Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 31 lipca 2021

PDJ - Rozdział 18 – Dorastający Tom Riddle

Hedwiga była tak wyczerpana, że Warrior i Freedom musieli lecieć po jej bokach, na wypadek, gdyby osłabła i musieli ją wesprzeć. Freedom niemal szalał ze szczęścia i ulgi, miał ochotę latać w kółko i robić beczki w powietrzu. Ale opanował się, ponieważ jego sowa była wyczerpana i nie doceniłaby jego wybryków. Jednak pozwolił sobie powiedzieć Hedwidze, jak bardzo był wdzięczny, że do niego wróciła.

- Hedwigo, tak się cieszę, że wróciłaś do domu. Sądziłem… znaczy… martwiłem się, że te cholerne maldecorvae mogły cię skrzywdzić albo gorzej… - zdołał powiedzieć, ponieważ z jakiegoś powodu miał gulę w gardle i ledwie mógł przez nią mówić. Jastrzębie nie mogły płakać, ale Freedom wiedział, że gdyby teraz był Harrym, ryczałby. – Po prostu cieszę się, że nic ci nie jest.

- Ja również, pisklaku. Czy nie obiecałam ci, że do ciebie wrócę? – zapytała miękko Hermiona. – Zawsze dotrzymuję obietnic. O ile jestem w stanie. Ale och, jestem tak zmęczona! Moje skrzydła są ciężkie jak dwa kamienie.

- Chodź, oprzyj się o mnie – zaoferował hojnie Warrior, podlatując pod nią, by mogła oprzeć skrzydło na jego plecach. – Jestem pewny, że gdy już wypoczniesz, będziesz miała wiele do opowiedzenia, przyjaciółko.

Sowa śnieżna zaćwierkała.

- To prawda, profesorze. Mam dla was wspaniałą opowieść akcji. To znaczy, gdy już prześpię dwadzieścia cztery godziny. Nie spałam, odkąd wyleciałam z Włoch, poza okazjonalną, szybką drzemką.

- Merlinie, Hedwigo! Musisz być wykończona! – wykrzyknął Freedom, a w jego bursztynowych oczach pojawił się niepokój.

Pohukiwanie sowy zapewniło jej młodego towarzysza, niemal dotarli do klifu i Hedwiga szybko wylądowała. Stali na szczycie jednego ze skalistych cypli z widokiem na kanał, Freedom i Warrior również wylądowali, po czym przybrali ludzką postać.

Harry ukląkł i przygarnął swoją zmęczoną sowę w swoje ramiona, a ona natychmiast schowała głowę pod skrzydło i zasnęła. Była nieco większa i cięższa niż zwykła sowa, ponieważ czarodzieje hodowali jej gatunek, by był silniejszy i wytrzymalszy, ważyła około 8 funtów, a rozpiętość jej skrzydeł wynosiła 3,5 stopy. Jej piękne białe upierzenie było nakrapiane ciemnoszarymi plamkami na plecach i skrzydłach, co było typowe dla samicy. Trochę niezręcznie trzymał ją w ramionach, ale Harry nie miał nic przeciwko niesieniu jej.

- Sev, gdzie teraz? – zapytał swojego wysokiego towarzysza.

Severus zerknął na niego przelotnie, idąc ścieżką klifu, jego buty rytmicznie stukały o skałę.

- Do sierocińca na obrzeżach Londynu. Ale najpierw musimy odpocząć. Wszyscy jesteśmy zmęczeni, a musimy odzyskać siły, bo jeśli mam rację, odzyskanie tej rzeczy będzie najtrudniejsze z naszych dotychczasowych dokonań i nie możemy pozwolić sobie na popełnienie błędu. Opowiem ci o tym więcej, gdy dotrzemy w mniej odsłonięte miejsce.

- Rozumiem – powiedział Harry, kontynuując podążanie za swoim mentorem z Hedwigą wtuloną w jego pierś. – Myślisz, że wilkołaki wciąż nas śledzą?

- Najprawdopodobniej tak. Wcześniej nie pozwoliły, by taki drobiazg jak zbiornik wody ich powstrzymał – odpowiedział Snape, zręcznie unikając ostrego kamienia na swojej drodze. – Dlatego wkrótce musimy znaleźć bezpieczne miejsce. Greyback może nie jest najbystrzejszy, ale jest wytrwały i szczyci się tym, że zawsze niszczy swoją zdobycz. Po tym, jak prawie został zabity przez Darkmoona, nie spocznie, póki nie zostaniemy jego więźniami.

Harry wzdrygnął się. Zaczął iść szybciej, wszystkimi zmysłami nasłuchując wycia wilkołaka. Ale słyszał jedynie cichy szum fal, krzyk morskich ptaków i wycie wiatr nad wodą.

 

Hogwart

Wieża Trelawney:

Sybilla Trelawney obudziła się jak zwykle o godzinie szóstej trzydzieści, ziewając i pocierając oczy. Bez grubych okularów była bardzo krótkowzroczna, prawie niewidoma, więc szybko przywołała je na twarz, po czym usiadła, założyła swoją kolorową chustę w turecki wzór i postawiła czajnik na małej kuchence. Kiedy ostrożnie porcjowała specjalną mieszankę herbaty Morning Time do swojej filiżanki z erezyńskiej porcelany, poczuła, że jej głowa zaczyna pulsować, a oczy tracą ostrość.

Usiadła na kuchennym krześle z puszystą, haftowaną poduszką, mocno chwyciła się krawędzi stołu i wpatrywała się w filiżankę herbaty. Liście herbaty układały się we wzory, które zinterpretowała bez świadomej myśli. Przeszedł przez nią dreszcz, po czym przemówiła.

- Będą ścigać ich ze wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. Tak przewidziałam i tak się stanie!

Po ostatniej deklaracji, wykrzyczanej w pusty pokój, Sybilla wyrwała się z transu. Przyłożyła rękę do głowy, mrugając jak sowa.

- Słodki Merlinie i święta Kasandro, Matko Prorokiń! Miałam kolejną wizję.

Czajnik gwizdał jak Hogwart Express, więc jasnowidza szybko przywołała go do stołu i wlała wodę do filiżanki. Tym razem nie było jej wystarczająco długo, by czajnik się zagotował. Czasami, w zależności od tego, jak wizja na nią wpłynęła, mogła być w transie na kilka minut. Dodała do herbaty dwie kostki cukru, trochę mleka i zamieszała. To była jedna z korzyści czytania z liści herbaty – można było je potem wypić.

Wizje zwykle sprawiały, że była potem zamroczona, ale herbata pomagała jej oczyścić umysł i mogła sobie przypomnieć, o czym mówiła, z krystalicznie czystą jasnością. Nie miała wątpliwości, kogo dotyczyła wizja – widziała Harry’ego Pottera i swojego kolegę, profesora Snape’a, uciekających przed stadem wilkołaków. A potem do polowania dołączyli śmierciożercy. Sybilla wiedziała, że to oni przez srebrne maski. Ich widok przeraził ją, ale nie mogła zamknąć oczu i musiała obejrzeć wizję do końca. A wtedy zobaczyła dwie możliwości. W jednej Harry i Severus zawiedli, a Voldemort powrócił. W drugiej udało im się zrealizować misję, ale dopiero po kilku poświęceniach.

Ale to już coś.

Po opróżnieniu filiżanki wstała i rzuciła garść proszku Fiuu do ognia.

- Gabinet Dumbledore’a! – Wsunęła głowę w szmaragdowe płomienie i zawołała: – Albusie, jesteś tam? Muszę z tobą porozmawiać. To pilne!

W pokoju panowała cisza z wyjątkiem chrapania niektórych uśpionych portretów byłych dyrektorów.

- Albusie!

Nagle chrapanie ustało i po minucie dyrektor stanął przed ogniem.

- Sybilla? Co się dzieje, moja droga?

- Albusie, dzięki Bogu, że jesteś. Ja… robiłam herbatę i zobaczyłam wizję w moich liściach.

- Ach tak? O czym.

- Dotyczyła dwóch jastrzębi – powiedziała Sybilla, po czym przeszła przez ogień. Potknęła się o palenisko, więc Dumbledore złapał ją, zanim upadła na podłogę.

- Co z nimi, Sybillo? Jesteś pewna, że to była prawdziwa wizja?

- Tak. Całkiem pewna. Musiałam natychmiast ci powiedzieć. – Sybilla sapnęła, jej oczy były rozszerzone. Następnie powtórzyła dokładnie przesłanie swojej wizji. - Będą ścigać ich ze wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. Tak przewidziałam i tak się stanie!

Dumbledore wysłuchał tego i skinął głową, wyglądając na zadowolonego.

- Dobrze się spisałaś, Sybillo. Sądzę, że w końcu dorastasz do swojego daru. Niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. Więc jest nadzieja.

- Tak. Widziałam dwie drogi, Albusie, i w zależności od tego, jak silne są ich serca, wynik jest ich wyborem. Albusie, musisz ich ostrzec. Napisz do nich natychmiast.

Albus spojrzał na nią poważnie.

- Usiądź, Sybillo. Cytrynowego dropsa?

- Nie, dziękuję – odmówiła wieszczka, machając ręką.

- Napisałbym, ale widzisz, nie wiem, gdzie są.

Sybilla przyłożyła dłoń do czoła.

- W takim razie po prostu wyślij list zaadresowany do odbiorców, gdziekolwiek się znajdują, a jakaś sowa pocztowa ich odnajdzie.

Stary czarodziej ze smutkiem potrząsnął głową.

- Jest za wcześnie rano, jeszcze się nie obudziłem. Oczywiście, masz rację, Sybillo. Zaraz się tym zajmę. – Usiadł przy biurku i zaczął pisać krótkie pismo do swoich wędrujących jastrzębi. Ale nie podpisał go na wypadek, gdyby ktoś po drugiej stronie zdołał przechwycić list.

Kiedy Albus wysłał list przy pomocy Serafiny, swojej najbardziej doświadczonej hogwardzkiej sowy, Sybilla odprężyła się i uśmiechnęła do mężczyzny, który tak dawno temu uratował ją z biedy i zapomnienia.

- Mam nadzieję, że wszystko będzie w porządku, Albusie.

Dyrektor wyciągnął rękę i poklepał ją po dłoni.

- Miej wiarę, Sybillo. Ci dwoje to najbardziej wytrwali i zaradni ludzie, jakich znam, nie wspominając o tym, że są potężni magicznie. Voldemort zawsze myślał, że to mnie ma się obawiać, ale mylił się. To zawsze Severusa i Harry’ego powinien się obawiać. Mój obserwator i moje odkupienie. Razem dokonają niemożliwego i nauczą śmierć umierać.

- Przypuszczam, że powinnam nauczyć się ufać swoim przepowiedniom.

- Powinnaś. Twój dar jest mocny, moja droga, nawet jeśli trochę chaotyczny. Zawsze to wiedziałem, kochana. Co powiesz na śniadanie? Jajka w koszulce i bekon brzmią dobrze?

Sybilla, która nie była wybredna, zgodziła się, więc Dumbledore wezwał Zgredka, by ten przyniósł im coś, a potem dwójka zjadła w swoim towarzystwie, tak jak wtedy, gdy Sybilla była uczennicą Albusa.

 

Zalesiona polana

Gdzieś w Dover:

Nim Severus znalazł im wystarczająco odległe miejsce od klifu, ramiona Harry’ego okropnie bolały. Miejsce było otoczone strumieniem z jednej strony, a z drugiej gąszczem cierni, które uznał za wystarczająco bezpieczne, by mogli odpocząć przez dzień lub dwa. Starszy czarodziej pokazał Harry’emu, jak rzucić kręgi ochronne wokół obozowiska, a potem wypowiedział zaklęcie, by rozstawić namiot i usadził Hedwigę w jego wnętrzu. Sowa ledwo się poruszyła.

W międzyczasie Severus rozpalił ogień i podgrzał trochę paczek z jedzeniem błyskawicznym Twixie – skrzatka spakowała tyle, że mogliby wykarmić cały Dom – i zaparzył dzbanek herbaty relaksującej Mystic. Harry wyszedł z namiotu kilka chwil potem, przebrany w wygodniejsze legginsy i koszulkę, i zastał Snape’a pijącego herbatę z kubka, siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na ziemi. Bezmyślnie obserwował bulgoczący gulasz w kociołku, po czym pachnął palcem, sprawiając, że długa drewniana łyżka sama zamieszała potrawę.

- Sev, naprawdę chcę się dowiedzieć, jak to robisz. Chodzi mi o magię bezróżdżkową – powiedział tęsknie Harry, z wdzięcznością przyjmując unoszący się przed nim kubek.

- Tak, planowałem cię tego w końcu nauczyć. To długi proces i większość ludzi nie jest w stanie tego opanować bez miesięcy nauki. Jednak ponieważ jest wielka szansa, że sfora Greybacka ponownie nas znajdzie, musisz być przygotowany do walki z nimi. Bez wahania i wyrzutów sumienia. W przeciwnym wypadku cię zabiją. Jeśli będziesz z nimi walczyć, musisz uwolnić jastrzębia. Oznacza to, że musisz działać, a nie myśleć.

- A nauczysz mnie jakiś zaklęć?

- Tak, bo musisz być w stanie się bronić w razie potrzeby. Ale najpierw musimy zjeść, a potem chciałbym, żebyś przeczytał kilka wpisów z dziennika Riddle’a. Dzięki nim wejdziesz w psychikę szaleńca. Zawsze dobrze jest znać swojego wroga.

- Dobra, Sev. Cokolwiek powiesz. – Harry zgodziłby się biegać nago przez Wielką Salę, śpiewając „We Are the Champions”, by nauczyć się prawdziwej magii bitewnej. Nalał sobie gulaszu i na polanie zapanowała cisza, za wyjątkiem połykania i żucia.

Kiedy już byli pełni, Severus wyjął ze swojego plecaka dziennik Riddle’a i pozwolił Harry’emu przeczytać o dzieciństwie Toma Riddle’a, dorastającego w sierocińcu Wool’s.

 

Wpis pierwszy

14 luty 1934r.

Dzisiaj są walentynki. Głupie święto. Pani Cole, nasza opiekunka, powiedziała, że musimy dziś zrobić dla siebie kartki i być mili. Mam ochotę rzygać. To takie fałszywe, inne dzieci mnie nie lubią, a ja nie lubię ich. Zawsze wiedziałem, że jestem inny. Mówią, że to sprzeczne z naturą, ponieważ wiem o rzeczach, nawet jak nikt mi o nich nie powie. Potrafię sprawić, by zwierzęta robiły to, co chcę, a węże czasem ze mną rozmawiają, kiedy wybieramy się na wycieczki do lasu. Jestem też mądrzejszy od połowy z nich, radzę sobie na wszystkich lekcjach, a niektórzy są tak tępi, że ledwie potrafią wyczytać swoje imiona. A ona teraz myśli, że będę dla nich miły! Ha! Miłby dla grubego Bobby’ego Anthony’ego, który w zeszłym tygodniu ukradł mój budyń, miły dla zasmarkanego Marsha Lindrossa, który podłożył mi nogę i przez to wpadłem w kałużę, miły dla Billy’ego Stubbsa, który powiedział, że moja mama była tylko prostytutką, która miała pecha umrzeć, gdy już mnie urodziła.

Nienawidzę ich wszystkich i któregoś dnia sprawię, że pożałują, że byli dla mnie tacy podli. Któregoś dnia. Już odegrałem się na prosiaku Bobbym, samą myślą sprawiłem, że rzygał całą noc, a włosy tego smarka Marsha zrobiły się obrzydliwie zielone. Mogę robić takie rzeczy, gdy tylko chcę. To mnie wyróżnia. Lubię to. Nie chcę być, jak pozostali. Są tak głupi, zawsze martwią się przestrzeganiem zasad i adopcją oraz tym, gdzie znajdą pracę, gdy dorosną. Ja nie potrzebuję nikogo,rośnie we mnie dziwna moc i zamierzam jej użyć, by pomogła mi zostać kimś potężnym, na przykład bogatym bamkierem albo lordem – a wtedy ludzie będą służyć mnie – Tomowi Marvolo Riddle’owi. Poczekajcie. Pewnego dnia ludzie będą się mnie bać i drżećna dźwięk mojego imienia.

Gdybym tylko miał inne imię. Tom jest takie… pospolite. Chciałbym, żeby moje imię było inne. Pani Cole powiedziała, że dostałem je po moim ojcu, Tomowi Riddle’owi, kimkolwiek on jest. Czy ma moce, jak ja? Musi, ponieważ moja matka nie żyje, a nie pozwoliłaby na to, gdyby miała moc. On musiał też umrzeć, ponieważ byłbym wtedy z nim, a nie w tej śmierdzącej szczurzej norze.

Hymm… może zrobię staremu Billowi kartkę walentynkową, którą zapamięta…

 

Harry przerwał, myśląc o obrazie Toma, jaki tworzyły jego słowa. Był młodym chłopcem, niechcianym i niekochanym, w którym magia dopiero zaczęła rozkwitać, podobnie jak w nim. Ale podczas gdy fakt, że Tomowi dokuczano powodował w Harrym współczucie, sposób, w jaki chłopak na nie reagował, sprawił, że przeszedł go dreszcz. Nawet w wieku dziewięciu lat Tom był mściwym, aroganckim duchem, który pragnął tylko dominować i kontrolować innych.

- Lubił krzywdzić ludzi – powiedział na wpół do siebie.

Severus spojrzał na niego znad krawędzi filiżanki z herbatą.

- Och tak. Było w nim coś pokręconego i złego. Lubił widzieć ból u ludzi, a najbardziej cieszył się, gdy to on ich skrzywdził albo przestraszył. Jak daleko jesteś?

- Dopiero przeczytałem pierwszy wpis.

Severus prychnął.

- To tylko czubek różdżki. Czytaj resztę.

Harry wrócił do dziennika.

 

Wpis drugi

Tego samego wieczoru:

Ten zgniły, gadatliwy dzieciak, Billy, naskarżył na mnie! Powiedział, że dałem mu kartkę walentynkową z robalami w środku, a teraz po całym sierocińcu chodzą mrówki i pająki. Zabawnie było patrzeć, jak szlocha i krzyczy, a wszystkie dziewczyny też krzyczały i wybiegły z jadalni na korytarz. Dziewczyny zawsze boją się takich odrażających, pełzających rzeczy. Ale Billy krzyczał jak dziewczyna, więc śmiałem się z niego.

- Powiem o tym! To byłeś ty, Tom.

- Udowodnij – mówię.

- To twoje inicjały – TR – mówi. – Dziwaku, powiem pani Shipley i pani Cole, a one wsadzą cię do wariatkowa. Tam właśnie należysz – do domu wariatów!

Byłem tak wściekły, że uderzyłem go porządnie prosto w nos.

- No dalej, spróbuj, a wylądujesz w szpitalu! – krzyknąłem, po czym kopnąłem go mocno w jaja.

Naprawdę krzyczał jak dziewczyna i upadł na podłogę.

- Wygląda na to, że nikomu nic nie powiesz – zadrwiłem i odszedłem.

Jednak godzinę później zostałem zaciągnięty do gabinetu opiekunki, bo Billy się wygadał. Teraz mam poważne kłopoty. Stara Cole znowu piła dżin, czułem go w jej oddechu. Prawdopodobnie piła z powodu swojeg męża, który lata temu zginął w wypadku samochodowym.

- Wiesz, że nie powinieneś walczyć z innymi chłopcami, Tommy – skarciła mnie. Nienawidziłem, gdy mnie tak nazywała. – Prosiłam, żebyś był do kogoś miły, a ty co robisz? Wkładasz robaki do kartki, bijesz i kopiesz.

- Ale pani Cole, to on pierwszy był niemiły – powiedziałem jej, udając niewiniątko. Zwykle daje się nabrać, myśląc, że przepraszam.

Tylko że tym razem nie zadziałało.

- Żadnych wymówek, chłopcze! Może panna Crabtree miała rację i jestem dla ciebie zbyt łagodna. W zeszłym miesiącu inni mentorzy i dzieci tylko skarżyli się na twój temat. A teraz to! Pająki i mrówki chodzą po moim domu! Odrażające!

- To był żart.

- Żart! Skażenie swojego domu robakami! A potem tak pobiłeś biednego Billy’ego. Powinieneś się wstydzić, Thomasie Marvolo Riddle.

Ach, cholera. Mam poważne kłopoty, gdy używa mojego pełnego imienia. Zawiesiłem głowę, posyłając jej swoje najlepsze spojrzenie szczeniaka.

- Naprawdę mi przykro, pani Cole. – Potem jak zwykle próbowałem na nią wpłynąć. Ale moc nie przyszła. Po raz pierwszy w życiu mnie zawiodła.

- Humph! Potem będzie ci jeszcze bardziej przykro, chłopcze – wybełkotała, po czym sięgnęła do wnętrza biurka i wyciągnęła linijkę.

Cofnąłem się. Nie ma mowy, by mnie tym dotknęła. Mam prawie dziesięć lat, jestem za stary, żeby traktowano mnie jak pieprzonego pierwszaka i dano lanie. Odwróciłem się, by wybiec z jej biura, ale chwyciła tył mojego swetra i mocno przytrzymała.

- Nic z tego, chłopcze. Tym razem dostaniesz niezłe lanie.

- Nie! Proszę, przykro mi, nigdy więcej tego nie zrobię. – Spojrzał jej w oczy, wściekły i przerażony, bo zwykle nikt mnie nie był w stanie złapać, więc spróbowałem naprzeć na jej umysł. Nie chcesz tego robić. Puść mnie. Puść mnie. Ale jej umysł był całkiem zamarynowany tym głupim ginem, była wściekła i nie byłem w stanie sprawić, by mnie puściła, więc w następnej chwili byłem przełożony przez jej kolana i oberwałem w tyłek. 

Cholernie zabolało, więc krzyknąłem wbrew siebie, marząc, bym mógł zmienić tą linijkę w węża i przekonać go, żeby ją ugryzł. NIENAWIDZĘ cię! NIENAWIDZĘ cię! Myślałem w kółko, krzycząc i wierzgając. 

- Teraz idź do swojego pokoju i pomyśl o tym, co zrobiłeś, niegrzeczny chłopcze. I żadnego deseru. 

Tak więc jestem w stanie w swoim pokoju, leżąc na brzuchu na łóżku i myślę. Myślę o tym, że może nadszedł czas, by stara Cole nauczyła się, by ze mną nie zadzierać. Nie jest moją matką, nie miała prawa mnie zlać. I nie chciała mi nawet dać szansy na wyjaśnienie, co ten śliski Billy mi powiedział, co mnie zmusiło do takich działań. To nie było fair. On też powinien być zbity. 

To nie ma znaczenia. Dostaną za swoje. Złe rzeczy zdarzają się tym, którzy ze mną zadzierają. 

 

Harry poczuł, jak dreszcz przebiega po jego kręgosłupie na te ostatnie słowa, więc szybko przeszedł do następnego wpisu. 

 

Wpis 3

Następne popołudnie:

Ten gnojek Billy obudził się w środku nocy, krzycząc, że ktoś go topi, obudził połowę dormitorium i nocną opiekunkę, panią Fizzby. Zajęło jej półtorej godziny, żeby go uspokoić. Pozwoliła mu nawet potrzymać jego królika, Tuptusia. Udawałem, że śpię, ale uśmiechałem się do poduszki. Posłanie mu koszmarów było tylko początkiem. 

Poczekałem, aż wszyscy wyjdą na zewnątrz się pobawić, a wtedy wślizgnąłem się z powrotem do sierocińca i nakazałem głupiemu królikowi Billy'ego, by włożył własną głowę do pętli, a wtedy zawiesiłem ją do krokwi i obserwowałem, jak się rzuca. To kolejna rzecz, którą potrafię, poruszać rzeczy bez dotykania ich. Czasem to przydatne. Jak teraz. 

Wyszedłem i upewniłem się, że opiekunki widziały mnie, jak bawię się kulkami z innymi dziećmi, młodszymi, które za bardzo się bały, żeby mi powiedzieć, żebym sobie poszedł, gdy chciałem się z nimi bawić. Zachowywałem się, jakbym się dobrze bawił, uśmiechałem się i śmiałem, jakbym naprawdę cieszył się tą cholernie nudną zabawą. Ale opiekunowie dali się nabrać, a to było warte. Wygrałem od tych drani pięć pączek gum, miedziaka i fajnie wyglądający kamień. 

Potem przyszedł czas na kolację, więc wszyscy ustawiliśmy się w szeregu i jak zawsze pomaszerowaliśmy do jadalni. Ostrożnie wsunąłem się na drewnianą ławę, bo wciąż byłem obolały od linijki Cole, ale nie pokazywałem tego. Nigdy tego nie robiłem. Wciąż byłem na siebie wściekły, że krzyknąłem podczas bicia, chyba to był szok, bo prawie nigdy nie byłem bity.

Tego wieczoru był chleb z sosami, kapuśniak i wieprzowina w cieście z ziemniakami. Jedna z najlepszych rzeczy, jakie tu jemy. Chyba Cole nie przepiła jeszcze funduszów na żywność. Zacząłem jeść, nie umiejąc doczekać się wyrazu twarzy Billy’ego, gdy wróci do dormitorium i zobaczy, co zostało z jego cennego Tuptusia.

Billy niemal się wściekł, gdy zobaczył martwego królika, skrzecząc i zawodząc jak dziecko, tak jak panna Fizzby, która prawie zemdlała. To był wielki wybuch i podczas gdy inne dzieciaki były zajęte byciem przerażonym, zwinąłem kilka rzeczy od tych, którzy się ze mnie śmiali. Jojo, flażolet, wstążka po zmarłej mamie Mable Throckle, wszystko trafiło do mojej kieszeni, a potem zostało włożone do mojego sekretnego drewnianego pudełka i schowane głęboko w szafie.

Wszyscy ciągle mówili o tym głupim króliku, a Billy ryczał, jakby mu odcięto rękę. Rzuciłem mu piorunujące spojrzenie. Widzisz, Billy, tak się dzieje, gdy nie trzymasz gęby na kłódkę i na mnie skarżysz. Szczęśliwy, skarżypyto?

W końcu odcięli królika dzięki pomocy woźnego Joe i jego drabiny, i próbowali się domyślić, jak królik się tam dostał, kiedy Billy zaszlochał:

- To był Tom! On to zrobił!

- To kłamstwo! – krzyknąłem. – Jak mogłem to zrobić? Byłem na zewnątrz i bawiłem się kulkami, prawda, panno Fizzby?

- Tak, sama widziałam. Billy, mój drogi, nie powinieneś kogoś oskarżać bez dowodu. Chodź, przeżyłeś szok, zabiorę cię do pani Helsy, a ona da ci coś na sen. – Zaprowadziła go do ambulatorium, a Joe zabrał królika, żeby go zakopać.

Niektóre dzieciaki rzucały mi brzydkie spojrzenia i szeptały za dłońmi, ale szybko się zamknęły, gdy spiorunowałem je ostrzegawczo wzrokiem. Wiedzieli, żeby lepiej ze mną nie zadzierać.

Położyłem się do łóżka, myśląc, że teraz przyszła kolej na starą Cole.

Zamknąłem oczy i mocno się skoncentrowałem.

Podpaliłem biuro tej suki, gdy ona była w środku. Było to potem zgłoszone jako przypadek samozapłonu, gdy już przybyli strażacy i wszystko zgasili. Cole poszła do szpitala, była poparzona i na wpół martwa od dymu. To ją nauczy, by nigdy nie kłaść na mnie ręki.

Spałem jak dziecko po tym, jak ją zabrali i pozwolono nam wrócić do środka.

Stara Cole wróciła jednak po tygodniu czy dwóch, nigdy więcej mnie nie zbiła i od kilku miesięcy krążyły plotki o tym, jak wybuchł pożar, ale nikt tego nie rozpracował. Ponieważ magia nie pozostawia śladu.

 

- Cholera, Severusie! – wykrzyknął Harry, gdy doszedł do końca tej strony. – Niemal zabił opiekunkę, bo go ukarała. I uśmiercił królika dziecka, ponieważ ten z nim zadarł. – Harry wyglądał na oburzonego. – To… chore. Naprawdę chore. Chyba nie powinienem się dziwić, biorąc pod uwagę to, kim się stał, ale… był dziewięcioletnim dzieciakiem. I już wtedy był potworny, zły i okropny.

- Tak. Jak powiedziałem wcześniej, urodził się zły, bez zahamowań czy wyrzutów sumienia – powiedział ponuro Severus. – Zauważ, że zależało mu tylko na zemście, nie miało dla niego znaczenia zabicie królika i skrzywdzenie pani Cole. I był na tyle przebiegły, że zacierał ślady.

- Nie musisz mi mówić. I nawet wtedy potrafił używać jakiegoś rodzaju kontroli umysłu. Ale jak ukrywał dziennik?

- Czytaj dalej. Dowiesz się.

- I pomyśleć, że na początku niemal mu współczułem, ponieważ inne dzieciaki mu dokuczały – mruknął Harry. – Znaczy, trochę mi to przypomniało o Dursleyach.

- Rozumiem, dlaczego ci to o nich przypomniało i przyznaję, że trochę przypominało to moje lata z moim ojcem, ale żaden z nas nigdy nie zareagował tak zimnokrwistą nienawiścią w kierunku naszych rodzin, nie spaliliśmy naszych domów dla zemsty i nie zabijaliśmy niewinnych zwierząt, prawda?

Harry potrząsnął głową.

- Czasami… myślałem o ucieczce z tego domu, ale mimo że byli paskudni, nigdy nie użyłbym magii, by ich skrzywdzić. – Nieświadomie potarł bliznę.

- Mimo że bałem się i nienawidziłem mojego ojca, nie mogłem się zmusić do zranienia go magią, bez względu na to, jak bardzo mógł na to zasługiwać. I tu leży różnica między nami a Voldemortem – powiedział Severus. – My mieliśmy skrupuły, on nie miał żadnych.

Harry wznowił czytanie dziennika, a każdy kolejny wpis sprawiał, że był coraz bardziej szczęśliwy, że czarnoksiężnik nie żyje. Incydent z królikiem i ogniem był niczym w porównaniu z tym, jak młody Tom zwabił dwie sieroty do jaskini, gdy byli na wycieczce nad morzem.

 

Wpis 30

12 lipca 1935r.

Gdy tylko ją zauważyłem, schodząc brzegiem morza, wiedziałem, że jaskinia jest wyjątkowa. Wołała do mnie w sposób, którego nie potrafiłem wyjaśnić, jak mroczny głos odbijający się echem w mojej głowie i nagle wiedziałem, że muszę ją zbadać. Ale to oznaczało wymknięcie się na chwilę od reszty, a my, starsze dzieciaki, mieliśmy pod opieką dwójkę mniejszych – znowu kolejna głupia zasada Cole. Próbuje nauczyć nas odpowiedzialności czy innego gówna. Jakby mnie obchodziły jakieś dwa marudne bachory, które za mną chodziły, nazywały się Amy Benson i Dennis Bisho, a ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem to pilnowanie cholernych dzieciaków na wakacjach.

Ale te denerwujące robale chodziły za mną wszędzie i nie mogłem ich porzucić tak, by nie dowiedziała się o tym Cole, a nie chciałem mieć do czynienia z jej tyradą. Więc postanowiłem zabrać ze sobą dwójkę siedmiolatków do jaskini. Musiałem wejść do środka, coś wzywało tą sekretną część mnie – część, która czyniła mnie lepszym niż wszystkie pozostałe sieroty, z którymi musiałem współistnieć.

- Co porabiasz, Tom? – zapytał Dennis, był głupkowatym bachorem z luźnym zębem, wyglądał, jakby urodził się w śmietniku, był cały brudny od zabawy w piasku.

- Idę zwiedzać, na co ci to wygląda? – powiedziałem krótko.

- Źwiedziać? – wysepleniła Amy, również podchodząc. Była małą istotą z piegami i kędzierzawymi, rudymi włosami, które zawsze wychodziły z jej warkocza, którego wiązały jej opiekunki. Uważali, że jej seplenienie jest „czarujące” i „urocze”. Ja sądziłem, że to sprawiało, że brzmiała jak skończona idiotka. – Mogę tes iść, Tom? Mogę? Mogę? Plose?

Przewróciłem oczami.

- Tylko jeśli obiecasz, że nigdy nie powiesz, dokąd idziemy – ostrzegłem. – W przeciwnym razie zostaniesz tutaj i będziesz wypatrywać rekinów lądowych.

- Rekinów lądowych? – powtórzył Dennis. – Co to?

- To rekiny, które potrafią wyjść na ląd, naprawdę szybko ukrywają się w piasku i… odgryzają stopy takim bachorom jak wy - powiedziałem im poważnie. - I wiecie co? - Zniżyłem głos. - Jeden był widziany niecałe dwa dni temu. Widziałem w gazecie.

Pisnęli, mali idioci, połykając haczyk, linkę i ciężarek. Małe dzieci są tak łatwowierne! Uwierzą we wszystko, jeśli tylko będziesz się zachowywał, jakby to była prawda. 

- Plose, będziemy gzeczni, nie zostawiaj nas tu, Tom!  - krzyknęła Amy, rzucając się na mnie z ramionami.

- Złaź! - warknąłem, odpychając ją. Nienawidziłem, gdy dzieciaki mnie dotykały. - Zamknij się i skończ mazgaić, obiecaj, że będziecie trzymać gębę na kłódkę, a możesz iść.

Obiecali, więc zacząłem wchodzić do jaskini, która wychodziła w morze, więc żeby się do niej dostać musieliśmy przejść po mierzei. Wspięliśmy się po kilku skałach, Dennis upadł, odrapał kolano i zaczął jęczeć, ale warknąłem, że jeśli się nie zamknie to go tam zostawię, więc posmarkany mnie posłuchał. 

W jaskini było ciemno, póki się nie skoncentrowałem i nie oświetliłem jej. To była moja nowa umiejętność, bardzo przydatna, gdy chciałem skradać się w nocy zarówno w sierocińcu, jak i poza nim. Magiczne światło oświetliło całą jaskinię, w której znajdowało się duże jezioro i jak pocisk wystająca z niego wyspa, przypominająca rodzaj kamiennej miednicy.

Było wilgotnie, lepko oraz silny był zapach ryb i gnijących wodorostów.

Amy zatkała nos i jęknęła.

- Eww! Śmierdzi tutaj! Jak zdechłą rybą! – Zignorowałem ją i szedłem dalej.

Wezwanie było o wiele silniejsze i ciągnęło mnie w kierunku wyspy na środku jeziora.

- Tom, nie podoba mi się to miejsce – jęknął Dennis. – Chcę iść.

Odwróciłem się do niego, złapałem go i mocno nim potrząsnąłem.

- Posłuchaj, mały, jęczący draniu. Chciałeś ze mną iść i poszedłeś, więc po prostu zaciśnij zęby i pogódź się z tym. Zachowuj się jak mężczyzna, a nie lalusiowata dziewczynka, rozumiesz?

Kiwnął głową, drżąc, więc puściłem go i powiedziałem:

- Zostańcie tutaj, chcę iść zobaczyć, co jest na tej skale. – Wskazałem na wyspę.

- Ale jak się tam dostanies? – zapytała Amy.

Wzruszyłem ramionami.

- Oczywiście popłynę.

Naprawdę nie lubiłem bardzo wody, ale potrafiłem pływać, jeśli już musiałem, a nie było innej drogi, by dostać się na wyspę. Czułem, że coś mnie wzywało i doprowadzało mnie to do szaleństwa. Chodź do mnie. Chodź do mnie.

Więc wskoczyłem do wody, była ciepła, śmierdziała zgniłą rybą i wydawała się mętna, ale zmusiłem się, żeby to zignorować i zacząłem płynąć. Uważałem, by woda nie dostała się do moich oczy i ust, nie wiadomo, na jakie choroby mogłem zachorować. Po około siedmiu minutach dotarłem do wyspy i wspiąłem się pod białej skale wysadzanej kryształami do kamiennej misy.

Gdy zajrzałem do jej środka, zobaczyłem piękny, złocisto-srebrny sztylet z ogromnym rubinem w głowicy. Moje oczy rozszerzyły się. Do diabła, to musiało być warte cholerną fortunę! Gdybym go wziął, byłbym ustawiony do końca życia. I poczułem, jak przemawia w mojej głowie.

Weź mnie. Użyj mnie. A spełnię pragnienia twego serca. Weź mnie. Użyj mnie.

Więc podniosłem go i natychmiast poczułem, jak wpływa we mnie magia, zmieniając mnie, czyniąc mnie silniejszym, potężniejszym. Zaśmiałem się głośno, bo takie to było przyjemne. Sztylet zabłysnął w mojej dłoni i wiedziałem już, że nigdy go nie sprzedam. Był wyjątkowy, tak jak ja, i musiałem go zachować i ukryć.

Wsunąłem go mocno za pas spodni i wskoczyłem do wody. Tym razem płynąłem bez problemu, a wodanie sprawiała, że miałem ochotę zwrócić lunch. Czułem się jak w wannie i po chwili znalazłem się na brzegu, gdzie czekały nieznośne bachory z otwartymi ustami, jak umierające ryby.

- Co znalazłeś, Tom? – zapytał Dennis. – Coś fajnego?

- Mozemy zobacyć? – Amy spojrzała na niego z wielkimi oczami.

Zacisnąłem dłoń na sztylecie. Czułem, jak przepływa przeze mnie moc, a sztylet syknął w moim umyśle, że jest głodny. Krew. Potrzebuję krwi. Nakarm mnie.

Potrzeba sztyletu pulsowała we mnie i zrobiłbym wszystko, żeby przestała.

- Dobra, zamknij się – wymamrotałem do noża, zastanawiając się, skąd wziąć krew, by go nakarmić. Moja by nie zadziałała dobrze, natychmiast to wyczułem, chciał inny rodzaj. Niewinną krew.

I nagle wiedziałem, co muszę zrobić.

- Chodźcie tutaj – nakazałem, chwytając bachory za ramiona. – Zagramy w krótką grę. Nazywa się Tubylcza Ofiara, będziecie udawać, że jestem tubylcem, który pokroi was i zje wasze wątroby na śniadanie. – Wyjąłem na śniadanie i podniosłem go, błysnął w świetle.

Oboje zaczęli płakać, ale tylko zaszydziłem z nich.

- To tylko gra, głupie bachory. Teraz dajcie mi ręce.

Uciąłem każdą z ich rąk sztyletem i wyglądało na to, że zyskał on jakąś siłę. Krew została wciągnięta w powierzchnię sztyletu jak w gąbkę. Oczy Amy i Dennisa były szkliste i nieskupione, więc pozwoliłem sztyletowi wypełnić się, nim ponownie go schowałem i obudziłem bachory.

- Chodźcie. Czas iść. I pamiętajcie, jeśli ktoś zapyta, po prostu zwiedzaliśmy. Rozumiecie?

Skinęli głowami, bladzi i drżący, więc wyciągnąłem ich z jaskini.

Dostałem to, po co przyszedłem. Ten sztylet okaże się  bardzo przydatny.

Tej nocy dwa bachory nabawiły się gorączki, ciągle paplały o nożach w ciemnościach i krwi, ale opiekunka przypisała to gorączce i nie wypytywała mnie.

Starałem się chować sztylet wraz z moim dziennikiem pod deską podłogową pod łóżkiem. Nałożyłem nawet na nią pewien rodzaj zaklęcia „Odwróć wzrok”, żeby nikt nigdy nie znalazł mojej kryjówki.

Opiekunowie nigdy się nie zorientowali się, dlaczego dzieciaki zachorowały i nigdy nie były już takie same, po tym jak sztylet wciągnął w siebie ich krew. Były teraz zdezorientowane, bały się prawie wszystkiego, ale się upewniłem, że nigdy o tym nie powiedzą, pokazując im sztylet. Nigdy nie powiedzieli i w końcu Cole przestała ich pytać, co się stało, tak samo jak mnie.

Na dole tej strony znajdowała się pospiesznie nabazgrana notatka. Sztylet Niezgody, jak potem odkryłem, był potężnym przeklętym przedmiotem i musiałem go ukryć, gdy Dumbledore przybył do sierocińca, żeby mnie zabrać. Wiedziałem, że nie mogę go zatrzymać podczas uczęszczania do szkoły, jego aura była zbyt wspaniała i Dumbledorem mógł się o tym dowiedzieć.

Więc umieściłem go z powrotem w jaskini i obiecałem, że któregoś dnia po niego wrócę. Dotrzymałem tej obietnicy.

 

Dziennik skończył się nagle, więc Harry odłożył go i przetarł oczy.

- Merlinie, ale przydałby mi się teraz mocny drink! – wypalił, zanim mógł to przemyśleć.

Ale Snape go nie skarcił. Zamiast tego po prostu spojrzał na niego ze zrozumieniem.

- Rozumiem, że przeczytałeś o jaskini i o tym, jak użył tych dzieci do nakarmienia przeklętego przedmiotu? – Twarz Mistrza Eliksirów była twarda i ponura.

- Tak. Przez to miałem ochotę rozerwać mu gardło i zwymiotować jednocześnie. – Harry skrzywił się. – Chory drań. Nawet nie chcę myśleć o tym, do czego użył tego sztyletu. Czy kiedykolwiek, uch, widziałeś go? Kiedy szpiegowałeś?

Severus potrząsnął głową.

- Nie. Co prowadzi mnie do wniosku, że miał inny użytek ze sztyletu. Bardziej trwałe zastosowanie niż upuszczanie krwi w celu podsycania swoich mrocznych czarów.

- Masz na myśli, że zmienił go w…?

- Tak. Sztylet Niezgody pasowałby do tego idealnie, spełniając jego potrzebę wykorzystania przedmiotów wartościowych albo znaczących, żeby stworzyć naczynie do przechowywania duszy. Był próżny i arogancki, nie uczyniłby nim byle jakiego przedmiotu, nawet choćby mógł. Sztylet miał długą i krwawą historię, historię zdrady i śmierci sięgającą czasów Merlina. – Severus odchrząknął, wchodząc w tryb, który Harry czasem nazywał „trybem wykładowym”. – Podobno Sztylet Niezgody został stworzony, gdy król Agamemnon z Myken poświęcił własną córkę, by przywołać wiatr, który pozwolił greckim statkom dopłynąć do Troi. Przelanie niewinnej krwi Ifegenii przez jej ojca sprawiło, że bogowie przeklęli zarówno Agamemnona, jak i sztylet, który odebrał życie dziewczyny. Sztylet stał się znany jako Sztylet Niezgody, przynosząc niezgodę i zdradę zaprzysiężonym przyjaciołom i niszcząc każdego, kto go użył. Mówiono, że z powodu sztyletu Agamemnon wszczął tą śmiertelną kłótnię z Achillesem i prawie przegrał Wojnę Trojańską. Potem sztylet zniknął, aż pojawił się ponownie wieku później na dworze Artura i przyniósł kolejne nieszczęścia i śmierć. Sztylet był bezpośrednio odpowiedzialny za zniszczenie Camelotu i spowodowanie prawie nieodwracalnego rozłamu między Lancelotem i Arturem i sztylet ostatecznie zabił Artura, gdy dzierżył go jego syn Mordred, który otrzymał go w prezencie od jego matki, po tym jak ukradła go Lancelotowi, i natychmiast sztylet zatruł umysł chłopaka przeciwko ojcu i zmusił go do zdradzenia i zabicia go. Kiedy Camelot upadł, sztylet znów zniknął. Krążyły pogłoski, że zabił Cezara na stopniach Senatu, dzierżony przez Brutusa, niegdyś lojalnego przyjaciela Cezara. Ale zawsze powodował zniszczenie. Ministerstwo określiło go jako Bardzo Niebezpieczny Mroczny Przedmiot i nigdy nie było w stanie go znaleźć.

- Brzmisz tak, jakby on był… żywy.

- W pewien sposób jest. Klątwa jest półświadoma, a po wypiciu krwi tak wielu niewinnych, stała się bardzo potężna. Mam wrażenie, że wzywał Voldemorta, ponieważ miał dość siedzenia w jaskini przez wieki i chciał znów rozpocząć sprawiać kłopoty. W oparciu o wskazówki z następnej części – Poszukaj sztyletu w ciemności, by znaleźć ukrytą zagadkę – jestem niemal pewny, że następnym przedmiotem, który musimy poszukać, jest Sztylet Niezgody.

- Cholera jasna.

- Dokładnie, panie Potter. A jeśli tak jest, musimy być nieskończenie ostrożni podczas poszukiwań. Najmniejszy dotyk skóry może pozwolić, by klątwa zaatakowała twój umysł i zmieniła cię w narzędzie zła, więc przez cały czas noś rękawice, kiedy pójdziemy do sierocińca, czy to jasne?

- Jak słońce, Sev. Ale dlaczego sądzisz, że jest w sierocińcu? Czy nie jest bardziej prawdopodobne to, że wrócił do jaskini i tam go ukrył?

Severus zmarszczył brwi.

- Nie, ponieważ sztylet nie lubił być tam ukryty. To dlatego Riddle miał wrócić i odzyskać go, gdy nie był już w szkole. A szyfr, który złamałem, twierdzi, że przedmiot ukryty jest w miejscu początków i końców – Sierociniec Wool’s spełnia te kryteria.

- Ciekawe, czy nadal jest ukryty pod łóżkiem?

- Gdziekolwiek jest ukryty, musimy go znaleźć, a następnie zniszczyć – powiedział stanowczo Severus.

- Tak, domyśliłem się tego. Świetna dedukcja, Sev.

- Uważaj, mój panie – skarcił go drwiąco jego mentor.

Harry tylko uśmiechnął się. Od czasu do czasu uwielbiał irytować Mistrza Eliksirów swoją bezczelną postawą. Potem oddał dziennik swojemu czarodziejskiemu mistrzowi i powiedział:

- Więc, kiedy nauczę się bronić, och mój mędrcu?

- Po dobrze przespanej nocy. Nie chcę ryzykować utraty głowy albo ręki, bo jesteś zbyt zmęczony, by się odpowiednio skoncentrować. Łóżko, Harry. Już.

- Kurcze, musisz sprawiać, że to brzmi, jakbym miał pięć lat? Nie mógłbyś po prostu powiedzieć czegoś w stylu, no nie wiem, lepiej idź do spania, Harry, żebyś jutro na lekcji był świeży i wypoczęty?

- Mógłbym – przyznał Snape. – Ale inny sposób bardziej mi odpowiada.

Harry rzucił mu spojrzenie.

- Lubisz mi rozkazywać.

Severus uniósł brew.

- Gdzie wpadłeś na taki pomysł, Potter?

- Wiesz, Sev, gdybyś nie był moim mentorem i opiekunem, powiedziałbym ci, żebyś się odwalił i skoczył z mostu, że mam prawie szesnaście lat i nie potrzebuję pory snu jak małe dziecko.

- Prawda. Ale wtedy nie miałbyś jutrzejszej lekcji obrony, szorowałbyś kociołki – odparował Snape gładko.

- Jakie kociołki? Nie jesteśmy w szkole.

- Te, które przywołałbym specjalnie dla ciebie, mój uczniu. Łóżko, Harry.

Chłopak skrzywił się.

- Jesteś okropnym opiekunem.

- Wiem. To sprawia, że się zastanawiam, jaki głupi pisklak zgodziłby się na coś takiego.

- Ja też. Może był pod wpływem klątwy – zgodził się Harry, po czym zaczął się śmiać, gdy Severus skrzywił się. – Do tego zmierzaliśmy, prawda, Sev?

- Bezczelny bachor! Nie wiem, dlaczego cię znoszę.

- Ponieważ jestem twoim bezczelnym bachorem i kompletnie byś się zanudził, gdybym był jednym z posłusznych, dobrych dzieciaków. Prawda?

- Idź do łóżka, Potter.

- Przyznaj to, Sev. Mam rację.

- Już, Potter. Zanim stracę całą cierpliwość, jaka mi została.

- Och, daj spokój, Severus. Powiedz, że mam rację.

- Naciskasz, chłopcze. A teraz idź!

- Trzy słowa, Severus. Harry, masz rację. To wszystko. Trzy małe słowa.

- Jeszcze słowo, a będziesz uziemiony na resztę lata, mówię serio!

- Dobrze. Merlinie! – Spojrzenie drugiego mogłoby sprawić, że uciekłby przed nim smok. Harry wstał i wszedł do namiotu. Potem wystawił głowę i zawołał: – Dobranoc, Sev. Słodkich snów. – Wszedł do środka ze śmiechem.

- Ty… - wykrztusił Mistrz Eliksirów. – Za tą bezczelność powinieneś wyszorować cały mój dom szczoteczką do zębów, Harry Jamesie Potterze.

Z namiotu nadeszło stłumione „Przepraszam, cofam to”.

- Nie zmuszaj mnie, żebym tam wszedł, młody człowieku – ostrzegł jego opiekun. Naprawdę, tupet chłopca nie znał granic!

Tym razem nie było bezczelnej odpowiedzi. Severus czekał chwilę lub dwie, nim wstał i upewnił się, że jego uczeń śpi i to nie dlatego, że obawiał się, że chłopiec może mieć koszmary i potrzebować eliksiru bezsennego snu.

Chłopiec spał głęboko na swoim posłaniu, zwinięty w kłębek. Severus wyprostował koc i odgarnął włosy z oczu Harry’ego. Potem pozwolił sobie na mały uśmiech i wszeptał:

- Przyjemnych snów, mój zuchwały bachorze.

Chwilę później wymknął się z powrotem na zewnątrz, by dopić herbatę. Gdyby obejrzał się za siebie, zobaczyłby, że jego podopieczny otwiera oko i uśmiecha się od ucha do ucha, gdy udowodniono mu prawdę.

 

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, kolejna przepowiednia Sybilli, czyżby to dobre serce miało być pomocą przy znalezieniu tego sztyletu... Tom już jako mały chłopiec taki okrutny...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń