Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 17 stycznia 2021

PDJ - Rozdział 12 – Mgła i cienie

Freedom leciał jak strzała wypuszczona z łuku przez Sylvanor prosto do domu Meadowsweet, docierając do siedziby uzdrowicielki w zaledwie dwie minuty. W sekundę wrócił do ludzkiej postaci, przekręcał zasuwkę i wpadł do środka.

- Hedwigo! Hedwigo, wszystko w porządku?

- Harry? Jestem tu, na żerdzi w pobliżu okna – rozległo się ciche pohukiwanie sowy.

Harry podbiegł do niej i stwierdził, że jego niegdyś dzielna towarzyszka wygląda jak osłabiony wrak. Jej pióra były wykrzywione, a niektóre złamane, kuliła się w kulkę, siedząc na żerdzi, a jej oczy – piękne, bursztynowe oczy – były matowe i niewidzące.

- Och, Hedwigo, nie! Nie widzisz?

- Nie teraz… nie. Kręci mi się w głowie i strasznie mnie boli. Uderzyłam w okno… Przybyłam cię szukać, Harry… Musze powiedzieć ci coś ważnego… - zaświergotała niewyraźnie Hedwiga. – W głowie mi się kręci… nie mogę myśleć jasno…

Harry pogłaskał ją delikatnie.

- Ciii. Nie mów, odpoczywaj. To może poczekać, aż poczujesz się lepiej.

Ale uparta sowa zebrała całą swoją siłę i syknęła:

- Sowa pocztowa zawsze kończy dostawę. Odkryłam miejsce, o którym mówią drzewa… jest w cieniu jakiejś mrocznej siły… Czułam ją, gdy przelatywałam, jak czarny szlam na moich skrzydłach. Kiedy przyleciałam to zbadać… drzewo… zaatakowało mnie, Harry! Uderzyło mnie swoimi gałęziami, niemal strąciło z nieba. Bałam się… Zraniłam się w skrzydło… Dlatego nie mogłam się zatrzymać na czas i uderzyłam w okno… Przepraszam…

- Jest w porządku. To ja przepraszam – powiedział Harry, czując, jak narastają w nim stare, znajome wyrzuty sumienia. – Nigdy nie powinienem pozwolić ci lecieć z nami. Powinnaś była zostać w domu, gdzie jest bezpiecznie.

- Nie… w takim razie kto-o-o by zapewnił tobie bezpieczeństwo, pisklaku? Severus nie może zrobić tego sam. – Wtedy sowa zamknęła oczy, ponieważ była wyczerpana i ranna.

Harry kontynuował głaskanie jej, czując obrzydliwy, ostry ból w brzuchu i silne pragnienie, żeby rozpłakać się jak małe dziecko. Nie umieraj, Hedwigo! Proszę!

Rozległo się nagłe skrzypnięcie i drzwi domu Meadowsweet otworzyły się, wpuszczając zarówno Severusa, jak i wilczą uzdrowicielkę.

- Robiłam wszystko, żeby ją ustabilizować, Severusie, ale ptasia anatomia nie jest moją mocną stroną. Uczyłam się leczyć ludzi, jak również wilki, ale sowy…

- Mam pewne doświadczenie w leczeniu ptaków – zapewnił ją Severus, podchodząc do Harry’ego. – Harry, przesuń się, żebym mógł zobaczyć, z czym mamy do czynienia.

Severus przesunął różdżką nad śpiącą sową, mrucząc:

- Hymm… napięty mięsień boczny prawego skrzydła, uraz głowy i piersi od okna, wstrząs mózgu i ucisk za nerwami wzrokowymi. Dlatego jest ślepa… - Spojrzał na Meadowsweet. – Leczyłaś ją na szok?

- Tak, dałam jej trochę eliksiru przeciwwstrząsowego i obwiązałam jej skrzydło – wskazała białe paski, przywiązujące skrzydło sowy do jej boku, co pozostało niezauważone przez Harry’ego przez jego troskę z powodu jej wzroku.

- Dobrze. Ale musimy się pozbyć tego obrzęku w jej mózgu – powiedział żwawo Severus. – Co oznacza, że muszę zrobić eliksir, który zmniejszy wewnętrzne krwawienie i wstrząs. Gdzie są twoje składniki do eliksirów? Masz kwiaty aterny i nalewkę z wierzbownicy?

- Tutaj – pokazała mu Meadowsweet, gdzie trzyma swoje zapasy i kociołki.

- Harry, chodź tutaj i odmierz dwie łyżki stołowe pokruszonego szczuroszczeta – nakazał Severus, ustawiając mały kociołek i szybkim gestem napełniając go wodą.

Meadowsweet uniosła brew.

- No, to było szybkie. Zwykle używam wody z beczki na deszczówkę z tyłu. Woda jest czysta i słodka.

- Następnym razem, teraz czas jest kluczowy – powiedział Mistrz Eliksirów. – Tu. Posiekaj ten krwawiec kanadyjski na ćwierć calowe kawałki, nie dłuższe.

Podczas gdy jego uczeń i wilczak siekali i mielili, Mistrz Eliksirów odmierzał różne inne składniki i dodawał je do kotła, mieszają szybko lub powoli, warząc całkowicie z pamięci.

- Jesteś bardzo dobry – powiedziała Meadowsweet, obserwując, jak zręcznie Mistrz Eliksirów dodaje różne rzeczy, kilka kropel zakraplaczem tego, podwójna łyżka tamtego. – Nawet moja matka nie potrafiła uwarzyć czegoś tak skomplikowanego bez receptury.

- To dlatego, że jest jednym z najlepszych Mistrzów Eliksirów w Europie, jeśli nie najlepszym – poinformował ją z dumą Harry. – Severusie, skończyłem. Mogę dodać teraz szczuroszczeta?

- Chwileczkę – Severus uniósł dłoń, odliczając w głowie sekundy. Jeszcze raz przemieszał zawartość kociołka, po czym skinął głową.

Harry wrzucił mielonego szczuroszczeta do kociołka i pokój natychmiast wypełnił słodki, oczyszczający aromat. Samo oddychanie sprawiło, że jego nastrój się poprawił.

Wkrótce potem Snape nakazał Meadowsweet dodać korzenie, po czym zamierzał miksturę dziesięć razy zgodnie z ruchem wskazówek zegara i półtora razy w lewo, po czym pozostawił ją do ostygnięcia przez pięć minut.

Gdy lekko się ochłodziła, przelał ją do małej fiolki.

- A teraz podamy eliksir – powiedział. – Harry, przytrzymaj Hedwigę nieruchomo.

Harry podszedł i przytrzymał sowę, podczas gdy Severus fachowo podważył ptasi dziób i podał jej dwa zakraplacze eliksiru przeciwwstrząsowego.

- No i jest. To załatwi obrzęk i krwotok wewnętrzny. Trzeba podawać kolejne dawki co trzy do czterech godzin, Harry. Przygotuję lek przeciwbólowy i przeciwzapalny na jej mięśnie skrzydłowe.

- Mogę pomóc? – zapytała Meadowsweet. – Wiem, jak je uwarzyć.

- Och? Dobrze. Zacznij więc od przeciwbólowego, dobrze – nakazał Severus i cała trójka usiadła, by uwarzyć swoje poszczególne eliksiry.

Dwie godziny później wszystkie eliksiry były uwarzone, Harry sprawdził i zobaczył, że Hedwiga spała wygodnie i usłyszeli ciche, zwycięskie wycie powracającej reszty wilczaków. Meadowsweet przechyliła głowę i uśmiechnęła się.

- Przynieśli jelenia. Będziemy dziś wieczorem ucztować. – Wskazała na dzban na stole. – Chcecie trochę zimnego soku z jagód księżycowych?

- Sok z jagód księżycowych? – powtórzył Harry. – Co to takiego?

- Oczywiście sok zrobiony z księżycowych jagód – odpowiedziała Meadowsweet. – Sama je wycisnęłam. Sok jest bardzo dobry, księżycowe jagody rosną tu tylko latem i można je zbierać tylko przy świetle księżyca.

Nalała im wszystkim do kubka różowego soku.

Potem podeszła do małej spiżarni i otworzyła ją, wyciągając bochenek ciemnobrązowego chleba i garnek z czymś.

- Chleb kasztanowy i miód – ogłosiła. – Wybaczcie, nie mam masła, ale nie mamy żadnych kóz ani krów, ani żadnej pszenicy, więc mąka z kasztanów musi wystarczyć na chleb. Ale tęsknię za zwykłym, pszennym chlebem! – westchnęła z tęsknotą, po czym posmarowała miodem kromkę chleba i wgryzła się w nią.

Harry i Severus usiedli przy stole.

- Dzięki, Meadowsweet – powiedział Mistrz Eliksirów, po czym posmarował własny kawałek chleba delikatnym miodem z kończyny.

Harry, którego kawałek był w połowie drogi do ust, odłożył go na zmarszczone brwi swojego mentora i przypominające szturchnięcie, i powiedział nieśmiało:

- Dzięki, Meadowsweet, za wszystko. Cieszę się, że to ty znalazłaś Hedwigę, a nie inni, jak Vlad.

- Nie ma za co. Ale Vlad nie jest taki zły, gdy się go pozna. Może być trochę szorstki i oschły, ale z drugiej strony ma niewiele powodów, by ufać czarodziejom. Jego matka była różdżkarką, trenowała w jakiejś luksusowej akademii dla czarodziei, gdzieś w Rosji, ale kiedy odkryła, że Vlad jest wilczakiem, wyrzuciła go szybciej niż powiesz lwia paszcza. Poza tym powiedziała Ministerstwu, że on nie jest już jej synem i legalnie się go wyrzekła. Więc nie pała miłością do waszego gatunku i nie mogę go za to winić. Czuje, że jeśli własna krewna może cię tak zdradzić to po co ufać obcym?

- To zrozumiałe – powiedział Severus. – Nie chcemy powodować tarcia w twoim stadzie, Meadowsweet.

Wilczak wzruszyła ramionami.

- Tak jak księżyc i gwiazdy, Severusie, konflikt jest częścią życia. Gdyby Vlad nie narzekał na was, stałoby się coś innego. Ma dobre serce, ale bardzo mało cierpliwości i jest szczęśliwy, gdy może na czymś wyładować swój gniew.

- Wygląda na to, że przydałoby mu się kilka sesji radzenia sobie z gniewem, co, Sev?

- Co masz na myśli? – zapytała Meadowsweet.

- Kiedy naprawdę się na coś wściekam, Severus zmusza mnie do walki z nim – zakładamy rękawice i boksujemy się albo ciężką torbę. To świetny sposób na stres.

Meadowsweet wyglądała na zamyśloną.

- Nigdy o tym nie pomyślałam. Zwykle, gdy jestem sfrustrowana albo zdenerwowana, idę pobiegać w mojej wilczej postaci albo medytuję. Moja matka była wielką fanką medytacji. Powiedziała, że to oczyszcza ducha jak nic innego.

- No i miała rację. Również praktykuję medytację i uczę tego Harry’ego – powiedział jej Severus, skubiąc swój chleb.

Był całkiem smaczny, orzechowy i aromatyczny, a miód dodawał mu odpowiednią nutę słodyczy. Sok z jagód księżycowych był jednocześnie cierpki i słodki oraz cudownie orzeźwiający. Delektował się nim powoli, w przeciwieństwie do swojego podopiecznego, który połknął pierwszy kawałek chleba i był teraz w połowie drugiego, a także drugiej filiżanki soku. Potrząsając głową na widok godnych pożałowania manier swojego ucznia, Severus powiedział:

- Harry, może zechcesz zrobić przerwę na oddech między kęsami, jedzenie nie zniknie.

- Co? – zapytał Harry, po czym prawie się zakrztusił, przez co Severus musiał uderzyć go mocno między łopatki.

- I nie mów z pełnymi ustami – pouczał jego mentor.

Harry zarumienił się i wymamrotał:

- Tak jest, proszę pana.

Meadowsweet zachichotała.

- Mówisz jak moja matka, Severusie. Zawsze mówiła Erikowi – to jest Darkmoonowi – żeby cicho przeżuwał i nie siorbał jak dzikie stworzenie. Oczywiście czasami byliśmy dzicy, ale mama mówiła, że to nie jest wymówka do niecywilizowanego zachowania.

- Twoja matka miała rację – powiedział Severus, po czym kazał Harry’emu napić się nieco soku. – Tym razem powoli.

Harry wykonał polecenie, jego twarz była ognistoczerwona i skoncentrował się na jedzeniu, zbyt zażenowany, by w tej chwili rozpocząć rozmowę.

Po lunchu Harry ponownie podał Hedwidze eliksiry, po czym wszedł Darkmoon, pytając, czy wszystko w porządku z ich nowymi gośćmi.

- Tak, poza tym, że Howaniec Harry’ego został ranny, ale razem z Severusem ją leczymy – poinformowała go Meadowsweet.

- Dobrze. Możesz opiekować się ptakiem, kiedy nas nie będzie, tak? – zapytał Darkmoon. – Meadowsweet skinęła głową na potwierdzenie. Alfa wilczaków wyglądał na zadowolonego. – Dobrze. Mieliśmy dzisiaj świetne polowanie, przynieśliśmy dwa grube kozły. Dziś wieczorem na ucztę upieczemy dziczyznę z dzikim ryżem i grzybami. A potem wyruszymy do Doliny Cieni. – Oparł się niedbale o krzesło, przechylając je tak, że jego przednie nogi unosiły się w powietrzu. – Myślę, że im szybciej ruszymy, tym szybciej wszyscy wrócimy.

- To prawda – zgodził się Severus. Potem spojrzał na nieschematyczną pozę wilczaka i rzucił: – Możesz się przewrócić, robiąc to.

Darkmoon uśmiechnął się złośliwie.

- Tak, mama zwykła mi to mówić. Jeszcze się nie wydarzyło. Doskonała równowaga – powiedział wyniośle.

- Humph! – parsknął Meadowsweet. – Nie bądź taki zadowolony, Erik. Ponieważ pewnego dnia noga ci się omsknie i padniesz razem ze swoją doskonałą równowagą prosto na plecy.

- Nadejdzie taki dzień, Sasha – zaśmiał się Darkmoon, po czym wyprostował krzesło, jego bursztynowe oczy błyszczały. – Cóż, ja idę, muszę się upewnić, że Vlad się nie dąsa i nie przysparza kłopotów. Wiecie, jaki jest, kiedy jego futro jest potargane.

Wstał i podszedł do drzwi, poruszając się jak cień, z gracją, której Harry mógł tylko pozazdrościć.

- Za kilka godzin zacznie się uczta – oznajmiła Meadowsweet. – Mamy czas na rozmowę. Czy wszyscy czarodzieje w twojej szkole są w stanie się przemieniać?

- Nie, nie wszyscy jesteśmy animagami – odpowiedział Harry, odzyskując równowagę. – Tak właśnie nazywamy czarodziei, którzy potrafią zmieniać formy – animag. W języku angielskim liczba mnoga to „animagi”, od starożytnego Egiptu – „magi” oznacza czarodzieja, a „ani” oznacza zwierzę. Sev i ja jesteśmy jednymi z nielicznych, którzy to potrafią. Moja forma to myszołów rdzawosterny, a jego to gołębiarz. Ale to zaawansowana magia i większość czarodziejów nie ma mocy i siły woli, żeby ją opanować.

- Przemienił się przez przypadek i przy pierwszej próbie lotu złamał oba skrzydła – powiedział Severus wilczakowi.

- Na Księżyc i Gwiazdy! To musiało być okropne!

- Było. Straciłem przytomność i zapomniałem, kim jestem. Sev uratował moje życie i leczył mnie, a kiedy odzyskałem wspomnienia, wróciłem do poprzedniej formy i zostałem jego uczniem – wyjaśnił Harry.

Resztę dwóch godzin spędzili na omawianiu tego, jaka magia jest nauczana w Hogwarcie i jakie przedmioty są omawiane, a Harry podzielił się swoim doświadczeniem nowego nauczyciela i śmiał się z niektórych psikusów, które wywinęła jego klasa, ponieważ, patrząc wstecz, teraz wydawały się zabawne.

- Ale kiedy byłem w klasie, chciałem tylko udusić te małe bachory – przyznał, uśmiechają się.

- Witam w klubie – powiedział sucho Severus i wszyscy roześmiali się.

- Chciałabym uczyć się z prawdziwymi uzdrowicielami – powiedziała tęsknie Meadowsweet, a jej oczy pociemniały. Ale wiem, że to niemożliwe, ponieważ jestem wilczakiem i żaden uzdrowiciel nie wziąłby mnie na ucznia. Moja mama nauczyła mnie tego, co mogła, ale to nie wystarcza. Jest tak wiele rzeczy, których mogłabym się nauczyć, ale nie ma nikogo, kto by chciał. Ciężko jest się uczyć na próbach i błędach, ale robię co mogę. Na szczęście wilczaki nie chorują jak zwykli ludzie.

Harry pomyślał, że głupio ze strony Ministerstwa odmawiać wilczakom przyzwoitej edukacji i wypowiedział tą myśl.

- Znaczy, przecież nie jesteście niebezpieczni, jak normalne wilkołaki, nie wariujecie w czasie pełni księżyca i nie próbujecie zabijać ludzi.

Meadowsweet uśmiechnęła się ze smutkiem.

- Oboje to wiemy, Harry, ale ci u władzy… uwierzą, że splamiła nas krew, że jesteśmy… niebezpieczni i nieczyści, jak to ujęli, gdy nas tu wyrzucili. „Żyjcie jak bestie, którymi się stajecie, bo tylko tym jesteście”, tak nam powiedzieli i w ten sposób udało im się odejść bez żalu.

- Ponieważ myśleli, że porzucają jedynie dzikie zwierzęta – podsumował Severus, krzywiąc się. – Sami dobrze znamy takie uprzedzenia, będąc tym, kim jesteśmy. Któregoś dnia Ministerstwo będzie żałować tego, co tu zrobili i w różnych innych miejscach. Na złość babci odmrażają sobie uszy.

- Całkowita prawda, Severusie – powiedziała wilcza dziewczyna, a jej ton zabarwił ślad goryczy. – Ale nauczyłam się to akceptować, bo co innego mogę zrobić? To jest nasze życie i jakoś musimy je wykorzystać. Darkmoon wierzy, że któregoś dnia może się to zmienić, ale… ja w to wątpię. Chyba że wydarzy się coś dramatycznego w samym Ministerstwie.

Osobiście Harry wiedział, że dziewczyna ma rację, bo nie raz stawał do walki z Umbridge i Knotem. Ich paranoja utrzymywała czarodziejski świat w ciemności większej nawet od panowania terroru Voldemorta. Ignorancja i ślepota były gorszymi wrogami niż mroczni czarodzieje, pomyślał mądrze chłopak. Dobrze się tej lekcji nauczył.

Potem rozmowa przeniosła się do Quidditcha i kilku innych zajęć pozalekcyjnych w Hogwarcie, takich jak Gaargulki, Stowarzyszenie Zielarskie, Klub Dyskusyjny i inne. Meadowsweet ciągle zadawała mu pytania na temat czterech Domów oraz ich wad i zalet, chłonąc każdą odrobinę informacji jak gąbka.

Zanim rozmowa się skończyła, Harry wypił niemal trzy dzbanki soku z jagód księżycowych, by ugasić palenie gardła, które wyschło podczas rozmowy. Wstał, by skorzystać z łazienki, myśląc, że Meadowsweet mogłaby być konkurencją dla Hermiony, jeśli chodzi o ciągłe mówienie na temat jednego tematu. Ale lubię ją, jest mądra i zabawna, i szkoda, że nigdy nie spotka Hermiony. Sądzę, że te dwie w mgnieniu oka zostałyby przyjaciółkami.

Darkmoon znalazł Vlada opartego o drzewo, z jednym butem skrzyżowanym z drugim, leni diw obcinającego paznokcie nożem przy pasku. Wilczak o kasztanowych włosach miał paskudny grymas na swojej przystojnej twarzy i normalnie Darkmoon zostawiłby go samego, by pogrążył się w ciszy i sam popracował nad swoim złym humorem, ale nie odważył się ryzykować, że obrazi tych czarodziei oraz nie ufał swojemu koledze ze stada, że ten nie pokłóci się z nimi, biorąc pod uwagę jego nastrój.

- Powiedz, o czym myślisz, Knight.

Vlad uniósł wzrok najeżony, aż nie rozpoznał swojego alfy, po czym sierść opadła i tylko warknął:

- Czego chcesz, Darkmoon? Przyszedłeś mi sprzedać więcej bzdur na temat tego, że ci czarodzieje nie są tacy, jak inni?

- Bo nie są i wiedziałbyś to, gdybyś dał im choć pół szansy.

- Ha! Cholernie mało prawdopodobne. Mam po dziurki w nosie ufania czarodziejom. Wszystko to przynosiło tylko żal. – Splunął na ziemię, po czym odwrócił wzrok, gdy stary ból zapłonął niczym trucizna we krwi.

- Vlad – zaczął łagodnie Darkmoon, wyczuwając niepokój swojego kolegi. – Wiem, że nie ufasz czarodziejom z powodu tego, co zrobiła twoja matka i te osły z Ministerstwa, ale rozmawiałem z Severusem i Harrym, a oni różnią się od tych sukinsynów z Ministerstwa jak dzień od nocy. Zaufaj mi w tym.

Zielone oczy drugiego zapłonęły.

- Ufam ci, Darkmoon. To im nie umiem zaufać. Nie rozumiesz? Kiedy dostaną od ciebie to, czego chcą, zniknął i zapomną o swojej obietnicy pomocy. Nie lubię ich i nie chcę ich tutaj. Sylvanor należy do wilczaków, a nie do ludzi.

- Vlad, oni się tu nie wprowadzają, tylko zostają na tak długo, aż znajdą magiczny obiekt, a potem odejdą. Ale w międzyczasie, Kinght, są gośćmi i chcę, żebyś ich tak traktował. Rozumiesz? – warknął Darkmoon i obnażył zęby, a rezonans alfy odbił się od niego falami.

- Tak jest – jęknął drugi wilczak, rozpłaszczając się o drzewo i pokornie spuszczając głowę.

- Dobrze – powiedział przywódca, po czym poklepał swojego podwładnego po ramieniu. – Chcę zobaczyć, jak to pamiętasz na uczcie.

- Też tam będą? – zapytał ponuro Vlad.

- Tak, a teraz otrząśnij się z tego zdołowania, Winterknight, ponieważ wyraz twojej twarzy mógłby sprawić, że mleko by się zsiadło.

- Czy to jest rozkaz?

- Weź to jak sobie chcesz, ale nie rób żadnych kłopotów. Kiedy odejdę, będziesz odpowiedzialny za patrolowanie granicy, ponieważ wiem, że jesteś najlepszy w wykrywaniu wilkołaczych pułapek i sztuczek, ale odsunę cię i zamiast tego postawię na czele Eris, jeśli cokolwiek zaczniesz, Vladimir.

- Nie zrobiłbyś tego! Nie jest nawet w połowie takim zwiadowcą, jak ja, nie obchodzi mnie to, czy pochodzi z rodu Łowczyni Diany, jak sama twierdzi. Mogę ją wytropić każdego dnia tygodnia i trzy razy w niedziele. Jak mogłeś pomyśleć o powierzaniu jej dowództwa?

- Nie będę musiał, jeśli się będziesz zachowywał. Nie każ mi skopać ci tyłka, Winterknight. – Ostrzeżenie w głosie drugiego było nieomylne.

Vlad sapnął, odgarniając włosy z oczu.

- Dobrze, Nieustraszony Przywódco. Słyszę i jestem posłuszny. Ale nawet mimo to sądzę, że nie powinniśmy byli ich tu sprowadzać. A jeśli mają ukryty plan?

Darkmoon roześmiał się.

- Na przykład jaki? Przejęcie naszego terytorium? Vlad, jedynymi ludźmi, szalonymi na tyle, żeby tu mieszkać, w sercu Mrocznego Lasu, jesteśmy my. Harry i Severus są tu w jednym celu i tylko tym celu – aby znaleźć magiczny przedmiot i go zniszczyć. Czy to godna sprawa, że chcą jednego czarnoksiężnika mniej na świecie?

- Dlaczego miałoby nas to obchodzić? To nie nasza walka. Niech czarodzieje zajmą się swoimi sprawami i nas w nie nie mieszają.

- Błąd, Knight. Mroczni uczynili z tego naszą walkę, gdy zabili Arayę – powiedział ponuro Darkmoon. – Nie wybaczę i nie zapomnę im tego. I w ten sposób mogę sprawić, że nikczemnik upadnie, zanim skrzywdzi kogoś jeszcze. Nikt nie krzywdzi członka mojego stada i zwyczajnie odchodzi.

- A jeśli skrzywdzą ciebie?

Darkmoon wzruszył ramionami.

- To część ryzyka. Nie martw się, Knight, nie zamierzam grać bohatera i dać się zabić. Ale ci czarodzieje mogą być szansą, na którą czekałem. Szansą na znalezienie dla nas lepszego sposobu traktowania i może nawet lepszego życia.

- Ha! Ładne marzenia i w ogóle, ale nigdy nie ufaj układowi z czarodziejem.

- A ile układów z czarodziejami zawarłeś, żeby to wiedzieć?

- Żadnego i sądzę, że powinno tak pozostać – powiedział krótko Vlad.

- Vlad, przestań biadolić. Myślę, że ci dwaj naprawdę są ludźmi honoru. Nie są tacy, jak ona, wiesz?

Winterknight odwrócił wzrok, a jego twarz zrobiła się tak kwaśna, jakby zjadł cytrynę, całą ze skórką.

- Mam nadzieję, że masz rację, dla własnego dobra.

Ja także, dodał w myślach Darkmoon.

- W porządku, jesteś wolny. Pamiętaj, co powiedziałem.

Vlad zasalutował mu dość niechlujnie, co sprawiło, że Darkmoon przewrócił oczami i pomyślał z irytacją: „Winterknight, byłbyś kiepskim żołnieżem, ale dbasz o swoją rodzinę”. Jego sfora była mocno ze sobą związana zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie, musiało tak być, by przetrwali. Wszyscy byli zranieni odrzuceniem, skrzywdzeni przez świat, który już ich nie chciał i bali się, że pewnego dnia odkryją, że są bezwartościowi lub gorzej, równie źli jak ich wilkołaczy ojcowie. Cóż, wszyscy oprócz Darkmoona, którego ojciec był honorowy i przyzwoity. Żałował, że nie poznał mężczyzny, co mogłoby ułatwić sprawę, gdyby miał jakieś wspomnienia o postaci dobrego ojca, zamiast dziury w sercu.

Dość bujania w obłokach, Erik, idź sprawdzić, jak Arborsong sobie radzi z pieczeniem jelenia, warzywami i ryżem.

Potem ostatni raz przebył patrol po wiosce i był gotowy do odejścia.

Uczta przebiegła bezproblemowo i wszyscy, zarówno wilczaki, jak i czarodzieje, napełnili swoje brzuchy wytrawną dziczyzną pieczoną z czosnkiem niedźwiedzim, tymiankiem i odrobiną soli, a do tego dzikim ryżem, grzybami i innymi korzonkami. Minęło dużo czasu, od kiedy mieszkańcy Sylvanoru jedli tak dobrze, a to, co nie zostało zjedzone, zostało zachowane, drugiego jelenia ostrożnie powieszono i wędzono w wydrążonym pniu, by uzyskać ususzone mięso na chudą zimę, kiedy jedzenie będzie trudniejsze do zdobycia.

Harry i Severus siedzieli cicho przy jednym z długich stolików w okrągłym domku, obserwując, jak wilczaki śmieją się i żartują podczas jedzenia, i w pewnym momencie Harry mógł sobie niemal wyobrazić, że jest z powrotem w szkole w porze obiadowej. Jedynymi wilczakami, którzy się do nich zbliżyli, byli Darkmoon i Meadowsweet, pozostali zostawili ich w spokoju, nawet Vlad, którego Severus uznał za awanturnika.

Twarz Harry’ego lśniła od tłuszczu z dziczyzny, nie pomyślał, że spodoba mu się smak tego mięsa, ale jeden kęs i odkrył, że był wygłodniały i jadł tak długo, aż już więcej nie mógł. Wiedział, że prawdopodobnie później tego pożałuje, ale smak był tak dobry, że po prostu musiał jeść. W rzeczywistości nie przypominał sobie, by jedzenie w Hogwarcie kiedykolwiek smakowało tak wspaniale i zastanawiał się, dlaczego.

- Ponieważ Arborsong zna swoje zioła i przyprawy – zauważył alfa. – Dlatego jest szefem kuchni.

Dwóch czarodziei zgodziło się, po czym Severus wstał i powiedział, że powinni odpocząć przed wyruszeniem w podróż i powiedział Darkmoonowi, by obudził ich za trzy godziny. Skierował się do chatki Meadowsweet na sen, ponieważ wiedział, że Harry będzie chciał być blisko Hedwigi, a w domu uzdrowicielki są mile widziani.

Mistrz Eliksirów rozłożył ich posłania, podczas gdy Harry rozmawiał ze swoją sową i podawał jej więcej eliksiru, po czym mężczyzna usiadł na odpoczynek, wiedząc, że tego potrzebuje. Ta szalona misja odciskała na nim piętno, nienawidził tego, że musiał to przyznać, że nie jest już tak młody, jak kiedyś. Zaczął medytować, pogrążając się w półświadomym transie.

Harry poszedł usadowić się na swoim posłaniu, odkrywając jednak, że jego żołądek jest wrażliwy i obolały. Poszedł skorzystać z łazienki, po czym wrócił i położył się na boku, ale jego żołądek nie chciał się uspokoić. Przygryzł wargę, nie chcąc przeszkadzać Severusowi czymś tak trywialnym jak rozstrój żołądka. Musiałeś zjeść ten ostatni kawałek, prawda, Potter? A teraz płacisz za swoją głupotę. Zgiął się w kulkę, marząc, by ból ustąpił. Ale tak się nie stało i mimowolnie jęknął.

Severus natychmiast wyprostował się zaalarmowany, rozglądając się, by zobaczyć, co spowodowało ten niepokojący dźwięk. Meadowsweet nie wróciła, a Hedwiga spała, więc został Harry. Spojrzał na posłanie swojego ucznia i zobaczył, że jego podopieczny jest skulony, jego twarz blada, a zęby zaciśnięte, widocznie go bolało.

- Harry? Co się stało? – zapytał, podchodząc do niego. Jego szczupła ręka przycisnęła się do czoła chłopca. – Jesteś chory?

- To nic, Sev. Po prostu… przejadłem się jak głupek i teraz boli mnie brzuch.

- Ach. Niestrawność. Wstań, proszę. Leżenie tak skulonym tylko pogorszy sprawę.

- Ale Sev… - jęknął Harry, gdy Snape szarpnął go mocno na nogi. – Nigdy więcej nie zjem dziczyzny.

- Powiedz raczej, że nigdy więcej nie będziesz się tak napychać – prychnął jego mentor, po czym przywołał ze swojej apteczki Uśmierzacz Żołądka i podał go chłopcu. – Wypij to. Pomoże na skurcze i wzdęcie.

- Do diabła, Sev, przez ciebie brzmi to tak, jakbym miał PMS albo coś – burknął jego podopieczny, ale wypił eliksir bez protestu. Natychmiast poczuł się znacznie lepiej. – Dzięki, Severusie.

- Za co, bachorze?

- To – podał czarodziejowi pustą fiolkę. – I chyba za to, że się mną zajmujesz.

- To moja praca, Harry, chronienie cię. Nie musisz mi za to dziękować.

- Ale chcę – powiedział po prostu chłopak, po czym podszedł i położył się na swoim posłaniu, nie miał już uczucia, że jego żołądek mógłby pęknąć, i zasnął.

Severus schował pustą fiolkę do swojego zestawu i wrócił do swojego łóżka, i tym razem nie obudził się, aż Darkmoon nie potrząsnął jego ramieniem.

 

Grimmauld Place

To samo popołudnie:

Syriusz otworzył drzwi i zobaczył Dumbledore’a stojącego w progu, jego fioletowy fez był nałożony pod zawadiackim kontem, a zawsze obecny błysk w oczach sprawił, że animag zaczął się zastanawiać, czy staruszek nie jest pod wpływem jakiegoś rodzaju eliksiru rozweselającego.

- Wejdź, Albusie. Nikogo się nie spodziewałem.

Odsunął się na bok, by wpuścić Albusa, wykonując szybki gest w stronę portretu swojej matki, nim mogła zacząć gadać o pozwoleniu Gryfonom przekroczyć jej próg.

-Witaj, Syriuszu, mój chłopcze. Byłem w okolicy i pomyślałem, że wpadnę, zobaczyć, jak się masz. Lepiej się czujesz?

- Tak. Uzdrowiciel Sandrilas powiedział, że prawie wyzdrowiałem. Powiedział, że w przyszłym tygodniu, o ile nie będzie żadnych… epizodów, mogę wrócić do lekkiej służby w Departamencie Aurorów. Głównie wypełnianie raportów i tego typu rzeczy, ale za miesiąc może będę w stanie wznowić normalną pracę w terenie – powiedział dyrektorowi Syriusz z bladym uśmiechem na twarzy.

- To cudownie, mój chłopcze! Tak się cieszę, że w końcu dostałeś szansę na normalne życie. A Remus? Też jest w domu?

Syriusz poprowadził dyrektora na górę do salonu, gdzie wezwał Stworka, żeby przyniósł im herbatę i ciastka. Skinął na Albusa, by ten usiadł na wygodnym meblu, który Remus kupił, by zastąpić przestarzałe, niewygodne rzeczy, które tak lubiła pani Black.

- Antyki – powiedział wilkołak z obrzydzeniem. – Fajnie się na nie patrzy, ale strasznie niewygodnie się na nich siedzi. Sprzedajmy je. – Zrobili tak i sporo na tym zyskali, umożliwiając im remont połowy domu w bardziej nowoczesnym i komfortowym stylu.

- Remus jest w tej chwili poza domem, je obiad z Tonks – powiedział Syriusz, siadając obok starszego mężczyzny i przygotowując sobie szklankę Black Bohei.

- Och? – Dumbledore uniósł brew. – Dobrze, zasługuje na trochę czasu dla siebie. Czy wyczuwam tu mały romans?

Syriusz roześmiał się.

- Być może, jeśli Remus kiedykolwiek przezwycięży swój mały, futrzany problem na tyle, by Tonks mogła go pocałować. Dałem mu kilka wskazówek. W szkole nie wychodził za często na randki.

- Nie, wyobrażam sobie, że nie chciał – zauważył Dumbledore. – A ty? Widzę, że jesteś tu sam.

- W tej chwili wolę w taki sposób – powiedział spokojnie Syriusz. Chociaż nigdy nie spodziewał się, że to powie, ale nie czuł się teraz na tyle komfortowo, by rozpoczynać relację z jakąkolwiek kobietą. Mimo że uzdrowiciel Sandrilas oświadczył, że został wyleczony, jego psychika wciąż była nieokrzesana i nie chciał na wszelki wypadek zbyt mocno na siebie naciskać. – Jak tam sprawy z Zakonem? Jakieś nowe poszlaki dotyczące pozostałych śmierciożerców?

- Udało nam się sprowadzić kilku pomniejszych członków i obecnie oczekują na proces w Azkabanie. Jednak Bellatrix, Lucjusz i Pettigrew nadal są na wolności. Minister odmawia nagabywania Lucjusza, mówiąc, że nazwisko Malfoy jest ponad zarzutami, a dochodzenie w Dworze Malfoyów nie przyniosło żadnych podejrzeń.

- Oczywiście, że nie! Knot to idiota! Malfoy dobrze się kryje, jak zawsze. Co, pomyślał, że znajdzie maskę i szatę w szafie Lucjusza oraz Mroczny Znak na ścianie? – prychnął Syriusz. – Osoba jak Malfoy wie, jak wyślizgnąć się z gnoju i wyjść, pachnąc różami. Mówię ci… jest tak samo winny, jak Mordred spiskujący przeciwko Arturowi, Albusie.

Dumbledore skinął mocno głową.

- I ty, i ja o tym wiemy, Syriuszu. Ale bez dowodów nie możemy go oskarżyć ani aresztować. A teraz Malfoy jest na dobrej łasce Ministra. – Poklepał Syriusza po kolanie. – Nie bój się, mój chłopcze, nadejdzie nasz czas. – Jeśli Harry i Severus odniosą sukces, na dobre pozbędziemy się wszelkich cieni. Szkoda, że nie mogę się z tobą podzielić tymi informacjami, ale tajemnica jest ich najlepszą obroną.

- Miejmy nadzieje, że nie nadejdzie za późno – powiedział ponuro drugi czarodziej. Wziął lukrowane czekoladowe ciastko i zjadł je w dwóch gryzach. Nie miał już ochoty rozmawiać o niepowodzeniach Zakonu, jeśli chodziło o schwytanie Lucjusza, była to ślepa uliczka, która powodowała tylko kwaśny posmak z żołądka. Zamiast tego zmienił temat. – Czy słyszałeś coś ostatnio od Harry’ego, Albusie? Dobrze dogaduje się ze Snapem?

- Tak. Na początku lata złożyłem wizytę krewnym Harry’ego i poinformowałem ich o nowych okolicznościach. Byli bardzo… chętni do przestrzegania warunków, które im wyznaczyłem.

- Nie jestem zaskoczony – prychnął Syriusz. – Z tego, co Harry mi powiedział, traktowali go jak zeszłotygodniowe śmieci. Mam nadzieję, że wyjaśniłeś im, co i jak, dyrektorze.

- Tak – odpowiedział tylko Dumbledore, ale w jego oczach zapłonął kobaltowy ogień, aż Syriusz zadrżał lekko.

- Dobrze. A jak on w ogóle sobie radzi? Miałem nadzieję, że może do mnie napisze… ale chyba jest zajęty – powiedział animag, a w jego głos wkradła się nuta zranienia.

- Z tego, co powiedział mi Severus, zabrał Harry’ego na długą podróż po Europie, więc może to dlatego nie mógł pozostawać z tobą w kontakcie – skłamał gładko Dumbledore. Było to częściowo prawda, Severus nie pozwoliłby na żadną komunikację podczas ich wyprawy horkruksowej, by zapobiec naruszeniu bezpieczeństwa, a ta dwójka najprawdopodobniej w pewnym momencie podróży trafi na kontynent, odtwarzając dojście Voldemorta do władzy.

- Naprawdę? Stary Snape w końcu zdecydował wyjść z lochu i zobaczyć  świat? – zachichotał Syriusz. – Mam nadzieję, że pamiętał o umyciu włosów i ubraniu się w normalne ciuchy, żeby nie przestraszyć krajowców.

- Syriuszu! – zbeształ go Dumbledore.

Animag miał na tyle gracji, by się lekko zaróżowić.

- Przepraszam, siła przyzwyczajenia. Cieszę się, że Harry się dobrze bawi, a to jest coś, czego nie byłem w stanie dla niego zrobić po… tym, co się stało. Dzieciak zasługuje na wakacje i cieszę się, że Snape traktuje go przyzwoicie. Więcej herbaty?

- Tak, z chęcią poproszę kolejną filiżankę. – Dumbledore skinął na imbryk, który nalał mu kolejną filiżankę. Wmieszał cztery kostki cukru, śmietankę i pociągnął łyk. – To wspaniały wieczór na spacer. Czy zechcesz się do mnie dołączyć?

Syriusz zamyślił się. Nie wychodził z domu od czterech dni, ponieważ właśnie nadeszła pełnia księżyca, Remus wziął eliksir tojadowy i spał po południu oraz nocami.

- Wolałbyś ludzkie czy psie towarzystwo, Albusie?

Dyrektor spojrzał przenikliwie na swojego byłego ucznia.

- To zależy wyłącznie do ciebie.

- W takim razie chciałbym pójść na spacer… jako Syriusz, nie jako Łapa – zdecydował Syriusz. – Potrzebuję zaczerpnąć świeżego powietrza.

Dopili herbatę, a potem Dumbledore wyprzedził Syriusza, schodząc po schodach w kierunku frontowych drzwi. Dwaj mężczyźni spacerowali wzdłuż Tamizy i gawędzili przyjaźnie o ostatnim meczu Quidditcha, w którym Brytania pokonała Bułgarię, która odpadła, od kiedy Krum nie grał już u nich jako szukający. Wieczór był chłodny i rześki, więc Syriusz wciągnął płuca pełne powietrza, czując ulgę, że znalazł się gdzieś poza czterema ścianami.

Zeszli do Hyde Park i nakarmili kaczki pływające w jednym ze sztucznych stawów, a Syriusz cieszył się powiewem wiatru na swojej bladej skórze i we włosach, które przyciął, więc nie były już cienkie. Wyglądał prawie jak swoje dawne ja, przystojny, mający złą opinię łobuz.

Spojrzał na wschodzący sierp księżyca i pomyślał: „Gdziekolwiek jesteś, Harry, mam nadzieję, że dobrze się bawisz”.

 

Mroczny Las:

Po pożegnaniu ze swoimi towarzyszami, Darkmoon przekształcił się w wielkiego, czarnego wilka z białą łatą w kształcie półksiężyca na piersi, który sięgał prawie tak wysoko jak ramiona Harry’ego. Młody czarodziej zagapił się na swojego nowego towarzysza podróży, do tej pory nie zdając sobie sprawy, jakie duże były wilczaki w swojej zwierzęcej postaci. Darkmoon był wielkości małego kucyka, z masywnymi mięśniami i ścięgnami, a jednocześnie równie wdzięczny jak każdy jeleń.

Hebanowy wilk usiadł i uniósł pytająco uszy w kierunku Harry’ego i Severusa.

- Latanie w ciemności nie jest dla nas bezpieczne – wyjaśnił Harry. – Jastrzębie nie mają dobrego widzenia w nocy. Więc będziemy iść aż do świtu.

Darkmoon pochylił głowę ze zrozumieniem, po czym wstał, otrząsnął się lekko i wbiegł między drzewa na północny zachód od Sylvanoru.

Severus zarzucił na ramię swój własny plecak i skinął na Harry’ego, po czym oboje ruszyli za wilkiem, idąc szybko i przeważnie cicho pomiędzy drzewami, podążając polną drogą otoczoną przez plątaninę krzewów jagodowych i janowca, które zostały usunięte ze ścieżki dzięki talentowi Arborsonga, żeby wilczaki łatwo mogły wchodzić i wychodzić z Sylvanoru.

Choć kiedy Harry obejrzał się za siebie, z całkowitym szokiem zobaczył, że ślad za nimi został zasłonięty przez pnącza i wyglądał na niedostępny. Sprawdził jeszcze raz i zawołał:

- Sev, spójrz na szlak za nami! Zniknął.

Mistrz Eliksirów obejrzał się, jego oczy rozszerzyły się na pół sekundy, po czym powiedział:

- To ich obrona, którą zaklinacz roślin prawdopodobnie ustalił, by żadne stworzenia nie znalazły drogi do Sylvanoru. Bardzo spytne.

- No pewnie. Gdybym nie wiedział, że jest inaczej, powiedziałbym, że nie było tam nic poza janowcem i drzewami.

- I tak dokładnie wilk chce, żebyś myślał – powiedział Severus. – Chodź, Harry, nie ociągaj się.

Obaj kontynuowali szybki spacer między drzewami, a Harry trzymał się blisko swojego mentora, ponieważ wydawało się, że ciemność chce go pochłonąć, niemal czuł namacalną obecność, unoszącą się w cienistym paśmie drzew i wokół niego, kpiącą z niego. Jesteś śmieszny, Potter! – zbeształ się. Masz prawie szesnaście lat i nadal boisz się cholernej ciemności.

Ale nie mógł opanować instynktownego pragnienia zwinięcia się w kłębek i ukrycia, czekając na nadejście świtu. Severus pozwolił mu zapalić czubek różdżki na tyle, żeby nie potknął się o gałąź, korzeń lub inną przeszkodę na ścieżce przed nimi, ale oświetlenie niewiele zdziałało, gdy chodziło o czające się cienie, a Harry poczuł, jak rośnie w nim stary strach i dusi go.

Wziął kilka głębokich oddechów, starając się powstrzymać panikę trzepoczącą w jego piersi. Jeden, dwa, trzy, cztery. Oddychaj. Jesteś bezpieczny, nic cię nie skrzywdzi z Sevem i Darkmoonem, nie jesteś uwięziony, poruszasz się i wciąż możesz widzieć, nie jesteś całkowicie ślepy. Weź się w garść, do cholery, zachowuj się jak Gryfon. A przynajmniej nie jak przerażony dzieciak. Złapał różdżkę w pięść z białymi kłykciami i zmusił się do spojrzenia przed siebie, nie spoglądanie w bok i staranie się zauważyć, jak wąsy mgły wiją się wokół pni i gałęzi drzew, jak smugi dymu lub upiorne palce.

Powietrze było tu gęste i wilgotne, i Harry wkrótce zaczął pocić się w swoich szatach i koszuli z długimi rękawami. Ale nie odważył się zwolnić i poprosić o zwolnienie, żeby mógł wyjąć inną koszulkę plecaka. Musiał być powód, dlaczego Darkmoon poruszał się tak szybko przez tą część lasu, a Harry wiedział, że czas jest najważniejszy.

Wciąż gdzieś były wilkołaki prowadzone przez Greybacka, wciąż szukające ich albo obiektu, którego oni poszukiwali. Musieli go odzyskać i zniszczyć, zanim wilkołaki go znajdą. Rozległ się cichy pisk, jakby polujące stworzenie albo stające się właśnie czyimś obiadem, więc Harry podskoczył gwałtownie, prawie uderzając w Severusa.

- Harry! Uważaj, jak chodzisz, na litość Merlina!

- Wybacz. Jestem po prostu… nerwowy – przeprosił, nie spoglądając na swojego mentora.

Severus zerknął na niego kątem oka, gotowy skarcić chłopca za niezdarność, kiedy zauważył bladą jak pergamin twarz Harry’ego. – Wszystko w porządku, pisklaku?

- Tak.

Ale Severus zignorował tą odpowiedź, doskonale wiedząc, że z Harrym nie było w porządku.

- Spróbuj jeszcze raz, Harry. Jeśli wszystko jest w porządku, to dlaczego jesteś blady i drżysz?

- Powiedziałem, że wszystko w porządku!

Oczy drugiego mężczyzny zwęziły się.

- Nie okłamuj mnie. A teraz co jest grane?

Harry zesztywniał i kontynuował podróż, zaciskając szczękę.

Severus dał mu pięć minut, po czym złapał go za ramię i powiedział:

- Harry, pamiętasz, o czym wcześniej rozmawialiśmy? W wąwozie? Że możesz przyznać, że potrzebujesz pomocy?

- Tak. No i?

- Jestem tutaj, jeśli mnie potrzebujesz. Ale nie mogę ci pomóc, jeśli mi nie powiesz, co jest nie tak?

- Czy to nie oczywiste? – krzyknął Harry. – Wiesz… wiesz wszystko, do cholery, Severus! Jest… ciemno… nienawidzę tego… jest wszędzie dookoła… dusi mnie…! – zaczął sapać, a jego oczy rozszerzyły się jak wzrok zwierzęcia w pułapce.

- Harry, posłuchaj mnie – powiedział Severus, mówiąc cicho i spokojnie. – Spójrz na mnie. – Położył dłoń pod brodą swojego podopiecznego i podniósł głowę chłopca, sprawiając, że spanikowane dziecko spojrzało w jego oczy. – Musisz przestać panikować i oddychać, dzieciaku. Jestem tutaj, ciemność cię nie skrzywdzi. Nie ma się czego bać od mgły i cieni, Harry.

Chłopiec nadal sapał i drżał, aż Severus położył jego dłoń na swojej klatce piersiowej i powiedział:

- Poczuj moje serce, pisklaku. Poczuj, jak bije. A teraz oddychaj. – Zaczął głośno liczyć i stopniowo to powtarzanie uspokoiło tętno Harry’ego i mógł normalnie oddychać.

- Dobrze. Bardzo dobrze.

Darkmoon pojawił się nagle, zdziwiony opóźnieniem i wydał z siebie cichy pomruk zniecierpliwienia.

Severus nie odwrócił się, mówiąc tylko:

- Chwila, zaraz dołączymy. – Skupił się na swoim uczniu, mówiąc spokojnie: – A teraz rozejrzyj się, Harry, i zobacz, że mgła i cienie są jedynie zwykłym powietrzem. Nie mogą cię skrzywdzić. Lumos! – Severus zapalił czubek różdżki, oświetlając drzewa po obu stronach. – Zobacz, odeszły.

Szmaragdowe oczy Harry’ego zamrugały, a potem chłopak potrząsnął głową, wypychając przerażenie, które go ogarnęło, z powrotem w zakamarki umysłu. Och, słodki Merlinie, niemal się rozpadłem! Jak mogłem TO zrobić? Jestem takim tchórzem! Zawiesił głowę, mamrocząc:

- Już dobrze, Severusie.

- Jesteś pewny?

Kolejne szybkie skinienie głową.

Dłoń Severusa zacisnęła się lekko na jego ramieniu.

- Nie masz się czego wstydzić. Wszyscy mamy własne demony, dziecko.

Harry prychnął szyderczo.

- O pewnie. Wymień mi jedną osobę, która w moim wieku wciąż ma koszmary o ciemnych i małych pomieszczeniach. Jestem tylko cholernym tchórzem.

Severus zacisnął szczękę.

- Nie jesteś. Masz po prostu psychozę, którą musisz przepracować. Omówimy to dokładniej, kiedy wrócimy do domu. Mogę zorganizować konsultację…

- Nie! – warknął Harry. – Nie potrzebuję cholernego psychiatry. Poradzę sobie z tym.

Snape rzucił mu karcące spojrzenie.

- Zaprzeczanie istnienia problemu nie sprawi, że on zniknie, Potter. Ale teraz nie czas na omawianie tego. Potem przedyskutujemy opcje. Na razie musisz odnowić tarcze wokół umysłu. Unieś je i zaciśnij. I pozostań w mojej sferze światła.

Harry posłuchał, zamykając oczy i oczyszczając umysł. Natychmiast poczuł, jak ostatnie ślady paniki ustępują. Na razie. Otworzył oczy i zobaczył, jak Darkmoon siedzi cierpliwie za nimi, po czym cały się zarumienił. Był pewny, że wilczak był świadkiem wszystkiego i chciał wykopać sobie dół, wleźć do niego i nigdy nie wyjść. Świetnie, po prostu genialnie! Co on teraz musi o mnie myśleć – że jestem jakimś płaczliwym, tchórzliwym dupkiem?

- Nic mi nie jest. Chodźmy – powiedział Harry, starając się zachowywać tak, jakby nic się nie stało.

Darkmoon fuknął potwierdzająco, po czym odwrócił się i ruszył na przód, machając krzaczastym ogonem, gdy się oddalał.

Harry szedł szybko, jakby próbował uciec przed własnym zakłopotaniem i obrzydzeniem, chociaż trzymał się w sferze światła, rzucanej przez różdżkę Severusa. I modlił się żarliwie o nadejście słońca.

Cichy jak cień Severus szedł obok niego, od czasu do czasu rzucając szybkie spojrzenie na swojego podopiecznego, próbując go monitorować bez jego wiedzy. I przeklinał Dursleyów do najgłębszych czeluści piekielnych, poprzysięgając, że gdy tylko skończy się ich zadanie znajdzie sposób, by pomóc Harry’emu przezwyciężyć ten okropny lęk. Pod warunkiem, że wszyscy przeżyją.

 

 

W następnym rozdziale: Darkmoon ujawnia nieco więcej o swojej przyszłości, a trójka poszukiwaczy dociera do Doliny Cieni, gdzie czekają na nich nowe wyzwania.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, och Vlad jest bardzo wkurzajacy, zrozumiałe jest to jego zachowanie, ale jednak... nie wszyscy są tacy sami... czemu Harry nic nie powiedział? to czego dowiedział się od Hedwigi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń