Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 20 listopada 2021

PDJ - Rozdział 26 – Przekonując Hedwigę

To był wspaniały, słoneczny dzień, idealny, by wznosić się na prądach i latać, aż poczuje zmęczenie, pomyślał tęsknie Harry, wychodząc przez frontowe drzwi domku Witherspoonów. Nie był to dzień na kłótnie ze swoim chowańcem. Mimo to Harry był pewien, że zbliżała się kłótnia. Zagryzając wargę, zmienił się w jastrzębia, dochodząc do wniosku, że zawsze łatwiej było mu rozmawiać z Hedwigą jako Freedom, mimo że miała tendencję traktować go jak swojego pisklaka. Jako jastrząb był bardziej pewny siebie i mniej podatny na ugięcie się pod naciskiem autorytetów, tak jak to robił, gdy był człowiekiem. Zastanawiał się przez chwilę, dlaczego tak się dzieje i zdecydował, że to dlatego, że Dursleyowie w młodym wieku wyszkolili go do posłuszeństwa autorytetom. Ale kiedy obudził się w laboratorium Snape’a jako jastrząb, zapomniał o wszystkich lekcjach, których nauczył się jako człowiek, więc był bardziej agresywny, skłonny do kłótni i znacznie bardziej niezależny. Ale który był prawdziwym Harrym? Jastrząb czy człowiek? Długo i ciężko myślał o tym po przemianie i zdecydował, że oba aspekty to on – niezależny i bezczelny Freedom oraz cichy, nieśmiały nastolatek.

Ale teraz potrzebował jastrzębia, nie człowieka, więc zmienił się we Freedoma. Gdy tylko zmienił skórę na pióra, skoczył w niebo i wzbił się w powietrze w dwóch uderzeniach skrzydeł. Łapiąc strugę wiatru, poszybował nad chatą, szukając sowy śnieżnej. Instynkt podpowiadał mu, że Hedwiga nie oddaliłaby się za daleko od domu, chowańce zwykle chciały znajdować się blisko wybranego przez siebie czarodzieja, a poza tym była na nieznanym terytorium i zostałaby blisko bezpiecznego miejsca.

Rzeczywiście po około minucie zauważył charakterystyczne biało-szare nakrapiane upierzenie. Hedwiga spala w zagłębieniu dużej jarzębiny, drzemiąc w ciągu poranka, jak to miała w zwyczaju, gdy polowała całą noc. Freedom zawahał się, bo budzenie Hedwigi zawsze było ryzykowne, nigdy nie wiadomo było, czy obudzi się zdenerwowana, czy nie. Mimo to był nagły wypadek i nie odważył się zwlekać z przełamaniem klątwy nad Severusem.

Pełen determinacji myszołów zsunął się bezgłośnie po prądzie powietrznym i wylądował obok sowy śnieżnej.

- Hedwigo? Proszę, obudź się. Muszę z tobą porozmawiać.

Sowa śnieżna poruszyła się, strząsając pióra, a jej głowa uniosła się kilka cali od jej puszystej piersi.

- Ktooo?

- Hedwigo, to ja, Freedom. Muszę z tobą porozmawiać, to naprawdę ważne. – Utrzymywał cichy ton, sowy miały doskonały słuch i nie było potrzeby krzyczeć jak źle wychowana wrona lub maldecorvae.

Jedno wielkie, żółte oko otworzyło się i Hedwiga powoli przesunęła się, by spojrzeć prosto na Freedoma.

- Tak? Co jest? Co się tym razem stało?

- W końcu go skończyłem. Eliksir.

Drugie oko Hedwigi otworzyło się i teraz wpatrywała się w niego obiema kulami.

- Jaki eliksir?

- Eliksir do zniszczenia sztyletu. Eliksir rozpuszczający klątwy.

- Co z Severusem? Jak do siebie dochodzi?

Freedom zawahał się, po czym odpowiedział ze smutkiem:

- Nie dochodzi do siebie. Na razie jest pod wpływem zaklęcia zastoju, póki nie zdołam zniszczyć sztyletu i złamać klątwy, zanim klątwa zniszczy jego. To jedyny sposób, żeby wyzdrowiał.

- Klątwa sztyletu dotknęła również jego – powiedziała ponuro Hedwiga.

- Tak, chyba tak. Jak to się stało, że nie wpłynęła na ciebie?

- Zaczęło, Freedom. Chociaż nie dotknęłam go bezpośrednio, niosłam go na kamienny kopiec wystarczająco długo, by usłyszeć jego głos w moim umyśle i poczuć, jak próbuje zerwać więzy między mną a tobą. To się nie udało, ale zdenerwowało mnie to i zaniepokoiło, to dlatego ostatnio do ciebie nie przyszłam. Chciałam mieć pewność, że działam z własnej woli.

- Och. Czy na pewno wszystko w porządku?

- Tak, pisklaku. Nic mi nie jest. Ten twój eliksir, czy jest wystarczająco silny, żeby na zawsze zniszczyć Sztylet Niezgody?

- Tak. Zrobiłem go dokładnie tak, jak uczył mnie Sev w Sylvanorze. – Freedom zaczął nerwowo skubać i czyścić piórka.

- Czy oczyszczałeś swój umysł?

- Tak. Każdej nocy, ale to nie pomaga przy koszmarach.

- Jakich koszmarach?

- W których Severus umiera.

- Ach. Wydawałoby się, że odzyskałeś sumienie. Czy powiesz mi, co się stało, że zaatakowałeś swojego mentora? Czarodziej, którego znałam, wolałby raczej odciąć sobie prawą rękę niż skrzywdzić przyjaciela, a tym bardziej swojego opiekuna.

Freedom zawahał się. To był moment, którego się obawiał.

- Byłem… opętany przez sztylet, Hedwigo, i nawet się nie zorientowałem. Przychodził do mnie w snach, udając, że to mała dziewczynka uciekająca przed złym czarodziejem. Oczywiście wtedy tego nie wiedziałem. Myślałem tylko, że to mała dziewczynka w tarapatach. Prosiła mnie, żebym ją chronił, a ja się zgodziłem.

- I dałeś się złapać w sidła – zahukała Hedwiga.

Freedom zadrżał, przypominając sobie, jak przekonujący był sztylet przebrany za bezradną dziewczynkę – dziewczynkę w niebezpieczeństwie. Zręcznie wpadł w pułapkę.

- Ale nie chciałem tego, Hedwigo! Nawet nie wiem, jak to dotarło do mojej głowy. Byłem chroniony, gdy znaleźliśmy ten cholerny przedmiot.

Sowa śnieżna zastanawiała się przez chwilę.

- Z tego, co zrozumiałam o sztylecie, działa swoje zło najlepiej, kiedy skóra dotknie metalu. Dlatego nigdy nie pozwoliłam, by moje szpony go dotknęły, podniosłam go szmatką, którą okrył go Severus. Czy kiedykolwiek dotknąłeś sztyletu swoją skórą?

- Ja… nie pamiętam. Z wyjątkiem gdy go podniosłem tuż przed tym, jak… pchnąłem nim Severusa – przyznał Freedom, zdolny do wypowiedzenia słów w formie jastrzębia lepiej, niż w ludzkiej. Jako człowiek był przytłoczony poczuciem winy i łzami, ale jastrzębie nie czują się winne jak człowiek oraz nie mają kanalików łzowych.

- Nigdy wcześniej nie dotknąłeś sztyletu? Myśl!

- Próbuję! Przestań na mnie krzyczeć! – warknął z irytacją Freedom.

- Myśl mocniej! – rozkazała władczo sowa śnieżna. – To jest ważne. Chcesz uratować Severusa czy nie?

- Oczywiście, że chcę! Jak śmiesz sugerować inaczej?

- Jak śmiem? Jeśli dobrze sobie przypominam, widziałam, jak stoisz nad nim z zakrwawionym sztyletem. Skąd mam wiedzieć, że nadal nie jesteś pod jego wpływem?

- Nie jestem, dobra! Gdybym był, dlaczego marnowałbym czas na warzenie tego eliksiru? Musisz mi tylko zaufać, Hedwigo.

- Lepiej powiedzieć, niż zrobić – powiedziała sowa ze smutkiem. – Spróbuj sobie przypomnieć, pisklaku. – Jej ton był teraz mniej szorstki i bardziej zachęcający. Kochała młodego czarodzieja całą sobą i prawie złamało jej serce zobaczenie, jaki był tamtej pamiętnej nocy, zagubiony w ciemności po popełnieniu jednej z najgorszych zbrodni – zabiciu swojego mentora. Podejrzewała, że sztylet zatopił w nim swoje szpony, ponieważ była pewna, że nie jest on z natury złym człowiekiem, ani też nie było łatwo doprowadzić go do gniewu i przemocy. Mimo to działała, by ocalić życie swojego przyjaciela, chociaż skrzywdzenie Harry’ego było czymś, na co musiała się przygotować. Ale tamtej nocy to nie był Harry, to było stworzenie sztyletu. Jak mogę się upewnić, że to nie jakaś sztuczka? Jak mogę znów mu zaufać?

Freedom wiedział, że Hedwiga nieufnie podchodzi do jego motywów, co go zasmuciło, bo kiedyś miał bezgraniczne zaufanie śnieżnej sowy. Sztylet naprawdę zasiał niezgodę między trójką towarzyszy, jak ostrzegała sama nazwa. Czy znów będą mieli całe zaufanie, co wcześniej? Freedom wrócił myślami do dnia, w którym odkryli w sierocińcu sztylet. Dnia, kiedy inferiusy zaatakowały z zaskoczenia spod podłogi, przez co rozlał cenny eliksir rozpuszczający klątwy. Przypomniał sobie bitwę i to, jak inferiusy zbliżały się do Severusa, ponieważ trzymał sztylet, który zobowiązały się chronić. Wtedy Harry powiedział Severusowi, żeby rzucił mu sztylet, żeby spróbować odciągnąć trochę inferiusów, więc Severus rzucił sztyletem nad głową i zdołał go złapać… ale coś się stało w chwili, gdy złapał sztylet…

Ale ręka mi się trochę ześlizgnęła z powodu rękawic i sztylet… przeciął mi twarz… to tylko małe cięcie, nic wielkiego… ledwie je poczułem… ale nawet płytkie cięcie mogło dać mu dostęp do mojego umysłu… och, Merlinie!

Freedom poderwał głowę.

- Hedwigo, już pamiętam! To było wtedy, gdy walczyliśmy z inferiusami w sierocińcu… - szybko zrelacjonował wydarzenia swojej sowie.

- Więc… tak mu się to udało. Z tego, co wywnioskowałam, być może sztylet chciał ci się wyślizgnąć, szukał pierwszej dostępnej osoby do swoich złych celów, a ty już na niego czekałeś.

- Jak dojrzała gęś na skubanie – powiedział z goryczą Freedom.

- Nie bądź dla siebie zbyt surowy. Nie jesteś pierwszym, kogo usidlił. Ale może będziesz ostatnim.

- Więc przyniesiesz mi sztylet? Proszę, Hedwigo. Muszę go zniszczyć. Tylko wtedy uratuję Severusa. On nie może umrzeć, Hedwigo. Nie po tym wszystkim, co przeszliśmy. Nie pozwolę na to. Proszę, pomóż mi – błagał Freedom, choć nie było to łatwe dla dumnego drapieżnika.

Hedwiga milczała przez kilka długich chwil.

- Ja… no nie wiem. Wierzę, że z własnej woli nie dźgnąłbyś Severusa, ale faktem jest, że sztylet wpłynął na ciebie w dużym stopniu i nawet jeśli twierdzisz, że jesteś od niego wolny, skąd mogę wiedzieć, że to prawda? Skąd mam wiedzieć, że nie jest to podstęp, by dostać sztylet w swoje ręce i użyć go do dokończenia tego, co zacząłeś? Sztylet Niezgody jest legendą wśród sów. Nazywamy go Przeklętym Złotym Szponem i każda sowa wie, żeby się go wystrzegać.

Freedom zawiesił głowę.

- Przysięgam ci na wszystko, co mi drogie, że nie jestem już sługą sztyletu.

- Ach, Freedom. Gdybym tylko mogła ci zaufać.

- Możesz, do cholery! Sądzę, że sztylet wpłynął też na ciebie i sprawił, że zaczęłaś mnie podejrzewać. On uwielbia robić problemy między przyjaciółmi. Zaufaj mi, Hedwigo. Zawsze to robiłaś.

Hedwiga spojrzała na niego posępnie.

- To było zanim prawie zabiłeś swojego mentora przeklętym sztyletem. Potrzebuję czasu. Żeby pomyśleć.

- Nie mam czasu, Hedwigo! Nie wiem, jak długo Sev może zostać pod peleryną zastoju i chcę jak najszybciej zniszczyć ten cholerny sztylet.

- Przykro mi, ale nie mogę ryzykować, że znowu zostaniesz opętany. Jeśli mam go dla ciebie zabrać z kryjówki, nie mogę mieć wątpliwości, że zniszczysz tą przeklętą rzecz. Całkowicie, kompletnie i nieodwracalnie. A teraz… nie jestem pewna, czy ci ufać.

- Posłuchaj, jeśli mi nie zaufasz, czy przynajmniej posłuchasz jednego z Witherspoonów? Byli ze mną cały czas, gdy tu byłem, obserwując, jak robię eliksir.

Hedwiga nie wyglądała na przekonaną.

- Czy poręczą za ciebie?

- Tak myślę. Pozwól mi pójść i zapytać. – Po tych słowach Freedom wyleciał z jarzębiny i okrążył domek, po czym wylądował i wszedł do środka, by porozmawiać z Jacem i jego matką. Grace była animagiem, pustułką i być może uda jej się namówić Hedwigę na przyniesienie sztyletu, a Jace obserwował od początku do końca, jak warzył cały eliksir i mógł ręczyć za jego determinację i poświęcenie w przygotowaniu.

Ale zatrzymał się w progu domku, zdając sobie sprawę, że żaden z Witherspoonów nie znał prawdy o tym, co się stało tamtej nocy. Był zbyt zawstydzony i bał się przyznać do prawdy, bojąc się przyznać do prawdy, bojąc się, że kiedy dowiedzą się, co zrobił, wyrzucą go, nie chcąc chronić w domu mordercy. Albo prawie mordercy.

Przez chwilę wpadł w panikę. Jak mam im powiedzieć? Znienawidzą mnie. Nie zrozumieją. Jak mogę przyznać, że byłem opętany i niemal zabiłem Severusa, że nie było żadnego śmierciożercy, który uciekł?

Przez kilka długich chwil stał na ganku, trzymając dłoń na klamce, czując, jak jego żołądek ściska się z nowego niepokoju i strachu. Muszę im powiedzieć. Nie mam wyboru. Zbierając całą swoją osławioną gryfońską odwagę, bladą i niejasną w porównaniu z jego przerażeniem i strachem, przekręcił klamkę i wszedł do domku.

Znalazł Grace, siedzącą przy kuchennym stole, sączącą kawę i czytającą Proroka. Jace ziewał i właśnie kończył dużą miskę owsianki oraz słyszał, jak Jasper czyta Jilly w pokoju. Minął ich w drodze do kuchni, ale byli tak pochłonięci książką, że nawet go nie zauważyli, a on był tak skupiony na znalezieniu Jace’a, że prawie nie zwracał na nich uwagi.

Zatrzymał się w kuchni i pozostał tam, przestępując z nogi na nogę. Poczuł się jak jastrząb przed bronią myśliwego albo jeleń złapany w reflektory samochodu, sparaliżowany strachem i niezdolny do myślenia.

Z niesamowitą intuicją, którą posiadali czytający, oboje Witherspoonów jednocześnie uniosło wzrok.

- Harry, coś się stało? – zapytała Grace z oczami pełnymi współczucia.

- Znalazłeś swoją sowę? – zapytał Jace. – Nic jej nie jest?

- Tak, nic jej nie jest. To przez nią tu jestem. – Wypuścił wstrzymywany oddech. – Ja… mam wam coś do powiedzenia. Nie spodoba wam się to i prawdopodobnie potem mnie znienawidzicie, ale proszę, wysłuchajcie mnie.

- Może usiądziesz? – zaprosiła Grace.

Harry podszedł do krzesła, chociaż czuł się tak, jakby jego nogi należały do kogoś innego. Usiadł. Potem zaczął szybko mówić, zanim zawiodą go nerwy.

- Wiecie, jak powiedziałem wam, że to sztylet dźgnął i prawie zabił Severusa? I wszyscy myśleliście, że zrobił to śmierciożerca? Cóż, to nie jest prawda. Prawda jest taka… że to ja zaatakowałem Severusa sztyletem. Kontrolował mnie… Nigdy bym tego nie zrobił, gdyby… gdyby nie wszedł do mojej głowy, gdzie zawładnął moimi snami, a potem mną w prawdziwym życiu. Gdy byłem… pod jego wpływem… prawie zabiłem profesora Snape’a.

Czekał na westchnienie oburzenia, na to, jak Grace wstanie i wyrzuci go z domu, na to, jak Jace nazwie go plugawym, morderczym zdrajcą.

Zamiast tego zapadła cisza.

Harry powoli uniósł wzrok i spojrzał na dwójkę czarodziejów. Grace nie wyglądała na oburzoną, ani zniesmaczoną, ani nawet złą. Jej niebieskie oczy były ciemne ze smutku. A Jace… Jace wyglądał niemal tak, jakby czuł ulgę. Harry nie mógł pojąć, dlaczego. Wciąż czekał, aż wydarzy się coś złego.

W końcu odezwał się Jace.

- Wiem, Harry. Wiedziałem już od kilku dni.

- Jak? Obiecałeś, że nie będziesz czytać mi w myślach – krzyknął defensywnie Harry.

- I nie czytałem – rzucił spokojnie Jace. – Mówisz przez sen. Zwłaszcza, kiedy śnisz. Tamtej nocy… śniłeś o tym, co się stało… i to mnie obudziło. Ciągle przepraszałeś profesora Snape’a… i powiedziałeś, że tego nie chciałeś… że sztylet cię zmusił… wtedy się dowiedziałem.

- I nic mi nie powiedziałeś?

- Nie. Nie wiedziałem, co powiedzieć. No i… jestem Ślizgonem. Nie wtykam nosa w nieswoje sprawy, zwłaszcza jako czytający. Pomyślałem, że gdybyś chciał, żebym wiedział, powiedziałbyś mi.

Harry był oszołomiony. Gdyby to Ron albo Hermiona podsłuchali go, jak mówi coś takiego… oboje przez cały następny dzień by przy nim byli, chcąc wiedzieć, co się stało. Nigdy nie byliby w stanie powstrzymać swojej ciekawości albo być cicho przez tak długo. Powiedział to Jace’owi, na co Ślizgon roześmiał się.

- Bo są Gryfonami. Większość Gryfonów nie jest w stanie utrzymać czegoś w tajemnicy nawet za cenę życia. Ale Ślizgoni pójdą do grobu z sekretem, jeśli jest to konieczne.

Harry niemal uśmiechnął się. Severus był doskonałym przykładem tej cechy. Kto wiedział, ile sekretów Mistrz Eliksirów trzymał w swoim sercu? Spojrzał na Grace.

- Ty też nie wyglądasz na zaskoczoną. Jace ci powiedział?

- Nie musiał, Harry – stwierdziła cicho Grace. – Wyczuwałam, że nosisz w sobie wielki ciężar. Widziałam to w twoich oczach. Oczy są oknami duszy.

- Więc widziałaś we mnie mordercę, prawda?

- Nie, Harry. Widziałam młodego chłopaka, tonącego w rozpaczy i poczuciu winy, a jednocześnie zdeterminowanego, by pomóc komuś, na kim bardzo mu zależy. Kiedy wspomniałeś o sztylecie, mogłam tylko zgadywać, co się stało. Jak ci wcześniej powiedziałam, Sztylet Niezgody ma długą i krwawą historię osłabiania niewinnych. Jestem pierwszej rangi zaklinaczką, o sztylecie dowiedziałam się dawno temu podczas nauki, podobnie jak wszyscy, którzy mają mój talent, byśmy nie próbowali stworzyć czegoś takiego. Przez te wszystkie dusze, które sztylet zepsuł, w pewien sposób stał się samoświadomy. Wiedział, co robi, gdy wybrał ciebie na swoje naczynie dla swoich morderczych pragnień, dziecko. Najbardziej kocha psuć niewinnych, zabierając to, co było czyste i niszcząc to chciwością, urazą i nienawiścią. Ale nie udało mu się, Harry.

Zamrugał.

- Ale… jak możesz tak mówić? Uniosłem sztylet i dźgnąłem Severusa.

- Ale nie zabiłeś go – zauważyła Grace. – Gdybyś był całkowicie marionetką sztyletu, Severus już by nie żył tamtej nocy. Ale coś w tobie oparło się i sztylet nie mógł sprawić, byś zabił swojego mentora. A gdy tylko zorientowałeś się, co zrobiłeś, odrzuciłeś zatrute słowa sztyletu, prawda?

- Hedwiga zmusiła mnie do puszczenia sztyletu. Nie mogłem go puścić.

- A co wtedy zrobiłeś, Harry Potterze? Czy natychmiast próbowałeś chwycić sztylet? A może próbowałeś uratować swojego mentora?

- Ja… próbowałem uratować Severusa. Ale wciąż jestem skażony sztyletem, Grace.

- Tak, ale nie w sposób, w jaki byłbyś, gdybyś uległ całkowicie. Dotknęło cię zło, ale nie naznaczyło jako własnego.

- Skąd możesz to wiedzieć? – krzyknął Harry w udręce. – Jak możesz być pewna? Sam nawet nie wiem.

- Z powodu Jilly – odpowiedział Jace. – Kiedy wspięła się na twoje kolana i cię przytuliła, czytała cię empatycznie. I gdybyś był taki, jak mówisz, nigdy nie zbliżyłaby się do siebie na bliżej niż dziesięć stóp. Może mieć tylko dwa lata, ale pozna złą osobą, gdy ją wyczuje. Nie da się ukryć zła przed empatą. Oni zawsze wiedzą.

Harry spojrzał na niego sceptycznie.

- Kiedy spotkała kogokolwiek złego?

- Na peronie 9 i 3/4. Moi rodzice zabrali ją, żeby się ze mną pożegnała i ponieważ nie mogli zostawić jej samej. I wpadliśmy na peronie na Lucjusza Malfoya. Jilly spojrzała na niego i zaczęła krzyczeć. Nazwała go złym człowiekiem i nie chciała nawet na niego patrzeć. Jilly nigdy nie reaguje tak na ludzi, kilka chwil wcześniej się śmiała, machając do innych, póki ojciec Draco na nas nie wpadł. I wiesz, kim on jest, prawda?

- Śmierciożercą.

- Twierdzi, że nie jest, ale ufam mojej córce nad tym, co powie ta przebiegła żmija – stwierdziła Grace, a jej niebieskie oczy były wzburzone. – Kiedy zapytałam Jilly, dlaczego płacze i krzyczy, powiedziała, że ten zły człowiek ją przestraszył, że przez niego poczuła chłód i ciemność. To dość dokładne określenie aury mrocznego czarodzieja, jak na dwulatkę. Ale ty taki nie jesteś, Harry.

- Ale sztylet mnie opętał!

- Tak, ale tylko na kilka chwil. I musiał użyć podstępu, żebyś skrzywdził Severusa, bo nie zgodziłbyś się dobrowolnie. A to czyni różnicę.

- Jesteś pewna?

- Tak. Gdybyś był tym mrocznym czarodziejem, za którego się uważasz, moje osłony powstrzymałyby cię przed wejściem do mojego domu. A wszedłeś bez problemu.

Po raz pierwszy od tamtej strasznej nocy Harry poczuł, jak zaczyna w nim kiełkować ziarno nadziei.

- N-naprawdę w to wierzysz?

- Nie wierzę, Harry. Ja to wiem. Zło nie może żyć, jeśli się je narzuci sercu.

- Czy… powiesz to Hedwidze? Ponieważ nie da mi sztyletu, póki mi nie zaufa, że ponownie nie wpadnę pod jego urok.

- Oczywiście. Gdzie ona jest?

- Na zewnątrz, w jarzębinie.

Grace przybrała formę pustułki i wyleciała przez okno.

Pustułka dotarła do Hedwigi zanim wyszli na zewnątrz i chociaż Jace nie rozumiał ptasiej mowy, Harry nie miał z tym problemów i przetłumaczył mu, co mówią.

- Cześć, Hedwigo i witaj w moim domu. Jestem Dawnfire.

- Miło cię poznać, Dawnfire. Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłam – powiedziała Hedwiga.

- Miałaś dużo do przemyślenia.

- Tak, po tym wszystkim, co się stało, to cud, że nie straciłam piórek.

- Przyszłam porozmawiać z tobą w imieniu twojego czarodzieja.

- Powiedział ci, co zrobił?

Pustułka pokiwała głową.

- Powiedział raczej, do czego zmusił go sztylet.

- Chce, żebym mu przyniosła sztylet z miejsca, gdzie go ukryłam i pozwoliła mu go zniszczyć. Ale… boję się. A co jeśli znowu na niego wpłynie?

- Nie ufasz swojemu czarodziejowi?

- Ja… kiedyś ufałam. Ale teraz… nie wiem. – Hedwiga brzmiała na zagubioną i zdezorientowaną. – Twierdzi, że sztylet nie ma go już w niewoli, ale jak ma zaryzykować?

- Poręczę za niego. Posłuchaj, skrzydlata siostro, a zrozumiesz, dlaczego. – Dawnfire powiedziała Hedwidze to, co przekazała Harry’emu.

- To wszystko są ważne punkty, ale wciąż jestem niespokojna – przyznała Hedwiga. – Kiedyś nigdy nie zwątpiłabym w jego serce, ale teraz…

- Jego serce jest takie samo, jak kiedyś. Niezłomne i lojalne. Moja córka zajrzała w niego i nie znalazła mroku.

Sowa sapnęła z niedowierzaniem.

- Ufasz w takiej sprawie dziecku?

- Nie ma lepszego sędziego charakteru niż empata – odpowiedziała pogodnie Dawnfire.

Hedwiga zastanawiała się jeszcze kilka minut, po czym skinęła głową i powiedziała:

- Przyniosę sztylet, powiedz Harry’emu, żeby przyniósł eliksir na trawnik, gdy wrócę. Myślę, że najlepszym sposobem na upewnienie się, że nie podda się ponownie sztyletowi jest jeśli zniszczę go samodzielnie.

- Nie sądzę… - zaćwierkała pustułka, ale Hedwiga już odleciała. Dawnfire pisnęła cicho i zleciała, stając się ponownie Grace. – Harry, Hedwiga zgodziła się przynieść sztylet. Chce, żebyś przyniósł tu kociołek z eliksirem.

- Po co?

- Bo sama chce zniszczyć sztylet.

- Nie! – wykrzyknął Harry. – To moje zadanie i ja je wykonam. Muszę to zrobić. W innym wypadku nigdy się od niego nie uwolnię. Nigdy nie będę wiedział… czy byłem wystarczająco silny, by przełamać jego panowanie nade mną. Nie mogę tak żyć, Grace. Sztylet niemal mnie zniszczył… niemal zniszczył Severusa… i naszą relację… Nie, jeśli ktoś zniszczy Sztylet Niezgody, będę to ja.

Wyprostował się na całą swoją wysokość, a w jego oczach pojawiła się determinacja i duma, którą da się zobaczyć u niewielu dorosłych czarodziejów.

- Nie jestem pionkiem. Nigdy więcej nim nie będę. – Wezwał kociołek z eliksirem machnięciem ręki. Gdy tylko opadł on na ziemię, podszedł do niego, po czym wezwał kolejny przedmiot ze swojej torby.

Jego rękawice blokujące klątwy wpadły w jego wyciągnięte dłonie i założył je na nie. W jego działaniach nie było teraz wahania. Wiedział, że robi to, co całkowicie słuszne. Hedwiga chciała dobrze, ale nie rozumiała głębi jego winy i potrzeby odkupienia. Ani jego potrzeby całkowitego i na wieki unicestwienia ducha sztyletu.

Jace wytrzeszczył oczy.

- Potrafisz magię bezróżdżkową?

- Trochę. Severus obiecał, że nauczy mnie więcej, gdy wrócimy do domu… - urwał, czując, że się dławi. Jeśli po tym wszystkim nadal będę miał u niego dom. Jeśli wciąż mnie będzie chciał. Nie myśl o nim, Harry. Nie myśl o tym, jak wyglądał, o krwi na ziemi ani o tym, jak wygląda teraz, uwięziony w czasie. Nie myśl o tym. Teraz liczy się zniszczenie sztyletu. Musisz skupić się na tym. Zamknął oczy i wziął trzy głębokie, oczyszczające wdechy. Oczami umysłu znów zobaczył księżniczkę w rubinowej tiarze i złotej sukni. A potem celowo wymazał ją ze swojego umysłu. Żegnaj księżniczko, nie dam się więcej wykorzystać. Skończyłem z tobą. Żadnych więcej złowrogich sztuczek, teraz widzę, czym jesteś i nie dam się zmanipulować twoimi kłamstwami. Ostrożnie uniósł tarcze wokół swojego umysłu. Potem otworzył oczy.

Grace patrzyła na niego wszystkowiedząco, podobnie jak jej syn.

- Założyłeś całą swoją zbroję? – zażartowała.

- Tak – powiedział, posyłając jej półuśmiech. Tarcze i jego determinacja były niczym zbroja przeciwko nikczemnym pchnięciom sztyletu, chroniące jego psychikę przed ugodzeniem.

Teraz nie pozostało im nic innego jak czekać na Hedwigę.

Merlinie, jak on nienawidził czekać! Minuty wydawały się ciągnąć w nieskończoność, w mgnieniu oka stając się godzinami. Zakołysał się lekko na piętach, czując jak jego dłonie zaczynają się pocić w rękawicach. Zmusił się do spokoju. Da radę, musiał to zrobić. Sztylet musiał być zniszczony jego ręką.

Obok niego Jace przeszukiwał niebo w poszukiwaniu sowy śnieżnej, ale niebo pozostawało puste, poza chmurami. Czekajcie, czy ta chmura się poruszyła? Tak… Hedwiga wracała, trzymając w szponach płaski pakunek. Leciała powoli, ale celowo w ich kierunku.

Harry też ją widział, więc wskazał palcem na kociołek i wyczarował nad nim niewielką tarczę. Potem czekał, aż Hedwiga znajdzie się nad jego głową, po czym zawołał:

- Hedwigo, przynieś mi sztylet. To ja muszę wrzucić go do kotła.

Sowa zawisła, sycząc z wzburzeniem.

- Nie! Nie taki był plan, Harry. Nie śmiem ci dać sztyletu. A co, jeśli znów cię opęta? Pozwól mi to zrobić.

- To nie twoje zadanie, Hedwigo. Jest moje. Przypomnij sobie przepowiednię. Niezłomne i prawe serce wszystko pokona? Muszę to zrobić, Hedwigo. Zaufaj mi. Nie jest tak jak poprzednim razem. Teraz wiem, czego się obawiać.

Ale sowa uparcie trzymała sztylet. Czuła, jak wibruje on pod jej szponami, zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa i namawiając ją, żeby go nie puszczała.

- Harry, pozwól mi go zniszczyć. Zanim w pełni się obudzi i znów cię usidli.

- Zaufaj mi, Hedwigo. Powinnaś wiedzieć, że nigdy świadomie nie skrzywdziłbym Severusa. I wiem, do czego jestem zdolny. Żeby złamać uścisk sztyletu na mnie, ja muszę go zniszczyć. Ręka, która trzymała broń musi ją zniszczyć.

- On ma rację – powiedziała nagle Grace. – Tak się łamie najgorsze klątwy.

- Już raz trzymał sztylet i patrz, do czego to doprowadziło. Naprawdę chce pani ryzykować, że to się powtórzy, pani Witherspoon? Co jeśli wpadnie w szał i spróbuje zabić pani syna? Albo pani córkę?

- Nie zrobi tego. Zaufaj swojemu czarodziejowi, sowo. Został uwiedziony w mrok, nie wybrał go.

Hedwiga zaskrzeczała z frustracji.

- A jeśli my też go osłonimy? – powiedział Jace. – Jesteśmy czytającymi, a ten sztylet kontroluje umysły ludzi, podobnie jak kiedyś Władcy Umysłu. Ale czytający pokonali ich, ponieważ nie mogli przejść przez nasze tarcze. Ponieważ wiedzieliśmy, jak je połączyć. Prawda, mamo?

- Mój syn ma rację. Jeśli połączymy nasze tarcze i spleciemy je z tarczami Harry’ego, sztylet nie będzie w stanie przeniknąć do jego umysłu – powiedziała Grace.

Harry otworzył usta, by zaprotestować. Cicho, dziecko. Zrobimy to tylko wtedy, gdy będzie groźba, że sztylet cię opęta. Do tego czasu będziemy cię tylko monitorować – posłała mu Grace.

- Dobrze – powiedział na głos. – Niech tak będzie.

Hedwiga rozważyła to. To była trudna decyzja. Czy odważy się ponownie umieścić w zasięgu swojego czarodzieja przedmiot, który zasiał tyle niezgody? Ale może z pomocą czytających… Och, Harry. Kiedyś ci ufałam. Czy mogę ci znowu zaufać? Zajrzała głęboko w jego szmaragdowe oczy, które wpatrywały się prosto w nią.

Zobaczyła w nich żelazną determinację, żal, udrękę i siłę celu, która wszystko przeważała. Były to oczy wojownika, którego zamiarem było pokonanie wszystkich przeciwności i wygrania. Nie było w nich śladu tęsknoty czy zła.

Prawe i niezłomne serce. Zaufaj mi.

Czuła, jak sztylet porusza się i zaczyna ją skłaniać, by go wzięła i jak najdalej odleciała. Ukryj mnie. Uratuj mnie. Nie dawaj mnie mu.

To właśnie sprawiło, że ostatecznie zdecydowała. Sztylet się bał i próbował również wpłynąć na nią. Ale nie była pionkiem tak samo, jak jej czarodziej. Zlekceważyła naglenie.

- Bardzo dobrze. Zrobię, co chcesz. Łap!

Puściła sztylet, który przeleciał w powietrzu.

Harry złapał go prawą ręką, po czym usunął zaklęcie nad kociołkiem.

Gdy tylko jego palce zacisnęły się na sztylecie, poczuł, jak zła obecność w nim budzi się i ociera o jego tarcze, skomląc i błagając, by ją wpuścił. Nie zostawiaj mnie! Proszę! Harry! Jest zimno, ciemno i się boję, zawołał sztylet głosem dziewczynki z jego snów.

Harry wzdrygnął się, po czym wzmocnił tarcze. Tym razem to nie zadziała. A teraz zamknij się i wynoś z mojej głowy! Nie jesteś bezradnym dzieckiem, jesteś wcieleniem zła.

Tak? Ale obiecałeś mnie chronić, Harry, zaszlochał sztylet. Skłamałeś! Okłamałeś mnie!

Nie, to ty mnie okłamałeś! – zagrzmiał cicho. – Oszukałeś mnie, żebym zabił mojego mentora.

Huh. Ten stary profesor ze swoimi zasadami i przepisami? Kto ich potrzebuje? Jest tak sztywny z tą swoją dyscypliną jakby miał kij w dupie! Przyjął cię tylko dlatego, że musiał. Naprawdę wierzysz, że cię kocha? Syna swojego rywala? Gryfońskiego bachora? Otwórz oczy i zobacz prawdę, Harry. Jesteś tylko ciężarem, który musi znosić. Jak tylko będziesz pełnoletni, wystawi cię za drzwi. Krzyżyk na drogę, Potter!

Mylisz się. Severus mnie kocha.

Czy kiedykolwiek ci to powiedział? Nie. Jak myślisz, co powie, gdy się obudzi? Myślisz, że ci wybaczy? Po tym, jak prawie go zabiłeś?

Harry zadrżał, pot spłynął mu po czole. Sztylet wydobywał wszystkie stare niedoskonałości, wszystkie jego wątpliwości i lęki. Wśród nich był strach, że Severus go odrzuci i będzie tak, jak wcześniej – bez prawdziwego domu i rodziny.

- Nie słuchaj go, Harry – wysłała mu Grace.

- Severus zrozumie. Nigdy by cię nie opuścił. Zaufaj mu – wysłał mu pocieszająco Jace.

Harry przypomniał sobie te wszystkie momenty, gdy Severus ryzykował dla niego życie i wszystkie te chwile, gdy był przy nim, gdy nikt inny nie zauważył, że był w potrzebie. Przypomniał sobie, jak Severus nazwał go we Włoszech swoim dzieckiem i mówił, że zawsze będzie miał przy nim dom, bez względu na wszystko. Tak, Severus mógł być na niego zły, gdy się obudzi, ale nigdy by go nie odrzucił. Nie po tym, przez co przeszli i dla siebie zrobili.

To jest sztylet… robi, co tylko może najlepiej. Próbuje rozerwać nasze więzi. Ale nie pozwolę na to. Nigdy więcej! Znam cię, widzę, czym jesteś – oszustem, naciągaczem, kłamcą z niewinną twarzą – i odrzucam cię! Jesteś tylko przerażoną duszą, kryjącą się w cieniu, bojącą się stawić czoła światłu, niezdolną do zrozumienia, co łączy ludzi – miłość, lojalność i zaufanie. Ale przede wszystkim miłość.

Zebrał całą miłość i pchnął nią w sztylet, a duch w nim kurczy się i wycofuje w ciemność z zawodzeniem.

Wtedy Harry uniósł sztylet i wrzucił go do kociołka.

Eliksir spienił się i zmienił kolor na głęboką czerń, bulgocząc z siłą przeklętego przedmiotu, a Harry mógłby przysiąc, że słyszał, jak sztylet wyje w agonalnej furii, gdy eliksir go rozpuszczał. Smród z kotła był tak okropny, że cała trójka czarodziejów wycofała się, kaszląc i mając odruchy wymiotne, a nawet Hedwiga podfrunęła, by przysiąść wysoko w koronie jarzębiny.

Z kotła wynurzyły się kłęby zielonoczarnego dymu i zaczął dziko wirować.

Harry patrzył z napięciem, ponieważ nigdy wcześniej nie darzyło się to żadnemu z innych horkruksów. Z drugiej strony żaden z pozostałych nie miał w sobie rdzenia z takim samym poziomem zła.

Kocioł zadrżał, a część eliksiru, który teraz był cuchnącą, czarną mazią, wysunęła się poza jego krawędź i z sykiem wylądowała na ziemi.

TRZASK!

Kociołek rozpadł się na dwie części.

- Wielki Merlinie! – krzyknął Jace.

Kaszląc, Harry przemienił się we Freedoma i przeleciał nad resztkami kociołka, próbując coś zobaczyć przez gęsty, gryzący dym.

Grace przywołała wietrzyk, a gdy dym rozwiał się, Freedom zobaczył, jak resztki eliksiru powoli wsiąkają w ziemię i nie było widać ani błysku złota, ani migotania rubinu. Sztylet Niezgody już nie istniał.

Freedom wzleciał wysoko w powietrze, prosto w kierunku wschodzącego słońca.

Potem odwrócił się i zamknął skrzydła, nurkując z ogromną prędkością w ziemię, wydając okrzyk zwycięstwa.

Kreee-eearr! Severus żyje!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz