Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 17 lipca 2021

PDJ - Rozdział 17 – Przynęta

Ostre skrzeki maldecorvae wypełniły powietrze, było to pierwsze ostrzeżenie dla trójki drapieżników, że gigantyczne wrony ponownie ich znalazły. Freedom syknął, częściowo z irytacji, częściowo ze strachu.

- Jasna cholera! Jak one znów nas znalazły? Sądziłem, że się im wymknęliśmy.

- Najwyraźniej są bardziej nieugięte, niż początkowo sądziłem – odpowiedział Warrior, znacząco stukając swoim potężnym dziobem. – I jest ich więcej. Wciąż przewyższają nas liczebnie dziesięć do jednego.

- Czy nie możemy ich prześcignąć? – zapytała Hedwiga, zwiększając prędkość.

- Po trzygodzinnym locie? Wątpię. Jestem już prawie u kresu wytrzymałości, podobnie jak Freedom – przyznał szczerze Warrior. – Najlepszym wyjściem jest znaleźć miejsce, gdzie się zaszyjemy. – Zaczął podczas lotu szukać dziury do ukrycia, starając się zignorować drwiny i skrzeki z tyłu, gdy maldecorvae wyczuły, że ich ofiara słabnie.

- Tam! Spójrz, Warrior, widzę szczelinę w ścianie – zaskrzeczał Freedom, lecąc w dół do smukłego otworu w zboczu klifu.

Nim wleciał do otworu, Hedwiga zaskrzeczała, żeby poczekał, że sprawdzi go najpierw i upewni się, że jest bezpieczny.

- Poczekajcie tutaj – nakazała, po czym wślizgnęła się do szczeliny.

Jej oczy szybko przyzwyczaiły się do półmroku i zobaczyła, że była to mała jaskinia, szeroka na około trzy stopy i wysoka na cztery, ale była sucha i niemożliwe były, by maldecorvae weszło do środka bez zadziobania przez któregoś z drapieżników. Odwróciła się z wdziękiem i zawołała:

- Wchodźcie, jastrzębie! Jest bezpiecznie. Dobra robota, Freedom.

Freedom napuszył się nieco na pochwałę śnieżnej sowy i wleciał do środka, by wylądować obok niej na smukłej szczelinie, która wisiała na prawej ścianie. Warrior wleciał moment później.

- Dobry wybór, pisklaku. Będzie nam tu wygodnie. Tylko jedno z nas musi trzymać wartę, na wypadek, gdyby któraś z tych brudnych padlin próbowała tu wejść.

- Ja wezmę pierwszą wartę – zgłosiła się Hadwiga. – Jestem mniej zmęczona niż wy, przywykłam do latania długimi godzinami jako sowa pocztowa. Wy odpoczywajcie.

- Jesteś pewna, Hedwigo?

- Bardzo, Warrior. Odpocznij. – Hedwiga podleciała w pobliże szczeliny i przysiadła na podłodze, obserwując, czy żadne maldecorvae za nimi nie leci.

Warrior usiadł ze znużeniem na skalistej półce obok Freedoma i zaczął się czyścić, zwracając szczególną uwagę na swoje skrzydła.

Freedom też był zmęczony, ale nie chciał jeszcze zasypiać. Miał kilka pytań do swojego mentora.

- Warrior, zastanawiałem się, dlaczego się po prostu nie aportowaliśmy, gdy zaczęło za nami lecieć maldecorvae? Czy nie byłoby to szybsze i bezpieczniejsze?

Warrior przerwał porządkowanie piór.

- Normalnie tak. Aportacji zwykle nie da się namierzyć. Chyba że jest się naznaczonym przez Voldemorta. Tak jak ja.

- Co masz na myśli?

- Chodzi mi o to, że kiedy Voldemort oznaczył swoich trzynastu najbardziej lojalnych zwolenników – a przynajmniej sądził, że są najbardziej lojalni – oznaczył nie tylko nasze ciała, ale też nasze podpisy aportacyjne. Teleportacja, tak jak każde zaklęcie, zawiera nić aury czarodzieja, ale zwykle znika tak szybko, że jest niemal niemożliwe do wyśledzenia. Voldemort był uzależniony od kontroli, chciał mieć oko na swoich najwierniejszych przez cały czas, więc w jakiś sposób użył Mrocznego Znaku, by oznaczyć nasze sygnatury aportacyjne i je wyróżnić. W ten sposób zawsze wyczuwał, kiedy aportowaliśmy się do niego albo deportowaliśmy. Więc teleportacja nie jest dla mnie bezpieczna, ponieważ Lucjusz i Bellatrix albo każdy inny śmierciożerca mógłby mnie wyśledzić.

- Nie da się tego zablokować?

- Nie, ponieważ żeby przeciwdziałać zaklęciu musisz najpierw wiedzieć, czym ono jest, a tylko Voldemort wie, jakiego zaklęcia użył do stworzenia Znaku i jak go zdjąć. Znak wyblakł od jego drugiej śmierci, więc mam nadzieję, że kiedy umrze na zawsze, Znak zniknie. Ale w międzyczasie, nie odważę się ujawniać naszego celu poprzez teleportację. Więc lecimy.

- Och. Cholerny, paranoiczny Voldzio. To naprawdę do bani.

- Tak. – Warrior ostrożnie oczyścił swoje drugie skrzydło.

W tym momencie usłyszeli dzikie wycie i skowyt wilkołaków Greybacka, które podążały za maldecorvae i teraz zgromadziły się poza ścisną, drapiąc i podskakując, by drapać i gryźć skałę, ale nie były w stanie dostać się wystarczająco wysoko, by dotrzeć do szczeliny.

Freedom był tak zaskoczony, że niemal spadł z pułki.

- Wilkołaki! Cholera jasna! Ja nas znalazły?

- Najprawdopodobniej podążały za maldecorvae – odpowiedziała Hedwiga, spoglądając przez szczeliną na kłębiące się poniżej wilkołaki. Wyglądało na to, że na dole czeka około pięć wygłodniałych stworzeń, w tym ich przywódca Greyback, choć wyglądał na bardzo wymęczonego.

Freedom przełknął ciężko, czując, jakby w jego wolu tkwiła kość.

- Czy… to oznacza, że Darkmoon i inne wilczaki są… martwe?

- Mam nadzieję, że to nie jest prawda – powiedział Warrior, przesuwając się do wzburzonego myszołowa, pocieszając go skubnięciem. – Ilu ich tam jest, Hedwigo?

Sowa śnieżna odpowiedziała.

- Czy jest tam ten parszywy Greyback? – zapytał Freedom.

- Jest, ale wygląda, że ledwie się trzyma – odpowiedziała Hedwiga. – Ma na sobie ogromne, w połowie zagojone rany i faworyzuje lewą rękę. To on zaatakował Darkmoona, prawda?

- Tak sądzę. Ale jeśli jest żywy… - Freedom urwał, nie kończąc zdania. Modlił się, by Darkmoon nie leżał gdzieś martwy, opłakiwany przez resztę stada. Wszystko, tylko nie to.

- Greyback jest tchórzem, synu. Skoro wychłostano mu ogon, prawdopodobnie wykorzystał pierwszą okazję, żeby uciec – pocieszył Warrior wzburzonego myszołowa. – A z tego, co widziałem, nim odlecieliśmy, Darkmoon poważnie kopał mu tyłek.

- Cicho tam! Prawie jestem w stanie zrozumieć, co mówią – zaćwierkała podekscytowana Hedwiga.

Dwa jastrzębie uciszyły się, i podeszły, by skulić się obok niej i słuchać rozmowy wilkołaków, którą byli w stanie zrozumieć, ponieważ wilki mówiły po angielsku, przybrawszy swoje ludzie formy.

- Następnym razem, gdy zobaczę tego cholernego szczeniaka, Darkmoona, wyrwę mu wnętrzności ostrym hakiem i zjem je na jego oczach, przysięgam na Matkę Nocy! – warknął Greyback, trzymając lewą rękę blisko siebie. Jego twarz była pełna zadrapań i siniaków, a jedno oko było spuchnięte. Jego koszula była rozdarta i roztargana, miał siniaki i głębokie cięcia na piersi. Żadna z ran już nie krwawiła, ale były wrażliwe, zaognione i bolały jak cholera.

- Tak, te małe szczeniaki stały się zbyt odważne – warknął inny, wysoki, smukły i wyglądał, jakby nie brał udziału w żadnej walce. – Straciliśmy przez nich siedmiu. I żadne z nas nie uciekło bez jakichkolwiek obrażeń, szefie.

- Nie żartuj, Ash – zadrwił jego przywódca. – Wiem, że wyzdrowiejemy za dzień czy dwa, ale mimo wszystko… powinniśmy być w stanie pokonać tych dopiero zaczynających chuliganów. Zamiast tego skopali nam ogony. Grrr!

Większość wilkołaków wyglądała na zawstydzonych i rozgniewanych, ale żaden nie sprzeciwił się swojemu przywódcy. Wilczak odziedziczył najlepsze cechy swoich rodziców, byli niezwykle twardymi przeciwnikami, szybszymi, silniejszymi i inteligentniejszymi od swoich wilkołaczych ojców.

- Mieliśmy szczęście, że uciekliśmy, kiedy pojawiły się maldecorvae – powiedział mniejszy wilkołak, miał długie blond włosy związane w kitkę, a prawą rękę zabandażowaną.

- Ta, szczęście – warknął Greyback, wściekły, że wilczak ledwie o połowę młodszy, zdołał go pokonać. – Drakula mógł przyjść sam, ale nie, ma ważniejsze sprawy do załatwienia niż złapanie kilku zdradzieckich czarodziejów. Wysłał maldecorvae tylko po to, by uhonorować traktat z Voldemortem. Zdradziecki wampir! – Wilkołak splunął na ziemię. – Ale jego zwierzaki okazały się przydatne. Przynajmniej znaleźliśmy bachora Potterów, jego sowę i Mistrza Eliksirów.

- Animadzy – jęknął mały mężczyzna z dużą blizną na twarzy. – Nigdy nie słyszałem, by Snape był animagiem.

- Musi być, skoro jest z Potterem. A pan Lucjusz powiedział, że dwa jastrzębie, myszołów i gołębiarz, zaatakowały i zabiły Czarnego Pana. To musi być Snape. Tylko to ma sens.

- Tak. Ale jak ich dorwiemy, Lordzie Greyback?

- Poczekamy, aż sami do nas wylezą, idioto! – Greyback wykrzywił wargi i pstryknął go w ucho. – Skup się! Nie mogą wyjść bez przechodzenia obok nas, chociaż pamiętaj, że nie można trwale zranić ani Snape’a, ani Pottera. Lucjusz chce ich dla siebie.

- A co z sową?

- Rozerwij na strzępy. Sowa to smaczny posiłek.

Freedom był tak zniesmaczony postawą wilkołaków, że mógłby zwymiotować. Rozmawiali o jego towarzyszce jakby była pieczonym kurczakiem. To sprawiło, że było mu zarówno niedobrze, jak i zrobił się wściekły.

- Co za nieszczęsne sukinsyny! To całkowicie obrzydliwe!

- Język, młodziku! – skarcił go Warrior. – Może być całkowicie odrażający i zasługuje na wielokrotnego Cruciatusa, ale to nie znaczy, że musisz przeklinać jak szewc.

- Tak jest. Przepraszam – powiedział szybko Freedom, nie chcąc powtarzać płukania ust mydłem, jak w poprzednim semestrze za przeklinanie przy Severusie. – Przynajmniej Darkmoonowi nic nie jest. Wygląda na to, że nieźle poobijali te wilkołaki. – Spojrzał na sowę śnieżną i gołębiarza. – Jak się stąd wydostaniemy? Jakieś pomysły?

- Kilka, ale najpierw powinniśmy spróbować się przespać przez kilka godzin – zasugerował Warrior. – Hedwigo, obudź mnie za jakieś cztery godziny, przejmę wartę i ty się prześpisz. Ja obudzę Freedoma na poranną wartę i gdy wstanie słońce, będziemy mogli wymyślić, jak obok nich się przemknąć.

- Brzmi jak dobry plan, Warrior – zahukała z aprobatą sowa śnieżna. Zajęła swoje stanowisko przy szczelinie, podczas gdy pozostałe dwa ptaki podleciały na kamienną półkę.

W krótkim czasie Freedom wtulił się w ciemną figurę Warriora, starszy jastrząb otulił skrzydłem mniejszego, który wtulił głowę w jego pierś. Obaj zasnęli w kilka sekund, wyczerpani pościgiem i lotem.

Hedwiga pozostała czujna przez ciemne godziny nocne, obserwując szczelinę i odpierając wszelkie ciekawskie lub zdeterminowane maldecorvae skrzydłami, dziobem i szponami. Po udzieleniu lekcji kilku wronom, maldecorvae trzymały się z daleka i Hedwiga mogła obudzić Severusa na środkową wartę, nie martwiąc się o inwazję wron. Potem skuliła się na półce obok śpiącego Freedoma i wsunęła głowę pod skrzydło.

Warrior zastanawiał się nad ich dylematem, obserwując szczelinę i wilkołaki poniżej, które wciąż nie spały i kłóciły się o zwłoki jakiejś górskiej kozy, sprzeczając się, kto będzie jadł po Greybacku. Greyback w końcu rozstrzygnął kłótnię brutalnie gryząc zad jednego z watahy i ucho drugiego.

Jastrząb mógł również paciorkowate, czerwone oczy maldecorvae, z których część przysiadła na krzaczastych drzewach i na skałach poniżej, cierpliwie czekając, aż pojawi się ich zdobycz. Warrior zadrżał wbrew siebie. Maldecorvae przyprawiały go o ciarki. Znał opowieść o wielkich ptakach, wiedział, że mogą nie być tak sprytne jak przeciętny sokół czy jastrząb, ale były niebezpieczne, jeśli uderzały masowo i oblegały cię, a trzydzieści sztuk było całkowicie zdolnych do tego zadania.

Nie pierwszy raz żałował, że nie może rzucać zaklęć w postaci jastrzębia. Potrzebujemy jakiejś osłony, na przykład gęstej mgły albo równomiernej mżawki, która ukryje nas na tyle długo, by umknąć oblężeniu. Ale nie czuję żadnego zimnego frontu ani narastającego ciśnienia.

Gołebiarz pozostał czujny przez całą noc, budząc o świcie Freedoma delikatnym szczypnięciem, by przejął wartę.

- Obudź się, pisklaku. Twoja kolej na pilnowanie wejścia. Obserwuj je, a jeśli jakieś wrony będą próbować wejść to je odpędź.

Freedom zaćwierkał z aprobatą, po czym poszedł zająć swoje stanowisko.

Hedwiga obudziła się mniej więcej w połowie warty Freedoma i podleciała w dół, by dotrzymać jastrzębiowi towarzystwa.

- Coś cię gnębi, pisklaku.

- Tak. Nie wiem, jak się z tego wydostaniemy. Jesteśmy otoczeni.

- Nie rozpaczaj, Freedom. My, sowy pocztowe, mówimy, gdzie jest wola, tam jest wyjście. Musimy po prostu to rozgryźć. – W zamyśleniu przyglądała się wilkołakom i wronom. – Potrzebujemy odwrócenia uwagi, przynęty, by odwrócić ich uwagę od szczeliny i umożliwić nam wymknięcie się.

- Tak, ale jaki rodzaj przynęty?

- Najlepszy. Widoczny – odpowiedziała sowa. – Jest prawie pełny poranek. Za godzinę obudzimy Warriora. – Zerknęła znów na ich wrogów. Niektórzy wyglądali na znudzonych i śpiących. – Robią się niespokojni. Jeśli mamy się z nimi uporać, musimy to zrobić wkrótce.

Minęła godzina, więc Freedom podleciał i obudził Warriora. Powiedział jastrzębiowi, co sowa stwierdziła.

- To prawda, ale jaki rodzaj przynęty możemy zrobić, który wykona zadanie?

- Nie ma potrzeby niczego robić, Warrior. Ja będę przynętą – oświadczyła Hedwiga.

Freedom wydał z siebie cichy pisk.

- Nie ma mowy! Nie możesz tego zrobić, Hedwigo! To zbyt niebezpieczne. Nie pozwolę ci.

Sowa śnieżna obdarzyła młodego jastrzębia czułym, zniecierpliwionym spojrzeniem.

- Zdaję sobie sprawę z niebezpieczeństwa, mój czarodzieju. Ale jestem jedyna na tyle widoczna, żeby ich szybko ociągnąć i grałam już kiedyś rannego ptaka. Wy musicie dostać się jak najszybciej do Anglii, bo nie wiadomo, co uknuli śmierciożercy, odkąd was nie było. Spośród nas to wy macie wypełnić proroctwo. Musicie przeżyć, żeby to zrobić. Ja jestem najbardziej zbędna.

- To nie prawda! – oświadczył gorąco Freedom. – Jesteś moją towarzyszką i nie pozwolę ci za mnie umrzeć!

- Freedom, to nie jest twój wybór. Szanuję cię jako mojego czarodzieja, ale ostatecznie każdy chowaniec musi wybrać swoje przeznaczenie. To mój wybór, pisklaku. Nikt nie krzywdzi mojego czarodzieja.

Freedom zamknął oczy, czując, jak serce zaczyna mu pękać.

- Proszę, Hedwigo. Musi być inny sposób.

- Nie ma. Kiedy wyruszyłam z wami, wiedziałam, że mogę ryzykować dla ciebie moim życiem. Taki jest obowiązek chowańca, pomagać swojemu czarodziejowi nawet, jeśli przyjdzie umrzeć.

- Nie! Cholera, Warrior, powiedz jej, żeby tego nie robiła.

- Nie mam kontroli nad jej działaniami, synu. Poza tym jest sprytnym ptaszyskiem i sądzę, że te ptaszki i parszywe kundle nie mogą się z nią równać.

- Warrior ma rację, Freedom. Żeby mnie skrzywdzić, muszą mnie złapać, a nie na darmo jestem najszybsza wśród sów pocztowych w Hogwarcie.

- Wciąż mi się to nie podoba.

- Nie musi. Po prostu uszanuj mój wybór – powiedziała spokojnie sowa.

Freedom napuszył się, zły i nieszczęśliwy. Ale ostatecznie wiedział, że nie ma innego wyboru.

- Dobrze. Ale lepiej do mnie wróć.

- Wrócę, jeśli będę w stanie. Jednak może to zająć dzień lub dwa. Szukajcie mnie w Dover. I dobrego polowania, moje jastrzębie.

Podleciała do szczeliny, a Freedom podążył za nią.

- Leć bezpiecznie, Hedwigo. Niech wiatr cię strzeże.

Trąciła go czule. Potem przemknęła przez szczelinę w otwarte powietrze, hucząc głośno.

- Hej, padlinożerni bracia! Patrzcie kto wpadł na śniadanie.

Opadła nisko, drapiąc wilkołaka, szczypiąc kolejnego, sprawiając, że wataha oszalała, próbując ją złapać. Ale była zbyt szybka, pikując i wzlatując bez wysiłku, jej białe lotki lśniły na bezchmurnym niebie.

Maldecorvae w pośpiechu zleciały z drzew, wołają o jej krew, więc poleciała gwałtownie i szybko na wschód, odciągając ich od kierunku, gdzie musieli lecieć Freedom i Warrior.

- Chodź, Freedom! – ponaglił gołębiarz.

Dwa jastrzębie wystrzeliły ze szczeliny jak ciemne pociski czarodziejskiego ognia, wzbijając się w niebo i oddalając na zachód, nim wilkołaki zdążyły się odwrócić i ich dostrzec. W kilka chwil zmierzali do Rzymu w błyskawicznym tempie, ich skrzydła uderzały mocno, wykorzystując jak najlepiej wiatr, ale ich serca były ciężkie z powodu ich dzielnej towarzyszki.

Hedwiga przetoczyła się, tuląc do siebie swoje skrzydła i okręcając z dala od natarcia maldecorvae, a przypominające sztylety pazury właśnie ominęły jej wrażliwą szyję.

- Kra! Kra! Arrrarrrk!

Uchyliła się przed kolejną uskrzydloną zmorą, unikając ostrego jak włócznia dzioba wymierzonego w jej oko, po czym wspięła się wyżej i zanurkowała między drzewa, próbując kupić sobie trochę miejsca na oddech.

Ciężkie gałęzie drzew iglastych i jesionu osłaniały ją, kilka minut leciała szybko i cicho między gałęziami, nim malcedorvae ponownie ją dopadły. Wtedy wyszła z ukrycia i ponownie wzniosła się w niebo.

Wilkołaki zawyły z radości na jej widok i zawzięcie ją ścigały. Kamienie i szpiczaste kije przelatywały w powietrzu, a jeden o mały włos minął jej prawe skrzydło. Inny przeciął jej ogon, ale nie na tyle, by zrzucić ją z nieba.

Zahukała szyderczo w stronę stada.

- Tylko na tyle was stać, kundle?

Jedno maldecorvae podleciało do niej, więc wzbiła się w górę, uderzając we wronę wyciągniętymi szponami. Jej szpony były większe niż jej przeciwnik i przyczepiły się do niego jak imadło, przebijając jego wnętrzności w kilka sekund.

Maldecorvae zawyło okrzykiem śmierci i spadło z nieba. Wtedy poleciała dalej, szybując na prądach nośnych, zawsze upewniając się, że pozostaje w zasięgu wzroku prześladowców.

To była ciężka, długa pogoń, ale poprowadziła ich w kłopoty przez wzgórza Rzymu i Toskanii, dając dwóm czarodziejom potrzebny czas na przelot do Calais i przez kanał do domu.

 

Trzy dni później

Klify Dover:

Freedom skanował niebo po raz czterdziesty w ciągu godziny, desperacko szukając znajomego, białego kształtu. Nic. Niebo pozostało puste, poza nisko leżącymi chmurami przemykającymi przez kanał. Nie było ani śladu sowy albo ich prześladowców, a dwa jastrzębie zdołały ustalić rekordowe tempo, docierając do Calais w ciągu dwóch dni. Zatrzymali się tam, by odpocząć, a potem przelecieli kanał i teraz siedzieli na klifach, czekając na Hedwigę.

Warrior wrócił z krótkiego wypadu i z głuchym odgłosem wylądował obok wzburzonego myszołowa.

- Cokolwiek?

- Nic. Przepraszam, Freedom. Ale wkrótce musimy ruszać. Każda godzina opóźnienia to godzina, którą moglibyśmy poświęcić na znalezienie ostatnich dwóch przedmiotów. Lucjusz i Bella też ich szukają, a jeśli je znajdą przed nami…

Freedom ze złością spojrzał na starszego ptaka.

- Tylko to cię obchodzi? Znalezienie cholernych przedmiotów? Moja sowa gdzieś tam jest, może martwa, a wygląda na to, że ty masz to gdzieś!

Oczy Warriora rozbłysły, a jego dziób kliknął tuż obok głowy drugiego jastrzębia.

- Nie waż się mówić, jak się mam czuć, chłopaku! Doskonale wiem, jak poświęciła się dla nas Hedwiga. Jedyne, co możemy zrobić, to uhonorować ją i nie sprawiać, że wszystko pójdzie na nic. A to oznacza znalezienie tego, co postanowiliśmy znaleźć i zakończenie naszej misji. Może to dla ciebie brzmieć chłodno i być ciężkie, ale pamiętaj, że to jest wojna i ludzie umierają. Nawet zwierzaki.

Freedom odsunął się od mentora ze wzdrygnięciem.

- Nigdy nie powinienem był jej puszczać. To wszystko moja wina.

Warrior uszczypnął go mocno w tył głowy.

- Przestań! Jak wiele razu muszę ci powtarzać – nie jesteś odpowiedzialny za wybory innych. Hedwiga wybrała zostać przynętą, zrobiła to dobrowolnie, wiedząc, jakie to niesie ryzyko. A teraz uszanuj jej wybór, pisklaku, i rusz dalej. Zrobienie czegoś mniej oznaczałoby, że jej poświęcenie poszło na marne.

- Nie rozumiesz.

- Nie? Myślisz, że pierwszy raz straciłem towarzysza albo przyjaciela? Wiesz lepiej, jak jest, Freedom. Straciłem wiele osób, o które dbałem. Więcej, niż chciałbym pamiętać, a jednak nie mogę zapomnieć. I teraz boli nie mniej niż za pierwszym razem.

Freedom zawiesił głowę. Słyszał smutek w głosie gołębiarza, szorstki, ale nie miej przejmujący.

- Przepraszam. Po prostu wolałbym… bym to był ja zamiast niej.

- Wiem. – Warrior łagodnie trącił drugiego jastrzębia. – Poczekam do zmroku, ale jeśli do wtedy nie będzie żadnego jej znaku, musimy lecieć.

Freedom tylko skinął głową, po czym ponownie skierował wzrok na kanał.

Proszę, Hedwigo. Wróć do mnie. Co bez ciebie zrobię?

Wiatr wzmógł się, potargał brązowe upierzenie, ale Freedom wciąż uparcie wpatrywał się w morze, mając nadzieję, że zobaczy białą plamkę nad kanałem. Nie mógł znieść myśli, że odeszła na zawsze. Ale czas mijał i niebo zaczęło ciemnieć, a sowa śnieżna wciąż nie wracała.

Zaczęły pojawiać się pierwsze gwiazdy wieczoru, więc Warrior zatrząsnął piórami i spojrzał w stronę morza. Wciąż ani śladu. Z zamarłym sercem skierował się w stronę, gdzie siedział Freedom, cichy i samotny.

- Freedom… - zaczął głosem pełnym żalu i przepraszającym.

Myszołów uparcie wpatrywał się w upstrzoną bielą wodę.

- Jeszcze kilka minut. Proszę, Warrior. Poczekaj… Kree-aarrr! Patrz! Widzisz? – Myszołów nagle wzleciał w niebo, skrzecząc: – Hedwigo! Czy to ty?

Mała, biała plamka leciała powoli przez kanał, podczas gdy Warrior patrzył, nadzieja rozgorzała w nim na nowo, a plamka rosła i rosła, aż przekształciła się w sowę śnieżną, ze zmęczeniem pokonującą drogę nad wodą, w końcu wracając do domu.

 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, jak się cieszę że Wilczaki skopali tylki wilkołakom, ale i cieszę się że Hedwidze udało się uciec i mam nadzieję, że bardzo daleko odciągnęła wilołaki...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń