Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 7 listopada 2021

MH - Rozdział 25 – Zniszczone wyobrażenia

Gdy się wie, że zaraz zrobi się coś niezwykle niebezpiecznego z niewielką szansą na przeżycie, przez głowę przechodzą niezliczone myśli. Twarze rodziny i przyjaciół, obietnice, zadania domowe, błędy, żale, a nawet chęć zemsty, która jeszcze kilka godzin temu wydawała się tak ważna, walczyły o uwagę. To wystarczyło, by każdy poważnie w siebie zwątpił. Był też fakt, że ani Harry, ani Dumbledore nie byli w tym momencie w stanie, który można było uznać za „dobry”. Ostatnim razem, gdy mierzył się ze śmierciożercami i odniósł sukces, miał potężne magiczne wybuchy i pomoc Zakonu Feniksa. Tym razem Harry musiał polegać na każdym gramie szkolenia, jakie przeprowadził z Syriuszem i Remusem. Miał tylko nadzieję, że to wystarczy.

Ponieważ uwaga śmierciożerców skupiła się całkowicie na bramie, Dumbledore skorzystał z okazji, by wycelować różdżką w Trzy Miotły i wystrzelić ciężki strumień wody, który uspokoił płomienie na sekundę lub dwie, nim ponownie ożyły. Harry szybko sięgnął zmysłami po wszystko, co mogłoby ujawnić jakiekolwiek oznaki emocji. Gniew i frustracja śmierciożerców sprawiły, że zadanie było trudne, ale nie niemożliwe.

- Profesorze – powiedział pilnie Harry. – Nic nie czuję. Myśli pan, że pani Rosmerta…

- Jestem pewien, że nic jej nie jest, Harry – powiedział pewnie Dumbledore, rozglądając się po miasteczku. – Sądząc po braku wrzawy, można bezpiecznie założyć, że mieszkańcy Hogsmeaed uciekli w bezpieczne miejsce. Przygotuj się, Harry. To nie będzie przyjemne.

Zanim Harry zdążył wymyślić odpowiedź, srebrne światło zaczęło wylewać się z różdżki Dumbledore’a i przybierać kształt znajomo wyglądającego ptaka. Natychmiast wzbił się w powietrze, robiąc nad nimi jedno okrążenie, po czym skierował się w stronę śmierciożerców, wzbijając się nad nimi w ostatniej chwili i leciał dalej w kierunku Hogwartu. Wtedy śmierciożercy zaprzestali działań i szybko się odwrócili, ich różdżki natychmiast zostały wycelowane w Dumbledore’a i Harry’ego. Ich twarze były ukryte pod kapturami płaszczy, ale światło płomieni pozwoliło dostrzec błyski włosów i oczu, jeśli dobrze się przypatrzyło.

- Dumbledore! – zagrzmiał głęboki głos i jeden z większych śmierciożerców wystąpił naprzód. – Osoba, na którą czekaliśmy. Otwórz bramy!

Profesor Dumbledore zamrugał, po czym westchnął.

- To ty, Fenrir? – zapytał z ciekawością. – Dziwię się, że zaryzykowałeś przyjście. Sądzę, że aurorzy są poinstruowani, żeby momentalnie cię zabić.

Śmierciożerca ściągnął kaptur, odsłaniając zmierzwione, siwe włosy i wąs. W jego oczach pojawił się dziwny, bursztynowy blask, którego nie powinno być tam przy braku pełni księżyca. Harry wpatrywał się w śmierciożercę szeroko otwartymi oczami. To był wilkołak, który ugryzł Remusa, ten, który ugryzł tak wiele dzieci. Wyglądało na to, że nadeszła noc, by stanąć przeciwko tym, którzy popełnili zbrodnie wobec bliskich Harry’ego.

- Nie mamy na to czasu! – wypluł świszczącym głosem zwalisty mężczyzna. – Zabijmy go i miejmy to z głowy!

Greyback warknął na śmierciożercę, obnażając ostre zęby. Śmierciożerca zrobił szybki krok do tyłu i milczał. Greyback na dłuższą chwilę ponownie spojrzał na Dumbledore’a, nim podniósł wzrok na Harry’ego. W jego oczach pojawił się wygłodniały wyraz, który bardzo Harry’ego zdenerwował.

- Więc zabijmy ich – wychrypiał, podchodząc, – ale ja chcę chłopaka.

Oczy Harry’ego zwęziły się ze złością, a uścisk na różdżce wzmocnił. Desperacko chciał przekląć ten żądny uśmieszek na twarzy Greybacka. Płomienie wokół nich rosły wraz z gorącem. Harry czuł, jak pot tworzy się na jego czole i spływa po bokach jego twarzy. Pomimo faktu, że Harry i Dumbledore nie mieli przewagi liczebnej, wydawało się, że śmierciożercy wahali się, czy zaatakować pierwsi. Dlaczego? Musieli tylko wypalić jednocześnie. Czy oni tego nie widzieli?

Jeden ze śmierciożerców najwyraźniej wierzył w to samo.

- Dość tego! – krzyknęła kobieta, zrobiła krok i wycelowała w Dumbledore’a. – Avada Kedavra!

Zielone światło wystrzeliło z jej różdżki, więc Harry szybko pchnął Dumbledore’a na ziemię. Zsuwając się z dyrektora i na plecy, Harry zerwał się na nogi i zaczął rzucać wszystko, co przyszło mu do głowy. Śmierciożercy natychmiast ustawili się w półkolu, odpowiadając ogniem. Harry musiał całkowicie polegać na instynkcie, gdy blokował, kontratakował i unikał wszystkiego, co leciało w jego stronę. Dumbledore podniósł się na nogi i próbował pomóc, ale było jasne, że dopadł go jego pogarszający się stan. Jego zaklęcia były potężne, ale powolne.

Pracując razem, Harry i Dumbledore zdołali rozbroić lub pozbawić przytomności czterech z dwunastu śmierciożerców. Niestety pozostało ośmiu, w tym Fenrir Greyback. Pozostali śmierciożercy powoli się zbliżali, zmuszając Harry’ego i Dumbledore’a do coraz większego oddalania się od bramy. W głębi duszy Harry wiedział, że mają kłopoty, ale nie zamierzał wyrażać swoich obaw. Zszedł z toru lotu fioletowej klątwy i przykląkł na kolano, by wystrzelić nisko, podczas gdy Dumbledore strzelił wysoko. Robili, co mogli, żeby pracować jako zespół i zakrywać niedociągnięcia drugiego.

Tak naprawdę było to wszystko, co mogli robić, póki nie nadejdzie pomoc.

Kolejny śmierciożerca został uderzony i upadł na ziemię. Pozostali nasilili swój atak i zanim Harry się zorientował, profesor Dumbledore upadł na kolana pod wpływem ogromnego bólu. Wszystko wydawało się zatrzymać, gdy Harry pospieszył do boku Dumbledore’a. Zdesperowany wezwał w myślach Fawkesa, Hogwart i wszystko inne, co mogło go usłyszeć i błagał o pomoc. Na kolanach owinął ramiona wokół Dumbledore’a, żeby go podtrzymać i sam niemal upadł, gdy Dumbledore opadł na jego klatkę piersiową.

Ból i wyczerpanie wylewały się z Dumbledore’a, jego nierówny oddech wypełniał ogłuszającą ciszę. Harry zamknął boleśnie oczy, gdy uderzyła w niego rzeczywistość. Profesor Dumbledore umierał.

- Trzymaj się, profesorze – błagał cicho Harry. – Wkrótce przybędzie pomoc, obiecuję.

Dumbledore wypuścił długi, mizerny oddech.

- Prze-praszam, mój chłopcze – powiedział słabo. – Jest… zbyt późno… musisz być… silny, Harry… Zawsze pamiętaj… musisz być silny.

Harry mocniej ścisnął profesora Dumbledore’a, czując jak jego oczy pieką od łez. Proszę, niech ktoś nam pomoże! Odpowiedzią na to był wybuch ciepła przy jego twarzy. Otwierając szybko oczy, Harry zobaczył, jak Fawkes ląduje na nodze Dumbledore’a, wpatrując się w Harry’ego ze współczuciem w oczach. Wie!

- Fawkes, proszę, natychmiast zabierz profesora Dumbledore’a do skrzydła szpitalnego! – błagał Harry. – Proszę, zrób co tylko możesz!

Fawkes wydał z siebie głośny tryl, chwytając szponami szaty Dumbledore’a. Harry szybko opuścił dyrektora na ziemię i ścisnął uspokajająco jego zdrową rękę. Wiedział, że prawdopodobnie popełnia błąd, ale było to coś, co musiał zrobić. Dumbledore chciał bronić Hogwartu, więc Harry zamierzał kontynuować to zadanie. Harry skinął Fawkesowi głową, po czym odsunął się i patrzył, jak Dumbledore i Fawkes znikają w wybuchu płomieni. Wypuszczając drżący oddech, Harry podniósł opuszczoną przez Dumbledore’a różdżkę i wstał. Odwrócił się do śmierciożerców z różdżkami w obu dłoniach jednak dostrzegł, że cała dwunastka była przytomna, a ich różdżki były wycelowane w niego.

- Jeden za nami, drugi przed nami – wychrypiał Greyback. – Uwielbiam, kiedy się bronią.

Harry spojrzał z nienawiścią na pobudzonego wilkołaka, wkładając różdżkę Dumbledore’a do kabury i ostrożnie wyciągnął zza pasa jeden ze swoich sai. Szybko powiększył się on do swoich normalnych rozmiarów, pozwalając Harry’emu wygodnie kręcić nim między palcami. Jego oczy nie schodziły z Greybacka.

- Mam szczęście, że dokładnie wiem, jak się bronić – powiedział chłodno Harry, – i wiem, jak srebro wpływa na wilkołaki.

Spojrzenie Greybacka przeniosło się na broń, a jasnopomarańczowa klątwa wystrzeliła w kierunku Harry’ego. Poruszając się bez namysłu, Harry zablokował je swoim sai i obserwował, jak mknie w kierunku, z którego przybyło. Śmierciożercy szybko przesunęli się, by uniknąć zaklęcia, dając Harry’emu okazję do przesunięcia się w bezpieczniejsze miejsce, nim zaatakuje. Z każdym krokiem czuł rosnącą w jego umyśle znajomą obecność. Hogwart próbował mu coś powiedzieć i zapewnić go, że nie był sam. Proszę, zrób, co możesz. Jeśli przebiją się przez twoje bramy…

Słowa tylko pojawiły się w jego umyśle i Harry poczuł potężną falę magii obmywającą Hogsmeade. Szalejący ogień natychmiast zgasł, zastąpiony ogromną ilością dymu, który utrudniał widzenia. Słychać było kilka głośnych łomotów, gdy kilku śmierciożerców zostało zwalonych z nóg. Harry przyjął to rozproszenie uwagi za swoją szansę i zaatakował. Oszołomił, rozbroił i związał śmierciożercę, po czym przeszedł do następnego. Potem upadła przysadzista kobieta, a wtedy reszta śmierciożerców odzyskała rozum i ponownie zaatakowała Harry’ego.

Czuł rosnącą obecność w swoim umyśle, karmiącą go siłą, gdy blokował, unikał, rzucał zaklęcia, kopał, skakał w prawo, rzucał klątwę, blokował zbliżające się zaklęcie swoim sai i wykręcał swoje ciało, rzucając zaklęcie Zwieracza Nóg bez świadomości, że to robi. Poczuł, że ktoś nadchodzi od tyłu i szybko odwrócił się, podnosząc swoje sai i tnąc po przekątnej. Wycie bólu wypełniło uszy Harry’ego, gdy zwalisty śmierciożerca upadł na kolana i chwycił się za krwawiącą klatkę piersiową. Harry nawet na niego nie spojrzał, ruszając do następnego śmierciożercy. Wiedział, że rana nie była śmiertelna, tylko bolesna.

- Crucio!

Harry zanurkował w alejkę i natychmiast przeklął się za popełnienie tak głupiego błędu. Był teraz uwięziony… chyba że… Stając szybko prosto, Harry zamknął oczy i skoncentrował się na bramach Hogwartu, odwrócił w miejscu i poczuł znajome uczucie teleportacji. Gdy tylko powietrze wypełniło jego płuca, Harry otworzył oczy i zobaczył, że śmierciożercy szturmują zaułek, w którym chwilę temu był. Dym już nie był aż tak gęsty, co oznaczało, że zobaczą go tak dobrze, jak on widział ich. Gdzie są aurorzy? Co zajmuje im tak dużo czasu?

- Harry!

Harry szybko odwrócił się i zobaczył kilka postaci, biegnących do bramy z wyciągniętymi różdżkami. Było kilku dorosłych, ale większość zbliżających się osób wydawało się być nastolatkami w pelerynach. To mogło oznaczać tylko jedno. Członkowie GD i Zakonu odpowiedzieli na jego wezwanie o pomoc. Niestety nie tylko Harry usłyszał krzyk. Śmierciożercy byli teraz świadomi, gdzie jest Harry i natychmiast zaatakowali.

Nastąpiła gorączkowa walka o odwrócenie uwagi śmierciożerców na tyle, na ile mógł. Wypuszczając drżący oddech, Harry powoli podszedł do śmierciożerców, czekając na odpowiedni moment. Śmierciożercy podchodzili ostrożnie, każdy z nich sfrustrowany i wyglądał na wściekłego. Harry z pewnością walczył bardziej, niż się spodziewali. Czy nie powinni spodziewać się walki? W końcu to Hogwart.

Harry czuł Hogwart w głębi umysłu, zachęcający go do czekania, ale było to coś, czego nie mógł zrobić. Zatrzymując się przed Trzema Miotłami, Harry wycelował różdżkę w ziemię pod śmierciożercami i cicho rzucił klątwę niszczącą. Efekt był natychmiastowy. Ulica eksplodowała, rozrzucając wszędzie kawałki kamieni. Harry podbiegł, by się ukryć, słysząc pisk otwierania wielkiej bramy Hogwatru.

- Harry! – krzyknęła Hermiona przez dym i kurz, który wypełniał powietrze. – Harry, gdzie jesteś?

Harry odwrócił się, by ruszyć w kierunku głosu Hermiony, ale ręka chwyciła go za tył kurtki i pociągnęła. Zaskoczony krzyk wyrwał się z ust Harry’ego, gdy próbował wyrwać się z uścisku i natychmiast poczuł, jak coś uderza go w tył głowy. Ból i zawroty głowy przytłoczyły go. Dało się słyszeć głośny brzdęk sai, uderzającego o kamień, gdy ciało Harry’ego zwiotczało. Ramię owinęło się wokół jego klatki piersiowej i trzymało go w pozycji pionowej, podczas gdy ciepłe powietrze owiało jego ucho w krótkich odstępach czasu.

- Taki ładny chłopak – wyszeptał Greyback do ucha Harry’ego. – Rozumiem, dlaczego Czarny Pan tak się tobą interesuje. – Greyback wciągnął głęboko powietrze i oblizał wargi. – Żadnego strachu… interesujące. To musi być robota tego zdrajcy… Lupina. Dam ci coś, czego możesz się bać, Potter… och!

Ramię trzymające Harry’ego w pozycji pionowej zniknęło, sprawiając, że upadł na kolana. W jego głowie się kręciło w morzu dezorientacji, gdy uniósł wzrok i zobaczył, jak Remus uderza Greybacka w twarz, po czym celuje różdżką w jego gardło. Błysnęły mu rude włosy i wysokie ciało stanęło przed Harrym, blokując mu pole widzenia.

- Nikt nie krzywdzi mojego szczeniaka! – warknął Remus, wbijając różdżkę w gardło Greybacka. – Zwłaszcza tobie, Fenrir! Sam cię zabiję, zanim się do niego zbliżysz!

Ręce chwyciły Harry’ego pod ramionami i podniosły na nogi. Harry zachwiał się lekko, po czym zamknął oczy i powoli odzyskał równowagę. Wolno otworzył oczy i zobaczył, że Syriusz wpatruje się w niego z niepokojem, a wokół niego lata tęcza zaklęć. Harry niepewnie wyciągnął rękę i dotknął tyłu głowy, krzywiąc się na iskrę bólu, który go przeszył, a jego palce dotknęły czegoś mokrego. Czym Greyback go uderzył?

- W porządku, Harry? – zapytał cicho Syriusz. – Możesz iść? Musimy zabrać cię do Hogwartu.

Harry potrząsnął gorączkowo głową.

- Nie! – powiedział stanowczo. Kątem oka Harry zobaczył zbliżające się, czerwone zaklęcie i odepchnął Syriusza z drogi. – Nie idę. – Syriusz spiorunował go wzrokiem, ale Harry nie zamierzał się poddać. Zaczął, więc miał zamiar skończyć. – Gdzie są aurorzy?

Syriusz westchnął i potrząsnął głową.

- Powinni wkrótce być – powiedział niechętnie, – chociaż sądzę, że GD ma sytuację pod kontrolą.

Harry rozejrzał się i zobaczył, że Syriusz miał rację. Ron, Hermiona i Neville walczyli z dwom dość wysokimi śmierciożercami. Cho, Ginny i Luna pojedynkowali się z chudą śmierciożerczynią. Justin, Hannah i Ernie strzelali zaklęcie po zaklęciu w niskiego i pulchnego śmierciożercę. Seamus, Dean i Tonks połączyli siły przeciwko parze obdartych śmierciożerców. Reszta GD pozostała przy bramach, aby nikt nie mógł wejść. Wszyscy byli zdeterminowani, by bronić swojej szkoły, tak jak nauczyli ich Harry i Rada.

Głośny krzyk bólu wyrwał Harry’ego z zamyślenia i szybko odwrócił się, dostrzegając, że Bill jest zaatakowany przez Greybacka. Remus leżał na ziemi, trzymając się z bólu za krwawiące ramię. Harry pospieszył bez namysłu, by podnieść upuszczone sai i różdżkę, podczas gdy Syriusz ruszył, by zaatakować Greybacka. Mając obietnicę świeżej zdobyczy, Greyback odepchnął Billa na bok i łapczywie skupił się na Syriuszu. Harry skorzystał z okazji, by podbiec do Billa i nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. Twarz Billa pokryta była głębokimi nacięciami, które wyglądały na zainfekowane czymś, czego Harry nie mógł zrozumieć. Harry wyciągnął rękę, by dotknąć znaków ręką, ale powstrzymał go głos Remusa.

- Nie, Harry! – krzyknął Remus. – Nie dotykaj go! Może być zainfekowany!

Harry szybko cofnął rękę i spojrzał na Remusa z przerażeniem. Zainfekowany? Ale jak? Nie było pełni. W wilkołakach musiało być coś jeszcze, czego Remus nigdy mi nie powiedział. To jedyny logiczny wniosek. Podnosząc wzrok na Syriusza i Greybacka, Harry mógł tylko wpatrywać się w swojego chrzestnego ze zdumieniem. Nigdy wcześniej nie widział tej strony Syriusza w prawdziwej walce. Greyback robił wszystko, co w jego mocy, żeby zrobić z tego walkę fizyczną, ale Syriusz znał wystarczająco sztuczek, by się upewnić, że tak się nie staje. Greyback był pokryty krwią, potem i brudem. Jego ciężki oddech i nieostrożne ruchy były wyraźnymi oznakami zmęczenia.

W tym momencie Harry musiał dokonać wyboru, którego nigdy wcześniej nie chciał rozważać. Greyback nie potrzyma długo. Jeśli zdołają go przytrzymać, Ministerstwo może go aresztować. A co wtedy? To było ostateczne pytanie, prawda? Co się stanie, jeśli Greyback ucieknie i zainfekuje więcej ludzi… więcej dzieci. Oczy Harry’ego przesunęły się do jego sai. Czy mógł to zrobić? Czy mógł się stać tym, kim nigdy nie chciał się stać? Czy rzeczywiście mógł to zrobić… by bronić rodzinę?

Nie było co do tego wątpliwości. Greyback nigdy nie przestanie ranić ludzi. To z powodu Greybacka Remus prowadził życie przeklętego. Ból i trudności w życiu Remusa były jedyną zachętą, jakiej Harry potrzebował. Poprawił uścisk na sai, wstając. Greyback był potworem. Greyback był powodem, dlaczego ludzie bali się wilkołaków. Greyback był śmierciożercą. Greyback był szalony. Greybacka trzeba było powstrzymać.

Greyback wyszczerzył zęby i zaatakował Syriusza w twarz, podejmując decyzję za Harry’ego.

- Syriusz, padnij! – krzyknął Harry. Syriusz upadł na ziemię, podczas gdy Harry rzucił swoim sai w Greybacka. Greyback odwrócił się do Harry’ego w samą porę, by sai przeszyło mu pierś. Nikt się nie poruszył, gdy Greyback potknął się, po czym upadł na kolana, łapiąc oddech. Harry ostrożnie podszedł z różdżką w gotowości, podczas gdy Syriusz podniósł się na nogi i szybko przesunął się, by osłonić przeciwną stronę.

- To… nie kończy… się… ze… mną, chłopcze – wychrypiał Greyback, próbując utrzymać otwarte oczy. Pochylił się do przodu, chwytając rękami ziemię, by całkowicie nie upaść. – Czarny… Pan… cię… zniszczy… Jest… nie do… powstrzymania. – Krew wypłynęła z ust Greybacka, a jego oczy wywróciły się w tył. Mogli tylko patrzeć, jak Greyback pada martwy na ziemię.

Harry ostrożnie ukląkł i wyciągnął sai z klatki piersiowej Greybacka. Krew spłynęła z broni, sprawiając, że Harry poczuł lekkie mdłości. Naprawdę to zrobił. Zabił kogoś i nie mógł zmusić się do tego, żeby się z tym poczuł źle. Czy to czyniło z niego złą osobę? Czy to czyniło z niego potwora takiego, jak Voldemort? Ręka spoczęła na jego własnej, wyciągając sai z jego dłoni. Harry powoli uniósł wzrok i zobaczył współczujące spojrzenie Syriusza.

- Zrobiłeś, co musiałeś, dzieciaku – powiedział stanowczo Syriusz, stukają różdżką w sai, powodując, że krew zniknęła. Oddał broń Harry’emu i położył dłoń na jego ramieniu. – Porozmawiamy o tym później. Luniek i Bill potrzebują natychmiastowej pomocy medycznej… tak jak ty.

Harry już miał się kłócić, gdy kilka dźwięków teleportacji wypełniło powietrze od tyłu Hogsmeade. Wreszcie przybyli aurorzy. Uczniowie wiwatowali, gdy nagle ogromna gama kolorowych zaklęć wystrzeliła w kierunku śmierciożerców. Uczniowie uciekali, by się ukryć, rzucając dla ochrony zaklęcie tarczy. Syriusz natychmiast pociągnął Harry’ego na ziemię i przykrył go własnym ciałem. Harry był całkowicie oślepiony, zmuszony polegać wyłącznie na swoim słuchu, co nie było pomocne, ponieważ wszyscy używali zaklęć niewerbalnych.

- MORSMARTDRE! – krzyknął złośliwy głos.

Harry zdołał zmienić pozycję, by zobaczyć sporą ilość zieleni lecącej w górę w kierunku nieba i formującą kolosalną czaszkę z wężem wystającym z paszczy, jak język. Był to Mroczny Znak, znak Voldemorta, którego zwykle używano tylko do oznaczania śmierci? Kto umarł? Czy był to ktoś z GD? A może z Zakonu? Harry musiał wiedzieć. Harry mocno odepchnął Syriusza i szybko przekręcił się na brzuch, by się rozejrzeć. Jego szczęka opadła na widok przed sobą. Profesor Snape stał przy Trzech Miotłach z różdżką wycelowaną w powietrze.

Snape wyczarował Mroczny Znak.

- WY IDIOCI! – krzyknął Snape. – WYCOFAĆ SIĘ! ZADANIE WYKONANE!

- NIE! – krzyknął Harry, zrywając się na równe nogi i biegnąc w kierunku Snape’a. Nie mógł w to uwierzyć. Snape ich zdradził… zdradził profesora Dumbledore’a, jedyną osobę, która wierzyła w lojalność Snape’a. Harry nie słyszał krzyczących do niego Syriusza i Remusa, żeby się zatrzymał. Nie obchodziło go, czy robił coś niesamowicie głupiego. Wiedział tylko, że Snape musiał zapłacić za to, co zrobił ludziom, na których mu zależało.

Profesor Snape opuścił różdżkę i leniwie wycelował ją w Harry’ego.

- Z drogi, Potter – zadrwił nienawistnie. – Naprawdę myślisz, że masz umiejętności, żeby się ze mną pojedynkować?

Harry kipiał ze złości.

- Większe niż wystarczy, zdrajco – powiedział przez zęby. Przymocowując swoje sai z powrotem do pasa, Harry poczuł, jak kurczy się on do miniaturowych rozmiarów, wyciągając różdżkę profesora Dumbledore’a z kabury. Z różdżkami w obu dłoniach, Harry przyjął postawę defensywną i przygotował się do reakcji bez zastanowienia.

- Jesteś tak arogancji jak twój ojciec – zadrwił Snape.

Oczy Harry’ego zwęziły się w szparki.

- Przypuszczam, że muszę uwierzyć ci na słowo, ponieważ to ty jesteś odpowiedzialny za jego śmierć! – wyparował. Na twarzy Snape’a nie było żadnej reakcji. Snape’a nie obchodziło, że Harry zna prawdę. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia, które potwierdzałyby fakt, że Snape nigdy nie sądził, że popełnił błąd, mówiąc Voldemortowi połowę przepowiedni.

Snape machnął różdżką na Harry’ego, który natychmiast poruszył się, by uniknąć uderzenia. Harry wycelował różdżkę w Snape’a, rzucając zaklęcie wiążące, jednocześnie obracając różdżką Dumbledore’a nad głową, ciągnąc w dół po przekątnej i rzucając zaklęcie tnące. Snape zablokował je z łatwością i machnął różdżką w twarz Harry’ego. Harry szybko skoczył w lewo, by uniknąć strumienia światła, po czym wyskoczył w powietrze, odwracając się i kopiąc Snape’a w twarz. Snape potknął się lekko, więc Harry uderzył w niego upiorogackiem.

Kilkoma pospiesznymi machnięciami różdżką, Snape usunął klątwę i rzucił czerwoną w Harry’ego, który zablokował ją, po czym kucnął, by podciąć mu nogi. Snape znalazł się poza zasięgiem i zaczął rzucać w Harry’ego zaklęcie po zaklęciu. Wpadając w defensywę, Harry natychmiast zrobił między nimi więcej przestrzeni. Desperacja i adrenalina odsunęły wszelkie oznaki bólu i zmęczenia. Harry był zbyt zajęty unikaniem wszystkiego, co leciało w jego stronę, by zwrócić uwagę na fale gniewu, frustracji i desperacji wylewające się ze Snape’a. Nie były ważne.

Deszcz zaklęć nagle ustał, sprawiając, że Harry stracił równowagę i upadł na jedno kolano. Oddychając ciężko, wpatrywał się w Snape’a i jego różdżkę, wycelowaną w jego czoło. Snape miał wszelką możliwość, by go zabić i Harry to wiedział. Snape był szybszy, bardziej precyzyjny podczas pojedynku, gdy chodziło o magię.

- No dalej – powiedział Harry bez tchu. – Zakończ to. Zakończ to, co zacząłeś te lata temu.

Snape spiorunował Harry’ego wzrokiem, a jego różdżka zadrżała w mocnym uścisku.

- Trudniej jest, gdy ofiara rzeczywiście ma twarz, prawda? – zapytał Harry przez zaciśnięte zęby.

- Przestań mówić o czymś, o czym nie masz pojęcia! – warknął Snape, robiąc krok i dociskając różdżkę do czoła Harry’ego. – Masz szczęście, że Czarny Pan chce cię żywego. Chce cię publicznie zabić, żeby udowodnić, jacy wszyscy są głupi, że pokładają wiarę w zwykłego nastolatka.

Jaskrawe zaklęcie przeleciało nad głową Harry’ego, uderzając Snape’a w pierś. Snape cofnął się, odwrócił w miejscu i zniknął z trzaskiem. Harry wpatrywał się w puste miejsce, gdzie chwilę temu był Snape, a jego umysł był całkowicie przytłoczony wszystkim, co wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku godzin. Jego cały świat został wywrócony do góry nogami i nie sądził, by mógł sobie z tym poradzić. Wszystko, co dzisiaj widział… wszystko, co zrobił…

- Harry!

Oczy Harry’ego powoli skupiły się na twarzy przed nim. Jego umysł wydawał się pracować w niesamowicie wolnym tempie. Wiedział, że gapiąca się na niego osoba nie chce go skrzywdzić, ale nie mógł dopasować do niej imienia. W tych niebieskich oczach było tyle zmartwienia. Mężczyzna pomógł Harry’emu wstać i przytrzymał go za ramię, kiedy Harry zaczął się lekko chwiać.

- Skrzywdził cię, Harry? – zapytał mężczyzna z pilnością w głosie. – Czy Smarkerus coś ci zrobił?

Harry zamrugał zdezorientowany. Tylko jedna osoba nazywała tak Snape’a.

- Syriusz? – zapytał Harry bez wyrazu. – Uciekł. Zdradził nas… Snape nas zdradził. – Wszystko powoli zaczęło się rozjaśniać, pozwalając Harry’emu zorientować się, co się działo wokół niego. Aurorzy pomagali rannym uczniom wrócić do Hogwartu, podczas gdy inni zabezpieczali rannych śmierciożerców. Członkowie GD pomagali innym, którzy byli ranni. Wszyscy mieli widoczne cięcia i siniaki, ale z każdego członka wypływały fale dumy. Stanowczo stanęli przeciwko śmierciożercom i wygrali. Odwracając się, Harry zobaczył dwóch aurorów nad ciałem Greybacka, ale Remusa i Billa nie było w zasięgu wzroku.

- Bill i Remus są już w skrzydle szpitalnym, Harry – powiedział Syriusz, kładąc dłoń na jego ramieniu. – Tylko oni byli poważnie ranni. Pamiętasz słowo aktywujące świstoklik od Dumbledore’a?

- Schronienie – powiedział automatycznie Harry i natychmiast poczuł szarpnięcie za pępkiem, podczas gdy zniszczone Hogsmeade zniknęło w wirze kolorów. Nim Harry mógł zareagować na to, co się działo dookoła, jego stopy uderzyły o podłogę gabinetu Dumbledore’a. Ramię owinęło się wokół niego, by zapobiec upadkowi i zaprowadziło go do kominka. Harry nie zaprotestował, gdy został odwrócony i dociśnięty do klatki piersiowej Syriusza. Zamykając oczy, Harry czekał, aż Syriusz wrzuci proszek fiuu do kominka, wykrzyczy ich cel i pociągnie go do środka. Wokół nich pojawiły się zielone płomienie, gdy wydawali się spływać szybko do olbrzymiego odpływu, aż wytoczyli się z kominka w gabinecie pani Pomfrey.

Wyrywając się z uścisku Syriusza, Harry wbiegł do skrzydła szpitalnego i natychmiast zobaczył, jak pani Pomfrey próbuje pocieszyć zrozpaczoną profesor McGonagall. Cichy, żałobny tryl Fawkesa wypełniał powietrze, pozostawiając z każdą nutą poczucie straty. Remus spał spokojnie na pobliskim łóżku z mocno zabandażowaną prawą ręką. W łóżku obok był Bill, którym opiekowała się jego narzeczona, Fleur. Następne łóżko było zakryte parawanem, gdzie stały pani Pomfrey i profesor McGonagall.

Głębokie morze strachu wypełniło żołądek Harry’ego, gdy powoli szedł do parawanu. Snape powiedział „zadanie wykonane”. Czy oznaczało to, że profesor Dumbledore nie żyje? Czy Snape go zabił? Czy to oznaczało, że głównym powodem przybycia śmierciożerców było zabicie profesora Dumbledore’a? Pytania ciągle nadchodziły, nawiązując do poprzedniego. Wydawało się, że dotarcie do pani Pomfrey zajęło wieczność, ale kiedy to zrobił, Harry żałował, że nie trzymał się z daleka. Wyraz rezygnacji na twarzy kobiety tylko zwiększył strach Harry’ego.

- Zrobiłam wszystko, co mogłam, Harry – powiedziała cicho pani Pomfrey. – Nie ma lekarstwa na truciznę, którą pożył. Nie możemy zrobić nic poza zapewnieniem mu jak największej wygody. – Uniosła jego podbródek, by lepiej przyjrzeć się jego twarzy. Jej twarz natychmiast stwardniała. – Na ciebie też czeka łóżko – powiedziała surowo, po czym odsunęła się na bok. – Albus o ciebie pytał.

Harry wypuścił drżący oddech, a jego wzrok padł na parawan, który blokował łóżko Dumbledore’a od reszty skrzydła szpitalnego. Profesor McGonagall ścisnęła uspokajająco jego ramię, po czym pchnęła go w kierunku parawanu. Harry nerwowo zerknął do środka i stłumił sapnięcie na widok przed sobą. Dumbledore leżał ułożony na łóżku, mając na sobie koszulę nocną. Miał zamknięte oczy, ciężki oddech i mokre od potu włosy. Fawkes siedział na wezgłowiu łóżka z głową pochyloną w szacunku i śpiewał. Harry powoli podszedł do łóżka, nie spuszczając wzroku z Dumbledore’a. Zbyt wiele było do zrozumienia. Jak mogło nie być lekarstwa? Zawsze było lekarstwo. Musiało być.

Wyciągając rękę, Harry chwycił nieuszkodzoną dłoń Dumbledore’a i natychmiast został zaatakowany przez fale bólu, zmęczenia i strachu. Harry wzmocnił uścisk, podnosząc wolną ręką flanelę, by otrzeć pot z czoła Dumbledore’a. Odkładając ją, Harry położył dłoń na czole Dumbledore’a i zamknął oczy. Nie było czegoś takiego jak „brak lekarstwa”. On był chodzącym lekiem. Mógł unieszkodliwić truciznę na tyle, by dało się go wyleczyć.

- Harry – wychrypiał profesor Dumbledore, częściowo otwierając oczy. – Nie. Mój… czas nadszedł… Już i tak… zrobiłeś dla mnie dziś… tak wiele… Dałeś mi szansę… się pożegnać.

- Nie – powiedział stanowczo Harry, podczas gdy jego oczy zaczęły piec. To nie był Dumbledore, którego znał. Dumbledore nigdy się nie poddawał, nigdy. – Dam radę. Wiem, że tak. Proszę. Potrzebuję pana, my pana potrzebujemy. – Łzy zaczęły płynąć z jego oczu, a głos drżeć. – Wciąż jest tak wiele do zrobienia, tak wiele, że sam nie dam rady.

Dumbledore zakaszlał słabo i odwrócił głowę, by napotkać spojrzenie Harry’ego.

- Nie jesteś sam, Harry – powiedział z lekkim uśmiechem, po czym wypuścił płytki oddech. – Twoja rodzina… ci pomoże… twoi przyjaciele… ci pomogą… masz wszystko… czego potrzeba, Harry… Wszystko, by dokończyć to, co zaczęliśmy.

Harry uparcie potrząsnął głową. Nie obchodziło go to, jak był dziecinny i irracjonalny. Po prostu nie mógł stać z boku i pozwolić Dumbledore’owi umrzeć. Miał swoje zdolności z jakiegoś powodu, prawda?

- Ale oni nie są panem – nalegał Harry. – Co mogę powiedzieć, żeby pana przekonać…

- Nic, Harry – przerwał mu Dumbledore, zamykając powoli oczy. – Masz własne rany… które musisz uleczyć… Bez względu na to, co spróbujesz… i tak umrę. – Z dużym wysiłkiem Dumbledore przełknął ślinę i wypuścił drżący oddech. – Zaakceptowałem to… To było ryzyko… gdy nie posłuchałem twojej… rady w jaskini. – Dumbledore ponownie częściowo otworzył oczy i spojrzał błagalnie na Harry’ego. – Muszę ci powiedzieć, Harry… że bardzo mi przykro… za ból, który ci dzisiaj sprawiłem… Nigdy nie chciałem, żebyś… odkrył to w taki sposób…

- To już nie jest ważne, profesorze – nalegał Harry. Nie chciał teraz o tym rozmawiać. Czuł w tej chwili zbyt wiele złości i nienawiści w stronę Snape’a, by racjonalnie mówić o całej sytuacji. – Przepraszam, że wyładowałem na panu złość. Ja… Ja…

- Miałeś do tego pełne prawo – odparował Dumbledore ze zmęczeniem. – Wybacz mi. Popełniłem… tak wiele błędów. – Powoli wyciągnął rękę z dłoni Harry’ego i słabo uniósł ją, by dotknąć twarzy chłopaka. Kciuk Dumbledore’a otarł rozcięcie na twarzy Harry’ego, sprawiając, że chłopak skrzywił się lekko. – Stawiłeś czoła tak wielu, mój chłopcze… proszę… proszę, nie trzymaj się gniewu… jaki czujesz do Severusa… Jest… tak wiele… rzeczy o których nie wiesz… Severus robi to… co trzeba, Harry… Pamiętaj o tym.

Stwierdzenie, ze Harry był zdezorientowany, było niedopowiedzeniem, ale mimo to skinął głową. Nie było czasu na kłótnie. Fale bólu, które wpływały z Dumbledore’a, narastały wraz ze zmęczeniem. Harry nie wiedział, jak Dumbledore wciąż był przytomny i mógł mówić tak wyraźnie. Jeśli ciało Harry’ego wydawało się płonąć, nie mógł sobie wyobrazić, co czuł Dumbledore. To był prawdziwy dowód tego, jak silną osobą naprawdę był Dumbledore. Zamiast poddawać się bólowi, Dumbledore walczył z nim, by przekazać słowa, które jego zdaniem powinny być wypowiedziane.

Ręka Dumbledore’a opadła, a jego oczy zamknęły. Jego oddech był niezwykle płytki i wydawał się wymagać wiele wysiłku. Harry zmusił się, by powstrzymać szloch. Pociągając nosem, chwycił dłoń Dumbledore’a i mocno trzymał. Było tak wiele do powiedzenia, a Harry nie potrafił wyrazić swoich myśli i uczuć słowami. Jak podziękować komuś, kto tak wiele ryzykował dla jego szczęścia?

- Harry – wychrypiał ledwie słyszalnie Dumbledore. – Medalion…

- Zajmę się nim, profesorze – powiedział uspokajająco Harry. Nie miał pojęcia jak, ale nie miał zamiaru tego wypowiadać. – Proszę się tym nie martwić. – Dumbledore wypuścił krótki oddech, po czym zakaszlał lekko. Harry był przerażony, widząc mały strumień krwi, uciekający z kącika jego ust. Działając instynktownie, Harry chwycił flanelę i delikatnie otarł krew. Ledwie widział przez łzy, ale było to wystarczająco, by wiedzieć, że zostało mu niewiele czasu.

Słaby i pełen bólu jęk wyrwał się z ust Dumbledore’a.

- Jestem… tak zmęczony – mruknął Dumbledore.

Harry pochylił się i oparł czoło o czoło profesora Dumbledore’a.

- Więc odpoczywaj, dziadku – powiedział Harry drżącym głosem. – Zasłużyłeś na spokój. Nadszedł czas, byś przeszedł do następnej wielkiej przygody. – Tym razem Harry nie mógł powstrzymać szlochu. Słowa po prostu wypadały z jego ust. – K-Kocham cię, dziadku. Zawsze kochałem.

Na bladej twarzy Dumbledore’a pojawił się lekki uśmiech.

- Też cię kocham, mój chłopcze – wymamrotał, ale Harry usłyszał to wyraźnie.

Harry zacisnął dłoń na ręce Dumbledore’a i słuchał, jak Dumbledore robi krótki wdech… bolesny wydech… lekki wdech… i wydech, a wtedy cały ból i zmęczenie zdawały się odpływać. Słaby uścisk na dłoni Harry’ego zelżał i ciało Dumbledore’a pozostało całkiem nieruchome.

Dyrektor Albus Dumbledore umarł.

Harry niczego już nie powstrzymywał, owijając ramiona wokół Dumbledore’a i szlochając w jego pierś. Każde uczucie i myśl sprzed kilku godzin wydawały się teraz uciekać. Nie można było określić, gdzie kończyła się jedna emocja, a zaczynała kolejna. Oczywiście, Harry był zbyt zrozpaczony, by choćby spróbować to określić. Nie chciał już nic myśleć ani czuć. Chciał tylko, żeby to wszystko się skończyło. Pieśń Fawkesa przekształciła się w przerażony lament o straszliwej urodzie, wypełniając pomieszczenie – korytarze – błonia muzyką, która wydawała się wyrażać wszystko, co było w sercu Harry’ego. To było prawie tak, jakby Fawkes wyrażał uczucia Harry’ego swoją pieśnią, podczas gdy Harry wyrażał Fawkesa swoimi łzami.

Ramiona owinęły się wokół niego i ostrożnie odciągnęły go od ciała Dumbledore’a. Do jego ucha zostały wyszeptane ciche słowa, gdy został odciągnięty z łóżka Dumbledore’a. Jednak Harry zdołał tylko wyjść za parawan, nim jego nogi się poddały. Padając na kolana, Harry ukrył twarz w dłoniach, a łzy nadal spływały po jego twarzy. Silne ramiona Syriusza owinęły się wokół jego lewego ramienia, podczas gdy Hermiony wokół prawego. Uspokajające słowa były szeptane do obu jego uszu, ale Harry nie mógł zrozumieć, co zostało powiedziane. Wiedział tylko, że Syriusz i Hermiona trzymali go, próbując go pocieszyć, ale nic z tego nie mogło odepchnąć bólu, który wypełniał jego serce; nic z tego nie mogło wymazać faktu, że największy czarodziej na świecie odszedł, pozostawiając ich w środku wojny bez przywódcy.

Jak bez niego przetrwamy?

Wkrótce Harry poczuł, że jest przyciągany do klatki piersiowej Syriusza. Był zbyt wyczerpany, by o to dbać i pozwolił innym robić to, co chcieli. Nie protestował, kiedy jego ciało zostało przeniesione, a jego głowa odchylona do tyłu, z dala od jego rąk. Nie walczył, kiedy Syriusz otworzył mu usta, by wlać mu eliksir do gardła. Nie próbował walczyć z ciemnością, która szybko go zabrała. Przynajmniej w ciemności Harry nie czuł bólu, który wydawał się trwale wyryć w jego sercu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz