Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 6 grudnia 2020

PDJ - Rozdział 10 – W Mrocznym Lesie

Po opuszczeniu Calais, Freedom, Warrior i Hedwiga udali się bezpośrednią trasą przez południową część Francji i część Włoch. Spędzili noc i dzień w Rzymie, Wiecznym Mieście, by odpocząć, po czym mieli próbować przelecieć przez Chorwację i góry otaczające Rumunię. Warrior wciąż martwił się o zdrowie Freedoma i chciał się upewnić, że jest on dobrze wypoczęty i gotowy do lotu przez góry, gdzie zimno mogło w jednej chwili wyssać siły, a wiatr zmienić się z przyjaciela we wroga w mgnieniu oka.

Poza tym, Severus był w Rzymie tylko raz, jako świeżo upieczony Mistrz Eliksirów, który uczestniczył w swojej pierwszej międzynarodowej konferencji eliksirów. Miał wtedy dwadzieścia jeden lat i był pod wrażeniem odwiedzin obcego kraju i rozmów z jednymi z najważniejszych czarodziejskich mistrzów w Europie i Ameryce.

Uzyskał mistrzostwo w eliksirach w bardzo młodym wieku, wykazując się geniuszem, który dorównywał czarodziejom o kilka dekad starszym. Zdobycie go zajęło mu trzy lata, w porównaniu do zwykłych pięciu lub sześciu lat. Uczył się u Horacego Shughorna, ponieważ starszy czarodziej zgodził zrzec się opłat normalnie związanych ze stażem. W tamtym czasie Severus był spłukany, jego ojciec umarł i zostawił syna z górą długów, które młody czarodziej z trudem spłacił, dorabiając jako niezależny aptekarz, warząc swoje zapasy w piwnicy i sprzedając je kilku czasopismom związanym z eliksirami. Między tym a próbami zarobienia na tyle, by móc z tego wyżyć, Severus nie byłby w stanie pozwolić sobie na opłatę za naukę. Slughorn był dokładnym, choć mniej błyskotliwym mistrzem, jednak nauczył Severusa podstawowych zasad mistrzostwa, a potem zostawił młodzieńca samego, by tworzył i wymyślał według własnego uznania, wiedząc, że nie może dorównać swojemu uczniowi.

W tym czasie Severus opracował kilka nowych mikstur, w tym syrop leczniczy płuc, wzmacniacz pamięci i inhibitor trucizn neurologicznych, który zapewnił mu mistrzostwo w tworzeniu eliksirów. Rok później został zaproszony na konferencję w Rzymie. Ale był tak zajęty spotkaniami z innymi praktykującymi eliksiry, że nie miał czasu na nacieszenie się widokami.

Teraz pozwolił na to i sobie, i swojemu podopiecznemu, wiedząc, że Harry nigdy nie miał takiej okazji, ponieważ został pozbawiony normalnego dzieciństwa.

- Chodź, Harry – powiedział, gdy się umyli i przebrali w przyzwoity mugolski strój. – Poznajmy La Citta Eterna – po naszemu Wieczne Miasto. – Mówił całkiem dobrze po Włosku, ponieważ spędził całe dwa tygodnie konferencji wśród osób mówiących mieszanką włoskiego i angielskiego. – Podróżowanie poszerza horyzonty.

Harry uśmiechnął się szeroko.

- Okej, Sev. Zawsze chciałem zobaczyć Koloseum. W szkole podstawowej uczyliśmy się o rzymskich gladiatorach. Mój nauczyciel kazał nam nawet zbudować rzymski fort. – Spojrzał po wspaniałych posągach i marmurowych fasadach mijanych budynków, gdy szli brukowaną uliczką.

Powietrze intensywnie pachniało egzotycznymi przyprawami, czosnkiem, pomidorami, jak również świeżymi figami i innymi owocami. Harry poczuł, jak jego usta wypełniają się śliną, gdy minęli sprzedawcę owoców, zatrzymał się i tęsknie spojrzał w talerz pełen fig i słodkich śliwek. Severus odwrócił się i zobaczył, gdzie zniknął jego podopieczny, po czym parsknął wszystkowiedząco, sięgnął do kieszeni i wyciągnął kilka lirów. Pokłócił się nieco ze sprzedawcą, po czym zgodził się na cenę dwóch garści fig i czterech śliwek.

Sprzedawca był pod wrażeniem tego, jak targował się Severus, i to w języku włoskim, więc dorzucił również dwa dodatkowe plastry melona.

Obaj podziękowali sprzedawcy owoców, po czym ruszyli Via Appia, jedząc soczysty, pomarańczowy melon i figi, jednocześnie czując kuszący aromat pizzy i panini. Wokół nich turyści krzyczeli, wskazywali i pstrykali zdjęcia, a miejscowi uśmiechali się, jeździli na skuterach i rowerach do i z pracy.

Harry zauważył, że Severus idzie z dziwną pewnością, co skłoniło go do spytania swojego mentora:

- Hej, już tu byłeś, prawda?

Severus skinął głową.

- Czternaście lat temu spędziłem tu dwa tygodnie na międzynarodowej konferencji Mistrzów Eliksirów. Nigdy tego nie zapomnę. To był ostatni raz, kiedy byłem gdzieś za granicą poza Calais.

- I wciąż pamiętasz, jak dojść do jakiś miejsc? – zapytał zaskoczony i zdumiony Harry. – Jak?

- Mam pamięć fotograficzną, Harry – przypomniał młodemu czarodziejowi. – Włóczyłem się po mieście z kilkoma moimi kolegami, zwłaszcza jedną młodą kobietą… - Severus urwał nagle, nie chcąc wdawać się w tą dyskusję o kobiecie, którą poznał, a którą pozostawił.

- Miałeś tu dziewczynę? – zapytał Harry, nie mogąc się powstrzymać. – Była Włoszką? Też uczestniczyła w konferencji?

- Była w połowie Włoszką i tak, uczestniczyła w konferencji wraz ze swoim nauczycielem, mistrzem Villaggio. Nie była jeszcze mistrzynią, była ode mnie dwa lata młodsza. I byliśmy przyjaciółmi.

- Och, tak, pewnie.

Severus skrzywił się.

- Harry! Moje życie prywatne nie jest kolumną plotkarską. Odpuść. Ważne jest to, że wciąż pamiętam, jak dotrzeć do większości tutejszych zabytków. Przez te czternaście lat niewiele się zmieniło.

Harry posłusznie podążył za nim, oglądając wszystko z zainteresowaniem i starając się powstrzymać swoją ciekawość, choć bardzo chciał zapytać Severusa, kim była tajemnicza kobieta i co się z nią stało. Ale czuł, że to nie był temat, który jego opiekun byłby skłonny omówić w tym momencie, a nie chciał marnować ich czasu na wykład lub kłótnię.

Odwiedzili Koloseum, Forum – gdzie został zabity Juliusz Cezar, Fontannę di Trevi – Harry wrzucił do niej trzy monety, podobnie jak Severus, który wtedy opowiedział mu legendę.

- Wiesz, teraz będziemy musieli tu kiedyś wrócić, ponieważ rzuciliśmy do fontanny trzy monety.

- Super. Chciałbym tu wrócić. Ostatnim razem też coś wrzuciłeś?

- Tak.  I oto jestem.

- Sev, czy ta fontanna jest magiczna?

Severus zachichotał.

- Nie dzięki nam – wymamrotał. – Sądzę, że wiele tutejszych ruin ma swoje własne loci spirita, starożytne moce, których nie rozumieją zwykli śmiertelnicy tacy, jak my. Być może właśnie to sprowadziło mnie tu z powrotem.

Harry wpatrywał się w fontannę, podziwiając piękne posągi Neptuna i jego córek oraz chłodną wodę mieniącą się wieloma monetami w jego głębi. Potem spojrzał na drugą stronę i zobaczył galerię.

- Severus, możemy zjeść lody? Proszę?

Jego mentor uniósł brew.

- Znowu jesteś głodny? Właśnie zjedliśmy lunch.

- No i? Jestem nastolatkiem, zawsze jesteśmy głodni.

- Najwyraźniej – westchnął Mistrz Eliksirów. – Niech będzie. Nasza wizyta we Włoszech nie byłaby kompletna, gdybyśmy nie zjedli lodów włoskich.

Oczy Harry’ego pojaśniały, szczerze podziękował Severusowi, po czym przebiegł przez ulicę.

Obserwujący ich starzec roześmiał się i zawołał do Severusa:

- Il tuo Figlio, egli è un tipico ragazzo, impazienti e sempre fame. Capice?

- Si, signore – odpowiedział Mistrz Eliksirów. - Egli è tutto questo e altro. Buon giorno."* – Potem podążył za swoim niecierpliwym dzieckiem na drugą stronę ulicy.

Harry zamówił średniej wielkości lody czekoladowe z kawałkami Oreo i świeżymi truskawkami w środku. Severus wziął masło orzechowe, nieco mniejsze od swojego podopiecznego. Zjedli je powoli, delektując się soczystym smakiem bogatego przysmaku, obserwując, jak słońce zaczyna zachodzić za Siedmioma Wzgórzami.

Po zmroku krążyli po mieście, ciesząc się chłodnym powiewem wieczoru po upale popołudnia, zjedli pizzę i makaron marinara w lokalnej restauracji, które Severus pamiętał z wcześniejszych lat, po czym Severus pozwolił Harry’emu wypić małą szklaneczkę słodkiego Moscato d’ Asti**, popijając łagodne pinot grigio***. Na deser wzięli cappuccino i tiramisu, co było idealnym uzupełnieniem wspaniałego posiłku.

Nad swoim cappuccinem Harry powiedział tęsknie:

- Musimy tu wrócić, Sev. Jest tyle rzeczy, które chcę jeszcze zobaczyć i zrobić. Chciałbym, żebyśmy mogli po prostu… zostać tutaj i zapomnieć o sam wiesz czym. – Kiedy mówił w jego zielonych oczach widać było nieskrywaną tęsknotę, by zostać zwykłym chłopcem na wakacjach.

Severus wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu.

- Wiem. Ja też tego chcę, Harry. Może któregoś dnia… ale wiesz, że obowiązki są najważniejsze. Gdy zrobimy to, co musimy, będziemy mieć czas, by tu ponownie wrócić i zrobić to, co zechcesz.

- Obiecujesz?

- Na mój honor – powiedział uroczyście jego mentor. – Skończ swoje cappuccino, mio bambino. Robi się późno.

Harry rzucił mu zaciekawione spojrzenie.

- Uch, Sev? Jak mnie właśnie nazwałeś?

- Niepohamowany bachor – odpowiedział przebiegle. Potem uśmiechnął się ironicznie. – Tylko się droczę. Mio bambino oznacza po angielsku „moje dziecko”.

Harry wyglądał na zaskoczonego. Wiedział, że Severus uważał go za członka rodziny, odkąd podpisał papiery dotyczące opieki prawnej, ale mężczyzna nigdy tak naprawdę nie powiedział tego głośno, aż do teraz.

- Naprawdę tak myślisz, prawda?

- Oczywiście, że tak. Nigdy bym się nie zgodził na opiekę, gdybym tak nie myślał – odpowiedział szczerze Severus. – Jestem za ciebie odpowiedzialny do pełnoletniości, a to czyni cię moim dzieckiem. Czy to ci przeszkadza?

Teraz to Harry potrząsnął głową, ponieważ w głosie mężczyzny była nutka niepewności, której wcześniej nie było.

- Nie. Po prostu… Byłem zaskoczony, ponieważ… tak naprawdę… chciałeś mnie. Ja nigdy… znaczy…

Dłoń Severusa dotknęła policzka Harry’ego, obejmując go delikatnie.

- Rozumiem. Zapewniam cię, że chciałem cię przygarnąć. I zawsze będę. – Jego dłoń pozostała na twarzy dzieciaka jeszcze chwilę, po czym ją cofnął. – Skończ, Harry. Nie możemy tu spędzić wiele czasu, więc jutro będziemy musieli wcześniej odlecieć.

- W porządku – mruknął szybko Harry, zawstydzony tak duża ilością emocji przy zwykłej filiżance kawy. Ale jego oczy błyszczały i poczuł ciepło, jakie wypełniło go po oświadczeniu Severusa. Nareszcie gdzieś należał. Z kimś, kto go chciał. Nagle przyszłość nie wyglądała aż tak źle, więc mógł stawić czoła światu z nowym postanowieniem zakończenia rozpoczętej misji, by wreszcie mógł żyć normalnym życiem, gdy to wszystko się skończy.

Następnego ranka pożegnali się z Rzymem i udali się w dalszą podróż do Transylwanii. Przelecenie nad pasmami górskimi i Chorwacją do Rumunii zajęło im trzy dni. Transylwania była prawie jak mały oddzielny kraj z własnym dialektem i lokalnymi legendami, z których najsłynniejsza dotyczyła hrabiego Drakuli. Mroczny Las był w pobliżu zamku Drakuli, więc Harry zapytał Severusa, czy plotki o słynnym wampirze są prawdziwe, czy fałszywe.

Severus odpowiedział, że nie jest pewny.

- W Transylwanii łączą mity i legendy z faktami tak umiejętnie, że ciężko stwierdzić, co jest prawdziwe, a co nie. Spotkałem czarodziejów, którzy przysięgali, że Drakula naprawdę istnieje oraz innych, którzy mówili coś dokładnie przeciwnego. I raczej by nam nie pomógł, więc najlepiej całkowicie jego posiadłości i skierować się prosto do lasu.

Odpoczęli na małej stercie głazów, po czym skierowali się do lasu.

Hedwiga poleciała dalej i powiedziała, że zrobi zwiad, nim wejdą do lasu, ponieważ nie lubiła wchodzić w takie miejsca nieprzygotowana. Była mniej zmęczona, niż jej dwaj jastrzębi towarzysze, ponieważ jako sowa pocztowa była przeszkolona do latania na długich dystansach w każdym terenie i przy każdej pogodzie.

Okrążyła wielki las, który rozciągał się na wiele mil i z jednej strony graniczył z Alpami Transylwańskimi, zauważając, że las był gęsty i w niektórych miejscach aż promieniowało ostrzegawczą aurą. Ale nie była zła, jak zauważyła Hedwiga. A przynajmniej nie było to zło nie powstrzymane, ponieważ gdzieś w sercu lasu znajdowała się zepsuta rzecz, stworzona przez Voldemorta.

Sowa leciała cicho, jej szerokie lotki muskały powietrze i ledwie je poruszały. Uwagę Hedwigi przykuł lekki ruch na wschód, na skraju, gdzie las stykał się z ziemną, należącą do Drakuli. Podleciała bliżej, by zobaczyć, co przykuło jej uwagę i ku jej przerażeniu ujrzała stało wilkołaków, niektórych w ludzkiej postaci, inne w zdeformowanej wilczej formie.

Wilkołaki wydawały się niecierpliwe, niektóre krążyły, inne rozglądały się po dolinie, gdzie ledwie widoczne były wieże zamku Drakuli. Sowa śnieżna zawisła i usłyszała, jak kilku z nich mamrocze na temat pułapki, którą chcieli zrzucić na „tego zdrajcę Snape’a i chłopca, który przeżył”.

Przerażona Hedwiga odwróciła się i poleciała z powrotem do miejsca, gdzie odpoczywali jej pan i jego mentor.

- Harry! Severus! W pobliżu lasy czają się wilkołaki. Szukają was!

Harry niemal spadł z małego głazu, na którym siedział, słysząc wieści Hedwigi.

- Do diabła, Severusie! Jak wiedzieli, gdzie nas znaleźć?

- Kto?

- Wilkołaki. Hedwiga mówi, że widziała ich stado w pobliżu lasu i czekają na nas.

Severus poczuł ucisk w żołądku ze strachu. Zmienił się w Warriora, żeby w każdej chwili być gotów do lotu.

- Ilu ich tam było, Hedwigo? Kto im przewodzi?

Sowa śnieżna powiedziała mu to, co podsłuchała.

- Ich przywódca wydawał się być wysokim, chudym mężczyzną z siwizną i brodą oraz szpiczastymi zębami. Wydawało się, że wszyscy się go boją. Ale nie dosłyszałam jego imienia.

Warrior syknął ze złością.

- W porządku. Wiem, kto ro. Fenrir Greyback. To jego wataha. Lucjusz musiał się domyślić, że jestem szpiegiem i wysłał za mną Greybacka.

Harry przemienił się, po czym zapytał:

- Ale jak się dowiedzieli, gdzie przyjść? Mamy tylko jedną kopię notatnika, która daje nam wskazówki dotyczące zakazanych przedmiotów.

- Sądzę, że to kwestia szczęśliwego trafu. Choć Lucjusz wiedział o przedmiotach, rozmawialiśmy o nich kiedy, kiedy byłem gościem w jego domu, tuż po pierwszej śmierci Voldemorta. Jednym ze wspomnianych miejsc było właśnie to tutaj, gdy teraz o tym pomyślę. Mroczny lubił te części świata, gdzie kwitła Czarna Magia, a wampiry wciąż pobudzają wyobraźnię. – Warrior nastroszył pióra. – Ma tutaj bazę, tuż za lasem. Hedwigo, gdzie oni byli?

- Niedaleko wschodniej granicy lasu, po prawej stronie. Wyglądali na bardzo zniecierpliwionych.

- Możemy ich obejść? – zapytał Freedom.

- Tak. Ponieważ mamy skrzydła, pisklaku – zachichotała sowa. – Nie wiedzą, z czym mają do czynienia.

- Biedaczyska – wykrzyknął bezczelnie Freedom.

- Nie bądź zbyt pewny siebie, pisklaku. To, że nie potrafią latać nie znaczy, że nie są niebezpieczni. Jeśli mają kusze albo inną broń myśliwską, mogą nas zestrzelić – ostrzegł Warrior.

- Nie jeśli mają kiepski cel.

Nim Warrior mógł cokolwiek więcej powiedzieć o lekkomyślnej postawie myszołowa, przerwała Hedwiga:

- Dajcie spokój. Jest niemal noc i chociaż ja mogę bezpiecznie latać po ciemku, wy dwaj nie radzicie sobie nawet w połowie tak dobrze. Wilkołaki również uważają noc za swój czas.

Nieco skarcony przez nieodpartą logikę sowy, Freedom i Warrior wzbili się w powietrze, lecąc dobre trzydzieści stóp nad ziemią. Podążali za sową, która leciała z powrotem do lasu, zrobiła kółko i ujrzeli watahę wilków, dwunastu silnych, nie licząc Greybacka, chodzących w kółko i warczących jak psy gończe. Ale żaden z nich nie mógł się ruszyć bez rozkazu swojego alfy.

Freedom poczuł nagłą potrzebę przelotu obok, ale opanował się. Teraz nie był czas na głupie popisy. Ostrożnie leciał za Hedwigą, która wymykała się na drugą stronę lasu. Potem zaczęli szybko zniżać lot.

Wkrótce Freedom znalazł się wśród drzew, znanych mu jak na przykład dęby, klony, jesiony i trochę buków i leszczyny. Inne były dla niego nowe, ale wszystkie promieniowały dziwną aurą. Nie były przerażające, ale raczej denerwujące. Freedom czuł się obserwowany, ale za każdym razem, gdy robił kółko i patrzył za i pod siebie, nic tam nie było. Ten las miał wiele wieków, stał przez ponad tysiące lat, nawet zanim Drakula stał się legendą, a kilka drzew oplotło się, walcząc o słońce.

Warrior zobaczył wiele splecionych jesionów, głogu i wierzb, jak również wyprostowany dąb i dostojną jarzębinę. Na gałęziach siedziały małe ptaki, ale rozproszyły się, gdy zbliżyły się trzy drapieżniki. Było niesamowicie cicho, jeśli nie liczyć szumu pobliskiego strumienia gdzieś na prawo. Pod baldachimem drzew ciemność zapadła znacznie szybciej niż gdziekolwiek indziej, a Freedom poczuł, jak powraca stary strach, więc przemienił się z powrotem w Harry’ego. W jakiś sposób ciemność była mniej przerażająca, gdy był chłopcem, ponieważ wtedy mógł rzucić zaklęcie Lumos i ją odpędzić, a jako jastrząb musiał ją po prostu znieść.

Warrior również zmienił kształt i po chwili Severus pochylał się, by spojrzeć z niepokojem na swojego podopiecznego.

- Wszystko w porządku? Jest tu dość ciemno.

Harry przełknął ślinę, po czym odpowiedział odważnie:

- Nic mi nie będzie, póki będę miał trochę światła i będę obok ciebie. Mogę rzucić zaklęcie oświetlające?

- Tak. Ale uważaj, żeby nie było zbyt jasne. Nie chcemy zwracać na siebie uwagi – ostrzegł Severus.

- Lumos! – Koniec różdżki Harry’ego pojaśniał. Niemal natychmiast poczuł, jak lodowate palce paniki znikają. – Tak lepiej. Uch, Sev? Skąd będziemy wiedzieć, gdzie to szukać? To miejsce jest wielkie, jak mamy tu znaleźć coś, co ukrył Voldemort?

- W notatniku było napisane, że ukrył go w miejscu, gdzie drzewa same mówią. Podążając tym tropem, mamy szansę to znaleźć.

- Mam taką nadzieję. Chcę tylko zniszczyć to cholerstwo, a potem wynieść się stąd i wrócić do domu – powiedział mu Harry. – Cholerny Voldemort! Dlaczego musiał ukryć tą głupią rzecz w takim miejscu?

- Ponieważ to jedno z ostatnich miejsc, gdzie byś to mógł znaleźć. Voldemort nie jest głupi, a szkoda – powiedział Severus, po czym skinął na Harry’ego. – Chodźmy tędy, w stronę strumienia. Przynajmniej będziemy mieć świeżą wodę do mycia i picia, gdy zatrzymamy się tam na noc.

Hedwiga bezszelestnie szybowała nad ich głowami i nawet bliskość drzew jej zbytnio nie przeszkadzała.

Szli przez dobre piętnaście minut, nim dotarli do strumienia, który hałaśliwie przebiegał po białych kamykach i mule rzecznym. Tutejsza gleba była bogata, miała ciemnobrązowy kolor, więc Severus przypuszczał, że wyrośnie na niej wszystko, co zostanie na niej zasadzone. Szkoda, że nie mógł zabrać do domu kilka próbek do badania. Był pewien, że profesor Sprout by je pokochała. Dno lasu porośnięte było gęsto żywopłotami, pnączami i krzakami morwy.

Małe zwierzęta biegały tam i z powrotem w zaroślach, uciekając się przed zbliżającą się parą dużych, groźnych ludzi. Hedwiga zanurkowała i złapała pechową mysz na kolację, po czym podleciała na pobliskie drzewo z widokiem na strumień, by ją zjeść.

Harry ukląkł nad strumieniem, zanurzył palce w wodzie i ochlapał lekko kark oraz popękaną od wiatru twarz. Następnie wziął nieco wody w ręce i napił się. Severus przyglądał się rzadkiemu gatunkowi rośliny zwanej czerwony mech agatowy, rosnącemu na drzewie, zafascynowany tym, że tu rósł, gdy nagle rozległ się w ciszy cichy dźwięk i głos, który brzmiał na zaciekawionego i niebezpiecznego.

- Intruzi! Co robicie w Mrocznym Lesie bez pozwolenia?

Z gęstych zarośli naprzeciw strumienia wyłonił się średniej wielkości chłopiec w brązowej skórze z roztrzepanymi ciemnymi włosami związanymi z tyłu. Spiorunował czarodziejów wzrokiem za wtargnięcie do jego domu swoimi bursztynowymi, podejrzliwymi oczami. Wyglądał na jakieś siedemnaście lat, może trochę młodszy, jego twarzy miała ostre rysy i szpiczastą, elfią brodę, był opalony i szczupły. Wokół jego ramienia było coś wyglądającego jak uprząż i Harry był w stanie zobaczyć niepowtarzalny zielony kolor lotki wystający ponad jego lewym ramieniem. Chłopak oparł się o nienaprężony kij tworzący łuk i skrzywił się w bardzo nieprzyjazny sposób.

Harry odezwał się pierwszy.

- Kim jesteś? Skąd się wziąłeś?

- Ja będę zadawał pytania… jeśli nie masz nic przeciwko. To jest mój dom. Osoby z zewnątrz nie mają tu wstępu. A teraz macie mi powiedzieć, dlaczego tu jesteście i jeśli uznam powód za dobry, mogę pozwolić wam zostać – powiedział wyniośle dziwny chłopiec.

- Pozwolić nam? – Severus uniósł brew. W jego dłoń wsunęła się różdżka i spiorunował wzrokiem nowo przybyłego. – Wyglądasz, jakby mógł cię zdmuchnąć mocniejszy wiatr, chłopcze.

Urażony chłopak wyprostował się, a jego bursztynowe oczy zabłysły.

- To pokazuje, jak wiele wiesz, Jastrzębi Człowieku! Obserwowaliśmy was, od kiedy pierwszy raz wtargnęliście na nasze terytorium. I nawet nas nie zauważyłeś.

- Was?

- Mnie i mojej watahy. Nazywam się Darkmoon i jestem alfą mojego stada.

Harry zesztywniał.

- Jesteś wilkołakiem?

Darkmoon splunął na ziemię z obrzydzeniem. Jakby na niewypowiedziany sygnał, z lasu wyszło więcej nastolatków, wszyscy ubrani w lekkie maślane skóry w odcieniach brązu i zieleni, czwórka z nich miała naciągnięte na cięciwie łuku strzały, a jedna szczupła dziewczyna trzymała sztylet. Obok nich przycupnęło kilka ogromnych wilków o srebrno-brązowej sierści ze śladami czerwieni, które warczały ostrzegawczo.

- Pff! Nie przyjęliby nas, nawet mimo tego, że jesteśmy w połowie tacy jak oni, dranie! Nie jestem wilkołakiem, głupi czarodzieju. Jestem wilczakiem****.

- Wilczakiem? – powtórzył Severus, nie znając tego terminu. – Nigdy nie słyszałem o waszym… gatunku.

- Ponieważ ty i tobie podobni chcieli, żeby o nas zapomniano – warknął z oburzeniem Darkmoon. – Jesteśmy poza zasięgiem uwagi lub szacunku czarodziei takich, jak ty! – warknął ponownie chłopak i splunął do strumienia.

- Ale kim jesteście? – dopytywał Harry.

- Jesteśmy półwilkołakami, dziećmi wilkołaka i czarownicy lub kobiety. I nie lubimy intruzów, jak powiedziałem. Las należy do nas, jeśli już należy do kogokolwiek – warknął Drakmoon. – Dlaczego tu jesteście? Lepiej żebyście mieli cholernie dobry powód, by wejść do Mrocznego Lasu!

Siedem albo osiem strzał nagle został w nich wycelowanych, ogromne wilki przykucnęły, rozdziawiły szczęki, gotowe do skoku na Harry’ego i Severusa, którzy zamarli.

- Posłuchaj – zaczął cicho Harry. – Nie chcemy żadnych kłopotów…

- Za późno na to, Jastrzębi Chłopcze – zaśmiał się z napięciem wilczak. – A teraz mów! Czy mam was po prostu zabić i skończyć z tym?

 

 

*rozmowa między Severusem i staruszkiem:

- Ten pana syn to typowy chłopiec, niecierpliwy i zawsze głodny. Rozumie pan?

- Tak, proszę pana. Jest dokładnie taki i więcej. Dobrego dnia.

** Moscato d’Asti – włoskie białe słodkie wino

*** pino grigio – również białe wino

**** wilczak – org. „Wolfen” – wybrałam takie tłumaczenie, bo wszędzie znalazłam przetłumaczone jako wilkołak, a chłopak zaznacza, że nim nie jest ;)

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, jak Harry ucieszył się na słowa Severusa "moje dziecko" tak wspaniale się czuje że w końcu ktoś go chce, a w tym lesie inne wilczki, Harry czuł że jest obserwowany...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń