Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 27 lutego 2022

PDJ - Rozdział 33 – Tajemnica strachu

Dumbledore chodził tam i z powrotem obok drzewa, przy którym kazał mu czekać Zamaskowany, jeśli chciał wymienić się z czwórką dzieci. W głębi serca Albus nie ufał śmierciożercy, ale czuł, że nie ma w tej sprawie wyboru. Jeśli mógł zrobić coś, żeby ich uwolniono, zrobi to. Przez drzewa wiał zimny i ostry wiatr, więc owinął się ciaśniej swoją ocieplaną, fioletową szatą. Chłód Zakazanego Lasu otulał go jak płaszcz mrozu, zmrażając go do szpiku kostnego. Jego broda poruszała się, gdy chodził, nieprzyzwyczajony do tak długiego czekania. Minęło pół godziny od jego przybycia, pół godziny od wysłania odpowiedzi do Zamaskowanego.

Czekanie doprowadzało go do szaleństwa.

Zmusił się do zachowania spokoju, do wdechu i wydechu, do oparcia się o pień drzewa, by pozornie wyglądać, jakby cierpliwie czekał na przybycie starego przyjaciela. Nigdy nie było mu tak trudno utrzymać swojej zwyczajnej fasady. Dzieci. Co może stać się jego dzieciom? Był kipiącą masą nerwów i żałował, że nie ma eliksiru uspokajającego. Czuł się tak jak wtedy, kiedy wysłał Severusa, by szpiegował Voldemorta. Tyle że to było gorsze. Dużo gorsze. Severus był wyszkolonym informatorem. Czworo dzieci było niewinnymi pionkami w śmiertelnej grze, a powinien był się upewnić, że zakończy się ona tej nocy w departamencie tajemnic.

Co poświęcisz, Albusie?

Kiedyś odpowiedziałby beztrosko, że wszystko, co trzeba.

Tylko, że to też było kłamstwo.

Poświęcił bowiem innych, by sprawdzić Voldemorta, ale nigdy tak naprawdę nie poświęcił siebie.

Był królem, nadzorował wszystkie figury na planszy, władcą marionetek w cieniu, ciągnąc najpierw jedną strunę, a potem drugą.

Aż do teraz.

Poczuł poruszenie w powietrzu i wiedział, że w pobliżu była użyta magia. To zawsze był jeden z jego talentów, wyczuwanie używanej magii, bliskiej lub dalekiej, a także rodzaju magii, taki jak zaklęcie lub klątwy oraz to, czy nosiły mroczną skazę. Doprowadziło to do tego, że niektórzy z jego kolegów oświadczyli, że jest wszechwiedzący, choć nie była to prawda. Zachęcał jednak te przekonania, ponieważ wiedział, że wzbudzi ono strach wśród mrocznych czarodziejów, w szczególności jednego. Pic na wodę, staruszku. Ale to cię teraz nie uratuje, kpiły z niego jego myśli. Jego sprytny podstęp dobiegł końca. Tiara powinna umieścić mnie w Slytherinie, biorąc pod uwagę całe praktykowane przeze mnie oszustwo. Z drugiej strony udawanie kogoś, kim się nie jest, wymaga wielkiej odwagi. To sprawiło, że pomyślał o Severusie, który ukrył swoje współczucie za cierniowym murem, który udawał, że podąża za złem na jego żądanie, który zaryzykował wszystko, by spełnić obietnicę złożoną dawno temu swojej ukochanej. A ty wykorzystałeś tą miłość, Albusie, wykorzystałeś ją, by stał się idealnym agentem i obrońcą młodego Harry’ego, którego potrzebowałeś, skarciło go sumienie.

Nagle pożałował, że nie może przeprosić Mistrza Eliksirów, pogodzić się, ale nie było już czasu. W klepsydrze skończył się piasek.

- No, no. W końcu postanowiłeś się pokazać. Jak orzeźwiająco szlachetny.

Dumbledore odwrócił się powoli, by stanąć twarzą w twarz z wysoką postacią w czarnej szacie i żelaznej masce. Głos za maską był gładki, kulturalny i pełen pogardy.

- Jestem tutaj, jak obiecałem – powiedział krótko stary czarodziej. – Twoja różdżka, staruszku. Oddaj mi ją.

Dumbledore wyciągnął różdżkę i podał ją postaci z krótkim ukłonem.

- Oddam Cezarowi to, co należy do Cezara – odparł nonszalancko.

Zza maski rozległo się parsknięcie.

- Uważaj, starcze. Albo Cezar odetnie ci głowę. – Różdżka zniknęła pod jego szatą.

Dumbledore rozejrzał się i dostrzegł kilka innych cienistych kształtów w głębi drzew.

- Gdzie są dzieci? Obiecałeś, że jeśli oddam się w twoje ręce, zostaną wypuszczone.

- Wszystko w swoim czasie. – Zamaskowany sięgnął do kieszeni i wyciągnął lśniącą, metalową obrożę z zapięciem na jednym końcu. – Wiesz, co to jest, prawda?

Dumbledore wzdrygnął się, gdyż aura mroku promieniująca z kołnierza była prawie namacalna.

- Obroża Posłuszeństwa.

- Tak. – Głos drugiego był pełen satysfakcji.

Wieki temu te obroże zostały wykłute przez mrocznego czarodzieja, który starał się związać zbuntowanych praktykantów i złamać ich zgodnie ze swoją wolą. Kiedy był założony, czarodziej nie mógł wykonywać żadnej magii, chyba że na polecenie tego, kto założył mu obrożę na szyję. Nie mógł się też sprzeciwić bezpośredniemu rozkazowi swojego pana. Zaklęcie wiążące użyte na skrzatach domowych było pochodną sposobu, w jaki działał Obroży Posłuszeństwa.

Obroże zostały uznane za zakazane przez Międzynarodową Konfederację Czarodziejów wieki temu. Każdy, kto został złapany, że jest w posiadaniu takowego, podlegał karze grzywny, a korzystanie z niej gwarantowało wyjazd do Azkabanu.

- Pochyl głowę – syknął Zamaskowany, zbliżając się do starszego czarodzieja.

Przez jedną chwilę w jego oczach pojawił się błysk strachu.

- Nie będziesz tego potrzebował. Zrobię to, co chcesz.

- Ha! Jakbym miał ci zaufać, stary lisie! To jest zabezpieczenie. – Zacisnął zimną, metalową obrożę na szyi Dumbledore’a.

Błysnęło niebieskie światło i obroża skurczyła się, by pasowała na starszego czarodzieja.

-Wiesz, jak działa, prawda? – wymruczał Zamaskowany. – Wydaję ci rozkaz i robisz, co mówię. Każda próba nieposłuszeństwa będzie skutkować ogromnym bólem. Sugeruję więc, żebyś się zachowywał. Chodź.

Albus podążył za ciemną postacią bez świadomej myśli. Tak działała Obroża Posłuszeństwa. Czasami można było walczyć z obrożą, ale rzadko kiedy czarodziej potrafił to zrobić i znieść ból, próbując przełamać zaklęcie. W każdym razie wiedział, że nie może jeszcze walczyć z obrożą.

- Stop – rozkazał śmierciożerca, zatrzymując się tuż między drzewami. – A teraz śpij, starcze. Śpij i masz niczego nie wiedzieć.

Dumbledore poczuł, że jego powieki stają się ciężkie i osunął się na ziemię, zasypiając, zanim jego głowa dotknęła ziemi.

Za żelazną maską Lucjusz radował się. Pierwszy etap jego planu dobiegł końca. Teraz czas na drugi etap.

Powiedział słowo, a dyrektor uniósł się w powietrzu i pofrunął za nim. Lucjusz odwrócił się i skierował z powrotem w stronę zamku, do pewnego kamiennego występu. Dotknął trzeciego kamienia w sekwencji i odsunął się na bok, odsłaniając tunel skręcając w dół.

Zapalił czubek różdżki, wylewitował dyrektora przez wejście, po czym zamknął tunel kolejnym słowem. Było wiele przejść do i z Hogwartu. To było używane tylko kilka razy przez osobę, która nazywała się Prawdziwym Dziedzicem Slytherina. Prowadziło do labiryntu podziemi, ale w centrum sieci znajdowała się Komnata Tajemnic.

- No, macie go? – zapytała Bella, gdy tylko Lucjusz wrócił do swojej nowej bazy pod szkołą. Pod ziemią było kilka nieużywanych pomieszczeń, prawie jakby był to samowystarczalny kompleks. Była nawet kanalizacja, toalety i bieżąca woda. Lucjusz wyjaśnił, że został zbudowany na wypadek, gdyby zamek był oblężony, a czarodzieje potrzebowali bezpiecznego miejsca, w którym mogliby się ukryć w czasach, gdy na czarodziejów polowała Inkwizycja i mugole nienawidzący magii.

- Jest naszym gościem w kamiennym więzieniu – powiedział spokojnie Lucjusz. Odkryto, że kamienne więzienie miało pomieścić magicznych więźniów i uniemożliwiało czarodziejom korzystanie z ich mocy.

Bella, która miała na sobie obcisłą, czerwoną suknię, zatarła ręce i wyglądał jak dziecko, które właśnie otrzymało najlepszy urodzinowy prezent w historii.

- Och, cudownie! Kiedy mogę z nim zacząć?

Lucjusz potrząsnął głową.

- Cierpliwości, Bellatrix. Niech stary lis się najpierw zaaklimatyzuje. Jak tam dzieci? Wciąż śpią po eliksirze, który daliśmy do ich wody?

Kobieta z kręconymi włosami skinęła głową, jej usta wykrzywiły się w złośliwym uśmieszku.

- Jeśli nie chcesz, żebym zabawiła się z Dumbledorem, mogę pobawić się z nimi? – jęknęła.

Lucjusz skrzywił się.

- Jeśli się nudzisz, idź i znajdź sobie mugola. Nie brakuje ich. Ale potrzebujemy dzieci jako dźwigni przetargowej, żeby Dumbledore się zachowywał.

- Po co? Założyłeś mu obrożę, prawda?

- Oboje wiemy, że gdyby chciał, mógłby złamać kontrolę nad obrożą. Jest wystarczająco silny – przypomniał jej Lucjusz. – To zabezpieczenie, żeby był potulny. Ale prawdziwym zagrożeniem jest to, co zrobimy jego cennym uczniom, jeśli nie będzie współpracował. I muszą być nietknięci. Na wszelki wypadek.

- Nie jesteś zabawny, Luc – wydęła wargi jak pięciolatek, któremu odmówiono słodyczy przed obiadem. Jej osobowość zmieniała się jak wiatr i często frustrowała oraz przerażała jasnowłosego czarodzieja, ponieważ była nieprzewidywalna i niebezpieczna.

Lucjusz nie ufał jej w najmniejszym stopniu i starał się trzymać ją na krótkiej smyczy.

- Gdzie jest Pettigrew?

- Nie wiem. Mały szczur zawsze się gdzieś skrada. Bella wzruszyła ramionami.

Usta Lucjusza zacisnęły się. Nie lubił Glizdogona i jemu też nie ufał. Mężczyzna był tchórzem, który dla zysku sprzedałby własną skórę.

- Idź, Bello, pobaw się, póki nie obudzi się Dumbledore. Będzie mnóstwo okazji, żebyś się nim później pobawiła.

Odszedł, by sprawdzić, co u jego pozostałych zakładników, a potem ruszył spotkać się z Narcyzą na kolacji. Za trzy nadejdzie nów księżyca, czas, kiedy mroczne moce będą u szczytu i wtedy chciał odprawić rytuał.

 

Potem:

Dumbledore nie wiedział, jak długo przebywał w ciasnej, kamiennej celi na słomianej palecie. Cela miała dziesięć na sześć stóp i czuł, jak ściany naciskają na niego, chociaż wiedział, że to niemożliwe. Coś było w tych kamieniach… jakiś rodzaj magicznego inhibitora… czuł się tak, jakby się dusił, jego magia została zmiażdżona…

Wziął głęboki oddech, upominając się, by przestał robić z igły widły. Nie dusił się, nie miał zamiaru mdleć, przed jego oczami nie tańczyły czarne plamy.

Zmusił się do wstania i przechadzał się do celi. Krążył w koło, próbując rozprostować swoje starzejące się kości. Miał nadzieję, że wkrótce przyjdzie jeden ze śmierciożerców, chciał z nimi porozmawiać o dzieciach, poprosić o widzenie się z nimi, jeśli to możliwe.

Ale minuty zmieniły się w godziny, a Albus wciąż był sam.

W końcu, dwie godziny później, a może więcej, drzwi do kamiennej celi otworzyły się ze skrzypnięciem i do pokoju wszedł Lucjusz Malfoy, obejmując ramieniem Hermionę Granger.

- Widzisz, Dumbledore, jedna z twoich uczniów. – Zacisnął ramię wokół dziewczyny, a różdżkę przycisnął do jej pleców. – Powiedz dyrektorowi, że nic ci nie jest, dziewczyno.

- Proszę pana… nic mi nie jest – zdołała wydusić Hermiona. Czuła, jak w jej oczach zbierają się łzy, których nie chciała wylać. Potem zawołała w przypływie natchnienia: – Niech się pan nie poddaje! Cokolwiek panu powiedzą, niech się pan nie poddaje.

- Wystarczy, dziewczyno! – warknął Lucjusz, wykręcając jej ramię. Hermiona krzyknęła.

- Lucjuszu, czy to naprawdę konieczne? – zapytał Dumbledore z błyskiem w oczach.

- Skoro próbuje wzniecić bunt. Jeśli nie chcesz, żeby została zraniona, zrobisz wszystko, co ci powiem.

Starszy czarodziej zbladł.

- Ale umowa była taka, że jeśli się wam oddam, pozwolisz dzieciom odejść.

- Tak? Nie pamiętam, bym to tak sformułował – powiedział Lucjusz ze złośliwym uśmiechem.

- Już ich nie potrzebujesz, skoro masz mnie… o wiele potężniejszego czarodzieja. Zrób, co obiecałeś, Lucjuszu, i pozwól im odejść.

Lucjusz spojrzał mu prosto w oczy i wyszczerzył zęby jak rekin.

- Nie. Kłamałem. A teraz się z tym pogódź. – Potem przyłożył różdżkę do skroni Hermiony i powiedział: – Obliviate!

- Przestań! Co robisz?

- Upewniam się, że nie będzie pamiętać, że tu jesteś. W ten sposób będzie bardziej posłuszna rozkazom. – Zaśmiał się. Potem wyciągnął na wpół śpiącą dziewczynę za drzwi i z powrotem do pokoju, gdzie wszystkie nastolatki dzieliły łóżka i kilka innych potrzebnych rzeczy.

Wepchnął ją brutalnie do pokoju, pozwalając innym nastolatkom ją złapać, nim upadła.

- Co jej zrobiłeś, draniu? – krzyknął Vince, łapiąc ją zręcznie.

- Cicho, bachorze! Zrobię to samo z tobą, jeśli nie będziesz uważał na język! – warknął Lucjusz.

Potem zamknął drzwi i wrócił korytarzem do kamiennej celi.

Albus siedział na sienniku, wyglądając na raczej oszołomionego i spokojnego. Lucjusz wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu.

- A teraz, dyrektorze, będziesz współpracował, czy mam cię zmusić… do zrobienia czegoś nieprzyjemnego?

Albus uśmiechnął się uprzejmie.

- Czego ode mnie chcesz?

- Twojej magii, stary lisie. Całej. Każdej kropli. To powinno wystarczyć, by przywrócić Czarnego Pana z martwych.

- Tak mi przykro, panie Malfoy, że nie mogę panu wyświadczyć takiej przysługi.

- Ach. Nie? Zrobisz to, Albusie Dumbledore. – Cofnął się i skinął lewą ręką. – Chodź ze mną. Przeprowadzimy kilka… testów.

Zmuszony Albus wstał i poszedł za nim.

Lucjusz zaprowadził go do małego pokoju, w którym czekała Bella.

Oblizała usta, kiedy go zobaczyła.

W pokoju stał niski, stalowy stół, przykryty białym materiałem. Obok stołu znajdował się zestaw instrumentów i coś, co wyglądało jak żelazna dziewica, zestaw śrub skrzydełkowych i inne rzeczy.

- Cześć, Dumbledore – zamruczała. – Witam w naszych skromnych progach. Chcesz zostać na herbatę? – Odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, był to wysoki, dziki dźwięk, w którym unosiło się szaleństwo.

- Wchodź na stół i nie ruszaj się – nakazał Lucjusz, a Albus posłuchał.

- Ale masz tu urocze miejsce, Bello – powiedział konwersacyjnie Albus.

- Prawda? – wyszczerzyła się. – I zaznajomisz się z nim idealnie, starcze. – Zaczęła skakać wokół stołu z wyciągniętą różdżką. – Trochę się za-baw-ię! – Zawirowała i wycelowała różdżkę prosto w jego serce. – Ale… obiecałam Lucowi, że cię nie złamię… przynajmniej jeszcze nie. Mimo wszystko będzie fajnie się z tobą zabawić. – Zaśmiała się maniakalnie. – Zabawa! Zabawa! Zabawa! Crucio!

 

Dużo później:

Leżał tam, gdzie upadł, w kamiennej celi, drżąc niekontrolowanie, a jego ciało skręcały spazmy. Nigdy w życiu nie czuł takiej agonii i czuł, że jego umysł wiruje w samoobronie, szukając ukojenia w starych wspomnieniach. Ale właśnie wtedy, gdy sięgał do szczęśliwego wspomnienia, czuł ostre ukłucie bólu, które wrzucało go z powrotem w teraźniejszość.

Nie miał pojęcia, jak długo Bellatrix używała na nim Cruciatusa, ale nie to doprowadziło go do szoku. Nie, to przyszło później, kiedy Lucjusz użył jakiejś dziwnej, mrocznej klątwy, by wyssać jego magię. Mimo że nie stawiał zbyt dużego oporu, klątwa przeszyła go bólem, wyrywając z niego magię krótkimi, ostrymi seriami. Bardzo szybko ochrypł od krzyku i mógł tylko patrzeć, jak Malfoy przechowuje magię, która była jego życiem, w trzech świecących kryształowych odłamkach.

- Kryształy są doskonałe do przechowywania energii psychicznej, a także magicznej – powiedział Lucjusz, pouczając, jakby był w klasie.

Dumbledore prawie wtedy zemdlał.

Powoli podniósł głowę, zaciskając zęby na falę bólu, który zadał mu ten prosty ruch. Teraz lepiej rozumiał, przez co przechodził Severus te wszystkie razy, kiedy uczestniczył w spotkaniach śmierciożerców. Och, teraz zbyt dobrze rozumiał i bardzo tego żałował. Severusie… Sądziłem, że wiem, co to znaczy mieć na sobie tą klątwę przez kilka minut… ale to… nic nie wiedziałem…

Powolne łzy pociekły mu z oczu, łzy bólu, poczucia winy i wyrzutów sumienia oraz straszliwa zimna świadomość, że raz za razem wysyłał tego mężczyznę z powrotem w ten horror. Jak mogłem być tak zimnokrwisty, tak samolubny? Byłem ślepy… ślepy na wszystko oprócz Chwalebnej Sprawy… Byłem ślepy, ale teraz widzę…

Udało mu się przeczołgać kilka cali, wyciągając rękę po maleńki kubek z wodą, który postawili obok niego. Była ciepła, wystarczająco dużo, by zmoczyć gardło, ale smakowała tak dobrze, jak lodowate piwo.

Potem osunął się na ziemię, ten prosty akt go wyczerpał.

Co gorsza, poczuł, że jego magia zaczyna powracać, powoli, ale pewnie, wracała. Po raz pierwszy przeklął swoją inną specjalną zdolność, z którą się urodził – szybkie uzupełnianie magii. To właśnie ta umiejętność dała początek legendzie, że był najpotężniejszym żyjącym czarodziejem, że jego siła nie ma granic. Tak nie było, tylko tak się wydawało, ponieważ mógł dojść do siebie po zaklęciach, które wyczerpywały lub zabijały zwykłego czarodzieja, a jego magia odnawiała się dziesięciokrotnie szybciej niż u normalnego człowieka. To mu umożliwiło pokonanie młodszych czarodziejów, takich jak Voldemort i Grindelwald. Ale teraz jego największe błogosławieństwo miało stać się jego największym przekleństwem.

Ponieważ im szybciej wyzdrowieje, tym szybciej mogli wrócić do wyrywania jego magii.

Dumbledore zadrżał. Potem jego oczy zamknęły się i zasnął.

Potem nastąpił koszmar czerni i czerwieni w towarzystwie bólu, który nigdy nie ustał, a przynajmniej nie na długo. Paradowały przed nim dzieci, jedno po drugim, więc mógł na własne oczy przekonać się, że Lucjusz dotrzymie swojej części umowy. A potem mieli czyszczoną pamięć i zostawał zapomniany. Od czasu do czasu Lucjusz dawał mu środek przeciwbólowy, by mógł tobie pospać i dobrze wypocząć przed następną sesją.

Czasami Lucjusz używał innych metod, by osłabić jego upór, na przykład kładł przed nim talerz pełen ciepłego jedzenia i zimną szklankę i nakazywał mu siedzieć i się nie ruszać, wiedząc, że Albus nie jadł od… godzin, dni, stracił poczucie czasu.

Śliniąc się w niekontrolowany sposób, został zmuszony do wpatrywania się w jedzenie, wiedząc, że znajduje się na odległość jednej ręki, ale nie odważył się sprzeciwić poleceniu lub zaryzykować, że obroża udzieli mu ostrej lekcji. Zamknął oczy, przypominając sobie głos Harry’ego, który mówił mu, że czasami jego krewni nie karmili go przez kilka dni, a potem wypuszczali go tylko po to, by ugotował dla nich posiłki, których nie wolno mu było zjeść.

Jego żołądek ścisnął się i wołał o pożywienie, gdy ponownie płakał z żalu nad chłopcem, którego rok po roku odsyłał do domu, do okrutnych ludzi. Wtedy uważał to za konieczne, nigdy nie zdając sobie sprawy, jaką jest oglądanie jedzenia i zakaz spożycia go, gdy jest się głodnym.

Zdesperowany po mniej więcej godzinie spróbował sięgnąć po talerz i przyciągnąć do siebie, ale ten ruch uruchomił obrożę, a ostry wstrząs sprawił, że przeszył go ból, aż zatrzymał się i pozostał nieruchomo.

Nigdy nie wiedziałeś, co to znaczy być bezradnym, Albusie, oskarżył go Severus po powrocie ze spotkania ciężko ranny. Nigdy nie wiedziałeś, jak to jest leżeć i być zmuszonym do znoszenia bólu i upokorzenia, ponieważ nie możesz nic zrobić, by temu zapobiec. Świadomość, że możesz umrzeć… i masz nadzieję, że tak się stanie… ponieważ łatwiej jest umrzeć, niż przeżyć… Żałujesz mnie, jasne, ale nie wiesz, jak to jest. Zawsze byłeś tym Złotym Człowiekiem…

Te słowa paliły go jak piętno. Ale nie mógł im zaprzeczyć. Dorastając, wiódł życie bogate i uprzywilejowane, był najstarszym i ulubionym, genialnym synem, a Aberforth i Ariana dostawali resztki. W szkole uchodził za wspaniałego ucznia, zawsze z najlepszymi ocenami, zawsze przewyższający rówieśników, popularny i lubiany. Lubił szkołę, płatanie figli i bawienie się z przyjaciółmi, zwłaszcza Gellertem Grindelwaldem, którego poznał na siódmym roku. Tragedia dotknęła go tylko dwa razy, kiedy miał trzynaście lat, a jego ojciec został aresztowany i zmarł w Azkabanie za napaść i zabicie kilku mugolskich chłopców, którzy skrzywdzili jego młodszą siostrę, a wiele lat później nagle umarła jego matka.

Ariana… jak żałuję twojej śmierci. Ale nawet wtedy udało mi się odwrócić to na moją korzyść i całą winę zrzuciłem na Gellerta, kiedy była to również moja wina, bo wróciłem do niego i myślałem, że mogę go zreformować… A kiedy umarł, zostałem okrzyknięty największym żyjącym czarodziejem, ponieważ Nicholas i ja odkryliśmy Kamień Filozoficzny i obroniliśmy go przed szalonym planem Gellerta, by stać się nieśmiertelnym.

Po tym wszystkie drzwi były dla niego otwarte. Przez jakiś czas pracował dla Ministerstwa, został okrzyknięty kolejnym Ministrem Magii, szanowany i kochany, nawet media nie miały o nim nic złego do powiedzenia.

A wtedy przyszedł Tom, mój kolejny wielki błąd… a jednak nawet wtedy skończyłem czysty jak łza, jak mówią mugole. Bo Harry ostatecznie go pokonał, a moja reputacja wciąż była nienaruszona.

Leżał z policzkiem przyciśniętym do zimnej, kamiennej podłogi celi i w końcu wiedział, czym jest strach, nie ten rodzaj strachu, jaki odczuwasz, gdy staniesz twarzą w twarz z dementorem lub masz koszmar, ale ten rodzaj lęku, który rozdziera brzuch, bo nie wiesz, co się z tobą stanie, nie wiesz, czy dożyjesz następnego świtu, wiesz, że twój los jest w rękach potworów i nie możesz nic zrobić, by temu zapobiec.

Na jego języku był cierpki smak rozpaczy, pusta była cichym towarzyszem w kamiennej celi. Strach siedział na jego ramionach jak czarna bestia, sycząc i szydząc.

Albus Dumbledore, największy czarodziej swoich czasów, leżał na podłodze i modlił się o ratunek, ponieważ jego magia prawie zniknęła i był przerażony, że następna sesja zniszczy to, co mu pozostało. Niech Merlin mi wybaczy, Severus… Severusie, proszę… pomóż mi…! Zniszczcie horkruksy, moje dzielne jastrzębie… dajcie mi znać, że zagrożenie minęło na zawsze… a wtedy będę mógł odpocząć… Wybacz mi, Harry… wybacz mi, Severusie…

Oddychał płytko i dryfował jakby we mgle, nieświadom szczura, obserwującego go z kąta.

Biedny pan Dumbledore! Teraz w końcu wiesz, przez co przechodził mój Pan! – pomyślał wściekle Glizdogon. Jak to jest, o Wielki Panie, być na łasce Bellatrix? Co, żadnej mądrej odpowiedzi, żadnej wszechwiedzącej mądrości? Szczur wyszczerzył zęby na pogrążonego w śpiączce czarodzieja. Dobrze ci tak, stary głupcze! Dobrze, że ty, który zabiłeś mojego Pana, jesteś tym, kto sprowadzi go zza zasłony.

W korytarzu rozległy się kroki i Glizdogon rzucił się, by schować się pod słomianym posłaniem, gdy kamienna cela została otwarta, a Lucjusz wszedł, by rzucić na dyrektora kilka podstawowych zaklęć uzdrawiających, nie chcąc, by jego przedmiot testowy umarł przed rytuałem.

- Niedługo, staruszku, nastąpi ostateczne rozliczenie – mruknął śmierciożerca. – Twoja magia przelewa się w kryształach i kiedy wycisnę ostatnią kroplę, podczas rytuału mój Mistrz powróci, a ty przed nim uklękniesz, Albusie Dumbledore. Już niedługo…

Unosił się w jakimś miejscu poza sobą, gdzieś, gdzie ból nie mógł podążyć. Było to miejsce światła, migoczącego i błyszczącego, jak tęcze tańczące na błękitnym niebie. To go ukajało i odświeżało, a jego zmęczony, zraniony duch znalazł ukojenie w złotym świetle, które go pieściło.

Otworzył oczy i rozejrzał się. Z początku światło oślepiało go i raniło w oczy, ale kiedy zamrugał i zmrużył oczy, zobaczył przed sobą dwie mgliste postacie. Jedną z nich była jego ukochana siostra Ariana. Drugą była Lily Potter. Obie kobiety były przezroczyste, ale mimo to mógł je wyraźnie rozpoznać.

- Ariana? Siostrzyczko, czy to naprawdę ty? – patrzył na nią w szoku. – Czy ja… umarłem?

Potrząsnęła głową, jej złote loki podskakiwały na jej ramionach tak, jak pamiętał.

- Nie, Al. Nadal żyjesz, ale przeniosłeś się tutaj, do Ogrodu Wieczności.

- Ogród Wieczności?

- Tak. To miejsce, w którym wszystko, co rośnie na ziemi, kwitnie, a ci, którzy umarli przedwcześnie, mieszkają tu, póki nie będą mogli się odrodzić. Jak ja. I Lily. – Pomachała ręką do swojej towarzyszki.

- Witaj, Lily. – Dumbledore odwrócił się, by powitać płomiennorudą wiedźmę.

- Witaj, Albusie. Przyszliśmy do ciebie, by dać ci nadzieję.

- Nadzieja. Ale jestem w najciemniejszym miejscu ze wszystkich – powiedział Albus, dusiła go rozpacz. – Nie ma dla mnie pomocy.

- Nieprawda, Al – powiedziała spokojnie Ariana. – Zawsze jest nadzieja, nawet pośród ciemności. Wtedy nadzieja płonie najjaśniej, jak jasny płomień w mroku. Pamiętaj, dlaczego to zrobiłeś, Al.

- Pamiętam, Ariano. By uratować dzieci.

- Tak, dzieci. Takie jak mój Harry – przypomniała mu delikatnie Lily, a jej zielone oczy błyszczały z troski. Twarz Albusa zmarszczyła się. – Tak mi przykro, Lily. Popełniłem straszny błąd, zostawiłem go z twoją siostrą… a ona… nie była dla niego dobra… przepraszam też za przepowiednię…

Uniosła rękę.

- To przeszłość, Albusie. Nie możesz zmienić przeszłości, tylko iść naprzód. Mówisz, że żałujesz tego, co zrobiłeś i potrzebujesz odkupienia.

- Tak, dokładnie.

- Więc musisz opanować swój strach – powiedziała Ariana.

- Jak?

- Zajrzyj w siebie, Albusie, a zobaczysz, czym jest twój strach.

- Boję się… że zawiodę i moja ofiara pójdzie na marne. Że zabiją dzieci, zanim… zanim zostaną uratowane.

- Ja też się tego bałam – powiedziała Lily. – Ale kiedy nadszedł odpowiedni moment, dobrowolnie oddałam swoje życie i w tej czystej ofierze pokonałam zaklęcie Voldemorta. Prawdziwa odwaga to nie nieobecność strachu, ale panowanie nad strachem.

- A żeby opanować strach, musisz go poznać, a potem wyjść poza ten strach – wyjaśniła Ariana. – To zawsze będzie twoja wada, Al. Lubisz mieć kontrolę. Zawsze. Ale poświęcenie polega na poddaniu się. Poddaj się, a twoje poświęcenie ochroni twoich uczniów.

- Ale… ja to zrobiłem.

Lily pokręciła głową.

- Nie, nie zrobiłeś tego. Zawarłeś umowę. To nie to samo. Prawdziwa ofiara musi zrezygnować ze wszystkiego i nie oczekiwać niczego w zamian.

Albus pochylił głowę.

- Rozumiem.

Ariana podeszła i przytuliła go.

- Nie bój się, Al. W ciemności zawsze jest światło. A ci, których kochasz, wrócą do ciebie.

- W takiej czy innej formie – powiedziała cierpko Lily. Ona też podeszła i przytuliła go. – Czas wracać, Albusie. Nie możesz zostać. Pamiętaj, co ci powiedziałyśmy.

- Do widzenia, Al! Kochamy cię! – powiedziała Ariana.

Chwilę później już ich nie było, a on obudził się w zimnej, wilgotnej celi. Tyle że tym razem nie przerażało go to. Zamiast tego udało mu się usiąść, zdecydowanie ignorując niezliczony ból i rozpoczął pierwsze etapy medytacji, zagłębiając się w siebie, by stawić czoła lękom i się od nich uwolnić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz