Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 4 maja 2019

CP - Rozdział 14 - Dekret Edukacyjny Numer 24



Zdolności nauczycielskie Hagrida miały być sprawdzone w następny wtorek na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami. Ron i Hermiona mieli rację. Naprawdę wyglądał, jakby walczył z olbrzymami. Jego lewe oko było całkowicie zapuchnięte, rozcięcia pokrywały jego twarz i dłonie wydawały się dopiero zaczynać leczyć oraz poruszał się nieco sztywno, uświadamiając Harry’ego, że pod okryciem były dodatkowe rany.
W chwili, gdy Hagrid, który czekał na wszystkich na brzegu Lasu z przewieszonym przez ramię martwym zwierzęciem, które jakoś przypominało krowę, zobaczył Harry’ego, uśmiechnął się promiennie i pomachał. Harry odmachał mu, desperacko starając się nie pokazać swojej obawy. Naprawdę nie chciał wiedzieć, o czym będą się dzisiaj uczyć, skoro wymagało to obecności tak wielkiego martwego zwierzęcia, mającego służyć jako karta przetargowa.
Gdy tylko przybyła cała klasa, Hagrid z ledwością powstrzymywał podekscytowanie.
- Dziś będziemy pracować w Lesie! – ogłosił. – Wolą mrok i gdy są nieco bardziej osłonięte! Zostawiłem tą wycieczkę do Lasu na ten rok. Zobaczymy te stworzenia w ich naturalnym środowisku. Żebyście wszyscy wiedzieli, że to, co dzisiaj się będziemy uczyć, jest bardzo rzadkie. Jestem chyba jedyną osobą w Brytanii, która zdołała wytresować te stworzenia. Trzymajta się blisko i chodźcie!
Kilku uczniów nie kłopotało się ukrywaniem nerwowości, gdy podążali za Hagridem w las. Malfoy był jednym z nich. Harry mógł wymyślić kilka stworzeń z lasu, które wolały mrok i cicho modlił się, by nie odwiedzali dzisiaj akromantul. Naprawdę nie sądził, by Ron był w stanie to znieść. Nie minęło wiele czasu, nim Harry zdał sobie sprawę, że nie podróżowali w kierunku groty Aragoga. Sądząc po westchnięciu pełnym ulgi od Rona, Harry zorientował się, że Ron myślał o tym samym, co on.
Szli jakieś dziesięć minut, aż nie zostali otoczeni przez drzewa będące tak blisko siebie, że żadne światło słoneczne nie przechodziło przez gałęzie. Na ziemi nie było żadnego śniegu, tylko błoto. Hagrid upuścił swój ładunek na ziemię, po czym odsunął się i odwrócił twarzą do klasy. Większość uczniów nigdy nie była w lesie i zdawała się być krok od uciekania z krzykiem.
- Zbierzcie się wszyscy – powiedział Hagrid z uśmiechem. – Nie ma powodu do strachu. Zostaną przyciągnięte przez zapach mięsa, ale i tak je zawołam. Wszyscy zakryjcie uszy. – Uczniowie natychmiast posłuchali, podczas gdy Hagrid wydał z siebie piskliwy wrzask, który odbił się echem przez las. Po kilku chwilach Hagrid wrzasnął kolejny raz, po czym czekał.
Nie minęło wiele czasu, nim Harry zauważył dziwne, koniopodobne stworzenia, wychodzące z ciemności. Wyglądały na niemal zagłodzone; ich czarna sierść wydawała się być jedyną rzeczą, która pokrywała ich szkielety. Harry był pewny, że mógł zobaczyć każdą kość. Ich głowy przypominały te należące do smoków. Ich oczy nie miały źrenic, co było bardzo wytrącające z równowagi. Miały czarne, skórzane skrzydła przypominające skrzydła nietoperzy.
Harry zrobił nerwowy krok w tył, gdy przybyło więcej stworzeń. Obserwowały klasę przez kilka sekund, nim zaczęły atakować martwe zwierzę swoimi zaostrzonymi kłami. Rozglądając się, zobaczył, że nikt zdawał się nie dostrzegać stworzeń. Wszyscy spoglądali na drzewa, jakby spodziewali się, że coś nadejdzie z tamtych stron. Harry odwrócił się do Hagrida, który również skupiał się na stworzeniach z dumnym uśmiechem na twarzy.
- W tym momencie jest ich wiele wokół nas – powiedział dumnie Hagrid. – Kto je widzi? Podnieście ręce. – Harry uniósł dłoń wraz z Nevillem i żylastym Ślizgonem stojącym zaraz za Goylem. – Wiedziałem, że ty je będziesz widział, Harry – powiedział cicho Hagrid. – Neville, ty też i…
- Co mamy tu widzieć? – uśmiechnął się szyderczo Malfoy.
Hagrid wskazał na martwe zwierzę.
- Patrzcie – powiedział stanowczo. Po kilku sekundach kilku uczniów sapnęło, podczas gdy inni zapiszczeli, gdy kawałki padliny zniknęły. – To testrale – poinformował klasę. – W Hogwarcie jest ich całe stadko. A teraz…
- Ale one przynoszą wielkie nieszczęście! – powiedziała przerażona Parvati. – Przynoszą straszny pech tym, którzy je zobaczą. Profesor Trelawney powiedziała…
Hagrid zachichotał.
- To tylko zabobon, Parvati – powiedział. – Nie są w ogóle pechowe. Są bardzo mądre i użyteczne! Jak sądzicie, co ciągnie wasze powozy do Hogwartu? Testrale je ciągną. Nie skrzywdzą was. Kto mi powie, dlaczego niektórzy z was  mogą je zobaczyć, a niektórzy nie?
Dłoń Hermiony natychmiast wystrzeliła w powietrze. Hagrid skinął na nią, żeby odpowiedziała.
- Widzą je tylko ludzie, którzy widzieli czyjąś śmierć – powiedziała z przekonaniem Hermiona.
- To prawda – powiedział Hagrid, kiwając głową. – Dziesięć punktów dla Gryffindoru. Testrale…
- Yhm, yhm.
Harry stłumił jęk. Przybyła profesor Umbridge i stanęła nie tak daleko od Harry’ego, mając na sobie zielony kapelusz i płaszcz, trzymając przygotowaną podkładkę. To z pewnością nie był dzień na inspekcje. Harry zwyczajnie miał przeczucie, że Umbridge znajdzie coś, co sprawi tylko, że Hagrid sam się obciąży, co nie było zbyt trudne. Harry zdołał zrobić coś takiego na pierwszym roku.
- Och, dzień dobry, profesor Umbridge – powiedział Hagrid z uśmiechem. – Cieszę się, że pani znalazła to miejsce. Zajmujemy się dziś testralami.
Profesor Umbridge tylko zamrugała, nim zaczęła skrobać na podkładce, mamrocząc do siebie w podobny sposób, jak robiła to na zajęciach profesor McGonagall. Problemem było to, że Hagrid nie był tak pewny siebie, co do swoich nauczycielskich zdolności, jak profesor McGonagall. Harry spojrzał bezpośrednio na Hagrida i powiedział do niego bezgłośnie „ignoruj ją”, zdobywając w odpowiedzi skinięcie głową od Hagrida, który skierował uwagę z powrotem na swoją klasę.
- Zaczęliśmy od samca i pięciu samic – powiedział Hagrid, a jego głos wyraźnie nie był tak pewny jak wcześniej. – Ten – poklepał pierwszego konia, który przybył, – nazywa się Tenebrus. Był pierwszym urodzonym w Lesie…
- Czy jest pan świadom, profesorze – przerwała mu głośno Umbridge, – że Ministerstwo Magii klasyfikuje testrale jako „niebezpieczne”?
Hagrid zachichotał na ten komentarz.
- Nie ma w nich nic niebezpiecznego, jeśli się wie, jak się z nimi obchodzić – powiedział Umbridge, po czym powrócił do klasy. – Testrale mają złą reputację z powodu tej całej sprawy ze śmiercią. Ludzie uważali je za złe omeny, ale nie rozumieją, że testrale zostawią ich w spokoju, jeśli tylko się ich nie zaatakuje lub nie wejdzie im w drogę.
Profesor Umbridge zaczęła się przechadzać; zadawała pytania uczniom na tyle głośno, że Hagrid miał problem z ignorowaniem jej. Oczywiście, Umbridge zadawała pytania tylko uczniom ze Slytherinu, którzy uznali za misję wymyślenie jak największej ilości kłamstw na temat Hagrida. Pansy twierdziła, że niemożliwe jest zrozumieć Hagrida, a kilku Ślizgonów zgodziło się z nią.
Umbridge nie została dużo dłużej po tym, jak poinformowała Hagrida, że wkrótce otrzyma wyniki inspekcji. Harry nie przegapił zdegustowanego wyrazu twarzy profesor Umbridge, gdy ta mówiła do Hagrida. Jasne było, że już się namyśliła na jego temat, co nie uspokoiło Harry’ego. Może i Hagrid był nieco niekonwencjonalny, ale wiedział całkiem sporo o magicznych stworzeniach i z pewnością cieszył się ze swojej pozycji nauczyciela, a to więcej niż Harry mógł powiedzieć o Umbridge.
Harry musiał przyznać, że inspekcja nie przeszła tak źle, jak mogła, ale to nie było wystarczające. Hagrid nigdy nie miał wiele pewności siebie. Potrzebował zapewnienia, że robi dobrze, a nastawienie Umbridge i ciągłe pytania tylko zniszczyły to, co Hagrid tak długo budował.
^^^
Przez następne kilka dni, życie w Hogwarcie było tak normalne, jak tylko mogło, a przynajmniej dla Harry’ego. Skoro mecz między Gryffindorem a Slytherinem się skończył, wielka rywalizacja między domami wróciła do normalności. Jak dotąd wszyscy słuchali ostrzeżenia profesora Dumbledore’a na temat niewłaściwych zachowań zniesławiających domy, nawet Ślizgoni. Poza niegroźnymi żartami bliźniaków na innych Gryfonach, tak naprawdę nikt nic nie robił.
Harry zdołał uniknąć uwagi, aż do wtorkowych zajęć eliksirów, na których warzyli bardzo trudny eliksir. Jak przy wszystkich eliksirach, Harry wyjątkowo ostrożnie przestrzegał instrukcji. Był zdeterminowany, by w tym roku nie zniszczyć żadnego kociołka i póki co stosował się do swojego postanowienia. Jego eliksiry dostawały przynajmniej ocenę „zadowalający”, co czasami bez końca irytowało profesora Snape’a.
Gdy nadszedł koniec zajęć, profesor Snape zaczął sprawdzać kociołki. Zwykle mamrotał swoje komentarze w postaci „fatalnie” i „żałosne” poza chwilą, gdy powąchał zawartość kociołka Hermiony, po czym przeszedł do Harry’ego. Kolor w kociołku Harry’ego miał niemal identyczny odcień błękitu, jak u Hermiony, czego profesor Snape nigdy by nie przyznał. Znając już rutynę, Harry odsunął się i pozwolił profesorowi Snape’owi powąchać eliksir, po czym obserwował, jak Mistrz Eliksirów bada konsystencje.
- Zbyt ciemny i zbyt gęsty, Potter – powiedział chłodno profesor Snape. – Dziś wieczorem będziesz miał szlaban ze swoją Opiekunką Domu za swoją niekompetencje.
Harry starał się zignorować chichoty ze strony Ślizgonów, gdy zgarbił ramiona i pochylił głowę z rozczarowaniem. Zrobił wszystko prawidłowo, ale profesorowi Snape’owi to nie wystarczyło. Po zostawieniu zakorkowanej buteleczki pełnej eliksiru na biurku Snape’a, Harry wyszedł z resztą klasy nawet nie zaszczycając spojrzeniem stronniczego, tłustowłosego mężczyzny o haczykowatym nosie. To był pierwszy raz w tym semestrze, gdy profesor Snape pokazał Harry’emu co potrafi. Dlaczego?
Pewnie z zemsty, pomyślał Harry. Snape właśnie stracił dwójkę członków swojej drużyny Quidditcha.
Harry przez resztę dnia był oszołomiony. Nie wiedział już, co myśleć. Tyle działo się podczas tego semestru, że to zwyczajnie nie miało sensu. Nauczyciele zachowywali się dziwnie, ale to może z powodu profesor Umbridge i jej roli Wielkiego Inkwizytora. Jego sny były dziwniejsze niż normalnie, co z pewnością wiele mówiło. Jedyną dobrą rzeczą, jak również dziwną, było to, że tak naprawdę nie miał wybuchów od obudzenia Voldemorta. Harry naprawdę nie wiedział, co o tym myśleć. W jednym aspekcie, był wdzięczny, że nie musi się o to martwić, ale z drugiej strony, mogło to oznaczać, że następny będzie potężniejszy i całkowicie go przytłoczy.
Po szybkim obiedzie, podczas którego ledwie coś zjadł, Harry poszedł do gabinetu profesor McGonagall na szlaban. Dotarł mając pięć minut zapasu. Rozumiejąc, że lepiej mieć to już za sobą, Harry zapukał do drzwi i usłyszał surowe „wejść”. Otworzył drzwi i zobaczył, że profesor McGonagall siedzi przy biurku, oceniając zadania. Nie chcąc przerywać, Harry pozostał przy drzwiach, póki profesor McGonagall nie uniosła wzroku.
- Proszę zamknąć drzwi, panie Potter – powiedziała surowo McGonagall, sprawiając, że Harry skrzywił się. Nie używała do niego tego tonu przez ostatnie kilka lat. Gdy Harry zamknął drzwi, profesor McGonagall wstała i obeszła biurko, natychmiast zapominając o stercie zadań.
- Musimy porozmawiać o ataku z września, Harry – powiedziała milszym tonem. – Dlaczego nikomu nie powiedziałeś?
Stwierdzenie, że Harry był zdezorientowany, było niedopowiedzeniem. Była na niego zdenerwowana czy nie? Dlaczego chciała rozmawiać o czymś, co stało się miesiące temu? Cóż, coś, co tak naprawdę się nie wydarzyło.
- Przepraszam? – zapytał cicho, niepewny, czy dobrze usłyszał.
Profesor McGonagall podeszła do niego i zmierzyła do wszystko wiedzącym spojrzeniem.
- Harry, rozmawiałam z twoimi kolegami z drużyny – powiedziała łagodnie. – Wiem, że zostałeś otoczony przez piątkę uczniów Slytherinu, gdy byłeś uziemiony rzez panią Pomfrey. Pytanie, dlaczego nic na ten temat nie powiedziałeś? Ci uczniowie zrobili coś złego. Milczenie tylko zachęca ich do kontynuowania tego zachowania.
- Ale nic się nie stało – zaprotestował Harry, po czym zrobił krok w tył, starając się zwiększyć dystans między nimi. – To były tylko słowa, to wszystko. – Oczywiście, nie byłoby sprawy, gdyby nie przestali, gdy zostali zatrzymani przez drużynę Quidditcha, ale Harry nie zamierzał o tym wspominać. – Nie rozumiem, dlaczego wszyscy robią z tego takie wielkie halo. Znam Malfoya, on tylko dużo mówi. – Dobra, to było kłamstwo.
- Jeśli to prawda, jak wyjaśnisz to, co się stało po meczu Quidditcha? – zapytała profesor McGonagall. – Pan Malfoy jest wyraźnie poza kontrolą. Gdybyśmy wiedzieli, co zrobił kilka miesięcy temu, moglibyśmy mieć na nim oko, gdyby to niewybaczalne zachowanie nie zostało przerwane. Powinieneś był przyjść z tym do mnie, Harry. Wciąż nie rozumiem, dlaczego tego nie zrobiłeś.
- Ponieważ nie chciałem więcej uwagi, niż już miałem! – krzyknął Harry, nim zdołał się powstrzymać i natychmiast tego pożałował. Wzdychając, Harry potarł oczy pod okularami i potrząsnął głową. To dlatego nie chciał mówić o tym, co się stało. Nikt by nie zrozumiał, dlaczego musiał zrobić to, co zrobił. – Proszę mi wybaczyć, pani profesor – powiedział cicho. – Nie chciałem krzyczeć. Nie zna pani Malfoya tak, jak ja. Jest zazdrosny z powodu tego, co stało się w pociągu. Próbował mnie tylko przekonać, że był „królem placu zabaw”, że tak powiem.
- Może to być i prawda, ale pan Malfoy nie jest już małym chłopcem – powiedziała surowo profesor McGonagall. – Jest piętnastolatkiem, który musi się nauczyć, że nie zawsze dostaje się to, czego się chce. Chyba pamiętam, że jego ojciec był taki sam. Czy zdarzyło ci się zobaczyć, że pan Malfoy odgrywa się też na innych uczniach, nie tylko na tobie?
Harry potrząsnął głową. Musiał przyznać, że nigdy się to nie zdarzyło. Nie słyszał o niczym takim, więc zakładał, że nic takiego się nie stało. Malfoy zawsze brał na cel Harry’ego i jego przyjaciół. Nigdy nie przejmował się innymi, więc dlaczego miałby teraz?
Stanowcze pukanie w drzwi przerwało ich rozmowę. Profesor McGonagall skinęła na Harry’ego, by zajął miejsce przed jej biurkiem, po czym podeszła do drzwi. Siadając, Harry odłożył swoją torbę na podłodze, zerkając przez ramię, żeby zobaczyć, jak profesor McGonagall otwiera drzwi i wychodzi na zewnątrz. Zostawiła drzwi częściowo otwarte, pozwalając Harry’emu usłyszeć rozmowę, a czy było to celowe, Harry nie wiedział.
- Profesor Umbridge, obawiam się, że nie mogę teraz z panią rozmawiać – powiedziała profesor McGonagall swoim normalnym, surowym tonem. – Obecnie mam ucznia na szlabanie.
- To właśnie dlatego tu jestem, pani profesor – powiedziała Umbridge swoim zwykłym głosem. – Rozumiem, że w tym momencie ma pani na szlabanie pana Pottera. – Dało się słyszeć szuranie, a następnie szelest. – Yhm, yhm. „W rezultacie ostatnich wydarzeń, Minister wprowadził Dekret Edukacyjny Numer 24, który stanowi, że odtąd Wielka Inkwizytor ma najwyższy autorytet nad wszystkimi karami, sankcjami i usuwaniem przywilejów dotyczących wszystkich uczniów Hogwartu oraz może modyfikować owe kary, sankcje i usunięcie przywilejów, będących decyzją innych członków kadry. Podpisane Minister Magii, Korneliusz Knot, Order Merlina Pierwszej Klasy, itp., itd.”
Nim profesor McGonagall mogła coś powiedzieć, profesor Umbridge wprosiła się do je gabinetu.
- Panie Potter, proszę ze mną – powiedziała takim samym słodkim głosem, sprawiając, że Harry’emu zrobiło się niedobrze.
- Proszę poczekać, pani profesor – zaoponowała profesor McGonagall. – Pan Potter ma przypisany szlaban ze mną. Przychodzenie tu i modyfikowanie kary jest podważeniem mojego autorytetu i autorytetu każdego innego nauczyciela w tej szkole.
- Już, już, pani profesor – powiedziała Umbridge z szerokim uśmiechem, odwracając się do McGonagall. – Nie ma potrzeby dramatyzować. Mam po prostu wiarygodną informację, że może pani być nieco pobłażliwa dla swoich uczniów, zwłaszcza pana Pottera. – Spojrzała na Harry’ego, zauważając, że nastolatek nie ruszył się nawet o krok. – No dalej, panie Potter. Im dłużej się pan ociąga, tym później zakończy się pana szlaban.
Nie chcąc sprawiać profesor McGonagall jakichkolwiek kłopotów, Harry wstał, chwycił szkolną torbę i podążył za profesor Umbridge, zauważając zszokowaną McGonagall. Wszystko zmieni się ze złego na gorsze. To oznaczało, że za każdym razem, gdy profesor Snape będzie niesprawiedliwy, profesor Umbridge będzie mogła zmienić karę na nocne pisanie linijek swoją własną krwią. Bez względu na to, co będzie musiał zrobić, Harry przysiągł sobie, że nie da żadnemu nauczycielowi żadnego bodźca, by dali mu szlaban.
Idąc za Umbridge do jej gabinetu, Harry dostrzegł niesławne pióro leżące już na stole wraz z długim kawałkiem pergaminu.
- Wie pan, co robić, panie Potter – powiedziała słodko Umbridge, kiwając mu dłonią, by usiadł przy stoliku. – Raz, dwa.
Harry stłumił jęk, odkładając torbę i zajmując miejsce. Unosząc pióro, odetchnął głęboko, już obawiając się tego, co się stanie. Jak wiele czasu będzie go trzymała tym razem? Harry niechętnie przyłożył pióro do pergaminu i napisał Nie będę opowiadać kłamstw. Czerwone słowa pojawiły się na pergaminie oraz na wierzchu jego dłoni tak wyraźnie, jakby były tam cały czas. Ignorując kłujący ból w tamtym miejscu, Harry ponownie napisał Nie będę opowiadać kłamstw i tym razem poczuł bardziej intensywny ból, gdy rozcięcie na jego dłoni pogłębiło się.
Minęła tylko godzina szlabanu, gdy Umbridge zaczęła mówić.
- Panie Potter – powiedziała ze smutnym tonem w głosie. – Obawiam się, że mamy problem. – Harry zawahał się i uniósł wzrok. – Och, proszę pisać dalej, panie Potter – powiedziała słodko Umbridge, po czym do jej głosu powróciło przygnębienie. – Wciąż tego z panem próbuję, ale chyba nie chce pan pozwolić, żeby to wsiąkło. Z determinacją rozsiewa pan kłamstwa po całym zamku. Czasami muszę się zastanowić, czy to nie jest zwyczajne wołanie o pomoc.
Profesor Umbridge spojrzała na zwój w swoich dłoniach i potrząsnęła powoli głową.
- Uważam, że to wszystko zaczęło się przed pana trzecim rokiem przez Syriusza Blacka i twojego wuja – powiedziała z namysłem. – Z tego, co się dowiedziałam, byłeś niezłym delikwentem, gdy mieszkałeś ze swoimi krewnymi, sprawiałeś problemy… rozpoczynałeś bójki. Trzeba się zastanowić, czy Vernon Dursley nie był usprawiedliwiony, że użył wszelkich środków, by zapewnić sobie pana posłuszeństwo.
Harry zamarł, gwałtownie wciągając powietrze. Nie! Nie ma szans, by to, co wuj Vernon robił mogło zostać usprawiedliwione! Syriusz, Remus i cała kadra Hogwartu zapewniali Harry’ego, że wuj Vernon robił źle, wyładowując swoją złość na nastolatku. Żaden dorosły nie ma prawa uderzyć dziecka. Remus powtarzał mu wielokrotnie, że wuj Vernon robił błąd.
- Terroryzował pan swoich krewnych magią, panie Potter? – powiedziała z żalem Umbridge. – A pan się zastanawia, dlaczego pana krewni się tak zachowywali. Proszę pisać dalej, panie Potter. – Poczekała , aż Harry wznowi pisanie swoich linijek, nim kontynuowała. – Może pan jest powodem, dlaczego pana krewni tak nienawidzili magii. Z tego, co zrozumiałam, zapewnili panu wszystko, czego pan potrzebował przez niemal dwanaście lat, nim oskarżył pan swojego wuja o znęcanie się.
OSKARŻYŁ? Harry nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Profesor Umbridge obwiniała jego o to, że wuj Vernon i ciotka Petunia obawiali się „nienormalnego”. To nie była prawda! Ciotka Petunia była zazdrosna o swoją siostrę i nienawidziła jej za bycie czarownicą. Ciotka Petunia przyznała to, gdy Hagrid uratował go podczas jego jedenastych urodzin!
- To wtedy zaczęły się kłamstwa – kontynuowała profesor Umbridge. – Gdy zobaczył pan tą uwagę, nie mógł pan przestać. – Mlasnęła językiem i potrząsnęła głową. – To smutne, że szanowana rodzina musi teraz za to płacić cenę. Obawiam się, że kłamstwo jest dla pana niczym uzależnienie, panie Potter. Gdy pan zacznie jedno, nie jest pan już w stanie przestać. Nie pomaga to, że pana – yhm, yhm – opiekunowie tylko wprowadzają w życie te kłamstwa. Może pan myśleć, że owinął pan sobie wszystkich wokół palca, panie Potter, ale ja wiem, co próbuje pan zrobić. Nie sądzę, że zdaje sobie pan sprawę, jak wiele kłopotów pan innym spowodował.
To nie prawda, powtarzał w kółko Harry. Dursleyowie nie byli szanowani. To nie prawda. Traktowali go jak sługę. To nie prawda. Syriusz i Remus byli pierwszymi, którzy powiedzieli mu prawdę o jego rodzicach i tym, co Dursleyowie mu zrobili. To nie prawda. Harry ufał im całym swoim życiem. To nie prawda. Nigdy by nie skłamał na taki temat.
- Były skazaniec i mieszaniec – wymamrotała Umbridge. – Być może pana obecne życie było bardziej niszczące niż początkowo uważaliśmy. Wydaje się jasne, że tylko pana krewni byli w stanie trzymać pana w ryzach, panie Potter. Od kiedy pan ich opuścił, powoduje pan tylko problemy.
To dlatego, że Ministerstwo jest zbyt durne, żeby zaakceptować fakt, że robią błędy! – krzyknął w głowie Harry. Mógł tylko dojść do wniosku, że profesor Umbridge jest całkowicie szalona. Umbridge miała obsesję na temat Ministerstwa. W jej zdeformowanym umyśle wszystko, co robiło Ministerstwo było prawidłowe, mimo tego, jaka właściwie była prawda. Z pewnością brakuje jej kilku klepek.
- Podejrzewam, że nie powinno mnie dziwić to, że wykorzystuje pan swój gustowny tytuł i przywileje, które dało panu Ministerstwo – kontynuowała profesor Umbridge. – Mógłby pan używać swojej sławy, żeby mieć tak pozytywny wpływ na Ministerstwo, jednak używa pan jej, by chodzić dumnie po tych korytarzach, jakby to miejsce należało do pana. Z taką postawą uważam, że nie jest zaskoczeniem, że inni próbują ustawić pana w linii.
Oddech Harry’ego przyspieszył, gdy próbował trzymać swoje emocje pod kontrolą. Nie chodzi dumnie! Jak ona mogła być tak szalona, żeby myśleć, że Malfoy miał rację? Poza tym nigdy nie prosił się o sławę, która pochodzi z bycia chłopcem, który przeżył; nigdy jej nie chciał. Problemem było to, że wszyscy wydawali się tego nie zauważać.
- Może pan mieć wielu ludzi pod kontrolą, panie Potter, ale ja z pewnością nie jestem jedną z nich – powiedziała pewnie profesor Umbridge. – Widzę, jakim jest pan rozpieszczonym bachorem. Wydaje się, że uznał pan za misję życia sprawianie kłopotów. Widzę to tak, że to tylko kwestia czasu, nim twoi cenni opiekunowie i nauczyciele zobaczą, jaki pan naprawdę jest. Kiedy nadejdzie ten czas, mam nadzieję, że będzie pan gotów zmierzyć się z konsekwencjami swoich działań.
Harry czuł, że jego kontrola się chwieje. Techniki uspokajające, Harry! Zamykając oczy, Harry próbował skupić się na czymś, co nie jest głosem Umbridge. Miała prawo do swoich opinii, Remus wiele razy mu to mówił. Jednak Remus nie mówił, jak bardzo te opinie bolą. Dlaczego nikt nie rozumiał, że z radością oddałby swoje imię i całą tą sławę, którą dawało mu „Ministerstwo”, gdyby to oznaczało, że mógłby być taki, jak wszyscy inni? Dlaczego wszyscy zakładali, że uwielbiał publikę, która odbierała mu jakąkolwiek nadzieję na jakiekolwiek życie?
- Czas desperacji wymaga desperackich środków, panie Potter – powiedziała rzeczowo profesor Umbridge. – Ludzie tacy, jak pan, potrzebują silnej ręki, która by ich trzymała w ryzach. Wydaje mi się, że działania twojego wuja powodowały tylko, że nie wpadał pan w kłopoty. W mojej opinii, nie minie dużo czasu, nim wszyscy się obudzą i zobaczą, że jest pan tylko pragnącym uwagi kłamcą.
Zakończywszy swoją przemowę, profesor Umbridge usiadła za swoim biurkiem i zaczęła oceniać zadania. Na zewnątrz Harry wyglądał bez oznak, że jej słowa przebiły się przez powierzchnię, ale we wnętrzu krzyczał. Remus nalegał, że wuj Vernon robił źle, wyładowując na Harrym swój gniew. Cała karda nauczycielska zapewniała Harry’ego, że to, co się stało, nie było jego winą. To było powód, dlaczego wuj Vernon był w więzieniu.
Przez resztę szlabanu profesor Umbridge pozostała cicho. Jedynym słyszalnym dźwiękiem było skrobanie pióra o pergamin i okazjonalny szelest papieru, gdy Umbridge przechodziła do następnego zadania. W końcu o niemal pierwszej nad ranem, profesor Umbridge zbadała przesiąkniętą krwią rękę Harry’ego, po czym odprawiła go z uśmiechem i słodkim „dobranoc”.
Po chwyceniu torby, Harry wyszedł szybko z pomieszczenia i wszedł do najbliższej łazienki. Ostrożnie oczyścił ranę, po czym zabandażował ją tak, jak była wcześniej. Jego ręka pulsowała poważnie i wciąż mocno krwawiła, nie dając oznak, by wkrótce miała przestać. Po ukryciu ręki w szatach, Harry pobiegł do wieży Gryffindoru, nie chcąc być złapanym po ciszy nocnej i otrzymać kolejnego szlabanu, co w najmniejszym stopniu by go nie zaskoczyło.
Wchodząc do pokoju wspólnego Gryfonów, Harry nie był zaskoczony, gdy zastał pustkę. Wszyscy najprawdopodobniej poszli do łóżek wiele godzin temu. Manewrując między meblami do klatki schodowej, Harry nie mógł myśleć o niczym poza chęcią zakończenia tego dnia. Sądził, że może wytrzymać wszystko, cokolwiek Umbridge mu zafunduje, ale nie był gotów na to ośmieszenie. Minęły ponad dwa lata, od kiedy był na to narażony, ale to nie było podobne do tego, co jego krewni do niego mówili. Jego krewni nigdy nie powiedzieli mu, że ci, którzy się o niego troszczą odwrócą się przeciwko niemu, ponieważ nigdy nie wierzyli, że ktokolwiek dostrzeże w Harrym kogoś poza dziwadłem.
Harry wszedł cicho do dormitorium i natychmiast usłyszał chrapanie Neville’a. Ostrożnie skierował się do swojego łóżka o czterech kolumnach i odłożył torbę na podłodze. Nigdy nie sądził, że będzie otoczony przez tylu ludzi, a jednak czuł się tak samotny. Nikt z nich nie mógł pojąć, jakie było jego życie. W tym momencie Harry był chętny iść do Malfoya i zaoferować mu swoje życie za swobodę swojego rywala. Jak ludzie mogli chcieć tego typu życie?
Przebierając się w piżamę, Harry podświadomie dotknął swoich żeber, przypominając sobie ból, który czuł ponad dwa lata temu, gdy wuj mu je złamał. Przypomniał sobie słowa Umbridge, ale prawda była taka, że nigdy o nic nie oskarżył Vernona Dursleya. Ogromny mężczyzna przyznał, co zrobił. Wszyscy to wiedzieli. Umbridge to wiedziała.
Harry rzucił kilka zaklęć wyciszających wokół łóżka i skulił się na nim. Ukrył twarz w poduszce, starając się zwalczyć łzy, które tak desperacko chciały nadejść. To była cena posiadania sekretów. Jego przyjaciele i nauczyciele nie rozumieli go, czarodziejski świat uważał go albo za bohatera, albo za kłamcę, a z niego kpiono za sprawy, które dawno były martwe. Profesor Umbridge jak zwykle próbowała tylko sprawić, żeby zrobił coś głupiego. To nie była prawda. To ona kłamała, tak musiało być.
Ale jeśli to nie była prawda, to dlaczego to tak bardzo bolało?

2 komentarze:

  1. Harry wciąż ma problemy z samooceną. Nic dziwnego po takim dzieciństwie...nadal nie lubię Dumbledora. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dlaczego Snape tak się zachowuje boli mnie to eliksir prawie perfekcyjny a ten co robi szlaban... niech Harry zwierzy się komuś że Umbridge używa na nim krwawego pióra... i te jej słowa, tak bardzo bym chciała aby się wyniosła z Hogwartu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń