Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 22 maja 2022

PDJ - Rozdział 38 – Odrodzenie

Podziemie

Hogwart:

Lucjusz Malfoy obejrzał kamienny ołtarz ofiarny po raz siódmy, upewniając się, że wszystko jest gotowe. W przeciwieństwie do poprzedniego wskrzeszenia, było to bardziej skomplikowane, chociaż efekt końcowy miał być lepszy niż poprzednio. Nadchodzący rytuał miał wyssać z Dumbledore’a resztki magii, a Lucjusz i Bella mieli użyć starożytnej magii, by ukształtować ciało z surowej magii i zrzuconej skóry lojalnego zwierzaka Voldemorta, Nagini. Było to dokładnie to, co arcymag Gwydion z Walii i jego nauczycielka Math zrobili ponad tysiąc lat temu, kiedy stworzyli pannę kwiatów, Blodeuwedd, jako narzeczoną dla Lleu the Fair. Narcyza odkryła starożytny rytuał w podartej księdze w archiwum Ministerstwa, gdy była bibliotekarką. Wzięła ją dla studiowania jako ciekawostkę, nie zdając sobie sprawy aż do teraz, jak potężna była to księga.

Razem ona, Lucjusz i Bellatrix studiowali rytuał i ustalili, że mogą stworzyć naczynie do przechowania duszy Voldemorta, nasycić je magią i krwią Dumbledore’a. Zmieszane z magią i krwią Voldemorta, będzie on trzy razy silniejszy niż wcześniej, nieśmiertelny i będzie mógł wreszcie rządzić czarodziejskim światem, co zawsze było jego przeznaczeniem.

Lucjusz przesunął dłonią po gładkim, czarnym bazalcie, który miał rowki po bokach, by złapać rozlaną krew i wpaść bezpośrednio do kamiennej miski u stóp ołtarza. Miał nawet skórzane paski do przywiązania ofiary, by nie mogła się ruszać i zakłócać rytuału. Lucjusz jednak wolał użyć zaklęcia przyklejającego. Miał siedem świec, ustawionych w świecznikach wokół stołu, zwanych krwawymi świecami, uformowanymi z ludzkiej krwi zmieszanej z łojem i popiołem. Miały dziwny, czerwono-czarny kolor i płonęły kolorem dymu. Były często używane w rytuałach przywoływania dusz zza Zasłony, ulubionego zaklęcia praktykujących mrok.

Mroczny czarodziej na chwilę położył dłoń na ołtarzu, czując, jak pulsuje wymowną, mroczną energią. Kamienny stół od wieków służył jako ołtarz ofiarny i był zalany krwią wielu ofiar, chętnych i niechętnych, czarodziejów i mugoli, niewinnych i przeklętych. Mógł sobie niemal wyobrazić, że słyszał krzyki tych, którzy zginęli, kawałek ich duszy na zawsze został uwięziony w kamieniu. Uśmiechnął się ponuro. Wkrótce stół wypije krew i moc nowej ofiary.

Lucjusz sprawdził narysowane kredą symbole na kamiennej podłodze, które miały przywołać szaloną duszę Voldemorta jak latarnia morska, pokazując mu drogę powrotu zza Zasłony. Pomimo swoich dwóch poprzednich śmierci, nie mógł wrócić ponownie do świata żywych dwa razy w ten sam sposób, więc potrzebowali symboli, które poprowadzą go przez mgły Innego Świata do ciała, które będzie na niego czekało.

Wkrótce, Mistrzu, powstaniesz, a ja będę na ciebie czekał, twój najwierniejszy sługa – pomyślał Lucjusz i przeszył go dreszcz. A to odrodzenie będzie ostatnim, bo wtedy będziesz prawie nieśmiertelny i nikt nie będzie przeszkodą w twoim panowaniu. Będziesz panował, a każdy, kto nie zegnie kolan i nie pochyli głowy w wierności, zostanie zniszczony.

Mały uśmiech satysfakcji wykrzywił jego usta. Wszystko było gotowe. Udało mu się uwolnić dwunastu innych śmierciożerców, którzy byli uwięzieni w Azkabanie dzięki pomocy łapówek i klątw Imperius, i teraz również byli w podziemiach, gotowi w razie potrzeby użyć swojej siły trzem przywołującym. Mieli też czwórkę porwanych dzieci, gdyby potrzebowali siły magicznej lub życiowej.

Ustawił trójkę w tunelu, gdzie trzymali dzieci oraz dwójkę przy wejściu do celi Dumbledore’a, chociaż stary czarodziej nie był w stanie podjąć próby ucieczki. Kamienna cela powstrzymywała przed używaniem w niej magii, a po wielokrotnym Cruciatusie i innych bardziej przyziemnych metodach, Albus ledwie mógł stać, nie mówiąc już o chodzeniu. Jednak Lucjusz uważał, by nie złamać starego czarodzieja. Potrzebował go przy zdrowych zmysłach do rytuału, ponieważ ofiara musiała być w pełni na umyśle i ciele. Wyleczył arcymaga na tyle, by nadawała się do rytuału, ale to wszystko.

Po ostatnim zerknięciu, Lucjusz wyszedł z komnaty, która niegdyś była miejscem straszliwej bitwy pomiędzy młodym czarodziejem a bazyliszkiem, chociaż szczątki bazyliszka już dawno zostały usunięte przez rezydującego w Hogwarcie Mistrza Eliksirów, z wyjątkiem długiego zęba, który potoczył się na bok w pobliże kupy gruzu.

Wysokie na szesnaście stóp posągi węży górowały nad ołtarzem, a pomieszczenie przenikał nieprzerwany odgłos kapiącej wody. Lucjusz czuł chłód nawet przez swoje ciężkie, czarne szaty i dwa razy cięższą wełnianą koszulę. Ale chłodu należało się spodziewać, ponieważ katakumby były tak głęboko pod ziemią.

Lucjusz szedł dalej korytarzem i skręcając w lewo bocznym przejściem, wkrótce dotarł do kamiennej celi. Dyżurujący śmierciożercy, Mulciber i Goyle, skinęli Lucjuszowi głowami.

- Odsuńcie się – rozkazał ich przywódca, machnął ręką i zamek celi otworzył się.

Lucjusz pchnął drzwi i zobaczył Dumbledore’a, leżącego nieprzytomnie na brudnym, zarobaczonym posłaniu. Stary czarodziej był chudy i brudny, jego piękne szaty były poplamione krwią, brudem i wymiocinami. Wybredny czarodziej zmarszczył nos.

- Pachnie, jakby był w połowie martwy, nawet jeśli wiem, że tak nie jest – mruknął Lucjusz. Ruszył do przodu i kopnął starca stopą. – Obudź się, staruchu!

Dumbledore poruszył się i jęknął. Otworzył oczy i popatrzył na Lucjusza z rezewą.

- Przyszedłeś triumfować, Lucjuszu?

- Trochę – odpowiedział bezwstydnie. – Dziś wieczorem ujrzysz pełną moc mojego odrodzonego pana. To może być ostatni widok, jaki ujrzą twoje oczy.

Dumbledore spojrzał na niego spokojnie.

- Jeśli tak to chętnie pójdę śmierć.

Lucjusz zaśmiał się szorstko, jego niebieskie oczy były zimne.

- Na końcu będziesz krzyczeć, starcze. Wszyscy krzyczą. – Obejrzał swojego swoim magicznym okiem i nie zauważył niczego złego. – Bądź przygotowany, starcze, bo możesz wyjść innymi drzwiami niż wszedłeś. – Zaśmiał się cicho, po czym odwrócił i wyszedł.

Odgłos zamykanego zamka odbił się echem po pomieszczeniu.

Dumbledore wypuścił oddech, który wstrzymał i rozluźnił się na senniku. Czuł słaby, mroczny puls przebiegający przez podziemia i mimo woli zadrżał. Mrok ponownie zaatakował Hogwart i tym razem nie mógł z nim walczyć. To musi być zadanie innych. Zamknął oczy i zrobił to, co robił odkąd wrócił z Ogrodu Wieczności, zaczął medytować nad ofiarą, do której miał zostać wezwany. Jeśli musiał umrzeć, przynajmniej bezinteresownie poświęci swoje ostatnie chwile i być może to zrównoważy szale.

Na górze, we właściwym zamku, Harry znalazł się pod obserwacją wszystkich aurorów i Minervy, jak również Syriusza i Crabbe’a seniora.

- Jesteś pewny, że tak powiedział wąż, Potter? – zapytał Moody, mierząc Harry’ego swoim wędrującym, magicznym okiem.

- Tak, proszę pana. To jest Vera, zwierzak Vince’a. Jest magicznym zielonym boa – wyjaśnił Harry. Vera była szczęśliwi owinięta wokół jego nadgarstka, jej smukłe ciało było żywym, zielonym nacięciem na czarnym rękawie.

- Znam tego węża, Moody, bo sam dałem go Vince’owi jako nagrodę za dobre sprawowanie na zajęciach z magicznych stworzeń – powiedział Hagrid, od niechcenia opierając się o ścianę.

Wszyscy spotkali się w Wielkiej Sali, przy stole nauczycielskim.

- Ja też – dodał Crabbe. – To wąż Vince’a. Rozpoznaję ją, prawe zawsze z nim jest.

- I powiedziała, że może ci pokazać, gdzie jest Vince i reszta dzieci? – zapytał Shacklebolt.

Harry skinął głową.

- Powiedziała, że wysłał ją Vince, by mnie znalazła, ponieważ potrafię mówić w wężomowie i będzie ze mną Severus. Ufa Severusowi, ponieważ jest on jego Opiekunem Domu i chroni wszystkich swoich Ślizgonów.

- Tak, przywiązuje do ciebie wielką wagę, Mistrzu Eliksirów – dodał Crabbe, z szacunkiem kiwając głową czarodziejowi w czarnym płaszczu. – Do ciebie też, gajowy.

Obaj czarodzieje wyglądali na lekko zakłopotanych.

- Powiedziała ci, gdzie oni są, Potter? – to było kolejne pytanie Moody’ego.

Harry syknął coś do Very, która odpowiedziała ruchem języka i kolejnym, cichym syknięciem. Odwrócił się z porotem do aurorów.

- Mówi, że są pod nami, w kamiennych tunelach głęboko w ziemi, gdzie mieszkał Król Węży. Myślę, że mówi o bazyliszku.

- Ale pokonałeś bazyliszka na drugim roku – oświadczył Syriusz.

- Wewnątrz Komnaty Tajemnic! – wykrzyknęła McGonagall. – Potter, czy możesz ponownie otworzyć komnatę?

- Nie wiem. Musiałbym spróbować. Ale ona nie wyszła tamtędy – oświadczył Harry.

- Skąd to wiesz, chłopaku? – zapytał Hagrid.

- Ponieważ po tym, jak stamtąd wróciliśmy, Dumbledore zapieczętował przejście, aby nikt inny nie mógł się do niego dostać.

-Więc oczywiście Vera musiała znaleźć inny sposób na wydostanie się z tuneli – domyślił się Snape.

- Tak! – skinął głową mały wąż. – Mądry Śśślizgon!

Harry uśmiechnął się i delikatnie pogładził boa.

- Tak, Ssseverusss jest bardzo mądry – powiedział, nadając imieniu Mistrza Eliksirów wężowy akcent.

- Co ona teraz mówi? – zapytał Syriusz.

Harry uniósł wzrok na swojego chrzestnego.

- Po prostu komplementowała Severusa. Powiedziała, że jest mądrym Ślizgonem.

- Och. – Syriusz wyglądał na lekko podminowanego. – Nawet ten cholerny wąż sądzi, że jest wspaniały! – mruknął pod nosem. Wiedział, że nie powinien być zazdrosny o drugiego mężczyznę, ale całe to uwielbienie Snape’a zaczęło powodować u niego ból brzucha. Nawet Harry patrzył na wysokiego profesora, jakby ten był jakimś bohaterem.

Trzeba przyznać, że Snape nie pławił się w nagłej aurze pochwał, w rzeczywistości wyglądał na dość zakłopotanego.

- Więc na co czekamy? – zapytała Tonks. – Czy nie powinniśmy iść za tym wężem tam, gdzie są?

Minerva poklepała ją po ramieniu.

- Wszystko w odpowiednim czasie, moja droga. W tej chwili wszyscy jesteśmy wyczerpani walką z wilkołakami, podobnie jak Severus i Harry po swoim locie. Potrzebujemy odpoczynku, zanim staniemy do konfrontacji ze śmierciożercami. Inaczej zabiją nas szybciej, niż zdążymy mrugnąć.

- Ale… co z elementem zaskoczenia? – zapytała młoda auror.

- Nadal będziemy go mieć, ponieważ nikt nie wie, że tu jesteśmy, Tonks – przypomniał jej Remus.

- Chociaż nienawidzę opóźnień, Minerva ma rację – przemówił Severus. – Bez snu nie będziemy w stanie funkcjonować, a musimy dać z siebie wszystko, by wykończyć śmierciożerców. Dlatego proponują przespać się lub odpocząć przez kilka godzin, a potem pójść za Verą do dzieci.

Rozległy się pomruki zgody, a potem Minerva powiedziała:

- To dobry plan, Severusie. W porządku, wszyscy, którzy potrzebują łóżka, idźcie do skrzydła gościnnego przy korytarzu po prawej stronie. Panie Potter, może pan…

- Pójdzie ze mną do moich kwater – wtrącił gładko Severus. – Są chronione i może tam bezpiecznie spać.

- Dobrze – powiedziała Minerva.

- Vincencie, ty też możesz pójść z nami i odpocząć, jeśli chcesz – zaproponował Severus.

- Dzięki, Severusie – powiedział Crabbe, a potem wstał i wyszedł z sali za Mistrzem Eliksirów i jego praktykantem.

Harry mógłby przysiąc, że nie był zmęczony po naładowanej adrenaliną bitwie, której był świadkiem, ale gdy tylko usadowił się na wygodnej kanapie w kwaterach Severusa, zasnął. Vera natychmiast zwinęła się w kłębek na jego piersi. Severus otulił go zielonym kocem, a potem zaproponował Crabbe’owi herbatę.

- Nie, dzięki, Severusie. Chyba tylko posiedzę tu przez chwilę – powiedział drugi mężczyzna z twarzą wykrzywioną ze zmartwienia.

Severus skinął głową, wyczuwając, że czarodziej pragnie być sam i udał się do swojego pokoju, by trochę się wyspać. Tak czy inaczej, poszukiwanie horkruksów zakończy się dziś wieczorem.

Będąc w końcu sam, Crabbe wpatrywał się w ogień i szepnął:

- Vince, idę cię znaleźć, chłopaku. Proszę, niech nic ci nie będzie. Ponieważ jeśli będzie… obiecuję rozerwać tego każdego drania, który cię skrzywdził. Obiecuję ci to, na moją nieśmiertelną duszę i na moją magię. – Zamknął oczy i nieproszone, dwie łzy popłynęły s nich i skapnęły na jego złożone dłonie. To była częściowo jego wina, że tak się stało. Gdyby nie związał się z Malfoyem… teraz grzechy jego przeszłości powróciły, by go prześladować. Ale modlił się żarliwie, by nie dopadły jego syna.

 

Kilka godzin później

Moonrise

- Nadszedł czas – powiedziała Bella, z jej głosu płynęła satysfakcja. Miała na sobie coś, co Lucjusz uważał za strój kapłakni-prostytutki – obcisłą czerwoną sukienkę, która nie pozostawała wiele do wyobraźni. Lucjusz zastanawiał się bezczynnie, komu próbowała zaimponować, jemu czy ich Mistrzowi, do którego zawsze miała słabość. Jej różdżka była w jej dłoni i stukała nią leniwie o swoje udo. Jej oczy jarzyły się dziwnym światłem – częściowo oczekiwaniem, częściowo pożądaniem i częściowo szaleństwem. Sprawiała, że Lucjusz zadrżał, bo nic nie było tak niebezpiecznego jak szalona kobieta, która zatraciła się we własnym, pokręconym świecie.

Narcyza zapaliła świece cichym słowem i zaczęły płonąć przydymionym, ponurym światłem. Z cieni wypełzła gigantyczna kobra z zielono-czarnymi łuskami. Nagini wysunęła język w stronę ołtarza, a potem podpełzła i zwinęła się wokół podstawy posągu węża, spłaszczając kaptur i kładąc głowę na chłodnym kamieniu. Mogła wyczuć magię, unoszącą się w powietrzu i zastanawiała się, nad czym te dwunogie istoty pracują, że powodują drżenie jej łusek. Wiedziała z podsłuchanych fragmentów rozmów, że dotyczyło to jej byłego pana i miało doprowadzić do jego odrodzenia.

- Zajmijcie pozycje – rozkazała szorstko Bellatrix. Przesunęła się, by zająć pozycję na czele kamiennego stołu ofiarnego, Narcyza zajęła miejsce w stopach, pozostawiając główną pozycję Lucjuszowi, który wyciągał Dumbledore’a z kamiennej celi. Razem w trójkę mieli utworzyć odwrócony trójkąt wokół ołtarza.

Rozległo się ciche szuranie, gdy siedmiu innych śmierciożerców i kilka wilkołaków, którym udało się znaleźć drogę do tajnego tunelu, a stamtąd do podziemi, zajęli pozycje wokół nich. Byli tam, by wspierać Przeklętą Triadę swoją magią i wolą, a także aby nikt nie przerwał rytuału. Wilkołaki powiedziały Lucjuszowi, co wydarzyło się u bram i o śmierci Greybacka. Lucjusz był wściekły, że Greyback został zmieciony tak blisko odrodzenia, ale co się stało to się nie odstanie. Powitał wilkołaki z powrotem w grupie i umieścił czterech swoich śmierciożerców w korytarzu, w którym przetrzymywali byli więźniowie.

- Skupcie swoją wolę i myśli na powrocie Czarnego Pana! – krzyknęła Bellatrix do kręgu. – Bo niedługo znów będzie wśród nas! – Jej głos pulsował fanatycznym uwielbieniem.

Wszyscy obecni skłonili głowy i posłuchali.

Lucjusz wrócił, unosząc za sobą obudzonego, rannego dyrektora.

Ku wściekłości Bellatrix, Dumbledore nie wydawał się przerażony, nie błagał, by go puścili. Nadal miał na twarzy ten głupi, pogodny uśmiech, a jego niebieskie oczy były jasne i skupione. Wyglądał tak spokojnie, jakby brał udział w zebraniu personelu, pomyślała ze złością. Czy Lucjusz nie powiedział mu, że tej nocy umrze? Jak on śmie traktować ich mroczną ceremonię tak niefrasobliwie?

Lucjusz miał na sobie pełne insygnia śmierciożerców, żelazną maskę, czarne szaty i całą resztę. Opuścił Dumbledore’a na ołtarz i przykleił go do niego.

- Twoja godzina jest bliska, starcze. Módl się do swojego Boga lub bogów, jeśli jakiś masz.

Dumbledore rozejrzał się wtedy i powiedział:

- Jest tu tak wielu moich starych uczniów. Szkoda, że wszyscy wybraliście oślepienie mrokiem. – W głosie arcymaga zabrzmiał żal, żal rodzica, który patrzył, jak jego dzieci zabłądziły.

Bella pochylił się i syknęła:

- Daruj sobie homilię, starcze, nie potrzebujemy jej! Nasza jest moc i potęga, a ona będzie rządzić światem!

Dumbledore zamrugał.

- Uważaj, Bellatrix, moc, do której wołasz jeszcze nie skończyła cię wykorzystywać. To kapryśna rzecz. Moc jest przemijająca, dziś jest, a jutro jej nie ma. – Odwrócił się i spojrzał na Lucjusza. – Czy możemy już się tym zająć? Moje stare kości bolą od wilgoci.

Mężczyzna roześmiał się krótko i ostro. Następnie przywołał wszystkie kryształy magii, które zebrał podczas różnych sesji i uniósł je w powietrzu. Wyciągnął zza szarfy krótki nóż ceremonialny nazywany athame i zaczął wypowiadać:

- Poprzez mrok księżyca, wzywamy cię, poprzez mrok księżyca, wzywamy cię, poprzez mrok księżyca, wzywamy cię do powrotu.

Bellatrix, Narcyza i reszta podjęli inkantację.

Skóra węża u stóp ołtarza zaczęła się wić i drżeć.

Lucjusz okrążył ołtarz siedem razy w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, po czym zgiął się i przeciął ramiona Dumbledore’a, wystarczając głęboko, by popłynęła krew, ale nie na tyle, by zabić. Stary czarodziej szarpnął się, ale nie wydał żadnego dźwięku. Jego krew spłynęła do wyżłobień i zebrała się w kamiennej misie.

Lucjusz skończył swoje ostatnie okrążenie tam, gdzie zaczął. Na jakiś niewypowiedziany sygnał, Narcyza wzięła misę i przechyliła ją, wylewając zawartość na wijącą się skórę węża.

Skóra zaczęła wypełniać się.

- Krew i kości, ciało i kamień, przekształćcie się w to, co było znane – rozkazał Lucjusz, a skóra węża zaczęła się zmieniać, stając się formą przypominającą ludzką istotę. – Mrok cię kształtuje, mrok cię utrzymuje, mrok cię osłania.

Wszystkie kryształy zawierające skradzioną magię Dumbledore’a otoczyły unoszący się kształt, a następnie jednocześnie eksplodowały. Lucjusz złapał esencję i wepchnął ją w skorupę, a postać stał się bardziej wyrazista, solidna, postać wysokiego mężczyzny przed czterdziestką, którego twarz była przystojna, ale jednocześnie zimna i okrutna, a skóra mieniła się maleńkimi, zielonymi łuskami.

Lucjusz wycelował różdżkę w Dumbledore’a, tak jak Bellatrix i Narcyza.

- Daj mi swoją moc, starcze! – Wstęga czerwonego światła wystrzeliła w pierś starego czarodzieja, a wkrótce dołączyły do niej dwie kolejne.

To był punkt, przed którym Dumbledore się opierał, cała trójka wyrywała z niego magię.

Albus otworzył oczy. Czuł, że jest napięty w oczekiwaniu na ból, który miał nadejść. Ale potem przypomniał sobie słowa Ariany w Ogrodzie. Prawdziwa ofiara oddaje wszystko i nie oczekuje niczego w zamian.

W końcu zrozumiał, co to oznaczało i co musiał zrobić.

- Oddaję ją dobrowolnie – powiedział głośno, a w myślach wyszeptał: w ten sposób ofiaruję swoją magię i moje życie za moje dzieci.

Poczuł, jak zaklęcie wyciąga resztki jego magii, a jego rdzeń słabnie, ale nie czuł bólu, tylko wspaniałe poczucie spełnienia.

Lucjusz nie wiedział, co z tym zrobić. Gdzie był opór, krzyki, ból? Czuł, jak magia Albusa przepływa przez niego i jednym ruchem skierował ją w unoszącą się nad ołtarzem postać.

- W magii się narodziłeś, do magii powrócisz, wszelka moc, chwała i honor należą do ciebie, o Panie! Bądź z nami!

- Bądź z nami! – powtórzyła Bellatrix.

- Bądź z nami! – zawołała Narcyza.

- Bądź z nami! – zawyli inni.

Nagini obudziła się i dodała do nich swój syk, kołysząc się w przód i tył.

Rozległ się rozdzierający dźwięk, a potem powietrze nad wymodelowanym ciałem rozerwało się i przesiąkło przez nie coś ciemnego i delikatnego. Wślizgnęło się w czekającą skorupę i pojawił się trzask światła, gdy duch Toma Riddle’a połączył się z ciałem, które ukształtowali jego wyznawcy.

Na ołtarzu, Dumbledore sapnął, czując, jak ostatnie macki jego magii odpływają. Zamknął oczy. Dla Światła polecam swą duszę. Poczuł, że zaczyna dryfować, ponieważ był teraz bardzo słaby, chociaż mógł jeszcze oddychać. Adriano, gdzie jesteś? – zawołał w głowie. Jestem gotów, zabierz mnie ze sobą.

Rozległ się powodujący drżenie, bezgłośny grzmot, gdy duch Voldemorta całkowicie połączył się z ciałem i magią.

Czarny Pan rozejrzał się, stawiając stioy mocno na blacie kamiennego stołu.

Jego wzrok padł na nieruchomą postać Dumbledore’a.

- Dziękuję ci za prezent, Albusie. – Zaśmiał się cicho. – Ale teraz jesteś już dla mnie bezużyteczny. – Wszedł na jego klatkę piersiową, łamiąc jego żebra tak łatwo, jak rozgniata się pająka. – Czy nie powiedziałem dawno temu, że pewnego dnia zostaniesz zmiażdżony moimi butami? Dziś nadszedł ten dzień.

Odwrócił się i zeskoczył z ołtarza, przepływała przez niego siła i magia.

- Oto odrodziłem się z ognia i cienia, przywrócony przez magię mego wroga! – krzyknął. Podniósł ręce w stronę swoich lojalnych śmierciożerców i wszyscy poczuli, jak Znak na nowo płonie. A jednak, nawet gdy to zrobił, poczuł, że coś jest… nie tak. To nowe ciało było silne, wypełnione po brzegi mocą, ale Voldemort czuł się dziwnie słaby. Coś było nie tak. Potem otrząsnął się z tego uczucia, gdyż okazanie słabości było śmiertelne.

Lucjusz wykonał szybki ruch i krąg magii zamigotał i zniknął. Podszedł do swojego pana i ukląkł z głową pochyloną przed mrocznym czarodziejem.

- Witaj z powrotem, Mistrzu. Jak mogę ci służyć?

Voldemort uśmiechnął się, po czym położył rękę pod brodą drugiego i wysyczał:

- Powstań, Lucjuszu, mój synu. Dobrze się spisałeś. A teraz znajdźmy resztę naszych wrogów i zmiażdżmy ich. Przereklamowanego Harry’ego Pottera i zdrajcę Severusa Snape’a. Oni umrą pierwsi.

Wtedy z gardeł śmierciożerców wydobył się wielki ryk aprobaty, a Nagini wysunęła się z kolumny i czule owinęła się wokół swojego czarodzieja, a jej zimne oczy błyszczały z satysfakcji.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz