Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 23 lipca 2022

PDJ - Rozdział 41 – „I nauczą śmierć umierać”

Ponad komnatą, w gabinecie, w którym Dumbledore walczył o życie, w jaskrawym blasku światła pojawili się Fawkes i Sybilla, na chwilę oświetlając zacieniony pokój jakby był dzień. Dumbledore jęknął, a jego powieki zatrzepotały. Najpierw otworzył jedno oko, a potem drugie. Próbował się poruszyć, ale był tak słaby, że jego siła życiowa wyczerpała się prawie do zera. Próbował ponownie znaleźć Ogród, we mgle wzywając Arianę, ale nigdy nie przyszła. Lily też nie. Zamiast tego pojawiła się świecąca istota, uskrzydlona i płonąca niebiańskim ogniem. Podniosła rękę i powiedziała surowo:

- Nie możesz przejść, Albusie Wulfricu Brianie Percivalu Dumbledore! Twój czas jeszcze się nie skończył.

- Ale… jestem martwy… Oddałem moje życie i moją magię…

- Tak zrobiłeś, ale tylko część twojej ofiary została zaakceptowana.

- Dlaczego?

- Nie mnie to wiedzieć – powiedziała błyszcząca istota. – Jestem tylko posłańcem i Strażnikiem Dróg. Teraz mnie posłuchaj. Twoje życie wisi na włosku, ale ta nić nie zostanie zerwana. Musisz wrócić. Ostatnia godzina jeszcze nie nadeszła.

- Moje poświęcenie… czy to wszystko na nic? – zapytał Dumbledore, czując, jak ogarnia go przytłaczająca strata.

Błyszczący potrząsnął głową i powiedział łagodni:

- Dziecko, żadna ofiara nie jest składana na próżno. Ale zawsze jest jakaś cena za zwycięstwo. Teraz idź, Albusie Dumbledore. Twój czas się jeszcze nie skończył. Żegnaj, dziecko, zawsze krocz w Świetle.

Potem niebiański strażnik wykonał krótki ruch jedną ręką i Albus został zdmuchnięty do tyłu, ze ścieżki w dół, do swojego umierającego ciała.

Otworzył oczy i zobaczył Sybillę, którą kochał jak córkę, która stała nad nim ze wzrokiem skupionym na nim z determinacją, jedną ręką przyciśniętą do boku jego szyi, sprawdzającą puls.

- Fawkes, on żyje. Czuję, że jego serce wciąż bije.

Fawkes sfrunął i przysiadł lekko na swoim czarodzieju, nucąc z niepokojem. Pochylił się i zbadał starego maga, a w jego oczach pojawiła się wilgoć w lśniących kroplach. Fawkes zapłakał, leczącymi łzami odnowy, które spadły na skierowaną w górę twarz Dumbledore’a, a potem feniks poruszył się i zapłakał nad jego ramieniem, gdzie przeciął go nóż ofiarny. Rana zapieczętowała się w jednej chwili i Fawkes zaczął śpiewać, wzywając Dumbledore’a z powrotem z krawędzi życia i śmierci.

Po przełknięciu kilku uzdrawiających łez, Dumbledore odkrył, że znów jest w stanie mówić, więc powiedział:

- Sybillo, moje dziecko, co ty tu robisz?

- Ratuję ci życie, jak ty kiedyś uratowałeś moje, dając mi dom, kiedy mój własny rodzaj odrzucił mnie za bycie porażką – odpowiedziała, delikatnie pomagając mu usiąść. – Nie możesz umrzeć! Proszę! Nie mogłam tego znieść. Jesteś ojcem, którego zawsze pragnęłam. – Łzy spływały jej po policzkach.

Albus uśmiechnął się do niej mile.

- Nie płacz, córko. Ze sprawdzonego źródła wiem, że nie umieram. Jednak czuję się słabo jak noworodek.

- Cóż, bycie prawie martwym może coś takiego uczynić – zauważyła Sybilla, po czym przytuliła go, śmiejąc się i płacząc.

Piosenka Fawkesa sięgnęła apogeum, nuty iskrzyły w powietrzu, radość stawała się namacalna.

- Masz. Może to pomoże – powiedziała Jasnowidząca, wyjmując z kieszeni zestaw eliksirów. – Merlin wie, że nie jestem Poppy, ani Severusem, ale nie jestem totalnym osłem.

- Oczywiście, że nie. Nigdy nie byłaś. – Dumbledore poklepał ją po dłoni.

Wręczyła mu środek przeciwbólowy, uzupełniający krew, a także regenerujący magię, ale tego nie chciał.

- Nie ten. Już go nie potrzebuję.

- Ja… nie rozumiem. Z pewnością po tym, co ci zrobili, twój magiczny rdzeń wymaga uzupełnienia.

Dumbledore potrząsnął głową.

- Wyjaśnię później. Masz jakiś eliksir wzmacniający?

- Tak. – Sybilla poszperała i znalazła właściwą fiolkę. Chciała tańczyć z radości, że jej mentor żyje, ale powstrzymała się. Będzie na to dość czasu później, kiedy uciekną z tego wilgotnego pokoju.

Dumbledore wypił wszystkie eliksiry, a potem leżał spokojnie, czekając, aż zaczną działać. Drzemał, a Sybilla i Fawkes obserwowali go uważnie. Kolory powróciły na jego policzki i wydawało się, że łatwiej oddycha oraz nie odczuwał takiego bólu, jak wcześniej.

Właśnie wtedy ściana eksplodowała i przeleciała przez nią Bellatrix Lestrange. Wylądowała w kupce czerwonego aksamitu na podłodze po przeciwnej stronie biurka od Sybilli, która zaniemówiła z szoku i strachu. Jasnowidząca nigdy wcześniej nie spotkała żadnego śmierciożercy, ale znała ich z reputacji i wiadomości, rozpoznając Bellatrix ze zdjęć.

- Merlinie, zmiłuj się! – sapnęła. – Bellatrix Lestrange!

Bellatrix jęknęła, siadając i chwytając się za głowę, czując, jak krew spływa jej po twary.

- Niech cię szlag, Syriuszu! – krzyknęła. – Powinnam była cię zabić, gdy wcześniej miałam okazję! Och, jak mnie głowa boli! – Zatamowała rękawem krew z rozciętej brwi i rozejrzała się. – Gdzie ja jestem?

Podniosła się na nogi, ignorując niezliczone bóle, przeszywające jej ciało. Oparła się o krawędź biurka, jej dłoń znalazła się kilka cali od Dumbledore’a, który drgnął we śnie. Bellatrix zamrugała i przetarła dłonią oczy. Mogłaby przysiąc, że pierś martwego czarodzieja poruszyła się.

- Czy to możliwe? Tobie też udało się oszukać śmierć, jak mojemu ukochanemu Tomowi? – przyjrzała się uważnie drzemiącemu starcowi. Potem odrzuciła głowę i roześmiała się. – Tak! Ale nieważne! Będę po prostu musiała znów cię zabić i zrobić prezent mojemu panu. Może nawet… ślubny prezent. – Uniosła różdżkę.

- Nie dotykaj go, ty paskudna istoto! – krzyknęła Sybilla z różdżką w dłoni.

- Co? Och, to ty  -zadrwiła mroczna czarownica. – Jasnowidz, która nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa. Przyszłaś wypowiedzieć kolejną przepowiednię, Trelawney? Co widziałaś w listkach swojej herbaty? Może, powiedzmy, ponuraka? Widziałaś śmierć swojego żałosnego dyrektora? Hymm? – Bellatrix roześmiała się ponownie, był to wysoki, dziki dźwięk, który przyprawiał Trelawney o dreszcze.

Ona jest szalona. Szalona jak kapelusznik – pomyślała Jasnowidząca, drżąc. Zebrała całą swoją odwagę, spojrzała drugiej wiedźmie w oczy i powiedziała stanowczo:

- Odejdź. Nie zrobisz mu krzywdy.

Bellatrix zarechotała.

- To jeszcze lepsze niż farsa. Rozkazujesz mi. Mała idiotko, nie wiesz, że mogę cię zabić tak szybko, jak mrugnięcie okiem? – Jej oczy zaszkliły się żądzą krwi, usta wygięły w złośliwy uśmiech, Bellatrix spojrzała na Sybillę przez śpiącą postać Albusa.

Trelawney skinęła głową.

- Tak, wiem. Zabijałaś wiele razy. Ale tej śmierci mieć nie będziesz. Właściwie dwóch – odpowiedziała spokojnym i równym tonem. Czuła się przepełniona dziwną mocą i poczuła, jak ogarnia ją trans. Spojrzała na śmierciożercę szeroko otwartymi i nieskupionymi oczami.

- Co jest? Masz dla mnie przepowiednię? Jak miło! – szydziła. – Co widzisz? Mnie, panującą nad światem obok mojego pana?

Sybilla pokręciła głową.

- Nie. Światło wznosi się, a Mrok zostanie roztrzaskany. Ofiara została przyjęta.

- Kłamstwa! – splunęła Bellatrix. – To wszystko kłamstwa. Zmyślasz.

- Mówię prawdę, którą dano mi było Zobaczyć – powiedziała Trelawney, głosem pełnym przekonania. – Ignoruj to na własne ryzyko.

- Ha! Oczekujesz, że uwierzę, że naprawdę coś widziałaś, żałosny szarlatanie? Obrzydzasz mnie! A teraz odsuń się, głupia, i pozwól mi dokończyć to, co zaczęłam. – Wyciągnęła zza pasa sztylet i uniosła go.

Fawkes rzucił się na nią, celując dziobem w jej oczy.

Bellatrix krzyknęła i cofnęła się, uderzając feniksa sztyletem.

- Złaź, paskudna bestio! – krzyknęła. – Zabiję was wszystkich!

Sybilla spojrzała przez nią.

- Jesteś bliżej śmierci niż ja.

- Tak. Jestem kochanką śmierci – napawała się Bellatrix. – W przeciwieństwie do ciebie, mężczyźni uważają mnie za atrakcyjną. – Ruszyła do przodu z uniesioną różdżką, by rzucić zaklęcie chaosu, ale jej wysoki obcas zahaczył o połamaną płytę skalną, część ściany, która wcześniej się roztrzaskała.

Zatoczyła się do tyłu, starając się odzyskać równowagę, ale nie mogła tego zrobić. Upadła na częściowo skonstruowane drzwi, przez co zadrżała cała ściana i część sufitu.

Powstały wypadek jeszcze bardziej osłabił konstrukcję, duży fragment sufitu pękł i zaczął spadać.

- Nie możesz nawet rzucić klątwy zabijającej. Żałosne!

Ruszyła do przodu, gdy sufit nad jej głową pękł z głośnym TRZASK!

Bellatrix była tak zajęta szydzeniem z Trelawney, że nie zauważyła ogromnego kawałka skały, który pędził w jej kierunku.

Uderzył w nią z siłą tysiąca pędzących kamieni, zakopując ją pod kamiennymi i drewnianymi belkami, kończąc na zawsze szaleństwo Bellatrix Lestrange, wiedźmy, która czciła i kochała Voldemorta.

Sybilla wyszła z transu i westchnęła. Spojrzała na gruz i wyszeptała:

- Może nie będę w stanie zabijać w ten sposób, ale ignorujesz moje wizje na własne ryzyko.

Potem odwróciła się do swojego mentora, który właśnie otwierał oczy.

- Co to było, moja droga? To brzmiało jak eksplozja – spytał Dumbledore, siadając.

- To była Bellatrix. Czy raczej to, co z niej zostało. – Trelawney wskazała na stertę gruzu.

- Ojej – powiedział dyrektor. – To musiało być… nieprzyjemne.

- Tak, ale ostrzegłam ją – stwierdziła Sybilla, a jej twarz wykrzywił grymas.

- Nigdy nie lekceważy się Jasnowidza – powiedział Dumbledore. Potrząsnął głową ze smutkiem. – Biedna, wprowadzona w błąd wiedźma. Mam nadzieję, że za Zasłoną znajdzie pokój.

Trelawney prychnęła, bo wątpiła, by Bellatrix znalazła pokój, nie po tym, co zrobiła. Nie mogła się zmusić do prawdziwego opłakiwania szalonej wiedźmy. Zamek, który spadł jej na głowę, był niczym więcej jak zwykłą karmą, która już od dawna wzywała do spłacenia długu.

- Da pan rady wstać?

Dumbledore potrząsnął głową.

- Jeszcze nie, moja droga. Chyba muszę jeszcze trochę odpocząć, nim spróbuję.

Zaczął głaskać Fawkesa, a feniks zaśpiewał piosenkę, by wzmocnić jego mięśnie i kości, które zostały uszkodzone przez godziny tortur. Powoli siła zaczęła do niego wracać i zastanawiał się, jak radzą sobie Severus i Harry.

Harry stawiał czoło swojemu nemezis stojąc prosto, nie kuląc się, nie był zaskoczony ani bezradny, jak wtedy, gdy był na cmentarzu, kiedy po raz drugi zmierzył się ze swoim potwornym przeciwnikiem. Tym razem był przygotowany, tym razem wiedział, jak się bronić i to nie tylko w formie animaga. Wszystkie te lekcje obrony ze Snapem opłaciły się i teraz stawał przed Voldemortem pewnie, z uniesioną głową, patrząc drugiemu czarodziejowi prosto w oczy.

Miał za sobą tysiące pościgów i walczył z mrokiem dostatecznie dużo, by wiedzieć, że w wygraniu bitwy nie chodziło o moc, ale o wiedzę i poznanie swojego wroga oraz to, co można zrobić, by poznać siebie. I wiedział, że Voldemort nie był tym samym czarodziejem, z którym miał do czynienia w Little Hangleton czy departamencie tajemnic. Jego ciało mogło wyglądać młodziej i silniej, ale działały tu siły, których Voldemort nie rozumiał. Nadal grał wielkiego despotę, czarodzieja, przed którym wszyscy muszą drżeć. Nie wiedział jeszcze, że jest śmiertelny, jak każdy inny człowiek. Harry zamierzał w pełni wykorzystać tę przewagę.

Posłał Czarnemu Panu wyzywający, zarozumiały uśmieszek, który wiedział, że sprawi, że czarodziej będzie toczył pianę z ust.

Voldemort był zirytowany całkowitym brakiem szacunku, jaki okazywał mu chłopak. Nie, nie tylko brakiem szacunku, ale nieustraszonością. W oczach bachora nie było strachu, a strach był czymś, co powinien w nich znaleźć. Był najpotężniejszym czarodziejem na planecie, skoro żałosny Dumbledore nie żył, więc dlaczego Potter nie trząsł portkami? Powinien  klęczeć, błagając Voldemorta, by oszczędził życie jego bezwartościowych przyjaciół.

Spojrzał gniewnie na uśmiechniętego nastolatka i przysiągł, że będzie go błagał, nim go zabije. Tak jak wielu innych błagało.

- Bezczelny bachor! Jak śmiesz stać i ze mnie drwić? – warknął, a zuchwałość chłopca wbiła się w jego skórę gorzej niż tuzin drzazg. – Mogę cię zabić jednym słowem, tak jak zabiłem twoich rodziców. Byli martwi, nim upadli na podłogę, chociaż twoja matka błagała mnie, bym oszczędził twoje życie, nim ją zabiłem.

Harry zesztywniał z oburzeniem. Ale szybko zorientował się, że Voldemort go prowokuje i zmusił się do uspokojenia.

- Moja matka – powiedział wyraźnie i chłodno, - nigdy w życiu o nic nie błagała. A jeśli myślisz, że tak, jesteś bardziej szalony, niż myślałem. A to mówi wiele.

Ślina pokryła wargi drugiego czarodzieja, był tak wściekły. Słowa Pottera uderzyły w stare struny. Tak samo jak inne dzieci szydziły z niego w sierocińcu, nazywając go szalonym dziwakiem, który powinien znaleźć się w psychiatryku. Szalony Tom! Szalony Tom! Wysadźcie go bombą! Włóżcie w kaftan bezpieczeństwa i wyślijcie do Bedlam! Do Bedlam! Szalony Tom!

Voldemort zaczął się trząść, przypominając sobie sposób, w jaki był wyśmiewany i warknął:

- Zapłacisz za to, Potter! Ty,  Crabbe i Snape. Wszyscy zapłacicie! Jestem Czarnym Panem i nikt nie będzie się ze mnie naśmiewał!

- Mogą cię tylko wielbić, prawda, Tom? – zapytał Severus, podchodząc, by stanąć obok Harry’ego, wreszcie twarzą w twarz ze swoim byłym „panem” jako swoje prawdziwe ja, nie chowając się już za płaszczem szpiega. – Ty biedny, omamiony głupcze! Zawsze dążyłeś do godności i uznania, i zawsze nieskutecznie.

- Snape! – krzyknął Voldemort, a jego czerwone oczy zapłonęły nienawiścią. – Zdrajca! Powinienem był cię złamać tamtej nocy na kawałki! Wiedziałem, że nie można ci ufać. Ty słaby, smarkaty tchórzu!

- Nie nazywaj go tchórzem! – krzyknął Harry, nie mogąc się uspokoić.

Ręka Severusa zacisnęła się na ramieniu animaga.

- Kontroluj się, pisklaku.

Harry zarumienił się i mocno stłumił swój temperament. Musisz zachować spokój. Ja rządzę swoim temperamentem, nie on mną. Powtarzał w kółko tę mantrę.

Voldemort uśmiechnął się.

- A dlaczego miałbym go tak nie nazywać, chłopcze? Tylko tchórz łamie swoją przysięgę.

Podniósł rękę i wokół nich pojawił się świecący, fioletowy okrąg, izolujący całą trójkę od reszty bitwy, która toczyła się w komnacie, choć ich głosy wciąż były słyszalne dla będących najbliżej, jak Moody, Syriusz, McGonagall i Shacklebolt.

- Nigdy nie przysięgałem ci wierności, Riddle – stwierdził Severus. – Nie w moim sercu ani mojej duszy. Moja wierność była i zawsze będzie leżała po stronie światła.

- Kłamiesz, Snape! Nosisz na sobie mój Znak! Przyszedłeś do mnie dobrowolnie jako chłopiec i zgodziłeś się służyć mi i mojej sprawie.

- Prawda. Byłem zwiedzionym, zgorzkniałym i wściekłym chłopcem, którego wykorzystałeś i uwiodłeś w mrok – przyznał Snape spokojnie. – Ale wtedy nie przyjąłem Znaku, stało się to później. Po tym, jak wróciłem do światła i zgodziłem się zostać szpiegiem Albusa Dumbledore’a. Nigdy do ciebie nie należałem tak, jak ty sądziłeś.

- Niemożliwe! Byłeś mój! Zajrzałem do twojego umysłu!

- Tak? A może widziałeś tylko to, co chciałem, żebyś zobaczył? – spytał jedwabiście Severus. – Jestem naturalnym oklumentą i nikt nie może przeniknąć do mojego umysłu, chyba że na to pozwolę… szczególnie nie ty, z twoją marną legilimencją.

Czarne oczy napotkały czerwone, ścierając się o dominację.

Voldemort usiłował przeniknąć do umysłu Snape’a, ale mistrz oklumentów miał w pełni uniesione tarcze, więc próby Czarnego Pana ześlizgiwały się po nich jak krople deszczu po szybie, odkrywając, że nie może się równać z talentem drugiego.

Dysząc z wściekłości i upokorzenia, Voldemort oderwał wzrok.

- Rozerwę cię na strzępy za twoją zdradę, Snape! Kiedy z tobą skończę, nie będzie na co splunąć! Dałem ci moc przekraczającą twoje najśmielsze marzenia i tak mi się odpłacasz?

Severus roześmiał się, cicho i szyderczo.

- Dałeś mi kłamstwa, oszustwa i nic więcej. Twoje obietnice były puste, nigdy nie zamierzałeś dzielić się mocą z nikim i wykorzystałeś lojalność wszystkich swoich wyznawców do własnych celów, przyznaj to. Twój świat był oparty na oszustwie, a teraz rozpada się pod tobą w proch. Zdradziłem siebie tamtej nocy, Voldemort. Zdradziłem wszystko, co dla mnie dobre i przyzwoite, ale dzięki łasce miłości, zostałem uratowany. Miłość uratowała nas obu – jego i mnie. – Wskazał na Harry’ego ruchem podbródka.

- Miłość tamtego dnia umarła! Ja ją zabiłem! A ty byłeś narzędziem jej zniszczenia – zawołał tryumfalnie Voldemort. – Bo to ty przekazałeś mi przepowiednię, Severusie Snape!

Snape ponownie skinął głową.

- Tak. Dostarczyłem ci ją na rozkaz Dumbledore’a. I spędziłem całe swoje życie, odpokutowując za ten czyn. Ale jest coś, czego nie wiesz, o wszechwiedzący.

- Co takiego?

- Przepowiednia, którą tak cenisz, jest fałszywa.

- Kłamiesz! Sprawdził ją jeden z moich wróżbitów.

- Jeden z twoich zwierzaków, mój panie? I naprawdę spodziewałeś się, że powiedzą ci prawdę po tym, jak torturowałeś i zabijałeś innych za przynoszenie wiadomości, które ci się nie podobały? Powiedzieli ci to, co chciałeś usłyszeć. Ale prawda jest taka, że przepowiednia, którą się tak szczycisz, jest fałszywa. Nie masz przyszłości, Voldemort. Żadnej poza śmiercią.

Voldemort zrobił się fioletowy.

- Nie! Jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie! Zabiłem waszego ukochanego Dumbledore’a! Zginął, żebym mógł się odrodzić. Jestem nieśmiertelny, Snape! Zmiażdżę cię swoim butem jak robaka, którym jesteś. Czysta krew zawsze zatryumfuje nad mieszańcami!

Harry był przerażony. Dumbledore nie żyje? To nie wydawało się możliwe. Ale słyszał dźwięk prawdy w głosie Voldemorta.

- Ale ty nie jesteś czystej krwi! – krzyknął. – Jesteś półkrwi, jak ja i Severus. Twoja matka była czarownicą, a twój ojciec mugolem. Nie jesteś lepszy od nas.

- Zamknij się, szczeniaku! Nie jestem ci równy. Jestem Dziedzicem Slytherina!

- Salazar wyrzekłby się ciebie ze wstydu – wtrącił Severus. – Starał się zjednoczyć czarodziejów w pokoju, podczas gdy ty zniszczyłeś wszystko, nad czym pracował. Wykorzystywał swoją ambicję i umiejętności dla dobra wszystkich, a ty swoje używasz dla samolubnych pragnień. Nie jesteś prawdziwym Ślizgonem! Jesteś tylko wątłym cieniem, samotnym,  bez chowańca, który stałby przy twoim boku.

Severus używał swojego ostrego języka jako broni, przecinając iluzję, którą otaczał się Voldemort przez ostatnie pięćdziesiąt pięć lat. Wiele się nauczył o czarnoksiężniku przez lata bycia szpiegiem, a teraz wykorzystywał każdy skrawek tej wiedzy, szturchając i trącając wszystkie wrażliwe miejsca w psychice Riddle’a. Prawda była taka, że Lord Voldemort, jakkolwiek mógł być potężny, wciąż w głębi serca był niekochanym, niepewnym dzieckiem o okropnym temperamencie i sadystycznych skłonnościach, które uważało, że moc może zastąpić miłość.

Jego kolce uderzyły w cel i kontrola Voldemorta rozpadła się.

- Ona nie żyje, ponieważ ty ją zabiłeś! I za to cię zniszczę, uczynię z twojego imienia przekleństwo i zetrę twoją egzystencję z powierzchni ziemi! – wściekł się.

Severus posłał mu raczej znudzone i rozbawione spojrzenie.

- Tak, tak. Ponieważ nagle stałeś się bogiem i jednym pstryknięciem palców możesz przywołać burzę, jednym oddechem zarazę i wystrzeliwać ogień tyłkiem. Wszyscy chwała i cześć potężnemu Lordowi Voldemortowi!

Voldemort eksplodował, krzycząc: „Avada Kedavra!”, jednocześnie celując różdżką Rebastana Lestrange’a w Severusa.

Harry rzucił się na Snape’a, gotowy odepchnąć go na bok, nim śmiertelny bełt zdąży go uderzyć.

Ale pożyczona różdżka zaskrzypiała i zadymiła, a zabójcza klątwa nie zmaterializowała się.

Harry zatrzymał się z poślizgiem, nim zderzył się z Severusem.

Voldemort wpatrywał się w swoją różdżkę oszołomiony. Jak to możliwe? Rzucał tą klątwę tysiące razy i nigdy nie zawiodła. Nigdy! Nagle poczuł zawroty głowy. Co jest ze mną nie tak? Co się ze mną stało?

- Coś nie tak, Tom? – zapytał Harry, obserwując, jak Voldemort się poci. – Może to odrodzenie nie poszło tak dobrze, jak myślałeś.

- Zamknij się, Potter! – Wystrzelił ognisty pocisk w Harry’ego, który zręcznie go uniknął, wyczarowując szybką tarczę odpychającą magię. – Jestem silniejszy niż kiedykolwiek! – blefował. – Wziąłem w siebie magiczną ofiarę Dumbledore’a i teraz jestem najpotężniejszym czarodziejem na świecie!

Ale Severus słyszał niepewność ukrytą w jego tonie i nagle zrozumiał. Voldemort ukradł magię Dumbledore’a, a przynajmniej tak sądził. A gdyby tak nie było? A jeśli Dumbledore dobrowolnie oddał swoją magię? Dobrowolna ofiara była czysta, a taka ofiara splamiłaby mroczny rytuał, nakładając na Voldemorta ograniczenia. Dlatego nie mógł wykonać mrocznej klątwy. Ponieważ ofiara Dumbledore’a była złożona z bezinteresownej miłości, a to nie pozwalało, żeby została użyta do zniszczenia. To była Stara Magia, która istniała od zarania dziejów, została użyta przez Lily, by ocalić jej syna, a teraz po raz kolejny uratuje go przed śmiercią.

Severus zatoczył różdżką leniwy ruch w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara i wystrzeliło z niej tornado.

Zawirowało ono za Voldemortem, który gestykulował szaleńczo, czując, jak potężna burza na chwilę unosi go z ziemi.

Upuściła go chwilę później, gdy tornado uspokoiło się, zmieniając w delikatny wietrzyk.

- To najlepsze, co możesz zrobić, Snape?

Severus nie odpowiedział, zamiast tego uderzył do drugim zaklęciem ognia. Użyłby Burzą Ognia, ale krąg, który rzucił Voldemort, był zbyt ograniczony, a nie chciał zostać zniszczony przez własne zaklęcie.

Dłoń Voldemorta została pochłonięta przez płomienie, więc ten krzyknął, wysapał przeciwzaklęcie i płomienie zgasły. Jednak jego lewa ręka była teraz brzydką, czerwoną raną.

- Bękart!

- Nieprawda. Jego ojciec ożenił się z jego matką – zażartował Harry. – A twój?

- Wytnę ci ten zuchwały język, bachorze! – warknął Czarny Pan, intonując klątwę tnącą, która powinna rozciąć Harry’emu gardło.

Ale Harry rozpoznał inkantację klątwy, dzięki niestrudzonemu nauczaniu Severusa i rzucił zaklęcie wyciszające, nim Voldemort mógł dokończyć mówienie.

Voldemort bezgłośnie próbował usunąć zaklęcie, ale jego koncentracja została zniszczona przez Harry’ego, który uderzył go idealnym prawym sierpowym w twarz.

- To za moją matkę!

Głowa Riddle’a odskoczyła do tyłu i poczuł, że coś pęka. Zawył bezgłośnie, jego nos został złamany i pociekła z niego krew. Minęło dużo czasu, odkąd musiał się bronić przez atakiem fizycznym i żałośnie wyszedł z wprawy.

Z Harrym jednak było inaczej. Uderzył ponownie, unosząc pięść i uderzył z lewej, złapał Mrocznego za podbródek i rzucił go na kolana.

- A to za mojego tatę! – Jego szmaragdowe oczy płonęły mściwym światłem. – Wstawaj, tchórzu!

Voldemort wstał, zamachując się.

Ale Harry uchylił się, bo starszy czarodziej zdradził ten ruch i wiedział, że nadchodzi.

Jego ciosy z prawej i lewej sprawiły, że podbił mu oba oczy.

- A to za Dumbledore’a i Severusa!

Finite Incantatum! – pomyślał gorączkowo Voldemort i zaklęcie wyciszające zostało usunięte.

- Imperio! – krzyknął, próbując rozkazywać umysłowi Harry’ego.

Ale zapomniał, że Harry był jednym z nielicznych, którzy potrafili odeprzeć klątwę i w chwili, gdy poczuł, że ogarnia go przymus, zamknął swój umysł oklumencją, ignorując mentalną potrzebę zabicia Snape’a.

Voldemort naciskał mocno, wykorzystując całą swoją wolę w zaklęcie. Zabij Snape’a, do cholery! Rozkazuję ci i będziesz mi posłuszny! ZABIJ GO!

Harry zacisnął zęby i trzymał swój umysł zamknięty, pozwalając, by mentalne polecenie odsunęło się.

- Nie… jestem… twoim… pionkiem! – wysapał.

Voldemort wbrew sobie był pod wrażeniem. Ten przeklęty bachor ma silną wolę. Jakim byłby śmierciożercą. Szkoda, że muszę go zniszczyć. Ale ponieważ nie mogę go zmienić, muszę go zabić.

- Crucio!

Ból uderzył w młodego czarodzieja, który krzyknął, nie mogąc się powstrzymać. Miał wrażenie, że każde zakończenie nerwowe w jego ciele płonie. Upadł na kolana, łzy spłynęły mu po twarzy, próbując znieść straszliwy ból najlepiej, jak potrafił. Severus, pomóż mi! O boże, to BOLI! Severus!

Severus wykrzywił się, widząc, jak jego podopieczny znosi agonię, którą kiedyś odczuwał, a potem bez słowa przywołał z nieba piorun, by zaatakować sadystycznego czarnoksiężnika.

Rozległ się potężny huk, który zwalił z nóg połowę wciąż walczących czarodziejów, a potem rozbrzmiał skwierczący dźwięk, gdy bełt wbił się w plecy Voldemorta.

Voldemort podniósł się na nogi  i Severus był pewny, że to był już jego koniec.

Klątwa torturująca została zakończona i Harry zdołał podnieść się na nogi z ogromnym wysiłkiem, kaszląc i szlochając.

- Boli… Sev…

- Oddychaj, pisklaku. Skoncentruj się na bólu – mruknął Severus, nie odrywając wzroku od Riddle’a, który jakimś cudem zdołał pochłonąć część uderzenia pioruna i chociaż jego szaty dymiły, a włosy spłonęły, wciąż był bardzo żywy.

- Nie możesz mnie zabić, Snape! – zaśmiał się Voldemort. – Jestem niezwyciężony!

- Tylko w twoich snach – odparł Severus, uchylając się przed pospiesznie rzuconą klątwą uschnięcia.

Voldemort zaczął wtedy na serio atakować, zdeterminowany, by na zawsze pokonać odzianego w czarną szatę Mistrza Eliksirów. W powietrzu latały gęsto i szybko zaklęcia.

Severus odparł wszystko, co zostało rzucone w jego stronę, udowadniając, że jest mistrzem pojedynków, mimo młodości spędzonej na warzeniu, dając Harry’emu niezbędny czas na odzyskanie sił po klątwie Cruciatus.

Harry wciąż czuł się chory, jakby wszystkie jego kości i mięśnie były zmielone w proszek, ale nie zamierzał pozwolić, aby taki drobiazg jak ból go powstrzymał. Nigdy wcześniej go to nie powstrzymywało. No dalej, Potter, weź się w garść i wracaj do walki. Sev cię potrzebuje! Tylko razem możemy nauczyć śmierć umierać.

Voldemort stał do niego plecami, odpierając klątwy Snape’a.

To był idealny moment na uderzenie.

Harry przemienił się we Freedoma i wykorzystując każdy skrawek prędkości w swoim ciele, wystrzelił w powietrze. Mięśnie jego skrzydeł zaskrzypiały z bólu, ale zignorował to. To była jego jedyna szansa. Nie zmarnuje jej.

Wzlatywał wyżej i wyżej, póki praktycznie otarł się o sufit komnaty, jakieś dwadzieścia pięć stóp w górę.

Severus bronił się zaciekle jakimś zaklęciem, które topiło skałę, a przynajmniej tak Freedom sądził, że brzmiała ta łacina.

Jastrząb okręcił się, skupiając wszystkie swoje instynkty i każdy mięsień swojego smukłego ciała na bladym, wężookim czarodzieju. Teraz to się skończy na zawsze!

Potem zamknął skrzydła i zanurkował z wyciągniętymi szponami, wydając okrzyk bojowy.

Kree-arrrrr!

Spadł z nieba z prędkością ponad osiemdziesięciu mil na godzinę, a jego pierwsze uderzenie trafiło Voldemorta w kark. Zacisnął mocno, jego szpony zacisnęły się w śmiertelnym uścisku na mrocznym czarodzieju, ale sama prędkość wyrządziła w rzeczywistości większe szkody, łamiąc kilka kręgów w szyi Voldemorta i paraliżując go.

Voldemort sapnął z szeroko otwartymi oczami, gdy poczuł, że jego ciało zwiotczało.

Jednocześnie Severus rzucił cicho bezróżdżkową Sectusemprę.

Sześć ziejących ran pojawiło się na torsie i brzuchu wysokiego czarodzieja, a po chwili wykrwawił się, wciąż dysząc i wierząc, że wróci, dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że wszystkie jego horkruksy zostały zniszczone i w końcu nadeszła śmierć, by zażądać go na całą wieczność.

- Nie! Ja… nie … mogę… umrzeć… jestem… nieśmiertelny…

Potem ciało w czarnej pelerynie ucichło, a Volemort, plaga Wielkiej Brytanii, zginął, zniszczony przez odwagę i dzielne serce dwóch polujących jastrzębi.

Severus trącił trupa butem. Kiedy pozostał on bezwładny, westchnął z głęboką ulgą. W końcu było po wszystkim.

- Pisklaku, udało ci się – odwrócił się, by odnaleźć swojego syna.

Harry przemienił się z powrotem i uśmiechnął. Ale chwilę później poczuł, jak jego blizna eksploduje bólem, gdy uderzyła w niego śmierć Voldemorta, bliskość złego czarnoksiężnika i jego wrażliwość na zło przeciążyła jego umysł i ciało, które już i tak było osłabione po Cruciatusie i rzucaniu tak dużej ilości magii.

- Sev… nie czuję się dobrze… - były ostatnimi słowami, które wypowiedział, nim upadł.

- Harry! – Severus rzucił się do przodu, łapiąc chłopca, nim ten uderzył w podłogę, gorączkowo szukając pulsu.

 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    kochana, czy wszystko w porządku u Ciebie... taka długa cisza mnie bardzo niepokoi...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń