Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 25 marca 2023

PoO - Rozdział 16 – Przepowiednia wypełniona

Nie było żadnego dźwięku poza okazjonalnym osunięciem się gruzu oraz cichym skomleniem i jękami bólu, dochodzącymi z różnych miejsc w pokoju, chociaż prawie niemożliwe było wskazać skąd dokładnie. Prawie nie dało się nic dostrzec przez dym i szczątki ścian, unoszących się w powietrzu. Syriusz Black wiedział, że to może być niezwykle niebezpieczne. Przy tak złej widoczności nie było możliwości ustalenia, czy osoba najbliżej jest przyjacielem czy wrogiem, bez uprzedniego ujawniania się.

Jednak nie mogli po prostu czekać, aż powietrze się oczyści.

Machając różdżką, Syriusz szybko usunął intensywną chmurę pyłu i dobrze przyjrzał się scenie przed nim. Śmierciożercy i członkowie ruchu oporu byli rozrzuceni na podłodze przy ścianach, desperacko próbując uchronić się przed uderzeniem. Skupiając uwagę na środek pomieszczenia, wzrok Syriusza spoczął na dużej stercie marmurowego gruzu. Niektóre kawałki były wystarczająco duże, by kogoś zabić przy uderzeniu, a sądząc po kończynach wystających z dołu stosu, Syriusz wiedział, że tak się stało. Teraz pytanie brzmiało, ilu stracili.

- Wszyscy dostępni, potrzebujemy tu pomocy! – warknął Syriusz, po czym rozejrzał się i zobaczył, że Remus pomaga wstać Neville’owi i Hermionie. – Chodźcie! Ruszamy!

Hermiona rozejrzała się po pokoju z paniką na twarzy.

- Ron? – zawołała. – Ron, gdzie jesteś?

Głośny jęk wypełnił ich uszy, gdy kilka kawałków gruzu tuż za większą stertą przesunęło się nieznacznie.

- Tutaj – powiedział Ron głosem wypełnionym bólem, który dosłyszeli przez słuchawki. – Moje nogi są uwięzione. Nie mogę nimi ruszyć.

Hermiona i Neville ruszyli się, by podejść do Rona, ale zostali zatrzymani przez Syriusza, który chwycił ich płaszcze.

- Teraz nic nie możemy dla niego zrobić – warknął Syriusz. – Utrzymajcie pozycję! Zwiążcie każdego śmierciożercę, którego widzicie! Nie obchodzi mnie, czy są żywi, czy martwi! Nie pozwólcie nikomu uciec!

Remus pokuśtykał do boku Syriusza, delikatnie ściskając ramiona Neville’a i Hermiony.

- Syriuszu, rozejrzyj się – poradził cicho. – Musimy zająć się rannymi. Ktoś mógł zostać poważnie ranny…

- Myślisz, że tego nie wiem?! – warknął Syriusz. – Mamy zadanie do wykonania, Remusie. Po wyeliminowaniu zagrożenia możemy…

Intensywny blask światła i ciepła sprawił, że wszyscy upadli na podłogę z różdżkami w pogotowiu. Syriusz ostrożnie podniósł wzrok i ze zdumieniem przyjrzał się widokowi przed sobą. Całe pomieszczenie rozbłysło światłem, które wydawało się promieniować z feniksa, unoszącego się w powietrzu nad wielką stertą gruzu. Słychać było kilka westchnień, ale nikt nie ruszył się z miejsca, gdy znajomy karmazynowy ptak ze złotymi szponami i błyszczącym, złotym ogonem zaczął śpiewać powolną, kojącą melodię.

Syriusz skorzystał z okazji, by dyskretnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Rzeczywiście wciąż byli jacyś przytomni i uzbrojeni śmierciożercy, ale na szczęście w tej chwili byli rozkojarzeni. Syriusz szybko szturchnął Remusa i skinął na niego, by poszedł w prawo, podczas gdy on ruszył w lewo. To była ich szansa na złapanie przeciwników, gdy byli rozproszeni. Kucając nisko, Syriusz natychmiast zaczął ogłuszać i wiązać każdego śmierciożercę w zasięgu, próbując zignorować piosenkę Fawkesa. Wiedział, że to rozproszenie nie potrwa długo, więc miał zamiar je wykorzystać, póki jest szansa.

Przypadkowo Fawkes wybrał ten moment, by zakończyć piosenkę i poszybować przez dziurę w suficie. Nie było czasu do stracenia. Wciąż było dość zdrowych śmierciożerców, by stanowili oni zagrożenie. Nie było wyboru. Gdy zagrożenie zostanie zneutralizowane, mogli przestać reagować na scenę przed sobą.

- Fala czwarta, ruszajcie! – rozkazał Syriusz. – Wszyscy, ATAK!

Nie było wahania, gdy zaklęcia zaczęły fruwać w powietrzu.

^^^

Na początku Harry myślał, że ma halucynacje, kiedy jego uszy wypełniła pieśń feniksa, prawie domagając się, by pamiętał, o co walczy. Uścisk na jego gardle wydawał się nieco osłabnąć, pozwalając mu na wzięcie desperacko potrzebnego oddechu. Mrugając kilkukrotnie, Harry dostrzegł, że Voldemort gorączkowo rozgląda się w poszukiwaniu źródła dźwięku, jego strach szybko rośnie, co wydawało mu się dziwne. Kto mógłby się bać czegoś tak pięknego?

Kiedy jego umysł zaczął się rozjaśniać, Harry wiedział, że musi działać szybko. Tak dyskretnie, jak to możliwe, wyciągnąć rękę, cicho przyzywając różdżkę. W chwili, gdy poczuł, jak znajomy kijek z ostrokrzewu i pióra feniksa uderza w jego dłoń, Harry poczuł, jak nadzieja wzbiera w jego ciele. Strasznie bolało go gardło, plecy pulsowały, oddychanie było ciężkie, ale każda odrobina tlenu była mile widzianą zmianą. Przesuwając się nieznacznie, Harry zdołał wykopać nogi spod Voldemorta, po czym przekręcił się na plecy i skoczył na nogi.

Gdy Voldemort zerwał się do pionu, jego strach został zastąpiony gniewem, podczas gdy Harry rozpoczął swój atak. Rzucał zaklęcie po zaklęciu, zmuszając Voldemorta do defensywy, by zrobić między nimi jak najwięcej przestrzeni. Nie miał zamiaru popełnić kolejnego błędu. Nie mógł sobie pozwolić na więcej błędów. Musiał wymyślić jakąś strategię, której Voldemort się nie spodziewa. Nie mógł używać tych samych sztuczek, co dwa lata temu w Ministerstwie. Voldemort był w stanie zbyt łatwo skontrować jego fizyczny atak.

Trzymając się nisko, Harry okręcił się szybko w lewo, by uniknąć fioletowego rozbłysku, który wystrzelił z różdżki Voldemorta. Nawet się nie zastanawiał, okręcając się i odpowiadając ogniem. Nie było czasu nawet patrzeć, czy zaklęcie w coś trafiło. Harry już poruszał się w kierunku następnego miejsca, które było tak daleko jak poprzednie, do którego mógł dotrzeć w ciągu sekund, by rzucić następne zaklęcie, które mu przyjdzie na myśl. Przesunął się w lewo… potem w prawo… potem znów w prawo, po czym ruszył do przodu, starając się być nieprzewidywalny…

…Dopóki nie zakończyła się pieśń feniksa, pozostawiając upiorną ciszę, póki Fawkes nie wyleciał z wielkiej dziury na środku pomieszczenia w chwili, gdy z różdżki Voldemorta wyleciało zielone światło. Nim Harry mógł choćby pomyśleć o poruszeniu się, Fawkes zniknął w rozbłysku płomieni, by pojawić się tuż przed Harrym z szeroko rozwartym dziobem. Harry cały zamarł, gdy Fawkes połknął w całości zielony strumień światła, po czym stanął w płomieniach i upadł na podłogę, mały, pomarszczony i nieopierzony.

Voldemort wpatrywał się w małego feniksa z wyrazem całkowitej odrazy na twarzy, po czym przeniósł wzrok na Harry’ego.

- Nie ma już nikogo, Potter – warknął, celując różdżką w czoło Harry’ego. – Nikt nie zapobiegnie twojej porażce. Nikt nie uratuje ci skóry!

Harry uniósł różdżkę na poziom oczu, jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Powiedziałbym, że to się tyczy ciebie, Tom! – odwarknął. – Gdzie są teraz wszyscy twoi lojalni poddani, gdy ich potrzebujesz?

Voldemort parsknął gniewnie.

- Potrzebuję ich? Nikogo  nie potrzebuję! Są tylko owcami!

Harry musiał walczyć, by zachować kamienną twarz. Wiedział, że Voldemort nie dba o nikogo, ale sądził, że śmierciożercy byli nieco wyżej w łańcuchu pokarmowym. W końcu, jaki był pożytek z przywódcy, kiedy nikt nie chciał za nim podążać?

- Wiesz o tym, Potter – kontynuował Voldemort, zaczynając powoli okrążać Harr’ego, jego różdżka nie drżała. – Doświadczyłeś tego z pierwszej ręki. Na świecie liczy się tylko władza.

Harry nie mógł powstrzymać prychnięcia.

- I mówi to ktoś, kto nie ma nic wartościowego w swoim życiu.

Gniew zawirował wokół Voldemorta, a całe jego ciało wyraźnie się napięło.

- O tak – odparł chłodno. – Podzielasz przekonania Dumbledore’a, że miłość jest tak bardzo potężna.

Oczy Harry’ego zwęziły się ze złością. Kpiący ton Voldemorta sprawił, że zagotowała się w nim krew. Nie wiedział, czy podzielał przekonanie Dumbledore’a, że miłość jest największą siłą na ziemi, ale szanował pamięć o tym człowieku na tyle, by uszanować jego teorie. Oczywiście, gdyby teorie Dumbledore’a były tak niedorzeczne to dlaczego Voldemort tak bardzo się go obawiał?

To było rzeczywiście ostateczne pytanie. Przede wszystkim jedno było jasne. Voldemort obawiał się nieznanego. Nigdy nie zaznał miłości i dlatego się jej obawiał. Śmierć także była „nieznanym terytorium”. Nikt nie wiedział, co się działo „po śmierci”. Niektórzy wolą wierzyć, że istnieje utopia dla zasłużonych i wieczna kara dla pozostałych. Inni uważają, że życie to cykl śmierci i reinkarnacji. Byli też tacy, którzy wierzyli, że po śmierci nie ma nic…

…po namyśle Harry całkiem wyraźnie rozumiał, dlaczego Voldemort bał się śmierci. Był przeklęty, bez względu na to, co go czekało.

Ponieważ kończyła mu się cierpliwość, Voldemort uciekł się do klątw. Harry natychmiast przeszedł do defensywy, rzucając wszystkim, co tylko możliwe. Czuł, jak pot powoli spływa mu po bokach twarzy. Mięśnie zaczynały go boleć, a refleks słabł. Podsunowując, Harry wiedział, że musiał to zakończyć szybko, inaczej przegra.

Na widok pierwszego zielonego światła, Harry szybko usunął mu się z drogi, rzucając zaklęcie tnące, po czym wysoko wycelował zaklęcie upiorogacka, które na szczęście przebiło się przez osłonę Voldemorta. To była okazja, której Harry potrzebował do działania. Poruszając się szybko, Harry wyjął pozostałe sai zza pasa i rzucił nim w Voldemorta, przywołując drugą różdżkę. Gdy tylko jego palce zacisnęły się na klamce, Harry ruszył do przodu.

Harry potrzebował poczuć tylko drastyczny wzrost wściekłości i bólu, by wiedzieć, że jego sai trafiło w cel. Właściwie trudno było nie zauważyć dużego kawałka metalu, wystającego z lewego ramienia Voldemorta. Wystrzeliwał zaklęcie za zaklęciem, nie dając Voldemortowi czasu na próbę wyciągnięcia sai, co pozwoliło mu na podskoczenie i kopnięcie go głębiej, gdy tylko znalazł się wystarczająco blisko.

Voldemort wydał z siebie przepełniony bólem wrzask, gdy zatoczył się do tyłu i spróbował zamachnąć się na Harry’ego, który jednak już się poruszał. Robiąc salto do tyłu, Harry ledwie dotknął stopami podłogi, po czym skoczył do przodu, podciągając kolana do klatki piersiowej i wbijając stopy w pierś Voldemorta tak mocno, że powietrze wypełnił głośny trzask. Harry wylądował w przykucu, gotowy do uderzenia, podczas gdy Voldemort wylądował na plecach z głośnym uderzeniem.

Harry mógł patrzeć przez czas, który wydawał się być wiecznością, jak powietrze wypełnia świszczący oddech Voldemorta. Voldemort wyraźnie cierpiał, ale wciąż stanowił zagrożenie. Nie było czasu do stracenia. Musiał działać, nim Voldemort zadziała. Wstając, Harry poruszył się, by przywołać różdżkę Voldemorta, ale cisowa broń została wycelowała w jego pierś. Nie było czasu na myślenie. Harry natychmiast przygotował różdżkę, rzucając zaklęcie rozbrajające, które natychmiast uderzyło w strumień zieleni, który zaczął wylewać się z różdżki Voldemorta.

To, co się stało później, nie zaskoczyło Harry’ego w najmniejszym stopniu. Różdżki połączyły się nitką migoczącego, złotego światła. Owinął się wokół nich intensywny podmuch wiatru, zatrzymujący ich w miejscu, gdy złota nić pękła i szybko uformowała wokół nich klatkę jasnych, krzyżujących się ze sobą wiązek złotego światła. Różdżka Harry’ego pulsowała w jego dłoni, zmuszając go do upuszczenia swojego sai i chwycenia jej obiema dłońmi.

Znajomy, piękny dźwięk wypełnił uszy Harry’ego, zmuszając go do kolejnego ruchu. Nie mógł z tym walczyć. Mógł tylko posłuchać pieśni feniksa. Powoli zrobił krok, próbując zignorować intensywne wibracje przepływające przez jego dłonie i ramiona. Gdy na złotej nici zaczęły formować się duże koraliki światła, Harry wiedział, że musi się pospieszyć. Naprawdę nie chciał widzieć echa wszystkich tych ludzi, których ostatnio zabił Voldemort.

Robiąc kolejny krok do przodu, Harry robił, co mógł, by ignorować zwiększone drżenie swojej różdżki, jak również coraz większe ciepło, gdy koraliki poruszały się w kierunku czubka jego broni. Harry zmusił się całym sobą, by skupić się na przepychaniu koralików w kierunku różdżki Voldemorta, robiąc kolejny krok do przodu. Już prawie mu się udało… był tak bardzo blisko, by…

Kątem oka Harry zauważył ruch lewej ręki Voldemorta i zadziałał. Nie było czasu na myślenie o konsekwencjach. Szybko poruszył różdżką, przerywając połączenie, jednocześnie odwracając się i chwytając lewy nadgarstek Voldemorta w mocnym uścisku. Złota kopuła zniknęła wraz z pieśnią feniksa, a potem zastąpiła ją potężna ciemność, która wydawała się go otaczać, pochłaniać i dusić.

Tonął w morzu lodowatej ciemności.

Głośny, bolesny wrzask wypełnił jego uszy, a wkrótce po nim  rozległo się kilka odległych okrzyków bólu. Niemal niemożliwe było myślenie o czymś innym poza mrokiem i bólem. Wkradła się w niego rozpacz, prowokując go tym, co niewątpliwie miało nadejść, jeśli nie przestanie. Musiał odpuścić, ale jego ciało nie słuchało. Został uwięziony we własnym ciele bez możliwości wyjścia. No dalej, Harry! Skup się! Musisz puścić! Puść TERAZ!

Choć było to trudne, Harry spróbował zignorować wszystko, poza bolesnym uściskiem, który miał na nadgarstku Voldemorta. Niejasno słyszał, jak wokół niego wzmagają się krzyki. Puść! Puść! Jego palce lekko się poruszyły. Puść! Proszę, puść! Jego płuca zdawały się eksplodować z powodu braku powietrza. Jego dwa palce cofnęły się, sprawiając, że ciemność i ból zmniejszyły się na tyle, że Harry naprawdę mógł jasno myśleć.

Otrząsając się z mroku, Harry puścił nadgarstek Voldemorta i uderzył prawym łokciem w wężowy nos Voldemorta. Voldemort zatoczył się do tyłu, dając Harry’emu wystarczająco dużo czasu na wyciągnięcie zatrutego sztyletu. Voldemort wciąż był oszołomiony, więc Harry rzucił się do przodu, trzymając różdżkę w jednej ręce, a sztylet w drugiej. Voldemort nie miał czasu na reakcję, jedynie krzyknął, gdy sztylet wbił się w jego klatkę piersiową.

Cisza wydawała się wypełniać powietrze, a czas zwolnić. Harry widział, jak Voldemort powoli szarżuje, ale nie był w stanie zrobić uniku. Czuł, jak wściekłość zmieszana z niedowierzaniem i strachem wypływają z Voldemorta niemal widocznymi falami. Długie palce owinęły się wokół szyi Harry’ego, ciało Voldemorta zderzyło się z ciałem Harry’ego, posyłając chłopaka do tyłu. Uścisk na szyi wzmocnił się i ponownie zapalała go lodowata ciemność.

Jednak w przeciwieństwie do ostatniego razu, Harry walczył z uściskiem i mrokiem, starając się zignorować wszystko wokół siebie. Wydawało się, że samo powietrze wokół nich wibruje. Podłoga zaczęła się trząść. Ściany drżały. Słuchać było głośne odgłosy osuwającego się gruzu, wzmacniając tylko ból głowy, który narastał tuż za jego blizną. Harry nie wiedział, ile jeszcze może znieść.

Świszczący oddech Voldemorta musnął jego ucho, gdy Harry potknął się o kilka kawałków gruzu i upadł do tyłu – przez dużą dziurę w podłodze. Desperacja pokonała każdą inną myśl. Harry wiedział, że musi uwolnić się od Voldemorta. Uderzał i kopał, nie zważając na to, jak trudno było mu się poruszać. Wzmagająca się chłodna ciemność i ból były prawie jak wielka bestia podobna do dementora, próbująca połknąć go w całości. Im mocniej walczył ze stworzeniem, tym bardziej zdawał się przegrywać bitwę.

Panika ogarnęła Harry’ego, gdy poczuł, jak magia narasta, sprawiając, że miał wrażenie, że jego głowa zaraz pęknie. W tym całym zamieszaniu Harry nawet nie zauważył, że w końcu udało mu się uwolnić z uścisku Voldemorta, dopóki ciężar na jego piersi nie zniknął. Jednak ból i ciemność pozostały, dusząc go… pochłaniając. Czuł się prawie tak, jakby otaczała go armia dementorów, czekając na odpowiedni moment, by rozpocząć swoją ucztę.

Kolejna fala bólu zalała jego ciało, gdy poczuł, jak uderza plecami o coś twardego. Zamarzał w mroku, ale jednocześnie płonął z bólu. Nie mógł oddychać. Ból większy niż wszystko, co czuł pochłonął go, po czym zniknął tak szybko, jak się pojawił. Miał czas tylko na jedną myśl.

Był w końcu wolny.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz