Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 10 lipca 2022

PDJ - Rozdział 40 – Ostatni horkruks

Nawet gdy zaklęcia Lumos oświetliły tunel i ze świadomością, że nie jest sam, Harry czuł, jak wzbiera w nim dziwne uczucie strachu. Czuł, jak ciemny płaszcz okrywa go jak całun i zadrżał konwulsyjnie. Jest w porządku, nie ma się czego bać, głupku! – zbeształ się ostro, ale nie mógł się uspokoić. Starał się nie myśleć o ogromnej ilości kamieni nad głową, o kamieniach, które nie spadną i nie zmiażdżą go…

Znajoma dłoń chwyciła jego ramię, a jedwabisty głos szepnąć do ucha słowa otuchy:

- Oddychaj głęboko, Harry. I skoncentruj się na świetle. Światło oświetla ciemność i wypędza ją. Oddychaj i pamiętaj, ten tunel stał tu od wieków i nie ma niebezpieczeństwa, że się zawali. Jestem z tobą i nie pozwolę, by stała ci się krzywda. Zaufaj mi.

Harry przełknął ślinę i zmusił się do odprężenia. Severus tu był, mógł mu zaufać. Severus zapewni mu bezpieczeństwo, zawsze o tym wiedział. Wziął jeden oddech, potem kolejny, aż uczucie ucisku w piersi nieco zmalało. Zrobił, jak powiedział Severus i skupił się na świetle. Świetle i swojej misji zniszczenia ostatniego horkruksa. To się liczyło. To oraz znalezienie jego przyjaciół.

- Dzięki, Sev.

Severus poklepał go po ramieniu, myśląc, że jak tylko to się skończy, umówi Harry’ego z Psychouzdrowicielem. Może uzdrowiciel Sandrilas by się nadał. Mimo wszystko pomógł Blackowi, z pewnością mógł też pomóc tak opornemu nastolatkowi jak Harry.

Kolejną stresującą rzeczą związaną z przechodzeniem tunelem była cisza. Było tak cicho, że można było usłyszeć oddech własny i swoich towarzyszy, a każdy krok brzmiał jak tupanie giganta, mimo że starali się być bezgłośni. Harry krzywił się za każdym razem, gdy słyszał, jak Tonks się potyka, Syriusz kaszle lub Moody ciągnie nogę po ziemi. Przyzwyczaił się do bezgłośnego prześlizgiwania się Snape’a lub cichych kroków wilczaków i dla jego wrażliwych uszu, cała grupa brzmiała jak stado tuptających słoni. Jakaś jego część nie mogła uwierzyć, że dotarli tak daleko i nie zostali odkryci.

Czy śmierciożercy nie mieli ustawionych alarmów czy coś? A może polegali na tym, że ich nowa baza była tak ukryta i niewykorzystywana, że nikt ich nie znajdzie? Harry podejrzewał, że to drugie, biorąc pod uwagę arogancję Lucjusza, Belli i reszty. Co działałoby na ich korzyść.

Vera pełzła przez tunel, upewniając się co kilka stóp, że hałaśliwe dwunogi podążają za nią. Nigdy nie zdawała sobie sprawy, jak przeklęcie wolni byli, póki nie musiała podróżować w ich tempie. To było dość irytujące, ale zniosła to, ponieważ jej wężowy brat obiecał, że uratują jej czarodzieja. Dla Vince’a zniosłaby wszystko. Nawet pełzanie w ślimaczym tempie.

Tunel wydawał się ciągnąć w nieskończoność, ale w końcu dotarli do rozwidlenia. Vera się nie wahała, prześlizgnęła się w lewo i zwinęła tam, czekając, aż Moody ją dogoni, po czym ruszyła dalej. Byli już całkiem blisko.

Severus szturchnął Harry’ego i skinął na niego, by naciągnął kaptur swojej peleryny niewidki. Harry zmarszczył brwi, ale zrobił to, co mu kazano. Wiedział, że element zaskoczenia jest kluczowy do odnalezienia ostatniego horkruksa, a jeśli było nim to, czego się spodziewał, musiał ją zaskoczyć, by zdobyć przewagę.

A potem, kiedy to już się skończy, będzie mógł stawić czoła swojemu największemu wrogowi i „nauczyć śmierć umierać”. W jakiś sposób wiedział, że to będzie ostatnia i największa bitwa, i w taki czy inny sposób, przepowiednia o Dwóch Polujących Jastrzębiach spełni się lub zostanie zniszczona.

Vera przesuwała się po kamieniach, jej łuski łagodnie skrzypiały, jej język co chwilę sprawdzał powietrze, wyczuwając zapach swojego pana. Była coraz bliżej, aż znalazła się zaledwie kilka stóp od miejsca, w którym Vince i dziewczyny skradali się głównym korytarzem prowadzącym do Komnaty Tajemnic.

- Vince, wróciłam! – syknęła boa z zachwytem, rzucając się do przodu z pełną prędkością.

Moody zaklął barwnie.

- Gdzie ona poszła? Potter, dlaczego wąż uciekł?

Harry odpowiedział cicho z cienia swojej peleryny niewidki.

- Poczuła, że Vince jest blisko i poszła do niego. Pewnie wkrótce do nas wróci.

Moody wydawał się udobruchany tym wyjaśnieniem i szedł dalej korytarzem.

Jednak szybko wpadł na krępego młodzieńca, celującego w niego naładowaną, magiczną kuszą. Vera zwinęła się na jego nadgarstku jak żywa bransoletka, wyglądając na niezwykle dumną z siebie.

- Stać!

- Uspokój się, chłopcze. Jestem aurorem – zaczął Moody, unosząc ręce.

- Vince, to jest Szalonooki Moody – powiedziała Hermiona, podchodząc do niego.

- Wygląda jak on, ale to może być pułapka – powiedział Vince. – To może być iluzja, wielosokowy albo metamorfomag. – Jego kusza ani drgnęła. – Udowodnij, że jesteś tym, za kogo się podajesz. Gdzie jest Harry?

Harry zrzucił pelerynę i podszedł.

- Vince, wszystko w porządku. Przyszliśmy pomóc, ale wygląda na to, że radzicie sobie całkiem nieźle na własną rękę.

Vince skinął głową, wciąż z podejrzliwością.

- Jeśli naprawdę jesteś Harrym, nie będziesz miał nic przeciwko odpowiedzeniu na pytanie. Co zrobiliśmy Malfoyowi w zeszłym semestrze?

- Wywinęliśmy mu niezły żart, ty, ja, Marietta, Jace i Vera. Włożyliśmy Verę do pudełka mydła i dałeś mu je jako prezent od Marietty, i tak spanikował, gdy zobaczył Verę, że wybiegł nagi z łazienki. Najzabawniejsza rzecz, jaką w życiu widziałem!

Vince wyszczerzył się.

- Nikt inny by tego nie wiedział. Chyba to naprawdę ty. – Opuścił kuszę.

- Bystry chłopak – powiedział z aprobatą Moody.

Hermiona podbiegła przytulić Harry’ego, a potem zza rogu wyszły Susan i Marietta. Susan została mocno przytulona przez swoją ciotkę, Amelię, a Matietta prawie zmiażdżona przez Molly, która znała ją od dziecka.

Wtedy dołączył starszy Crabbe, który pilnował tyłów, ale teraz chciał zobaczyć swojego syna.

- Widzę, że mimo wszystko, ten wisiorek się przydał, prawda, Vince?

Vince wpatrywał się w ojca z niedowierzaniem.

- Tato? Co ty tu robisz?

- Przyszedłem cię szukać, oczywiście – powiedział zwyczajnie, a jego pomarszczone rysy twarzy ułożyły się w uśmiech.

- Ale inni będą cię ścigać, bo jesteś zdrajcą…

- Teraz to nie ma wielkiego znaczenia. Nigdy nie byłem jednym z nich, wiesz? A poza tym, nikt nie krzywdzi mojego syna – oświadczył gwałtownie. Przepchnął się obok Moody’ego i przytulił chłopaka. – Skrzywdzili cię, synu?

- Nie, nic mi nie jest – Vince odwzajemnił uścisk. Vera zaczęła wydawać dźwięki podobne do zadowolonego mruczenia.

- Harry, tak się cieszę, że Vera cię znalazła – chlipała Hermiona. – Ciągle i ciągle miałam nadzieję… - Miała w oczach łzy.

- Panno Granger, czy nic się pani nie stało? – zapytał Severus, podchodząc, by zbadać dziewczynę. – Nie przeklęli pani?

- Profesorze! Powiedziałam Marietcie, że nie pozwoli pan przyjść Harry’emu sam – zawołała Hermiona.

- W rzeczy samej – zaczął Severus, szybko ją badając. Wyglądało na to, że nie cierpiała na żadne złe klątwy. Ulżyło mu, bo aż za dobrze wiedział, co śmierciożercy robili mugolakom. Była brudna i przerażona, ale to nic, czego nie wyleczyłby dobry sen i ciepły posiłek.

Nagle Hermiona przestała tulić się do Harry’ego i rzuciła się na Snape’a, który odruchowo ją złapał. Jej ramiona owinęły się wokół niego, ukryła twarz w jego szatach i cicho zaszlochała.

- Profesorze, tak się bałam… oni chcieli… zabić nas…

Severus zakaszlał, po czym mocniej ścisnął drżącą dziewczynę i poklepał ją po plecach.

- No już, panno Granger, nie ma się czego bać, nie pozwolę cię skrzywdzić. Jest pani bezpieczna.

Czuł na sobie wzrok innych czarodziejów i czarownic, i zesztywniał, prowokując ich do powiedzenia czegoś. Ale milczeli, a on zignorował opuszczone szczęki i wciąż trzymał swoją uczennicę, póki nie odzyskała na sobą kontroli. Potrzebowała tego i zamiast jej ojca, zapewnił jej pocieszenie, tak jak zrobiłby to dla Harry’ego.

Hermiona nie pozwoliła sobie długo na luksus łez, mimo że czuła się tak ciepło i bezpiecznie w ramionach Snape’a. Nie wiedziała do końca, dlaczego, ale z jakiegoś powodu wiedziała, że będzie chronił ją lepiej niż ktokolwiek inny. Wyprostowała się, wytarła twarz rękawem, po czym powiedziała:

- Przepraszam, proszę pana. Nie chciałam się rozpłakać. Dziękuję za przyjście po nas.

- To nie byłby pierwszy taki przypadek – mruknął Severus, wręczając jej chusteczkę. – I powinnaś już wiedzieć, że nikt z nas nie zostawiłby dziecka w rękach tych bestii. – Spojrzał na Alastora. – Moody, powinniśmy wysłać tę czwórkę w bezpieczne miejsce, ale każda stracona sekunda to ryzyko, że Riddle odzyska moc. Musimy uderzyć teraz, kiedy wciąż przyzwyczaja się do ponownego posiadania ciała.

Hermiona sapnęła.

- Mówi pan… że wrócił?

Severus skinął głową.

- Tak, ale jeśli będziemy szybcy, możemy go pokonać.

Moody ciężko skinął głową.

- Nienawidzę tego mówić, ale masz rację, Snape. Niech dzieci zostaną z tyłu i zostawią walkę nam.

- Tak. Chodźcie, Harry, panno Granger. – Poprowadził Hermionę z powrotem na tyły grupy. Harry ruszył za nim, naciągając pelerynę. Nie powiedział tego na głos, ale będzie przeklęty, jeśli przesiedzi tę bitwę.

- Musimy również znaleźć profesora Dumbledore’a – powiedziała Hermiona. – On też tu jest. Wszyscy go widzieliśmy.

Aurorzy wyglądali poważnie. Wszyscy wiedzieli, że Dumbledore prawdopodobnie był przetrzymywany, by mogli wykorzystać jego ciało i magię, a teraz, kiedy Voldemort powrócił…

- No cóż, nie ma sensu teraz stać z kciukami uniesionymi do góry, prawda? – powiedziała energicznie Amelia. – Chodźcie tunelem do końca. Założę się o własną różdżkę, że na końcu znajdziemy śmierciożerców, a jestem im coś winna za przestraszenie mojej siostrzenicy.

- Masz rację, panno Bones – powiedział Crabbe. Wrócił na swoje miejsce w grupie, a Vince szedł obok niego, wciąż niosąc kuszę.

Marietta szła między Molly a Arturem, rozmawiając cicho o tym, jak wykiwali śmierciożerców.

- Cii, panno Edgecombe! – nakazał Shacklebolt. – Później możecie porozmawiać o tym, co się stało. Teraz musimy być cicho, żebyśmy mogli zaskoczyć śmierciożerców.

- Przepraszam. – Marietta natychmiast zamilkła, rumieniąc się.

- Słuchajcie, młodziki. Zostańcie w bezpiecznym miejscu, gdy zaatakują śmierciożercy, rozumiecie? Nie możemy pozwolić sobie na jednoczesne chronienie was i walkę – rozkazał nagle Moody. – Więc po prostu trzymajcie się z tyłu i pozwólcie nam się tym zająć. Auror Tonks będzie z wami, żeby was chronić, tak na wszelki wypadek. Zrozumiano?

Czwórka młodych czarodziejów wymamrotało coś na zgodę, choć byli nieco oburzeni. Czy nie udało im się uciec przed tymi samymi śmierciożercami? Mimo to poczuli ulgę, że wkroczyli dorośli i choć raz to oni zajęli się złoczyńcami. Ale gdyby potrzebna była pomoc, wszyscy spróbują pomóc, bez względu na rozkaz.

Harry oczywiście nie planował wykonywać tego rozkazu, on i Severus mieli swój własny plan. Rzucił wzrokiem na Tonks, by zobaczyć, czy miała coś przeciwko byciu niańką. Ale najmłodsza auror nie okazywała irytacji z powodu rozkazu przełożonego, tylko pogodną rezygnację. Znała swoje ograniczenia i wolała pozostawić prawdziwą walkę tym, którzy najlepiej się do tego nadawali, jak Shacklebolt, Moody, Amelia, Syriusz i Snape.

Remus objął ją ramieniem i wyszeptał:

- Będę w pobliżu, kochana.

- Wiem. Pilnuj moich pleców – odpowiedziała, dając mu szybkiego buziaka.

Wilkołak zarumienił się, ale w ciemności nikt tego nie zauważył.

Nie rozległo się więcej dźwięków, poza odgłosem stóp szurających o kamień.

Pierwszym, co zobaczył Snape, wchodząc do Komnaty Tajemnic, był Lucjusz, starannie zbierający przedmioty z ołtarza i stopą wymazujący zakreślone kredą symbole. Był odwrócony plecami do wejścia do tunelu, więc nie zauważył zbliżającego się drugiego czarodzieja.

Na pospiesznej rozmowie sprzed kilku chwil zdecydowano, że Snape pójdzie i skonfrontuje się z tym, kto będzie w komnacie z nadzieją, że ich zaskoczy, a potem dołączy reszta.

- Nigdy bym nie pomyślał, że jesteś ministrantem, Lucjuszu – wycedził Snape, sarkazm kapał mu z języka jak jad. – Z drugiej strony, to chyba zależy od ołtarza.

Lucjusz odwrócił się.

- Snape!

Severus uniósł brew i prychnął.

Malfoy zamarł z ramionami pełnymi na wpół wypalonych świec, nie mogąc dosięgnąć różdżki. Upuścił świece na podłogę i wyciągnął broń.

- Jak śmiesz pokazywać tu swoją twarz… zdrajco!

- Panuj nad sobą, Lucjuszu. Jak zwykle narobiłeś bałaganu. Szkoda, że nie ma tu skrzata domowego, który by po tobie posprzątał. Taki jest problem z wami, czystokrwistymi, nigdy nie nauczyliście się brać odpowiedzialności za swoje czyny.

- O czym ty bredzisz, Snape?

- Za wiele rzeczy musisz odpowiedzieć, Lucjuszu – kontynuował Severus, wciąż używając tego jadowicie zimnego tonu. – Więc przyszedłem odebrać mój dług.

- Twój dług? – wypluł Lucjusz. – Przez ciebie straciłem oko, cholerny draniu!

- To był początek. Teraz jest koniec – powiedział Severus, po czym machnął różdżką i wystrzelił z niej rój maleńkich, ognistych pocisków.

Lucjusz uniósł ręce i niektóre pociski odbiły się od jego pospiesznie wyczarowanej tarczy. Uderzyły w ścianę, a potem zgasły i zniknęły. Ale kilka znalazło drogę przez jego tarczę i uderzyło w niego, sprawiając, że skrzywił się i wymamrotał szybkie zaklęcie wyczarowujące wodę. Był przemoczony, celując różdżką w Snape’a i intonując krótkie, ostre frazy.

Około dziesięć żmij wystrzeliło z różdżki Malfoya i wylądowało na podłodze przed butami Snape’a, sycząc wściekle, gotowe do ataku.

Nim Severus mógł zareagować, zrobił to Harry.

- Sssstójcie, bracia w łusssskach! On jest pod moją ochroną! Szukajcie zdobyczy w innym miejscu!

Żmije odwróciły się i zasyczały skrzypliwie:

- Zostałyśmy obudzone ze sssnu i jessssteśmy głodne! Dlaczego miałybyśmy cię słuchać, wężousty?

- Bo jessssstem waszym przyjacielem, sssssshhhssss! Idźcie zapolować w mrocznym przejściu, taj znajdziecie wiele szczurów. Ale ten czarodziej nie jest waszym wrogiem – powiedział im stanowczo Harry.

Nagle żmije odwróciły się, zostawiając Snape’a w spokoju i odpełzły.

- Stop! – zagrzmiał Lucjusz. – Nie możecie odejść, nie dałem wam pozwolenia!

- Nie sądzę, by je to obchodziło – zadrwił Severus, doskonale wiedząc, co się stało.

Lucjusz prychnął i wycofał się, machając różdżką w powietrzu.

Severus odbił klątwę wrzącej krwi, odpowiadając na nią szybkim zaklęciem duszącym.

Lucjusz zaczął się dusić i sinieć, upadając na podłogę.

- Luc! – wrzasnęła Narcyza, aportując się do komnaty. Ponieważ katakumby zostały zbudowane przed samym zamkiem, osłony antyaportacyjne nie sięgały wystarczająco daleko, by stanowić przeszkodę, więc przebywający w nich czarodzieje i czarownice wciąż mogli się teleportować. – Finite Incantatem!

Lucjusz natychmiast zaczął łapać powietrze i wstał chwiejnie.

- Cyziu, uważaj! Snape tu jest!

- Widzę – oświadczyła chłodno. – Powinniśmy należycie przywitać naszego nieproszonego gościa. – Wycelowała różdżkę w ubranego na czarno profesora.

- Myślę, że dwa na jednego to niezbyt sportowa postawa, Narcyzo – powiedziała Molly, wychodząc z tunelu, by stawić czoła drugiej kobiecie. – Ale nie powinnam oczekiwać czystej gry od kogoś, kto wielbi mrok i torturuje dzieci. Expelliarmus!

Narcyza zablokowała zaklęcie rozbrajające.

- Miło cię tu spotkać, Molly. Zgubiłaś się?

- Nie tak bardzo, jak ty, kochanieńka! – rzuciła Molly, a jej wesoła twarz była twarda. – Stałaś się czymś, czego twoja własna matka by nie poznała.

Obie zaczęły się zaciekle pojedynkować.

Jakby na sygnał, w komnacie pojawili się inni śmierciożercy, a z tunelu wyskoczył Zakon, by z nimi walczyć.

- Myślałem, że już raz cię zabiłem, MacNair – powiedział Moody, rzucając klątwę w krzepkiego kata.

- Próbowałeś. Nie zadziałało, ty kaleki, stary pierdzie – warknął MacNoir, unikając zaklęcia Moody’ego. Rzucił klątwę błyskawicy w starego aurora.

- Wygląda na to, że muszę się bardziej postarać – prychnął Moody, odbijając zaklęcie w ścianę.

McGonagall i Shacklebolt stanęli przed dwójką śmierciożerców, mającymi na twarzach szydercze uśmieszki, którzy wyglądali jak bliźniacy, brat i siostra. Oboje mieli cienkie, długie blond włosy i twarde, zimne oczy, wypełnione szaleństwem i potrzebą rozdzierania i niszczenia.

- Spójrz, Amycusie! – wrzasnęła wiedźma. – Zobacz, kto przyszedł się z nami pobawić. Wiedźma i przystojny czarownik. Szkoda, że musimy go uszkodzić. – Spojrzała na Shacklebolta z uznaniem.

- Znam cię – powiedział Shacklebolt. – Carrowowie. Uciekliście z Azkabanu podczas pierwszej wojny, ale tym razem się to nie uda.

- Nie możesz nas do niczego zmusić! – zachichotał Amycus.

- Możecie trafić tam albo prosto do piekła – warknęła Minerva. Potem rzuciła szybkie zaklęcie palące. Ona również znała Carrowów i ich reputację, jakoby torturowali zwierzęta i małe dzieci. Byli najgorszym rodzajem zdeprawowanego potwora. Świat ani trochę by za nimi nie tęsknił.

W międzyczasie Tonks wepchnęła czwórkę dzieci do wnęki i stanęła przed nimi, wyciągając różdżkę i obserwując rozgrywającą się bitwę. Vince był za nią z wyciągniętą kuszą, gotów znów się bronić, gdyby musiał. Jego oczy były utkwione w jego ojcu, który teraz pojedynkował się ze swoim byłym sojusznikiem, Grantem Goylem.

- W końcu zebrałeś dość odwagi, by pokazać twarz, co? – zapytał Goyle, blokując klątwę. – Jesteś trupem, Crabbe, wiesz o tym? Mistrz wyrwie ci flaki gorącym, czerwonym hakiem i upiecze je na rożnie, zanim cię zabije.

- Naprawdę? Najpierw będzie musiał mnie złapać. A jakoś nigdzie go nie widzę.

Goyle cofnął się o krok, wyglądając na zaniepokojonego. Chociaż nienawidził tego przyznawać, Crabbe miał rację. Gdzie był Voldemort? Potem odsunął na bok zmartwienie. Jego mroczny pan zawsze prędzej czy później przychodził z pomocą swoim lojalnym wyznawcom. Być może był to test, by zobaczyć, jak dobrze zdołają zmiażdżyć aurorów.

- Niedługo tu będzie, Crabbe. A wtedy umrzesz. Umrzesz jak zdradziecki tchórz, sikając ze strachu!

Crabbe potrząsnął głową.

- W twoich snach, Grant. – Zaintonował zaklęcie, które rozgrzało powietrze wokół drugiego czarodzieja, w efekcie piekąc go żywcem. – Pozdrów ode mnie diabła – powiedział, obserwując, jak czarodziej sapie i wije się, po czym ulega zaklęciu i umiera. Crabbe spojrzał na swojego starego sojusznika z pogardą. – To zapłata za te dzieci, które torturowałeś wtedy, w hrabstwie Kent. Powiedziałem ci, że pewnego dnia dopadnie cię zło, które wyrządziłeś i tak się właśnie stało.

Potem były śmierciożerca odwrócił się, by pomóc Arturowi odeprzeć Notta, który mocno napierał, zmuszając drugiego czarodzieja do cofnięcia się i gorączkowego bronienia się przed nieprzerwaną nawałnicą klątw. Artur pojedynkował się przyzwoicie, ale brakowało mu realistyczności najlepszych czarodziei, którzy nie bali się rzucać klątw, które naprawdę ranią i okaleczają przeciwnika. A bycie honorowym nie posłuży w tej bitwie.

Crabbe pojawił się w polu widzenia i zawołał głośno:

- Ej, Theo! Tęskniłeś za mną?

Nott odwrócił się na dźwięk głosu Crabbe’a i zawył:

- Draniu, zapłacisz krwią! Nikt nie zdradza pana!

Crabbe uniknął kuli ognia, po czym ruszył, by zabić.

Po drugiej stronie pomieszczenia Shacklebolt i McGonagall dobrze pomiatali rodzeństwem Carrow. Złe bliźniaki uważały, że wielki auror i nauczycielka są łatwą zdobyczą, ponieważ nie będą używać niewybaczalnych. Ku swojemu przerażeniu odkryli, że niewybaczalne były najmniejszym z ich zmartwień. Były inne sposoby na oskórowanie śmierciożercy.

Shacklebolt krwawił od zaklęcia tnącego, ale nie wydawało się go to spowalniać. Odepchnął ostry ból i zaatakował Amycusa klątwą pomyłek, czyniąc i tak tępego czarodzieja jeszcze głupszym. Amycus stanął na ścieżce zaklęcia rozdzierającego swojej siostry i jego stopy oraz nogi rozdarły się na paski. Umarł nie wiedząc, co go uderzyło.

- Nieeee! – wrzasnęła jego bliźniaczka, padając na kolana, by przytulić rozdarte zwłoki brata. Wyła jak oszalała bestia.

Minerva wycelowała różdżkę w szaloną czarownicę i zdjęła ją klątwą Bełt Wiedźmy, który był skoncentrowanym wybuchem mocy, który posłał czarownicę za Zasłonę do jej brata.

- Dobrze pozbyć się śmieci – powiedziała cicho, po czym odwróciła, by zobaczyć, czy ktoś jeszcze nie potrzebuje pomocy.

Molly i Narcyza wciąż walczyły zawzięcie, więc Molly porzuciła magię, złapała mniejszą wiedźmę za kołnierz i walnęła jej głową o kamienną ścianę.

- Jak śmiesz nazywać siebie matką, trzymając w niewoli niewinne dzieci i planując wykorzystać je do jakiegoś krwawego rytuału? – wrzasnęła Weasley, a jej twarz zrobiła się fioletowa. Według niej najgorszą zbrodnią, jaką można sobie wyobrazić, było umyślne skrzywdzenie dziecka. Bam! Bam! Bam! – Jakby ci się podobało, gdyby ktoś to zrobił twojemu synowi?

Głowa Narcyzy kołysała się w przód i tył.

- Nikt tego nie zrobi, bo… mój syn… wie, kogo popierać… głupia suko! – Uderzyła Molly paznokciami, drapiąc ją po twarzy.

Ale Molly nie były obce bójki między kobietami, dorastała w końcu z trzema siostrami. Odwróciła głowę, chwyciła palce Narcyzy i wygięła je do tyłu.

- Wypijesz piwo, które nawarzyłaś, pani Malfoy!

Narcyza wrzasnęła.

- Czarny Pan zniszczy was wszystkich, cholerne stado krów! Ty i wszystkie twoje nędzne bachory zginiecie, ale powiem mu, żeby zostawił cię na koniec, żebyś mogła obserwować, a potem wrzucimy was nas stos pogrzebowy.

Molly mocno uderzyła ją w twarz.

- Nie w tym życiu, suko!

Głowa Narcyzy ponownie uderzyła w ścianę, wystarczająco mocno, by ją to znokautowało. Opadła na kolana, a Molly otrzepała ręce i rzuciła zaklęcie Incarcerus, owijając ją warstwami liny.

- Dla ciebie zostaje tylko Azkaban, wstrętna harpio.

- Dawaj, mamo! – wiwatował Charlie, po czym odwrócił się i zablokował zaklęcie tnące innego śmierciożercy.

Voldemort odpoczywał z głową na kolanach Belli, pozwalając zakochanej czarownicy masować jego ból głowy, który nagle go dopadł. Poza Naginii, która zwinęła się w Głębock obok kanapy, byli sami w małym pomieszczeniu, które przygotowała dla niego Bella. Czarnoksiężnik wycofał się tam wkrótce po tym, jak przydzielił swoim wyznawcom rutynowe rzeczy do roboty, ponieważ nie chciał im okazywać słabości. Ale Bellatrix to inna historia. Wiedział, że mógł nią manipulować, wykorzystywać jej ślepą obsesję i tęsknotę, by mu pomogła. Wiedział też, że będzie trzymać buzię na kłódkę.

- Czy tak lepiej, mój panie? – zapytała z troską Bellatrix. Delikatnie odgarnęła mu włosy z twarzy, która była całkiem przystojna, jeśli nie liczyć pojedynczych łusek pokrywających jego skórę i nienaturalnej bladości. Nie wspominając o wężowych oczach.

- O wiele.

- Miałeś napięciowy ból głowy, mój panie. Ja czasami też je mam. To stres.

Voldemort zamknął oczy, nie zawracając sobie głowy odpowiedzią. Jej palce łagodziły ból i tylko na tym mu zależało.

Bella zamruczała cicho i kontynuowała masaż, zachwycona wykonywaniem tej intymnej usługi. Z łatwością wyobrażała sobie, jak jej dłonie głaszczą go w innych miejscach i uśmiechnęła się szelmowsko.

Jej rozmyślania przerwało coś, co wstrząsnęło podziemiem. Usiadła sztywno wyprostowana, jej ręce zamarły w połowie ruchu.

- Co to było? Trzęsienie ziemi?

Voldemort potrząsnął głową. Nie, to nie było trzęsienie ziemi. Coś było bardzo nie tak, czuł to.

- Bello, zabierz Naginii i idź na zwiady. Coś jest nie tak. – Nie odważył się samemu iść, ponieważ nienaturalna słabość, którą czuł, nie została całkowicie wygnana.

Bella westchnęła, ale posłuchała, biorąc różdżkę ze stolika i podeszła do drzwi, otwierając je. Jakikolwiek idiota spowodował ten hałas, dobrze przemówi mu do rozumu! Niepokojenie jej ukochanego było największym grzechem, więc dopilnuje, by ci łajdacy nigdy nie zapomnieli o tej obrazie. Nagini podążyła za nią po rozmowie z Voldemortem, również chętna do ponownego polowania. Minęło zbyt wiele czasu, odkąd kobra królewska zasmakowała ludzkiego mięsa.

Na dole, w komnacie, toczyła się bitwa, wciągając do walki nawet niechętne dzieciaki, pomimo wszelkich prób utrzymania ich z daleka od tego. Ogromny śmierciożerca prawie wielkości Hagrida natarł na Tonks. Jej blond włosy były szpiczaste, a twarz pokryta ogromną ilością tatuaży. Różdżka w jej dłoni wyglądała jak zabawka, więc jego niebieskie oczy zabłysły, gdy zobaczył drobną auror.

- Witaj, ślicznotko. Chcesz zatańczyć z Thorfinnem?

- Hamuj, wielki, mroczny brzydalu! Lepiej znajdź Meduzę, ona jest bardziej w twoim stylu – powiedziała Tonks, wpatrując się w olbrzymiego brutala z przerażeniem. Szybko nałożyła na tarczę zaklęcie odpychające, ale wielki czarodziej zignorował pieczenie i palenie, wyciągnął rękę i porwał Tonks prosto z podłogi.

- Ładniutka, teraz należy do Thorginna! – ryknął.

Tonks szarpała się, zmieniając wygląd twarzy z normalnego na ohydnej starej wiedźmy, próbując rzucić zaklęcie, ale ręka bestii ściskała ją tak mocno, że aż ją paraliżowało.

- Postaw… mnie…! – Świat zaczął się kręcić, nie mogła wciągnąć powietrza do płuc. – Remus… pomóż mi!

Remus i Syriusz właśnie wykończyli dwóch pomniejszych śmierciożerców, więc na krzyk Dory, Lupin odwrócił się.

Jej widok, zwisającej w łapach bestii sprawił, że zobaczył czerwień.

Zawył z wściekłości i przemienił się, stając się w ułamku sekundy stupięćdziesięciofuntowym wilkiem.

Marietta krzyknęła, gdy Thorfinn chwycił Tonks.

- Puść ją! – krzyknęła i rzuciła zaklęcie ściskości.

Thorfinn zauważył, że Tonks wyślizguje mu się z uścisku i patrzył się na nią ze zdumieniem.

- Hę?

Wtedy Vince strzelił mu w kolano.

Śmierciożerca zawył i chwycił się za kończynę, ale nie upadł.

Remus wylądował na plecach śmierciożercy, warcząc, jego kły wbiły się głęboko w garbate ramiona.

Podczas gdy Marietta podbiegła, by odciągnąć Tonks w bezpieczne miejsce, Vince wyszedł z wnęki, by ponownie strzelić.

Thorfinn zaczął dziko rzucać zaklęcia, płomienie i błyskawice strzelały po pokoju, sprawiając, że pozostali uchylali się i przeklinali.

Lucjusz i Severus wciąż byli zaangażowani we własną walkę, choć przebiegły Malfoy szukał sposobu na zdobycie przewagi, ponieważ uznał, że Snape jest znacznie trudniejszym przeciwnikiem do pokonania w uczciwej walce, niż się spodziewał. Odbił kolejną klątwę i cofał się miarowo przez komnatę, rozglądając się.

Jego magiczne oko dostrzegło, że dzieci i wilkołak walczą z Torfinnem, Dora leży na ziemi i uśmiechnął się diabolicznie.

Hermiona podchodziła, by pomóc Marietcie lewitować Tonks, która była niemal nieprzytomna, posiniaczona i poobijana, kiedy poczuła, jak żelazna dłoń zaciska się na jej ramieniu i odciąga od przyjaciół.

Krzyknęła, gdy ręka przyciągnęła ją do czegoś twardego i różdżka wbiła się w jej gardło.

- Porusz się o cal, szlamo, a zagotuję krew w twoich żyłach i oczyszczę świat z paskudztwa, jakim jesteś! – syknął Lucjusz.

Całkowity chłód i gwałtowność w jego głosie nie pozostawiły w Hermionie cienia wątpliwości, że mówił poważnie, więc zamarła jak jeleń w świetle reflektorów, jej gardło drgnęło konwulsyjnie, oczy szeroko otwarły z przerażenia.

Severus, który kroczył za swoim przeciwnikiem, miał twarz ponurą jak śmierć, zamarł.

- Puść dziewczynę, Lucjuszu. To coś między nami. – Jego ton był lodowaty, ale pod lodem czuł, że poczuł, jak ściska mu się żołądek. Nie. Obiecałem, że nic się jej nie stanie. Nie będę gołosłowny.

Lucjusz uśmiechnął się szeroko.

- To będzie między osobami, które ja wybiorę, Snape. Czy zależy ci na szlamie, zdrajco? Płakałbyś, gdybym ją zabił? Tak jak wtedy, gdy spaliliśmy dom tych szlam? Prosiłeś, żeby pan oszczędził dziecko, więc powalił cię i wrzucił bachora w płomienie. Pamiętasz?

- Pamiętam.

- Byłeś miękki, Snape. Słaby. Nawet wtedy byłeś smarkatym tchórzem. Jak wy wszyscy półkrwi – zadrwił Lucjusz. Wbił różdżkę w gardło Hermiony, która zaskomlała.

- A ty, Lucjuszu, jesteś głupcem. Jak wszyscy czystokrwiści supremacjoniści  - zadrwił Severus. Miał jedną szansę, żeby to naprawić. Swoją wolę skierował w dziewczynę w ramionach Lucjusza i cicho rzucił zaklęcie przyciągające. Było zaprojektowane tak, by wyrwać zwierzaka domowego albo małe dziecko od niebezpieczeństwa, takim jak otwarty ogień. Snape nie był pewien, czy zadziała na nastolatkę, ale nie mógł wymyślić innego sposobu, by uchronić Granger przed niebezpieczeństwem. Wiedział, że Lucjusz nadal będzie się z nim bawił, jak kot myszą, i chciał to szybko skończyć.

Zaklęcie zadziałało i Hermiona została odciągnięta od Lucjusza w stronę Severusa, który chwycił ją i wepchnął za siebie.

- Walcz we własnych bitwach, Malfoy! – wypluł zirytowany Mistrz Eliksirów.

Lucjusz zagapił się zdumiony.

- Jak…?

Severus nie tracił oddechu na wyjaśnienia. Ponownie wycelował różdżkę, a jego oczy zapłonęły wściekłością. Żadne dziecko nie zginie na jego warcie. To właśnie przysiągł tamtej nocy wiele lat temu i dotrzyma obietnicy. Skorzystał z każdej resztki swojej mocy i rzucił ostatnią klątwę na tryumfującego  czysto krwistego.

Sectumsempra!

Lucjusz poczuł, jak wgryza się w niego coś twardego i zimnego, rozcinając go.

Jego ręce powędrowały do piersi i zostały pokryte krwią. Zachwiał się, wybuchł w nim palący ogień, gdy klątwa Snape’a spowodowała pojawienie się strasznych ran na jego klatce piersiowej, brzuchu, nogach i ramionach. Upadł na kolana, sapiąc i bulgocząc, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania.

- Do widzenia, Lucjuszu, stary przyjacielu – warknął Severus. – Musi boleć świadomość, że osobiste zaklęcie półkrwi czarodzieja zabiło wielkiego i potężnego Malfoya. To za te wszystkie dzieci, które zabiłeś. Au revoir!

Po raz pierwszy Lucjusz Malfoy nie miał odpowiedzi, ponieważ jego dusza była już w drodze do piekła.

Severus odwrócił się, by zobaczyć, gdzie jest Hermiona. Wpatrywała się w martwego czarodzieja z obrzydzeniem. Dotknął jej ramienia, a ona podskoczyła.

- Panno Granger… Hermiono…

- Zabiłby mnie – powiedziała sztywno. – Tak łatwo jak muchę.

- Tak, zrobiłby to – zgodził się Severus. – Ale teraz jesteś bezpieczna. Chodź. – Pociągnął ją do wnęki, gdzie Marietta i Susan klęczały przy półprzytomnej Tonks.

Pochylił się i machnął różdżką nad aurorką, sprawdzając jej silny puls i wyjął fiolkę ze swojej szaty.

- Dajcie jej to. To środek przeciwbólowy. To powinno ją trochę ożywić.

Hermiona wzięła fiolkę.

- Dziękujemy.

Severus tylko skinął głową.

- Zostańcie tu – rozkazał szorstko i machnął różdżką, tworząc duże zaklęcie tarczy. No! To powinno ich uchronić od kłopotów. Gdzie jest Vince? I Harry?

Rozejrzał się, dostrzegając, że jego Ślizgon wystrzeliwuje bełty w potężnego śmierciożercę, o którym Snape zawsze myślał, że jest w jakiejś części ogrem, ale nie było śladu Harry’ego. Ani kilku innych kluczowych graczy w tym dramacie. Gdzie była Bellatrix? Gdzie była Nagini? A co najważniejsze, gdzie był Voldemort?

Dzikie zaklęcia Throfinna uderzyły w ścianę i spowodowały, że część rozbitych kamieni eksplodowała, rozrzucając kawałki dookoła. Jeden duży kawałek kamienia uderzył Amelię Bones w tył głowy i upadła. Kilka mniejszych kawałków uderzyło Charliego w twarz, który zatoczył się do tyłu, krzycząc:

- Ach! Moje oczy! Nie widzę!

Molly pobiegła pomóc synowi, a wtedy wilkołak próbował skoczyć na nią od tyłu.

Na szczęście Bill był niedaleko i rzucił zaklęcie oszałamiające, które znokautowało skaczącego mięsożercę na kamienny ołtarz. Potem on też podbiegł do zranionego brata i razem udało im się umieścić Charliego w kącie, gdzie Molly mogła ocenić szkody. Bill stał na straży, podczas gdy jego matka próbowała zatamować krwawienie i ustalić, jak bardzo jej drugi pod względem starszeństwa syn jest ranny.

Bill mógł stwierdzić po wyrazie jej twarzy, że nie było dobrze.

Rozdarła paski swojej szaty i zawiązała je wokół oczu Charliego, intonując zaklęcie klejące, a następnie podała synowi eliksir nasenny.

- On potrzebuje uzdrowiciela, Bill. Ja nie potrafię… nie wiem, czy wyzdrowieje, chyba że zrobią mu operację… - Brzmiała na bliską łez.

- Wszystko będzie dobrze, mamo – wymamrotał, choć tak naprawdę w to nie wierzył. To była jedna z najgorszych bitew, jakie kiedykolwiek stoczył i obawiał się, że żaden z nich jej nie przeżyje.

Harry poczuł, jak jego blizna zaczyna pulsować i płonąć jak furia, i by uniknąć drapania jej jak zranione zwierzę do krwi, przemienił się we Freedoma. Z jakiegoś powodu, blizna bolała mniej, gdy był w formie jastrzębia. Wzniósł się ponad pole bitwy, jego bystre oczy przyglądały się różnym potyczkom i pojedynkom, podekscytowany zwycięstwem Severusa nad Lucjuszem, ale jednocześnie niepokoił się, że bitwa nie ściągnęła tu trzech najsilniejszych czarnoksiężników, by zbadać sprawę.

Krążył dookoła, próbując się domyślić, co zatrzymało Bellatrix i jej pana. Oraz kobrę, którą Harry mocno podejrzewał o bycie kawałkiem – ostatnim kawałkiem – duszy Voldemorta.

Nagle w drzwiach Komnaty pojawiła się Bellatrix, a obok niej Nagini.

Freedom poczuł pulsowanie w głowie, gdy tylko uniósł się nad ogromną kobrą. Jego blizna zawsze tak reagowała, gdy w pobliżu był horkruks.

Potrząsnął głową i zaczął szukać czegoś, co dałoby mu przewagę nad większym zwierzakiem, który był oporny na zwykłe szpony i dziób, skoro został przesiąknięty skorumpowaną esencją Voldemorta. Przypomniał sobie jedną nocną rozmowę z Severusem o sposobach niszczenia horkruksów. Jad bazyliszka. To była Komnata Tajemnic, gdzie walczył z wielkim wężem i go zabił, i był prawie pewny, że część jego szczątków wciąż tu było.

Rozejrzał się po komnacie, jego jastrzębie szukały i szukały…

Błysk oświetlił komnatę obok ołtarza i Freedom dostrzegł smukłą, zakrzywioną kość, leżącą u podstawy marmurowego posągu. Tam! Co to było?

Jastrząb zanurkował i zawisł w powietrzu, dokładnie patrząc na przedmiot, którego szukał. Chwycił go i wystrzelił w górę w chwili, gdy ściana eksplodowała.

Bellatrix nie mogła uwierzyć własnym oczom. Zakon najechał ich tajną bazę. Nie mogła pojąć, jak to możliwe. Lucjusz zapewnił ją, że nikt nie wiedział o katakumbach pod zamkiem, nawet dyrektor. I miał rację, ponieważ Dumbledore przyznał się do tego podczas przesłuchania. Spodziewała się bójki między dwoma hałaśliwymi śmierciożercami, a zamiast tego znalazła bitwę na pełną skalę.

Mrużąc oczy, ogarnęła sytuację, zastanawiają się, czy powinna wezwać Voldemorta, a potem zobaczyła, jak jej irytujący, mały kuzyn, Syriusz, i jego najlepszy kumpel, Lupin, atakują głupiego, ale użytecznego Thorfinna, a Snape przychodzi z pomocą. Ogarnęła ją furia i zapomniała o wezwaniu swojego Mistrza. Snape i Syriusz byli na liście ludzi, których trzeba było odciągnąć i poćwiartować.

- Nagini! – zawołała do kobry. – Patrz tam! To zdrajca Snape! Zabił raz twojego pana. Teraz masz szansę na zemstę! Zabij go! – Wskazała na postać w czarnej szacie.

Nagini nie była zwykłą kobrą i chociaż Bellatrix nie mogła jej zrozumieć, Nagini rozumiała prawie wszystko, co ktoś do niej mówił. I płonęła zaciętą nienawiścią do czarodzieja, który już raz okradł jej pana. Czarodzieje, ponieważ wiedziała, że była dwójka, która wcześniej pokonała Voldemorta. Ale widziała tylko jednego i to na razie musiało jej wystarczyć.

Sycząc wściekle, rozłożyła kaptur i prześlizgnęła się szybko po komnacie, zgrabnie unikając walczących czarodziejów, zamierzając uderzyć w najbardziej dogodnym momencie, kiedy zdrajca Snape będzie nieświadomy.

Bellatrix roześmiała się cicho, gdy Nagini sunęła w swoją stronę, wiedząc doskonale, że nikt nie przeżyje ugryzienia królewskiej kobry. Było prawie tak silne jak jad bazyliszka.

- Jeden z głowy, zostały dwa – zanuciła. – Najpierw mój mały kuzyn, a potem maleńki Potter, gdziekolwiek on jest.

Aportowała się tuż za Syriusza i wystrzeliła klątwę żądlącą w jego tyłek.

Podskoczył i warknął:

- Au! Co do cholery?

- Zły, niegrzeczny Syri! – zachichotała Bella. – Nie można krzywdzić swoich towarzyszy zabaw.

Syriusz odwrócił się.

- Bellatrix!

Uśmiechnęła się do niego słodko.

- Długo się nie widzieliśmy, kuzynie! Chcesz się pobawić?

Syriusz obnażył zęby.

- Tak, Bello. Ale tym razem bawimy się według moich zasad – powiedział, po czym krzyknął: - Confringo!

Klątwa wybuchająca prawie całkowicie zaskoczyła Bellatrix. Nie spodziewała się, że Syriusz zareaguje tak szybko, a gdy klątwa uderzyła, postawiła tylko częściowe zaklęcie odpychające magię.

Jej urok stępił klątwę na tyle, by powstrzymać ją przed rozerwaniem jej na strzępy, odbijając czystą energię wokół jej na ścianę.

Ściana pękła, a Bellatrix została odrzucona do tyłu, przelatując kilka stóp w powietrzu, by wylądować na nieporządnym stosie na podłodze przed biurkiem, na którym poruszała się znajoma postać.

Bellatrix jęknęła i usiadła, trzymając się za głowę, czując, jak krew powoli spływa jej po twarzy, w miejscu, gdzie przecięły ją odłamki skały.

Kiedy Syriusz odwrócił się, by walczyć z Bellatrix, Severus zajął jego miejsce. Thorfinn okazał się trudnym orzechem do zgryzienia, jego geny póło gra zapewniało mu odporność na niektóre magiczne zaklęcia, a także wysoką tolerancję na ból. Nie był zbyt bystry, ale jego rozmiary i umiejętność rzucania pewnych śmiercionośnych klątw uczyniły go groźnym przeciwnikiem. Voldemort trzymał go przy sobie dla mięśni i pozwalał Thorfinnowi bić czarodziei, którzy okazali się niechętni do współpracy z Czarnym Panem i zdradzenia swoich przyjaciół.

Ale Severus przypomniał sobie coś o wielkim blondwłosym śmierciożercy. Nienawidził zimna. Mistrz Eliksirów sięgnął do kieszeni i wyciągnął fiolkę z eliksirem o nazwie Mroźny Ogień. Nazwa mówiła wszystko – zamrażał ogniska, utrzymując je w zamrożonym zastoju, póki nie zostanie wylany na niego przeciwśrodek. Snape odkorkował fiolkę i rzucił nią prosto w brutala.

Uderzyła w Thorfinna, a Mroźny Ogień pokrył śmierciożercę od łokci do kolan, uniemożliwiając mu poruszanie się lub rzucanie zaklęć.

No! Jeden tyran mniej do walki, pomyślał usatysfakcjonowany Severus.

Freedom unosił się niezauważony w górze, wiwatując cicho.

Dopóki nie zauważył kobry, która z otwartą paszczą wyślizgiwała się z cienia, by uderzyć w niezabezpieczone plecy jego opiekuna. SEVERUSIE! UWAŻAJ NA PLECY! – skrzeknął i zanurkował za kobrą.

Ale Nagini była szybsza niż się spodziewał oraz był spowolniony przez kieł bazyliszka, ściśnięty w jego szponach.

Severus odwrócił się w chwili, gdy kobra owinęła się wokół jego kostek z obnażonymi kłami.

Instynktownie wiedział, że nie będzie w stanie uniknąć uderzenia węża, więc zrobił jedyną rzeczą, jaka mu została. Przemienił się.

W jednej chwili Nagini była owinięta wokół mężczyzny, a w następnej trzymała powietrze, a Snape zmienił się w Warriora i wystrzelił od niej, unikając uderzenia o włos.

Freedom uderzył w nią zamkniętymi szponami, ale nie mógł uderzyć zębem, ponieważ podleciał do węża pod niewłaściwym kątem.

Nagini syknęła i potrząsnęła głową, bo choć cios nie był śmiertelny, zabolał.

Freedom zaskrzeczał bojowo i odleciał, okrążają węża.

- A niech to, Warrior! Nie trafiłem. Moja trajektoria lotu była zła!

- Wiem. Musisz to zrobić w odpowiednim momencie.

- Ale jak?

- Potrzebujesz dywersji – odpowiedział większy jastrząb. – Mnie. Pamiętasz, jak oznaczaliśmy zdobycz na łące?

- Tak, oczywiście.

- Nadszedł czas, by ponownie zagrać w tą grę, pisklaku. Tym razem na poważnie.

Freedom zrozumiał. Cała ta gra polegała na dokładności, a teraz musiał zastosować w praktyce to, czego się nauczył.

- Dobra, Warrior. Zróbmy to!

Warrior zanurkował na Nagini, powodując, że kobra zwinęła się i rozłożyła swój kaptur, próbując go ugryźć. Uskoczył przed nią i podrapał ją po kapturze, sprawiając, że syknęła z bólu. Ale potem już go nie było, okrążył ją i drwił z niej szybkimi nalotami.

Nagini próbowała wić się i wyciągać, używając bobrzych zdolności do hipnotyzowania i czarowania swojej ofiary, ale Warrior nie był wróblem ani rudzikiem, żeby dać się zaskoczyć głupim wężem, tworzącym wzory w kurzu na podłodze.

- Kiedy cię złapię, jasssstrzębiu, sssprawię, że będziesz krzyczeć! Jeden kęsss i umrzesz!

- Jeśli tylko wyhodujesz skrzydła i zaczniesz latać, Tępaku, a nie jesteś bogiem metamorfomagów – roześmiał się Warrior. – Chodź i mnie złap, Królowo Kobr!

Rozwścieczona Nagini rozwinęła się i skoczyła w górę z wyciągniętą głową i całkowicie otwartym kapturem. Jad kapał z jej kłów, gdy próbowała złapać nieuchwytnego jastrzębia.

Freedom dostrzegł swoją najlepszą okazję i zamknął skrzydła, spadając po trajektorii, która pozwoliła mu wbić kieł bazyliszka w kaptur Nagini.

Kieł nie wszedł zbyt głęboko, ale nie musiał. Wystarczyło przebić skórę.

Jad bazyliszka był bardzo silny i nawet kobra taka jak Nagini nie była na niego odporna.

Kobra szarpnęła się, a następnie opadła na ziemię, skręcając się i młócąc, gdy jad przemykał przez jej ciało, zabójczy jak każda trucizna znana człowiekowi.

Warrior i Freedom obserwowali beznamiętnie, jak kobra wydaje ostatnie tchnienie. Zajęło to całe czterdzieści sekund. A potem ostatni horkruks zniknął.

Freedom wydał okrzyk zwycięstwa.

- Udało nam się! Udało się! Wypełniliśmy proroctwo! – Jego głowa już nie bolała i był tak podekscytowany, że chciał latać dookoła, wykrzykując dobre wieści.

- Niezupełnie – powiedział Warrior. – Musimy poradzić sobie jeszcze z jej mistrzem.

Oba jastrzębie zleciały w dół i powróciły do swoich pierwotnych postaci. Severus następnie spalił szczątki węża pospiesznie rzuconym zaklęciem kuli ognia. Lepiej dmuchać na zimne.

- Gdzie jest jej pan? – zastanawiał się głośno Harry.

- Głupi chłopak! Jestem tu i już nie będziesz mi się sprzeciwiał, Potter! – wściekł się Voldemort, trzymając się jedną ręką za pierś. Poczuł ból śmierci Nagini jakby miecz wbił się w jego serce i nie mógł znieść faktu, że jej już nie było. Była w nim ogromna pustka, która krzyczała, by ją wypełnić, ale to się nigdy nie stanie i to z powodu tego nieznośnego dzieciaka, który miał czelność przetrwać mordercze zaklęcie. Och, jak on nienawidził tego nędznego dzieciaka!

Harry stanął prosto.

- Kto tak twierdzi, Wężowa Mordo?

- Ja. Tylko że tym razem zrobię to, co powinienem był zrobić wcześniej i zniszczę cię, Harry Potterze! I w przeciwieństwie do mnie, dla ciebie nie ma powrotu.

Spojrzał złośliwie na Harry’ego, wiedząc, że miał on coś wspólnego ze śmiercią jego ukochanego przyjaciela.

- Dziś wieczorem to się skończy, Potter. W taki lub inny sposób.

Choć raz Harry całkowicie się z nim zgadzał.

- Do trzech razy sztuka, Voldi.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz