Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 29 września 2018

ZS - Rozdział 12 - Przypomniane sprawy



Ta noc była trudna dla Freedoma, który pomimo eliksiru przeciwbólowego, został zasypany wspomnieniami ze swojego poprzedniego życia, wspomnieniami z problematycznego i pełnego zaniedbań życia w miejscu zwanym Privet Drive numer 4. Jastrząb zadrżał i machnął skrzydłami przez sen, gdy długo tłumione wspomnienia zaczęły do niego powracać.
- Od teraz będziesz spał tutaj, chłopcze – warknął wielki, gruby mężczyzna z najeżonym wąsem, który teraz wiedziałem, że jest moim wujem Vernonem.
- Ale dlaczego? – zapytałem, a miałem jakieś pięć lat.
- Żebyś nie zaraził Dudleya swoim dziwactwem – warknął, szarpiąc za drzwi do komórki pod schodami, gdzie ciotka Petunia trzymała wiadro do mycia podłóg i jakieś stare szmaty. – Słyszałem, co zrobiłeś dzisiaj w szkole , że skończyłeś na dachu i musiałeś być ściągany przez nauczyciela. Jak inaczej nazwiesz coś takiego, huh?
- To był wypadek, wujku Vernonie! – zapłakałem, bo w ogóle nie podobał mi się wygląd komórki. Była ciemna, straszna i pewnie pełna pająków. – Bałem się, bo Piers i Devon mnie ścigali i chciałem tylko znaleźć miejsce, gdzie mógłbym się ukryć – paplałem, wiedząc, że lepiej w ogóle nie wspominać, że Dudley też był w to zamieszany. Wuj nigdy nie chciał słyszeć ani jednego złego słowa przeciw swojemu synowi, tak samo jak ciotka. – Nigdy więcej tego nie zrobię. Obiecuję!
- To prawda, chłopcze. Nie zrobisz tego ponownie. – Trącił mnie swoim mięsistym palcem. – A teraz bierz swój kościsty tyłek do środka i masz tam zostać, póki nie powiem ci, że możesz wyjść!
Moje oczy wypełniły się łzami, ale wiedziałem, że płacz nigdy ani trochę nie pomaga.
- Nie, proszę! Będę grzeczny! Boję się ciemności i tam jest zimno.
- Przyzwyczaisz się. A teraz przestań się mazać i właź… do środka! – rozkazał wuj Vernon, po czym uniósł mnie za tył mojej koszulki i wepchnął mnie do komórki.
Wylądowałem ciężko, ocierając swoje golenie o drewnianą podłogę, a potem drzwi zamknęły się i usłyszałem kliknięcie zamka.
Wstałem, ignorując kłujący ból w swoich łydkach i uderzyłem pięściami w drzwi, krzycząc głośno.
- Wypuść mnie! Proszę! Przepraszam! Nie zrobię tego ponownie!
Nie wiedziałem, jak długo to w kółko powtarzałem, póki mój głos nie zrobił się ochrypły i przykucnąłem przy drzwiach, gdzie widać było słaby promyk światła, drżący i skomlący, jak pies zagubiony w ciemności.
Strach stłumił moje łzy i modliłem się tylko, by ciotka Petunia przyszła mnie wypuścić, ale musiała zgodzić się z wujem, bo nigdy nie przyszła i w końcu zasnąłem tam w ciemności, całkowicie sam, za wyjątkiem pająków.
To wtedy nauczyłem się, że jestem dziwadłem, niezdolnym do obcowania z normalnymi ludźmi i marzyłem całym swoim sercem, bym mógł być normalny.
Komórka pod schodami stała się moim domem na następne sześć lat. Zostawałem do niej wrzucany za każdym razem, gdy tylko ciotka Petunia lub wuj Vernon chcieli mnie usunąć z drogi, jak gdy Vernon miał kolację z Ważnymi Ludźmi albo gdy Petunia denerwowała się na mnie za przypalenie kolacji, albo gdy Dudley kłamał i mówił, że to ja coś zniszczyłem. Czasami bycie odesłanym do komórki było związane z szybkim pstryczkiem w ucho albo klapsem w tyłek, ale przez większość czasu ciotka lub wuj tylko wskazywali palcami, a ja wchodziłem tam, jak zły pies w schronisku.
Dudley uwielbiał, gdy byłem zamykany w komórce, bo wtedy mógł skakać po schodach, czym sprawiał, że spadał na mnie cały kurz i pajęczyny . Jednak przyzwyczaiłem się do tego i dłużej nie poświęcałem temu uwagi. Pająki nie były takie złe, nie krzywdziły mnie i udało mi się przemycić do komórki latarkę z pękniętą górą, ale była wystarczająco jasna, że mogłem widzieć i skulić się pod starym, poszarpanym kocem na cienkim materacu, który był moim łóżkiem. Czytałem niektóre ze starych komiksów Dudleya pod kocem i jedyną książkę z oślimi rogami, którą posiadałem, daną mi przez sąsiadką – panią Figg.
Nazywała się „Kto zje zielone jajka sadzone?” Dr. Seussa i zapamiętałem ją dawno temu.
Wywoływała u mnie uśmiech, gdy czytałem, jak głupi mężczyzna odmawia zjedzenia zielonych jajek i szynki i przechodzi przez rozmaite rzeczy, by ich nie jeść. Czasem sam zjadłbym zielone jajka, szynkę czy nawet zieloną wątróbkę. Nigdy nie miałem dostatecznie dużo jedzenia, nie mogłem siedzieć przy stole z moimi krewnymi i czasami zapominali mnie nakarmić po tym, jak sami zjedli.
Przyzwyczaiłem się do lekkiego jedzenia – kawałków tostu, małych kanapek z pojedynczym plasterkiem sera i chleba, czasami kawałkiem bekonu albo puszki krojonej wołowiny, gdy mogłem ją dostać. Pozwalano mi na wodę i czasem mleko, żeby moje włosy nie wypadały – ciotka nie chciała, żeby ludzie dowiedzieli się, co się dzieje w ich domu, więc pozwalała mi na mleko i warzywa, których nie cierpiał Dudley, czyli na prawie wszystkie.
Raz, na początku, zapytałem ją, kiedy będę wypuszczony z komórki i pozwolą mi znowu spać na piętrze w pokoju Dudleya. Pociągnęła wtedy nosem i powiedziała:
- Kiedy przestaniesz wyczyniać te wszystkie zwariowane bzdury i zaczniesz zachowywać się jak normalny chłopiec. Wtedy będziesz mógł wyjść i ponownie zostać częścią rodziny.
Ale to się nigdy nie stało – z jakiegoś powodu nie mogłem przestać robić złych rzeczy, jak odrastanie włosów albo zmienienie na minutę włosów Piersa na niebieskie, albo sprawienie, że miotła sama zamiatała. Więc komórka stała się moim domem.
Przez większość dni mnie wypuszczali, żebym pomagał sprzątać. Zanim miałem osiem lat, mogłem wyczyścić wszystko oraz potrafiłem również ugotować pięć pełnych posiłków na dzień. I już wiedziałem, żeby nie zadawać pytań i nie płakać. Zadawanie pytań powodowało, że zostawałem wrzucany do komórki, dostawałem klapsa albo byłem dwa dni głodzony. Ciotka i wuj nie lubili, gdy pytałem o moich rodziców.
Wiedziałem tylko, że zginęli w wypadku samochodowym, zabici, ponieważ mój pijany, leniwy ojciec jechał późno do domu i że to właśnie wtedy dorobiłem się blizny w kształcie błyskawicy na czole, od kawałku szkła. Nazywali się James i Lily Potterowie. Ciotka była starszą siostrą mamy.
Wuj Vernon też miał starszą siostrę, ciotkę Marge. Ona też mnie nienawidziła, podobnie jak jej buldog Majcher. Raz Majcher ścigał mnie aż do drzewa i nie pozwalał mi z niego zejść przez trzy godziny. W końcu ciotka zauważyła, że nie zajmuję się pieleniem i przyszła, i mnie znalazła. Powiedziała, że musiałem zrobić coś, co sprawiło, że pies zaczął mnie ścigać.
Sądziłem, że Majcher też nie lubił dziwaków, choć koty pani Figg bardzo mnie lubiły.
- Dokończ pielenie, a potem przyjdź i zacznij robić kolację – powiedziała.
- Tak jest, ciociu Petuniu. – Wróciłem na kwietnik na przód domu blisko chodnika.
Wkrótce przyszedł Dudley, jedząc podwójny batonik Choco Crunch, a drugi trzymał w innej dłoni.
- Co porabiasz?
- Pielę – odpowiedziałem, jakby się nie zorientował.
- Jesteś głodny?
Skinąłem głową – nie jadłem nic od rana, a wtedy był to tost z masłem i połowa gruszki.
- Chcesz? – wyciągnął drugi batonik Choco Crunch.
- Tak. Dzięki, Dudley! – Sięgnąłem po słodycz, zastanawiając się, dlaczego kuzyn jest dla mnie tak miły.
- Ups! – Upuścił czekoladkę na ziemię.
Zanim zdążyłem ją dosięgnąć, nadepnął na nią, wtłaczając ją w glebę.
- Upsik! Niechcąco! – zaryczał ze śmiechem. – Do potem, dziwaku.
Popatrzyłem na teraz spłaszczoną czekoladkę.
Potem ukląkłem i podniosłem ją, wciąż była owinięta, więc powoli zdjąłem papierek i zacząłem jeść.
Widzicie, nie jestem wybredny, jak ten facet, który nie chciał jeść zielonych jajek i szynki.
Biegłem, wiedziałem, że jeśli nie będę biegł wystarczająco szybko, dopadną mnie.
Mogłem ich usłyszeć – Dudleya, Piersa, Devona i nowego dzieciaka, którego nie znałem, jak wszyscy dyszą i sapią za moimi plecami.
- Gdzie on polazł?
- Nie wiem!
- Musi być gdzieś w pobliżu.
Kucnąłem w krzakach, marząc, by mój dziwny talent ten jeden raz pomógł mi ukryć się przed moim kuzynem i jego gangiem. Ale ten nigdy nie działał, gdy go potrzebowałem. Więc po prostu siedziałem naprawdę cicho i liczyłem, że dadzą spokój, odejdą i pójdą bawić się czymś innym. Albo kimś innym.
Nowy dzieciak, Mark Evans, przeszedł przez ulicę – był karzełkiem, jak ja i do tego był nieśmiały – Dudley pobił go już kilka razy. Czułem się źle, ale nic nie mogłem na to poradzić, bo przynajmniej gdyby Dudley ruszył za nim, to oznaczałoby, że nie ścigałby jego. Okropna myśl, prawda?
Ale to się dzieje, gdy jest się zabawką Dudleya.
Już prawie myślałem, że dałem radę od tego uciec. Ale musiałem kichnąć. Nie mogłem tego powstrzymać.
Usłyszeli mnie i w następnej chwili, Piers wyciągał mnie z krzaków za włosy.
- Mam cię!  Możemy dokończyć granie w Londyńską Tower.
To była ich nowa gra – bawili się, że Dudley jest królem, a reszta szanowanymi lordami i jeden z nich był katem, który miał ściąć głowę jakiegoś zdrajcy.
Zgadnijcie, kto był tym zdrajcą?
Tylko że dzisiaj zobaczyłem, ku mojemu przerażeniu, że rzeczywiście zdołali zdobyć gdzieś motykę.
- Na kolana, idioto! – syknął Piers, popychając mnie na kolana.
W parku nie było nikogo, nikt nie zobaczy, co robią, a byłem zbyt przerażony, by kogoś zawołać.
Potem przyszedł Dudley, pchnął moją głowę na huśtawkę i przytrzymał.
- Ściąć mu głowę, sir Piers!
Piers roześmiał się dziko.
- Tak, wasza wysokość!
Opuścił szpadel na tył mojej szyi, przecinając ją.
Zacząłem płakać, byłem zbyt przerażony, by powstrzymać łzy, a oni wszyscy zaczęli się śmiać.
- Tchórz! Błagaj o wybaczenie! – zaryczał Dudley.
Błagałem.
Puścił mnie, odpychając mnie tak, że upadłem na plecy.
- Oooch, biedny dzieciaczek! – zadrwił Dudley. – Płacze za swoją martwą mamusią.
Potem kolejny chłopak wskazał na mnie i zaczął się śmiać.
- Patrzcie, dziwak się poszczał.
Nastąpiło więcej śmiechu, a ja leżałem na ziemi, żałując, że nie jestem martwy, jak moi rodzice.
Tego lata miałem dziewięć lat.
Jastrząb o imieniu Freedom pokręcił się na swojej żerdzi, drżąc jak w gorączce. Nie chciał ponownie przeżywać tych okropnych koszmarów, ale był bezradny. Już wślizgnął się w kolejny – był o dziesiątych urodzinach Dudleya.
­- Zdmuchnij świeczki, Dudziaczku! – zanuciła ciotka Petunia, klaskając w dłonie, jakby Dudley znów miał pięć lat.
Posłał jej piorunujące spojrzenie – nie znosił, gdy nazywano go tak przed przyjaciółmi. Obserwowałem to z kąta kuchni i wiedziałem, że zapłacę za to później.
Dudley wydął policzki i dmuchnął tak mocno, że kilka świeczek upadło i wosk rozlał się po cieście. Wtedy wszyscy jego przyjaciele i ciotka zaczęli klaskać, jakby zrobił coś niesamowitego.
Osobiście uważałem, że to całkiem niezwykłe, że nie dostał zadyszki po zdmuchnięciu świeczek, bo to było najcięższe ćwiczenie, od kiedy ścigał mnie w kępie krzaków jakieś dwa miesiące temu.
Ciotka zaczęła kroić tort, a Dudley oczywiście dostał największy kawałek.
Gdy wszyscy dostali po kawałku, wciąż zostało całkiem dużo i zacząłem mieć nadzieję, że może w tym roku go spróbuję. Może tylko nieco lukru z samego boku.
Ciotka wmaszerowała do kuchni, gdzie ja stałem i warknęła:
- Ty… weź resztę ciasta i zapakuj. Poślę go z Vernonem na jego dzisiejszy wieczór pokerowy. I pilnuj, żebyś go nawet nie dotknął, słyszysz?
Pochyliłem głowę.
- Tak, ciociu Petunio.
Więc sporo z mojego marzenia stało się prawdą.
Zrobiłem, co kazała i zdołałem liznąć małym palcem część, gdzie ciasto było ukrojone nieco krzywo. Mmm! Było pyszne.
Teraz Dudley otwierał swoje prezenty – w tym roku dostał czterdzieści pięć, a jednym z nich była nowa gra. Natychmiast pobiegł ze swoimi przyjaciółmi na górę, żeby w nią zagrać, a ja zostałem, żeby posprzątać cały porozrywany papier oraz puste kubki i talerze.
Szybko to zrobiłem, spoglądając na wszystkie prezenty, które dostał mój kuzyn. Miał tak wiele, a jednak nigdy nie był szczęśliwy.
Nie rozumiałem go. Ja byłbym zadowolony, gdyby chociaż pamiętali o moich urodzinach, tym bardziej, gdyby dali mi prezent. Ale nie Dudley. Zawsze było coś, co chciał, coś co miał inny dzieciak, a on nie i jęczał, narzekał, póki tego nie dostał.
Ja wiedziałem, że lepiej tego nie robić. Każde jęczenie kończyło się klapsem i wieczorem w komórce.
Wepchnąłem nieco kawałków papieru do kieszeni. Powieszę je na ścianie swojej komórki, dzięki czeku będę miał na co patrzeć, poza pęknięciami w drewnie. A wtedy mógłbym udawać, że jestem gdzieś indziej, w miejscu, gdzie byłbym chciany i bezpieczny, a moje urodziny nie byłyby zapomniane, jak zawsze.
Freedom obudził się zdezorientowany i rozejrzał się. Minęła chwila, zanim przyzwyczaił się do swojego wzroku – był o wiele ostrzejszy niż we śnie, w którym był… chłopcem. Jastrząb nastroszył pióra i zaczął czyścić swoje skrzydła, starając się uspokoić. Ostatnio miewał tak dziwne sny!
Nie rozumiem. Dlaczego śnię o sobie, będącym… człowiekiem? Jestem jastrzębiem! A przynajmniej… tak myślę. Co się ze mną dzieje? – Skubnął ostro swoje szpony. W snach, jestem chłopcem, a inni są moją… rodziną. Czym ja jestem? Kim jestem? Wzburzony jastrząb potrząsnął głową. Nie chciał się nad tym zastanawiać. Był zadowolony z bycia Freedomem, myszołowem rdzawosterny oraz chowańcem Severusa Snape’a. Te inne pytania przerażały go.
Nie będąc w stanie usiedzieć na miejscu, mimo że był śpiący, Freedom rozłożył skrzydła i sfrunął z żerdzi.
Severus zostawił oświeconą małą pochodnię w korytarzu, a dzięki temu Freedom widział na tyle dobrze, by zlokalizować pokój i wślizgnąć się do sypialny Mistrza Eliksirów.
Do jastrzębia dochodziło tyle światła, że mógł zobaczyć Snape’a śpiącego pod okryciem i usadowił się na dodatkowej poduszce, którą Snape miał po drugiej stronie podwójnego łoża.
Pokój wypełniał cichy oddech mężczyzny, więc jastrząb wetknął głowę pod skrzydło i pozwolił mu ukołysać się do snu. Wiedział jedno – że ze Snapem jest bezpieczny.
Jakiś czas później:
Freedom został obudzony przez cichy jęk od strony leżącego obok mężczyzny. Ptak uniósł ze zmartwieniem głowę. Snape wymamrotał coś niezrozumiale i zaskomlał, machając ręką i niemal zrzucając leżącego na brzuchu jastrzębia. Freedom podskoczył przestraszony. Najwyraźniej tej nocy nie był jedyną osobą, która cierpiała na koszmary senne.
Biedny Severus! O czym śnisz? Znowu Czarny Pan?
Usta Severusa ponownie się otworzyły, tylko tym razem to, co mówił, było zrozumiałe, choć jego ton był podobny do głosu małego, przerażonego dziecka.
- Nie… proszę… nie… będę grzeczny! Nie użyję ponownie magii… proszę, tato…!
Mężczyzna podskoczył nagle, jakby został uderzony. Potem zwiotczał, kuląc się, jakby starał się obronić przed ciosem.
Freedom patrzył, a przez jego ciało przeszedł dreszcz przerażenia. Słowa Snape’a odzwierciedlały te, które on wypowiedział do swojego wuja w jego własnym śnie. Czy Snape mógł cierpieć tak samo, jak on? Jaki pan, taki chowaniec.
Severus ponownie zaczął skomleć, a Freedom nie mógł już tego znieść. Wleciał na ramię śpiącego czarodzieja i zawołał: Severusie, obudź się! To tylko sen. To wszystko. Obudź się!
Ale zrozpaczone krzyki jastrzębia nie przebiły się przez koszmar, więc czarodziej nie przestawał jęczeć i rzucać się.
- Nie zamierzałem… naprawdę, sir! Jakoś tak wyszło… Nie to… proszę…!
Freedom nie chciał wiedzieć, co ojciec Snape’a właśnie mu zrobił, choć część niego obawiała się, że doskonale to zna. Kulenie się ze strachu i wzdrygnięcia wyraźnie pokazywały, że ponownie przeżywał bicie, a myśl, że jego pan cierpi, sprawiała, że czuł zarówno mdłości, jak i wściekłość. Tylko nie ty, zaćwierkał, po czym mocno ugryzł Severusa w ucho, skrzecząc: Severusie Snape! Obudź się, do cholery!
- Huh? – Severus obudził się przez nagły, kłujący ból w uchu i gdy krzyki jastrzębia w końcu przedarły się do jego okropnego snu. – Freedom? Czy ty mnie właśnie ugryzłeś?
Sorki, Sev. Musiałem. Nie potrafiłem cię obudzić. Miałeś koszmar.
Severus potarł ucho, które bolało, choć jastrząb nie przerwał skóry. Zmarszczył brwi i oparł się na łokciu, mrucząc słowo, by włączyć lampę na szafce nocnej. Światło wypełniło pokój, ukazując przepraszające spojrzenie jastrzębia, stojącego obok jego głowy.
- Pieprzony sen… Nie śniłem w taki sposób o moim ojcu od… lat.
Jęczałeś i krzyczałeś przez sen, a to mnie przeraziło. Co zrobił ci ojciec?
- Rzeczy, których żaden ojciec nigdy nie powinien zrobić – powiedział ochryple Severus. Wyciągnął rękę, by pogłaskać jastrzębia, który pocieszająco potarł głowę o jego dłoń.
- Nie był miłym facetem… ani też szczególnie dobrym ojcem. Był mugolem, który nienawidził faktu, że mogę czarować.
Dlaczego? Magia jest dobra. A przynajmniej czasami, dodał jastrząb, przypominając sobie klątwę, przez którą Snape cierpiał.
- Wiem. Ale mój ojciec nigdy tego nie rozumiał. Uważał, że czarując sprzeciwiam mu się, a… cóż, nigdy dobrze nie przyjmował nieposłuszeństwa… - Severus zadrżał, owijając wokół siebie ramiona.
Krzywdził cię, prawda?
- Tak. Wystarczy, to było dawno temu i nie zamierzam myśleć o tym więcej tej nocy. Muszę się przespać, mam jutro zajęcia – ziewnął, rozważając przywołanie nieco eliksiru bezsennego snu z szafki na eliksiry, jednak potrząsnął głową. Ten eliksir zawsze sprawiał, że rano był zamroczony. – Wybacz, jeśli cię obudziłem. Jak się czujesz?
Nie boli mnie już głowa. Ale miałem też jakieś dziwne sny, przyznał nieśmiało jastrząb. O rodzinie, z którą kiedyś mieszkałem.
- Mmm. Wygląda na to, że to noc na nie. – Severus usiadł. – Poproszę Twixie o herbatę na rozluźnienie. Może jest coś, co ty też  mógłbyś wypić. Chciałbyś?
Pewnie, zgodził się Freedom, choć najbardziej pragnął się uwolnić od tych szalonych snów. Byłem chłopcem, zanim zostałem jastrzębiem. Ale to śmieszne. Jak mogę być oboma na raz? Nigdy nie powiem o tym Sevowi, bo pomyśli, że totalnie zwariowałem. Nie jestem nawet pewny, czy to nie prawda. Jak wyczuć, że się oszalało? Czy się wie, że to już się stało?
Severus zawołał Twixie i kazał jej przynieść herbaty, która by go zrelaksowała i uspokoiła, żeby mógł łatwo zasnąć, a potem zapytał ją, czy jest jakaś, którą jastrząb też mógł by wypić.
Twixie zastanowiła się.
- Zobaczę, może coś wymyślę, mistrzu Severusie. Zaraz wrócę.
Dziesięć minut później wróciła z parującym kubkiem zblendowanego rumianku dla Severusa i małą miseczką z podobną herbatą, choć nie parującą, dla Freedoma.
- Proszę bardzo, panowie! Mam nadzieję, że będzie wam smakować i polepszy wam sny. Dobranoc!
Zniknęła, zanim Severus mógł jej podziękować. Powoli upił herbaty, obserwując, jak również Freedom pije, siedząc na krawędzi tacy, leżącej na kolanach Severusa.
Pozostali cicho, pozwalając, by herbata zadziałała swoją magiczną mocą na ich umęczone duchy, a kiedy skończyli, tacka, kubek i miska zniknęły. Snape zerknął na swojego chowańca.
- Sądzisz, że jesteś gotów do snu?
Tak. Mogę tu zostać?
- Możesz. Wiesz, że nie pogardzę towarzystwem – zgodził się Severus. Pociągnął na siebie okrycie, a Freedom wrócił, by usadowić się na poduszce. Mistrz Eliksirów przyciemnił światło, po czym ukrył twarz w poduszce i wkrótce szybko zasnął.
Freedom niebawem podążył za jego przykładem i tej nocy już nie przyśnił mu się żaden sen.
Jednak po kilku dniach, gdy Umbridge zacieśniła swój uchwyt na szkole, Freedom znalazł się na łasce kolejnych sennych wspomnień. Po tym, jak obserwował, jak Umbridge ocenia zajęcia z eliksirów Snape’a, przez całą lekcję uśmiechając się pogardliwie i przerywając mu, przez co Freedom miał ochotę podlecieć do niej i podrapać jej twarz, miał też inne dziwne wspomnienie z kolejnych zajęć eliksirów, na których był uczniem.
- Ale jak zdobędziemy skórkę boomslanga do eliksiru wielosokowego? – zapytała dziewczyna z buszem na głowie. Nazywała się Hermiona i była jedną z moich najlepszych przyjaciół. – Profesor Snape trzyma ją zamkniętą w swoim biurze.
- A jedyny moment, gdy jego biuro jest otwarte to podczas zajęć – jęknął rudowłosy Ron Weasley. – Co my zrobimy?
Przemyślałem to szybko.
- Musimy… uch… jakoś go rozproszyć. Wiecie, sprawić, żeby wybuchnął jakiś kociołek albo coś w tym stylu. A potem, gdy on będzie sobie z tym radził, Hermiona mogłaby wślizgnąć się do jego biura i zabrać skórkę boomslanga.
Hermiona spojrzała na niego nerwowo.
- Och, ale jeśli zostaniemy złapani, będziemy w ogromnych tarapatach! Możemy zostać wydaleni!
- Wiem, ale POTRZEBUJEMY tego składnika do eliksiru. Słuchaj, jeśli coś się stanie, powiem, że to ja cię do tego namówiłem. Uwierzy w to, zawsze jest szczęśliwy, gdy może dać mi szlaban.
- Dobrze. Zrobię to. Ale postaraj się o dobrą dywersję – powiedziała Hermiona.
Więc się postarałem. Wziąłem fajerwerki, które dostałem od bliźniaków na prezent gwiazdkowy i wrzuciłem je do kociołka Malfoya, gdy nie patrzył. Zawartość eksplodowała na niego, Crabbe’a, Goyle’a i połowę moich kolegów z klasy.
Robiliśmy maść na obrzęk i wszyscy, którzy zostali ochlapani natychmiast zaczęli puchnąć.
Ludzie zaczęli krzyczeć, a przynajmniej dziewczyny.
Snape podszedł do biurka, wyciągnął fiolkę jakiejś niebieskiej mikstury i zawołał:
- Uspokójcie się! Wszyscy, którzy zostali oblani, proszę tu podejść, żebyście mogli zażyć eliksir pomniejszający obrzęki. I jeśli kiedykolwiek odkryję, kto to zrobił… - W jego oczach była chęć mordu.
Skurczyłem się pod wpływem jego spojrzenia i błagałem w myślach, by Hermiona znalazła to, czego potrzebowaliśmy.
Snape był zajęty innymi uczniami i nie zauważył, jak Hermiona wychodzi z jego biura z lekkim wybrzuszeniem pod szatami. Pokazałem jej kciuk w górę. Misja wykonana. Czułem się bardzo z siebie dumny.
Freedom potrząsnął nagle głową – siedział na oparciu krzesła Severusa i musiał odpłynąć. Umbridge i jej różowa podkładka do pisania, zniknęły. Jednak Severus zerkał na wszystkich gniewnie i nie wyglądał na szczęśliwego. Jastrząb skulił się na oparciu, czując nagły wstyd.
Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłem. W klasie Snape’a, rozwaliłem ją na kawałki. Zachowałem się… jak Malfoy, pomyślał Freedom z żalem. Ale to nie było najgorsze. Najgorsze było to, że we śnie go to nie obchodziło. Myślał tylko o zdobyciu składnika do eliksiru wielosokowego. I zrobiłem to samo, co Malfoy, okradłem Severusa. Jedyna różnica to, że nie zostałem złapany. Dopadło go poczucie winy i wielka dezorientacja.
Nagle poczuł, że nie może już dłużej wytrzymać w dusznej klasie, więc rozpostarł skrzydła i wyleciał przez drzwi. Poszybował przez korytarze aż do Sowiarni, gdzie zawsze było zostawione otwarte okno.
Wypadł na otwarte niebo i światło słoneczne z cichym okrzykiem ulgi. Tutaj, w słońcu i na wietrze, żadne wspomnienia ani inne sprawy nie mogły go znaleźć.
Latał i krążył przez godziny, nurkując za królikami i kaczkami, ale nie polował na serio, będąc zbyt zdenerwowanym na kłopotanie się jedzeniem. Ale długi lot stopniowo go uspokajał, aż czuł się na tyle dobrze, że wrócił do Severusa na lunch.
- Jesteś dziś dość cichy – zauważył profesor, gdy Freedom nie powitał go zwykłą falą paplaniny. – Źle się czujesz?
Nie. Po prostu… myślę.
- Nie wyglądasz za dobrze. – Wrócili na polanę, bo Freedom zasugerował, żeby tam poszli. – Może potrzebujesz czegoś na wzmocnienie.
Nie, jestem tylko zmęczony, Sev, odpowiedział Freedom. Zmęczony, zdezorientowany i zawstydzony.
- Więc może się zdrzemniesz? – zasugerował profesor.
Freedom wszedł na ramię nauczyciela i uznał, że tam będzie bezpiecznie zasnąć. Ale poczucie winy tkwiło w jego piersi, jak kość wbita w wole, więc kręcił się i puszył, ale nie umiał zasnąć. W końcu wymamrotał: Severusie… przepraszam.
- Za co?
Za… nie ważne… Ptak pochylił głowę. Jak mam mu powiedzieć, że przepraszam za coś, co zrobiłem we śnie. Kiedy nie byłem sobą, tylko chłopcem? Pomyśli, że oszalałem. I może mieć rację.
- Coś cię kłopocze, skoro przepraszasz mnie za nic – powiedział zdezorientowany Severus. – Co zrobiłeś, znowu poleciałeś i zaatakowałeś Umbridge? – Jastrząb nie odpowiedział, więc Snape założył, że miał rację. – Spróbuj poćwiczyć ostrożność, co? Ona jest bardzo mściwa, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnę to odesłanie cię gdzieś dla twojego bezpieczeństwa. Ale co się stało to się nie odstanie. – Zmierzwił pióra ptaka. – Śpij, głupi ptaku. Wybaczam ci, cokolwiek się stało.
Nie wybaczyłbyś mi, gdybyś wiedział, co zrobiłem. Ale w jakiś sposób czuł się lepiej po usłyszeniu tego od Snape’a, na tyle, że poczucie winy zmniejszyło się i mógł zasnąć. Odpłynął na cały lunch, budząc się tylko na moment, gdy Snape musiał wrócić do klasy i powiedział, że powinien iść polatać.
W porządku, do zobaczenia na kolacji! – Freedom zeskoczył z ramienia Severusa.
Żył, by latać, by czuć wiatr pod skrzydłami, a po serii tych snów, latanie sprawiło, że czuł się dziesięć razy bardziej żywy i było to absolutnie cudowne. Zrobił kółko nad zamkiem, a potem jego oko wyłapało czarno-czerwono-złote postacie na miotłach.
Freedom widział to już wcześniej i od czasu do czasu podlatywał, by zobaczyć, co się dzieje. Młodzi czarodzieje używali mioteł do latania i gonienia za dziwnymi piłkami. Jastrząb podleciał bliżej i dostrzegł, że dzisiaj ma ćwiczenia Gryffindor. Dość spory nastolatek z ciemnymi włosami, który wiedział, że nazywa się Oliver Wood, pouczał swoich członków drużyny.
- Musicie wzmocnić swoją linię, Bell i Spinnet. W ten sposób będziecie gotowe, by złapać kafla, gdy wam go odrzucę. Fred i George, pamiętajcie, że macie trzymać tłuczki z dala od Finnigana. – Odwrócił się do Seamusa Finnigana. – Seamus, wiem, że jesteś na zastępstwo za szukającego, jako że Harry zaginął, ale na litość Merlina, przynajmniej spróbuj złapać znicza! Całkowicie go przegapiłeś, a był tuż nad twoją głową.
Seamus zawiesił głowę.
- Wybacz, Ollie. Staram się. Ale czasami zaczynam myśleć, co zrobiłby Harry, gdyby tu teraz był…
Oliver westchnął z rozdrażnieniem.
- Gdyby Harry tu teraz był, miałby skopany przeze mnie tyłek za to całe ukrywanie się i porzucenie drużyny. Oczywiście zaraz po tym, jak się upewnię, że wszystko z nim w porządku. Posłuchaj, kumplu, wiem, że się o niego martwisz. Wszyscy się martwimy. Ale teraz musimy wyrzucić to z głowy i zwyczajnie skupić się na grze. Skup się, Finnigan. Myśl o tym, co musisz zrobić, a potem to zrób. Złap znicza, a Gryffindor wygra. Zrób to dla Harry’ego. Dobrze? – Poklepał drugiego chłopaka po ramieniu.
- Dobrze.
- W porządku. Zagrajmy ponownie – rozkazał Oliver. – Jeszcze raz i podczas tej gry, postarajcie się. – Podleciał w górę, gdzie stały trzy wielkie pierścienie. Był obrońcą i jego pracą było powstrzymać drugą drużynę przed zdobyciem punktu.
Freedom Musioł się nad nimi, obserwując, jak dzieciaki ścigają piłkę. To wyglądało na zabawę. Jego oczy padły na małą, złotą, uskrzydloną piłeczkę, która trzepotała tuż nad głową czarnowłosego Finnigana. On przypominał mu pingwina.
Chłopak jej nie zauważył.
Głupi człowieku! Unieś wzrok! – pomyślał Freedom, po czym zanurkował za trzepoczącą piłką.
Mimo że znicz był szybki, nie na tyle, by uniknąć uderzenia zdeterminowanego myszołowa.
Freedom złapał go dokładnie w szpony.
Zaskoczony Seamus uniósł wzrok… dostrzegając jastrzębia ze zniczem i niemal spadł z miotły.
- Hej, Oliver! – zawołała Katie Bell, która widziała całe zajście. – Spójrz na to! Jastrząb – chowaniec Snape’a – złapał znicza.
- Co zrobił? Ptaki nie uprawiają sportu!
- Powinieneś był to zobaczyć. To było niesamowite!
- Tak, ale jak odzyskamy znicza? – zastanowił się Seamus.
Wtedy Freedom wypuścił znicza. Nie był jedzeniem, więc nie interesowało go zatrzymanie go.
Skrzydlata piłeczka odleciała, więc Freedom podążył za nią.
Freedom wzbił się w górę i poczekał, aż złota kulka ponownie znajdzie się w jego zasięgu.
Kiedy to się stało, zanurkował i ponownie złapał go w szpony, wydając z siebie okrzyk zwycięstwa.
Wood gwizdnął.
- Merlinie! Ten jastrząb naprawdę chce zagrać z Quidditcha! Kto by pomyślał?
- Powinniśmy mu pozwolić? – zapytała Alicja Spinnet.
- Pozwolić mu? – zachichotał Fred.
- Jak go powstrzymasz? – zapytał George.
I tak Freedom spędził resztę popołudnia na graniu w dość dziwną grę, Quidditch, ze swoimi byłymi kolegami z drużyny, ale tego nie wiedział, pędząc zygzakiem po niebie ze Złotym Zniczem.
Tego wieczora kolacja była w Wielkiej Sali, ale Freedom nie czuł się na siłach w niej uczestniczyć. Ponownie rozbolała go głowa, więc zdecydowanie wolał pozostać w domu. Severus nakarmił go, zanim ruszył na kolację, zaniepokojony tym, że jastrząb nie zachowywał się jak jego zwykłe, pyskate ja. Może powinienem zabrać go do magicznego weterynarza? Może czegoś nie zauważam?
Ale wszystkie diagnozy twierdziły, że jastrząb był zdrowy. To nie miało sensu. Gdyby Freedom był człowiekiem, Severus mógłby podejrzewać, że jastrząb ma depresję, ale nie sądził, by depresja była chorobą zwierzęcą. Wyszedł z kwater, wciąż rozmyślając nad nagłą zmianą w zachowaniu swojego chowańca.
Po raz kolejny, jastrząb odpłynął i zaatakowały go kolejne wspomnienia.
Mogłem słyszeć śpiewy mojego Domu, gdy szukałem znicza.
- Dalej, dalej, Gryfoni!
A potem go zobaczyłem, trzepoczącego tuż przy boku i złapałem go, wygrywając mecz. Kiedy wylądowałem, wszyscy koledzy z drużyny klepali mnie po plecach i nosili na swoich ramionach, bo to był pierwszy raz od siedmiu lat, gdy Gryffindor pobił Slytherin…
Uciekałem przed wielkim pająkiem i całą jego rodziną pomiędzy drzewami Zakazanego Lasu…
Szybowałem w chmurach na grzbiecie hipogryfa, śmiałem się, doświadczałem lotu jak żaden inny…
Zaatakował mnie śmiertelnie groźny wąż, którego kły ociekały jadem, a jedyne, czym mogłem się bronić to miecz i moja własna odwaga…
Severus spiorunował mnie wzrokiem, karcąc mnie i wymachując kopią gazety przed moją twarzą.
- Zdajecie sobie sprawę, co zrobiliście? Naraziliście nasz świat na ujawnienie! Spójrzcie na to! – Rzucił mi gazetę w twarz. Mugole Zadziwieni Latającym Fordem Anglią! – Gdybyście byli w Slytherinie, pod moją jurysdykcją, jechalibyście pierwszym pociągiem do domu… jeszcze dzisiaj! – Uderzył dłonią o biurko tak mocno, że przewrócił się kielich soku dyniowego, a ja drgnąłem…
Troll chwycił mnie do góry nogami, a dziewczyna krzyknęła:
- Ron! Pamiętaj, obrót i trach!
Potem spadałem z miotły, ponieważ jakieś dziwne, mroczne stworzenia weszły na błonia i wypełniły mnie przerażeniem…
Siedziałem w gabinecie z przystojnym blondynem, Gilderoyem Lockhartem, moim nauczycielem obrony, którego nie znosiłem, pomagając mu odpisywać na listy fanów. Było to tak nudne, że niemal zasypiałem, choć to był jeden z lepszych szlabanów, jaki dostałem…
Lockhart i Snape zmierzyli się w pojedynku, a Severus pchnął Lockharta przez pół pomieszczenia dobrze wymierzonym zaklęciem Expelliarmus. Cieszyłem się, mimo że tak naprawdę nie dbałem o Snape’a ani trochę…
Piłem herbatę z Hagridem, zwyczajnie siedzieliśmy w ciszy, nie musząc rozmawiać, a czasem słuchałem, jak opowiada mi o tych wszystkich stworzeniach, które znalazł i uleczył podczas wakacji. To było przyjemne, siedzieli w chatce, gdzie mogłem odprężyć się i nie musiałem radzić sobie z niekończącym się gadaniem moich współdomowników, pytających, jak tam moje wakacje, kiedy były tak okropne, że nie chciałem o nich mówić, nie mówiąc o pamiętaniu o nich…
A potem przyszło jedno z najstarszych i najmroczniejszych wspomnień w momencie, gdy rudowłosa kobieta, chyba moja mama, krzyczała do wysokiego, okropnego mężczyzny.
- Nie moje dziecko! Weź mnie zamiast niego!
- Odsuń się, kobieto! Odsuń się, już!
Usłyszałem jej krzyk, a potem pojawił się błysk zielonego światła…
Jastrząb obudził się z piskiem, drżąc tak gwałtownie, że niemal spadł ze swojej żerdzi.
Severus prawie upuścił trzymany kubek herbaty.
- Freedom! Co, do diabła…? – Odłożył kubek i podbiegł zobaczyć, co wywołało krzyk jastrzębia. Miał przerwę między popołudniowymi zajęciami i uznał, że dzisiaj spędzi tę godzinę na odpoczynku w kwaterach, zamiast na wypełnianiu papierów. – Jesteś ranny? Co się stało?
Ptak spojrzał na niego, a jego bursztynowe oczy rozglądały się gorączkowo w zdezorientowaniu. Zielone światło! Znów o nim śniłem, Severusie. Zielone światło… krzycząca kobieta… Boję się…
Severus natychmiast sięgnął po ptaka i jastrząb podszedł do niego, wtulając się w jego pierś. Przebiegł palcami przez brązowe pióra i mruknął:
- Spokojnie. Wszystko w porządku. Jestem tu. Jesteś bezpieczny.
Podszedł do kanapy, kołysząc drżącym pisklakiem i stopniowo, dzięki powtarzającym się zapewnieniom i głaskaniu, jastrząb uspokoił się.
- Powiedziałeś, że znów o nim śniłeś? Wcześniej też miałeś sny o zielonym świetle?
Tak… ono chyba ich zabija… jasne, zielone światło…
Severus był zdziwiony.
- Zielone światło? Chyba nie… mordercze zaklęcie…? – Ale co innego mogło to być? Nic innego nie zabija tak szybko i pozostawia zielony błysk. Ale jak Freedom mógł je znać… chyba że… był jego świadkiem. Może jego poprzedni właściciele byli mugolami i zostali ofiarami ataku śmierciożerców? Ostatnio Czarny Pan wysyłał coraz więcej patroli… a kto poza śmierciożercą rzuciłby niewybaczalne?
- Freedom… ta rodzina, z którą wcześniej żyłeś… mogli czarować, jak ja?
Nie. Nie mieli w sobie ani trochę magii. Nie wierzyli w nią. Jastrząb wciąż starał się pozbyć z głowy tego okropnego krzyku. Ukrył głowę w znajomych czarnych szatach i przypomniał sobie, że tutaj nie ma żadnego zielonego światła, tylko Severus, który gładził go dłonią i którego głos powoli wymazywał krzyk z jego pamięci.
- Ach. Rozumiem. I widziałeś… gdy pojawiło się to światło, kto rzucił zaklęcie?
To był… mężczyzna… mroczny człowiek… Proszę, Sev, nie chcę już o tym mówić… proszę!
- W porządku. Uspokój się. Jesteś bezpieczny. – Wciąż szeptał Severus, a jego głos stał się tak ochrypły, jakby właśnie uwarzył i wypił nową dawkę Jastrzębiej Mowy. Podrapał lekko ramię, na którym pojawiły się małe ślady białego puchu i dziękował Merlinowi, że nikt tego nie zauważy, ponieważ zawsze nosił długie rękawy.
Uznał, że dłużej już nie będzie przesłuchiwał swojego chowańca, jako że sam umiał sobie wyobrazić, co się stało. Ktokolwiek wcześniej był właścicielem Freedoma, umarł, a najprawdopodobniej padł ofiarą ataku śmierciożerców. I skończyło się na tym, że jastrząb odleciał i przybył tutaj.
Jastrząb widział zdarzenie i wyraźnie miało to na niego wpływ, skoro śnił o tym tygodnie później. Nic dziwnego, że miał koszmary.
W końcu Freedom przestał drżeć, usiadł na nadgarstku Severusa i zapytał bezczelnie: Masz to coś do jedzenia? Bo nagle umieram z głodu.
- Sekundę, panie Niecierpliwy – upomniał go łagodnie Snape, a potem przywołał do siebie torbę, mającą na sobie zaklęcie ochronne i wyjął z niej duże skrzydełko i udo kaczki. – Proszę. Zjedz to. Powinno ci wystarczyć do kolacji.
Kaczka! Jest tak tłusta, ale smakuje wspaniale! Jastrząb chwycił smakołyk w szpony i podleciał na swoją żerdź, żeby go zjeść.
Severus rzucił zaklęcie czyszczące na żerdź jastrzębia, usuwając stare odpadki, które wyglądały normalnie, więc wszystko było w porządku z przewodem pokarmowym ptaka. A jadł z głodem, co było kolejnym dobrym znakiem.
Mimo to, wciąż zastanawiał się, czy nie umówić go do weterynarza, którego podał mu Hagrid. I jak wyjaśnię, że mój jastrząb jest niespokojny z powodu koszmarów? Będę miał szczęście, jeśli weterynarz nie zamknie mnie i nie wezwie psycho-uzdrowicieli, żeby mnie przebadali. Jednak… jeśli znów odmówi jedzenia, zabiorę go i pozwolę weterynarzowi przebadać…
Tego wieczora wspomnienia były przyjemne, w większości o Quidditchu, choć było też kilka o Ronie i Hermionie, o wspólnym uczeniu i zabawie, śmianiu z głupich żartów bliźniaków.
Pamiętałem pierwsze święta w Hogwarcie, pierwszy raz, gdy dostałem prawdziwe prezenty od Rona, Hermiony i pani Weasley oraz Pelerynę Niewidkę od Dumbledore’a… która kiedyś należała do mojego taty…
Bitwa na śnieżki z moimi przyjaciółmi po zajęciach… choć raz nie trafiłem w Hermionę i zamiast tego uderzyłem Snape’a, który przechodził obok… Byłem pewny, że wszystko za to dostanę, szlaban na tydzień… Uniósł wzrok, piorunując mnie wzrokiem i warknął:
- Chciałeś trafić we mnie, czy masz po prostu okropny cel? – Otrzepał się.
- Nie, proszę pana… to był wypadek… Chciałem trafić Hermionę…
- Powinienem dać ci ogromny szlaban, wiesz…? – Jego oczy zabłysły dziwnie. – Ale może to będzie lepsza lekcja.
I nagle powietrze wypełniło się śnieżkami i wszyscy skończyliśmy z uderzeniami w twarz i pierś. Kiedy w końcu się otrzepaliśmy, złośliwy profesor zniknął, a my tylko spojrzeliśmy po sobie. Ron powiedział:
- To było dziwne . Wiecie, co on knuje?
- Może wziął eliksir rozweselający? – zasugerowała Hermiona, a my wszyscy parsknęliśmy śmiechem., bo Snape wyglądał na wesołego tylko wtedy, gdy dobierał Gryfonom punkty…
Wyjście do Hogsmeade, picie piwa kremowego, jedzenie toffi w Trzech Miotłach, robienie zakupów u Zonka z bliźniakami i Ronem…
Tego ranka Freedom wydawał się być bardziej sobą, gdy wyleciał po śniadaniu na swój poranny lot, żegnając się z Severusem radośnie. Spędził dzień na ściganiu promieni słonecznych i ślizganiu się po prądach powietrznych, lataniu za małymi stadami szpaków i łapaniu kilku myszy na lunch.
Wciąż był zdziwiony faktem, że kiedyś był człowiekiem, a teraz jest jastrzębiem. Jak to się stało? To była tajemnica. Potem machnął ogonem i uznał, że teraz to nie ma żadnego znaczenia. Uwielbiał być jastrzębiem, a jego ludzcy krewni wyraźnie nie chcieli go, ani nie potrzebowali. Był dużo lepszy, będąc chowańcem Severusa.
Choć zastanawiał się, kim był i dlaczego jedynymi osobami, o które się troszczył to jego przyjaciele?
Tej nocy, sny były szczególnie złe.
Ponownie przeżywał śmierć kogoś o imieniu Cedric, zabitego przez kolejną z tych zielonych klątw, był zmuszony obserwować, jak Glizdogon wskrzesza ponownie Czarnego Pana, próbował walczyć z pokręconym, mrocznym czarodziejem, odkrywając, że ich różdżki się łączą i pojedynek nie był możliwy…
Zgredek dosłownie zrzucił ciasto za Masonów i oczywiście to ja zostałem za to obwiniony i zamknięty w moim pokoju na tydzień… póki bliźniacy i Ron nie przybyli mnie wydostać latającym samochodem ich taty…
Snape, chodzący po klasie, którego szaty powiewały za nim, spojrzał do jego kociołka i prychnął:
- Najwyraźniej sława to nie wszystko.
Wymykanie się do szkoły, po tym, jak Malfoy zobaczył moją głowę przy Wrzeszczącej Chacie i zostanie zaciągniętym do gabinetu Snape’a za ucho.
- Powinienem był wiedzieć, że jesteś dokładnie taki sam, jak twój ojciec. Wszędzie kroczysz dumnie, łamiesz zasady na prawo i lewo, typowy, arogancki Gryfon.
Wtedy krzyknąłem na niego, przerażony, że znajdzie mapę i nie dbając o to, że nie okazuję mu szacunku, ponieważ z jakiegoś powodu, on mnie nienawidził, a ja też go nie lubiłem…
Wrzeszcząca Chata, gdzie Snape miał zamiar przekląć Syriusza Blacka, zanim mogliśmy usłyszeć całe wyjaśnienie o tym, jak został wrobiony. Ron, Hermiona i ja rozbroiliśmy Snape’a i oszołomiliśmy. Dobrze mu tak, tłustemu dupkowi…
Znów zajęcia eliksirów, na których chyba nie potrafiłem nic dobrze zrobić, a Severus zawsze dyszał mu w kark…
Szorowanie kociołków i marynowanie szczurzych wątróbek w lochach, podczas gdy Snape unosił się nade mną, jak piekielny nietoperz, obserwują mnie z dezaprobatą, zawsze szydząc…
Mrugając, Freedom obudził się, pierwsze blade ślady świtu zalały niebo przez sypialne okno – Snape zaczarował ścianę tak, by zawsze odzwierciedlała pogodę na zewnątrz. Jastrząb przeciągnął się i spojrzał na mężczyznę śpiącego obok niego i po raz pierwszy poczuł się… skłócony, oszołomiony i zdezorientowany.
W jaki sposób ten śpiący tu człowiek, który odnalazł go, poskładał jego skrzydła, uzdrowił go i uratował życie, mógł być tym samym człowiekiem, który szydził z niego i go umniejszał? Jak ten czarodziej, który mówił do niego tak łagodnie i uspokajał go głosem i dłońmi, był tą samą osobą, która chwytała go, potrząsała nim i na niego krzyczała?
Jak mogę… troszczyć się i… kochać tego Severusa? – zastanawiał się gorączkowo. A jednak nienawidzić tego Snape’a, który był moim nauczycielem? Nie, nie nienawidzę go… jak mogę? Jest moim przyjacielem… moim obrońcą… ale gdy byłem Gryfonem i on mnie za to nienawidził… albo nienawidził mojego ojca, nie jestem do końca pewny… Ach, Merlinie, dopomóż mi! Jestem tak zdezorientowany!
Ostre komentarze, szlabany, niektóre dane niesprawiedliwie… a jednak, pamiętał też, jak drżał w gorączce i Severus tam był, trzymał go w ocieplonym ręczniku, chorego i oszołomionego, pamiętał to. Uśmiech Severusa, gdy pierwszy raz powrócił do niego po tym, jak pozwolono mu latać wolno… Do diabła, nawet nie sądziłem, ze wie, jak się uśmiechać, nigdy wcześniej tego nie robił, zwłaszcza nie do mnie. Nie rozumiem. Kim byłem, że znielubił mnie tak bardzo? I jak może kochać mnie, jako jastrzębia bez zdawania sobie sprawy, kim jestem? Cóż, chodzi mi o to, że wciąż nie wiem, kim jestem, ale… czy jestem tak inny, jako jastrząb?
Spojrzał na swojego czarodzieja, mężczyznę, który był jednocześnie jego obrońcą i niesprawiedliwym człowiekiem, i ponownie poczuł się rozdarty i złamany. Nie chciał stracić poczucia bliskości z profesorem, bo pierwszy raz czuł takie coś z kimkolwiek. Ze wstrząsem uświadomił sobie, że lubi tego mężczyznę, jego ostre dowcipy były zabawne i gdy chciał, potrafił być łagodny. Cierpiał okropnie z rąk potwora w imię miłości i obietnicy.
Niech cię, Snape! Niech cię, za to, że cię polubiłem i… znielubiłem jednocześnie! Nie mogę tego dłużej znieść! Muszę polatać, oczyścić umysł…
Freedom odleciał, wylatując do salonu i w kierunku drzwi.
Twixie! – zawołał.
Skrzatka pojawiła się natychmiast.
- Coś nie tak, Freedom? Czy pan Severus znów jest ranny?
Nie, śpi. Po prostu ktoś musi mnie stąd wypuścić. Muszę polatać. Więc mogłabyś… otworzyć dla mnie drzwi?
- Ależ oczywiście. Powiem panu Severusowi, gdzie poleciałeś, żeby się nie martwił – powiedziała Twixie i machnięciem ręki otworzyła na oścież drzwi do kwater Severusa.
Dzięki, Twixie! – zawołał jastrząb i odleciał korytarzem. Powiedz Severusowi, żeby się nie martwił. Czy byłby zmartwiony, gdyby wiedział, kim byłem? Kim jestem? Nie chcę pamiętać… Nie chcę… ale chyba będę musiał… więc mogę zrozumieć, dlaczego czuję się w taki sposób odnośnie Severusa…
Jastrząb wyleciał przez otwarte okno w Sowiarni. Sowy w większości spały i nie miały nic przeciwko mojemu przelotowi, póki byłem cicho.
Freedom wleciał łagodnie w dół z ciężkim sercem i zrobił kółko wokół wieży, próbując sobie przypomnieć, kim był, kiedy zauważył dwa małe kształty pod sobą, idące powoli dróżką w stronę chatki Hagrida.
Huh? Jacy uczniowie nie śpią o tej godzinie nad ranem?
Podleciał, by przyjrzeć się i niemal zastygł w powietrzu.
Byli to bowiem jego przyjaciele ze snów-wspomnień.
Ron Weasley i Hermiona Granger.
Podążył za nimi w milczeniu, mając nadzieję, że dowie się czegoś więcej o swojej przeszłości i może w końcu zorientuje się, jak ma na imię, to imię, które miał ochotę zapomnieć, imię, które Snape nienawidził, a jednak teraz musiał je sobie przypomnieć.


2 komentarze:

  1. Więc zaczyna sobie przypominać ciekawe jak zda sobie sprawę że to on jest zaginionym chłopcem weny życzę Agnieszka 😀

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, te sny a raczej wspomnienia o dawnym życiu Freedom'a, obaj są ogromnym wsparciem dla siebie, ale ciekawe jak Severus zareaguje kiedy pozna prawde...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń