Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 27 marca 2022

PDJ - Rozdział 35 – Nadchodzące niebezpieczeństwo

Harry poszedł spakować się po śniadaniu, wiedząc, że wkrótce muszą ruszać, ale był bardzo niechętny, tak jak wtedy, gdy opuszczali Sylvanor. Schował koszulkę do plecaka i zastanowił się, dlaczego za każdym razem, gdy zaczynał lubić jakieś miejsce, musiał je opuścić. Zwykle nagle i pod osłoną nocy. Typowe. Choć raz chciałby odejść skądś bez pośpiechu, jak normalny człowiek, zamiast uciekać jak zając goniony przez upartego psa.

Uniósł wzrok i zobaczył, jak Jace opiera się niedbale o framugę.

- Spakowany, Harry?

- Tak. Ale z pewnością chciałbym zostać trochę dłużej – powiedział tęsknie.

- Wiem. To miejsce ci się coraz bardziej podoba, co?

Harry skinął głową.

- Choćby nawet i skromny…

- Nie ma to jak w domu – dokończył cicho czytający. – To prawda. Szkoła jest super i w ogóle, chyba że Malfoy jest dupkiem, ale cieszę się, jak jestem w domu.

- Powiedziałbym, że znam to uczucie, ale… nigdy tak naprawdę nigdy wcześniej nie miałem miejsca, które mogłem nazwać domem. Privet Drive cztery było tylko miejscem, gdzie mieszkałem latem, ponieważ Dumbledore nie pozwoliłby mi zostać w szkole.

- Ach. Twoi krewni byli do niczego, prawda?

Harry zaśmiał się krótko.

- Można to tak ująć. Nie lubili magii, nie lubili mnie i pewnie mieli nadzieję, że w każdym roku nie wrócę już po zakończeniu semestru. Niestety wracałem.

- Ale teraz mieszkasz z profesorem, prawda?

- Tak, ale tak naprawdę nie miałem szansy, by mieszkać w jego domu, ze względu na naszą misję. W ogóle nie postawiliśmy stopy w tym miejscu, po prostu przenieśliśmy tam nasze kufry. A mimo to jestem pewny, że będzie to pałac w porównaniu z Dursleyami. – Harry zarzucił plecak na ramię. – Będę za tym miejscem tęsknić.

- W każdej chwili możesz wrócić, Harry – powiedział szczerze Jace.

- Dzięki, dzieciaku. – Harry uśmiechnął się do niego. Spędzanie czasu z Witherspoonami sprawiało mu przyjemność tak samo, jak kiedy przebywał u Weasleyów. I podejrzewał, że to samo czuł pewien Mistrz Eliksirów.

Dwaj przyjaciele przeszli korytarzem do sypialni Severusa, gdzie ten również się pakował i usłyszeli znajomy głosik:

- Gdzie idziesz, profesorze Sevi?

Severus podniósł wzrok znad chowania ostatnich rzeczy do plecaka i zobaczył, że Jilly stoi w drzwiach, kciuk miała częściowo w ustach, jej zielone oczy – które przypominały mu o Lily – patrzyły pytająco.

- Obawiam się, że muszę wyjechać, Jilly. Widzisz, muszę dokończyć ważną pracę i chociaż chciałbym zostać dłużej, nie mogę.

Twarz dziewczynki przybrała wyraz skrajnego nieszczęścia.

- Nie! Proszę, nie idź! Nie chcę, żebyś szedł! – Rzuciła się na niego, chwytając go za kolana i ukrywając głowę w jego szatach. – Nie-e-e! Proszę, zostań ze mną! Potsebuję cię… do czytania i obiecałeś, że mi pokażasz, jak się robi eliksiry! – ryknęła, jąkając się między szlochami. – Potrzebuję mojego Sevi!

Severus po prostu stał, nie mogąc znaleźć słów, patrząc w dół na rozhisteryzowane dziecko, owinięte wokół jego nóg i czując się z każdą minutą coraz bardziej nieszczęśliwy. Nie wiedział, co robić albo jak zareagować, bo żadne dziecko nigdy go tak nie prosiło, by został. Czuł jej smutek, uderzał jak strzała w jego serce, bo Jilly była tak zdenerwowana, że przekazywała mu swoje emocje.

Jace i Harry wymienili spojrzenia.

O-oł.

Weszli do pokoju Severusa i znaleźli tam nieszczęśliwego profesora, który bezskutecznie próbował przekonać dwulatka, by do niego nie przylegał. Ale Jilly była jak bluszcz, nie dała sobą ruszyć i nadal płakała w jego szaty.

- N-n-nie chcę, żebyś sz-szedł, Sevi!

Jace ukląkł przy swojej siostrze.

- Hej, Jilly, cukierku. Hej! Zostawiasz na szatach profesora pełno swoich słonych smarków. Przestań ryczeć i na mnie spójrz, dobra?

Ale Jilly nie chciał tego zrobić. Pozostała z twarzą wciśniętą mocno w szaty Snape’a, czkając i pociągając nosem.

- Idź sobie, Jace! Nie chcę cię widzieć!

- Pewnie, że chcesz. Jestem twoim starszym bratem – powiedział cierpliwie Jace. – Posłuchaj, Jilly. Wiem, że jesteś smutna, że Harry i profesor Snape muszą odejść, ale zobaczysz ich znowu.

- Nie-e.

- Zobaczysz, gdy tylko skończą swoją pracę.

- Kiedy? Jutro?

- Uch… - Spojrzał na Harry’ego. Harry odepchnął Jace’a i ukląkł obok niej.

- Jilly, zobaczymy się wkrótce. Nie mogę ci powiedzieć, kiedy, bo to, co robimy, może trochę potrwać, ale zobaczymy się przed rozpoczęciem szkoły. Zaufaj mi.

Jilly pociągnęła nosem.

- A co z moim Sevim? – Uniosła swoją załzawioną buzię i spojrzała Snape’owi prosto w oczy.

Severus przykucnął i podniósł ją na kolano. Wyciągnął chusteczkę z rękawa i delikatnie otarł jej twarz.

- Jillian Witherspoon, złożę ci najpoważniejszą obietnicę, że zobaczymy się ponownie przed końcem lata.

- Tak?

- Tak. Obiecuję – powiedział stanowczo i obaj chłopcy wiedzieli, że przejdzie przez piekło, by dotrzymać słowa przytulonej do jego kolan dziewczynce. – A teraz wyświadcz mi przysługę, maleńka, i przestań płakać. W przeciwnym razie twoja twarz już taka zostanie. Zupełnie jak posąg, a tego chyba nie chcesz, prawda? – Drażnił się delikatnie, wycierając jej nos.

- Tak się stanie?

Severus zakaszlał, a Jace i Harry zachichotali za dłońmi z niewinności dziecka.

- Jeśli nie przestaniesz płakać. A teraz wydmuchaj nos.

Zaczekał, aż to zrobi, po czym usunął chusteczkę i poklepał ją po plecach.

- No. Czy pamiętasz, jak liczyliśmy z głodną gąsienicą?

Jilly skinęła głową.

- Dokładnie to możesz robić, póki nas znów nie zobaczysz, w urodziny Harry’ego – poinstruował Severus. – Możesz zakreślać czerwone iksy na kalendarzu tą specjalną kredką. Urodziny Harry’ego są trzydziestego pierwszego lipca. – Zrobił szybki gest i jeden z wielu szkolnych kalendarzy, które dostał w ciągu roku, pojawił się w jego dłoni, podobnie jak jaskrawoczerwona kredka. – To dla ciebie. Nie zapomnij skreślać każdego dnia. Dobrze?

Przycisnęła kalendarz i kredkę do siebie.

- Dam to mamusi. – Potem rzuciła się mu na szyję. – Będę tutaj – stwierdziła, wskazując na jego klatkę piersiową i swoją. Przytulała go przez długi czas. Potem przeszła na kolanach do Harry’ego i potraktowała go tak samo.

Czuł się raczej zakłopotany i niezręcznie, ponieważ nikt nigdy wcześniej nie płakał, gdy odchodził, nie mówiąc już o małej dziewczynce, ale przytulił Jilly mocno i obiecał, że przypomni „jej Seviemu”, gdyby ten zapomniał o obietnicy.

Severus rzucił mu piorunujące spojrzenie.

Jace zachichotał.

Severus skrzywił się.

- Coś zabawnego, panie Witherspoon?

- Zabawnego, proszę pana? – zapytał, starając się wyglądać całkowicie niewinnie. – Tylko jeśli pan myśli, że patrzenie, jak moja mała siostrzyczka rozpada się na kawałki z powodu mojego ulubionego profesora i najlepszego przyjaciela jest zabawne – zachichotał bezradnie.

- Bezczelny! – mruknął Snape, udając zirytowanego.

Jace po prostu roześmiał się głośniej.

- Proszę przyznać, proszę pana, też się to panu podoba. To trochę pochlebia, gdy ktoś się o nas troszczy.

Usta Severusa niechętnie wykrzywiły się w coś przypominającego uśmiech. Jego sprytny, zbyt spostrzegawczy uczeń miał rację. Pochlebiała mu świadomość, że mała dziewczynka tak bardzo kochała jego, złośliwego profesora.

Nadal chichocząc, Jace pochylił się i wziął Jilly od Harry’ego.

- Chodź tu, chochliku. Oni muszą iść, ale wrócą.

Jilly, chociaż wciąż zdenerwowana, nie płakała już, chowając głowę w ramieniu Jace’a.

- Harry, wszystko gotowe?

- Tak. Możemy odejść, gdy tylko zechcesz.

Severus zarzucił plecak na ramię, po czym spojrzał na swojego praktykanta.

- Wyjedziemy, gdy tylko pożegnamy się z naszymi gospodarzami.

- Mama i tata są w kuchni – powiedział usłużnie Jace.

Dwaj starsi Witherspoonowie patrzyli na siebie z niepokojem nad filiżankami parującej kawy, najwyraźniej komunikując się za pomocą swoich umysłów, a nie ust. Jednak oboje spojrzeli w górę, gdy Harry i Snape weszli.

- Grace. Jasper – powiedział poważnie Severus. – Żałuję, że muszę się z wami pożegnać, ale w takich okolicznościach, nie mogę zwlekać. Razem z Harrym musimy…

Nigdy nie dokończył zdania, ponieważ w tym momencie rozległo się straszliwe, wibrujące wycie, którego Harry miał nadzieję nigdy więcej nie usłyszeć, dzikie i mrożące krew w żyłach.

- Severusie! Wilkołaki wróciły! – krzyknął. – Ale jak?

Jasper zerwał się na nogi, jego zwykle spokojne rysy stały się twarde jak kamień. Jedną ręką chwycił swój amulet. – Jace, zabierz Jilly do kryjówki i czekaj cie tam, póki cię nie wezwę.

- Ale tato…

- Rób, co ci mówię, Jace Archimedesie Witherspoon – rozkazał surowo jego ojciec. – Jeśli będę wiedział, że jesteście bezpieczni, będę mógł się skoncentrować. Idźcie!

- Tak jest – westchnął Jace.

- Tatusiu! – krzyknęła Jilly, sięgając po niego.

Jasper przytulił ją i oddał swojemu synowi.

- Jilly, kochanie, idź z Jacem i zagrajcie w grę. W chowanego. Chcę, żebyś ukryła się ze swoim bratem w specjalnym pokoju i była bardo cicho, póki się nie zawołam. Możesz to dla mnie zrobić?

Jilly włożyła kciuk do ust i skinęła głową.

- Dobrze.

Grace podeszła, by również przytulić swoje dzieci, starając się zignorować mrożące krew w żyłach wycie, które wydawało się jednocześnie promieniować ze wszystkich stron.

- Uważajcie. Kocham was oboje.

Jace skinął głową, przełykając ciężko.

- Powodzenia, Harry, profesorze Snape. – Potem zszedł do piwnicy, by ukryć się w specjalnym pomieszczeniu, które zbudowali jego rodzice, gdy Voldemort po raz pierwszy się odrodził.

Jilly pomachała mu przez ramię, wołając:

- Kocham was, Haly, plofesorze Snape.

Harry uśmiechnąłby się, gdyby nie był tak przerażony.

- Jak nas znaleźli? Sądziłem, że osłony nie mogą być przełamane.

Jasper spojrzał na niego i powiedział cicho:

- Tristan poinformował, że wilkołaki mają wśród nich Szpiera. Szpier to czytający, który podąża starymi drogami Władców Umysłów i jeden z takich mógł naruszyć nasze zabezpieczenia. Musieli długo szukać kogoś z jego rodzaju, nie tolerujemy ich Turaj.

- Ale jeden tu jest – syknęła Grace, a jej oczy były twarde jak agat. – Severusie, Harry, lepiej idźcie. Poradzimy sobie ze Szpierem i wilkołakami. Ledźcie, jastrzębie! I owocnego polowania!

- Jeśli jesteście pewni… - powiedział Mistrz Eliksirów, czując się winny, że ich obecność sprowadziła to na tą spokojną społeczność.

- Nic nam nie będzie – nalegał Jasper. Jego oczy były jednak daleko, gdy rozmawiał z innymi w małej wiosce.

- Bądźcie ostrożni – powiedział Harry, również czując się winny. – Przepraszamy.

Jasper przytulił go.

- Nie masz za co, synu. Niebezpieczeństwo przychodzi, gdy tego chce. Idźcie. Bezpiecznej podróży do Hogwartu.

Po tym, jak Grace go przytuliła, dwaj czarodzieje przemienili się w animagiczne formy i wylecieli przez okno.

Freedom okrzykiem wezwał Hedwigę z drzewa i wkrótce w powietrzu dołączyła do nich śnieżna sowa.

Okrążyli wioskę i zobaczyli, że wszyscy mężczyźni wyszli ze swoich domów i stanęli w półkolu na skraju wioski, każdy z Amuletem, świecącym na ich piersi, twardymi oczami i ponurymi twarzami. Między ich stopami wirowała mgła.

Na zewnętrznym obwodzie wrzosowiska znajdowała się grupa pozostałych wilkołaków, prowadzonych przez Greybacka oraz wysokiego, szczupłego mężczyznę w kasztanowej szacie i czarnej jarmułce. Jego oczy miały dziwny, złoty kolor, prawie nie miały białek oraz źrenice były powiększone.

To musi być Szpier – pomyślał Freedom, czując pogardę i wściekłość drapieżnika wobec czarnoksiężnika.

- Warrior, czy powinniśmy spróbować odwrócić ich uwagę, żeby ścigali nas?

- Jeszcze nie. Czekaj. Jeśli będzie wyglądać na to, że potrzebują pomocy, rzucimy wyzwanie tym parszywym kundlom – doradził Warrior, choć każdy instynkt przetrwania krzyczał, żeby nie marnował tej szansy i leciał mile stąd, kierując się w stronę Hogwartu. A jednak nie mógł zmusić się do porzucenia tych ludzi, którzy od tygodni chronili jego i jego podopiecznego.

Wiedział, że był sentymentalnym idiotą, tkwiąc w miejscu i zastanawiał się, co się stało z jego pragmatyczną stroną. Stary Snape skorzystałby z oferowanej okazji i uciekłby. Ale stary Snape był cyniczny i twardy, nie był mentorem pełnego poświęcenia chłopca, ani nie miał miłości słodkiego, empatycznego cherubinka. Tamten człowiek miał serce z lodu, ale lód stopniał gdzieś po drodze, a teraz gdy pozwolił sobie znowu coś poczuć, odkrył, że cholernie trudno jest wyłączyć niewygodne poczucie winy i odpowiedzialność.

Szpier gestykulował ze złością, a nad nim unosiła się mała pustułka, w której Freedom rozpoznał Dawnfire, animagiczną formę Grace. Jeden z wilkołaków podniósł kamień i cisnął nim w nią, ale była zbyt szybka i z cichym piskiem wyleciała poza jego zasięg.

Freedom syknął ze złością i napiął pazury. Ale nie podążył za swoim pierwotnym instynktem i nie rzucił się na wilkołaka, który rzucił kamień. Był posłuszny swojemu mentorowi i czekał, by zobaczyć, co zrobią czytający, ponieważ wyczuł, że nie byli oni popychadłami.

- Dlaczego tu przybyłeś, Mroczny Pomiocie? – zapytał Jasper, a jego głos był zimny jak arktyczny lód. – Nie jesteś wśród nas mile widziany.

Szpier zaśmiał się szorstko.

- A ty, żałosny obrońco światła, nie możesz mnie powstrzymać. Twoje psychiczne osłony zerwały się jak papier po moich próbach. Oddaj dwóch czarodziejów znanych jako Harry Potter i Severus Snape. Wiemy, że schronili się tutaj, odkąd Greyback przyszedł do mnie po pomoc, jego umysł był naruszony sztuczką czytającego, a tylko ty i twoi towarzysze mogliście pomóc wrogom jego Mrocznej Królewskiej Mości.

- Jego Mrocznej Królewskiej Mości? Proszę! Zaraz rzygnę! – zaskrzeczał Freedom. – Gdzie oni wymyślają takie kiepskie tytuły?

- Najprawdopodobniej z jakiejś bardzo mrocznej książki o etykiecie złoczyńcy – odpowiedział Warrior. – Riddle zawsze lubił ozdabiać się tytułami, dzięki czemu czuł się jak jeden z arystokracji.

- Nie ma wśród nas nikogo, kto nie byłby czytającym – odparł spokojnie Tristan. – Szukajcie swoich ofiar gdzie indziej, wilki. Albo zaryzykujecie naszym gniewem.

Greyback obnażył kły.

- Powiedz nam, dokąd poszli albo rozerwę wam gardła tu i teraz! Zaczynając od twojego!

Przykucnął, gotowy do skoku.

Szpier wyciągnął rękę.

- Opanuj się, wilczy bracie. Pozwól, że zajmę się moimi tchórzliwymi pobratymcami. – Nagle odwrócił się i wskazał palcem.

Płomienie rozkwitły w kilku rezydencjach, w tym u Witherspoonów.

Warrior wydał z siebie okrzyk przerażenia, jego złote oczy objęły okropny widok płomieni, strzelających w niebo z przerażeniem.

Nie! To nie może się powtórzyć! Znowu usłyszał krzyki dzieci, błagających kogoś, kto uratowałby ich od ognia. Potem zmieniły się, stając się Jacem i Jilly i słyszał tylko, jak Jilly wyje do niego: „Pomóż, plofesol Sevi! Pomóż mi!”

Warrior wrocił do teraźniejszości, skrzecząc z wściekłością.

- Jace! Jilly!

Odwrócił się i zanurkował w stronę domu, nie zważając na płomienie, a jego jedyną myślą było dostanie się do dzieci. Nigdy więcej żadne dziecko nie zginie w ogniu! Nie na mojej warcie!

Freedom okręcił się.

- Co do cholery! Warrior! Zwariowałeś?

Mniejszy jastrząb zanurkował za swoim większym mentorem, chwytając go za pióra ogona i szarpiąc go.

- Warrior, przestań! Nie możesz się ujawnić!

Jastrząb odwrócił się z rozdziawionym dziobem, a jego oczy płonęły jak ogień na dachu.

- Zostaw mnie, cholerny pisklaku! Jilly i Jace tam są! Dom może się na nich zawalić! Nie zobaczę więcej umierających dzieci!  - Wciąż słyszał w umyśle krzyki, przyćmiewające jego zwykłą, żelazną samokontrolę. Sama myśl o Jilly, tej słodkiej istocie, umierającej w ogniu, jak ta druga… Uderzył Freedoma, krzycząc: ­– Zejdź mi z drogi, uciekaj! Spłoną! Nie rozumiesz?

Poleciał na mniejszego jastrzębia, zamierzając zniszczyć irytującego pisklaka, a w jego uszach odbijały się wrzaski umierających dzieci.

Freedom uniknął ciosu jastrzębia.

- Pomyśl minutę, do cholery! Jeśli się ujawnisz, będą narażeni na większe niebezpieczeństwo. Poza tym inni Gaszą ogień. Patrz! Są bezpieczni. Wszystko w porządku, Warrior. Uspokój się. Nie jest tak jak ostatnim razem.

Jastrząb odwrócił się i zobaczył, że jego towarzysz mówił prawdę, Jasper zgasił ogień pospieszne rzuconym zaklęciem strumienia wody i domu już nie groziło spalenie. Pozostali czytający również zgasili pożogę i teraz wściekle zbliżali się do Szpiera.

Dawnfire sfrunęła i zmieniła się z powrotem w Grace, która pobiegła do domu z wyciągniętą różdżką, by sprawdzić, co z jej dziećmi.

Warrior otrząsnął się, oddychając szybko, jego serce wciąż pędziło, ale nie próbował wrócić do domu Witherspoonów. Zamiast tego przeleciał krótką pętlą nad wioską, próbując odepchnąć straszne wspomnienia i odzyskać nad sobą kontrolę. Nie mogę uwierzyć, że na to pozwoliłem. Znam się na tym, byłem szpiegiem przez ponad piętnaście lat! Jak mogłem tak stracić kontrolę?

Oszołomiony i zawstydzony Warrior podleciał z powrotem w kierunku Freedoma i Hedwigi, ponownie kontrolując swoje emocje.

- Freedom, wybacz mi. Ja… nie chciałem cię zaatakować. Ale… nie byłem sobą. Przepraszam.

Freedom zaćwierkał miękko.

- Nic się nie stało, Warrior. Rozumiem.

- Czasami wspomnienia bolą teraz gorzej, niż wtedy, gdy powstały – powiedziała cicho Hedwiga i trąciła czule jastrzębia. – Nie obwiniaj się.

- Humph! Nie usprawiedliwiaj mnie, Hedwigo. Kogo mam winić, jeśli nie siebie? – zapytał zjadliwie Warrior, ale ostry był tylko dla siebie, nie dla towarzyszy.

- Po pierwsze obwiniaj śmierciożerców i cholernego Voldiego za to, że masz przez nich te okropne wspomnienia – zaćwierkał Freedom. Potem spojrzał na czytających, dumnie stojących w szeregu.

Szpier pocił się, Freedom widział kropelki potu, spływające po jego twarzy, był blady, wyraźnie próbował zrobić coś przeciwko czytającym, ale blokowali go, bo miał zaciśnięte zęby i wyglądał, jakby zaraz miał wybuchnąć.

Freedom zastanawiał się, czy to możliwe, by dostać udaru, ponieważ wszystkie żyły na głowie Szpiera wyróżniały się.

W przeciwieństwie do niego, twarze czytających były nieludzko spokojne i kamienne. Połączeni za pomocą amuletów, ich umysły były jednością, więc Szpier nie mógł przebić się przez ich połączoną osłonę i zwrócić ich umysłów przeciwko sobie nawzajem.

A wszystkie podejmowane przez niego próby, by zniszczyć ich własność albo zaszkodzić rodzinom, były szybko odrzucane, gdy zdawali sobie sprawę z tego, co zamierzał.

- Odejdź, Mroczny Pomiocie! Albo cię wykończymy! – warknęli wszyscy, kierując całą swoją siłę umysłów na Szpiera.

Szpier jęknął, a potem zawył z wściekłości, jego twarz zrobiła się fioletowa, gdy próbował odrzucić nakaz. Ale jego umysł, nieważne jak dobrze wytrenowany, nie mógł równać się z dwudziestoma połączonymi umysłami i w końcu walczył na próżno, aż musiał odwrócić się, dysząc i łkając z wściekłości.

- Co robisz, szumowino? – zawył Greyback.- Uciekasz z ogonem między nogami jak zbity kundel? Powiedziałeś mi, że możesz ich pokonać!

- Ja… ja… są połączeni… to… niemożliwe! – jęknął Szpier z zawieszoną głową. – Zbyt silni…

- Cholerny kłamliwy wór gówna! Dobrze ci zapłaciłem, a tak mi dotrzymujesz słowa? – splunął przywódca wilkołaków.

Szpier spojrzał na rozwścieczonego stwora z błagalnym spojrzeniem, ale Greyback nie był w nastroju, by tolerować czyjąś porażkę. Lucjusz wysłał mu wyraźne instrukcje, a jeśli tym razem nie uda mu się złapać cholernych animagów…

- Wybacz mi…

Greyback od niechcenia zamachnął się, uderzając nieszczęsnego Szpiera w gardło.

Krew trysnęła, gdy tętnica szyjna czarnoksiężnika została ucięta i on sam upadł na ziemię.

- Wybaczam – splunął Greyback.

Freedom zadrżał z powodu tej brutalności i pomyślał: Zło zwraca się przeciwko sobie.

Ale gdy tylko Szpier wydał ostatnie tchnienie, jego życiodajna krew wsiąkła w ziemię, czytający natychmiast ukryli siebie i swoje domy przed wilkołakami.

Greyback odwrócił się, odkrywając, że czytający zniknęli.

- Co? NIEEE! – zawył wilkołak. – Gdzie oni się podziali, do cholery?

Zaczął pociągać nosem i biegać w tę i z powrotem, ale osłony czytających sprawiły, że widział rzeczy, których nie było, a rzeczy, które istniały, nie były już widoczne dla jego zmysłów. Reszta sfory podążyła jego śladem, ale oni też byli zdezorientowani.

Dwa jastrzębie i sowa obserwowali przez chwilę, jak wilkołaki błądzą w kółko na ślepo, po czym Freedom zleciał w dół i zaczął drwić ze śmierdzących stworzeń, bezczelnie machając czerwonym ogonem przed ich twarzami.

- Tutaj, pieski! Chodźcie i złapcie mnie, parszywe, szczurzaste, śmierdzące tchórze! Założę się, e nie złapiecie kota bez nóg! – Wykręcił swój pierzasty tyłek prosto w nos Greybacka. – Skowyczące mordercze lizodupy! Zobaczymy, jak poradzicie sobie z prawdziwym czarodziejem! Kree-rrarr!

Greyback warknął wściekle i skoczył w kierunku zuchwałego jastrzębia, a jego zęby ledwie minęły pisklaka.

- Chodź tu, mały kurczaku, i walcz jak mężczyzna! – ryknął.

- Dlaczego miałbym to zrobić, gnojku? Nie jesteś wart mojego czasu!

Greyback ryknął, ślina trysnęła wszędzie, gdy na próżno próbował dosięgnąć ptaka.

PLASK!

Duża, biała plama trafiła wściekłego wilkołaka prosto w oko.

Greyback zawył, kręcąc się i drapiąc po twarzy.

- Kiedy cię złapię, jastrzębiu… rozerwę cię na strzępy!

- Ups! Jesteś tylko kolejnym kawałkiem brudu, wilczku! – zaskrzeczał Freedom. – Masz coś w oku!

Warrior westchnął.

- Pisklaku, pewnego dnia przyniesiesz mi śmierć! – Potem podleciał w pobliże mniejszego ptaka i wysyczał: – Chodź, Freedom, pobawiłeś się, a teraz ruszajmy w drogę. Minerva czeka.

Jastrząb wydał cichy półdźwięk protestu, po czym ruszył za starszym ptakiem, wołając szyderczo:

- Do zobaczenia później, małe wilczki! Nie wypłakujcie się mamie!

Pod nim wilkołaki zazgrzytały zębami, po czym ruszyły w pościg, wyjąc.

- Musiałeś szydzić z nich jak dzieciak? – na wpół skarcił Warrior. – Naprawdę, Freedom!

- Co? To zabawne, Warrior. Poza tym, powinieneś usłyszeć, jak nazywali mnie ostatnim razem, gdy nas ścigali. Zmusiłbyś mnie do zjedzenia dziesięciu kostek mydła.

- Freedom…

- Tak naprawdę nie obchodzi cię, czy ich obrażam, prawda? Znaczy, to część gry.

- Nie o to chodzi. Nie obchodzi mnie, czy ranisz ich uczucia, ale zależy mi na tym, żebyś zwracał uwagę na swoje otocznia i nie dawał się wciągnąć w wymianę obelg, tak że zapomniałeś o naszym prawdziwym celu. Czyli na dostaniu się do Hogwartu i zakończeniu naszej misji.

- Dobra, dobra. Nie strosz tak piórek, Nieustraszony Przywódco – zaskrzeczał Freedom, myśląc, że mógłby zaznaczyć, że Warrior też nie był kilka minut wcześniej skupiony, ale wiedział, że to cios poniżej pasa, więc zamknął dziób. Poza tym wiedział, że jastrząb karci go z przyzwyczajenia i troski, a nie złośliwości. Warrior zwyczajnie taki już był.

Cała trójka poleciała dalej, ciągnąc za sobą watahę wilkołaków, a gdy tak lecieli, Warrior przypomniał sobie przepowiednię, którą wysłał im Dumbledore tuż nim poszli do sierocińca. Będą ścigani ze wszystkich stron, aż nadejdzie koniec, prześladuje ich niewidzialna ciemność, ale niezłomne i szczere serce przezwycięży wszystko. To z pewnością prawda, pomyślał Warrior. Najpierw polowały na nich wilkołaki, potem maldecorvae, śmierciożercy, Sztylet Niezgody był niewidzialną ciemnością, która prawie zakończyła ich poszukiwania na zawsze. Ale niezłomne i szczere serce przezwyciężyło wszelkie przeciwności i znów się odnaleźli, lecąc im prędzej w kierunku szkoły, ponownie ścigani przez wrogów.

Jastrząb miał tylko nadzieję, że uda im się uniknąć wilkołaków na tyle długo, by przemienić się i skontaktować się z Minervą poprzez amulet. A potem, gdy zaalarmują Zakon, mogli pomóc na wszelki wypadek i zaplanować uratowanie czwórki dzieci i Albusa.

Ale najpierw musieli uciec przed gryzionymi przez pchły paskudnymi szkodnikami.

Warrior odwrócił się i złapał prąd powietrza, unoszący go po niebie, jednocześnie wydając z siebie pełen triumfu skrzek. Niech te zgniłe szczeniaki zetrą sobie łapy do krwi, pomyślał szyderczo animag. Nic bez skrzydeł nie da rady złapać jastrzębi w locie. Mogą być ścigani do samych bram Hogwartu, ale nie zostaną złapani.

Dopóki pozostawali w powietrzu.

Na ziemi musieli być ostrożni, ale Hogwart nie był bardzo daleko, może ze cztery, pięć godzin drogi, a oba jastrzębie leciały szybciej za dnia nią jakaś wrona.

Ciemny jastrząb skierował dziób na północ, mając słońce po lewym skrzydle, i zwiększył prędkość, rzucając jednocześnie wyzwanie swojemu pisklakowi.

- No dalej, Freedom, lećmy i złapmy wschodzące słońce!

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz