Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 20 marca 2022

PDJ - Rozdział 34 – Podmioty ciężkiej próby

Gdyby zapytać, co było straszną torturą, Hermiona Granger odpowiedziałaby, że zamknięcie w pokoju bez materiałów do czytania. Połowa jej okropnego losu się spełniła, bo oto była zamknięta w pokoju, w którym nie było nic do czytania, chociaż nie była sama. Towarzyszyła jej trójka znajomych w tym, co mogło być jej ostatnim więzieniem, jeśli jej bystry mózg nie znajdzie wyjścia.

Ich nowe pomieszczenia były mniejsze niż poprzednie, ponieważ nie byli już w Dworze Malfoyów, ale w kamiennym pomieszczeniu z dwoma wypchanymi słomą paletami, szorstkimi, wełnianymi kocami oraz czterema cynowymi kubkami i miskami. Porywacze karmili ich trzy razy dziennie, śniadanie składało się zazwyczaj z gęstej owsianki z odrobiną masła i cukru, obiadem był jakiś gulasz z mięsem i warzywami, a kolacją była jakaś kanapka, do każdego posiłku podawana była woda lub kawa. Jedzenie nie było obfite, ale było sycące i przynajmniej byli karmieni.

Hermiona mogła się zorientować, że prawdopodobnie byli w celi jakiś dzień lub dwa, chociaż czas był niemożliwy do oszacowania tutaj, na dole. Żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie są, ani jak się tu dostali, jedynie wiedzieli, że zasnęli w pokoju w Dworze Malfoyów i obudzili się tutaj.

Od czasu do czasu przychodzili Bella lub Glizdogon, by zaprowadzić ich do toalety, celując w nich swoje różdżki, więc nie było nadziei na próbę ucieczki, bo zostaną przeklęci przez jakąś paskudna klątwę. Cała czwórka nie była na tyle głupia, by próbować uciec, gdy po pierwsze był przy nich jeden ze śmierciożerców, a po drugie, nie mieli pojęcia, gdzie są ani dokąd iść.

Hermiona żałowała, że nie założyła do łóżka cieplejszej piżamy, ponieważ w pomieszczeniu zawsze było zimno i powstrzymywała się od ciągłych dreszczy, owijając się jednym z wełnianych koców.

- Dlaczego są dla nas mili? – zapytała Marietta, gdy po raz drugi zostali nakarmieni.

- Uwierz mi, nie są – powiedział Vince po zjedzeniu swojej porcji gulaszu. Miski i łyżki zniknęły, gdy skończyli. – Karmią nas, byśmy byli zdrowi na każdy mroczny rytuał, jaki zaplanowali. Domyślam się, że spróbują sprowadzić Mrocznego.

Cała trójka wzdrygnęła się, nie musząc pytać, jak zamierzają to zrobić.

- To dlatego nas nie skrzywdzili – ciągnął ponuro Vince. – Ponieważ dobra ofiara musi być silna. Co oznacza, że wkrótce będziemy musieli się stąd wydostać.

- Świetna dedukcja, Crabbe – warknęła Susan. – A jak sugerujesz to zrobić? Przelecieć przez sufit? Przejść przez ścianę?

Crabbe wyglądał na niewzruszonego jej kąśliwą postawą, chociaż Marietta spojrzała gniewnie na drugą czarownicą i powiedziałaby coś, gdyby Hermiona nie dotknęła jej ramienia i nie potrząsnęła głową. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowali, była kłótnia.

- Chciałbym – odpowiedział Crabbe z parsknięciem. – Ale ponieważ nie jesteśmy w stanie dokonać cudów, mam coś innego, co może pomóc.

- Co takiego? Wyciągniesz różdżkę Lestrange, gdy nie będzie patrzyła?

- Nie. – Zasyczał cicho i z jego rękawa wysunął się smukły wąż. – Hej, moja piękna. – Vince zanucił do swojego chowańca. – To jest Vera, boa z dzikiego lasu deszczowego, mój chowaniec, bardzo inteligentny.

Vera owinęła się wokół jego nadgarstka, przyglądając się z zainteresowaniem innym, jej rozwidlony język poruszał się, gdy wąchała wszystkich i testowała powietrze.

Susan wpatrywała się w węża.

- Jak udało jej się przedostać przez śmierciożerców? Czy była z tobą cały czas?

- Tak, chyba leżała zwinięta w mojej kieszeni, kiedy mnie zabrano i od tamtej pory tam zostaje, za wyjątkiem sytuacji, gdy musi zapolować. – Delikatnie pogłaskał jej łuski, a Vera zamruczała.

- Czy ona gryzie? – zapytała Hermiona.

- Nie, nigdy nie gryzła. I nie, nie jest jadowita. Jest dusicielem, a nie żmiją.

- Jest piękna. Ma taki cudowny zielony kolor – powiedziała z podziwem Hermiona. – Czy brała udział w tym kawale, który ty, Harry i Marietta zrobiliście Malfoyowi?

- No pewnie. Wprowadziliśmy nieco strachu w tą podstępną fretkę – powiedział Crabbe.

Susan popatrzyła na niego sceptycznie.

- Ale co może zrobić, żeby nam pomóc?

- Może iść i sprowadzić dla nas pomoc – powiedział Vince. – Będzie naszym posłańcem.

- W jaki sposób? – zapytała Hermiona.

- Ponieważ jako jej czarodziej, mogę z nią rozmawiać przez naszą więź. Chcę, żeby poszła i znalazła innego czarodzieja, który nas stąd wyciągnie.

Ku jego rozczarowaniu, żadna z dziewcząt nie wyglądała na zachwyconą jego pomysłem.

- Vince, nawet jeśli Vera może się stąd wydostać… - zaczęła Marietta.

- Kogo znajdzie, kto potrafi wężomowę? – dokończyła Hermiona.

- Och, to. – Vince nie wyglądał na zmartwionego. Odwrócił się do swojego węża i posłał: – Idź, znajdź Harry’ego i sprowadź go tutaj, proszę, Vero.

Jego chowaniec wyglądał na zadowolonego, sycząc twierdząco.

- T-Tak się stanie, mój czarodzieju!

- Powiedziałem jej, żeby poszła i znalazła Harry’ego – wyjaśnił pozostałym.

Hermiona gapiła się na niego.

- Ale nawet nie wiemy, gdzie jesteśmy, Vince! Jak możesz oczekiwać, że znajdzie Harry’ego?

- Po pierwsze, jest magicznym wężem, potrafi wyśledzić każdego, kogo wcześniej powąchała i porusza się szybciej niż naoliwiona błyskawica. Ufam jej, że go znajdzie, Hermiono. Ale zanim odejdzie, chyba musimy się dowiedzieć, co się dzieje i gdzie jesteśmy.

- Dobry pomysł, Vince – powiedziała Marietta. – Nienawidzę być zagubiona.

Potem syknął kilka razy do swojego zwierzaka, który szybko ześlizgnął się z jego ramienia, po podłodze, po boku drzwi i przez metalowe kraty u góry jak zielona plama.

Pozostała trójka wymieniła uśmiechy i prawdopodobnie zawyliby z radości, gdyby nie fakt, że nie chcieli, by śmierciożercy cokolwiek podejrzewali. Co do Vince’a, uśmiechnął się jak dumny rodzic, którego dziecko właśnie zrobiło coś niesamowitego.

Pół godziny później zielony wąż wrócił, prześlizgnął się bezpośrednio do Vince’a i syknął mu do ucha:

- Mroczne dwunogie stwory planują się pozbyć was i jeszcze jednego, sss!

- Jeszcze jednego? – Vince przełknął ślinę, po czym syknął: – Słyszałaś, kim on jest, Vero?

Boa pokiwała głową potwierdzająco.

- Nazywali go starym lisem i Dumbledorem.

Vince zbladł śmiertelnie.

- Dumbledore? Mają Dumbledore’a? – zawołał głośno.

- Ale jak? – wyszeptała Hermiona z przerażeniem.

- Jeśli mają Dumbledore’a… to wszyscy jesteśmy straceni… - wyszeptała Marietta, a jej oczy wypełniły się łzami.

- Nie, nie jesteśmy! – warknęła Susan, potrząsając drugą dziewczyną. – Przestań płakać i weź się w garść, Marietta.

Pozostali wpatrywali się w nią. Nikt nie sądził, że Puchonka ma aż taki kręgosłup, ale wtedy przypomnieli sobie Cedrica i fakt, że była siostrzenicą Szefowej Aurorów. –

- Jeśli chcesz się położyć i umrzeć, zrób to na swojej warcie – kontynuowała druga dziewczyna z wysoko uniesioną głową. – Nie możemy się poddawać, bo inaczej jesteśmy skończeni. Prawda, Vince? Hermiono?

Pozostała dwójka przytaknęła. Wtedy Hermiona sapnęła.

- Och, słodki Merlinie! Ja… rozgryzłam to.

- Co? – zapytała Marietta, wycierając oczy rękawem.

- Dlaczego tu jesteśmy. Nie tylko dlatego, że chcą nas do jakiegoś mrocznego rytuału, ale dlatego, że jesteśmy przynętą.

Susan pochyliła się do przodu.

- Jak się tego domyśliłaś, Granger?

Ale zanim Hermiona zdążyła się odezwać, zrobiła to Vince.

- Masz rację. Założę się, że jako przynęty mamy powstrzymać dyrektora przed rozwaleniem ich. Pewnie powiedzieli mu, że nas zabiją, jeśli czegoś spróbuje.

- To oznacza, że naprawdę musimy się stąd wydostać – powiedziała Hermiona. – A więc… gdzie jesteśmy?

- Vero?

- Pod zamkiem… w pobliżu legowiska Wielkiego Węża… gdzie leżą kości mojego łuskowego brata.

- Jesteśmy pod Hogwartem? – sapnęła Susan.

- Gdzieś w pobliżu Komnaty Tajemnic – wyszeptała Hermiona.

- Ale jak śmierciożercy dowiedzieli się o tym miejscu? – zastanowiła się Marietta. – I czy ktoś jeszcze o nim wie? Na przykład jakiś z nauczycieli?

- Wątpię, kochanie – powiedział Vince, przytulając ją. – To znaczy, żaden z nas, Ślizgonów, nie wiedział, gdzie jest Komnata Tajemnic, póki Potter jej nie otworzył. Nawet profesor Snape nie wiedział. Domyślam się, że Jego Mroczność musiała przekazać śmierciożercom, jak tu zejść. Vera mówi, że jest tu wiele tuneli i pomieszczeń.

- Zamek pod zamkiem – mruknęła z podziwem Hermiona. – I nikt nigdy o tym nie wiedział.

- Jak Dumbledore mógł nie wiedzieć? – zapytała Susan. – To znaczy, jest dyrektorem!

Crabbe prychnął na wpół kpiąco.

- Ooo, daj spokój, Bones! Naprawdę nie kupujesz tych wszystkich bzdur, które o nim mówią, że jest wszechwiedzący, prawda? Znaczy, jest potężny, ale nie jest Bogiem. A ten zamek jest stary, jedyne osoby, które znają jego sekrety to te, które go zbudowały, a oni nie żyją od wieków.

- Tak przypuszczam – westchnęła. – Ale on też jest stary, ma ponad sto lat, można by pomyśleć, że będzie coś o tym wiedział.

- Hej, on nie może być wszędzie i jest zajęty próbami zorganizowania Ministerstwa i walką z Voldim – przypomniała jej Marietta.

- Ważne jest to, że teraz wiemy, gdzie jesteśmy i możemy planować, jak uciec – stwierdziła Hermiona. – Na wypadek, gdyby Vera nie mogła znaleźć Harry’ego i profesora Snape’a na czas?

- Co Harry robi z profesorem Snapem? – zapytała Susan.

- Profesor Snape pozwolił mu zamieszkać ze sobą na lato – wyjaśniła Hermiona. – Jest teraz zarówno opiekunem Harry’ego, jak i jego mentorem. Więc tam gdzie Harry, tam profesor Snape.

- Dzięki Merlinowi! – odetchnął cicho Vince. – Bo nie ma nikogo, komu bardziej ufam, że wyciągnie nas z trudnej sytuacji. Nikomu.

- Tak bardzo mu ufasz? – Susan uniosła brew.

- Tak. I to nie dlatego, że jest Opiekunem mojego Domu. To dlatego, że potrafi skopać tyłek złemu człowiekowi, nawet się nie pocąc. I Bones, kiedy Snape skopie ci tyłek, pozostajesz na ziemi i się nie podnosisz. – Satysfakcja zabarwiła głos Vince’a, gdy mówił o Opiekunowi Slytherinu.

- To dlatego wy, wszystkie węże, tak się dobrze wokół niego zachowujecie? – zapytała Puchonka. – Bo może wam sprać tyłki?

- Nie. Cóż, to nie jedyny powód. Szanujemy go, rozumiesz, nigdy nie postępował nielojalnie i chociaż potrafi być surowym wrzodem na tyłku, jest też dla nas, jeśli ktoś potrzebuje porozmawiać lub… cokolwiek. Bez względu na wszystko. Bardzo mi pomógł, poszedłbym za nim do piekła, gdyby mnie o to prosił.

- Myślę, że Harry też – wtrąciła Hermiona.

Znowu przemówił do Very, a zielona boa bezgłonie wymknęła się i wysunęła przez drzwi.

- Dobra. Idzie nasz posłaniec. Niech Merlin ją prowadzi – powiedział Vince i skrzyżował palce. – A teraz, Granger, porozmawiajmy o planie B.

Hermiona usiadła ze skrzyżowanymi nogami i powiedziała słabym, pouczającym tonem:

- Cóż, byłoby o wiele prościej, gdybyśmy wszyscy mieli różdżki, ale… po prostu musimy to zrobić. Potraficie cokolwiek magii bezróżdżkowej?

- Trochę potrafię – powiedziała Marietta. – Moja mama nauczyła mnie, jak rzucać zaklęcie tarczy. Ale nie ćwiczyłam od jakiegoś czasu. – Zarumieniła się i wyglądała na zawstydzoną.

- Też trochę potrafię – odpowiedziała Susan. – Ale tylko zaklęcie przywołujące i usypiające. Ciotka Amelia miała nauczyć mnie więcej latem, ale… - urwała, przygryzając wargę, by powstrzymać łzy.

- A ty Vince?

Crabbe potrząsnął głową.

- Nigdy tego nie próbowałem. Ale może mam tu coś, co może się przydać. – Wyciągnął srebrny łańcuszek, na którym wisiał zadziwiająco szczegółowy srebrny wisiorek z kuszą. Potem zniżył głos, aż do szeptu:

- Widzisz? Mój tata zrobił to dla mnie, kiedy opuścił służbę u starego Voldiego. To zaczarowany amulet. Jest kowalem i potrafi zrobić prawie wszystko z metalu.

- Co on robi? – zapytała Marietta, badając go.

- Kiedy wypowiem odpowiednie słowo, stanie się on prawdziwą kuszą – magiczną kuszą o niezwykłej szybkości i celności. Co oznacza, że przez pewien czas będę doświadczonym łucznikiem, zdolnym do oddania trzech strzałów w ciągu chwili.

- Dlaczego wcześniej go nie użyłeś? – chciała wiedzieć Hermiona.

- Z tego samego powodu, dlaczego żadna z was nie użyła magii bezróżdżkowej – powiedział spokojnie Vince. – Nie byłem pewny, czy to zadziała i bałem się, że jeśli nie, będziemy w gorszej sytuacji niż wcześniej. I ponieważ wydostanie się z celi nic nie da, chyba że będziemy wiedzieć, gdzie biec. W przeciwnym razie będziemy łatwym celem i szybko nas wyłapią.

- To prawda – zgodziła się Marietta. – Więc jaki jest plan?

- Umm… to nie takie skomplikowane – powiedziała Hermiona. – Potrafię zaklęcie odpychające bez różdżki, co może nie być bardzo pomocne, gdy próbujemy się wydostać, ale może to nam pomóc później. W każdym razie pomyślałam, że możemy użyć elementu zaskoczenia, jeśli Vera nie wróci z Harrym w ciągu jednego dnia, moglibyśmy poczekać, aż ktoś otworzy drzwi i przyniesie nam kolację, a następnie użyjemy na nim magię bezróżdżkową.

- Albo mógłbym ich zastrzelić – oświadczyła Vince.

Hermiona wyglądała, jakby jej było niedobrze.

- No… chyba.

- Nie bądź teraz tak wrażliwa, dziewczyno – skarcił Crabbe. – To nie są dzieci, to zimni, twardzi, mroczni czarodzieje, którzy zabiją cię, gdy tylko na ciebie spojrzą. Dla zabawy przywiązaliby cię do kołka i obserwowali, jak płoniesz. Nie żałuj ich. Zabijali kobiety, dzieci i niewinnych ludzi. Wbicie im bełtu wyświadczy wszystkim przysługę.

- Wiem, ale… to ludzie.

- Tak, źli ludzie. Pamiętaj o tym, Hermiono, i odkurz swoją Gryfońską odwagę, którą zawsze się przechwalasz i bądź gotowa zrobić to, co musisz. Jak zawsze mówi Snape, jeśli śmierciożerca wyceluje w ciebie różdżkę, mam się dwie opcje – walczyć albo zginąć. Ja będę walczyć.

Inne dziewczyny zgodziły się, a Hermiona westchnęła.

- Masz rację, Vince. Nie podoba mi się to… ale masz rację. A kiedy nadejdzie czas, będę gotowa. A tymczasem przećwiczymy kilka naszych zaklęć.

- W porządku. Przynajmniej będziemy mieć coś do roboty – zgodziła się Marietta, a potem podwinęła rękawy i rozluźniła palce.

Była przerażona tym, co może się stać, bardziej Vince’owi niż jej, znała wszystkie historie o tym, co śmierciożercy robili jeńcom i wszyscy z nich kończyli martwi, ale wiedziała też, że nie może ulec strachowi, albo będzie wrakiem psychicznym. Ale łatwiej było o tym nie myśleć, jeśli będzie miała coś innego, na czym będzie mogła się skupić, a sugestia Hermiony była idealnym rozwiązaniem. Razem możemy zrobić to, czego nie potrafilibyśmy w pojedynkę. Mam taką nadzieję.

Ta nadzieja była nikła, ale lepsza niż żadna.

Podczas gdy dzieci knuły, a Albus medytował, by opanować strach, korytarzem krążył duży, szary szczur w kierunku pokoju, w którym trzymano czterech jeńców. Glizdogon obserwował ich już wcześniej, ale lubił patrzeć, jak stają się niespokojni i tracą nadzieję, gdy zdają sobie sprawę, że nikt ich nie uratuje. Nienawidził tej grupy uczniów, w szczególności jednej – Gryfonki o krzaczastych włosach, która kilka lat temu prawie go zabiła, gdy zaatakował go jej przeklęty kot. Była także najlepszą przyjaciółką Harry’ego Pottera. Chciałby zobaczyć właśnie ją, jak się trzęsie i płacze.

Przemykał od cienie do cienia, jego małe łapki prawie nie wydawały żadnego dźwięku na kamieniu. Jego czerwone, paciorkowate oczy błyszczały z zachwytu, gdyż czajenie się i poznawanie sekretów było jedną z jego ulubionych rozrywek. Jego nos drgnął, gdy zbliżał się do pokoju, w którym trzymane były dzieci i poczuł mrowienie we krwi w oczekiwaniu.

A wtedy uderzył w niego zapach. Suchy, stęchły zapach starych łusek rozgrzanych na nasłonecznionych skałach i oczekiwanie zmieniło się w strach. Wąż! Czuję węża! Z drżeniem cofnął się, a jego oczy biegały we wszystkie strony. Gdzie on był?

Zanim zdążył się poruszyć, z boku pojawiła się smuga, a potem owinęło się wokół niego coś zielonego i łuskowatego, a oczy węża z rozciętymi źrenicami wpatrywały się w jego własne, gdy syczał wściekle.

- Intruzzzz! To MOJE legowissssko!

Rozdwojony język otarł się o niego, a zwoje jego ciała zacisnęły się wokół niego, aż pisnął w proteście.

- Proszę, proszę, puść mnie. Nie wiedziałem, o Królowo Węży! – błagał, bo wiedział, że wtargnięcie na terytorium węża często oznacza śmierć.

Obnażyła kły w jego stronę. Jej język powiedział jej, podobnie jak zmysły z innego świata, że nie ma zwykłego szczura, śmierdział mrokiem i najwyraźniej knuł coś niedobrego.

- Głupi szczurze, teraz zostaniesz moim obiadem!

- NIE! – wrzasnął Glizdogon i poruszył się, by ugryźć węża, ale Vera spodziewała się tego, odsunęła od zębów szczura i zacisnęła swoje ciało, powoli wyciskając oddech z gryzonia.

Glizdogon poczuł, że świat zaczyna się kręcić, nie mógł zaczerpnąć wystarczającej ilości powietrza, nie mógł się skupić, żeby się przemienić, przed oczami tańczyły mu plamy, a wąż wciąż syczał mu do ucha.

- Mistrzu, ratuj mnie! – pisnął bezradnie, ale jego ostatnia prośba pozostała bez odpowiedzi.

Potem poczuł, jak ostre kły chwytają jego kark i mocno się wgryzają.

Po tym wszystko pociemniało.

Vera otrząsnęła się szybko i trzymała mocno zawinięte ciało, aż szczur przestał się ruszać i była pewna, że nie żyje.

Dopiero wtedy odsunęła się od niego i odpełzła. Nie mogła zmusić się do zjedzenia skażonego mięsa mrocznego stworzenia, chociaż umierała z głodu. Na zewnątrz było mnóstwo myszy i norników, które zaspokoją jej głód, by mogła skoncentrować się na zadaniu, które zlecił jej czarodziej – znaleźć Mówcę, zwanego Harrym Potterem.

Vera prześlizgnęła się szybko do przodu, wykorzystując całą swoją zwinność, by przejść przez korytarz i poszukać drogi w górę, zostawiając za sobą bardzo martwego szczura, który pachniał gorzej martwy niż żywy.

Godzinę później Lucjusz potknął się o bezwładne zwierzę w drodze do dzieci, niosąc im wieczorny posiłek, zaklął ze złością i kopnął je. Następnie machnął różdżką i za pomoc magii umieścił tacę z jedzeniem w pokoju, obserwując, jak dzieci zjadają otrzymane, skromne jedzenie.

Dopiero później, gdy wrócił do pokoi położonych najbliżej Komnaty Tajemnic, znalazł wściekłą Bellatrix, ponieważ nigdzie nie było Pettigrew i przypomniał sobie martwego szczura, którego odrzucił bokiem buta. Klnąc obficie, Lucjusz wrócił na miejsce i spojrzał na szczura szklanym okiem, dostrzegając w zwierzęciu cień ludzkiego ciała.

Badając szczura z niesmakiem, z wykrzywioną wargą odkrył charakterystyczne ugryzienie węża na Glizdogonie i potrząsnął głową.

- Ty cholerny głupcze! Myślałeś, że jesteś tak sprytny, skradając się w swojej animagicznej formie… pff! Widzisz, dokąd cię zaprowadził twój spryt? Zabity przez mieszkającego tu węża.

Zabrał ciało, by pokazać je Bellatrix, która splunęła na nie i rzuciła wiele przekleństw w stronę mało znaczącego szczura.

- Dlatego nienawidzę animagów! Bo są cholernie głupi! Arghh! – Spiorunowała Lucjusza wzrokiem. – Co teraz robimy?

Jej towarzysz uśmiechnął się chłodno, jego szklane oko zabłysło.

- Przygotujmy się na nów. Cyzia może go zastąpić podczas ceremonii. A ja jeszcze raz skontaktuję się z Greybackiem i powiem mu, że nie ma innego wyboru, ma się dowiedzieć, gdzie ukrywa się Snape i ten przeklęty chłopak, bo inaczej zedrę jego skórę i zatańczę na niej.

Bellatrix odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się.

- Dopiero teraz, Luc? Mmm… dobrze by się na to patrzyło, tak! Och, bardzo! – Oblizała usta i uśmiechnęła się, jej idealne, białe zęby były jak maleńkie perły w jej krwistoczerwonych ustach.

Lucjusz odwrócił się, by ukryć dreszcz, ponieważ jej szalony uśmiech sprawił, że jego krew skrzepła.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz