Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 8 maja 2022

PDJ - Rozdział 37 – Jastrzębie i feniksy

Minerva McGonagall chodziła w tę i z powrotem za wielką żelazną bramą szkoły z wyciągniętą różdżką i zdecydowanym wyrazem twarzy. Pochodziła z rodziny wojowników, od pokoleń byli góralami, którzy bez wytchnienia walczyli z najeźdźcami, którzy chcieli odebrać im ziemię, domy i życia. Ich nieustraszona odwaga płonęła w jej krwi i była zdecydowana bronić zamku aż do swojej śmierci. I nie tylko zamku. Harry był jej Gryfonem, jej lwiątkiem i uważała go trochę za swojego ulubionego wnuka. Severus również zajmował szczególne miejsce w jej sercu, chociaż ledwo zdawał sobie z tego sprawę, zawsze żałowała samotnego chłopca, którym był, a jeszcze bardziej mężczyzny, który kroczył niebezpieczną, samotną ścieżką, próbując odpokutować błąd popełniony lata temu. Podobnie jak Poppy, instynktownie próbowała mu matkować, chociaż zwykle odrzucał jej wysiłki, starając się zachować kamienną fasadę. Ale Minerva nigdy nie przestawała próbować, małymi sposobami ulżyć ciężarowi młodego kolegi, a teraz modliła się całą sobą, by jej dwa jastrzębie wróciły bezpiecznie do Hogwartu.

Wezwała cały Zakon, który mogła zebrać w tak krótkim czasie i czekała na ich przybycie. Mieli przyjść Syriusz i Remus, jak również Moody, Amelia Bones i Dora Tonks. Mieli przybyć Molly i Artur, podobnie jak Bill i Charlie. Czekał już Kingsley, a Hagrid szykował kuszę, kiedy ona kroczyła w miejscu. Skontaktowała się również, bez wiedzy innych członków Zakonu, z jeszcze jednym czarodziejem, sądząc, że ma on taki sam udział w tej operacji jak każdy z nich, chociaż wiedziała, że większość Zakonu mu nie będzie ufała. Ale teraz była szefową, skoro Albus zniknął, a Severusa nie było i od niej zależała decyzja, kogo wezwać do broni, przypomniała sobie. Była prawie pewna, że będzie to ostateczna bitwa między siłami Światła i Mroku dla tego pokolenia.

Trzymała rękę na różdżce, a jej oczy szukały jakichkolwiek śladów dwóch animagów lub stada wilkołaków prowadzoną przez tę bestię, Greybacka. Gdzie oni są? Muszą być blisko, ale nie ośmielę się próbować kontaktować z Severusem za pomocą amuletu. Mogłabym utrudnić mu koncentrację, a to może okazać się śmiertelne.

Wysoko w swojej wieży, Jasnowidząca również pilnowała, używając starej, wypróbowanej i prawdziwej metody, misy wróżbiarskiej. Choć jej talent do patrzenia w przyszłość był nieobliczalny, Sybilla już dawno opanowała sztukę widzenia zdalnego, przepowiadania przyszłości w misie z czystą wodą. Miała specjalną, okrągłą, srebrną miskę specjalnie do tego celu, a kiedy chciała, mogła patrzeć niemal w całym zamku, widzieć i słyszeć wszystko, poza pokojami chronionymi przed taką magią albo gdy ktoś rzuci zaklęcia, zapobiegające podsłuchiwaniu. Nie robiła tego często, ponieważ praktykowanie tego zwykle powodowało u niej przeszywający ból głowy, ale list Dumbledore’a zmartwił ją i poczuła, że musi wiedzieć, co dzieje się poza wieżą. Próbowała bezskutecznie znaleźć Albusa, była blokowana przez potężną osłonę, ale może nadal mogłaby obserwować innych w szkole.

Odetchnęła trzy razy nad nieruchomą taflą wody i spojrzała w nią, po czym pozwoliła, by jej umysł wszedł w stan transu. Pokaż mi Minervę McGonagall. Gdzie ona jest? Co robi?

Nastąpił blask srebrzystego światła, a potem woda stała się nieruchoma i pokazała jej zastępczynię dyrektora, kroczącą przed bramą z wyciągniętą różdżką, wyglądającą jak królowa wojowników z legend, z twarzą zaciętą i twardą.

Gdy Sybilla ją obserwowała, przed bramą pojawiło się kilka niebieskich błysków, a Minerva otworzyła się, by wpuścić resztę Zakonu, którzy się tam aportowali.

Oczy Jasnowidzącej zwęziły się. Wezwała tu Zakon. To nie może oznaczać nic dobrego. Gdzie są Harry i Severus?

Woda znowu zafalowała i scena zmieniła się.

Teraz zobaczyła dwa jastrzębie lecące w szybkim tempie w towarzystwie śnieżnej sowy. Pod nimi ścigała ich sfora wilkołaków, prowadzona przez olbrzymią, pokrytą bliznami bestię, której pysk ociekał śliną i krwią, a oczy płonęły straszliwą żądzą krwi. Ich wycie było okropne, więc Sybilla zadrżała i zatrzęsła się ze strachu. mimo że była bezpieczna w swojej wieży.

O Merlinie! Lećcie szybko, moje jastrzębie! Nie dajcie się złapać!

Kontynuowała obserwowanie, jak gołębiarz i myszołów nabierają nowego przyspieszenia i na krótką chwilę wzlatują poza zasięg wzrok dzikich wilkołaków.

Rozległ się delikatny tryl i poczuła, jak Fawkes siada na jej ramieniu i również zagląda do misy, i razem z feniksem obserwowali rozwój wydarzeń…

Najpierw przybyli aurorzy, jeden po drugim w tak niedużych odstępach, że wydawało się, jakby użyli świstoklika. Minerva otworzyła bramę machnięciem ręki i wprowadziła ich do środka. Potem przyszli Weasleyowie, najpierw Artur, następnie Molly i ich synowie. Następnie podszedł Hagrid z napiętą i gotową kuszą, z kolejnymi bełtami spoczywającymi w kołczanie przy jego pasie. Jego zazwyczaj łagodna twarz stężała i stwardniała.

Minerva zwięźle pozdrowiła członków Zakonu, wyjaśniając, że czeka na pojawienie się jeszcze jednej osoby oraz miała nadzieję, że pojawią się również Harry i Severus.

- Patrzcie tam! Na niebie! – zawołał nagle Hagrid.

Wszyscy czarodzieje odwrócili się i spojrzeli tam, gdzie wskazywał gajowy.

Trzy kropki zbliżały się coraz bardziej, aż w końcu przekształciły się w trzy drapieżniki lecące z maksymalną prędkością. Gdy się zbliżyły, można było zauważyć, że jedna z nich to sowa śnieżna, a pozostałe dwa to gołębiarz i myszołów.

Syriusz wyszczerzył się i poklepał Remusa po plecach.

- Widzisz, Lunatyku? Mówiłem ci, że dolecą przed tym cholernym potworem.

Ale Remus zesztywniał, gdy jego lepszy słuch wychwycił wycie i warczenie stada wilkołaków, biegnących daleko w oddali.

- Nie są daleko w tyle – mruknął.

- Wilkołaki? – zapytała nerwowo Molly.

Remus skinął głową, czując, jak coś w nim porusza się. Jego oczy nagle zmieniły kolor z ciepłego brązu na dziko żółty.

- Luniek – krzyknął Syriusz.

Remus potrząsnął głową.

- W porządku, Syri. Nic mi nie jest. Po prostu się przygotowuję.

Moody zaczął rozkazywać reszcie aurorów, żeby rozeszli się, ponieważ w grupie byli łatwym celem.

Trzy drapieżniki zanurkowały, dwa zmieniając się w Harry’ego i Severusa, gdy tylko znaleźli się za bramą. Obaj animadzy wyglądali na wyczerpanych, ale zdeterminowanych. Wycie pościgu było teraz słyszalne nawet dla zwykłych uszu.

- Harry, wszystko w porządku? – zapytał Severus, podchodząc, by przytulić swojego chrześniaka.

Harry skinął głową ze znużeniem, uśmiechając się.

- Dobrze, jestem po prostu zmęczony. Co ty tu robisz?

- Przyszedłem skopać tłusty tyłek Voldka prosto do piekła – odpowiedział Syriusz.

Harry rozejrzał się i zobaczył pozostałych członków Zakonu, choć raz ciesząc się ze zmiany w liczbie.

- Cóż, wygląda na to, że wszyscy jesteśmy – zaczął Moody.

- Niezupełnie, Alastorze – poprawiła Minerva. – Przybędzie jeszcze jeden czarodziej.

- Kto?

Czarownica odetchnęła głośno.

- Vincent Crabbe senior. Skontaktował się ze mną wczoraj i powiedział, że chce wziąć udział we wszystkim, co planujemy zrobić, by uratować jego syna i resztę. Powiedziałam mu więc, żeby się ze mną spotkał.

- Co zrobiłaś? – ryknął Syriusz. – Minerva, ten człowiek jest śmierciożercą!

- Był – poprawiła go Minerva.

- Nie można mu ufać! – kłócił się Syriusz. – W każdej chwili może nas zdradzić. Dobry śmierciożerca to martwy śmierciożerca.

- Jak szybko zapominasz, Black, że były śmierciożerca uratował cię przed życiem szaleństwa – wycedził znacząco Severus.

Syriusz odwrócił się do niego.

- To coś innego. – Spojrzał gniewnie na Minervę. – Jak mogłaś zaprosić go, nie pytając o zgodę resztę Zakonu?

Minerva odpowiedziała lodowato:

- Byłam na jego czele, gdy Albusa i Severusa nie było, i skoro tak było, to kogo zwerbuję, zależy ode mnie. Vincent Crabbe ma taki sam interes w pokonaniu Voldemorta, jak my wszyscy. Nawet większy. Jest utalentowany w pojedynkach i magicznym kowalem.

- Nie potrzebujemy tu ludzi jego pokroju…

- Błąd, Black! – przerwał mu zgrabnie Severus. – Jest tym, czego desperacko potrzebujemy. Kto jest lepszym kandydatem jak nie człowiek, który dobrze zna wroga i potrafi znaleźć jego słabe punkty? Nie bądź idiotą!

Syriusz spiorunował gniewnie wzrokiem drugiego mężczyznę.

- Zamknij się, Snape! Nie potrzebujemy jego tchórzliwych zaklęć.

Severus spojrzał na drugiego wzrokiem, który mógłby zabić na miejscu.

- Crabbe nie jest tchórzem, Black. Żaden tchórz nie miałby odwagi odwrócić się plecami do mrocznej ścieżki i wrócić do światła. Czy zdajesz sobie sprawę, jakie to trudne? Skoro każdy czarodziej będzie na niego polował? A ludzie tacy, jak ty plują na niego za przemianę serca – zadrwił ze złością Mistrz Eliksirów. – Ma więcej odwagi niż tysiąc aurorów.

Syriusz prychnął.

- Niemożliwe!

- Jedną rzeczą jest rozmyślanie nad opuszczeniem mrocznej ścieżki, a inną rzeczywiste zrobienie tego, a Crabbe nie tylko odszedł, ale też przeciwstawił się pozostałym śmierciożercom. Jest to zbrodnia, za którą byłby torturowany i zabity, gdyby śmierciożercy go znaleźli. Ale stawia syna na pierwszym miejscu i za to byś go potępił? Spójrz we własną duszę, Black, zanim wytkniesz palcem cudzą. Ty też nie jesteś doskonały!

Mistrz Eliksirów odwrócił się, nie ufając swojemu temperamentowi, a gdy to zrobił, starszy Crabbe pojawił się za bramą.

Vincent Crabbe senior nie był wysokim mężczyzną, ale krępym i umięśnionym od lat pracy w kuźni, jego twarz pomalowana była zmartwieniem, ale oczy błyszczały determinacją. Spojrzał na Minervę i powiedział cicho:

- Jestem, Minervo, jak sobie życzyłaś. Wpuścisz mnie?

Minerva otworzyła bramę i Crabbe wszedł do środka.

Syriusz wydał odgłos protestu, ale został uciszony przez dłoń Remusa na ramieniu.

- Nie teraz, Łapo!

Crabbe rozejrzał się po pozostałych, z których większość patrzyła na niego z nieufnością lub ostrożnością. Wielki kowal westchnął.

- Jestem tu, by pomóc uratować mojego syna i resztę dzieciaków, które zabrali Malfoy i ta suka, Lestrange. Nie jestem waszym wrogiem.

- Wiemy o tym, Vincent – powiedział Severus, po czym ruszył do przodu i mocno uścisnął jego dłoń. – Witaj w domu… bracie.

Ciemne oczy spotkały się z orzechowymi i zabłyszczało w nich wspólne zrozumienie, które mogli pojąć tylko ci, którzy przeszli na mroczną stronę i zawrócili.

- Dziękuję, Severusie – tylko tyle powiedział śmierciożerca, ale w tych prostych słowach było bogactwo szczerości i wdzięczności. Przesunął się, by stanąć obok Severusa i Harry’ego, a nikt z pozostałych nie powiedział nic, pokonany słowami Mistrza Eliksirów.

Severus odwrócił się wtedy do Harry’ego i powiedział cicho:

- Masz trzymać się z daleka od wilkołaków, chyba że powiem ci inaczej. Jeden z nas musi upewnić się, że ukryty przedmiot jest zniszczony, zrozumiano?

Harry zarumienił się.

- Severusie, potrafię walczyć!

Szczupła dłoń mocno zacisnęła się na jego ramieniu.

- Zdaję sobie z tego sprawę, panie Potter. Ale mamy wystarczająco dużo osób do walki, żebyś nie musiał się angażować. Zostaniesz tu z Molly i Arturem, będziesz się bronić w razie potrzeby, ale pod żadnym pozorem nie możesz atakować.

- Ale…

- Słuchaj mnie, uczniu – powiedział krótko Snape głosem twardym, jak żelazo.

Harry zacisnął zęby, po czym niechętnie skinął głową. Nie podobała mu się dyktatura Snape’a, ale rozumiał, dokąd dążył mężczyzna. Jeden z nich musi przeżyć, by zniszczyć ostatniego horkruksa i pokonać Voldemorta.

- Jasne, profesorze.

Severus wziął dłoń z ramienia Harry’ego. Animag spojrzał na swojego opiekuna.

- Bądź ostrożny.

- Zawsze.

Wycie wilkołaków odbijało się echem wśród drzew, a Harry zmrużył oczy i zobaczył pierwszą z wielkich, szarych postaci, które skakały po ziemi, a ich szponiaste łapy rozrywały grudy ziemi, gdy pędzili w kierunku bramy.

Wszyscy czarodzieje chwycili swoje różdżki, a Severus zmienił się w Warriora i wzleciał w górę, gdy Greyback pojawił się w polu widzenia.

Przywódca stada był niesamowitym widokiem, jego futro pokryte było spływającą śliną, pomarszczone bliznami i na wpół zagojonymi ranami od szponów Hedwigi, dwóch jastrzębi, a także zębów wilczaka. Jego żółte  oczy błyszczały szaleństwem, przebiegłością i płonącą nienawiścią. Zatrzymał się przy bramie i zawył, wzywając do siebie resztę stada.

Dziesięć wilkołaków wypełzło spomiędzy drzew i utworzyło za nim krąg, warcząc i skowycząc, gdy zobaczyły czarodziejów.

Greyback pociągnął na nosie.

- Czuję was, czarodzieje! Wyjdźcie, wyjdźcie, gdziekolwiek jesteście! A może mam chuchnąć i dmuchnąć, i rozsadzić tą cholerną bramę?

- Możesz spróbować, Greyback! – powiedziała Minerva, kierując różdżkę w jego serce.

Greyback zaśmiał się.

- Uciekaj, stara wiedźmo, zanim zmiażdżę twoje kości na kawałki. Oddaj mi Snape’a i Pottera, a może nie rozerwę każdemu z was gardła.

- Idź poszczekać wokół drzewa! – zawołała Tonks, a jej wesołe oczy były twarde.

- Dobra. Będzie po waszemu – warknął Greyback, potem skrzywił się, przemienił, w mgnieniu oka stając się większy i bardziej groźny, jego ciało pękło i przekształciło się w serii okropnych szarpnięciach. – Zabić ich! – zawył, a potem skoczył w powietrze.

Jego przednie łapy złapały szczyt bramy, a kute żelazo zaskrzypiało i wygięło się, gdy wilkołak zaczął się wspinać.

Aurorzy rzucili na niego zaklęcia, ale przywołał do siebie moc stada i większość zaklęć odbiła się od jego skóry. Zawył kpiąco, a potem jego tylne łapy popchnęły go w górę i przez bramę, aż wylądował lekko po drugiej stronie.

- Chodźcie, robale bez kręgosłupa! Kto chce się ze mną zmierzyć?

Syriusz zmienił się w Łapę, warknął i skoczył na ogromnego wilkołaka, próbując złapać go za gardło.

Ale Greyback odwrócił się jak błyskawica, chwycił mniejszego psa za kark i rzucił nim przez trawnik z taką łatwością, jakby trzepnął muchę.

Łapa wylądował skulony, zaparło mu dech w piersiach.

- Syriusz! – wrzasnął Harry i podbiegłby do niego, ale Molly złapała go i odciągnęła z powrotem, aż znalazł się za linią aurorów.

Inne wilkołaki zaczęły wspinać się po bramie, a Moody i Shacklebolt zajęli się strącaniem ich, podobnie jak bracia Weasley. Warrior zanurkował na wilkołaka, który prawie przeszedł, wbijając szpony w jego głowę.

Nieludzki wrzask rozdarł powietrze.

Greyback poruszył się, unikając transmutującej klątwy Minervy, łamiąc jej prawą rękę, powodując, że upadła do tyłu.

Zanim wilkołak zdążył skoczyć na nią i ją ugryźć, Remus wrzasnął:

- Hej, Greyback, dlaczego nie zmierzysz się z kimś swojego rozmiaru? Ledwie miałbyś ją na jeden kęs!

Greyback spojrzał w górę z wyszczerzonymi zębami i zobaczył stojącego tam Remusa, jego oczy zabłyszczały dziko, a futro powoli pełzło po ramionach, gdy przywoływał przemianę.

- No, no. Szczeniak odważył się rzucić wyzwanie alfie. Chodź, ty mały tchórzliwy draniu! Pozwól, że na dobre cię wykończę!

Remus nie odpowiedział, zbyt zajęty próbą powstrzymania krzyku, gdy przeszła przez niego przemiana, przekształcając mięśnie i kości. Wziął eliksir tojadowy przed tym spotkaniem, wiedząc, że nie może sobie pozwolić na zatracenie się, więc nie przemienił się w człowieka-wilka, jak inne wilkołaki. Zamiast tego stał się dużym, brązowym wilkiem z czarnymi uszami i ogonem. Ale obok masywnego Greybacka wydawał się nie większy niż roczny owczarek niemiecki.

Otrząsnął się i rzucił na większego wilkołaka, a jego nadprzyrodzona prędkość okazała się większa niż alfy. Jego zęby zacisnęły się na przedniej nodze Greybacka, ale chociaż próbował, jego szczęki nie były w stanie złamać kości. Zwolnił uścisk, unikając uderzenia.

Obaj krążyli wokół siebie, warcząc, a Remus przyjrzał się swojemu przeciwnikowi. Greyback był większy, silniejszy i bardziej bezwzględny. W bezpośredniej walce miał wszystkie atuty. Ale była jedna rzecz, której okrutny wilkołak nie miał.

Sprytnego mózgu Remusa.

Nie mogę pokonać tego brutala, więc muszę go przechytrzyć, pomyślał smukły wilk, odskakując w pośpiechu od Greybacka. Był przepełniony nienawiścią do drugiego wilkołaka, złego stworzenia, które pewnego letniego wieczoru ukradło jego człowieczeństwo i dzieciństwo z powodu zwykłej urazy. Ale nie pozwolił, by wściekłość przytłoczyła go tak, jak mogła. Zmusił się do stłumienia jej i pomyślał o najlepszym sposobie pokonania szalonego stwora na dobre.

- Tylko tyle potrafisz, cykorze? – szydził w języku wilkołaków. – Spowolniałeś na starość.

Greyback ryknął i skoczył Remusowi do gardła.

Ale Remus przetoczył się i uciekł przed wielkimi kłami. Potem był już na nogach i biegł przez trawnik, modląc się, by Greyback podążył za nim.

Zęby Greybacka zacisnęły się na powietrzu i wilkołak zawył z frustracji. Niech szlak trafi tego oślizgłego tchórza! Zebrał się w sobie i popędził za uciekającym wilkiem. Tylko poczekaj, aż zatopię zęby w tym nieszczęsnym szczeniaku! W porządku, nauczę go znaczenia cierpienia! Wyrwę jego wnętrzności i na surowo zjem jego wątrobę!

Remus obejrzał się za siebie raz i zobaczył, jak szalony wilkołak rzuca się za nim z otwartymi szczękami i czarnym, zwisającym językiem, a jego oczy płonęły straszliwą wściekłością. Wiedział, że jeśli Greyback go złapie, zostanie rozerwany na kawałki, więc wykorzystał każdą odrobinę szybkości i zwinności, by upewnić się, że utrzyma się o jeden skok przed dziką bestią.

Kiedy był uczniem, a Huncwoci towarzyszyli mu w noc pełni księżyca, Remus wędrował po całych błoniach i tak dobrze poznał ukształtowanie terenu, że do dziś go nie zapomniał. Poprowadził Greybacka na niewielkie wzniesienie, zatrzymując się, by przez ramię wykrzyczeć zniewagę, po czym ześlizgnął się na drugą stronę i za chatę Hagrida.

Greyback zazgrzytał zębami i ruszył w pościg.

- Nie masz dokąd uciec, mały wilku! Gdziekolwiek pójdziesz, znajdę cię, a kiedy to się stanie, umrzesz śmiercią tchórza!

Remus wydał z siebie dwa krótkie piski, sprawiając wrażenie, jakby chował się na lewo od miejsca, w którym faktycznie się znajdował.

Usłyszał, jak Greyback, warcząc, zanurza się w zaroślach, którymi były grządki dyni Hagrida.

Remus uśmiechnął się, jego usta otworzyły się szeroko. Nabrał się na to! A teraz do mojego prawdziwego celu.

Zaczął szybko truchtać do chaty na południowy zachód, poruszając się szybko, ale nie tak jak wcześniej. Musiał oszczędzać siły, ponieważ będzie ich potrzebować, by wykonać tą sztuczkę. James, stary przyjacielu, byłbyś z tego dumny.

Odchylił ucho, nasłuchując odgłosów wroga.

Już wkrótce… wkrótce… No chodź, Greyback ty głupi draniu… użyj swoich cholernych oczu i nosa, które ci diabli dali…

Był w połowie drogi na pagórek, gdy Greyback go zauważył.

Arrr-ooo! Arrr-ooo!

Wściekłe wycie Greybacka wypełniło powietrze.

Remus przyspieszył kroku, teraz na wpół biegnąc. Prawie na miejscu.

Teraz nie za szybko. Nie może dostrzec pułapki, póki nie będzie za późno. Ale też nie może mnie złapać.

Greyback skakał wielkimi skokami, jego tylne łapu uderzały w trawnik ze straszliwą szynkością, szybciej niż jakiekolwiek normalne zwierze mogłoby biec. Jego oczy były krwistoczerwonym węglem, a wycie sprawiało, że Remus zadrżał, chociaż był oporny na strach, który wywoływało.

Remus biegł, okrążając pagórek, na którym stało pewne drzewo, ponure i surowe na tle nieba. Żaden wiatr nie poruszał jego gałęziami, ale gdy wilkołak się zbliżył, zaczęły one poruszać się ostrzegawczo.

Remus warknął i wbiegł na wniesienie, tuż poza jego zasięg.

Remus, oszalały z żądzy krwi, rzucił się na ślepo za mniejszym wilkiem, prosto na Remusa, wydając okrzyk bojowy.

Remus czekał, odsuwając się w ostatniej sekundzie.

Zęby Greybacka zatrzasnęły się na jego łapie, ale wyrwał się, skowycząc.

Potknął się, upadając na ziemię ramieniem i turlając się, ignorując palący ból w prawej, tylnej stopie.

Rozległ się ostry świst i gwiżdżący dźwięk, a potem ŁUP!

Greyback krzyknął i odsunął się, jednak tylko po to, by przekonać się, że nie ma ucieczki przed rozgniewaną Bijącą Wierzbą, która wściekała się na intruzów, którzy odważyli się wybudzić ją ze snu. Kolejne gałęzie, te wielkości maczug i najeżone drewnianymi ostrogami, strzeliły w wilkołaka.

Greyback próbował uchylić się i uciec, ale Wierzba była bardzo szybka i cięła twarz wilkołaka, sprawiając, że odskoczył do tyłu, ale kolejna uderzyła go w plecy.

Siła ciosu powaliła wilkołaka płasko na ziemię, łapy wysunęły się spod niego. Z trudem wstał, ale nie był na tyle szybki, by coś zrobić, nim pięć innych gałęzi po kolei uderzyło w niego.

Jedna uderzyła go mocno w bok i złamała kilka żeber, a pozostałe wycelowały w jego wrażliwe plecy i głowę. Nie mogąc się ruszyć, Greyback próbował ugryźć gałęzie, ale nawet jego potężne szczęki nie mogły równać się z magicznym drzewem i wkrótce wilkołak leżał nieruchomo pod atakiem.

Remusowi udało się wyślizgnąć między dwie gałęzie i odczołgać, zanim drzewo go wyczuło, więc stał z boku na trzech nogach, drżąc ze zmęczenia i bólu. Za sobą słyszał ostre uderzenia i szelest, gdy drzewo okładało agresywnego wilkołaka. Wiedział, że powinno mu być niedobrze, ale czuł tylko nagły przypływ satysfakcji. Demon z jego koszmarów był martwy, zabity dzięki sprytnej sztuczce. Lupin potrząsnął głową i obejrzał się przez ramię.

Bijąca Wierzba stała teraz wysoko na tle nieba, jej gałęzie znów były wyprostowane, stojąc na straży przed wszystkimi przybyszami.

Lupin pociągnął nosem i zmarszczył go, czując cuchnący zapach śmierci. Odrzucił głowę do tyłu i zawył okrzykiem zwycięstwa. Do widzenia, Fenrirze Greyback. To właśnie dostaje się za próbę zabicia Huncwota.

Z wysoko uniesioną głową, Lupin ruszył z powrotem w dół pagórka w kierunku pozostałych, lekko utykając na rozszarpanej łapie.

Przy frontowej bramie czarodzieje rzucili wszystko, co mieli w zbliżające się wilkołaki. Zaklęcia leciały gęsto i szybko, były odbijane i unikano ich, a skowyt i wycie dotkniętych wilkołaków mieszały się z przekleństwami, klątwami i krzykami aurorów.

Łapa zerwał się na nogi wkrótce po tym, jak Remus rzucił wyzwanie Greybackowi i poszedł pomóc Tonks, która była otoczona przez dwa mniejsze wilkołaki. Te dwa były mniej więcej wielkości animaga, więc ten z radością rzucił się na jednego, podczas gdy Tonks pokonała drugiego dobrze wycelowaną klątwą oślepiającą.

Z boku Moody wypluwał z różdżki srebrne kolce i przebił kolejnego wilkołaka. Tamten umarł niemal natychmiast, kiedy srebro przebiło jego serce.

Shacklebolt wykończył wilkołaka, którego zaatakował Warrior, a Hagrid strzelił w gardło kolejnego, gdy ten rzucił się na McGonagall.

- W porządku, Minervo?

- Nic mi się nie stało, Hagridzie – odkrzyknęła Minerva, blada, ale nie zniechęcona.

Harry został popchnięty za Molly i Artura, skrzywił się i ścisnął różdżkę w pięści, żałując, że nie odważy się sprzeciwić swojemu opiekunowi i walczyć tak, jak pragnął. Dobrze policzyli, ale wilkołaków było wiele i nie umierały tak łatwo.

Kolejne pięć wilkołaków wspięło się po bramie i Harry zobaczył, jak jeden podkrada się do Łapy, który obezwładniał tego, który zaatakował Tonks.

- Syriuszu! Uważaj!

Syriusz odwrócił się, ale byłoby już za późno, by uniknąć szarej bestii, gdyby nie klątwa błyskawicy, która uderzyła w wilkołaka i wyrzuciła go w powietrze. Spojrzał w górę, by zobaczyć, kto ją rzucił i zobaczył Crabbe’a, a jego różdżka wciąż trzeszczała magiczną elektrycznością.

- Wstrętny gnojek. To mu powinno wystarczyć. – Potem skinął głową Syriuszowi, po czym odwrócił się, by walczyć z kolejnym wilkołakiem.

Łapa miał na twarzy wyraz zaskoczenia i Harry prawie się roześmiał. Widzisz, nigdy nie powinno się oceniać książki po okładce, Syriuszu.

Bitwa mogłaby trwać jeszcze kilka minut, ale nagłą śmierć Greybacka odczuła cała jego wataha i wprowadziła wśród nich chaos.

Jeden po drugim kulili się i uciekali, niektóre do Zakazanego Kasu, a inne przez błonia, zniechęcone i przerażone. Aurorzy ruszyli w pościg, ale Moody odwołał ich z powrotem.

- Zaczekajcie. Mogą się przegrupować, jeśli pójdziecie sami. Wytropimy je później. Czy ktoś jest ranny?

Czarodzieje zbadali się.

Minerva miała podarte szaty, ale nie została ranna. Kilka innych osób miało siniaki, ale nikt nie został ugryziony ani podrapany, poza Remusem, który przykuśtykał wkrótce po ucieczce reszty wilkołaków.

Syriusz przemienił się i dostrzegł swojego przyjaciela.

- Remus! Co się stało z twoją łapą?

Remus sapnął cicho i położył się, jego ciało bolało i pulsowało od walki.

- Daj mi na to zerknąć, Lupin – powiedział Severus, wyjmując zestaw eliksirów z plecaka i podchodząc do wilkołaka.

- Możesz go uleczyć, Snape? – zapytał Syriusz.

- Jeśli zejdziesz mi z drogi, Black, będę mógł lepiej pracować – powiedział krótko, klękając obok krwawiącego wilkołaka. – Nie ruszaj się, Lupin. I nawet nie myśl o ugryzieniu mnie.

Remus dyszał i delikatnie uderzał ogonem, jego bursztynowe oczy błyszczały.

Severus delikatnie ujął ugryzioną łapę i zbadał ją.

- Nie jest tak źle, jak sądziłem. – Zdezynfekował ranę  fioletowym środkiem antyseptycznym, po czym wypowiedział szybkie zaklęcie lecznicze. Rozcięcie samo się zamknęło. – No. Może trochę boleć, ale jest zagojone.

Snape wstał, chowając zestaw do eliksirów.

Remus jęknął, po czym zaczął wić się na ziemi, ponownie stając się człowiekiem.

Wstał ostrożnie, otrzepując się, po czym uśmiechnął się do Severusa.

- Dziękuję ci.

Snape wzruszył ramionami.

- Za co? Ranny nam się nie przydasz.

- Mimo to jestem twoim dłużnikiem – powiedział Lupin.

- Greyback nie żyje? – zapytał Severus.

Lupin skinął głową z ponurą twarzą.

- Dobra robota, aurorze Lupin! – pogratulował mu Moody. – Musimy się martwić o jednego śmiecia mniej.

- Myślę, że wszyscy powinniśmy wrócić do zamku – powiedziała Minerva, a pozostali zgodzili się.

Harry odwrócił się, by podążyć za Molly i Arturem, ale zdążył jeszcze zobaczyć, jak Syriusz zatrzymuje się obok Crabbe’a i mruczy podziękowanie do byłego śmierciożercy. Ukrył uśmiech. Chyba w końcu można nauczyć starego psa nowych sztuczek.

Pospieszył za Weasleyami i prawie dotarł do schodów zamku, kiedy usłyszał cichy, syczący głos spod krzaka róży.

- Sss-sss! Mały mówco, chciałabym zamienić z tobą sssłówko!

Harry zamarł, po czym odwrócił się i ukląkł przy krzaku róży.

- Kto mnie woła?

- To ja, Veraldessheen-sla-Mori, wężowy bracie.

- Vera! Co ty tu robisz? – Wyciągnął rękę, a zielony wąż wyskoczył spod krzaka i owinął się wokół jego nadgarstka.

- Harry, co ty, u licha, robisz? – zapytał z gniewem Snape, podchodząc, by zobaczyć, co jego podopieczny robi, kucając w brudzie.

Harry wstał.

- Patrz, Sev, to jest Vera, wężyca Vince’a.

Brwi Severusa uniosły się.

- Jak ona się tu dostała?

- Nie wiem. Pozwól, że ją zapytam – powiedział Harry, po czym odwrócił się do zielonego boa, sycząc w wężomowie. – Skąd się tu wzięłaś, Vero?

Boa podniosła głowę i spojrzała na niego, jej język zadrgał.

- Sssłuchaj, bracie… Weszłam do kieszeni mojego czarodzieja. Jest uwięziony pod ziemią, w pokoju z kamienia, wraz z innymi. Ssssss. Wyssssłał mnie, bym ci pokazał ssssposób…

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz