Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 3 marca 2018

ZS - Rozdział 1 - Wyjście


Złamane Skrzydła

Autorka: Snapegirlkmf
Oryginał: Broken Wings
Zgoda: jest
Rating: +15
Pairing: -
Ilość części: 34


Harry podciągnął kolana do piersi i ułożył na nich głowę, słuchając uważnie sów, które cicho ćwierkały i hukały do siebie w Sowiarni. Książka o ani magicznych przemianach, którą pożyczył z biblioteki, mówiła, że musi być w spokojnym i odosobnionym miejscu, by skoncentrować się na znalezieniu swojego wybranego zwierzęcia.
Książka mówiła też, że instynktownie będzie przyciągany przez gatunek zwierzęcia, z którym był spokrewniony. Wysunął spod koszuli wielką Światową Encyklopedię Gatunków Zwierząt, którą latem zwędził z pokoju Dudleya. Zbierała kurz na szafce jego kuzyna, więc chłopak nie będzie za nią tęsknił.
Zaczął studiować książkę o animagii podczas przerwy świątecznej, by skupić się na czymś innym niż okropne koszmary, które wciąż go nawiedzały po ostatnim zadaniu Turnieju Trójmagicznego, podczas którego umarł Cedric, zabity ponieważ stanął na drodze do prawdziwego celu – Harry’ego. Harry’ego, którego krew została odebrana, by wskrzesić piekielnego czarodzieja, Voldemorta, z martwych.
Harry wciąż miał koszmary o rytuale krwi, sposobie, w jaki lojalny Pettigrew odciął sobie rękę, by umożliwić niegodziwemu czarnoksiężnikowi odzyskać ciało, by jego cuchnący duch mógł w nim zamieszkać. Kiedy Pettigrew wyciągnął zakrwawione, lśniące stworzenie z kotła… wielkości pięcioletniego dziecka, ale noszącego zimną, okrutną twarz i oczy węża… oczy, które widziały drugą stronę drzwi śmierci, a mimo to wciąż znosiły całe zło, które ich właściciel zrobił w życiu… Czy to dziwne, że Harry obudził się krzycząc z powodu cholernego morderstwa?
Oczywiście jego krewni byli wyraźnie niewspółczujący, krzycząc na niego, by się zamknął i szedł spać, że był cholernie irytujący, budzącym ich w nocy bachorem, jęczącym i zawodzącym, niczym rzygający dzieciak. Harry nauczył się spać z rogiem poduszki albo prześcieradła w ustach, by stłumić krzyki.
Albo, przez większość nocy, w ogóle nie spał, nie odważał się zamykać ponownie oczy i zobaczyć upadającego Cedrica z wyrazem zdziwienia i niedowierzania na swojej całkiem szczerej twarzy… jego życie zgasło zanim się w ogóle zaczęło. Sprowadź moje ciało, Harry. Sprowadź moje ciało. Wciąż słyszał w głowie ostatnie życzenie martwego Cedrica, a potem budził się, wyjąc z zaprzeczeniem, drżąc, zraniony na duszy.
Więc zaczął studiować tekst, sądząc, że wszystko jest lepsze niż słyszenie jego głosu w swojej głowie. A instrukcja w tekście była interesująca i pozwalała mu skupić się wyłącznie na tym aspekcie magii, aspekcie, którego desperacko pragnął opanować.
Jego ojciec chrzestny powiedział mu, że James stał się animagiem na piątym roku, a on, Syriusz, i Pettigrew potem nauczyli się przemieniać. Więc, rozumował Harry, również będzie w stanie to zrobić.
Nie powiedział nikomu o swojej decyzji. Po tym, co się stało z Diggorym i po tym, jak Ministerstwo niemal wyrzuciło go ze szkoły, gdy obronił Dudleya przed dementorami, nie ufał nikomu. Lepiej było, jeśli jego przyjaciele nie wiedzieli, co knuje. W rzeczywistości lepiej by było, gdyby nie miał żadnych przyjaciół, bo wtedy nie mogliby zostać zabici za związek z nim. Nie żeby ostatnio chcieli mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Ron mówi tylko o Quidditchu, stworzeniu drużyny i stara się zdecydować, czy bardziej chce migdalić się z Lavender czy Hermioną. Hermiona zaś ma obsesję na punkcie SUMów, nauki i nie zorientowałaby się, że jakiś facet się w niej kocha, nawet gdyby ukląkł na kolano i ogłosił to przed całą szkołą.
Pomiędzy Prorokiem, który pisał codzienne artykuły o tym, że jest szalony oraz ludźmi, szepczącymi o nim za jego plecami, czy było to dziwne, że wolał samotność Sowiarni? Dumbledore unikał go cały semestr, Syriusz musiał zmierzyć się z własnymi problemami i Harry nie czuł się dobrze, nakładając na niego dodatkowy ciężar.
Sypiał sam w pokoju wspólnym albo tutaj, w Sowiarni, na starych kocach, które podkradł z szafki na zaopatrzenie. Tym sposobem swoimi gorączkowymi snami niepokoił tylko nocne zwierzęta i koty z kurzu.
Ponownie przewrócił stronę encyklopedii zwierząt i ponownie jego kciuk opadł na strony oznaczone jako ptaki drapieżne. Wciąż go przyciągały. Ptak drapieżny. Wspaniałe ptaki, które wznosiły się na wietrze i opuszczały niebo tylko po to, by zapolować lub się przespać. Patrzył z tęsknotą na zdjęcia jastrzębi, sokołów, orłów. Jego sowa śnieżna wpatrywała się w niego od ilustrowanej ósmej do dziesiątej strony.
Jego oczy znów zostały przyciągnięte przez jastrzębie - jednego szczególnego jastrzębia - gatunek, który nawet nie pochodzi z Wysp Brytyjskich.
Myszołów rdzawosterny.
Był tam obraz brązowego jastrzębia z charakterystycznym, czerwonym upierzeniem, lecącego przez efektowny pas nieba. Palce Harry’ego zacisnęły się na książce. Drżał, patrząc na zdjęcie i badając je tak intensywnie, jakby próbował wchłonąć je we własne ciało.
Tak piękny. Tak dziki i wolny. Może polecieć gdziekolwiek chce, kiedy chce, gdziekolwiek wiatr go poniesie.
Chciałbym… och, chciałbym… mieć taką wolność.
Zaatakowała go miażdżąca samotność. Potrząsnął głową, zdecydowany nie poddać się rozpaczy.
Musiał znaleźć sposób, by odblokować swoją animagiczną formę. To było jedyne wyjście z jego ponurego, żałosnego życia.
Pochylił głowę i skoncentrował się, chcąc, by jego magia się obudziła, by się skupił.
Proszę, proszę. Potrzebuję tego. Muszę uciec, muszę lecieć, by poczuć wiatr pod własnymi skrzydłami. Już nie chcę być Harrym Potterem… Mam dość bycia chłopcem, który przeżył, cholernym zbawicielem, o którego nikt się nie troszczy.
Chcę być tylko… wolny.
I nareszcie coś w jego wnętrzu obudziło się, zwołane przez potrzebę i desperację.
Poczuł, że drży, rozciąga się, a jego ciało raz płonie gorącem a raz gorzkim chłodem.
Książka wyślizgnęła się z jego dłoni, ponieważ już dłużej ich nie miał, by ją trzymać.
Miał skrzydła, szpony i wielki haczykowaty dziób. Jego oczy były bystre tak, że mógł zobaczyć pojedyncze ziarenka na drewnie pod jego stopami i lotki najbliższej brązowej sowy.
Otworzył usta, by przemówić i wydobyło się z niego tylko jastrzębie „kree-eee-ar”.
Sowy zaszeleściły na swoich żerdziach, przyglądając się nowemu przybyszowi z podejrzliwością i nieufnością.
Młody jastrząb, który jeszcze niedawno był chłopcem o imieniu Harry, wyczuł irytację, niepokój i zaczął szukać od nich ucieczki.
Ignorując wściekłe spojrzenia i ostrzegawcze syknięcia, jastrząb podszedł niezdarnie do szeroko otwartego okna i przysiadł na krawędzi.
Niebo właśnie ciemniało od różowego złota do koloru indygo i jastrząb nagle poczuł ogromne pragnienie, by rozwinąć skrzydła i wzbić się w bezkres.
Wiatr zaszumiał wokół wieży, szepcząc uwodzicielski refren. Chodź i leć. Chodź i leć.
Nie będąc w stanie oprzeć się temu syreniemu śpiewowi, jastrząb rozłożył skrzydła i wyskoczył z wieży.
Jego skrzydła złapały ciąg powietrza i w jednym zatrzymującym serce momencie, wzniósł się nad ziemię, nieskrępowany i wolny.
Ale potem boczny wiatr uderzył w nowo-opierzonego animaga, jego skrzydła potknęły się w powietrzu i jastrzębi instynkt został zmiażdżony przez chwilowe, czyste, ludzkie przerażenie.
Wystarczyła ta chwila.
Wiatr uniósł w górę lekkiego ptaka i rzucił nim przez niebo. Całkowicie panikując, Harry próbował opuścić skrzydła, by pozostać w górze, ale bez jastrzębiego instynktu, który by go poprowadził, nie miał pojęcia, jak latać tak, jak dziecko nie wie, jak chodzić.
Odkrył, że spada, skrzecząc w przerażeniu, a wiatr uderzył nim mocno o kamienną ścianę budynku. Poczuł, że coś się łamie i ze skrzydła wystrzelił w niego rozdzierający ból.
Kree-eee-ar!
Potem koziołkował, jego lewe skrzydło zwisało bezwładnie, póki nie uderzył w ziemię z obrzydliwie głuchym odgłosem. Poczuł, jak coś trzasnęło w przeciwległym skrzydle, a potem nie mógł już dłużej znieść bólu i zemdlał, tonąc w głębokim, czarnym rozlewisku, jako pojedyncza ofiara wolności, zmiażdżona w ułamku sekundy.
Zamrugał – raz, drugi – i powoli otworzył oczy, odkrywając, że patrzy na świat ciemności. Sapnął, otwierając usta, by wykrzyczeć pytanie i usłyszał słaby pisk rozpaczy rannego jastrzębia.
- Przestań się ruszać, głupi ptaku – rozkazał cichy głos, jedwabisty, jednak z nutką lodu. – Skrzywdzisz się jeszcze mocniej, jeśli będziesz walczył. Nie ruszaj się!
Wtedy jastrząb przestał się ruszać z powodu ogromnego bólu i przerażenia, jednak ten głos wydawał się znajomy. A coś znajomego to coś dobrego. Jastrząb uspokoił się, zagrzebując swoją głowę w swoją pierś, czując się chorym, a jednak bezpiecznym. Jego nogi trzymały mocno pokryte tkaniną przedramię, wtulając się w dziwne ciepło, które wydawało dziwny odgłos: stuk, stuk!
Hałas powinien przestraszyć rannego ptaka, jednak był dziwnie uspokajający. Jastrząb wtulił się głębiej w płaszcz, który został naprędce owinięty wokół jego połamanego ciała i zapadł w stan półświadomości.
Po wibracjach i echu kroków mógł powiedzieć, że gdzieś go niesiono, ale to tyle. Jastrząb zadrżał, wydając z siebie odgłosy niepokoju, gdy Mistrz Eliksirów niósł go do laboratorium. Każdy ruch szarpał jego połamanymi skrzydłami i powodował agonię, mimo że Snape naprawdę starał się iść szybko i ostrożnie.
- Cicho. Aportowałbym się, gdybym tylko mógł, ale dyrektor nałożył osłony antydeportacyjne, a to oznacza, że musimy iść – mruknął jedwabistym głosem, a lód zniknął z jego tonu. – Odpręż się. Wkrótce będziemy w moim laboratorium, a tam zobaczę, co sobie zrobiłeś. Musisz być zbiegłym zwierzakiem jakiegoś sokolnika, bo z tego co wiem, myszołowy rdzawosterne nie występują ani w Szkocji, ani w Anglii.
Tym właśnie jestem?, zastanawiał się oszołomiony jastrząb. Tak, tak musi być. Nie mogę sobie przypomnieć niczego poza leceniem, a potem spadaniem.
Jastrząb zapiszczał, a dreszcz przeszedł przez jego ciało, gdy przypomniał sobie to okropne nurkowanie, a potem straszny ból. Wtulił się głębiej w pierś swojego mrocznego ratownika, ufając, że jego głos zniweluje ten ostry ból – w ten czy inny sposób.



A więc, jak widzicie, rozpoczynamy nową serię - Złamane Skrzydła. Po przeprowadzonej na blogu ankiecie, stwierdziłam, że rozdziały będą pojawiać się następująco: dwa rozdziały Złamanych Skrzydeł naprzemiennie z jednym rozdziałem Ciężaru Przeznaczenia - kontynuacji NS i SR. 
Rozdziały będą pojawiały się tylko w weekendy! W zależności od tego ile dam rady przetłumaczyć w ciągu tygodnia i weekendu, tyle pojawi się naraz rozdziałów, więc sprawdzajcie, czy nie dodałam dwóch lub trzech rozdziałów na raz (w co wątpię - piekielne studia -_-).
Życzę miłego czytania i czekam na pierwsze komentarze :D

4 komentarze:

  1. Ten chłopak zawsze pakuje się w tarapaty. Cieszę się niezmiernie mogąc czytać kolejne Twoje tłumaczenie.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, rany! Jak się cieszę na to tłumaczenie. Dziękuję, pozdrawiam i życzęchwil wytchnienia na studiach.
    Raisa

    OdpowiedzUsuń
  3. wielkie dzięki za to tłumaczenie:-).
    Harry jak zwykle po gryfońsku najpierw robi potem myśli czy w tej książęce nie pisało że animag w formie ptaka musi się nauczyć latać, bez tego nie było by fika ha ha ha.
    Czekam z utęsknieniem na kolejne rozdziały szczególnie na czwarty. życzę czasu na tłumaczenie weny i zdrowia pozdrawiam Gosia

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejeczka,
    cudnie, jak zawsze Harry pakuje się w kłopoty, jak dla mnie to tak jakby życzenie zostało spełnione, bo zapragnął i bam jest już ptakiem, dobrze że Severus znalazł się akurat w tamtym momencie i zabrał go ze sobą...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń