Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 23 sierpnia 2020

MH - Rozdział 2 – Przypomnienie przeszłości

Idąc pustym korytarzem szpitala podczas wczesnych godzin rannych, Harry próbował skupić się na teraźniejszości, ale jego umysł wciąż dryfował w przeszłość. Nie mógł przestać myśleć o dniu, gdy zaczął odczuwać emocje innych. Był w połowie swojej zmiany, pomagając na oddziale intensywnej terapii, gdy nagle poczuł delikatne fale bólu i dezorientacji. Początkowo był zdumiony i przerażony. Czy te emocje pochodziły od Voldemorta? Od dłuższego czasu nie czuł nic od Czarnego Pana, a nawet gdy tak było, nigdy wcześniej nie czuł czegoś podobnego. Uczucia Voldemorta zawsze były przytłaczające. Te mocje były tak delikatne jak powiew wiatru.

Zaskoczony Harry zaczął rozglądać się za źródłem słabych emocji i w końcu w pobliskim pokoju znalazł starszego mężczyznę podłączonego do niekończących się maszyn. Mężczyzna miał pełen bólu wyraz twarzy i jęczał cicho. Harry nie marnował czasu i pobiegł po pomoc. Jak się okazało, środki uspokajające i przeciwbólowe kończyły się, sprawiając, że obudził się zbyt szybko. Pacjent został ponownie zsedowany i gdy tak się stało, słabe emocje ustąpiły. Harry nie „czuł” nic innego, aż do tej nocy na oddziale dziecięcym. Trwało to tylko chwilę, ale był to znak, że nie było to jednorazowe zdarzenie.

Na początku ciężko było wypracować tą dziwną zdolność, zwłaszcza, że nikomu nie mógł o niej powiedzieć. Co miałby im powiedzieć? Nie wierzyli w samą magię, nie mówiąc o zdolności odczuwania cudzych emocji. Sam musiał sobie z tym poradzić, podczas gdy jego własne emocje wciąż ciężko mu było kontrolować. Smutek i ból powodowały, że uwalniane zostawały jego własne uczucia w kierunku swoich opiekunów, przyjaciół i tego wszystkiego, przez co przeszedł, z którymi tak mocno walczył.

Czasami ta nowo odkryta zdolność szydziła z niego, karząc go za zostawienie ich w taki sposób. Wydawało się, że zawsze odbierał negatywne emocje, ale z drugiej strony niewielu było zadowolonych ze swojego czasu spędzonego w szpitalu. Jego nauka oklumencji wymagała wiele cierpliwości i ćwiczeń, ale Harry powoli był w stanie przez większość czasu utrzymywać barierę między jego własnymi emocjami i wszystkimi innymi. Wciąż miał słabe chwile, ale teraz nadchodziły dopiero wtedy, gdy był skrajnie wyczerpany.

Harry musiał przyznać, że nie był zaskoczony swoją empatią. W ciągu ostatnich kilku lat było kilka przypadków, gdy Harry był w stanie wyczuć pewne rzeczy, zwłaszcza na zajęciach opieki nad magicznymi stworzeniami. Występowały też u niego wybuchy emocji, gdy był wyjątkowo zły. Podsumowując, miało to sens, ale było nieco rozczarowujące. Potężne wybuchy były czasami bolesne, ale pomagały mu zmierzyć się z Voldemortem i śmierciożercami. Nie będzie już miał tego luksusu. Był całkowicie sam.

Harry’emu ciężko było stwierdzić, czy był przestraszony, czy mu z tego powodu ulżyło. Oczywiście Harry nie mógł mieć całkowitej pewności, że wybuchy rzeczywiście zniknęły na zawsze, ponieważ minął dopiero miesiąc od ostatniego, ale musiał przyznać, że właściwie czuł się teraz ze sobą bardziej komfortowo, niż od dłuższego czasu. Było to dość ironiczne, że Harry w końcu poczuł się komfortowo ze swoją magiczną stroną w mugolskim Londynie (miejscu, które nigdy nie zobaczyło tej jego strony), ale może tak było lepiej. Harry popełnił w przeszłości błąd, ujawniając, że nie był do końca normalny. Ludzie wierzyli, że był zły tylko dlatego, że mówił z wężami. Gdyby odkryli, co mógł robić teraz…

Harry westchnął, a jego ramiona opadły. Wiedział, że nie ma sensu zastanawiać się nad rzeczami, które nigdy się nie wydarzą. Powrót znów naraziłby wszystkich na niebezpieczeństwo. Powtarzając w umyśle dni przed jego ucieczką, Harry musiał się zastanowić, czy był szalony, słuchając głosu, który brzmiał jak jego zmarły ojciec. Nie wiedział, co skłoniło go do uwierzenia ostrzeżeniom. Po prostu czuł, że nie miał wyboru.

Po tej nocy, w umyśle Harry’ego było dość cicho. Nie słyszał nic od „swojego ojca”, a jego połączenie z Voldemortem praktycznie nie istniało, nie żeby narzekał na to ostatnie. Chciałby tylko dowiedzieć się, czy tylko to sobie wyobraził, czy nie. Albo czy kompletnie zwariowałem.

Harry nie mógł spamiętać, ile listów napisał do Syriusza i profesora Dumbledore’a o tym, co się stało tamtej nocy, po to, żeby w ostatniej minucie je wyrzucić. Po prostu nie potrafił przyznać się komukolwiek, że podjął decyzję zmieniającą jego życie na podstawie jakiegoś głosu w swojej głowie, bez względu na to, jakie słuszne wydawało się to w tamtej chwili. Harry dopiero co odkrył, że jeden z jego opiekunów umarł i usłyszał, że drugi też zginie, jeśli pozostanie w magicznym świecie. Zrobił to, co uznał za słuszne.

- Hej, Ori!

Wyrwany z myśli, Harry odwrócił się szybko i zobaczył sanitariusza, J.J., biegnącego w jego kierunku. J.J. był jednym z wielu Jonathanów pracujących w szpitalu. Był kilka lat starszy od Harry’ego i kilka cali wyższy. Jego jasnobrązowe włosy były nieco dłuższe po jednej stronie i miały tendencje zasłaniać jego niebieskawo-zielone oczy. J.J. był prawdopodobnie jedną z najbardziej towarzyskich osób, które Harry kiedykolwiek spotkał. Wszyscy byli niezwykle zaskoczeni, gdy J.J. wziął Harry’ego pod swoje skrzydła, by go przyuczyć do zawodu, ponieważ ich osobowości były zupełnie odmienne. Podczas gdy J.J. lubił odstawiać sceny, Harry preferował pozostać w cieniu. Prawdopodobnie dlatego tak dobrze się dogadywali. Harry nie próbował konkurować z J.J’em, a J.J. skupiał na sobie całą uwagę, której nie chciał Harry.

- Jestem zaskoczony, że pracujesz na nocnej zmianie – powiedział Harry z uśmiechem. – Czy ty zwykle nie siedzisz o tym czasie w pubie?

J.J. popatrzył na Harry’ego z urazą.

- Orion, dlaczego zawsze źle o mnie myślisz? – zapytał. – Nigdy nie siedzę w pubie o… - spojrzał na zegarek, - … czwartej nad ranem. Moja zmiana normalnie zaczyna się o szóstej, a potrzebuję przynajmniej trzech godzin snu, żeby funkcjonować. Nie wszyscy cierpimy na bezsenność, jak ty.

- Nie cierpię na bezsenność – powiedział obronnie Harry.

J.J. pokiwał głową i poklepał Harry’ego po ramieniu.

- Jasne, dzieciaku – powiedział, wyraźnie w ogóle nie wierząc chłopcu. – Chciałem tylko, żebyś wiedział, że Rolands cię szuka… znowu. Chciałbym, żebyś mi powiedział, co ty mu zrobiłeś. Ten facet zwykł być dla nas wszystkich dupkiem, mnie w szczególności. Teraz jest jak nadopiekuńczy ojciec. – Harry zesztywniał na ten komentarz, ale J.J. zdawał się tego nie zauważyć. – Nie to, żebym narzekał. Jestem tylko ciekaw.

Harry niezobowiązująco wzruszył ramionami.

- Nic nie zrobiłem – naciskał. – Chciał mi pomóc, a ja to zaakceptowałem. Może jest po prostu wdzięczny, że mnie wyuczyłeś, dzięki czemu on nie musiał tego robić. – To było kłamstwo. Harry wiedział, że doktor Rolands doceniał to, że sanitariusze mieli na niego oko, zwłaszcza podczas pierwszych kilku tygodni. Gdy zaczął tu pracować, był skrajnie odseparowany od wszystkich, poza pacjentami w szpitalu. Z czasem Harry stał się bardziej przystępny, ale wciąż zachowywał dystans między sobą, a wszystkimi innymi. Nie szukał przyjaźni. Przyjaciele zawsze zostawali skrzywdzeni.

Przez chwilę J.J. patrzył na Harry’ego sceptycznie.

- Dobra, nie mów mi – powiedział, wzruszając ramionami. – Robiłem wszystko, żeby ci pomóc; dałem ci przywilej uczyć się z mojego doświadczenia i tak mi się odpłacasz. – J.J. westchnął mocno, odwracając się, jakby miał się rozpłakać, ale nie chciał, żeby Harry to widział.

Harry przewrócił oczami i potrząsnął powoli głową. J.J. zrobiłby wszystko, żeby rozśmieszyć, ale niestety nie był teraz w nastroju do śmiechu. Kto byłby o czwartej nad ranem?

- Trochę przesadzasz, prawda? – zapytał, zakładając ramiona na piersi.

J.J. skrzywił się w kierunku Harry’ego.

- Nie ma z tobą zabawy, Orion – powiedział, po czym lekko popchnął Harry’ego w stronę windy. – Chodź. Znajdźmy doktorka i wtedy zdecydujemy, jak stracimy czas pozostały na naszej zmianie. – Docierając do windy, J.J. wcisnął guzik „w dół”. – Wyraźnie potrzebujesz na cito się rozchmurzyć. Myślę, że będę musiał przepisać ci kilka zabaw na korytarzu do natychmiastowego wykonania.

Harry zdecydował milczeć, pocierając oczy ze zmęczeniem. J.J. zawsze mówił w „lekarskim języku”, kiedy chodziło o sprawianie kłopotów. Większość sanitariuszy uznawała za zabawne ilość dolegliwości, które J.J. mógłby rozwiązać przy pomocy zabaw na korytarzu. Wczesnym rankiem praca w szpitalu była wyjątkowo nudna. Skończyły się godziny odwiedzin, większość pacjentów spała. Z tego, co Harry się dowiedział, J.J. wymyślił „zabawy na korytarzu” w akcie desperacji, żeby minął czas. Mogło być to coś głupiego, jak zabranie tacy na jedzenie i odkrycie, kto jest w stanie dłużej ślizgać się po niedawno umytych schodach albo wyścig na wózkach inwalidzkich po korytarzu jednego z pięter.

Drzwi do windy otworzyły się. Harry wszedł za J.J’em, po czym oparł się o ścianę i zamknął oczy. Wiedział już, co doktor Rolands powie. Minęły trzy dni, odkąd Harry opuszczał szpital, co oznaczało, że minęły trzy dni, odkąd spał w prawdziwym łóżku. Gdy o ósmej zmiana Harry’ego się skończy, dostanie nakaz udania się do domu Rolandsa i odpoczęcia aż do jego kolejnej nocnej zmiany. Cóż, przynajmniej nie przeszkodzę nikomu swoimi koszmarami.

Gdy winda jechała w dół, Harry po raz kolejny zamyślił się o minionym miesiącu spędzonym z dala od czarodziejskiego świata. Przypomniał sobie panikę, którą poczuł, gdy ujawniła się u niego zdolność uzdrawiania. Przez chwilę naprawdę myślał, że nie będzie w stanie dotknąć żadnej żywej istoty bez wyczerpywania pokładów magii. Jednak to nie powstrzymywało innych przed dotykaniem jego. Harry szybko zorientował się, że musi martwić się tylko o swoje ręce. To miało sens, skoro przez lata magia przez nie przepływała przy pomocy różdżki.

Po kilku kolejnych „epizodach uzdrawiania”, Harry był w stanie rozpoznać magię, pędzącą przez niego do dłoni sekundę przed tym, jak rozjaśniały się światłem. Normalnie działo się to wtedy, gdy Harry był w połowie rozmowy ze swoim pacjentem o jego chorobie. Harry mógł tylko zakładać, że ta umiejętność działała z powodu jego współczucia dla innych lub czegoś w tym rodzaju. Nie było to wyjaśnienie naukowe, a on nie był zbyt chętny, żeby dla pewności testować to na wszystkich w szpitalu, więc na razie musiało to wystarczyć.

Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał Harry’ego z myśli. Spojrzał na J.J’a, ignorując jego zatroskany wyraz twarzy i skinął na niego, żeby prowadził. Ostatnio otrzymywał zbyt wiele takich spojrzeń… cóż, zawsze był obiektem zmartwionych zerknięć. Ludzie po prostu nie byli już dyskretni. Harry wyszedł za J.J’em z windy, zbliżając się do biurowej części szpitala. Doktor Rolands musiał w końcu zająć się papierkową robotą.

J.J. zatrzymał się przed czwartymi drzwiami po prawej i zapukał, po czym otworzył je.

- Znalazłem go na OIOMie – powiedział, wchodząc, a Harry podążył za nim.

Doktor Rolands siedział za biurkiem zastawionym stosami papierów. Posłał Harry’emu długie spojrzenie, po czym skupił uwagę na J.J’u.

- Dzięki, J.J. – powiedział Rolands, wstając. – Możesz wrócić do swoich obowiązków. – J.J. skinął głową i wyszedł bez słowa, zamykając przy tym drzwi. Doktor Rolands powoli obszedł biurko i na moment stanął przed Harrym, po czym westchnął. – Wybacz mi szczerość, Orion, ale wyglądasz na wyczerpanego. Kiedy ostatni raz porządnie spałeś?

Harry odwrócił wzrok, wzruszając ramionami. Prawdę mówiąc nie spał dobrze, odkąd opuścił Hogwart, ale nie zamierzał nikomu mówić, dlaczego tak się stało. W zeszłym roku Harry przeszedł przez fazę koszmarów, gdy zmarł Cedric Diggory. Wtedy pomogli mu Syriusz i Remus. Rozumieli, że czuł się winny i pomogli mu zdać sobie sprawę, że zrobił wszystko, żeby uratować Cedrica.

Ale czy zrobił wszystko, co mógł, dla Remusa? Harry nigdy nie dowie się na pewno. W tamtym czasie myślał, że robił wszystko, co potrzebne, żeby się upewnić, że Syriusz i Remus nie doznają wściekłości Voldemorta. Wtedy wierzył, że Remus przeżyje obrażenia zadane mu przez srebrną rękę Petera Pettigrew.

Głos doktora Rolandsa wyrwał Harry’ego z myśli.

- Siadają, Orion – powiedział cicho i poczekał, aż Harry to zrobi. – Podejrzewam, że już wiesz, dlaczego J.J. cię tu przyprowadził. – Harry pokiwał głową. – Orion… John, wiem, że wciąż czujesz, że mi się narzucasz, ale zapewniam cię, że tak nie jest. Cieszę się, że jesteś w pobliżu. Jesteś dobrym dzieciakiem, wszyscy to wiedzą. Szczerze to byłeś darem z nieba, od kiedy zacząłeś tu pracować. Pomagasz tak wielu ludziom. Dlaczego czujesz, że nie zasługujesz na to samo?

Harry otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy nagle w bliźnie poczuł słaby, kłujący ból. Natychmiast zapominając o rozmowie, Harry zamknął oczy i pochylił głowę, szybko wykonując wszystkie niezbędne kroki, by oczyścić umysł. Problem polegał na tym, że ból zwyczajnie nie chciał odejść. Nie był jakoś mocny, ale było to i tak więcej, niż czuł w ostatnim czasie. Czuł słabe dotknięcie złości i irytacji, ale natychmiast próbował je odepchnąć. Nie teraz! Dlaczego czuję to teraz?

Emocje powoli znikały, ale ból pozostał. To wtedy Harry uświadomił sobie, że dłoń spoczywa na jego plecach. Odległe oznaki zmartwienia pojawiły się i zniknęły. Otworzył oczy i uniósł wzrok na zatroskaną twarz doktora Rolandsa. W pośpiechu starając się odepchnąć Voldemorta, Harry całkowicie zignorował fakt, że nie był sam. Zignorował fakt, że ze wszystkich ludzi, jest sam w pokoju z mugolskim lekarzem.

- Co się stało, Orion? – zapytał doktor Rolands „lekarskim tonem”. Natychmiast spojrzał Harry’emu o czy, po czym położył dłoń na jego czole. – Jesteś rozpalony! Dlaczego nie powiedziałeś, że nie czujesz się dobrze? Jakie masz objawy? Jakieś bóle? Zawroty głowy? Nudności? Jak długo to trwa?

Harry odepchnął rękę doktora Rolandsa z irytacją. Nie zamierzał pozwolić, by ból blizny stał się przedmiotem badań w mugolskim szpitalu.

- Nic mi nie jest, proszę pana – powiedział stanowczo. – To tylko drobny ból głowy, który mnie nieco zaskoczył. Nie ma się czym martwić.

Doktor Rolands potrząsnął głową, wrócił do biurka, otworzył jedną z szuflad i wyciągnął klucze.

- Zabieram cię do domu – powiedział stanowczo. – Potrzebujesz przynajmniej dzień odpoczynku. Masz gorączkę i jesteś wyczerpany. – Harry próbował protestować, ale doktor Rolands uciszył go wzrokiem. – Jestem pewny, że J.J. może zająć się tobą albo resztą twojej zmiany, chyba że chcesz, żebym cię wydał i przeprowadził każde badanie, które przyjdzie mi do głowy.

Harry skrzywił się i odwrócił wzrok. Wiedział, że doktor Rolands zastosuje się do groźby, tylko po to, żeby mu to udowodnić. Mężczyzna miał skłonność do upartości, która mogła rywalizować z każdym, kogo Harry spotkał. W pewnym sensie doktor Rolands przypominał Harry’emu panią Pomfrey, hogwardzką medyczkę, którą Harry poznał bardzo dobrze przez te lata. Ta myśl sprawiła, że Harry zaczął się zastanawiać, czy upór był warunkiem zostania lekarzem czy uzdrowicielem.

Doktor Rolands podszedł do drzwi i otworzył je, po czym odwrócił się i skinął na Harry’ego, żeby wyszedł pierwszy. Wzdychając, Harry wstał i wyszedł z biura. Nie był zaskoczony, że J.J. na niego czekał. Nie było wątpliwości, że J.J. faktycznie zamierzał zmusić go do „zawodów na korytarzu”. Doktor Rolands zamknął za nimi drzwi i położył dłoń na ramieniu Harry’ego, a jego oczy padły na J.J’a.

- Proszę powiadomić swojego przełożonego, że Orion musiał wcześniej wyjść z powodu choroby – powiedział profesjonalnie doktor.

J.J. spojrzał ze zmartwieniem na Harry’ego, po czym przeniósł wzrok na doktora Rolandsa i skinął głową.

- Dobrze, doktorze.

Doktor Rolands zaprowadził Harry’ego w kierunku windy i nacisnął przycisk „w dół”. Potrzebna mu była każda odrobina samokontroli, żeby nie odsunąć się od lekarza. Komentarz J.J’a na temat tego, że doktor Rolands zachowuje się jak nadopiekuńczy ojciec sprawił, że poczuł się niesamowicie nieswojo. Nie chciał ojca, ale wiedział, że J.J. ma rację. Doktor Rolands się zmienił. Zaczął dbać o nastolatka, którego przyjął pod swój dach. To musiało się zmienić.

Podróż do domu doktora Rolandsa była dość cicha. Wciąż czując ból blizny, Harry oparł czoło o chłodne czoło. Wciąż był ubrany w szpitalny strój, ponieważ doktor Rolands nalegał, żeby natychmiast wyszli, wiedząc, że Harry spróbuje znaleźć drogę ucieczki, jeśli tylko dostanie szansę. Słońce jeszcze nie wzeszło, co jeszcze bardziej zachwycało do spania. Zamykając oczy, Harry pozwolił myślom odpłynąć i był zaskoczony, jak szybko był w stanie się odprężyć. Może był bardziej niż tylko trochę zmęczony.

Samochód zatrzymał się, wyrywając Harry’ego z częściowego snu i zobaczył, że dotarli do domu doktora Rolandsa. Był to skromny dom z trzema sypialniami, który przypominał bardzo Harry’emu dom jego wuja i ciotki z Surrey. Główna różnica polegała na tym, że w domu doktora był mile widziany. Nie był traktowany jak dziwak i sługa. Może to dlatego czuł, że wszystko jest nie na miejscu. Przez Voldemorta nic nie jest tak, jak powinno. Powinienem być w domu z Syriuszem i Remusem i czekać na przybycie wyników SUMów.

Podążając za doktorem Rolandsem do domu, Harry zamknął oczy, skupił się na uczuciach wokół siebie i wypuścił oddech, który nawet nie wiedział, kiedy wstrzymywał, ale nie poczuł w pobliżu niczego. Czuł oznaki zmęczenia i wiedział, że w sąsiedztwie jest kilka osób, które wstawały z łóżka. Czując się jak intruz, Harry szybko odepchnął odczucia i wszedł po schodach do pokoju gościnnego, który obecnie zajmował. Nie chciał nazywać go swoim pokojem. Jego pokój był w Dworze Blacków, tak samo jego był on jego domem.

Harry mechanicznie wszedł do pokoju i wykonał normalną nocną toaletę, po czym wczołgał się do łóżka. W chwili, gdy jego głowa opadła na poduszkę, Harry poczuł, że odpływa w sen. Będzie się martwił wszystkim po kilku godzinach, gdy rozjaśni mu się w głowie. Nie chciał podejmować kolejnych pochopnych decyzji. Kolejne pochopne decyzje mogą go zabić. Albo gorzej, wyleją go, jak powiedziała kiedyś Hermiona.

Gdy Harry zapadł w ciemność, nie zauważył łagodnej dłoni, która dotknęła go i sprawdziła, czy nie ma oznak choroby. Gdyby miał, Harry nalegałby, że nic mu nie jest oraz żeby doktor Rolands wrócił do pracy. Wiedział, że okrutnym było być tak chłodnym dla kogoś, kto tyle mu dał, ale było to konieczne. Nie mógł się przywiązywać. Nie mógłby znieść bólu towarzyszącego trosce.

^^^

To mieszanka jasnego słońca i uczucia piór na twarzy wyrwała Harry’ego ze snu. Otwierając oczy, Harry uśmiechnął się w jasnoczerwone pióra, które zasłaniały mu widok. Wyglądało na to, że ktoś inny nadrabia potrzebny odpoczynek. Od tamtej nocy, gdy Fawkes pomógł mu opuścić czarodziejski świat, feniks miał tendencję do pojawiania się, gdy Harry spał i zostawał przy jego boku, aż chłopak się nie obudził. Długie wizyty spowodowały, że Harry zaczął się zastanawiać, czy profesor Dumbledore był w Hogwarcie, żeby zauważyć, jak często jego feniks znika na długie godziny.

Odwracając się na bok, Harry łagodnie pogłaskał miękkie pióra ptaka i stłumił śmiech, gdy usłyszał trel Fawkesa. Nie trzeba było wiele, żeby ptaka uszczęśliwić. Zupełnie jak Hedwiga. Dokładnie jak mając nadzieję, że jego „rodzina” w czarodziejskim świecie ma się dobrze, nie było dnia, by Harry nie myślał tego samego o swojej sowie, Hedwidze. Był zaskoczony, że nie widział jej w ciągu ostatniego miesiąca, ale doszedł do wniosku, że tak pewnie jest lepiej. Wszyscy wiedzieli, że Harry Potter ma śnieżną sowę. Była zbyt łatwa do wyśledzenia, żeby podjąć takie ryzyko.

Fawkes w końcu uniósł głowę i spojrzał na Harry’ego, który uśmiechnął się, sięgając po okulary. Wsuwając je na nos, Harry zamrugał, gdy wszystko zrobiło się wyraźne wraz ze współczującym wzrokiem Fawkesa. Harry westchnął, siadając i po raz kolejny pogładził pióra ptaka. Spojrzał na zegarek, stojący na stoliku nocnym i ledwie mógł uwierzyć, że już jest wczesne popołudnie. Spał dłużej, niż myślał, że potrafi.

Skupiając uwagę na feniksie, Harry postąpił tak, jak zwykle, gdy odwiedzał go Fawkes.

- Jak się ma Syriusz? – zapytał cicho. Fawkes zanucił ponuro, jakby chciał powiedzieć: „wciąż za tobą tęskni”. Harry skinął głową, spuszczając wzrok. – Jak się mają wszyscy inni? – Zamiast odpowiedzieć, Fawkes trącił zrolowanego „Proroka Codziennego” w kierunku chłopaka, który pojął wskazówkę, rozwinął gazetę i spojrzał na pierwszą stronę. Harry ledwie powstrzymał szok na widok nagłówka oraz pod nim zdjęcia Mrocznego Znaku.

TRZYDZIEŚCI TRZECH MUGOLI MARTWYCH!

SAMI-WIECIE-KTO WIDZIANY W MUGOLSKIM LONDYNIE!

Aurorzy oraz przedstawiciele departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego dziś o czwartej rano zostali wezwani do akcji, gdy to Sami Wiecie, Kto oficjalnie oznajmił swoją obecność. Naoczni świadkowie twierdzą, że Ten, Którego Nie Wolno Wymawiać osobiście przeprowadził atak na mugolskie przedmieścia w Londynie, gdzie zabił trzydziestu trzech mugoli oraz ranił dwunastu kolejnych. Sami-Wiecie-Kto i jego poplecznicy pojawili i zaczęli przechodzić od domu do domu szukając czegoś lub kogoś.

- Zdecydowanie szukali kogoś – powiedział naoczny świadek. – Kazał swoim sługom „znaleźć go” i był naprawdę wściekły, gdy nie znaleźli tej osoby.

Sądząc po nienawiści Sami-Wiecie-Kogo w kierunku mugoli, wielu wierzy, że szukał on czarodzieja lub czarownicy żyjących w tej okolicy. Ministerstwo szybko wydało rozkaz dla wszystkich czarownic i czarodziei, mieszkających w zaatakowanym obszarze lub jego okolicy, żeby wysłali wiadomość do departamentu Przestrzegania Prawa Magicznego w celu ewentualnego przeniesienia dla ich własnego bezpieczeństwa.

- Póki nie odkryjemy, kogo namierza Sami-Wiecie-Kto, musimy chronić tych, którzy mogą oberwać rykoszetem – oświadczył minister Scrimgeour. – Zdajemy sobie sprawę, że dla wielu może to być niedogodność, ale mamy nadzieję, że szybko znajdziemy tego, kto jest celem Sami-Wiecie-Kogo.

Był to pierwszy atak, od kiedy Sami-Wiecie-Kto stracił dziesięciu swoich zwolenników podczas nalotu na departament Tajemnic w Ministerstwie, w tym Petera Pettigrew, Lucjusza Malfoya i Barty’ego Croucha Juniora (który, jak wierzono, zmarł w Azkabanie wiele lat temu). Czy jest to odwet celem wprowadzenie w czarodziejski świat paniki, a może w działaniach Sami-Wiecie-Kogo jest coś więcej? Czy w mugolskim Londynie naprawdę jest ktoś wart przeszukania każdego domu?

Harry westchnął, odkładając gazetę. Powinien był wiedzieć, że Voldemort coś knuje, gdy jego blizna zaczęła boleć. Działanie Voldemorta spowodowało ból w brzuchu Harry’ego. Była szansa, że Voldemort szukał kogoś innego, ale jeśli historia była jakimś wskaźnikiem, szansa była nikła. Jasne było, że Voldemort odkrył, że Harry Potter nie jest już chroniony przez Albusa Dumbledore’a i obecnie ukrywał się w mugolskim Londynie. Pytanie teraz brzmiało, co miał z tym zrobić. Harry nie był gotów, by znów się z nim zmierzyć, ale czy naprawdę mógł stać z boku i pozwolić innym umierać z jego powodu?

Nie. Jeśli praca w szpitalu czegoś go nauczyła to każde życie było cenne i warte walki, bez względu na to, jak daremny może wydawać się ten wysiłek. Nie miało znaczenia to, czy osoba była czarodziejem, czarownicą, charłakiem czy mugolem. Nie było różnicy. Życie to życie. Po prostu próbowali przetrwać każdy dzień. Harry musiał stłumić parsknięcie. Wyglądało na to, że próbując się nie przejmować innymi, zaczął dbać o wszystko bardziej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażał.

Lekkie fale współczucia otarły się o Harry’ego, zmuszając go do skupienia uwagi na Fawkesie. Czerwono-złoty ptak zaćwierkał cicho, uspokajająco. Harry uśmiechnął się, delikatnie drapiąc głowę Fawkesa.

- Wygląda na to, że skończył nam się czas, Fawkes – powiedział cicho. – Nie mogę ponownie uciekać. Uciekanie tylko naraziłoby więcej ludzi na niebezpieczeństwo, ale nie mogę też zostać. – Fawkes wydał z siebie kolejny pełen współczucia trel. – Jeśli Voldemort mnie szuka, muszę zostać zobaczony gdzieś indziej niż w mugolskim Londynie. Chciałbym tylko wiedzieć to na pewno.

Fawkes wzleciał w powietrze i podleciał na parapet. Ściągając z siebie okrycie, Harry z ciekawością podążył za ptakiem do okna i wyjrzał. Nie ujrzał nic niezwykłego. Zauważył, że pani Jansen pielęgnuje ogród po drugiej stronie ulicy, a kilkoro dzieci jeździ w pobliżu na rowerach. W sumie nic nie wydawało się dziwne. Z przyzwyczajenia Harry zamknął oczy, wyciągnął rękę i mógł poczuć ślady szczęścia, podekscytowania, zmęczenia i… irytacji?

Harry zmusił się do odprężenia i ponownie sięgnął, tym razem czując oprócz irytacji dotyk złości i nienawiści. Otwierając oczy, Harry ponownie wyjrzał przez okno, próbując odkryć, skąd pochodzą negatywne uczucia, ale wciąż nie widział nic niezwykłego. Odwrócił się do Fawkesa, który uważnie go obserwował.

- Są tutaj, prawda? – zapytał. – Szukają mnie.

Fawkes zaśpiewał potwierdzająco, wprawiając Harry’ego w ruch. Nie było czasu do stracenia. Jeśli śmierciożercy naprawdę byli w sąsiedztwie to obecność Harry’ego narażała wszystkich na ryzyko. Szybko posprzątał i spakował do plecaka to, co mógł. Musiał uciec jak najdalej stąd. Tylko w tym domku było wiele rodzin. Nie chciał myśleć, że mogliby zginąć przez niego, a wiedział, że Voldemort się nie zawaha.

Czy była to pochopna decyzja? Najprawdopodobniej, ale Harry naprawdę wierzył, że nie ma innego wyboru. Znał dzieci, które mieszkały w sąsiedztwie. Znał te rodziny. Byli to dobrzy ludzie, którzy nie zasługiwali na wciągnięcie w wojnę o świat, o którym nawet nie wiedzą. To sąsiedztwo nie zasługiwało na zniszczenie z jakiegokolwiek powodu, zwłaszcza przez obsesję jednego człowieka.

Gdy się spakował i założył na prawy nadgarstek kaburę, gdzie trzymał różdżkę z ostrokrzewu, Harry chwycił papier i długopis ze stolika nocnego. Wiedział, że nie mógłby odejść bez pozostawienia jakiejś notki dla doktora Rolandsa, bez względu na swój pośpiech. Nie mógł napisać dokładnie prawdy, ale nie chciał też całkowicie dokłamywać doktora. Niestety nie mam wielkiego wyboru. Nie mając wiele czasu do stracenia, Harry szybko napisał ogólną notkę, dziękując doktorowi Rolandsowi za wszystko, ale coś zmusiło go do odejścia.

Wykonując czynność, która tak przypominało mu to, co działo się miesiąc temu, Harry zostawił notkę na poduszce i chwycił plecak, po czym podszedł do czekającego cierpliwie feniksa. Wciąż nosił okulary, jednak wszyscy wiedzieli, że chłopiec, który przeżył je nosi i sprawiały, że był tak podobny do swojego ojca. Harry wciąż wyglądał jak James Potter, ale teraz odróżniały ich pewne rzeczy. Poza zielonymi oczami Harry’ego, jego włosy były krótsze i dzięki mugolskim produktom, które pokazał mu J.J., jakoś był w stanie ułożyć je schludniej. Był bardziej zbity niż James Potter kiedykolwiek, dzięki swoim fizycznym treningom, które przeszedł w ostatnich latach, ale geny Potterów uczyniły go szczupłym, nie żeby Harry miał coś przeciwko. Podczas swojego piątego roku otrzymał zbyt wiele uwagi przez to, że przybrał nieco mięśni.

Fawkes zaćwierkał cicho, podlatując i lądując na ramieniu Harry’ego. Nie potrzebowali żadnych słów. W ciągu ostatniego miesiąca, Fawkes i Harry w pewnym sensie doszli do cichego porozumienia. Fawkes wiedział, co trzeba było zrobić, a Harry ufał ocenie Fawkesa. Zamykając oczy, Harry poczuł przez moment falę gorąca i wiedział, że już dłużej nie jest w domu doktora Rolandsa. Otworzył oczy i zauważył, że był na Charing Cross Road, naprzeciwko Dziurawego Kotła. Ciężar zniknął z jego ramienia, gdy Fawkes wzbił się w powietrze, po czym zniknął w płomieniach. Wzdychając głęboko, Harry w duchu podziękował Fawkesowi, po czym skupił uwagę na Dziurawym Kotle.

To z pewnością będzie interesujące.

2 komentarze:

  1. Cieszę się ,że znowu tłumaczysz.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, jak widać Voldemort zaczął działać, tylko właśnie skąd podejrzenia że Harry jest w mugolskim Londynie...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń