Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 26 grudnia 2020

PDJ - Rozdział 11 – Dzieci Sylvanoru

Widok tych wszystkich wcelowanych w niego strzał sprawił, że usta Harry’ego wyschły ze strachu. Ale wiedział, że lepiej nie okazywać strachu przed drapieżnikiem. Okazywanie jakiejkolwiek słabości mogło sprawić, że wilczak zaatakuje. Więc wyprostował się dumnie i powiedział spokojnie.

- W porządku, ale moglibyście opuścić łuki? Nie jesteśmy waszym wrogiem i lepiej mówię bez strzały wycelowanej w moje gardło.

Część niego była zdumiona tym, jak bardzo był odważny, ale odwaga opłaciła się, ponieważ Darkmoon wykrzywił wargi, zwrócił się do swoich towarzyszy i zawołał:

- Silva, IndigoEyes, Winterknight, wycofać się. Eris, obserwuj i jeśli sięgnął do różdżki… odgryź im ręce.

Wysoka dziewczyna o srebrzysto blond  włosach i oczach o kolorze indygo powoli opuściła łuk.

- Jak sobie życzysz, sir!

Druga dziewczyna z włosami takiego samego koloru, nieco jaśniejszymi i bursztynowymi oczami również posłuchała, choć rzuciła obojgu podejrzliwe spojrzenie.

Ostatnim który podążył za rozkazami Darkmoona był chłopiec o włosach o kolorze ciemnego kasztanu, miał zielone oczy i wyglądał na całkiem niezadowolonego.

- Nie sądzę, by to był dobry pomysł, sir. Czarodzieje są przebiegli, powinniśmy ich zwyczajnie wypatroszyć. – Utrzymał łuk wcelowany w intruzów.

Darkmoon odwrócił się i spojrzał w oczy Winterknighta.

- Vlad, rób, co mówię – powtórzył stanowczo. – Zawsze możemy ich potem zabić, jeśli zajdzie taka potrzeba. A teraz opuść łuk.

Drugi obnażył na moment zęby, po czym spuścił wzrok i wreszcie opuścił broń.

- Nie próbujcie nic śmiesznego – warknął z lekkim, angielskim akcentem.

- Nie chcemy was skrzywdzić – powiedział Severus, mówiąc kojącym, spokojnym tonem, trzymając ręce po bokach. – Jesteśmy tutaj, by znaleźć starożytny obiekt i nie zamierzamy pozostać dłużej, niż to konieczne.

Darkmoon spojrzał na nich sceptycznie.

- Och, naprawdę? A jaki to obiekt? Coś, co pomoże wam zapanować nad światem? Zdominować innych? Wy, czarodzieje, jesteście tacy sami. Myślicie, że jesteśmy głupi, ale przejrzałem was. Kto was tu wysłał?

- Przepowiednia – odpowiedział Harry. – Przepowiednia o polowaniu dwóch jastrzębi. Nie jesteśmy podobni do tych mrocznych czarodziei, którzy tu wcześniej przybyli. Jesteśmy ich wrogami. Czarodziej, który wcześniej tu przybył, powiedział wam, jak się nazywa?

Darkmoon skinął mocno głową i splunął na ziemię.

- Ich przywódca nazywa się sam Voldemort. I cokolwiek zrobił, spowodowało to, że las usychał i umarł, gdy skończył. A przynajmniej jego część. Drzewa uschły i wyblakły, wszystko za wyjątkiem pierścienia strażniczych jesionów i dębów. Ale nawet one są skażone plugawą magią! Drzewa strażnicze kiedyś przemawiały i opowiadały nam historie, były tu od wieków i więcej, wiedziały wiele o lesie i jego stworzeniach, ale po tym, co zrobił, ich głosy zostały skradzione i wyciszone, już nas nie rozpoznawały, kiedy do nich przychodziliśmy. Zamiast tego nas atakowały. A wcześniej nigdy takie nie były. Nigdy!

Oczy chłopca rozbłysły.

- Voldemort profanuje wszystko, czego dotknie – powiedział poważnie Severus. – Wiemy to aż za dobrze. Jesteśmy tutaj, by położyć kres jego szaleństwu. Ja nazywam się Severus Snape, jestem Mistrzem Eliksirów w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. A to mój uczeń i podopieczny, Harry Potter.

Darkmoon spojrzał na niego zaskoczony.

- Uczysz w Hogwarcie?

- Tak. Nauczam eliksirów.

Wilczak wydawał się być pod wrażeniem.

- Huh. Nigdy wcześniej nie spotkałem magicznego nauczyciela. Jesteś dobry?

- Powiedziałbym, że jestem kompetentnym instruktorem – stwierdził skromnie Severus.

- Nie dajcie się oszukać. Jest cholernie genialny. To jeden z najlepszych nauczycieli eliksirów, jaki kiedykolwiek uczył w szkole – oświadczył z dumą Harry. – Chociaż potrafi być cholernie surowy w swojej klasie i nie przyjmuje żadnych wymówek.

- Ach. Więc jest jak alfa. – Darkmoon przechylił głowę. – Harry Potter… Skądś znam to imię… - zamyślił się mocno, po czym pstryknął palcami. – Aha! To ciebie nazywają chłopcem, który przeżył, prawda?

Harry skinął głową.

- To ja.

- Ponieważ przeżyłeś mroczne zaklęcie, prawda? – zapytała Silva, przyglądając się Harry’emu ze zdziwieniem.

- Tak, mordercze zaklęcie. Ale nie pytaj mnie, w jaki sposób.

- Nie obchodzi mnie to, co przeżyłeś, czarodzieju! – burknął Vlad. – Nie można wam ufać. Przez was i was podobnym – czarodziejom – jesteśmy w tym miejscu. Cóż, wy i nasi cholerni wilczy przodkowie. – Skrzywił się gniewnie w kierunku Harry’ego.

- Cicho, Winterknight! – zganił go surowo jego dowódca, więc drugi ustąpił. – Wiesz, częściowo ma rację. Czarodzieje nie traktowali nas dobrze, właściwie nikt nas dobrze nie traktował, może poza naszymi matkami. Nie wszystkimi… - poprawił się cicho Darkmoon. – Dlaczego mielibyśmy wam zaufa?

- Ponieważ jesteśmy tu, by uwolnić świat od Voldemorta i jego podobnym – odpowiedział Severus.

- Jesteśmy tu, by odnaleźć magiczny przedmiot i zniszczyć go, a niszcząc go, zapobiec jego wskrzeszeniu – poinformował ich Harry, czując, że gdyby nie był całkowicie uczciwy, podpisałby na siebie wyrok śmierci.

-Wskrzeszeniu? Więc on nie żyje? – zapytał Darkmoon.

- Tak. Ostatni raz, jak go widziałem, Moldiwoldi wił się na ziemi, prawie przecięty na pół przez moje szpony. Był animagiem, kiedy chciał mógł się zmienić w helodermę arizońską. Ale razem z Sevem go zabiliśmy, zanim mógł się odmienić. Tylko że on nie pozostanie martwy. Jego zwolennicy mogą próbować sprowadzić go z powrotem, a mogą to zrobić, ponieważ Voldy zachował części swojej duszy w przedmiotach i ukrył je, żeby stać się nieśmiertelnym. Naszym celem jest odnalezienie ich i zniszczenie.

- Dlaczego mamy wam wierzyć? – zapytał podejrzliwie Vlad. – Możecie kłamać.

- Nie kłamią – wtrącił Darkmoon. – Użyj nosa, Vlad. Potrafimy wywąchać oszustwo, a oni nim nie pachną. – Znacząco pociągnął nosem. – Wszystko, co powiedział to prawda.

Winterknight pociągnął nosem, po czym zawarczał i zaszurał nogą.

- Wciąż im nie ufam. To może być pułapka.

Nagle mały, chudy, rdzawy wilk podbiegł do Darkmoona i przykucnął u jego stóp, piszcząc.

Darkmoon spojrzał w dół.

- Urchin? Co jest nie tak?

Rdzawy wilk zaszczekał w dziwny sposób i ponownie zapiszczał.

- Wilkołaki? Gdzie?

Urchin wstał i warknął, spoglądając na wschód.

- Tutaj w lesie? Więc złamali traktat – wypluł Darkmoon, w jego oczy zabłyszczały gniewem.

- Więc możemy z nimi walczyć? – zapytał Vlad, a jego oczy błysnęły.

- Ścigają nas – wyjaśnił Severus. – Czekali na nas, ale uciekliśmy z ich zasadzki. Sowa Harry’ego ostrzegła nas na czas.

- Wy ich tu sprowadziliście, czarodzieje? – warknęła IndigoEyes.

- Nie celowo – bronił się Harry. – Nie sądziliśmy, że wiedzą, gdzie jesteśmy.

Silva prychnęła.

- Są wilkołakami, mogą was wytropić po zapachu. Mogą być szalonymi i okrutnymi krwiożercami, ale nie są głupi. Chcielibyśmy, by tak było.

Darkmoon kontynuował przesłuchanie wilka nazywającego się Urchin.

- Ilu? Jak daleko są?

Urchin warknął ponownie, odpowiadając wilczym głosem.

- Tylko czterech? Jakieś dwieście jardów na wschód? Mają o sobie wysokie mniemanie.

- Sir, mamy pozwolenie na atak? – zawołał Vlad.

- Tak. Podążajcie za Urchinem. IndigoEyes, Stormstrike, Eris, idźcie z nim. Nauczcie ich, co oznacza wchodzić w drogę wilczakom – nakazał Darkmoon. – Odprowadzę naszych gości do Sylvanoru, a potem do was dołączę.

- Do Sylvanoru? – zawołał Winterknight z konsternacją. – Przyprowadzisz czarodziejów do naszych domów? Ale, sir, to…

- Mój przywilej jako waszego alfy – przerwał mu Darkmoon. – To nie podlega dyskusji. Idźcie!

Vlad Winterknight odrzucił głowę do tyłu i zawył, a dźwięk był niesamowicie muzykalny i piękny, jak również przerażający. Potem przemienił się i na jego miejscu stanął duży, brązowy wilk z jedną białą stopą i jasnobeżowym kołnierzem. Urchin wstał i przeszedł przed niego, spuścił głowę i zaskomlał.

IndigoEyes również przyjęła swój wilczy kształt, była niewielkim srebrnym wilkiem z czarnymi końcówkami uszu i ogonem, a następny był większy i ciemniejszy srebrnoszary samiec wilka, który przykucnął obok.

Duży samiec wydał z siebie krótki, ostrzegawczy warkot, spoglądając na dwóch czarodziejów, podczas gdy Eris również zmieniła się w ciemnorudą samiczkę z czarnymi końcówkami sierści.

Wszyscy zawyli triumfalnie, po czym podążyli do Urchin w drzewa i po kilku chwilach już ich nie było.

Darkmoon odwrócił się do Harry’ego i Severusa.

- Będziecie pierwszymi gośćmi, których kiedykolwiek zabraliśmy do Sylvanoru, ale mimo tego, nie możecie zobaczyć drogi do naszej wioski. Tylko wilczak może wiedzieć, jak dotrzeć do Sylvanoru. – Uniósł brodą.

Powietrze zafalowało i stojący obok Silvy wielki wilk o mroźnym kolorze zmienił się w wysokiego, chudego młodzieńca z biało-blond włosami związanymi w kitkę i zielonymi oczami. Przyłożył dłonie do ust i syknął.

Albo przynajmniej tak to brzmiało. Nagle coś błyszczącego przecięło powietrze i wbiło się w szyję Severusa.

Mistrz Eliksirów uniósł dłoń, by otrzeć szyję, po czym powoli osunął się na ziemię.

Harry krzyknął.

- Severus! Co mu zrobiłeś, ty…?

Nie dokończył zdania. Poczuł ukłucie w dłoń, spojrzał na nią i zobaczył wbitą w nią małą, srebrną strzałkę. Spojrzał na Darkmoona oczami pełnymi zdziwienia i oskarżenia. Dlaczego?

- To zabezpieczenie – powiedział przywódca wilczaków. – Nie martw się, nie umrzesz. To sok nasenny. Prześpisz się i obudzisz w Sylvanorze.

Przeskoczył przez strumień, a ostatnim, co Harry zobaczył, nim zemdlał, były miękkie, skórzane buty Darkmoona.

Wolfen złapał młodego czarodzieja, nim jego głowa uderzyła o ziemię i z łatwością przerzucił go przez ramię.

- Dzięki, Fenris. Bierz Mistrza Eliksirów. Dalej, ruszamy! Im szybciej wrócimy do domu, tym szybciej będziemy mogli iść pomóc Vladowi z durnymi wilkołakami.

Duży, blondwłosy wilczak skinął głową i podszedł do leżącego bezwładnie Severusa, podniósł go z taką łatwością, jakby było to dziecko, przerzucając go przez ramię. Wcisnął dmuchawkę za pasek i zaczął biec między drzewami w kierunku przeciwnym, który obrał Vlad.

Darkmoon i Silva podążyli za nim.

Dwie godziny później:

Severus zmrużył oczy, krzywiąc się na jasne światło, które uderzyło w jego oczy. Ale zdołał je otworzyć chwilę później, powoli unosząc powieki, pozwalając, by jego oczy przyzwyczaiły się do światła. Zamrugał mocno, po czym spojrzał w skośny, drewniany sufit, na którym wisiała mała latarnia. Lekko odwrócił głowę i zobaczył z ulgą, że Harry leży obok niego na pryczy z wiklinową ramą. Spojrzał w dół i dostrzegł, że leży na czymś podobnym. Wokół niego owinięty został szary, miękki koc.

Zaczął siadać, ale ciepła, smukła dłoń sięgnęła w jego stronę i pchnęła go z powrotem na pryczę, stanowczo, ale delikatnie. Uniósł głowę i zobaczył młodą kobietę, która przytrzymywała go bez wysiłku, wyglądającą na starszą od Harry’ego, z lśniącymi, platynowymi włosami i skośnymi, bursztynowymi oczami, srebrne kwiaty zwisały z jej uszu.

- Proszę, nie próbuj jeszcze siadać – powiedziała młoda kobieta, a jej głos był przyjemnie miękki i kojący. – Czasami sok nasenny w rzutkach może sprawić, że poczujesz się trochę oszołomiony i zdezorientowany. Więc po prostu poleż spokojnie jeszcze trochę. To minie za jakieś pięć minut. Nazywam się Meadowsweet, jestem mieszkającym w Sylvanorze medykiem i historykiem, że tak powiem.

- Miło cię poznać, Meadowsweet. Jestem Severus Snape.

- Wiem. Darkmoon powiedział mi, jak się nazywasz, gdy cię do mnie przyprowadził. – Uśmiechnęła się do niego. – Witaj w Sylvanorze. Jesteście pierwszymi obcymi, jakich kiedykolwiek tu mieliśmy.

Severus skinął głową.

- To zrozumiałem od członków twojej… sfory, gdy tak zareagowali na mnie i Harry’ego, mojego przybranego syna. Macie dziwny sposób traktowania gości, skoro ich pozbawiacie przytomności. – Spojrzał niespokojnie na Harry’ego, który wciąż spał.

- Wkrótce się obudzi. Przepraszam za to, ale mamy wielu wrogów i Darkmoon był po prostu ostrożny i nas chronił. Jest dobrym przywódcą. Powiedział mi, żeby wam ufać, że jesteście wrogami mrocznych czarodziei – zapewniła go Meadowsweet, zdejmując rękę z jego ramienia i prostując się. Miała na sobie lekką, kremową bluzkę z falbanami i kolorową spódnicę z wielu warstw – niebieskiej, srebrnej, fioletowej, różowej i zielonej. Jej stopy okrywały proste, czarne buty, a wokół talii miała owiniętą długą, czerwoną wstęgę z wieloma woreczkami.

Ze stroju wyglądała jak cygańskie dziecko, pomyślał Severus, choć żadna Cyganka nie mogła mieć włosów koloru przędzy księżycowego światła.

- To prawda. Jesteśmy tu, żeby go zniszczyć, a przynajmniej jego część. Nazywacie to miejsce Sylvanor? Z łaciny „sylvanus” oznacza „drewno albo las”?

Meadowsweet skinęła głową.

- Tak. Darkmoon to wymyślił i uznał za dobrą nazwę dla naszego domu, ponieważ mieszkamy w lesie, a nasza wioska jest w koronach drzew.

Severus zagapił się na nią. Z pewnością nie usłyszałem poprawnie. Powiedziała, że ten dom jest na drzewie! Zaczął siadać, jednak dziewczyna położyła go z powrotem

- Nie kręci mi się w głowie i chciałbym usiąść, by zobaczyć na własne oczy, co oznacza w koronach drzew.

- Siądź za szybko, a będzie ci się kręcić – powiedziała spokojnie Meadowsweet. – Zaufaj mi. Mówię tylko prawdę, Severusie. Darkmoon zdecydował, że jesteśmy najbezpieczniejsi na drzewach, więc na nich zbudowaliśmy nasze domy. Nie martw się, są całkowicie bezpieczne i solidne, są częścią pnia drzewa i połączone szeregiem przejść wspieranych długimi gałęziami i linami.

- Częścią pnia drzewa?

- Tak. Arborsong, nasz architekt drzew, tak je ukształtował. Namawiał i śpiewał do wielkich dębów, a teraz możemy wszyscy mieszkać bezpiecznie, w cieple, w suchym miejscu, nie martwić się o powodzie, szarżujące na nas jednorożce, wilkołaki albo wampiry. Masz dziwny wyraz twarzy, Severusie. Nie boisz się wysokości, prawda?

- Nie. Byłem po prostu zaskoczony, że jesteśmy na drzewie. Jestem przyzwyczajony do przebywania na ziemi – stwierdził Mistrz Eliksirów, wysokość go nie przerażała, ale bycie na łasce nieznajomych sprawiało, że czuł się bardzo nieswojo, nieważne, że dziewczyna wyglądała tak niewinnie, jak jednodniowa owca.

Meadowsweet roześmiała się.

- My też, póki Darkmoon nie pokazał nam, jakie bezpieczne jest życie ponad poszyciem lasu. Moon jest bardzo sprytny. Nauczył się wielu umiejętności przetrwania od swojej mamy. Ale opowie ci to później, gdy wróci z wypędzania tych piekielnych wilkołaków. – Twarz dziewczyny stwardniała nagle, a jej oczy zabłysły dziwnym, dzikim blaskiem.

- Nie lubisz za bardzo wilkołaków, prawda?

Meadowsweet potrząsnęła gwałtownie głową.

- Nie. Nienawidzimy ich. Mogli nas spłodzić, ale przez nich nie mamy życia ani statusu, nie mamy nic. Tobie podobni nazywają nas „półludźmi” i mówią, że nie nadajemy się do przebywania ze zwykłymi ludźmi, a wszystkie wilkołaki chcą, żebyśmy się podporządkowali im i stali się ich niewolnikami. To właśnie dlatego powstały wilczaki, według Greybacka i jemu podobnym – żeby być sługami. Ha! Nie będę służyć nikomu poza sobą! – Odrzuciła do tyłu swoje dzikie włosy. – Co kilka miesięcy przychodzi tu ze swoim stadem i za każdym razem próbuje złapać kogoś z nas, przekonać nas do dołączenia do niego albo nawet polować na nas, by na zabić, gdy odmówimy. Nienawidzę go! Wszyscy go nienawidzimy.

- Ilu was tu jest?

- Teraz dziesięciu. Kiedyś było nas dwunastu – odpowiedziała Meadowsweet. – Ale Araya i Flicker zostali zabici… - Uniosła dłoń, by otrzeć oczy, które rozbłysły łzami.

- Niedawno?

- Pół roku temu jeden z szalonych wampirów Drakuli przybył tu, Flicker polował samotnie, nie zobaczył cholernego krwiopijcy, aż nie było za późno. Nawet my nie możemy przeżyć, gdy wampir nas całkowicie opróżni. Araya umarła rok temu, zabił ją mroczny czarodziej, jeden z tych, którzy pracują dla obrzydliwego nekromanty nazywającego się Czarnym Panem.

- Co stało się z tym czarodziejem?

- Jest martwy. Nikt nie krzywdzi wilczaka, by mu to uszło na sucho – powiedziała mała uzdrowicielka z wściekłym błyskiem w oczach.

W tym momencie Harry zaczął się poruszać i Meadowsweet podeszła, by przestrzec go, by również nie siadał. Harry jęknął i otworzył oczy.

- O Merlinie! Chyba śnię. Bo patrzy na mnie naprawdę gorąca dziewczyna – wymamrotał głośno, nie zdając sobie z tego sprawy, póki Meadowsweet nie wybuchła śmiechem.

- Uważasz, że jestem gorąca? Naprawdę? Wow! – zachichotała.

Harry zaczerwienił się, gdy zdał sobie sprawę, że nie była marzeniem sennym, ale prawdziwą dziewczyną.

- Uch… - odwrócił wzrok, dostrzegając Severusa na drugiej pryczy, który obserwował go z równą dozą rozbawienia i troski. Zakrył twarz rękami i jęknął. – Awww… niech ktoś mnie proszę przeklnie. Jestem takim idiotą.

- Dlaczego? – zapytała figlarnie Meadowsweet. – Myślę, że jesteś całkiem uroczy.

Harry wyjrzał zza swoich dłoni.

- Naprawdę? Nawet kiedy mówię całkowicie głupie rzeczy?

Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.

- Nie głupie, ale prawdziwe. Nazywam się Meadowsweet. – Wyciągnęła rękę.

Harry przyjął ją, wciąż ognistoczerwony i marzący o tym, by mógł wtopić się w podłogę. Dlaczego przy każdej dziewczynie oprócz Hermiony stawał się błaznem?

- Jestem Harry. Miło cię poznać Meadowsweet. To interesujące imię. Twoja mama była Mistrzynią Eliksirów, czy coś?

- Nie do końca. Była uzdrowicielką. A moje imię nie zawsze brzmiało Meadowesweet, tak samo jak Darkmoona.

- Co masz na myśli?

- Cóż, zmieniamy nasze imienia po przybyciu tutaj i rozumiemy, że jesteśmy tu wyrzutkami, porzuconymi w Mrocznym Lesie. Darkmoon powiedział, że potrzebujemy nowych imion, silnych imion, żeby pokazać, że się nie boimy. Ale wybrałam Meadowsweet, ponieważ jestem uzdrowicielką.

- Podoba mi się. Ale… jakie jest twoje inne imię? – zapytał z ciekawością Harry.

- Moja mama nazwała mnie Sasha Atwater – odpowiedziała samica wilczarza. – Ale nikt mnie tak nie nazwa, czasami za wyjątkiem Darkmoona. Znał mnie, nim tu przybyliśmy, jest moim kuzynem.

Spojrzała na Severusa, który podparł się na łokciu i powiedziała tonem, który przypomniał obojgu panią Pomfrey:

- Jeśli nie czujesz zawrotów głowy albo nudności, Mistrzu Eliksirów, możesz usiąść, a nawet trochę pochodzić. Jednak możesz czuć się trochę słabo, czasami sok nasenny działa tak na ludzi.

Severus ostrożnie usiadł, z ulgą odkrywając, że w ogóle nie poczuł mdłości albo zawrotów głowy. Podniósł się ostrożnie na nogi i wstał, rozglądając się z zainteresowaniem po kwaterach uzdrowicielki.

Ściany od północy i południa były zakrzywione w pewien rodzaj elipsy i miały w sobie dwa okrągłe okna. Pozostałe dwie ściany na zachodzie i wchodzie były nieco pochylone, dach był szpiczasty, ale nie ostry. Była jeszcze jedna przegroda i drzwi prowadzące dalej na zachód. Pokój był zbudowany z pięknego, złocistego dębu, jak miód wylany z dzbana, a kiedy Severus podszedł i dotknął ściany, promieniowała ona delikatnym ciepłem i była ona gładka jak jedwab.

Nawet podłoga była gładka i pokryta gładkim, szmacianym dywanikiem. Stół i krzesła były ułożone w rogu, naprzeciwko drzwi. Obok znajdowała się długa, niska półka z kilkoma talerzami, miskami, filiżankami i sztućcami. Naprzeciwko niej, na przeciwległej ścianie znajdowała się duża półka z wieloma rodzajami słoików i zlewek, wypełnionych składnikami do mikstur. Pęczki suszonych ziół zwisały z haczyków na suficie i nad dużym kotłem. Obok szafki na eliksiry stały jeszcze trzy kociołki o różnych rozmiarach. Przed szafką stał mały stolik i stołek, na którym ustawiono ostre noże oraz moździerz i tłuczek. Severus zauważył, że przedmioty były wyraźnie dużo używane, ale były dobrze pielęgnowane i dbano o nie. Obok szafki na eliksiry  była szafka na książki z tekstami o miksturach i uzdrawianiu, zniszczona kopia „Historii Hogwartu” oraz jakieś mugolskie książki, takie jak „Poradnik przetrwania US Marine”, „Poradnik – Trening i wskazówki przetrwania w dziczy”, „Biały kieł” i „Zew krwi” Jacka Londona oraz książka „Sztuka łucznictwa oraz tworzenia łuków”.

- „Poradnik przetrwania US Marine”? Gdzie, do licha, to zdobyłaś? – wymamrotał zdumiony Mistrz Eliksirów.

- Och, to nie moje, to Darkmoona. Należał do jego matki, była pilotem piechoty morskiej Stanów Zjednoczonych. Poprosił mnie o trzymanie kilku jego książek na mojej półce, tylko tyle mu po niej zostało – powiedziała smutno Meadowsweet. Wskazała na drzwi na zachód. – Jeśli potrzebujecie skorzystać z łazienki, jest tam, pierwsze drzwi po prawej. Drugie drzwi to moje kwatery sypialne. W tym pokoju warzę swoje eliksiry i leczę pacjentów.

Severus uniósł brew.

- Nie sądziłbym, że masz duże doświadczenie, biorąc pod uwagę, że wilczaki prawdopodobnie szybko się leczą.

- Tak, to prawda, ale zostajemy też ranni w walkach z wampirami, wilkołakami i mrocznymi czarodziejami, którzy próbują wejść do lasu. Dlatego mam tutaj w pełni wyposażone laboratorium lecznicze. Moja mama zawsze mówiła, żeby być przygotowanym, więc staram się to robić.

- Czy wszyscy jesteście… jak sieroty? – zapytał cicho Harry, również siadając na swojej pryczy.

Sekundę później drzwi się otworzyły i wszedł Darkmoon. Jego skórzane legginsy wyglądały na dość brudne, jakby tarzał się w brudzie, ale poza tym nie był ranny.

- Hej, Meadosweet. Tym razem nieźle pobiliśmy te parszywe kundle. Sprawiliśmy, że uciekli z podkulonymi ogonami, a przynajmniej ci, którzy mogli wciąż chodzić. Obudzili się już? Nie sądziłem, że sok nasenny tak źle oddziałuje na czarodziei.

- Obudzili się kilka minut temu, Darkmoon. Opowiedziałam im trochę o naszym domu i jak się tu znaleźliśmy – powiedziała uzdrowicielka wilczaków, nieco nieśmiało.

Darkmoon wszedł i stanął obok swojej kuzynku, spoglądając na dwójkę gości.

- Chcecie wiedzieć, jak się tu znaleźliśmy? – zapytał krótko. – Byliśmy wyrzutkami, większość z nas. Niechciane i porzucone dzieci, ukrywano nas przed Ministerstwem. Większość z nas była wytworem napaści i tym podobnych, nasi wilczy płodziciele zaatakowali i porwali nasze ludzkie matki, czarownice lub mugolki, nie miało to dla nich znaczenia. Te, które przeżyły, urodziły nas – wilczaki, jak sami siebie nazywamy, Ministerstwo nazywa nas nieludźmi albo abominacjami, w zależności od tego, kto o nas mówi – powiedział ze złością młody alfa. – Jedynym wyjątkiem od tej reguły byłem ja. Moja mama, Bethany, wiedziała, czym był mój ojciec, służył pod nią w marynarce wojennej Stanów Zjednoczonych, w ogóle nie należał do stada Greybacka. Poślubiłby ją, chociaż był wilkołakiem, ale zginął w katastrofie lotniczej. Zmarł, zanim się urodziłem. Nazywał się Erik Harlan. Mama nazwała mnie jego imieniem i sama wychowała.

- Czy ona…? – Harry przerwał niezręcznie, nie wiedząc, jak nieprzewidywalny wilczak powita pytanie o jego przeszłość.

- Została zabita podczas akcji w Zatoce Perskiej – powiedział cicho Darkmoon. – Leciała helikopterem, próbując dostać się do swoich ludzi, którzy byli ranni i została zestrzelona. Powiedzieli, że umarła szybko. Miałem trzynaście lat i dopiero zaczynałem poznawać swoje wilcze cechy, więc zostałem wysłany do ciotki i kuzynki od strony rodziny mamy w Anglii. Lacey Atwater i jej córka, Sasha – ta oto Meadowsweet. Mama mówiła, że Lacey potrafi czarować, zawsze myślałem, że żartowała, póki nie zamieszkałem tam i nie odkryłem, że jest czarownicą.

- Powinniście zobaczyć jego twarz, gdy mama pierwszy raz rzuciła zaklęcie! – roześmiała się Meadowsweet. – Niemal się przewrócił.

- Śmiej się – prychnął Darkmoon. – Mieszkałem z Lacey i Sashą przez rok, a kiedy miałem czternaście lat, Lacey na coś zachorowała, jakąś magiczną grypę i umarła. Byliśmy nieletni, więc przyszli urzędnicy z Ministerstwa, uznali nas za nieludzi z powodu naszego pochodzenia i abominacjami, wywieźli nas to ud lasu i zostawili. Porzucili jak śmieci z całego tygodnia i nigdy się nawet nie obejrzeli. – W głosie alfy rozbrzmiała gorzka nuta, a jego oczy były twarde i bezlitosne. – Ledwie dali nam czas na spakowanie kilku rzeczy, wstrętne dranie.

- To by było zgodne z polityką Ministerstwa – powiedział szyderczo Severus. – Jeśli nie mogą albo nie chcą poradzić sobie z jakimś problemem, podejmują kroki, by zepchnąć to pod dywan albo zignorować i zachowywać się tak, jakby problem nie istniał.

- Bez żartów. W każdym razie kiedy tu przybyliśmy, Meadowsweet i ja przetrwaliśmy tylko dlatego, że polowaliśmy w wilczej postaci, póki nie znaleźliśmy innych, takich jak my – inne wilczaki, które zostały porzucone i umieszczone tutaj na mocy dekretu Ministerstwa. Niektórzy z nas, jak Urchin, nigdy nie poznali swoich mam, umarła przy jego narodzinach i żył w sierocińcu albo na ulicy, aż nie przybył jakiś cholerny czarodziej i nie zmusił go do przybycia tutaj. Mama Vlada wyrzuciła go, gdy zdała sobie sprawę, że potrafi się przemieniać i odziedziczył pewne cechy, oddając go lokalnemu magicznemu rządowi i przywieźli go tutaj. Jest Rumunem. Większość z nas nie ma już matek, a nawet gdybyśmy mieli, nie chciałyby już nas znać.

Wilczak westchnął i usiadł przy stole, wskazując dwójce czarodziei, by usiedli naprzeciw niego.

- To podłe – powiedział współczująco Harry. Wiedział, jak to jest być niechcianym. – Ale skąd Ministerstwo wiedziało, kim jesteście?

- Ponieważ wilczak zawsze ma włosy ciemnokasztanowe lub srebrno-blond oraz oczy bursztynowe, zielone albo indygo. Dodatkowo jesteśmy silniejsi niż inny i potrafimy zmieniać się w wilki. Ataki na nasze matki zostały zgłoszone i udokumentowane, nawet te na mugolki, więc Ministerstwo wiedziało, kiedy się urodziliśmy i że muszą nas mieć na oku. Gdy tylko zaczęliśmy okazywać oznaki naszej wilczej natury, przyszli po nas.

- Gdyby moja mama żyła, ukryłaby nas daleko i Ministerstwo nigdy by nas nie znalazło – powiedziała Meadowsweet. – Ale umarła i zostaliśmy sami, dwójka przestraszonych dzieciaków przeciwko dorosłym czarodziejom. Oszołomili nas, związali i zostawili tutaj – „jak resztę naszego gatunku, byśmy mogli żyć jak bestie, którymi jesteśmy”. Początkowo nienawidziliśmy tego, ale gdy spotkaliśmy innego wilczaka, zostaliśmy stadem i rodziną. Zbudowaliśmy Sylvanor i nauczyliśmy się, jak przetrwać w lesie, bronić naszego terytorium i teraz to jest nasz dom.

- Zbudowaliście to wszystko sami? – Harry był pod wrażeniem.

 Darkmoon skinął dumnie głową.

- Arborsong zrobił dla nas domy swoim darem kształtowania roślin, całkiem solidne, huh?

- Bardzo. Potraficie czarować? – zapytał Harry.

- Nie tak jak wy, różdżką – odpowiedziała Meadowsweet. – Musimy tylko skupić umysł. Większość z nas ma jakiś magiczny talent, jak moja umiejętność uzdrawiania albo kształtowanie roślin Arborsonga.

- Magia wrodzona – mruknął Severus. – Umiejętność, która obecnie wymiera wśród czarodziejów. Animagia jest wrodzoną magią.

- Moja mama wiele mnie nauczyła o przetrwaniu w lesie i tego typu spraw – wyjaśnił Darkmoon. – Była żołnierzem piechoty morskiej i potrafiła przetrwać prawie wszędzie. Nauczyła mnie wszystkiego, co wiedziała, a resztę nauczyłem się czytając książki i spędzając wakacje na obozach Lakota, gdzie uczyli nas, jak żyli Siuksi sto lat temu, polowania, łowienia ryb, życia z uprawy ziemi i tym podobnych.

- Tam nauczyłeś się robić łuk i strzały? – zapytał Severus.

- Tak. I jak robić ubrania i buty ze skóry oraz całą masę innych rzeczy. Gdy byłem mały narzekałem, że tam chodzę, ale teraz się cieszę, bo nauczyłem się rzeczy, które pomogły nam tu przetrwać.

- Żadna wiedza nigdy się nie zmarnuje – zacytował Severus.

Darkmoon zgodził się. Potem wstał.

- A teraz trochę o mnie, Meadowsweet i Sylvanorze, chcę, żebyście poszli ze mną do okrągłego domu i opowiecie mi resztę swojej historii. Knight powinien wrócić z tropienia tych, którzy uciekli, jeśli się upewni, że opuścili Las.

- Mam nadzieję, że przybiłeś ich za ogony do ściany – warknęła Meadowsweet. – Złamali traktat, stawiając stopę w Lesie.

- Nie zrobią tego więcej – oświadczył gniewnie przywódca wilczaków. – Nikt dwa razy z nami nie zadziera. Nawet wampiry Drakuli nie są tak głupie.

- Więc nie boicie się wilkołaków? – zapytał Severus. – Niektórzy z nich to zimnokrwiści mordercy.

- Wiem. To dlatego chcemy trzymać ich z dala od Mrocznego Lasu. W Lesie jest wystarczająco dużo mrocznych stworzeń bez dodawania naszych śmierdzących płodzicieli. Lepiej żeby zostawili pewne rzeczy w tym lesie w spokoju. Jestem pewny, że jesteście tego świadomi. – Skinął na dwójkę czarodziei, by ruszyli w stronę drzwi. – Idziesz, Sasha?

- Będę za minutkę, Erik. Idźcie przede mną – zawołała uzdrowicielka.

Harry wyszedł przez drzwi i na długą platformę, która wydawała się wznosić i owijać wokół pnia gigantycznego dębu. Platforma rozciągała się aż do kolejnego wielkiego drzewa i była uwiązana z obu stron szeregiem mocnych, plecionych lin, które krzyżowały się, tworząc rodzaj ściany wystarczająco wysokiej, by ktoś nie spadł ze ścieżki. Harry widział więcej przejść przecinających kilka innych ogromnych drzew, a w oddali widać było inne domy, wszystkie z miłością otoczone dębami, z których wyrosły. Każdy dom miał zwisający baldachim z bujnej zieleni, każdy miał inny kształt. Niektóre były okrągłe, inne kwadratowe, a inne prostokątne. Wszystkie były wyjątkowe, stanowiły mieszankę natury i sztuki, funkcjonalne i piękne, a żaden z czarodziejów nigdy nie widział czegoś podobnego.

W tym momencie ciszę przerwało długie, niski wycie, więc Darkmoon odwył.

- To Winterknight, mówi, że wrócili. – Niecierpliwie machnął dłonią w stronę ścieżki.

Harry eksperymentalnie tupnął nogą o przejście, sprawdzając je. Pozostało nieruchome, jak ziemia pod stopami.

Zrobił kilak kroków i stwierdził, że jego trampki wydawały cichy dźwięk, gdy szedł.

Darkmoon obejrzał się przez ramię i powiedział:

- No, dalej, guzdrały. Jest całkowicie bezpiecznie, stado słoni mogłoby tu przebiec. – Podskoczył, by zademonstrować, jak wytrzymałe jest przejście. – Chodźcie, możecie później popatrzyć na scenerię.

Odwrócił się i przeszedł lekko przejściem, prawie nie wydając żadnego dźwięku.

Po chwili Severus i Harry podążyli za nim, z ulgą zauważając, że nawet przy podmuchach wiatru, chodnik pozostał solidny i nie kołysał się.

- To niezwykła architektura – zauważył Severus, gdy szli. – Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Ale czy nigdy nie przyszło wam do głowy, że moglibyście żyć w lesie jako wilki?

- Oczywiście, i żyliśmy tak przez chwilę – odpowiedział Darkmoon. – Ale nie jesteśmy wilkami, profesorze. A przynajmniej nie całkowicie. Jesteśmy też ludźmi i zasługujemy na życie jak normalni ludzie. Tak bardzo, jak możemy.

- Prawda – zgodził się profesor, myśląc, jaką niesprawiedliwość Ministerstwo wyrządziło tym niewinnym dzieciom, z których wszystkie wydawały się być w wieku od szesnastu do dwudziestu lat. Po raz kolejny paranoja Konta kosztowała kogoś życie. Te dzieci mogły dorastać kochane i szczęśliwe, gdyby ich umieszczono w kochających rodzinach adopcyjnych, a nie zabrano jak stadu okrutnych przybłęd i żeby wyrzucić ich do lasu. Prawdopodobnie mieli nadzieję, że wilczak tu umrze albo powróci do swojej zwierzęcej osobowości, a w ten sposób mogliby uwolnić się od poczucia winy za pozostawienie dzieci na łaskę potworów i żywiołów.

Tylko że wilczak nie umarł, przeżyli, a co więcej stworzyli społeczność i zorganizowali sobie własne życie. Severus założył, że ci pompatyczni urzędnicy z Ministerstwa, ci prawdopodobnie tak dobrzy jak stara Umbridge, nigdy nie pomyśleli, że to może się zdarzyć. Mistrz Eliksirów musiał podziwiać ich zaradność, determinację i wilczy spryt. Wydawało się, że rozwinęli się w obliczu przeciwności losu lub przynajmniej jak najlepiej wykorzystali swoje cechy.

Odwrócił się do Harry’ego i powiedział:

- Jak się czujesz? Czymkolwiek w nas strzelili, najwyraźniej nie miało to na nas wpływu.

- Dobrze się czuję. Jestem nieco głodny, ale poza tym jest okej. Zastanawiam się, gdzie jest Hedwiga? Kiedy zatrzymaliśmy się nad strumieniem, gdzieś odleciała. Mam nadzieję, że wszystko z nią w porządku.

- Hedwiga to twarda sowa. Wie, co ma robić – uspokoił go Severus. – Znajdzie cię, więź między wami jest silna.

Harry wiedział, że lepiej nie wątpić w słowa Severusa, ponieważ Hedwiga zawsze wydawała się wiedzieć, gdzie on jest.

- Czy to dlatego, że jest moim chowańcem czy sową pocztową? – zastanawiał się głośno.

- Prawdopodobnie po trochę z obu powodów – odpowiedział Severus.

- Co myślisz o tych wilczakach, Sev? Myślisz, że pomogą nam to znaleźć?

- Mogą, gdy ich przekonamy, że nie użyjemy tego przedmiotu do złego celu. Z pewnością nie kochają Voldemorta, wilkołaków ani Ministerstwa. Nie żebym ich za to winił.

Prawie dogonili Darkmoona, zbliżając się do dużego, okrągłego domu, wrośniętego w gigantyczny, rozwidlający się stuletni czarny dąb. Podobnie jak inne domy w Sylvanorze, okrągły dom był częściowo uformowany z samego drzewa, mistycznie ukształtowany tak, że gałęzie drzewa owijały się z troskliwie wokół ściany i dachu, który był utworzony z łukowatego, liścianego baldachimu zielonych gałęzi, które zachodziły na siebie, tworząc rodzaj czapki żywej zieleni.

Harry tylko patrzył z podziwem, w miejscu tym panował spokój i harmonia, które sprawiały, że czuł się bezpieczny, chroniony, koiło jego znużenie i niepokój ducha. Spojrzał na Severusa i zobaczył, że on też był poruszony aurą promieniującą z okrągłego domu. W ścianach było kilka okien, przez które wpadało światło słoneczne i tworzyło na podłodze wzory, co zauważył Harry, gdy tylko przeszli przez drzwi, mające kształt łuku z wijącymi się wokół nich winoroślami.

Wnętrze oświetlało kilka wiszących lamp, ale głównie samo słońce zapewniało światło. Ławki wyrastające z podłogi w półkolu otaczały podwyższoną platformę oraz delikatnie świecący węgiel drzewny, który stał na trójnogu.

Reszta sfory wilczaków wylegiwała się na ławkach, ale wyprostowali się, gdy wszedł Darkmoon, a za nim Severus i Harry. Zarozumiały Vlad rzucił nowo przybyłym pogardliwe spojrzenie, po czym wrócił do obracania nożem na czubku palca.

Kilka wilczaków, w tym chudy chłopiec z płomienistymi włosami obciętymi na krótko, spojrzał na dwóch czarodziei z zainteresowaniem zabarwionym nieufnością. Nikt nic nie powiedział.

Darkmoon wkroczył na podwyższenie i skinął na Harry’ego i Severusa, żeby też podeszli. Potem alfa Sylvanoru zwrócił się do swoich towarzyszy i powiedział:

- Witajcie, moi bracia i siostry. Zwołałem to spotkanie z kilku powodów, a jednym z głównych są nasi goście, którzy stoją obok mnie. – Przerwał, by odchrząknąć.

- Goście? Ha! Raczej kłopoty! – krzyknął ze złością Vlad. – Przyprowadzili wilkołaki do lasu.

- To nie nasza wina, że za nami poszli – zaprotestował Harry.

Severus uciszył go, więc z irytacją ustąpił. Ten Winterknight naprawdę zaczynał działać mu na nerwy.

- Spokój, Vlad. Wiesz tak dobrze, jak i ja, że wilkołaki Greybacka nie potrzebują wymówki, żeby zaatakować nasz dom. Tak się złożyło, że Severus i Harry byli wygodnymi celami. Poza tym, czy nie narzekałeś w zeszłym tygodniu, że robisz się coraz grubszy i leniwy bez wilkołaków do przepędzenia?

Część wilczaków zachichotała, a Vlad skrzywił się i nie odpowiedział. Wyraźnie nie pochwalał decyzji Darkmoona.

- Ha! Sprawiliśmy, że szybko uciekali – powiedział szczupły chłopiec o platynowych włosach, które sięgały mu ramion, z wplecionymi w nie zielonymi i niebieskimi koralikami, miał na sobie kożuch z frędzlami i na koszulce wymalowaną błyskawicą. – Całą drogę do swojego mrocznego pana z ogonami między nogami!

- Nie o to chodzi, Storm – warknął Vlad, pośród chóru zwycięstwa, dochodzącego z ust pozostałych. – Żadne wilkołaki by tu nie przylazły, gdyby nie oni! – Wskazał oskarżycielsko na dwóch czarodziejów.

- Och, ucisz swoje szczekanie, Vlad! – nakazał duży wilczak, który znokautował Harry’ego i Severusa dmuchawką, nazywał się Fenris. – Narzekasz bardziej niż spróchniały szczeniak! Przynajmniej nie utknąłeś tutaj na warcie!

Darkmoon warknął ostro, nisko i groźnie, po czym podniósł rękę. Natychmiast wszystkie wilczaki znieruchomiały i spojrzeli na swojego alfę.

- Lepiej. Jak mówiłem, przyprowadziłem tu tą dwójkę  z dwóch powodów. Wiem, że niektórzy z was mają problem z czarodziejami, ale mogę wam powiedzieć, że nie kłamią, kiedy powiedzieli mi, że są tu, by zniszczyć tego drania, Voldemorta, a wszyscy wiecie, że jest to jedno z zagrożeń, które musimy zniszczyć.

- Cholerna prawda! – krzyknęła Eris.

- Jego ohydny czarodziej zamordował Arayę! – krzyknął Fenris, a jego oczy zabłyszczały z wściekłości.

- Powinniśmy byli rozerwać mu gardło, kiedy tylko mieliśmy okazję, kiedy wszyscy zebrali się na polanie – zawył Winterknight.

- Och, pewnie że powinniśmy – zadrwiła IndigoEyes. – A jak mieliśmy to zrobić, panie Genialny Wojowniku ? Kiedy rozpłynęli się w powietrzu, nim mogliśmy ich dorwać?

- Nie wszyscy, Indigo – przypomniała jej Silva. – Złapaliśmy tego, który złożył w ofierzę Arayę i posłaliśmy go do jego przodków.

- Wystarczy! – Darkmoon uniósł ręce i ucichli. – Voldemort, czy jakkolwiek siebie nazywa, musi umrzeć, wszyscy się z tym zgadzamy. Ale wilczaki nie są czarodziejami i nie jesteśmy przygotowani, by zabić potwornego czarodzieja u jego mocy. To dlatego…

- Kto tak mówi? Jeden celny rzut nożem w gardło albo strzała w oko zadziała na niego tak dobrze, jak na każdego innego czarodzieja – przechwalał się Vlad.

Sapnął, gdy Eris szturchnęła go mocno w żebra.

- Zamknij się, idioto! Pozwól alfie mówić!

- Dzięki, Eris. – Darkmoon skinął jej głową z wdzięcznością i rozpromieniła się. Zmarszczył brwi w kierunku Vlada, który zaszurał stopą i odwrócił zawstydzony wzrok. – W każdym razie, jak mówiłem, wszyscy wiemy, co Voldemort i jego sfora mrocznych czarodziei zrobili naszemu lasu ostatnim razem, gdy tu przybyli, rok temu. Nie tylko zabili Arayę do swojego krwawego rytuału, zniszczyli też nasze dęby strażnicze i popiół w Dolinie Cieni, sprawiając, że zmienili się, ich serca wypełniły się nienawiścią i zaatakowali nas, a kiedyś byliśmy dla nich braćmi i przyjaciółmi. Nawet Arborsong nie potrafił ich potem usłyszeć.

- Mroczny pan złamał coś w sercach tych drzew – powiedział ze smutkiem Arborsong. – Nie mogły już dłużej usłyszeć pieśni lasu ani zrozumieć mnie, gdy do nich mówiłem, ich głosy były związane, ich dusze uciekły albo wypełniły się ciemnością. Teraz żyją w mękach, nienawidząc bez powodu i strzegąc czegoś, co cuchnie złem. – Smukły chłopak, potrafiący formować rośliny, zadrżał, jakby było mu niedobrze.

- To jest coś, czego tutaj szukamy – powiedział Severus.

- Ty tak mówisz! – zaszydził Vlad. – Ale jak możemy wam zaufać? Możecie wziąć to coś i wykorzystać to, by nas unicestwić. Czy nie tego właśnie chcecie wy, czarodzieje – pozbyć się wszystkich półludzkich abominacji takich, jak my? Czy to nie dlatego wasze Ministerstwo nas tu umieściło – żeby nas zamknąć i żebyście wy mogli być bezpieczni?

Vlad wstał i spojrzał na Severusa, jego dłonie zacisnęły się w pięści, na twarzy pojawił się wojowniczy grymas.

Severus poświęcił chwilę na zebranie myśli, nim odpowiedział.

- Moje Ministerstwo jest rządzone przez głupców i tchórzy, którzy chowają głowy w piasek, gdy tylko pojawia się coś, co im się nie podoba lub boją się z tym zmierzyć. Potępili mnie i mojego podopiecznego, że niby jesteśmy szaleni, gdy im powiedzieliśmy, że Voldemort powrócił. Dopiero gdy walczyliśmy z nim publicznie w samym Ministerstwie, ci idioci uznali jego powrót i porażkę Voldemorta. Rozumiem wasze obrzydzenie i nieufność względem Ministerstwa Magii, macie pełne prawo ich nienawidzić za to, co wam zrobili. Ale rozważcie to, że nie reprezentuję Ministerstwa. Jestem tutaj sam z siebie, wypełniając przepowiednię, która jeśli mi się uda, zakończy się całkowitym zniszczeniem Voldemorta. Dlatego razem z Harrym jesteśmy tu, by znaleźć zagubiony kawałek zgniłej duszy Voldemorta i go zniszczyć.

- Jak chcecie zniszczyć duszę? – zapytała zdziwiona Silva.

- To trudne, ale jeśli uda nam się zniszczyć obiekt, który zamieszkuje dusza, dusza zostanie zniszczona – powiedział jej Severus. – Zniszczyliśmy już kilka elementów, a to będzie piąty.

- Piąty? – powtórzył z konsternacją Darkmoon. – Ile jest tych kawałków?

- Siedem – odpowiedział Harry.

- Dlaczego ktoś miałby chcieć podzielić swoją duszę? – zapytała Eris.

- By stać się nieśmiertelnym – powiedział jej Harry. – Voldy jest pokręconym gnojem. Nie żeby to aż tak dobrze działało, ale… może być zabity i powrócić z martwych, chyba że znajdziemy wszystkie te kawałki. Wiemy, że jeden jest tutaj, gdzieś w lesie. Tylko nie wiemy, gdzie.

Severus w zamyśleniu postukał się palcem w szczękę.

- Gdybym miał zaryzykować przypuszczenie, powiedziałbym, że obiekt może znajdować się w miejscu, o którym wspominałeś… tym, w którym śmierciożercy zebrali się w zeszłym roku, by złożyć w ofierze członkinię waszego stada. Voldemort nie oszczędziłby niczego, byle tylko zapewnić swojej duszy obronę. Zawarł nawet traktat z samym Drakulą, upewniając się, że wampiry trzymają się z dala od lasu i nie polują na śmierciożerców. – Severus przeczytał tą informację w notatniku podczas tłumaczenia go.

IndigoEyes zmarszczyła brwi z obrzydzeniem.

- Fuj! Zawieranie paktu z cholernym Drakulą brzmi jak picie szlamu ze stawu. Chociaż z drugiej strony brzmi na typa, który przyjaźniłby się z Hrabią. Ciągnie swój do swego.

- Co to śmierciożerca? – zapytał nieśmiało Urchin z tylnego rzędu ławek.

- Śmierciożerca jest czarodziejem, który przysiągł Voldemortowi i wierzy w jego nikczemną sprawę – że powinien rządzić całą Brytanią i Europą – odpowiedział Mistrz Eliksirów. – Infiltrowałem ich przez wiele lat, ale teraz skończyłem ze szpiegowaniem i otwarcie z nimi walczę. Chcielibyśmy zapytać, czy pomożecie nam znaleźć ukryty przez niego przedmiot?

- Dlaczego mielibyśmy dla was ryzykować nasze głowy? – zapytał Stormstrike.

- Nie musicie – powiedział spokojnie Severus. – Chcemy tylko przewodnika do miejsca, o którym wspominałeś, że drzewa są skorumpowane. Znajdziemy ten przedmiot i zniszczymy. A potem odejdziemy.

- Myślę, że powinniście odejść już, czarodzieju. – Vlad najeżył się. – Nie potrzebujemy waszego gatunku, mieszającego się w rzeczy, które najlepiej zostawić w spokoju.

- Nie możemy tego zrobić – wybuchnął Harry, nie będąc w stanie dłużej pozostać cicho. – Nie rozumiesz? Voldemort jest zagrożeniem dla wszystkich, nie tylko czarodziei. Jeśli go nie powstrzymamy, zniszczy wszystkich. Was też. Więc uratujecie swoje własne tylko, jeśli pomożecie nam znaleźć to, co ukrył.

Severus jęknął w duchu, słysząc szczerą mowę Harry’ego. Najwyraźniej dyplomacja nie była silną stroną chłopca. Cholera, chłopaku, mogłeś pogorszyć sytuację, mówiąc to, co powiedziałeś. Dlaczego po prostu nie siedziałeś cicho i nie pozwoliłeś mi zająć się sytuacją?

Ale ku zaskoczeniu Severusa, kilka wilczaków powoli pokiwało głowami i po pokoju rozeszły się pomruki zgody.

- Ma rację.

- Tak, dlaczego nie mielibyśmy pomóc im w poszukiwaniach tego przedmiotu?

- Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem – zacytował cicho Fenris.

- Dobrze powiedziane, Fen – pochwalił Darkmoon. – Sugeruję, żebyśmy zaoferowali Harry’emu Potterowi i Severusowi Snape’owi bezpieczne przejście przez Dolinę Cieni i pozwolili im zobaczyć, czy jest tam ukryte to, czego szukają. Jeśli mogą zniszczyć Voldemorta, wilczaki będą mogły martwić się o jednego wroga mniej. Co wy na to?

Rozległy się okrzyki aprobaty, poza jednym kwaśnym i kąśliwym zdaniem Vlada Winterknighta.

- Ja uważam, że wszyscy jesteście głupcami! – wypluł. – Niech czarodzieje sami sobie radzą, taka jak my musieliśmy. Gdybym ja był alfą…

- Nie znowu, Knight! – jęknęła Meadowsweet od progu. – Gdybyś ty był alfą, wszyscy żylibyśmy jak królowie w pałacu, prawda? – Potrząsnęła głową. – Ale nie jesteś alfą, Vlad, Darkmoon jest i dzięki za to Łowcy Henre. Ty byś chciał, żebyśmy próbowali walczyć z wampirami o terytorium.

- No i? Przynajmniej moglibyśmy wyjść gdzieś poza ten las – warknął drugi ze złością.

- Niby gdzie? – zapytała IndigoEyes. – Z powrotem do naszych kochających matek, które są albo martwe albo uważają, że jesteśmy szumowinami? Mielibyśmy żyć z krwiopijcami? Jest nam tu lepiej, gdzie nikt nas nie niepokoi. A jeśli czarodzieje mogą uczynić Mroczny Las lepszym dla nas miejscem, ja nie mam nic przeciwko.

- Indigo ma rację – powiedziała Eris. – Czarodzieje stworzyli ten bajzel, więc niech oni go posprzątają.

- Dobra, ale kto pokarze im drogę do Doliny? – zapytał Urchin.

Przez kilka chwil nikt nic nie mówił, aż odezwał sięDarkmoon.

- Ja. Reszta zostanie tutaj , by strzec granic i Sylvanoru. – Spojrzał na Severusa i powiedział: – Pod jednym warunkiem. Jeśli wam pomogę, chcę pomocy w zamian. Zgoda?

- Jeśli będzie to w mojej mocy, pomogę ci – powiedział Severus. – Pod warunkiem, że pomoc nie zaszkodzi komuś niewinnemu lub mojemu podopiecznemu.

- Nie zaszkodzi – zapewnił go Darkmoon. – Pomoc, której potrzebuję, jest dla mnie i mojej sfory. Ale przedyskutujemy to później. Póki co jestem głodny i musimy zapolować. Kto chce wytropić ze mną jelenia? – Zmienił się w swoją wilczą postać i zawył zapraszająco.

W mgnieniu oka połowa wilczaków również się przemieniła i ruszyła do swojego alfy, gryząc go delikatnie pod brodą na znak szacunku i ochoczo merdając ogonami. Darkmoon z dumą przyjął ich hołd, po czym podbiegł do drzwi i otworzył je szybkim pacnięciem klamki łapą. W ciągu kilku chwil wybiegł razem z połową stada, zbiegli po spiralnych schodach na ziemię i pobiegli dalej w las.

Harry uniósł wzrok i znalazł przy swoim łokciu Meadowsweet. Wilcza uzdrowicielka wyglądała na zamyśloną.

- Coś nie tak?

- Ja… tak… czy któryś z was wie, co tu robi sowa śnieżna? Jedna uderzyła w moje okno jakieś piętnaście minut temu i okropnie uderzyła się w głowę. Wydawało się, że ma problemy z widzeniem, chociaż nie wiem, dlaczego. Nie mówię w języku sów. Wiem, że czarodzieje wykorzystają sowy jako posłańców, czy ona należy do was?

- Hedwiga! Jest moim chowańcem! – krzyknął Harry, czując wybuchającą panikę. – Jest ranna? Gdzie ona jest? Dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?

- Jest w moim domu, dlatego się spóźniłam, leczyłam ją – zaczęła Meadowsweet, ale Harry już przemienił się w jastrzębia i leciał w kierunku drzwi.

- Och, na miłość Merlina! – krzyknął Severus, kiedy wydawało się, że jastrząb spróbuje przelecieć przez drzwi w swoim pośpiechu, by dostać się do swojego chowańca. – Nie działaj bez namysłu, Harry! – Machnął ręką, a drzwi otworzyły się na oścież, pozwalając myszołowowi przelecieć przez nie i wrócić do chatki Meadowsweet. – Przepraszam za jego… gwałtowność. Jest ze swoją sową bardzo blisko i bardzo się o nią martwi. Chociaż nie mogę go o to winić, sam tak samo zachowywałem się z moim zwierzakiem.

Ale Meadowsweet ledwie słyszała jego przeprosiny, była zbyt zafascynowana innym aspektem odejścia Harry’ego.

- Też jest zmiennokształtny? – wykrzyknęła wilcza uzdrowicielka. – Jak my, tylko zmienia się w jastrzębia?

- Nie, jest animagiem – poprawił ją Severus. – Obaj jesteśmy. Moją formą też jest jastrząb. – Potem również przemienił się i wzbił się w powietrze, jego wielkie, czarne skrzydła mocno uderzały w nie, by mógł dogonić podopiecznego.

Pod nim Meadowsweet stała się cudownym, białym wilkiem i ruszyła za dwoma jastrzębiami, pędząc szybko przejściem na cichych łapach, mając nadzieję, że jej umiejętności uzdrowicielskie wystarczyły, by wyleczyć sowę. Nienawidziła, kiedy traciła pacjenta.

 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, och może jednak Harry i Severus beda kiedyś mogli liczyć na wilczaki, widać że ich alfa jest bardzo mądry, a reakcja Harrego na informacje o Hedwidze...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń