Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 5 listopada 2017

NDH - Rozdział 52


Podczas gdy Harry wszedł w ostatnie tygodnie swojego pierwszego roku, Snape zdecydował się zorganizować bardzo potrzebne odwiedziny. Chciał uniknąć opuszczania Hogwartu pod koniec semestru, kiedy nie tylko Harry, ale wszyscy uczniowie będą w podekscytowanym stanie, a jego praca Opiekuna Domu i nauczyciela eliksirów osiągnie szczyt. To oznaczało, że lepiej pójść wcześniej, niż później, a szczerze mówiąc, nie miał ani powodu, ani ochoty tego odkładać. Wysłał sowę Harry’ego z listem i nie był zaskoczony, gdy otrzymał zwięzłe zaproszenie w odpowiedzi.
- No, no, Severus… co za zaskoczenie – wycedził Lucjusz Malfoy, gdy nauczyciel przeszedł przez fiuu i w wyznaczonym czasie stanął w gabinecie Lucjusza. – Co sprowadza cię do mojej skromnej siedziby?
Snape przewrócił oczami na fałszywą skromność Lucjusza. Dwór Malfoyów nie był bardziej skromny niż jego właściciel.
- Zakładałem, że zechcesz ze mną porozmawiać.
Lucjusz zmarszczył brwi.
- O czym?
- O zniszczeniu twojego małego planu, by przetestować Pottera.
Oczy Lucjusza jeszcze mocniej się zwęziły.
- Jakiego testu?
Snape westchnął i usiadł, nie czekając na zaproszenie.
- Pamiętnik, Lucjuszu. Musimy grać w te nużące gierki? Prosisz, żebym uwierzył, że Mroczny artefakt po prostu pojawił się w szkole w tym samym czasie, gdy musiałeś porozmawiać z Dumbledorem?
Lucjusz uśmiechnął się ironicznie.
- Och, mój drogi! Mroczny artefakt w Hogwarcie? Nie słyszałem nic o tym. Czy jakiś biedny, mały Gryfon został mocno ranny? Może sam drogi Harry?
- Nie, nie usłyszałbyś o tym, ani cała reszta ludzi też. Nie ma powodu, by rozprzestrzeniać panikę teraz, gdy artefakt został zupełnie zniszczony.
Tym razem Lucjusz nie potrafił zamaskować zaskoczenia.
- Potter zniszczył Dz… Mroczny artefakt, o którym wspominałeś? – próbował ukryć swoje potknięcie.
- Na litość Merlina, Lucjuszu, musisz zrozumieć, że nie jesteś tak inteligentny, jak lubisz udawać – warknął Snape. – Naprawdę wyobrażałeś sobie, że nie zorientuję się, że dziennik, który należał do Czarnego Pana, kiedy ten był chłopcem, musiał przyjść od kogoś z Jego wewnętrznego kręgu? Albo że zapomnę, jak się chwaliłeś, że twój dwór posiada jedną z największych kolekcji Mrocznych artefaktów w Europie?
- Nie, żebym cokolwiek przyznawał – odparł ostrożnie Lucjusz, myśląc szybko, – ale co dokładnie stało się z tym przedmiotem?
- Został zniszczony, wraz z Nagini i zwierzakiem Salazara Slytherina, który został wybudzony z hibernacji.
Ostre ogłoszenie zniszczyło jakąkolwiek nadzieję, że Malfoy zamaskuje swoje uczucia. Popatrzył na Snape’a, zszokowany.
- Nagini nie żyje?
Snape pociągnął w dół swój wysoki kołnierz, ukazując leczące się znaczki od kłów.
- Przyszła po mnie. Harry zaprotestował.
Lucjusz przełknął ślinę. Głośno.
- Ona… ty… i chłopak uratował cię?
- Tak. A potem ruszył do Komnaty Tajemnic Slytherina, gdzie Dziennik i bazyliszek zostali zniszczeni. Nawiasem mówiąc, wszystko przed kolacją.
Lucjusz nawilżył wargi. Może  mimo wszystko to, że bachor Pottera pokonał Czarnego Pana nie było takim szczęśliwym trafem. Podszedł i wlał nieco ognistej whiskey do szklanki.
Snape pochylił się.
- I Lucjuszu, żeby było jasne, nie doceniam twoich małych gierek.
Malfoy zdołał parsknąć.
- Od kiedy obchodzi mnie to, czy coś doceniasz? – Ale szybkość, z jaką przełknął whiskey przeczyła jego aroganckiemu tonowi.
Snape zignorował kpinę.
- Co więcej, stajesz się niechlujny. Żeby zostawić Dziennik, żeby ktokolwiek go wziął?
Lucjusz wzruszył ramionami.
- Nie mój problem. Upewniłem się, że Draco wie dość dużo, żeby nie dotykać niczego podejrzanego.
- Nie wszyscy twoi sprzymierzeńcy byli tak ostrożni w wychowywaniu ich potomstwa – powiedział jedwabiście Snape, odchylając się na krześle. – Myślę, że Parkinsonowie mogą chcieć wiedzieć, jak Pansy weszła w posiadanie Dziennika, który niemal wyssał z niej magię i duszę.
Lucjusz niemal upuścił karafkę.
- Córka Parkinsonów go znalazła? Ale położyłem go… - urwał nagle.
- Mówiłem z nią, Lucjuszu. Wiem, gdzie go położyłeś, ale byłeś niechlujny. Nie upewniłeś się, kto będzie twoją ofiarą, a jedna z moich uczennic zapłaciła cenę za twoje niedbalstwo.
Głowa Malfoya szarpnęła się dumnie.
- Myślisz, że mnie to obchodzi? Parkinson może być, można powiedzieć, kolegą – ale raczej nie jest potężnym czarodziejem. Nie boję się jego gniewu. Powiedz mu to, jeśli chcesz.
Snape przyjrzał się jego złączonym w wieżyczkę palcom.
- Czystokrwiści zawsze tak interesują się rodowodem. Jak myślisz, kim jest babka Pansy od strony matki?
Lucjusz wzruszył ramionami, całkowicie obojętny.
- Jakaś czystokrwista… upewniłem się, zanim rozważyłem ją jako żonę dla Draco. Thistlethwaite, prawda?
- Tak. I wnuczka Anny Lucii Emilii Borgii.
Czekał.
Nastąpiła wyraźna pauza, po czym:
- Jedna z TYCH Borgiów? – zapytał słabo Lucjusz.
- Tak… jak rozumiem, są blisko z rodziną z Włoch i również bliżej spokrewnieni z de Medicis. – Snape posłał mu kpiące spojrzenie. – Oczywiście, wiedziałeś o tym o wiele lepiej niż ja.
Lucjusz zdołał odzyskać swoją zuchwałość.
- Więc? Wiem, że lepiej nie padać ofiarą trucizny.
Snape wyglądał nieco figlarnie.
- Dlaczego wyobrażasz sobie, że ty byłbyś celem, Lucjuszu? Z pewnością Borginsowie, biorąc pod uwagę fakt, że niemal zabiłeś córkę ich rodziny, podczas jej nauki w Hogwarcie, ich logicznym wyborem byłby…
- Draco! – Teraz Lucjusz był autentycznie przerażony. Dla niego jedno to wykrycie eliksiru poza osłonami dworu – co innego dla Draco bycie bezpiecznym bez doświadczenia ojca i ochronnych zaklęć dworu.
Snape obserwował to z satysfakcją. Malfoy był typowym czystokrwistym rodzicem. Był surowy, odległy, powściągliwy i mógł spoliczkować i dać lanie, jeśli wierzył, że jego syn nie żył według jego wysokich standardów. Miał też wybuchowy temperament i najwyraźniej jego syn nauczył się go bać. Ale mimo tego wszystkiego, kochał Draco i nie tylko z powodu przedłużenia rodzinnej linii.
Snape przypomniał sobie dumę Lucjusza, gdy narodził się Draco – mężczyzna był tak bliski soczystego, szerokiego uśmiechu, jak jego aroganckie cechy mu na to pozwalały, kiedy pierwszy raz trzymał niemowlaka, a Snape był całkiem świadom, że mimo wszystkich swoich wad, jako rodzica, Lucjusz ubóstwiał chłopca. Oczywiście, przylgnął do kodeksu czystokrwistego, który nalegał, że jakiekolwiek okazanie emocji – nawet rodzicielskiej miłości – było niegodne, więc miał tendencję demonstrować swoją miłość przez dobra materialne, surowe komentarze i używanie kapcia, by pokazać niezadowolenie, zamiast Crucio, którego preferował jego własny ojciec.
Snape wiedział, że tyłek Draco, po karach, był naznaczony i szczypał, ale był daleki od płaczącego, drżącego wraku, którym był Lucjusz po tym, jak zajął się nim jego ojciec. Poza tym, klapsy, które dawał Lucjusz Draco nie były tak straszne, ani tak częste, jak lanie, które Harry otrzymywał z rąk swoich mugolskich krewnych, choć wciąż były na tyle okropne, by Draco czuł strach na myśl o rozgniewaniu ojca.
Snape pogardliwie pociągnął nosem. Najwyraźniej mężczyzna nigdy nie słyszał o pozytywnym motywowaniu!
Pomimo swoich licznych wad, Lucjusz kochał syna, a to była jego największa słabość. W związku z tym, Snape uderzył prosto w czułe miejsce.
- Słyszałeś, że Borginsowie utrzymują, że wynaleźli co najmniej dziewięć niewykrywalnych, potwornych eliksirów, które są odporne na działanie bezoaru? Oczywiście, ci cali Włosi są dość przebiegli. Nie byłbym zaskoczony, że rzeczywista ilość tych eliksirów była nawet większa.
Jak przewidywał, Lucjusz szybko skapitulował.
- W porządku, do cholery! Wyraziłeś swoją opinię. Czego chcesz za milczenie?
Zamiast odpowiedzieć na pytanie, Snape zadał kolejne. To była niebezpieczna część. Jeśli nie dostanie odpowiedzi takiej, jakiej szukał, będzie musiał zobliviatować Malfoya albo go zabić. Wciąż nie był pewny, co byłoby lepszą opcją na dłuższą metę.
- Wiesz, co to horkruksy?
Lucjusz zamrugał.
- Co takiego?
- Opowiedz mi o swoich długoterminowych planach, Lucjuszu. Kiedy dołączyłeś do Czarnego Pana i zostałeś członkiem Jego wewnętrznego kręgu, czy przypuszczałeś, że któregoś dnia odziedziczysz tron po Tym, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać? Że możesz zostać następcą Czarnego Pana albo będziesz w stanie przygotować tą pozycję dla Draco?
Lucjusz zastanowił się, ale ostatecznie nie widział powodu, by nie odpowiadać na pytanie.
- Tak. Dlaczego nie? Kto inny miałby utrzymać taką pozycję? Szalona Bella? Carrowowie, którzy praktycznie dzielą między sobą jeden mózg?
- Czarny Pan jest nieśmiertelny – powiedział mu brutalnie Snape. – Używał horkruksów, by upewnić się, że nie może zostać zabity w normalnym tego słowa znaczeniu. Nigdy nie umrze, więc nie będzie potrzebował dziedzica. Ani ty, ani twoja rodzina nie będziecie rządzić światem, ale będziecie niewolnikami Czarnego Pana na wieczność. Dumny Róg Malfoyów – kpił, – wiecznie płaszczący się przed niechcianym synem mugola.
Lucjusz był zbyt zdezorientowany, by zaatakować Snape’a za bluźnierstwo. Jeśli Mistrz Eliksirów wiedział, o czym mówił – a Snape miał paskudny zwyczaj miewać rację – to wspieranie Czarnego Pana nie było drogą do władzy, której tak długo poszukiwał. Raczej to doprowadzi do szybkiej śmierci, jeśli Potter uśmierci Voldemorta, a następnie zaatakuje jego zwolenników, albo tego ociągającego się, a jeśli nieśmiertelny Voldemort uśmierci Pottera, to będzie traktował Crucio i Avadą wszystkich dookoła niego przez następne milenium lub dłużej. Wcześniejsza służba Malfoya wykazała, że lojalność była koncepcja Voldemortowi obca, a dzięki niemożliwie wysokim standardom Czarnego Pana i całkowitej nietolerancji na porażkę, jego zwolennicy czuli jego gniew znaczenie częściej i boleśniej niż ktokolwiek inny.
Jeśli Voldemort był naprawdę nieśmiertelny – albo próbował być – to mogło wyjaśnić, dlaczego zawsze mamrotał o tym, że Potter jest Wybrańcem. Nic dziwnego, że Voldemort bał się go, nawet jako niemowlaka, bardziej niż aurorów i Ministerstwa. Żeby wygrać z niepokonanym wrogiem potrzebował proroctwa, nieprawdopodobny bohater ze specjalnymi mocami… kompletny pakiet, jako określenie mitów i historyjek. A Harry Potter z pewnością pasował do tego rachunku, co wzmacniało siłę stwierdzenia Snape’a.
I jeśli te twierdzenia były prawdą… Nagle Lucjusz zaczął czuć się przytłoczony sentymentem do obecnego systemu. Ministrowie byli stale głupi i posłuszni, a on nie przewidywał żadnych trudności w pozostawieniu mocy za tronem. I jednego dnia, jeśli on – albo Draco – zmęczy się tą rolą, co go powstrzymywało, by zostać samemu Ministrem? A nie marionetkowym Ministrem pod władzą niezniszczalnego Czarnego Pana, ale samodzielnym, Mrocznym i potężnym Ministrem działającym na własną rękę. To zdecydowanie miało większy urok niż granie pachołka – nawet pierwszego pachołka – do rozchwianego półboga.
Malfoy przełknął ciężko.
- A jeśli zdecyduję się z nim zerwać? Gwarantujesz bezpieczeństwo moje i mojej rodziny?
Snape posłał mu długie, kalkulujące spojrzenie.
- Nie daję ci gwarancji, szczególnie w odniesieniu do twojego własnego życia, ale obiecuję, że zrobię wszystko, co mogę, by ochronić twojego syna i utrzymać go z daleka od uchwytu Czarnego Pana.
Lucjusz był daleki od satysfakcji, ale wiedział, że to najlepsze, co mógł dostać.
- Dobra. Wchodzę w to. – Nieświadomie potarł lewe przedramię i zadrżał ze strachu. Kara Czarnego Pana dla zdrajców była legendarna. Jeśli Voldemort ponownie urośnie w siłę, podpisał właśnie swój wyrok śmierci i prawdopodobnie zapewnił sobie likwidację całego Rodu.
- Doskonale – powiedział chłodno Snape, nie pozwalając sobie ukazać radości. – A teraz, za cenę mojego milczenia…
- CO? – wybuchnął Lucjusz. – Czy nie przysięgłem ci wierności, ryzykując wszystko, co mam w życiu? A teraz chcesz więcej?
- Zachowaj swoją historyjkę dla kogoś, kto da się im przekonać. – Ton Snape’a był znudzony. – Oboje wiemy, że podjąłeś decyzję na podstawie własnego interesu. Nie oczekuj, że będę pod wrażeniem twoich wysiłków w naprawieniu bałaganu, który narobiłeś. Rzuciłeś się na najsilniejszą stronę i masz szczęście, że cię przyjmiemy.
Lucjusz zamrugał. Nigdy dotąd nie miał kogoś, kto byłby więcej niż niewolniczo wdzięczny za łaskawą pomoc. Knot praktycznie zmoczył się, kiedy Malfoy zgodził się poprzeć go jako Ministra. A teraz ten póółkrwisty facet o haczykowatym nosie mówił mu, że on ma szczęście?
 Niejasno, ofensywny ton Snape’a sprawił, że poczuł się lepiej. Mistrz Eliksirów widocznie zachowywał się, jakby jego strona z pewnością wygra, a już – w pewnym sensie – pokonali Voldemorta… Może on i jego rodzina przeżyją nieuchronny konflikt.
- W porządku – powiedział spokojniejszym tonem, – czego chcesz?
- W zamian za to, że nie ujawnię źródła pojawienia się Pamiętnika rodzinie Parkinson – odpowiedział Snape, – dasz mi swojego skrzata domowego, Zgredka.
Lucjusz wewnętrznie zinwentaryzował zawartość jego krypt i zastanawiał się, jak wiele mógł stracić bez wspominania o tym Narcyzie, a skromne żądanie Snape’a o skrzata domowego i to tego konkretnego, sprawiło, że jego szczęka po raz drugi tego dnia opadła.
- Zgredka? – powtórzył oszołomiony. – Dlaczego, do licha, o niego prosisz?
- Chcę go – nadeszła mało pomocna odpowiedź.
- Ale dlaczego? – zapytał Lucjusz tępo.
- Potrzebuję skrzata domowego. Ty jednego masz.
- Mam kilka – zaszydził automatycznie Lucjusz. – Ale dlaczego chcesz jednego z moich? Dlaczego nie kupisz sobie swojego własnego? Zgredek jako jedyny wie, jak dobrze zrobić moje koktajle i zawsze robi nam zapasy. Nigdy nie znajdę moich letnich szat bez… - Dostrzegł piorunujące spojrzenie Snape’a i zgodził się zrzędliwie. – Och, w porządku.
- Teraz.
- Dobra – nadąsał się Lucjusz. – Zgredek!
Mały skrzat domowy pojawił się z trzaskiem w pokoju i natychmiast skulił z daleka od swojego pana.
- Mistrz wzywał Zgredka?
Lucjusz spiorunował go wzrokiem.
- Właśnie oddałem cię profesorowi Snape’owi. Od tego momentu należysz do niego.
Oczy Zgredka rozszerzyły się jeszcze mocniej.
- N-należę teraz do pana Mistrza Eliksirów? – westchnął z niedowierzaniem.
- Tak – warknął z rozdrażnieniem Lucjusz.
- Idź do moich kwater w Hogwarcie i czekaj tam na mnie – rozkazał szybko Snape. Nie chciał, żeby obłąkany skrzat wypaplał coś niedyskretnego.
- Och, dobrze, panie Mistrzu Eliksirów! Zgredek już idzie! Zgredek jest…
- IDŹ! – Ryk Snape’a zabrzmiał ponad paplaniną skrzata i z piskiem, Zgredek zniknął.
Lucjusz uniósł brew.
- Wydaje mi się, że będziesz  w stanie nieźle poradzić sobie ze skrzatem domowym, Severusie – powiedział z mieszaniną zaskoczenia i aprobaty. – Przez te wszystkie lata źle cię oceniłem.
- Mmm. Niektórzy ludzie są bardziej spostrzegawczy niż inni – zauważył dosadnie Snape. – A niektórzy są lepiej dostosowani do realizowania planów niż tworzenia ich. Wkrótce będę w kontakcie z twoim pierwszym zadaniem.
- Zadaniem? – wypluł Lucjusz. – Jestem teraz twoim chłopcem na posyłki?
Snape przewrócił oczami.
- Po prostu uważaj się za szczęśliwca, bo już dłużej nie musisz nosić śmiesznego stroju albo całować splamionej szaty szaleńca. – Na prawdziwie uwłaczający wyraz twarzy Lucjusza, zmiękł. – Mogę obiecać, że to zadanie cię ucieszy. Możesz uciec się do swojego… dobrego smaku – zaoferował, rzucając Lucjuszowi znaczące spojrzenie.
- Och? – Lucjusz zaczął odzyskiwać animusz. Nawet bez powrotu Voldemorta, zdawało się, że będzie miał okazję torturować kilka osób. Wszystko wyglądało bardziej obiecująco. – Więc w porządku – zgodził się udobruchany.
Snape parsknął do siebie, kierując się w stronę fiuu. Nawyk Czarnego Pana do rzucania Crucio na podwładnych dla podłego posłuszeństwa nagle stało się dużo bardziej sensowne.
Wrócił do Hogwartu i sprawdził Pansy w ambulatorium. Dziewczynka spała, ale pani Pomfrey była pewna, że wyzdrowieje. Byli tam oboje rodzice i – jak Snape się spodziewał – byli wścieli.
- Kto jest za to odpowiedzialny? – krzyknął z furią pan Parkinson. – Sprawię, by marzył o tym, żeby nigdy się nie narodził!
- Chcę imię, profesorze Snape. – Pani Parkinson była cichsza, ale nie mniej straszna.
Snape rzucił wokół nich zaklęcie prywatności.
- Obawiam się, że obrażenia Pansy były spowodowane przez kogoś, kogo znacie… i komu służycie.
Krzyki Parkinsona urwały się z sapnięciem przerażenia. Mógł nie być zbyt bystry, ale nie był aż tak głupi.
- C-chodzi ci o Sam Wiesz Kogo? O-on powrócił? I zranił naszą córeczkę?
Snape wyglądał na pełnego współczucia.
- Potrzebował siły życiowej i czyjegoś magicznego rdzenia. Pansy była tym kimś – wyjaśnił, ostrożnie pomijając wielkie szczegóły historii.
- Ale jesteśmy czystej krwi! – niemal zawył Parkinson. – Nie powinien atakować nas! Popieramy go!
Wyraz twarzy Snape’a był pewnego rodzaju łagodnym zaskoczeniem.
- Nigdy nie byłeś obecny przy tym, jak Czarny Pan uznał za stosowne „udzielić nagany” jakiemuś swojemu zwolennikowi? – zapytał, wiedząc doskonale, że mężczyzna widział wiele takich przykładów.
Snape zwalczył śmiech na widok niedorzecznego przerażenia na twarzy Parkinsona. Dobrze, że Voldemort traktował swoich śmierciożerców z tak przypadkową brutalnością. Gdyby zarezerwował tortury dla mugolaków i mugoli, Parkinson nigdy by nie uwierzył w jego twierdzenia.
Twarz pani Parkinson skręciła się z wściekłości.
- Mówiłam ci, że on jest niestabilnym szaleńcem! – syknęła do męża. – Nikt nigdy nie wiedział, skąd się wziął! Jaki czystokrwisty w taki sposób ukrywałby swojego potomka?
- Ale powiedział, że jest Dziedzicem Slytherina – zaprotestował nędznie Parkinson. Jego świat zawalił mu się na głowę i kiepsko radził sobie z tym stresem. Wolał krzyczeć i rzucać klątwy na rzeczy, aż nie znikną. – Wszyscy myśleli, że jest Blackiem przez sposób, w jaki Bella się przed nim płaszczyła…
- Nawet Blackowie nie uprawiają takiego kazirodztwa! – splunęła zjadliwie pani Parkinson. – A jeśli Blackowie byli potomkami Salazara Slytherina, nie sądzisz, że chwaliliby się tym przez ostatnie dziesięć wieków?
- Och, nie wiecie? – Ton Snape’a był całkiem niewinny. – Czarny Pan jest dzieckiem mugola i ostatniej z Gauntów. Meropa użyła eliksiru miłosnego, by złapać w sidła swojego męża i to ona była spokrewniona ze Slytherinem.
- Eliksir miłosny! – Twarz pani Parkinson zamarła z pogardy. – Jaka kobieta używa eliksiru miłosnego?
- Prawdopodobnie była szalona – zaproponował pomocnie Snape.
- To jest twój wybawca? – Pani Parkinson odwróciła się do swojego męża. – Półkrwi? Wytwór szalonej wiedźmy, zbyt słabej, by złapać męża w pułapkę bez mrocznych sztuczek? Ktoś, kto poświęca dzieci swoich własnych lojalnych wyznawców?
- J-ja… - Parkinson popatrzył bezradnie na wynędzniałą, białą twarz swojej własnej córki. – Nie wiem.
- Poprosimy moją rodzinę o pomoc – powiedziała mu pani Parkinson tonem, który nie pozwalał na kłótnię. – Nie będę służyć temu… - wyrzuciła z siebie włoskie przekleństwa.
Przez kilka chwil Snape słuchał z podziwem, po czym powiedział łagodnie:
- Sądzę więc, że będziecie zainteresowani sprzymierzyć się z grupą poświęcającą się ostatecznemu pokonaniu Czarnego Pana?
- Nie z tymi cholernymi idiotami z Zakonu! – Parkinson momentalnie zdołał dojść do siebie. – Są tylko bandą pieprzonych Gryfonów!
Snape spiorunował go wzrokiem.
- Czy ja wyglądam na Gryfona?
Pani Parkinson uniosła brew w stronę męża, uciszając go.
- Proszę wybaczyć, profesorze. Teraz rozumiemy, dlaczego zaakceptował pan opiekę nad bach… chłopakiem Pottera. Żałuję, że tak wolno zrozumieliśmy pana strategię. Oczywiście, może pan liczyć na nasze poparcie, a także rodziny mojej matki. – Pochyliła dumnie głowę.
- Żaden z Mistrzów Eliksirów nie jest nieświadomy umiejętności pani rodziny – odpowiedział uprzejmie Snape. – Miło mi powitać takich sojuszników.
- Moja rodzina też jest potężna – zauważył nieco zazdrośnie Parkinson.
Jego żona przewróciła oczami.
- Tak, oczywiście odnosiłem się do bogactw obu waszych rodzin – schlebił Snape.
- Niech pan nas wezwie, kiedy będzie pan potrzebował – doradziła pani Parkinson, po czym odwróciła się do swojej córki.
Snape wymienił z Parkinsonem skinięcia na pożegnanie, po czym opuścił ambulatorium. Zdołał powstrzymać się przed pocieraniem rąk z radości, ale w duchu był zadowolony. Jego plany działały wspaniale!
Skierował się do swoich kwater, mając zamiar uczcić sukces ognistą whiskey, jednak zatrzymał się w progu obróconego w ruinę salonu.
- Cześć, tato! – Harry pomachał do niego.
- Cześć, profesorze! – zawołała Hermiona Granger, a jej powitanie powtórzyli Ron Weasley, Draco Malfoy i Neville Longbottom.
Skrzat domowy dopadł do jego kolan i przytulił jego nogi z pasją.
- Oooooch, pan Mistrz Eliksirów jest w domu! Co Zgredek może przynieść dla wspaniałego pana Mistrza Eliksirów? Czy pan Mistrz Eliksirów chce herbaty?
Wykorzystując ogromne moce wewnętrznej dyscypliny, Snape zdołał zignorować natrętnego skrzata.
- Co tu się dzieje? – zapytał Harry’ego.
- Uczymy Zgredka grać w Eksplodującego Durnia – wyjaśnił niewinnie Harry. – Próbowaliśmy grać w Szachy Czarodziejów, ale nie podobało mu się to, jak kawałki na niego krzyczały.
- Tak! Wszystkie je zniszczyliśmy za to, że były niegrzeczne! – zarechotał Ron, wskazując na rumowisko stworzone z niedawno kosztownych szachów Snape’a, zanim złapał kolejną garść chipsów z jednej z wielu misek z przekąskami, zaśmiecających pokój.
- Próbowałem użyć Reparo, ale nie zadziałało dobrze – wyznał przepraszająco Neville, zerkając na trzy poszarpane poduszki teraz oparte o pozostałości szachów.
- Jak to możliwe, że Zgredek jest teraz pana, profesorze? – zapytał z ciekawością Draco. – Był mojej rodziny od, jakby, zawsze!
- Wie pan, profesorze, zniewolenie skrzatów domowych to straszna tradycja – powiedziała sentencjonalnie Hermiona. – Mugole zrezygnowali z niewolnictwa wieki temu.
Draco wydał z siebie niegrzeczny odgłos, dziewczyna odwróciła się do niego ze złością i nie minęła sekunda a już głośno się sprzeczali. Harry, Neville i Ron starali się pomóc i poziom decybeli wzrósł.
- Kawę cappuccino? Lemoniadę? Sok dyniowy? – Zgredek wciąż starał się zamówić napój od swojego nowego pana.
- WYSTARCZY! – ryknął Snape i natychmiast zapadła cisza. – Panno Granger, nie będę w tym momencie angażować się z panią w debatę nad etyką własności skrzata domowego, ale powinna pani wiedzieć, że przed zajęciem stanowiska lepiej zrobić konkretne badania. Natura więzi między czarodziejem a skrzatem domowym jest znacznie inna niż ta w mugolskim niewolnictwie. – Hermiona opadła, wyglądając na zamyśloną.
- Panie Malfoy, pana ojciec był mi winien dług, który spłacił tym skrzatem domowym. Sugeruję, by pan nie pytał w przyszłości o prywatne sprawy pana ojca i żeby pan uważał, żeby nie wymknęły się panu takie niechlujne przemówienia po powrocie do domu. – Draco zbladł i skinął głową.
- Panie Longbottom, proszę uprzejmie nie ćwiczyć swoich zaklęć na moich rzeczach. Ma pan przyjść do mnie po kolacji, by godzinę ćwiczyć Reparo pod moją ścisłą kontrolą. – Neville rozpromienił się. W końcu ktoś zamierzał dać jemu specjalne traktowanie.
- Panie Weasley, ponieważ wyraźnie przez kilka godzin zajadał się pan niezdrowymi przysmakami, chcę zobaczyć, jak zjada pan  podwójną porcję warzyw albo owoców przy każdym posiłku przez następny tydzień. – Twarz Rona wykrzywiła się, jakby miał zaprotestować. – Oczywiście, jeśli uważa pan, że pana apetyt nie podoła temu zadaniu, zawsze może pan obejść się bez deseru przez ten sam okres czasu. – Ron szybko zamknął usta i energicznie potrząsnął głową.
- A co do pana, panie Potter, zostanie pan tutaj, po wyjściu reszty. – Ostre spojrzenie w kierunku reszty dzieci nie pozostawiło żadnych wątpliwości, że oczekiwał, że wyjdą teraz.
Przy drzwiach szybko nastało poruszenie i wkrótce Harry, Snape i Zgredek zostali sami w zabałaganionym pokoju.
- Posprzątaj tu – warknął do skrzata, a Zgredek radośnie zaczął świstać dookoła, czyszcząc i naprawiając pokój.
- Jesteś zły? – zapytał ostrożnie Harry, zerkając na tatę.
Snape posłał mu Spojrzenie.
- Za wrócenie do domu i dostrzeżenie, że mój salon jest w ruinie? Dlaczego miałbym być zły?
- Chcieliśmy tylko upewnić się, że Zgredek poczuje się tu jak w domu – zaprotestował Harry. – Draco powiedział, że powinniśmy zamknąć go w komórce, póki nie będziemy go potrzebować, ale… - urwał, odwracając wzrok.
Snape prychnął ze złością.
- Co za niedorzeczny pomysł – burknął, siadając na kanapie obok Harry’ego i automatycznie otoczył barki chłopca ramieniem.
Harry przytulił się bliżej ojca. Nie znosił przypominać sobie o czasach z Dursleyami.
- Nigdy nie zamkniemy go w komórce, prawda, tato? – powiedział zaciekle.
- Chyba nie. Zgredek!
- Tak, panie Mistrzu Eliksirów? – zapytał Zgredek, pojawiając się przed nimi. – Czy chce pan herbaty? Kawy? Soku dyniowego?
- Zgredku, jesteś teraz ze mną związany, prawda?
- Och, tak, panie Mistrzu Eliksirów! Zgredek jest teraz pana skrzatem domowym. Zgredek już nie należy do pana Malfoya.
- Dobrze. A teraz ja daję cię Harry’emu. Należysz teraz do niego.
Dźwięk dławienia się Harry’ego był niemal zagłuszony przez wrzask zachwytu Zgredka.
- Należę teraz do pana Harry’ego Pottera? – Rzucił się w stronę kolan Snape’a. – Dziękuję, dziękuję, dziękuję, panie Mistrzu Eliksirów!
- Tato! Nie wiem, czy chcę skrzata – Harry pociągnął gorączkowo za rękaw opiekuna i w końcu zdołał sprawić, żeby był słyszany. – Eee, nie żeby Zgredek nie był super i w ogóle. I gdybym chciał skrzata domowego, jestem pewny, że byłby nim Zgredek, ale nie chcę…
- Więc to dobrze, że nie skonsultowałem tego z tobą – powiedział mu surowo Snape. – Skrzat domowy jest teraz związany z tobą. Będzie cię chronił…
- Och, TAK! – zgodził się z zachwytem Zgredek. – Zgredek dobrze, bardzo dobrze się zajmie panem Harrym Potterem!
- …i będziemy mogli kontrolować jego ekscesy. – Na widok zakłopotanego wyrazu twarzy Harry’ego, Snape zmiękł. – Kiedy dorośniesz, będziesz mógł go uwolnić, Harry, ale skrzat raczej nie jest niezadowolony ze swojej obecnej sytuacji.
Nawet Harry musiał przyznać, że mały skrzat, który tańczył dookoła mieszkania w napadzie radości, nie był ani trochę nieszczęśliwy.
- No, dobra… - zgodził się niechętnie. – Ale naprawdę nie wiem, co robić ze skrzatem, tato.
- Rozkaż mu słuchać mnie tak samo, jak ciebie i upewnię się, że będzie trzymał się z dala od psot – powiedział mu Snape. – Może pomagać szkolnym skrzatom, ponieważ przez większość czasu nie będziemy potrzebowali jego usług.
- Okej. – Harry zrobił, co mu kazano i Snape znowu musiał słuchać zapewnień skrzata o swojej lojalności, radości i posłuszeństwa.
- Tak, dobra. – Zdołał w końcu uciszyć małe stworzenie bez konieczności uciekania się do klątw. – Idź pomówić z hogwardzkimi skrzatami i jestem pewny, że coś dla siebie obmyślisz.
- Dobrze, panie Mistrzu Eliksirów! Dowidzenia, panie Harry Potter! – Zgredek zniknął, a Harry oparł się o swojego ojca.
- Fiu! Strasznie mnie zmęczył, tato!
- Tak, ale jest wyraźnie tobie oddany, a to znaczy, że może być dobrym… - Snape złapał się. Niemal powiedział „obrońcą”, ale nie chciał, by chłopak zorientował się, że, przez polowanie na horkruksy, niebezpieczeństwo, z którym się mierzą może dramatycznie wzrosnąć. Jeśli Voldemort zrozumie, co starają się zrobić, uderzy już teraz – tak mocno i brutalnie, jak tylko może. Snape miał na calu zapewnienie, że Harry jest tak dobrze chroniony, jak to możliwe, a skrzat domowy mógł być dzikim obrońcą, kiedy się go pobudzi. -… dobrym skrzatem domowym.
- Hermiona mnie znienawidzi – westchnął Harry.
- Jeśli będzie robiła trudności, powiedz Zgredkowi, że ona nie chce, żebyś już dłużej był jego właścicielem – zasugerował sucho Snape. – Podejrzewam, że absolutnie wyraźnie wyrazi swoje niezadowolenie z powodu jej wtrącania się.
Harry parsknął.
- Tak, mogę się o to założyć. – Urwał. – Hej, zapomniałem zapytać. Miło spędziłeś dzień, tato?
Snape odchylił się na sofie, pyszniąc się w myślach tym wszystkim, co zrobił.
- Tak, Harry. Raczej tak.

CDN…


6 komentarzy:

  1. och scena w której Severus uciera nosa Lucjuszowi kapitalna a rozmowa z Parkinsonami tak ślizgońska i ten zwariowany skrzat którego bardzo lubię super i kara Rona rodziła jak zawsze kapitalny i super się czyta a raczej połyka na raz czekam na kolejny i nie mogę się doczekać finału choć to będzie smutne pożegnać się z tym opowiadaniem. Życzę weny i czasu na pisanie powodzenia pozdrawiam Gosia

    Ps. jest jakaś kontynuacja tego opowiadania ja znam tylko coś o tytule pierwsze aresztowanie Harry'ego czy jakoś tak też tej autorki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej! Od dłuższego czasu śledzę ten tekst i bardzo mi się podoba że tak wytrwale tłumaczysz. Literówki się zdarzają ale nie jest ich wiele i dobrze się to czyta. Chciałabym zaproponować drobną poprawkę co do odmiany nazwiska Borgia. Jeżeli jak podejrzewam chodzi o TYCH Borgiów to powinno być raczej Borgiowie a nie Borginsowie ;)

    Powodzenia i weny do tłumaczenia
    dec

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha!! No, fakt, Sev, dzień to miałeś raczej dobry! ;D
    Ta rozmowa z Lucjuszem była genialna! XD Zresztą ta z Parkinsonami też, zaiste ślizgońsko poprowadzona XD
    Wgl, jak wyobrażam sobie ten rozgardiasz, jaki musiał zastać Sev w swoim salonie, to czuję ulgę, że u mnie nie ma nikogo, kto potrafiłby coś takiego wyprodukować... Uff~
    WENY, CZASU i CHĘCI!! i zaliczonych wszystkich zajęć!! :D
    ~Daga ^.^'

    OdpowiedzUsuń
  4. Super nowy rozdzial�� te rozmowy Severusa są świetne i taaakie ślizgońskie:p i Zgredek, będzie najszczęśliwszy z skrzatów☺ świetny rozdział i życzę czasu na tłumaczenia i weny;)Magda

    OdpowiedzUsuń
  5. Najbardziej ze wszystkiego podobały mi się jak zwykle sceny, w których jest tylko Harry z Severusem. Uwielbiam ich podglądać :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hej,
    och jak wspaniale plany Severusa powoli się realizują, a z Zgredka to bardzo entuzjastyczny skrzat...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń