Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 29 sierpnia 2020

PDJ - Rozdział 3 – Riddle owinięty w zagadkę

Warrior i Freedom przelecieli nad wioską, kierując się na jej przeciwległą stronę, gdzie miał się znajdować domek Gauntów. Harry mógł sobie całkiem dobrze wyobrazić, czego szukali, tak samo jak Severus. Dumbledore powiedział, że dom Gauntów był czymś w postaci rozwalającej się chatki, ukrytej w przepuści obok tego, co kiedyś było szlakiem konnym przebiegającym przez Little Hagleton. Jak trudno można było znaleźć taką chatkę?

Ale nawet ze swoim jastrzębim wzrokiem, animadzy nie mogli zlokalizować domu Gauntów. Przelecieli kilka razy nad wioską, przyglądając się każdej możliwej przepuście i zarośniętym porzuconym budynkom, których nie było wiele, ale żaden nie był tym, którego szukali.

W końcu, po jakiejś godzinie lotów, Freedom spojrzał na Warriora i zaskrzeczał:

- Myślisz, że może został zburzony? Mugole czasem robią tak z budynkami uznanymi za niebezpieczne, wiesz?

Ale Warrior się nie zgodził.

- Nie, dyrektor mnie zapewnił, że dom Gauntów wciąż stoi. Jest to czarodziejska rezydencja, nawet pomimo słabego zbudowania i utrzymania, więc najprawdopodobniej ma zaklęcia konserwujące. A Gauntowie mieli dość niesmaczną reputację, więc wątpię, by jakikolwike mugol chciał się zbliżyć do tego miejsca. MUSI gdzieś tu być.

Freedom wydał z siebie niecierpliwy skrzek.

- Może jest jakoś ukryty? Za pomocą magii?

- Tak. – Warrior kłapnął dziobem. – Chociaż utrzymanie zaklęć maskujących na tak duży obiekt wymagałoby sporej siły. Jednakże Voldemortowi nie brakowało mocy i ambicji. I tak powinniśmy się z powrotem przemienić, bo robi się już ciemno, a przez to nasze oczy nie są aż tak wiarygodne, poza tym faktem jest, że latamy nad wioską od ponad godziny, a widok jastrzębi nie jest tu częstym widokiem.

Tak więc dwaj animadzy wylądowali na dużym zarośniętym polu tuż poza granicami wioski i wrócili do swoich ludzkich postaci.

- Co teraz? – zapytał Harry.

Severus rzucił mu ostre spojrzenie i Harry szybko zorientował się, że utrudnia koncentrację mężczyzny, więc zamknął usta. Rok temu nie byłby w stanie zinterprestować spojrzeń Severusa z takim stopniem intuicji, ale teraz mógł dostrzec niuanse w sposobach, w jaki mężczyzna piorunował go wzrokiem i w większości wypadków, co go do tego skłoniło. Nie żeby kiedykolwiek stał się całkowitym ekspertem w odczytywaniu wyrazów twarzy profesora, gdyż Snape zbyt długo był szpiegiem, żeby okazywać wszystkie emocje mową ciała i mimiką, ale stawał się coraz lepszy dzięki niektórym niemym wskazówkom Snape’a.

Harry obserwował, jak Severus pochyla lekko głowę i choć wyraz twarzy mężczyzny się nie zmienił, Harry czuł niewidzialną magiczną energię, gromadzącą się wokół drugiego czarodzieja, a ożywiona magia sprawiła, że jego skóra zapiekła od ciepłych strzał energii. Severus powiedział, że przez to, że Harry niemal zginął przez magię, Harry był nazbyt wrażliwy na używaną w pobliżu potężną magię. Gdyby Snape rzucił mroczne zaklęcie, Harry poczułby chłód i niepokój, a może nawet ból żołądka, tak jak podczas bitwy w Ministerstwie, gdy śmierciożercy rzucili Niewybaczalne. Severus twierdził, że tarcze oklumencyjne mogły w pewien sposób zmniejszyć tą wrażliwość, chociaż w tej chwili Harry nie używał ich, ponieważ nie uznawał magii Snape’a za nieprzyjemną.

Severus ponownie posłał swoją mentalną sondę, używając swojej mocy, by zasilić bezróżdżkowej zaklęcie wykrywające, jedno z najsilniejszych w swoim arsenale takich zaklęć. Jako szpieg studiował nie tylko sztukę unikania wykrycia, ale także odwrotność, więc mógł odnaleźć dokumenty i inne ukryte rzeczy. Biorąc pod uwagę fanatyczną naturę Voldemorta, Snape podejrzewał, że rzucił kilka warstw zaklęć zapobiegających wykryciu i ukrywających, jeśli tylko ukrył tutaj horkruksa.

Poczuł lekkie szarpnięcie gdzieś w prawo i zaczął powoli iść w tym kierunku. Magia ponownie go pociągnęła, więc szedł dalej, wyczuwając, że w tamtym kierunku jest dom. Dziwnym uczuciem była próba odnalezienia czegoś pod siecią maskującą. Nie chodziło o odkrycie, gdzie przedmiot był, ale gdzie to nie było. Według magicznego Wzroku Severusa, każde żywe stworzenie miało aurę i otaczała je pulsująca energia. Rzeczy nieożywione zwykle przyjmowały aurę osoby lub zwierzęcia, która je używała i promieniowały nieco mniejszą energią. Domy i inne mieszkania z materiałów, które niegdyś były ożywione, miały nieco większą aurę. Ale kiedy nałożyło się na coś zaklęcie maskujące, aura zostawała zmieniona, zakłócona i czasami całkowicie zanikała.

Gdy się wiedziało, w jaki sposób, można było skierować swój Wzrok i zobaczyć luki między rzeczami, a w tym wypadku, Severus był w stanie dostrzec po lewej stronie dziwną pustkę, w kępie zarośniętych żywopłotów i zarośli jeżyn. Rośliny ukazywały się jako błyszcząca zieleń, ale pośrodku istniała dziwna nicość.

To tam musiał być dom, choć były szpieg szedł dalej, póki nie dotarł do zarośli, gdzie się zatrzymał.

Harry, podążając za Snapem z niecierpliwością, uniósł wzrok i powiedział:

- Tutaj? Ale przelatywaliśmy nad tym miejscem jakieś tuzin razy.

- Jestem dobry w magii maskującej – powtórzył Severus. – Spójrz na to miejsce używając swojego magicznego Wzroku. Powiedz mi, co widzisz.

Harry wykonał polecenie i zobaczył jasnozieloną aurę zarośli.

- Widzę… że zarośla świecą zielenią i… - Zmrużył oczy. Wyglądało to tak, jakby w miejscu, gdzie krzak stykał się z drugim krzakiem, był jakiś rozmazany zarys. Wysilił wzrok. – To niemal… jakbym mógł zobaczyć… coś… wiotkiego… jak dym…

- Tak. A teraz odwróć nieco wzrok i spójrz kątem oka.

- Nic nie widzę. Tylko plamę czerni.

- Dokładnie.

- Co w tym dobrego?

- To, że nic nie widzisz oznacza, że ktoś coś ukrył, zwłaszcza, że powinieneś zobaczyć tu żywopłot – powiedział mu Severus. – Zaklęcia maskujące zwykle usuwają aurę obiektów albo, jeśli są wystarczająco silne, mogą usunąć same obiekty. A to pozostawia dziurę w tkance energetycznej.

- Więc… tak potrafisz dostrzec, gdzie jest dom? Przez to, czego tu nie ma?

- Tak. – Severus skinął głową z aprobatą. – Teraz muszę się zorientować, jak wiele jest tu warstw zaklęć i jak je usunąć.

- Nie możesz zwyczajnie rzucić Finite Incantatem?

 - Ono działa na jedno specyficzne zaklęcie, ale w na momencie, gdy wiele zaklęć jest nałożonych na siebie – odpowiedział Severus. – Aby usunąć zaklęcie, musisz dokładnie wiedzieć, co usuwasz. Jeśli nie wiesz, zaklęcie nie zadziała. Magia działa konkretnie, nie generalnie. Więc muszę się zorientować, jakie są to zaklęcia maskujące, warstwa po warstwie.

Harry jęknął.

- Ale… to może zająć kilka godzin!

- Tak. Może. To dlatego proszę znaleźć gdzieś miejsce z boku i się nie ruszać, panie Potter. Nie mogę pozwolić sobie na żadne przerwy w koncentracji.

Harry rozejrzał się, w końcu dostrzegając w miarę oczyszczony kawałek ziemi pod drzewem, gdzie mógł usiąść. Zdecydował, że będzie wypatrywał, czy ktoś nie nadchodzi, kto mógłby się zastanowić, dlaczego wysoki mężczyzna stoi nieruchomo i wpatruje się w krzak jeżyn. Oparł się o drzewo i obserwował ścieżkę prowadzącą do wioski.

Snape wypowiedział kolejne zaklęcie, które miało przebić osłony. Powoli nicość znikała, rozsuwając się jak zasłona zakrywająca okno. Ale pod spodem była kolejne warstwy zaklęć stworzone po to, żeby odwrócił wzrok i nie zobaczył tego, co tam powinno być. Warstwa po warstwie, jak po pajęczynie, pomyślał ponuro profesor i zabrał się do zdejmowania kolejnej wiązanki, używając kolejnego zaklęcia odsłaniającego, który miał rozerwać maskującą sieć jak gorący nóż.

Gdy Harry obserwował zarówno drogę, jak i Severusa, wydawało mu się, jakby czas się czołgał. Słońce zaszło za horyzontem i zapadła noc, a profesor wciąż pozostawał w miejscu, manipulując siecią zaklęć ze zręczną precyzją chirurga. Harry próbował raz czy dwa razy spenetrować sieć swoim własnym Wzrokiem, ale patrzenie na tak wiele magii na takiej małej przestrzeni było niczym patrzenie w słońce, więc zamrugał i przetarł załzawione oczy.

Zwyczajnie nie wiedział, jak to możliwe, że Snape tak długo utrzymywał skupienie, ale był pewny, że minęła co najmniej godzina lub dwie, od kiedy odkryli miejsce obecności domu w pierwszej kolejności. Nie uważał, że byłby w stanie tak długo się skupiać, ale może przychodziło to z praktyką, a Severus przez wiele lat był zarówno szpiegiem, jak i Mistrzem Eliksirów. Może zanim Harry osiągnie wiek Severusa, będzie na tyle zdyscyplinowany, żeby w taki sposób skupić swoją wolę i magię.

Gdzieś w wiosce zatrąbił samochód, rozległo się trzaśnięcie drzwiami i ktoś coś zawołał. Rozległo się radio i gdzieś na ulicy zawodziło dziecko, a dźwięki niosły się daleko, gdyż noc była cicha. Harry zastanawiał się, czy Hedwiga już się obudziła i czy byłaby w stanie ich znaleźć. Potem przypomniał sobie, że sowa nigdy wcześniej nie miała problemu ze znalezieniem go, co być może było częścią więzi między panem, a jego zwierzakiem.

Severus szarpnął mocno ostatnią warstwą sieci, kierując swoją wolę w zaklęcie ujawniające, póki nie zaczęło ono przenikać gęstej utkanej sieci niewidzialności i ją rozpraszać. Stopniowo zaklęcie maskujące było niszczone, póki nie pozostały tylko smugi.

Harry uniósł wzrok i zobaczył, jak dom Gauntów w ciągu kilku sekund pojawia się w jego polu widzenia. Wyszczerzył się od ucha do ucha. Tak trzymaj, Sev! – Ucieszył się w duchu. Udało ci się.

Mistrz Eliksirów odwrócił się, by spojrzeć na swojego ucznia z tryumfem w onyksowych oczach, ale wyglądał na bladego i wyczerpanego.

- W końcu udało się przebić ostatnią warstwę – powiedział ze znużeniem. – Oto dom Gauntów, pisklaku. Gdzie miejmy nadzieję, czeka na nas kolejna ukryta rzecz.

- Masz na myśli hor…

- Nie mów tego głośno! – zganił go opiekun. – Zbyt wiele wzmianek o tych zakazanych przedmiotach może zwrócić uwagę, której od niektórych nie potrzebujemy.

- W jaki sposób? Nie rozumiem, Sev. Jak samo wspomnienie nazwy może przyciągnąć uwagę?

Severus potarł dłoń twarzą.

- Słuchaj uważnie, Potter. Kiedy ktoś woła twoje imię, skupiasz się na nim?

- No, tak, pewnie.

- Imiona, zwłaszcza w świecie czarodziejów, mają dużą moc. W dawnych czasach badań nad magią, nazwanie rzeczy tak naprawdę oznaczało przejęcie nad nimi władzy i czasami to wciąż ma moc. Więc lepiej, żebyśmy nie mówili, czego szukamy, żeby ktoś z drugiej strony nie miał szansy tego usłyszeć. Żywy czy martwy. Pamiętaj, przezorny zawsze ubezpieczony.

- Och. Teraz rozumiem. Więc myślisz, że to… ustrojstwo tu jest?

Jego brwi uniosły się.

- Ustrojstwo?

- Cóż, powiedziałeś, żeby nie nazywać tego po imieniu.

- Na podstawie takiej ilości zaklęć ukrywających sądzę, że tak, jest tutaj. – Wskazał na dom.

Dom Gauntów był w tak opłakanym stanie, opuszczony, jak im powiedziano. Był wykonany z taniej deski, farba odchodziła ze ścian w obskurnych pasach szarości, drzwi pomalowano na stonowaną zieleń, która do tego czasu wyblakła w obrzydliwy brązowo-fioletowy kolor, a ponad wyrzeźbiony był sierp księżyca, co przypominało Harry’emu wychodek. Płyty dachowe zostały rozerwane i połowa zniknęła z dachu, a kamienie budujące komin również się zapadły. Ścieżka i trawnik były porośnięte chwastami, kilka okien było pękniętych, a jedna okiennica wisiała żałośnie tuż po lewej stronie.

- Ten dom wygląda tak, jakby był krok od uznania go za nawiedzony – oświadczył Harry. – Wejście tam jest bezpieczne?

- Powiedziałbym, że nie, jednak musimy wejść – westchnął Snape, po czym wskazał różdżką na drzwi i rzucił szybkie zaklęcie otwierające.

Drzwi otworzyły się i Harry ruszył do przodu. Zatrzymał się na progu, przypominając sobie wykłady Severusa na temat rzucania zaklęć wykrywających, gdy wchodził do czarodziejskiego mieszkania bez zaproszenia. Ale jego zaklęcia nie pokazały żadnych zabezpieczeń na drzwiach, więc wszedł do środka, unosząc jednocześnie różdżkę.

Po chwili Severus za nim podążył, połknąwszy eliksir na ból głowy.

Wewnątrz śmierdziało pleśnią, a kurz na podłodze był gruby na niemal cal. Na podłodze leżało kilka zjedzonych przez mole dywanów, dwa lub trzy fotele z dziurami w poduszkach oraz w kącie stał stary sekretarzyk. Po prawej stronie stał pękaty piec ze starym rondlem na wierzchu. Nad kominkiem wypełnionym popiołem i sadzą znajdowało się zdjęcie Salazara Slytherina. Rozchwiane schody prowadziły prawdopodobnie na strych. Po prawej stronie znajdowała się umywalka i częściowo otwarte drzwi prowadzące do łazienki. Poza tym dom był pusty.

Zanim Severus zdążył powiedzieć swojemu uczniowi, żeby się nie ruszał albo uważał, gdzie stąpał, że w podłodze mogą znajdować się ukryte osłony, Harry podszedł do schodów, by spojrzeć w górę. Gdy chłopiec to zrobił, poczuł, jak coś łapie go za buta i potknął się, jakby o coś zahaczył, ale w tamtym miejscu nic nie było. Upadł z hukiem na kolana, ślizgając się po zakurzonej podłodze.

- Cholera, Potter, uważaj, gdzie…!

Rozległ się dźwięk przypominający odpalanie zapałki, po czym schody i część podłogi zajęły się ogniem.

Z przerażonym okrzykiem, Severus skoczył do przodu, chwytając Harry’ego zatył koszulki i rzucił chłopca za siebie.

W jednej minucie Harry leżał na podłodze i płomienie pędziły niecierpliwie w jego stronę, a w następnej był po drugiej stronie pomieszczenia, obserwując z przerażeniem, jak Severusa otacza pierścień ognia.

- Severus! – Nie był w stanie powstrzymać wycia, które wydobyło się z jego gardła.

Płomienie tańczyły chciwie wokół wysokiej, odzianej w czarne szaty postaci, a potem usłyszał głos profesora:

- Aguamenti majoris!

Woda eksplodowała z hebanowej różdżki Snape’a, gasząc część szalejącego ognia, a chmury pary wzbiły się w powietrze, zasłaniając Severusa.

Harry zaczął się dusić i sapać – dym był okropny, a jego oczy zaczęły łzawić. Chwiejnie podszedł do okna, uderzając w nie dłonią i wybijając szybę. Kaszląc, wciągnął nieco chłodnego powietrza, po czym udało mu się przywołać do zrujnowanego domu nieco orzeźwiającej bryzy, żeby mógł oddychać, owijając twarz chusteczką.

Jakiś instynkt skłonił go do zmiany postaci i w chwili, gdy stał się Freedomem, z zadymionego wnętrza wyłonił się czerwonawy, czarny pies, podobny do owczarka niemieckiego, ale znacznie większy, z płonącymi, żółtymi oczami i jęzorami ognia wystrzeliwującymi z jego pyska.

Freedom wzbił się w powietrze w ostatniej chwili, unikając szczęki piekielnego ogara. Plamki ognistej śliny wypaliły dziury w deskach podłogowych i demoniczny pies zaryczał zaciekle.

Okropne ujadanie psa wysłało falę uderzeniową w stronę Freedoma i jastrząb zadrżał, niemal spadając z wysokości, gdy na jego słuch zadziałało magicznie wzmocnione szczeknięcie piekielnego ogara. Gdy jastrząb zaczął spadać, ogar skoczył na około sześć stóp, a jego szczęki ledwie ominęły ogon Freedoma.

Wypluł dwa czerwone pióra i zawarczał.

Merlinie, ale było blisko!­ – pomyślał Freedom i zrobił koło nad wściekłym psem.

Piekielny ogar zerknął na jastrzębia, ale był sprytny i nie próbował ponownie skakać w kierunku ptaka. Zamiast tego odwrócił się i przeskoczył przez pierścień ognia do Severusa, który zdołał ugasić najgorsze płomienie, ale został niemal pokonany przez powstały dym i parę.

Snape właśnie próbował pozbyć się dymu zaklęciem świeżego powietrza, gdy ogar wylądował na nim, przygniatając go do podłogi. Przypadkowo upadł na tą część podłogi, gdzie płomienie zostały już ugaszone, więc nie spłonął.

Uniósł dłoń, jego oczy rozszerzyły się w przerażeniu, gdy ogar próbował rozerwać mu gardło.

Kły demonicznego psa zacisnęły się na jego różdżce i właśnie wtedy Severus przemienił się w Warriora.

Ogar nagle uświadomił sobie, że łapą już nie trzyma człowieka, a zwinnego jastrzębia, który swoim ostrym jak brzytwa dziobem dźgnął psa we wrażliwe oczy i nos, wbijając się w delikatne ciało. Piekielny ogar zaskowyczał jak uderzony biczem kundel i cofnął się, dając Warriorowi czas na rozpostarcie skrzydeł i wzbicie się w wypełnione dymem powietrze.

Jastrząb poczuł, jak mięśnie jego ramion protestują, ponieważ pazury psa nieco go podrapały i przypaliły mi kilka piór, ale zignorował ból i wzbił się wyżej, próbując się wydostać z niebezpiecznego obszaru.

Freedom niemal został rzucony na większego jastrzębia, sycząc i kaszląc.

- Nie mogę… oddychać! Huh? Warrior, czy to ty?

Warrior ostro ugryzł mniejszego jastrzębia.

- Leć w stronę okna, głupi pisklaku!

Freedom pisnął.

- Auu! Ale co z tym demonicznym psem? A dom spłonie!

- I my również, jeśli nie ruszysz tyłka! – wrzasnął Warrior i za pomocą dzioba i szponów popchnął zaskoczonego jastrzębia w stronę pękniętego okna.

Freedom odleciał szybko od pozornie oszalałego jastrzębia, chwilę później wylatując przez okno, po czym wzbijając się w powietrze i zatrzymując się w powietrzu, by złapać oddech. Co dziwne, skaczące płomienie we wnętrzu domu były ledwo widoczne z zewnątrz.

Chwilę później pojawił się ciemniejszy jastrząb, lądując na dachu i zmieniając się z powrotem w postać Severusa Snape’a. Zanim Freedom zdążył zapytać, co on robi, Snape przebiegł po spłaszczonym dachu i wsunął rękę w komin.

Jedno zaklęcie podmuchu wiatru dalej stłumiło pozostałe płomienie i usunęło większość dymu. Potem profesor zmienił się z powrotem w Warriora i zleciał w dół komina, a chwilę później podążył za nim Freedom.

Dwa jastrzębie wpadły przez komin do głównego pomieszczenia domu i zobaczyły zdezorientowanego piekielnego ogara, wędrującego w kółko, śliniącego i skomlącego.

- Teraz, pisklaku! – wrzasnął Warrior, wspinając się tak wysoko, aż pod szczyt sufitu.

Potem zamknął skrzydła i zanurkował z wyciągniętymi szponami, uderzając mocno w piekielnego ogara w środek jego grzbietu, szponami wbijając się we wrażliwą śledzionę i nerki, które znajdowały się na prawo od rdzenia kręgowego psa, bo pomimo że wyglądał jak pies, demon miał całkowicie inną anatomię.

- Kreee-aarr!

Freedom runął z powietrza jak błyskawica, mniejszy i szybszy niż jego towarzysz.

Piekielny ogar ryknął, płomienie wystrzeliły z jego paszczy, gdy szpony jastrzębia przebiły jego organy, ale nim zdążył odwrócić się i usmażyć Warriora, Freedom uderzył w jego głowę, wbijając szpony w jego ogniste oczy.

Animag przylgnął do niego mocno, podczas gdy demoniczny pies miotał się i wył, biegając w kółko i próbując odeprzeć oba ptaki, po całej podłodze pozostawiając pachnącą siarką, zieloną krew.

Nagle piekielny ogar rzucił się na ziemię i przeturlał, próbując ostatkiem sił zmiażdżyć i udusić większego jastrzębia. Freedom wypuścił umierające stworzenie, po czym krzyknął na Warriora:

- Puść go! Szybko!

Ale zwykle opanowany i spokojny Warrior był pogrążony w zabójczej wściekłości i nie zdawał sobie sprawy z zagrożenia, póki Freedom nie ugryzł go ostro w ramię.

- Warrior, rusz się!

Jastrząb puścił piekielnego ogara i wzbił się w powietrze w chwili, gdy pies przewrócił się na plecy, po czym zawisnął w miejscu, podczas gdy stworzenie wiło się i syczało przekleństwa na dwa jastrzębie, po czym zgasło w wybuchu szkarłatnego ognia piekielnego, pozostawiając po sobie na podłodze poczerniałą plamę.

Freedom wylądował i zmienił się w Harry’ego, a chwilę później to samo zrobił Warrior.

- Sev, nic ci nie jest? – zapytał ze zmartwieniem Harry, ponieważ profesor wydawał się oszołomiony.

- Ja… Chyba tak. – Snape spojrzał na siebie pytająco. Jego czarne szaty pokryte były sadzą, a dłonie zaczerwienione od walki z płomieniami. Zakaszlał ostro, ponieważ część dymu dostała się do jego płuc, pomimo szybkich zaklęć przywołujących wodę i powietrze.

Ostry kaszel Snape’a spowodował również u Harry’ego atak i przez dziesięć lub piętnaście minut jedynie kaszleli, gdy ich ciała starały się usunąć śmiertelną truciznę z ich płuc.

Kiedy Harry był w stanie odetchnąć bez wypluwania płuc, sięgnął do kieszeni kurtki i wyciągnął awaryjny zestaw eliksirów, który Severus nalegał, by zabrać, powiększył go jednym słowem, po czym wyjął eliksir poprawiający oddech i połknął go. Eliksir zaczął działać, natychmiastowo lecząc uszkodzoną przez dym tkankę płuc i tchawicy.

Położył swój zestaw na podłodze i ruszył pomóc wciąż dyszącemu Severusowi, który był w gorszej sytuacji niż on, będąc prawie w środku piekła, usiąść.

- Wypij, Sev – nalegał, przykładając fiolkę eliksiru ułatwiającego oddychanie do ust Mistrza Eliksirów.

Snape próbował zrobić ruch, jakby chciał odepchnąć jego rękę, ale Harry pozostał niewzruszony.

- Nie. Pij! Do cholery, nie umiem podać ci go zaklęciem, więc będziesz musiał go przełknąć. No, dalej. – Przechylił fiolkę i udało mu się nakłonić czarodzieja, żeby trochę przełknął.

Skurcze ustąpiły i Harry nakłonił swojego mentora do kolejnego łyku.

Potem szczupła dłoń zacisnęła się na fiolce i Snape dokończył wywar bez dalszego ponaglania.

Po tym Severus wydawał się bardziej komunikatywny i powiedział ostro:

- Dlaczego nie wyleciałeś, gdy ci to nakazałem, panie Potter?

Harry wzruszył ramionami.

- Nie wiem. Byłem… chyba zdezorientowany i zły. Wszystko w porządku? Myślałem… że nie żyjesz.

- Poza kilkoma drobnymi oparzeniami nic mi nie jest. Dziękuję za ostrzeżenie, pisklaku. Czasami postać jastrzębia… ma własny umysł – przyznał ze smutkiem Mistrz Eliksirów. Potem wyciągnął rękę i pacnął młodszego czarodzieja w tył głowy.

- Au! Za co to? – zapytał Harry.

- Za to, że w typowy dla Gryfona sposób wpadłeś do domu bez uprzedniego sprawdzenia, czy w środku są zabezpieczenia.

- Ale sprawdziłem drzwi – zaprotestował Harry, pocierając głowę. – Skąd miałem wiedzieć, że na podłodze jest jakaś cholerne ognista pułapka?

- Ruszając głową, młody człowieku. Myśl zanim zareagujesz – skarcił go mentor. – Gdybyś zaczekał, mógłbym wykryć tą pułapkę, ale zamiast tego wszedłeś prosto w nią.

Harry zarumienił się, wiedząc, że Snape ma rację. Niemal zabił ich obu przez swoje zbyt pochopne działanie.

- Wybacz, Severusie. To się więcej nie wydarzy. Możesz uziemić mnie później, dobra?

- Chyba tego nie zrobić, pisklaku. Zostałeś ranny?

- Nie. Ten cholerny pies wyrwał mi kilka piór z ogona, ale poza tym nic mi nie jest.

- Jesteś pewny? – Severus zmarszczył brwi, wyciągając różdżkę i wypowiadając szybkie zaklęcie diagnostyczne.

Okazało się, że wszystko było normalnie poza kilkoma zadrapaniami i siniakami na tyłku Harry’ego, gdzie próbował ugryźć go pies. Severus wyjął swój własny zestaw eliksirów, który zawierał więcej mikstur niż ten jego praktykanta i podał animagowi przysadzisty, gliniany dzbanek.

- Proszę. Wetrzyj to w tyłek, usunie zadrapania i siniaki.

Harry zarumienił się.

- Jak…? Nie potrzebuję go.

- Nałóż warstwę, bez dyskusji, mój panie. Nawet zadrapanie od takiego psa może być śmiertelne. A może ja mam to zrobić?

- Nie! – wrzasnął Harry, chwytając słoik i pędząc do łazienki.

Gdy Harry wykonywał swoje, Severus zajął się swoimi zadrapaniami kolejną maścią. Właśnie kończył zakładać z powrotem koszulkę, gdy Harry wyszedł z łazienki wciąż czerwony na twarzy i oburzony.

- Wiesz, Sev, nie powinieneś ryzykować swojego życia – skarcił go, oddając słoik. – Więc dlaczego rzuciłeś mną wcześniej o ścianę?

- Po pierwsze, próbowałem uchronić cię od spłonięcia, a po drugie nie rzuciłem tobą o ścianę, przerzuciłem cię za siebie.

- I prawie sam stałeś się chrupkim jastrzębiem.

- Nieprawda. Ja byłem przygotowany do walki z ogniową pułapką.

- Niemal zginąłeś! – krzyknął jego praktykant. – Spójrz na swoje ręce! – Wskazał na smukłe ręce, które były zaczerwienione i poparzone.

Severus skrzywił się.

- Może… Trochę się przeliczyłem. Moje wyczucie czasu się psuje.

- Nie rób tak ponownie, słyszysz? – Harry machnął palcem w kierunku mentora tylko w połowie żartobliwie. – Gdybyś umarł…

- Wtedy przepowiednia nie mogłaby się spełnić.

- Nie! Cóż, tak, to prawda, ale… gdybyś umarł, Sev… Nigdy bym sobie nie wybaczył… Nigdy.

- Bzdura, dziecko – powiedział szorstko Severus. – Zapewniam cię, że kiedy umrę, będzie to mój wybór. I nie będziesz musiał czuć się ani trochę winny, Harry Jamesie Potterze.

- Będę – syknął chłopak, spoglądając w ziemię. – Ponieważ ruszyłeś ze mną na tą misję… i może powinienem był iść sam…

- Dlaczego? Żebyś mógł samotnie zagrać bohatera i umrzeć? – warknął Mistrz Eliksirów. – Harry, przepowiednia jasno stwierdza, że jest potrzebna nasza dwójka, a ja zdecydowałem się ruszyć z własnej woli. Nie jesteś odpowiedzialny za dokonany przeze mnie wybór, jak wiele razy mam ci to powtarzać, uparty chłopcze?

- Wiem, ale…

- Nie! Znałem ryzyko i był to mój wybór – mój, nie twój – że je podjąłem. Chcę, żeby Riddle został zniszczony tak samo, jak ty, może nawet bardziej.

- Twoje ręce, Sev. – Harry skinął na nie. – Pozwól mi je uleczyć.

Severus otworzył usta, żeby zaprotestować, ale potem doszedł do wniosku, że może pomoże złagodzić poczucie winy chłopca, jeśli pozwoli mu pomóc w procesie leczenia.

- No dobrze. W tyle zestawu jest butelka wody źródlanej w buteleczce, użyj jej najpierw, a potem maści na oparzenia. Są w niej również czyste bandaże.

Wyciągnął rękę, a Harry łagodnie ją ujął i położył na swoich kolanach. Delikatnie zaczął myć rękę profesora.

Severus spojrzał na swoją poparzoną dłoń i zadrżał.

- Nienawidzę ognia – wyszeptał na wpół do siebie. Jego oczy pociemniały i wydawało się, że przypominał sobie coś, co zdarzyło się dawno temu, co lekko go niepokoiło.

Harry podniósł wzrok znad dłoni Snape’a i zapytał bardzo cicho:

- Co masz na myśli, Sev? Znaczy, ja też nienawidzę ognia, ale… brzmisz, jakbyś widział coś strasznego…

Severus mruknął, niemal jak w transie.

- Tak… dawno temu…

- Co widziałeś?

Nagle Severus potrząsnął głową.

- Nie ma sensu o tym mówić, Harry.

Harry przechylił głowę, delikatnie bandażując dłoń nauczyciela, a potem zaczął z drugą.

- Severusie, pamiętasz, gdy mi powiedziałeś, że dobrze jest mówić o rzeczach, które mnie dręczą? Że nie powinienem tego trzymać w sobie i pozwolić się temu jątrzyć? Cóż, może powinieneś posłuchać własnej rady, profesorze.

- Co to ma znaczyć? Próbuje pan teraz grać mentora, panie Potter?

Harry posłał mu lekki uśmiech aprobaty.

- Próbuję ci pomóc, Sev. Ponieważ jesteś moim przyjacielem. I moim opiekunem. I pomogłeś mi, gdy tego potrzebowałem. Zamiana byłaby sprawiedliwa. – Potem pochylił głowę i kontynuował pracę nad lewą ręką Severusa.

Severus był cicho przez dłuższą chwilę, jego oczy patrzyły w dal, gdy na nowo przeżywał jedno z najokropniejszych wspomnień z czasu, gdy był szpiegiem. Harry niemal myślał, że nie powie nic więcej, ale w końcu przemówił, a jego głos był niski i ochrypły z powodu starej udręki.

- Stało się to kilka miesięcy po twoim urodzeniu, w październiku, pamiętam ten miesiąc, ponieważ był wyjątkowo suchy. Byłem tajnym agentem przez kilka lat i Voldemort stopniowo zaczynał dawać mi więcej swobody, jeśli chodzi o przydzielane mi zadania. Głównym było oczywiście szpiegowanie Dumbledore’a, ale okazjonalnie wzywał mnie z innych powodów. Tym razem… zdecydował, że niektórym mugolakom trzeba przypomnieć ich miejsce i że nie powinni mieć prawa do rozmnażania się jak króliki. – Severus zadrżał i skrzywił się.

- Wybacz, zrobiłem ci krzywdę?

- Nie. – Oblizał wargi i kontynuował. – Poszliśmy do domu rodziny mugolaków w Somerset. Lucjusz, ja, Bellatrix i kilku innych. Otoczyliśmy dom, ogłuszyliśmy rodziców i zabraliśmy ich czwórkę dzieci. Voldemort zabiera je do leśnego przepustu, budzi rodziców i unieruchamia ich. Dzieci były przerażone, najstarsze miało tylko dziewięć lat, najmłodsze było przedszkolakiem. Szlochały i płakały. Voldemort uśmiechał się, nigdy nie zapomnę tego uśmiechu. Podszedł do najstarszego i poklepał go po głowie. „Nie płacz, dziecko. Wkrótce więcej nie zaznasz bólu i strachu”. Potem roześmiał się. Dzieci nie rozumiały, chciały tylko, żeby je wypuszczono. Powiedział im, że nie zasługują na życie, że świat musi być oczyszczony z ich obecności. – Mistrz Eliksirów zamknął oczy. – Potem rzucił na nie zaklęcie zapalające i spalił je na popiół. Wszystkie… nawet to maleństwo… spalił je żywcem, podczas gdy my patrzyliśmy… rodzice nie mogli nic zrobić… a potem ich zabił… Nic nie mogłem zrobić… bo w innym wypadku moja przykrywka zostałaby zniszczona… a Zakon musiał znać jego plany i słabości… Więc obserwowałem i czasami… czasami słyszę ich w swoich snach… krzyczących, żebym ich uratował… ale nic mogę zrobić nic poza obserwowaniem, jak umierają w płomieniach…

Harry uniósł głowę i zobaczył posępny, gorzki ból w oczach mężczyzny. Słowa Severusa prześladowały i przerażały go, gdy zdał sobie sprawę, że Mistrz Eliksirów znosił gorsze rzeczy niż klątwa Cruciatus podczas swoich obowiązków szpiega.

- O Boże, Sev. To po prostu… - urwał, niezdolny do wyartykułowania tego, co czuł. – Dotychczas nie rozumiałem, co naprawdę oznacza być szpiegiem…

- Nikt nie rozumie, póki sam nie będzie musiał nim zostać – odpowiedział cicho były szpieg. – W byciu szpiegiem nie ma uroku, czy heroizmu. To niewdzięczne i niebezpieczne zadanie, widziałem rzeczy, które na wieki będą mnie prześladować. Nigdy nie poleciłbym tego, jako odpowiednią karierę – powiedział z mrocznym poczuciem humoru. – To była jedna z najgorszych i najtrudniejszych rzeczy, które kiedykolwiek zrobiłem – stanie przed tym draniem i pozwolenie mu na skrzywdzenie tych dzieci. – W obsydianowych oczach była teraz straszliwa wściekłość, zmieszana z okropnym smutkiem. – Tego dnia przysiągłem, że pewnego dnia nastąpi rozrachunek i zapłaci krwią za śmierć tych dzieci. Ten czas nadszedł, a to jest moja zapłata.

I twoja pokuta, pomyślał nagle Harry, choć dopiero wtedy zrozumiał, co tak bezlitośnie kierowało Mistrzem Eliksirów.

- To nie była twoja wina – powiedział nagle Harry. – Nie wiedziałeś, co Voldemort zrobi.

- Nie? Powinienem był to przewidzieć…

- Nawet gdybyś wiedział, mogłeś nie być w stanie ich uratować, a wtedy spaliłbyś przykrywkę i może zginął. Nie ty ich zabiłeś, Sev, więc przestań się obwiniać.

Severus prychnął, na wpół zirytowany, na wpół rozbawiony, że jego własne rady tak dobrze się przeciwko niemu odwróciły. Jakie to ironiczne, Snape. Uczeń został mistrzem.

- Ja… spróbuję.

- Dobrze. Ponieważ to Voldemort jest za to odpowiedzialny, nie ty – powiedział szczerze Harry, po czym lekko przytulił przez chwilę drugiego czarodzieja, po czym odsunął się.

- A za co to?

- Wyglądałeś, jakbyś tego potrzebował – odpowiedział chłopiec, wzruszając ramionami z zażenowaniem. Wstał i spojrzał na klatkę schodową. – Więc… może zobaczymy, czego strzegł ten ogar, żebyśmy mogli wysłać Riddle’a w jedną stronę do piekła?

- Wspaniały pomysł, pisklaku – powiedział Severus, badając schody pod kątem złych uroków, zanim zaczął po nich wchodzić.

Na górze znaleźli się w swojego rodzaju strychu, ciemnym i dusznym, więc Harry niemal natychmiast rzucił Lumos, ponieważ jego strach przed małymi, ciemnymi miejscami wywołał u niego drżenie i trudności z oddychaniem. Pod dachem był regał na książki, chociaż większość została usunięta, pozostało tylko kilka podniszczonych tytułów. W odległym kącie stało małe biurko z trzema szufladami po jego lewej stronie.

Severus szybko sprawdził, czy nie ma tu więcej pułapek, po czym skinął na Harry’ego, by poszedł za nim. Profesor podszedł, by obejrzeć półkę z książkami, a Harry ruszył do biurka.

Ku jego rozczarowaniu, biurko było puste poza kilkoma połamanymi piórami i kawałkami pergaminu oraz zepsutym kałamarzem.

- Śmieci! Tylko śmieci! – Czując wściekłość, że ryzykowali życie na nic, kopnął mocno bok szuflady biurka. Dolna szuflada wysunęła się, więc Harry wsunął ją z powrotem, ale okazało się, że nie chciała się prawidłowo zamknąć.

Do cholery! Uderzył mocno szufladę, która jednak tylko odbiła się i niemal upadła na jego stopę.

Severus uniósł wzrok znad studiowanych tekstów i powiedział ostro:

- Panie Potter, nie ma potrzeby, żeby pan wpadał w złość. Dlaczego kopie pan ten mebel?

Ponieważ cholernie mi się to podoba – miał na końcu języka, ale opanował się i odpowiedział:

- Ta cholerna szuflada się zablokowała i nie chce się zamknąć.

Ukląkł i pomacał w głębi szuflady, myśląc, że może jakiś pergamin utknął z samego tyłu.

Jednak jego palce napotkały coś innego.

Delikatnie podniósł z tyłu biurka mały, oprawiony w skórę notes. Notatnik! Może jest w nim coś o Voldemorcie. Otworzył go, mając nadzieję, że zawiera coś, co pomoże im w misji.

Ku jego konsternacji, pierwsze kilka stron było pustych, a reszta pokryta była dziwnym pajęczym pismem run, których nie potrafił odczytać. Sfrustrowany omal nie rzucił notesem o ziemi. Ale potem doszedł do wniosku, że może go równie dobrze pokazać Severusowi. Może on potrafi to odczytać. Mam tylko nadzieję, że to nie jest lista zakupów, książka adresowa czy coś równie bezużytecznego.

- Sev, chyba coś znalazłem.

Severus wstał.

- Co? Nie ma tutaj niczego o dużej wartości, wszystko to są stare podręczniki szkolne i żaden nie jest zaczarowany, żeby coś w nim ukryć.

Harry podał mu dziennik.

- Znalazłem to na końcu szuflady, tylko nie umiem tego odczytać.

Severus wziął notatnik i otworzył go.

- Dlatego, że nigdy nie uczyłeś się starożytnych run.

- Umiesz to przeczytać?

- Tak, mogę to przetłumaczyć. – Zmarszczył brwi. – Te zdania nie mają żadnego sensu. – Kontynuował czytanie.

- Co tam jest napisane? Są tam zaklęcia?

- Nie. To książka pełna fragmentów i rymowanych części, które nie są spójne, a przynajmniej w tych kilku linijkach, które mogę przetłumaczyć.

- Ale po co trzymać notatnik pełen rzeczy, które nie mają sensu?

- Gauntowie i Voldemort mieli napady szaleństwa… - skrzywił się Mistrz Eliksirów. Przejrzał ponownie linijki, przerzucając strony. Potem przerwał. – Czekaj. Jest w tym pewien schemat. Oczywiście! Jestem największym na świecie idiotą! To celowo nie ma sensu.

- Huh?

- To kod, Harry.

- Znaczy… Voldemort napisał to w starożytnych runach przy pomocy kodu?

- Może, a może nie. Dowiem się, jeśli zdołam to rozszyfrować?

- Potrafisz?

- Nie wiem. – Severus ziewnął.

- Założę się, że tego pilnował ogień i ogar – powiedział podekscytowany Harry. – Może są tam wskazówki, jak znaleźć… h-zakazane obiekty.

- Może. Ale jestem zbyt zmęczony, żeby teraz rozpocząć próby przetłumaczenia całego zeszytu, a tym bardziej, żeby złamać szyfr. Voldemort sądził, że jest sprytny, zostawiając za sobą zagadkę w zagadce.

- Powinniśmy odejść i wrócić później? – zasugerował Harry.

- Odradzałbym to.

- Dlaczego?

- Cicho i powiedz mi, co słyszysz – nakazał nagle Severus.

Harry posłuchał, a wtedy usłyszał ostry dźwięk deszczu uderzający o dach, a potem głośny grzmot. Na zewnątrz była burza, dość poważna, jeśli wskazywały na to odgłosy wiatru.

- Cholera, burza.

- Tak. Nie możemy teraz lecieć, to zbyt niebezpieczne. Proponuję zostać tu na dzisiejszą noc, nie mogę ryzykować złamanych skrzydeł, a aportację podczas burzy jest niemożliwa, bo sieje spustoszenie w zaklęciach teleportacyjnych.

Harry jęknął, bo naprawdę nie chciał spędzać tutaj nocy.

- A co z Hedwigą? I naszymi plecakami?

- Jestem pewien, że Hedwiga jest wystarczająco bystra, żeby znaleźć sobie jakieś schronienie – uspokoił go Severus. – A co do naszych bagaży… - Szybko przywołał je machnięciem ręki.

- Któregoś dnia musisz mnie nauczyć, jak to zrobić.

- Magia bezróżdżkowa może być trudna do opanowania dla większości czarodziei, ale biorąc pod uwagę twój talent, myślę, że mógłbyś się tego nauczyć. Ale nie mam czasu uczyć cię tego w tej chwili. Na razie zjedzmy i prześpijmy się.

Tym razem Harry przygotował mały posiłek złożony z zupy i kanapek, które zjedli łakomie. Severus zmusił Harry’ego do wypicia eliksiru uspokajającego przed pójściem do spania, po czym sam wypił fiolkę eliksiru nasennego, po czym zwinął się w swoim śpiworze, zasypiając przy akompaniamencie deszczu uderzającego o dach oraz okazjonalnego grzmotu i błysku błyskawicy.



Rozdział "Mocy Hogwartu" najprawdopodobniej w przyszłym tygodniu ;)

2 komentarze:

  1. Hejka,
    dzięki, dzięki za kontynuację tych opowiadań (no tłumaczenia) odwalasz kawał dobrej roboty... mam chwilowy zastój w czytaniu, ale zaglądam...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń
  2. Hejeczka,
    wspaniale, przerażający ten ogar... ale poradzili sobie obaj... jednak troszczą się o siebie no i słowa Severusa zwróciły się przeciwko doktora...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Monika

    OdpowiedzUsuń