Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 31 marca 2018

ZS - Rozdział 5 - Czuwanie



Niewielu uczniów, uczęszczających do Hogwartu kiedykolwiek widziało tak prawdziwie wściekłego Mistrza Eliksirów. Złego – często – szyderczego i sarkastycznego na tyle, by zedrzeć farbę ze ścian – codzienność – ale prawdziwie trawionego przez furię – nigdy.
Do tego wieczora – wieczora zniknięcia Harry’ego Pottera.
Nie żeby wielu uczniów było na korytarzach tego wieczora, by być świadkiem rozpadu Snape’a ze spokojnego chłodnego, racjonalnego człowieka w coś, przez co Norweski Smok Kolczasty dwa razy by pomyślał, czy zionąć ogniem, ale ci, którzy go zobaczyli, natychmiast serdecznie podziękowali tej Mocy, jakąkolwiek czcili, że Snape nie był ich świadom. Spłaszczyli się na kamiennych ścianach albo za posągami, nie zastanawiając się dwa razy pod wpływem instynktu przetrwania, jak przerażone myszy, które dostrzegły krążącego sokoła.
Nie chodziło o to, że piana toczyła się z ust Snape’a czy to, że furia widniała oczywiście na jego rysach twarzy, ponieważ twarz mężczyzny była jak z granitu, bez wyrazu, wąskie usta zaciśnięte były w jego firmowym szyderczym uśmiechu. Wszystko było zarezerwowane dla oczu. Te mroczne baseny mocno wrzały i płonęły furią, a wokół wysokiego czarodzieja unosiła się aura nieuchronnego niebezpieczeństwa, która gwałtownie krzyczała: Uciekaj, jeśli ci życie miłe i nie zatrzymuj się, póki nie zakopiesz się w dziurze na tyle głębokiej, że nikt cię nie znajdzie!
Ci uczniowie wcisnęli się w ściany korytarzy, nie kwestionując tego impulsu, zwyczajnie posłuchali.
Mieli szczęście.
Snape przemknął obok nich, wyczuwając, że tam są, ale nie skupiając się na nich – tylko na drodze powrotnej, by poszukać cholernego złoczyńcy, który ośmielił się naruszyć jego prywatne zapasy. To nie sama kradzież sprawiła, że eksplodował, ale też bezczelność i lekceważenie jego prywatności. Snape był człowiekiem o intensywnym poczuciu prywatności – to było niemal wymagane w jego pracy, skoro był kim był – podwójnym szpiegiem. Miał zbyt wiele sekretów, by kiedykolwiek mógł czuć się komfortowo, gdy ktoś wpadał z niezapowiedzianą wizytą – był zbyt zraniony i okaleczony w przeszłości, by kiedykolwiek zaufać komuś w pełni. Doskonale się nauczył, że ludzie często zdradzają i ranią, gdy najmniej się tego spodziewasz, więc lepiej trzymać się na uboczu, strzegąc tak zazdrośnie tego, co jego.
Jedną z tych rzeczy były jego eliksiry. Jako dziecko, nigdy nie miał niczego, co naprawdę mógł nazwać swoim – poza różdżką, jego książki były z drugiej ręki, tak jak ubrania, nigdy nie mógł pozwolić sobie na zwierzaka czy miotłę, nie żeby jego ojciec-tyran kiedykolwiek miał pozwolić na takie rzeczy w jego domu, a odrapany pokój Severusa był dziennie poddawany „inspekcjom” Tobiasza, sprawdzającego jakiekolwiek ślady zakazanej magicznej aparatury. Jego ojciec wsadzał swój nienormalnie duży nos w każdą wnękę i szczelinę, nie zważając na uczucia syna czy zwyczajną przyzwoitość, mając nadzieję, że go przyłapie, szukając jakiejkolwiek wymówki, by mieć coś na niego za to, że urodził się czarodziejem.
Żołądek Severusa wciąż skręcał się, przypominając sobie, jak Tobiasz rozdziera jego szafkę z bielizną – podnosi parę i drwi szyderczo, że jego syn musi znaleźć sobie nowe hobby albo żadna dziewczyna nigdy nie zobaczy, co Severus ma nią ma, nie ważna, jak małe to jest. Severus myślał, że to najbardziej upokarzające doświadczenie, jakiego kiedykolwiek doświadczył, do dnia, gdy James Potter i Syriusz Black powiesili go do góry nogami i pozwolili połowie szkoły oglądać jego bieliznę i drwić z niego, w wyniku czego Lily przyszła mu na ratunek, tylko po to, by zostać smagnięta językiem Snape’a, gdy jego duma rozpadła się w pył, a upokorzenie go pochłonęło.
Od tego czasu nic nie było już straszne, pomyślał z gorzkim wykrzywieniem ust.
To dlatego właśnie, jako dorosły, cenił sobie prywatność bardziej niż cokolwiek innego.
A teraz została naruszona.
Nawet Filch umknął z drogi Snape’a po jednym szybkim spojrzeniu obsydianowych oczu, choć woźny mruknął coś o cholernych uczniach, którzy zostawiają wszędzie książki z biblioteki, ponieważ właśnie sprzątał Sowiarnię i znalazł dwie książki na podłodze. Starzec o sękatej cerze pospieszył do biblioteki i wrzucił przedmioty do kosza, skąd magicznie odłożą się na miejsce, ponieważ pani Prince odeszła na emeryturę. Potem wrócił do swoich własnych kwater, nie chcąc odkryć, co za idiota tak rozdrażnił Snape’a.
Tylko głupiec albo Albus Dumbledore ośmieliliby się podejść do Snape’a w jego obecnym stanie, a ponieważ los tak chciał, ten drugi powitał go, gdy schodził po schodach na najniższy poziom zamku.
- Severusie! Dostrzegłeś gdzieś Harry’ego?
- Nie.
Snape nie zwolnił.
- Jesteś pewny? – Dumbledore musiał podbiec, by nadążyć.
- Tak.
Twarz starca spochmurniała, rozczarowanie przemknęło przez jego pełnej nadziei oblicze.
- Ach. Rozumiem. Miałem nadzieję… my też nic nie znaleźliśmy, ani niczego nie słyszeliśmy… Cóż, jeśli wpadniesz na jakiś pomysł, proszę, powiadom mnie o tym. Moje biuro jest zawsze otwarte – paplał Dumbledore, zupełnie nieświadom zirytowania jego Mistrza Eliksirów – tak był skupiony na swoim zaginionym zbawcy.
- Później – uciął Severus. Słowa jednosylabowe były w tej sytuacji bezpieczniejsze.
Przyspieszył kroku, unikając dłoni dyrektora, którą starał się mu położyć na ramię. Gdyby ktokolwiek go wtedy dotknął, nie mógłby być odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo, a jak mu przypomniał Hagrid, nie chciał spędzić reszty semestru w Azkabanie.
Dumbledore odwrócił się i odszedł, wciąż zastanawiając się, gdzie, w imię Merlina, zniknął Harry.
Dotarł do drzwi laboratorium i tam zatrzymał się, łapiąc kilka wdechów powietrza, starając się odzyskać swoją doskonałą kontrolę. Kontrolę, którą udoskonalił lata temu, by nie stać się podobnym do tych, których nienawidził – swojego ojca, Czarnego Pana, Jamesa Pottera i Syriusza Blacka. Jedna jego dłoń powędrowała do jego skroni, by ją pomasować, podczas gdy mamrotał pod nosem uspokajającą mantrę. Potem policzył wdechy, póki nie był w stanie wziąć ich bez ochoty przeklęcia tego, kto jest odpowiedzialny za to piekło.
Teraz, Snape, opanowałeś swój mały napad, a teraz wejdź do środka, sprawdź, co z jastrzębiem, odnajdź tych uczniów i tylko ich ukarz.
Otworzył drzwi.
Pierwszą rzeczą, jaką dostrzegł, była raczej masywna postać Crabbe’a, który wskazywał różdżką w jastrzębia – jego jastrzębia – który wisiał do góry nogami, i szepczącego:
- Ennervate! – a potem: – Proszę, proszę, nie bądź martwy, bo wtedy nie dożyję swoich szesnastych urodzin, nawet jeśli są w przyszłym tygodniu.
Severus zamarł, walcząc z kolejną falą furii, jednak wciąż był w stanie usłyszeć cichą skruchę chłopca, gdy próbował pomóc już obudzonemu jastrzębiowi wrócić na żerdź.
- Przepraszam, przyszliśmy tutaj tylko po składniki do żartu, nie… nie, by cię zranić. Nie wiedzieliśmy nawet, że tu jesteś. Żałuję, że nie trzymałem gęby na kłódkę i powiedziałem o tobie Draco. Czasami potrafi być takim dupkiem… myśli, że wie wszystko… mówiłem mu, żeby zostawił cię w spokoju – wszyscy wiedzą, że ranne zwierzęta czasem gryzą, mój pies raz też mnie mocno ugryzł, gdy próbowałem wyczyścić jej ranę na łapie. – Jastrząb zagruchał słabo. – Chyba nie mogę pomóc, skoro zamiast krzyczeć, gryziesz, więc nie wiemy, jak cholernie cię boli… Przepraszam, mam nadzieję, że nic ci nie jest. Lepiej wyjdę, zanim profesor Snape…
Odwrócił się powoli i stanął twarzą w twarz ze swoim Opiekunem Domu.
Twarz Crabbe’a zmieniła kolor na taki jak ma stara serwetka i chłopak sapnął.
- Achhh… p-profesor Snape… - Zatoczył się do tyłu, niemal wpadając na żerdź jastrzębia – uratowała go tylko dłoń Severusa, która wylądowała na jego ramieniu i pociągnęła go do pionu. – O, cholera. Z-znaczy…
- Panie Crabbe. Ma pan dwie sekundy, by mi powiedzieć, co pan robi z moim ptakiem – powiedział Snape swoim najbardziej jedwabistym głosem – wszyscy Ślizgoni wiedzieli, że oznacza on śmierć.
- P-pomagałem mu, profesorze! O-on… spadł ze swojej żerdzi i… stracił przytomność… więc… tylko chciałem mu pomóc…
- Ach tak? Jestem ciekaw, panie Crabbe, jak śpiący jastrząb tak się wzburzył, żeby spaść z żerdzi podczas wieczora, gdy moje laboratorium było niedostępne dla uczniów i żaden uczeń nie powinien być tu bez mojej wyraźnej zgody. Chce mnie pan oświecić?
Oczy Snape’a, bezlitosne odłamki, wwiercały się w przerażonego chłopca, obdzierając go do kości jednym ostrym spojrzeniem.
On wie… o mój boże, on wie… jesteśmy martwi… Merlinie zmiłuj się, ale jestem skończony… Crabbe wiedział, że nie ma nadziei – Snape wiedział wszystko, naprawdę potrafił czytać w myślach i nie było sensu próbować tego ukrywać, ponieważ wydalenie będzie jego ostatnim zmartwieniem. Tata mnie zabije… to jest, jeśli Snape cokolwiek dla niego zostawi…
- No? Czekam.
Crabbe poczuł, że temperatura pokoju spada o dobre dziesięć stopni. Przełknął ciężko.
- Proszę pana… mogę to wyjaśnić…
- Więc to zrób. Szybko! – warknął Severus, jego oczy przygniotły drugiego, choć większość jego uwagi skupiła się na ptaku, który wydawał z siebie ciche okrzyki i kołysał się na swojej żerdzi. Przesunął się szybko, by pomóc mu odzyskać równowagę.
Crabbe otworzył usta i cala historia wylała się z niego, niczym spowiedź pod wpływem Veritaserum. Wiedział, że lepiej nie kłamać – każdy Ślizgon wiedział, by przenigdy nie kłamać Severusowi Snape’owi. A jeśli tak, zrobisz to tylko raz i nigdy ponownie.
Snape słuchał beznamiętnie przez pięć minut, po czym zdecydował, że będzie musiał porzucić swoją zwykłą politykę karania przestępców od razu po zdarzeniu, ponieważ czuł, że jastrząb pod jego dłońmi gwałtownie drży. Troje małych łotrów mogło poczekać – jastrząb nie.
- Panie Crabbe, poinformuje pan pana Goyle’a i pana Malfoya… - tu głos Snape’a stał się niczym północny lód, a Crabbe zatrząsł się, – że wszyscy zostajecie zamknięci w dormitoriach aż do jutrzejszego ranka. O dziewiątej, przyjdziecie do mojego gabinetu, gdzie zbierzecie plony swojej głupoty.
- Huh? Znaczy, że nie wydali pan nas dziś wieczorem? – wyrzucił chłopiec. – Ale pan zawsze…
Snape obnażył zęby.
- Nie waż się mi mówić, jak mam was karać, chłopcze! – prychnął pogardliwie Mistrz Eliksirów. – Zrób, co kazałem! I to już!
Crabbe szarpnął się, jakby ktoś go uderzył biczem i jęknął.
- Tak, jest, już, profesorze. Przepraszam, profesorze! – Potem uciekł, poruszając się szybciej niż gepard w kierunku rannej antylopy.
Teraz Severus mógł się odrobinę odprężyć.Miał wystarczająco wiele czasu, by wymyślić coś odpowiedniego, by wykazać trójce błędy ich działania. Teraz miał ważniejszą rzecz do zmartwienia.
Snape włożył ciężką rękawicę sokolnika, która w środku była wyścielona i wzmocniona zaklęciami, by zapobiec wbiciu szponów jastrzębia w skórę, gdy pierwszy raz się łapie, a potem rozwiązał prowizoryczne sznury. Delikatnie przekonał jastrzębia do wejścia na rękę, który wstał, drżąc, w miękkim blasku kul Lumos.
Kree-uk. Kree-uk.
- Ciii. Wszystko w porządku. Jestem tu – wyszeptał, wyciągając różdżkę.
Zaklęcie diagnostyczne tym razem wykazało wstrząs mózgu, jak również siniaki oraz ptak miał podwyższoną temperaturę i złamaną jeszcze jedną małą kość skrzydłową. To niewiele, jednak gdy zbierze się to razem z innymi uszkodzeniami, które miał jastrząb… Severus zaklął w duchu. To nie wyglądało dobrze. Ani trochę.
- W porządku, pisklaku. Zobaczmy, czy mogę ci jakoś ulżyć – powiedział Severus, starając się, żeby jego ton był spokojny i równy, ponieważ jastrzębie miały doskonały słuch i głośne hałasy oraz głosy zaskakiwały je i przerażały.
Snape rzucił szybkie zaklęcie niwelujące ból, ponieważ organizm ptaka mógł tolerować tylko jedną dawkę eliksiru o tej samej nazwie na jeden dzień. Potem łagodnie zdjął materiał, pozwalając ptakowi zobaczyć otoczenie.
Jastrząb był ospały, jego piękne oczy zamglone, wstrząsały nim niewielkie dreszcze. Wtulił się w siebie, jakby próbował się ukryć.
- Następnie potrzebujesz środek obniżający gorączkę, ale będziesz musiał zjeść, żeby go wziąć. Nie jest zbyt dobry na pusty żołądek.
Wyjął królika z torby – był już oskórowany – i ostrożnie użył ostrego, małego nożyka, by pokroić go w pasma mięsa, potem w kostkę i starł je w moździerzu metalowym tłuczkiem, dodając nieco miodu według instrukcji Hagrida. Potem wziął małą, plastikową łyżkę, używanej do mierzenia składników do eliksirów i nałożył na nieco mięsa mikstury.
- Wiem, że musisz umierać z głodu, ptaki mają bardzo szybko działający metabolizm – powiedział jastrzębiowi. – To kolacja. – Wyciągnął łyżkę w stronę jastrzębia.
Ptak popatrzył na nią.
- No dalej, spróbuj – zachęcił Severus, nie dbając w najmniejszym stopniu, że brzmi raczej jak matka, próbująca przekonać swojego wybrzydzającego malucha do jedzenia. Podniósł łyżkę bliżej dzioba jastrzębia.
Jednak jastrząb wciąż jej nie przyjmował.
Apatia przeraziła Mistrza Eliksirów. Zwierzę, które odmawia jedzenia najprawdopodobniej przygotowuje się na śmierć.
- Spróbuj. Tylko trochę – zachęcił Snape, po czym, w ogromną brawurą, posmarował palec odrobiną pasty i potarł nim o dziób sokola.
Jastrząb zamrugał.
Potem otworzył usta i połknął część mieszaniny.
Severus poczuł, jak jego serce zaczyna bić z nadzieją.
- Chcesz więcej? To nie wystarczy dla dorastającego pisklaka. No dalej, jedz. Nigdy nie urośniesz na tyle, by znowu odlecieć. No dalej.
Jastrząb spuścił głowę i powoli zlizał więcej pasty.
- Dobry chłopiec. Królik i miód, bardzo pożywne – powiedział Severus. Merlinie, muszę brzmieć na całkowicie stukniętego, ale nie obchodzi mnie to. Je i tylko to ma znaczenie.
Gdy tylko sokole skończyło całą łyżkę, czego nie było wiele, ponieważ miała wielkość łyżeczki do herbaty, Snape podał czerwono-ogoniastemu ptaku kolejną.
Jastrząb zjadł również nią, a potem kolejną, póki Severus nie zdecydował, że nadszedł czas na eliksir przeciwgorączkowy.
Przywołał skórzany kaptur z torby, którą dał mu Hagrid i delikatnie założył ją na ptaka. Jastrząb syknął lekko z niezadowoleniem.
- Cicho. Wiem, że chcesz widzieć, ale nie chcę, żebyś ze mną walczył, gdy dam ci ten eliksir. Nie będzie ci smakował, ale potrzebujesz go.
Zakapturzony młody jastrząb pozostał nieruchomo, pozwalając Mistrzowi Eliksirów ponownie otworzyć jego dziób i podać mu dawkę eliksiru przeciwgorączkowego.
Po tym jastrząb potrząsnął głową, wydając z siebie odgłos obrzydzenia.
- Okropne, prawda? Ale to pomoże. Co powiesz na wodę? – Napełnił strzykawkę świeżą wodą i powoli dał jastrzębiowi pić.
Gdy jastrząb do końca się napił, Severus założył rękawice i zachęcił ptaka do wejścia na jego nadgarstek. Potem łagodnie przeszedł do swoich kwater z zakapturzonym jastrzębiem – torba ze sprzętem sokolniczym, reszta królika i miska jedzenia unosiły się obok niego.
Żaden uczeń nie wiedział dokładnie, gdzie są kwatery Snape’a, poza trójką członków kadry. Wolał, żeby tak było. Tylko Hagrid, Dumbledore i Poppy wiedzieli, gdzie były dokładnie osłony, które ujawniały kwatery oraz hasło, które umożliwiało wejście. Severus nie potrzebował hasła – osłony miały klucz do jego magicznej sygnatury i pozwalały mu przejść bez problemu.
Gdy wszedł do pokojów, które składały się z dość przytulnej części wypoczynkowej, sypialni i małej łazienki, Severus machnął różdżką i sprawił, że żerdź, którą pożyczył mu Hagrid, ustawiła się niedaleko kominka, na starej kopii Proroka. Położył miskę z mieszaniną mięsa na jednym końcu, a po drugiej wodę. Potem rozpalił ogień, wiedząc, że jastrząb będzie potrzebował ciepła.
- No! Witaj w swoim nowym domu. Z pewnością jest lepszy niż poprzedni – zauważył sucho Severus.
Sokole wciąż się trzęsło. Severus delikatnie pogładził jego pierś i kark, póki się nie uspokoił.
- W porządku, stań tutaj. – Snape ułożył ptaka na żerdzi, po czym przymocował sznurki do jego kostek, przyczepiając także linki, które miały zapobiec obrotowi sznurów. Linki pozwolą jastrzębiowi dosięgnąć ziemi, gdyby zdarzyło się, że spadnie z żerdzi, tym sposobem zapobiegając ponownemu wiszeniu do góry nogami.
Sokole skuliło się z znużeniem na żerdzi, chowając zakapturzoną głowę niżej i Severus zdecydował, że niewiele mógł zrobić dla ptaka poza pozwoleniem mu spać.
Przeczesał miękkie pióra na piersi jastrzębia, gdzie były kremowe z głęboko czerwono-brązowymi cętkami.
- Śpij. Potrzebujesz tego. Potrzebujesz też imienia, ale… jestem zbyt zmęczony, by je teraz wymyślić. Może jutro. – Jeśli przeżyje noc, szepnęła pragmatyczna część jego mózgu. Racjonalnie Severus wiedział, że jastrząb mógł umrzeć – ptak był mocno ranny i łatwo mogła się rozwinąć infekcja, która zakończyłaby wszystko. Ale optymistyczna jego część, należąca do małego chłopca, miała nadzieję, że jastrząb przeżyje.
Spojrzał na zegar na swoim płaszczu.
Była na nim 20:00.
Wzdychając, Mistrz Eliksirów zdjął profesorskie szaty, wieszając je na haku obok drzwi, oraz swoje buty. Potem, ubrany tylko w koszulę i spodnie, osunął się na kanapę.
- Twixie – zawołał.
Skrzatka domowa pojawiła się w pomieszczeniu.
- Pan wzywał, panie Severusie?
- Tak, proszę zrób dla mnie podwójną czarną herbatę Bohea oraz przynieś mi jakiejś zupy i kanapkę. Och, i dużą szklankę zimnej wody.
- Za chwileczkę, panie. – Twixie skinęła głową, po czym zniknęła.
Wróciła natychmiast z całym zamówieniem, jak również małym talerzem jagodowych bułeczek, smażonych na słodkim maśle.
Severus uniósł brew na tą niespodziewaną przekąskę.
- Co to?
- Pana ulubiony deser, panie Severusie – odpowiedziała skrzatka z psotnym błyskiem jej wielkich, niebieskich oczu. – By osłodzić nieco pana gniew.
Severus prychnął.
- Kto mówi, że mój gniew musi zostać osłodzony?
- Nikt, sir. Poza… słyszeliśmy, że coś cennego zostało skradzione z pana laboratorium, sir, i pomyśleliśmy… dzięki temu może poczuje się pan lepiej.
- Rozumiem. Cholerne skrzacie plotki – wymamrotał profesor, po czym powiedział, widząc, jak skrzatka się wzdryga: – Dziękuję, Twixie. To… nieoczekiwane. – Ostatnią rzeczą, jakiej chciał, był skrzat domowy, walący głową w stół ze skruchą.
- Pan Snape jest bardzo mile widziany. Smacznej kolacji, sir. – Zerknęła na niego surowo. – I proszę wszystko zjeść, sir. Jest pan zbyt chudy. – Po tym zniknęła z trzaskiem, zanim Severus mógł cokolwiek powiedzieć.
- Cholerny, wścibski skrzat! Myśli, że jest czymś w rodzaju mojej matki – burknął, choć wiedział, że Twixie chciała dobrze. Była jedną z kilku skrzatów w szkole, które nie zostały odstraszone jego sarkastycznym sposobem bycia – była również dobrą przyjaciółką z Hagridem. Był czas, gdy Snape podejrzewał, że Hagrid nakazał jej czuwać nad nim, nawet pomimo faktu, że Severus dorósł i był zdolny opiekować się samym sobą – Hagrid wciąż czasem miał tendencję do poświęcaniu mu zbyt wielkiej ilości uwagi, jakby sądził, że znów ma szesnaście lat.
Zaczął jeść łapczywie – naprawdę rzadko jadał w sali, bo wybryki uczniów i bezmyślne rozmowy niektórych jego współpracowników często sprawiały, że tracił apetyt. O wiele bardziej wolał jadać w swoich spokojnych kwaterach, małe, lekkie posiłki, a nie ciężkie, wymyślne rzeczy, które były serwowane w sali.
Dziś wieczorem była zupa grzybowa na lekkim bulionie z winem oraz kanapka z zapiekanym serem, pomidorem i bekonem. Mistrz Eliksirów pochłonął to, wraz z bułeczkami oraz herbatą.
Twixie wróciła o 20:45 po tackę i puste naczynia, kiwając głową z uznaniem – on kulił się na zielonej, skórzanej kanapie, czytając książkę o sokolnictwie, zatytułowaną Opieka i Trening Jastrzębi, napisaną przez Altaira Peregrine.
Uniósł wzrok, gdy poczuł, że opada na niego zielony, dziergany pled.
- Twixie, co do diabła?
- Proszę się nim przykryć, panie Severusie. Będzie panu ciepło.
- Czy Hagrid kazał ci to zrobić? – zapytał.
- Nie, sir. Nie ma potrzeby mówić mi rzeczy, które już wiem. Dobranoc, sir.
Potem zniknęła.
Severus jęknął cicho. Co się, do diabła, dzieje? Najpier cholerny Potter sobie zaginął, Malfoy ukradł mu składniki z jego osobistego składziku, a teraz skrzat domowy uznał, że będzie go traktował jak małe dziecko. Snape potarł oczy. Może to jakiś dziwaczny koszmar i rano się obudzi, odkrywając, że wszystko było snem.
Spojrzał na śpiącego drapieżnego ptaka i nagle uznał, że nie chce, żeby to się stało. Nie, jeśli to oznaczało utratę czerwono-ogonowego jastrzębia. Sev, ty ckliwy idioto, masz tego zwierzaka ledwie kilka godzin, a już się przywiązałeś. Niech Merlin ci dopomoże!
Książka, którą czytał wspominała, że czasem młode ptaki przywiązywały się do ludzi, jeśli człowiek dbał o ptaka, jakby był jego matką. Zastanawiał się, czy to działa również na odwrót, ponieważ sama myśl o sracie jastrzębia sprawiała, że czuł się źle.
Brak snu. To dlatego robisz się taki miękki, Snape. Potrzebujesz mocnego całonocnego snu, żebyś mógł obudzić się świeży i ukarać te małe bachory, tak jak zasługują. Ziewnął – to był długi dzień i był zmęczony. Zamknął książkę i zapadł w sen, w chwili, gdy zegar wybił 21:30.
00:00
Severus obudził się nagle – jego gardło było obolałe i suche. Okręcił się i sięgnął po szklankę wody, którą położył na stoliku do kawy z orzecha włoskiego i wypił spragniony. Potem wstał, by sprawdzić, co z jastrzębiem, mając nadzieję, że zaczął zdrowieć po ciężkiej próbie.
- Och, Merlinie! Nie! – krzyknął, czując, jak jego serce opada do jego stóp.
Diagnoza pokazała, że wróciła gorączka jastrzębia, co oznaczało, że było coś nie tak z systemem odpornościowym ptaka – być może upośledziła go trauma.
Zdjął ptaka z żerdzi. Sokole było tak słabe, że ledwie stało, więc Snape przytulił go do siebie. Rozpiął kaptur – ptak był zbyt słaby, by z nim walczyć, a wyczuł, że ptak chciał się rozejrzeć.
Jasnożółte tęczówki były matowe z powodu gorączki. Ptak wydał z siebie cichy trel. Severus delikatnie podrapał jastrzębia za głową, a zwierzę oparło się ufnie o jego dłoń. To by go zadowoliło, gdyby ptak nie był tak chory i prawdopodobnie zdesperowany, by mieć z kimś jakikolwiek kontakt.
- Wszystko w porządku. Potrzebujesz wody i nieco więcej eliksirów. Do cholery, trzęsiesz się jak Bijąca Wierzba.
Przywołał strzykawkę i napełnił ją wodą – jastrząb był tak chory, że nie walczył, gdy otworzył mu dziób i podał mu pić. Następnie Severus dał mu nieco jedzenia, dość, by nie dopuścić do bólu brzucha, gdy poda drapieżnikowi kolejną dawkę przeciwgorączkowego. Po podaniu lekarstwa, Severus usiadł z jastrzębiem na ramieniu i tylko patrzył krytycznie na chorego ptaka.
Nic więcej nie mógł zrobić – zostawało czekać i zobaczyć, jak jastrząb odpowie na eliksiry.
Ptak trząsł się, więc Severus przywołał ręcznik i rzucił na niego zaklęcie ogrzewające, po czym owinął ptaka w zagięcie.
- Teraz lepiej? Moja matka tak robiła, gdy byłem chory na grypę i miałem dreszcze. Mam nadzieję, że tobie pomoże tak, jak mi.
Ptak spojrzał na niego swoimi niezwykle inteligentnymi oczami i zagwizdał.
Usta Severusa drgnęły w półuśmiechu.
- Gdybym nie był mądrzejszy, przetłumaczyłbym to jako dziękuję. – Potrząsnął głową. – Ach, gorzej ze mną. – Odchylił się na kanapie, a ptak oparł się bezpiecznie o jego klatkę piersiową.
Więc do tego to prowadzi? Tej jastrząb, którego tak bardzo starałem się uratować, umrze na mnie, jak wszystko, o co kiedykolwiek dbałem? Zamknął oczy. Swoim wewnętrznym okiem, widział jak jastrząb odlatuje wolny w niebo, pnąc się po powietrznym prądzie i wzbijając się wiatrem – wcielona wolność. Miał nadzieję, że da rady zrehabilitować jastrzębia, pomoże mu wrócić do latania i być może wytrenuje, by dla niego polował albo chociaż żeby był tylko jego towarzyszem. Hagrid często mówił, że najlepsze w zwierzętach jest to, że kochają cię bez względu na wszystko i nigdy cię nie zdradzą. Choć wolałby raczej oberwać Crucio, niż to przyznać, ale był samotny, a posiadanie zwierzaka wypełniło znacznie tą lukę.
Włożył dłoń do ręcznika i poczuł pod nią uderzenia serca jastrzębia. Były spokojne, jednak zastanawiał się, czy wciąż tak będzie.
Jego oczy padły na bursztynowe kule drapieżnika i mógł powiedzieć, że ptak jest przerażony. Pomóż mi. Uratuj mnie.
- Próbuję. Naprawdę.
Jastrząb przylgnął do jego dłoni, podczas gdy nauczyciel szeptał ciche słowa ukojenia.
- Jestem tutaj, głupi ptaku. Zawsze. Nie bój się.
Ptak zdawał się zafalować westchnieniem, po czym odpłynął w sen, podczas gdy Severus nie przestał go obserwować.
01:00
Złote oczy zamrugały, po czym skupiły się. Jastrząb uniósł głowę i rozejrzał się. Przestał się tak gwałtownie trząść i czuł się małą odrobinkę lepiej niż przed godziną. Godzinę temu czuł się tak strasznie, że marzył o śmierci. Jedynym dźwiękiem w pokoju było ciche tykanie zegara i miękki oddech śpiącego czarodzieja. Wszystko go bolało, wewnątrz i na zewnątrz, jednak w jakiś sposób bycie w ramionach jego Mrocznego Obrońcy sprawiało, że czuł się lepiej.
Podobał mu się sposób, w jaki ręcznik przesiąkał ciepłem przy jego zamarzającym ciele i to, jak dłoń o długich palcach drapała go w odpowiednim miejscu. Nie mógł sobie nawet przypomnieć, by ktoś go dotykał w taki sposób wcześniej – inna dłoń, która go dotknęła, raniła go na tyle mocno, że ją ugryzł. Ale ta ręka… była łagodna, muskała go i uwielbiał sposób, w jaki przeczesywała jego pióra.
To samo było z głosem. Odkrył, że normalnie ludzkie głosy były nieprzyjemne dla jego wrażliwych błon bębenkowych – były zbyt głośne i przenikliwe, ale głos Mrocznego Obrońcy był całkiem niepodobny do innych, które słyszał.
Głos Obrońcy był jak aksamit i jedwab, głęboki i miał w sobie cos hipnotycznego. Przepływał gładko przez jego uszy, nie będąc piskliwym, ani głośnym. Słuchanie tego głosu uspokajało jego poruszone nerwy, sprawiało, że czuł się ciepło, bezpiecznie i jakby gdzieś należał.
Od długiego czasu nie czuł się w taki sposób. Bardzo, bardzo długiego, jeśli w ogóle kiedykolwiek.
Sokole położyło głowę, pochylając się ku dłoni, opartej na jego piersi. Wciąż czuł się bardzo okropnie, wciąż był przerażony, ale przynajmniej nie był sam. To miejsce, do którego należał. Jastrząb zamknął oczy i zasnął.
02:00
Snape zasnął, ale jego sny były nieprzyjemne. Obudził się i natychmiast spojrzał na jastrzębia, spoczywającego na jego kolanach. Wyglądał nieco lepiej – teraz tylko unosił się przed wejściem do Zaświatów, zamiast być w połowie drogi przez ich wrota.
Nakarmił jastrzębia wodą ze strzykawki, czując ulgę, że ptak wciąż oddycha. Może, ale tylko może…
Nie spiesz się tak szybko z nadziejami, Snape. Już wcześniej tak czuwałeś, pamiętasz? Tej nocy… tej nocy, gdy mama zmarła. Pamiętasz?, wyśmiewało go jego sumienie.
Pamiętał. Tej nocy, było zimno – to była jedna z najzimniejszych nocy w północnym Yorkshire, jaką sobie przypominano. Temperatura spadła poniżej zera i wszystkie owce, nie zamknięte w zagrodzie albo wewnątrz obory lub szopy, zamarzły na śmierć. Ta noc wyrywała oddech z twoich ust, zanim go w ogóle wydałeś i choć Eileen Prince-Snape była wewnątrz czterech ścian, owinięta w niemal każdy koc, który Severus mógł tylko znaleźć, ta noc weszła do nich i okradła ją z oddechu, wcześnie we wtorkowy poranek.
Severus siedział przy jej łóżku, trzymając ją za rękę, która wydawała się nagle całkiem mała w ego własnej długiej dłoni. Ciemne oczy jego matki spotkały się z jego własnymi, jasne od dziwnego płomienia, migoczące nieziemsko i wiedział, że wszystkie jego błagania i modlitwy były daremne.
Wszystkie jego eliksiry nie wystarczyły, by trzymać śmierć z daleka.
To tu, w pokoju, jej lodowaty chłód przenikał przez warstwy koców i rzucone zaklęcie ogrzewające.
Odejdź! Nie dostaniesz jej!, wyzywał gniewnie nieme widmo. To jeszcze nie jej czas. Nie chcę być sam. Wróć później!
Ale śmierć została, niepomna na zarzuty i błagania chłopca koło łóżka.
Eileen zaczęła kaszleć, a Severus wyszeptał:
- Mamo… proszę, usiądź… - Ułożył ją w siedzącej pozycji, życząc sobie, żeby było coś, co jeszcze mógłby zrobić.
- Dziękuję, Severusie… - urwała i ścisnęła jego rękę. – Jest tak wiele rzeczy, które chciałam ci pokazać… których chciałam cię nauczyć… ale nie ma czasu… wybacz mi…
- Nie, mamo. Proszę. Nie ma czego wybaczać.
- Nie? Ach, Sev… Tak wielu rzeczy żałuję… ale jedyne, czego nie żałuję, to ty, mój synu… zapamiętaj to…
- Obiecuję.
Eileen uśmiechnęła się i jedną bladą ręką pogładziła policzek syna.
- Tak mało czasu… a jednak czas nie ma końca… Jestem tak zmęczona, Sev. Chcę tylko odpocząć…
- Jeszcze nie.
- Pozwól mi odejść, Sev. Wiedziałam, że ten dzień nadejdzie – powiedziałam ci o tym pierwszego dnia, gdy dowiedziałam się o wynikach testu.
- Nie mogę… - Popatrzył na nią z udręką wykrzywiającą jego twarz.
- Musisz – nalegała.
- Nie! Kocham cię! Proszę, zostań! Proszę!
- Bardzo bym chciała… ale wzywają mnie… do domu… Kocham cię, Severusie… pamiętaj o tym…
Wymknęła mu się, mimo że patrzył, trzymając ją za rękę w desperackiej próbie powstrzymania nieuniknionego. Ale noc i tak przyszła i zabrała ją, nie zostawiając mu niczego… poza wspomnieniem, że miłość przynosi ból, a ta lekcja utknęła w nim, póki będzie się zbyt mocno bał, by pokochać cokolwiek, by nie zostało to porwane w objęcia śmierci.
Tej jednej lekcji nauczył się bardzo dobrze.
Przytulił rannego jastrzębia do piersi i spojrzał na niego z tym samym wyrazem twarzy, co gry miał szesnaście lat.
- Nie odchodź… Zostań ze mną…
Te same słowa, odbijające się echem przez te lata, utrzymywały w sobie to samo rozpaczliwe błaganie.
Czy kiedykolwiek dostanie na nie odpowiedź?
Severus zamknął oczy. Widział zbyt wiele śmierci od tamtej dawnej nocy. Powinien się do niej przyzwyczaić. Jednak pewna jego część nigdy tego nie zrobiła.
- Żyj – powiedział ochryple. – Do cholery, żyj! Ten jeden raz, niech coś nie zmieni się w proch w moich rękach. Żyj. Uzdrowię twoje skrzydła i znów będziesz latać. Będziemy razem polować i latać. Nigdy nie zamknę cię do klatki, nigdy cię nie zranię. Będziesz tak wolny, jak tylko będę w stanie ci to udostępnić. Obiecuję ci to. Tylko oddychaj.
Bursztyn i obsydian spotkały się.
Jastrząb wyśpiewał cichą kołysankę. Spróbuję. Dla ciebie, spróbuję. Ponieważ teraz wiem… że kogoś obchodzę.
I to wystarczyło. Tym razem.
03:00
Severus nie pamiętał tego, ale wiedział, że musiał zasnąć, ponieważ teraz otwierał oczy.
Ręcznik nie promieniował już ciepłem i przez jeden okropny moment zamarł, nie będąc w stanie spojrzeć w dół. Nie chciał tego zobaczyć – jak leży tak nieruchomy, zimny, bez życia, odszedłszy tam, gdzie idą dobre jastrzębie. To było niesprawiedliwe, dopiero rozpoczął życie, a teraz nigdy go nie dokończy, pomyślał gorzko. Ale to było typowe dla jego szczęścia – gdy już myślał, że znalazł przyjaciela, tracił go.
Jego palce pogładziły pióra.
Wciąż ciepłe.
Jego ręka zatrzymała się.
Czuł trzepotanie serca, gdy położył dłoń na piersi czerwono ogoniastego jastrzębia.
Zajęło mu nieskończenie długi moment zrozumienie, co czuje.
Jastrząb przeżył.
Już dłużej nie trząsł się z gorączki.
Spuścił wzrok i zobaczył, że jastrząb kuli się przy nim w poszukiwaniu ciepła.
Patrzył się, aż obraz zamazał mu się przed oczami.
Ale to nie miało znaczenia. Znaczyło tylko to, że ptak żył.
Z jakiegoś powodu to niezmiernie go ucieszyło.
Uśmiechnął się do śpiącego skrzydlaka i pierwszy raz od czternastu lat, pozwolił nadziei zostać  przy sobie.

2 komentarze:

  1. Dziękuję bardzo za kolejny rozdział :)
    Są Święta więc składam życzenia :
    Kolorowych jajeczek,
    rozczochranych owieczek,
    rozkicanych króliczków,
    pyszności w koszyczku,
    a przede wszystkim
    mokrego ubrania
    w dniu wielkiego lania!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, dobrze że Crabbe jednak próbował ratować jastrzębia... Severus to istna furia ciekawe jaką karę  im da... już jastrząb zapełnił tą pustkę w sercu Severus nie miał łatwo i w ciąż ma ciężko w życiu...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń