyba dławi!

- Marietta! Marietta, nie odchodź! – wrzasnął Vince. – Pospieszcie się, gnojki! Ona chyba umiera!

- Proszę… niech ktoś nam pomoże! – krzyknęła głośno Hermiona, brzmiąc tak, jakby miała wybuchnąć płaczem.

Co do diabła? Śmierciożerca wstał, zaniepokojony zamieszaniem. Poczuł powrót swojego pana i był zadowolony, ale nie mógł opuścić swojego posterunku, by go powitać, co go irytowało. Te cholerne dzieciaki tylko sprawiały kłopoty.

Ruszył korytarzem, łopocząc szatami i szybkim zaklęciem otworzył zamek. Potem otworzył drzwi.

- Czemu tak wrzeszczycie, małe bachory?

- To Marietta! – zaszlochała Hermiona, chowając twarz w dłoniach. – No… popatrz na nią!

Strażnik wykonał polecenie i zbladł.

Marietta wiła się na podłodze, rzucając się, jej kończyny podrygiwały na wszystkie strony, a jakaś biała piana spływała z jej ust, gdy jęczała, a jej oczy wywracały się w tył.

- Do diabła! Co się z nią dzieje? Co się stało?

- Nie wiemy! – Susan pociągnęła nosem.

- W jednej chwili wszystko z nią było w porządku, a w następnej była taka – powiedział Vince, wyglądając na bardzo zmartwionego.

Strażnik zaklął, po czym ukląkł, by zbadać dziewczynę.

Susan wskazała ręką i skoncentrowała się.

Dwie minuty później strażnik przewrócił się, chrapiąc ciężko.

Vince chwycił różdżkę śmierciożercy.

- No. Niech któraś ją weźmie. Potrzebuję obu rąk do obsługi mojej kuszy. – Powiedział słowo, a wisiorek na jego szyi zadrżał i zabłysnął, a potem stał się solidną kuszą. Vince trzymał ją delikatnie. Był już w niej świecący na niebiesko bełt.

Marietta usiadła, wycierając pastę do zębów z brody.

- Udało się! Hermiono, jesteś genialna. Dlaczego nie jesteś Krukonką?

Hermiona zarumieniła się.

- Nie wiem. Może powinnam być.

Susan wręczyła jej różdżkę.

- Wymyśliłaś plan, więc to sprawiedliwe, byś ty wzięła pierwszą różdżkę.

Hermiona przejęła ją.

- Dzięki.

Wybiegli przez drzwi celi, które zamknęły się z brzękiem. Hermiona rzuciła na nie zaklęcie blokujące i tarczę odpychającą magię.

Do tego czasu przybyli pozostali trzej strażnicy, by zbadać sprawę.

- Ej, Sid! Wszystko w porządku ze smarkaczami?

Dzieci przykucnęły, próbując się ukryć, ale nie było żadnej osłony.

- Przygotujcie się! – ostrzegł Vince, podnosząc kuszę.

W otworze tunelu pojawił się strażnik.

- Sid, co robisz? – Potem zdał sobie sprawę, że Sida tam nie ma, a dzieci uciekły. – Och, co do cholery… - Nigdy nie dokończył zdania.

Świecący niebieski bełt wyleciał z kuszy Vince’a i trafił go w gardło.

Upadł na ziemię z hukiem.

Hermiona zakryła dłonią usta.

- Zabiłeś go, prawda?

Vince skinął głową.

- Musiałem. Albo on, albo my. – Spojrzał na bladą i drżącą Gryfonkę. – Weź się w garść, Granger. Możesz się porzygać potem, jak to się skończy. Chodźcie.

Przełknęła ciężko i podążyła za nim, z ulgą zauważając, że nie była jedyną, która czuła mdłości. Pozostałe dwie dziewczyny też wyglądały, jakby im było niedobrze.

Pojawił się kolejny strażnik i strzelił w nich klątwą oszałamiającą.

- Małe robale! Wracajcie do celi! Czarny Pan powrócił i zostaniecie przed niego przyprowadzeni.

Ale zaklęcie odbiło się od tarczy Hermiony.

W następnej chwili z jego gardła wydobył się bulgot, gdy Vince go postrzelił.

Chłopak ukląkł i rzucił jego różdżką. Susan złapała ją i włożyła do rękawa.

Jeszcze dwa razy zostali zaatakowani i jeszcze dwa razy odparli rzucone w nich zaklęcia, a Vince użył swojej kuszy ze śmiertelną celnością. Mógłby poczuć się gorzej, gdyby pozwolił sobie o tym myśleć, ale Vince wiedział, że ci ludzie radośnie wyrwaliby płuco żywemu noworodkowi i śmialiby się. Więc wyświadczał światu przysługę.

Ruszyli dalej korytarzem, poruszając się szybko i cicho.

 

Wieża Trelawney:

Zbliżała się północ, gdy Fawkes obudził Sybillę głośnym lamentem.

Jasnowidzka usiadła wyprostowana na łóżku, a w jej uszach odbijał się straszny skrzek.

- Fawkes? Fawkes, o co chodzi? – krzyknęła, zrzucając kołdrę i podchodząc do kanapy, na której usiadł feniks.

Piękny ptak zanucił żałobną pieśń, po czym urwał gwałtownie i spojrzał a nią. Myślałem, że odszedł, ale teraz… znów go czuję.

- Fawkes! – zawołała blada Sybilla. – Chodzi o Albusa, prawda?

Feniks skinął głową, a jego mądre oczy wypełniły się jednocześnie żalem i dziwną nadzieją.

- Czy on… nie żyje? – wyszeptała, zaczynając drżeć. Wiedziała, że więź między feniksem i czarodziejem należy do najgłębszych. – Och, proszę, proszę…

Ale Fawkes stanowczo potrząsnął głową.

- Nie umarł? Jesteś pewny?

Feniks zaśpiewał twierdząco. Ale wtedy jego głowa opadła. Udał złamane skrzydło i wydał cichy dźwięk pełen cierpienia. Jest ciężko ranny, Sybillo. Potrzebuje pomocy.

- Jest ciężko ranny? – zapytała Sybilla, która przez lata nauczyła się interpretować pantomimę Fawkesa.

Fawkes gwałtownie pokiwał głową.

- Czy wiesz, gdzie on jest? Możesz go znaleźć?

Fawkes spojrzał na nią z urazą. Oczywiście, że umiem, ptasi móżdżku. Jestem feniksem i zawsze wiem, gdzie jest mój czarodziej. Nasza więź nie została jeszcze zerwana. Ale on odchodzi. Potrzebuje mnie.

Sybilla włożyła stopę do buta i złapała różdżkę oraz awaryjny zestaw eliksirów.

- Nie jestem uzdrowicielką, jak Poppy, ale mogę pomóc. Zabierz mnie ze sobą. Proszę, Fawkes! Nie zniosę, jeśli umrze.

Fawkes zawahał się. Wiedział, że Albus chciał, żeby ten kurczak pozostał bezpieczny, stąd zabezpieczenia wokół wieży. Ale Sybilla patrzyła z zaciekłością i Fawkes wiedział, że może potrzebować pomocy, więc poddał się.

Więc chodź, Sybillo. Razem uratujemy Albusa – zaśpiewał ze zgodą feniks, po czym podleciał do ramienia Sybilli i chwycił ją mocno szponami.

Chwilę później zniknęli w chmurze złotych iskier, znikając dzięki mocy Fawkesa.

 

- Jesteś pewny, że to jest to miejsce, chłopcze? – zapytał sceptycznie Moody, wpatrując się uważnie w kamienną ścianę poza zamkiem. Postukał w ścianę różdżką. – Wydaje się solidny, nawet dla mojego magicznego oka.

- Nie jest. Vera mówi, że przyszła przez dziurę na dole. – Harry wskazał na małą dziurę u podstawie zamku, wystarczająco dużą, by mógł się przez nią prześlizgnąć wąż.

- Och, genialnie. Jak wszyscy mamy przez nią przejść? – narzekał Syriusz, znów był podenerwowany i miał skłonność do warczenia na innych.

- Powiedz magiczne słowo… sss! – powiedziała Vera Harry’emu.

- Jakie magiczne słowo, wężowa sssiossstro?

Vera powiedziała mu.

- Sekunda, chyba mi się uda – powiedział Harry, po czym wypowiedział słowa na głos, pomijając jednak syk węża.

Część ściany zaczęła się powoli poruszać, wysuwając się, a następnie przesuwając z trzaskiem. Teraz ział przed nimi czarny tunel.

Harry miał ochotę zatańczyć taniec zwycięstwa.

- Ha! Sezamie otwórz się! – wypalił.

Syriusz popatrzył na niego.

- Co takiego?

- To mugolskie odniesienie, Black, ty niedouczony ignorancie. – Snape przewrócił oczami. – Dobra robota, praktykancie. A teraz się cofnij. Aurorzy pierwsi. Niech Vera pokaże im drogę.

Harry powiedział coś w wężomowie i Vera zsunęła się z jego nadgarstka, zwijając w przejściu.

- Idźcie za nią. Ona zna drogę.

Moody i Shacklebolt zapalili różdżki, podobnie jak Amelia. Szefowa departamentu pokiwała głową i powiedziała kwaśno:

- Cóż, prowadziły mnie już kiedyś oślizgłe typy, ale nigdy wąż.

Harry znalazł się obok Severusa, gdy przechodzili przez tunel, trzymał różdżkę w pięści i nerwowo zerkał na swojego mentora.

Severus nie odzywał się, ale pocieszająco chwycił ramię swojego podopiecznego. Jego usta wykrzywiły się na ironię całej sytuacji. A poprowadzi ich chowaniec.

Wszyscy weszli do tunelu, a Vera prześlizgnęła się do przodu, jej jasnozielone ciało wabiło ich do ciemnego tunelu i dawało nadzieję, że uratują dzieci uwięzione poniżej, poruszała się powoli (według niej), ale pewnie po kamieniach.

Syriusz szedł obok Remusa i Tonks, modląc się, by na dole była Bellatrix, ponieważ był jej wiele winny za to, że prawie go zabiła, a potem doprowadziła do szaleństwa. I tym razem nie da się zaskoczyć jej szalonym miotaniem się. Tym razem uderzy pierwszy, a potem będą gadać.

Remus pociągnął mocno nosem, wchodząc do tunelu, czując zapach kurzu, wieku oraz niedawny zapach ludzi. Zmarszczył nos. Było coś… złego w tym miejscu i sprawiało, że włosy mu się na karku unosiły. Obnażył zęby i pomyślał: Voldi tam jest, ale może uda nam się go zaskoczyć. Chcę, żeby był martwy tak mocno, jak Greyback.

Artur i Molly zabezpieczali tyły, a gdy tylko weszli, tunel zamknął się za nimi. Tylko jedna osoba zdecydowała się zostać. Hagrid twierdził, że jest zbyt wielki na tak małe przejście i obiecał Minervie, ze zostanie i będzie pilnował oraz chronił Sybillę, która była w swojej wieży.

Kiedy wejście zostało zamknięte, poczuli się raczej, jakby zostali pochowani i aby oderwać myśli od tego uczucia, skupili się na Verze, która bezbłędnie prowadziła ich w dół krętym tunelem, jak żywy błysk w najciemniejszym mroku.