Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 10 sierpnia 2018

TSBM - Rozdział 4


Historyczne bitwy nie powinny być tak strasznie ciche.
Pot spływa po twarzy Harry’ego. Z początku Severus zwyczajnie go wycierał, ale potem zaczął używać do tego magii. Trudniej jest mu teraz unieść palec, niż rzucić czar.
Różdżka Severusa leży gdzieś pod nocnym stolikiem. Nie jest mu już potrzebna.
- Wody?
Harry nie odpowiada. Severus lewituje kubek do jego ust i patrzy, jak wypija kilka łyków.
Minuty mijają w całkowitej ciszy.
- Przygotuj się – szepcze Harry.
Kolejna fala magii zalewa Severusa i jest tak, jakby ktoś zanurzył ci głowę pod wodę i trzymał ją tam zbyt długo, i wydaje mu się, że słyszy jakiś głos, i brzmi on jak Czarny Pan i brzmi jak jego ojciec i kurwa ,o mój Boże, proszę pozwólcie mi się wynurzyć nie mogę oddychać...

*****

Gdy Severus miał sześć lat, wybrali się całą rodziną nad morze.
Jak na środek lata, na plaży było bardzo chłodno. Woda była czarna i lekko wzburzona. Matka siedziała na piasku z głową owiniętą szalem dla ochrony przed wiatrem.
Dzieci powinny umieć pływać.
Kiedy on się bał. Woda była taka ciemna.
- Severus, wracaj tutaj, wra... – Poczuł jego dłonie na głowie i na karku. – Jeśli to jedyny sposób, żebyś się nauczył...
Matka bez słowa wpatrywała się w niebo.

*****

Wychyla się z łóżka i spluwa krwią. Jest bardzo czerwona – odcina się kolorem jak paski na świątecznym cukierku.
- Harry?
Potter opada z powrotem na łóżko i odwraca się, żeby na niego spojrzeć. Jest cały mokry, wstrząsają nim drgawki, a do twarzy ma przyklejony dziki, przerażony uśmiech. Na ułamek sekundy ich oczy się spotykają.
- W porządku? – dyszy chłopak.
- W porządku. A ty? – Snape bardzo stara się upilnować własną dolną wargę przed drżeniem.
- Fantastycznie – odpowiada Harry, drapiąc paznokciami o pościel z wysiłku. – To jest... łatwe.
- Łatwe. – Severus próbuje się roześmiać. Powietrze wydostaje się z jego płuc w krótkich, świszczących wydechach.
- Mhm... tak... jak mnie uczyłeś.
Nigdy cię tego nie uczyłem, myśli, starając się nie zastanawiać zbyt mocno, czy w jego wnętrzu nie rozlewa się krew, czy jakiś ważny organ nie pękł podczas konwulsji, czy któreś więzadło nie zostało rozciągnięte do granic wytrzymałości...
- Harry...
Zalewa go woda.

*****

Nie udało mu się znaleźć innej drogi... Jeśli nie chciał, by go widziano, była tylko ta jedna.
Rzecz jasna musiało padać. Rzecz jasna każda cholerna kałuża okazywała się być grożącą skręceniem karku dziurą pełną błota... Rzecz jasna nie był w stanie ominąć gałęzi smagających go po twarzy i włosach... tylko że był tak przemarznięty, że nic już nie czuł... Nic, jak długo nie dotarł do wejścia, nie zaczął wspinać się, zataczając, po schodach... Nic, zanim nie upadł przed kamiennym gargulcem i nie dostrzegł ciągnącej się za nim ścieżki szlamu...
Wąż, który wypełzł ze swej podziemnej nory.
Wtedy to niewiarygodnie silne ramiona podniosły go, nie zwracając uwagi na kapiący z niego muł, i zaprowadziły do środka.
- Mój drogi chłopcze... Bogom niech będą dzięki, że wróciłeś do domu.

*****

Severus budzi się. Spuszcza jedną stopę na podłogę, po chwili dodaje drugą, a potem wstaje. Łazienka jest tak strasznie daleko.
Noga za nogą... dobrze.
Korzysta z toalety, myje ręce i twarz, przepłukuje usta, żeby pozbyć się tego metalicznego smaku, kaszle i nie patrzy w lustro. Znowu kaszle – różowe cętki plamią umywalkę.
- Harry.
Severus wychodzi z łazienki, powłócząc nogami. Ile to już razy marudził Potterowi, jak bardzo jest stary; ale teraz, w tej chwili, czuje ciężar każdego podłego dnia.
W pościeli leży ciało.
- Harry.
- Harry.
- Potter.
- Obudź się.
Opada na łóżko, nie uzyskując odpowiedzi. Krzywi się, czując wilgoć: pot i inne rzeczy, o których nie chce nawet myśleć, i unosi rękę. Zaklęcie czyszczące działa nawet przy braku werbalnej inkantacji. Severus słyszy trzask magii.
- Harry...
Już od miesięcy wiedział, że to się źle skończy. Wiedział o tym tej nocy, kiedy tu przybyli. Wiedział o tym, gdy pierwszy raz rozpalił się na widok ust Pottera. Wiedział o tym tej nocy, kiedy zostali kochankami.
Byliśmy kochankami, czyż nie? myśli Severus.
- Harry.
Nie spojrzy tam. Nie spojrzy... nie może. Postanawia, że lepiej być uwięzionym w tej chwili po wieczne czasy, lepiej już spędzić resztę życia w przerażeniu, niż teraz spojrzeć.
- Harry...
Chrapliwy dźwięk przerywa ciszę.
Powietrze ucieka z płuc Severusa w długim wydechu. Spogląda.
Rzęsy Harry’ego rzucają cienie na policzki. Jest taki blady, że nawet blizna wydaje się być pozbawiona koloru. Leży twarzą do Severusa, z ramionami wzniesionymi do piersi, jakby osłaniając się przed ciosem. Teraz już Severus nie może się powstrzymać przed wyciagnięciem ręki, przed sprawdzeniem pulsu. Gdy go dotyka, błyska iskra. Puls jest silny.
- Ty przebiegły gówniarzu – burczy Severus. Ogląda Harry’ego w poszukiwaniu ran, ale znajduje tylko półokrągłe ślady na dłoniach od wbijania paznokci. – Harry... – Młodszy mężczyzna nie porusza się, ale oddycha; głęboko i zadowalająco. – Dobrze, nie budź się. Nie obchodzi mnie to. Zawsze musimy spełniać twoje zachcianki...
Droga do łazienki i z powrotem śmiertelnie go wykończyła. Severus gramoli się do łóżka i zamyka oczy. Tylko na minutkę.

*****

Severus budzi się.
Idzie do łazienki, korzysta z toalety, myje się, myje zęby i przeczesuje palcami włosy.
Wszystko go boli.
Wychodzi z łazienki, ubiera się i... wyjmuje z windy lunch. Kanapki i zupa ziemniaczana, która zdążyła już wystygnąć.
- Potter. Pobudka. Potter... Potter.
Je kanapkę - chyba z mięsem. Przeżuwa, ale jakoś nie dociera do niego nic więcej poza konsystencją posiłku. Kaszle i czuje w ustach niewielką ilość krwi.
Żałuje, że nie wie, co ma uszkodzone. Rana cięta, zadrapanie, siniak – to mógłby wyleczyć sam, ale wewnętrzne obrażenia najlepiej zostawić pielęgniarce z odpowiednim sprzętem medycznym, albo przynajmniej z doświadczeniem, jak uniknąć uszkodzenia ważniejszych nerwów. A jeśli coś... pękło... to dobrze chociaż, że nie dostał krwotoku.
Potter też nie krwawi. Severus ogląda go jeszcze raz, dla pewności. Harry wygląda, jakby po prostu mocno spał.
Severus jest bardzo cierpliwym człowiekiem. Zniósł dzieciństwo w domu, zniósł drogę krzyżową, jaką była podstawówka, doświadczył krótkiego ułaskawienia w Hogwarcie, które później też zamieniło się w mękę, pozwolił się zniewolić Czarnemu Panu, a potem wykupił swoją wysuszoną duszę przechodząc na służbę Zakonu. Wytrzymał w tym pokoju – ile to już minęło? Sześć miesięcy, siedem? Więcej?
Severus całe swoje życie czekał na ratunek.
Tylko że ten nigdy jakoś nie nadszedł.
Kaszle.

*****

Osłony nie chcą ustąpić.
Severus próbuje. Magia przychodzi mu łatwiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy podnosi różdżkę, przypływ mocy parzy mu skórę, jednak osłony wciąż nie ustępują. Gdyby mieli więcej czasu... Gdyby wiedzieli wcześniej... Gdyby...
Voldemort wie, że oni tutaj są. Na pewno wie i musi być już blisko... Chyba że Harry’emu się udało... A może Czarny Pan jest teraz zbyt słaby? Albo być może Albus ukrył ich tak sprytnie, że nawet ciągłe używanie magii nie...
Severus spogląda na swoje ramię. Znak blednie, staje się szary. Jeśli Voldemort odciął więź, może zrobił tak samo w przypadku Harry’ego? Może więc obaj są już wolni – wolni w klatce – a Albus już pewnie po nich przybywa, bo skoro Voldemort nie może ich teraz znaleźć, nie ma powodu, żeby ich tu dłużej trzymać...
Nie.
Niewiadomo, co się stało. Niewiadomo, a zastanawianie się nic nie da. Siedzenie i zbijanie bąków nigdy wcześniej Severusowi nie pomogło. Kaszle krwią.... i nie może obudzić Pottera.
- Harry? – Nawet nie oczekuje odpowiedzi. Czekanie nie wchodzi już dłużej w grę.
Jest przecież winda kuchenna.
Jeśli wrzucają do niej śmiecie, to musi się potem z nimi coś dziać. Najprawdopodobniej trafiają w ręce jakiegoś niewinnego skrzata albo czarodzieja, pracującego dla firmy cateringowej. Można by wysłać list...
Który prawdopodobnie zostałby zignorowany, albo co gorsza przekazany ministerstwu.
Przechodzi go dreszcz. Gdyby miał ochotę zobaczyć armię Voldemorta w komplecie, stojącą na progu, zostałby w zamku. Może się przemieścili, myśli sobie. Mógłby wysłać zapieczętowany list z instrukcjami, żeby wysłano go sową do...
Niewiadomo, czy sowy w ogóle mają dostęp do okupowanego Hogwartu. Niewiadomo, czy w ogóle ktoś tam jeszcze żyje... Co, jeśli Voldemort wymordował wszystkich i zostali tylko oni dwaj...
Severus żałuje, że nie jest animagiem. Pettigrew mógłby po prostu wskoczyć do pudełka i...
Tylko, że nie byłby wtedy w stanie go zamknąć. A więc jakieś większe zwierzę, może małpa, albo nieduży pies...
- O czym ja myślę?
O tym, jakby to było zostać na zawsze z małpim rozumem i chwytnym ogonem – a to byłyby te milsze konsekwencje, gdyby coś pochrzanił. Nigdy nie był orłem z transmutacji, na owutemach ledwo mu się udało wyciągnąć na Powyżej Oczekiwań. Gdyby spróbował transmutować windę na większą, mógłby przypadkowo uszkodzić zaklęcie transportujące – a czyż nie byłoby cudownie odciąć dostawy pożywienia? Kto wie, jak w ogóle Albusowi udało się ustawić to zaklęcie tak, żeby omijało osłony?
Severus na chwilę zamyka oczy.
- Królestwo za eliksir zmniejszający.

*****

Drepcze. To boli, ale ból jakoś dziwnie pomaga.
Albus by tego nie zrobił, myśli. Albus nie zostawiłby nas w tej pułapce. Musi być... jakiś sposób...
Severus wie, że w swojej własnej walizce niczego nie znajdzie, ale może w tej Pottera... Gdzie on ją...
Znajduje obie torby wciśnięte pod łóżko, i sprawdza swoją. Kilka zapasowych zwojów pergaminu, puste buteleczki po środkach przeciwbólowych i znieczulających, które przyniósł tu ze sobą i zużył w ciągu pierwszych tygodni, dwa komplety szat, noszonych tak długo, aż ich zapach stał się nie do zniesienia, jakieś drobiazgi. Pochyla się, prawie wpadając do środka i jeszcze raz przeszukuje, dla pewności. Werdykt pozostaje ten sam - bezużyteczna. Odpycha od siebie walizkę i wyciąga na środek pokoju tę drugą.
Torba Pottera jest szeroka, brązowa i sponiewierana. Severus klęka przy niej i odpina zapięcie.
- Proszę – błaga – niech będzie tam coś, co Albus schował. Świstoklik. Klucz do osłon. Cokolwiek. Proszę. – Otwiera walizkę.
Patrzy.
Po chwili spogląda w górę na Pottera.
Zerka w dół na zawartość torby.
Spogląda w górę.
I znowu w dół.
Powoli wyciąga miotłę i pelerynę-niewidkę z magicznie powiększonych głębin walizki.
Śmieje się – raz, krótko.
- To jest to, co zabrałeś do dwóch pokoi. To właśnie zabrałeś... Gdzie masz zamiar latać, Potter? Obok kogo chcesz się przemykać w ukryciu? Och... jeśli osłony nas nie zobaczą, może pozwolą nam przejść. Może pokonamy osłony w quidditchu! To właśnie zabrałeś. – Severus obraca pelerynę w dłoniach. Delikatny jak pajęczyna materiał zalatuje stęchlizną. – Pochowają nas z tym.
Znowu zagląda do środka. Mruga. Zamiera na chwilę.
Walizka Pottera.
Podnosi ją, podchodzi do windy, otwiera drzwiczki i wpycha... wpycha...
Za szeroka.
Próbuje pod różnymi kątami, próbuje ją trochę ścisnąć.
Nic z tego.
Jęczy z frustracją. Za szeroka. Za szeroka, do diabła. Odrzuca ją na bok, kaszle i opiera się o ścianę. Cóż, walizkę przynajmniej można bezpiecznie transmutować...
Jego walizka.
Wraca i otwiera mniejszą torbę. W środku... może... Stawia ją pionowo i wytrząsa zawartość na podłogę. Jedna z buteleczek tłucze się, ale on nie zwraca na to uwagi. Walizka została kiedyś zaczarowana tak, aby mogła pomieścić cały komplet bazowych eliksirów, zestaw podstawowych składników i zbiór podręcznych leksykonów. Odkąd zdobył certyfikat, nie używał jej zbyt często,. To, że właśnie ją zabrał, żeby spakować się tamtej nocy, zawdzięczał tylko głupiemu szczęściu.
Severus podnosi walizkę i próbuje przecisnąć ją przez drzwiczki windy.
Pasuje.

*****

Były czasy, kiedy Severus ubolewał nad swoją naturą pilnego studenta. Były czasy, kiedy patrzył jak inni chadzają na prywatki, dowlekając się do domów nad ranem, kiedy on wychodził już na zajęcia. Były czasy, kiedy patrzył z góry na ich szczeniackie zachowanie, a w głębi duszy zastanawiał się, czy przypadkiem życie nie przecieka mu przez palce.
W tym momencie nie żałuje już niczego.
Sadza Pottera na krześle i ściąga z łóżka kołdrę, żeby wyłożyć nią dno walizki. Zastanawia się przez chwilę, dokłada jeszcze poduszkę Pottera, a potem dodaje Pottera. Najtrudniej jest włożyć go do środka – ramiona ledwie dają się przecisnąć - ale kiedy już tam jest, ma tyle miejsca, że można go swobodnie położyć. Severus starannie go układa.
Bierze pelerynę-niewidkę i przykrywa nią Harry’ego.
Severus podnosi walizkę i wkłada ją do windy tak, żeby zapięcie znajdowało się od strony pokoju. Niezdarnie gramoli się do środka, zaczynając od nóg. Kiedy po raz drugi zdarza mu się zaklinować, dochodzi do wniosku, że możliwym jest, że odrobinę przybrał na wadze. Nie ma pojęcia, jak to możliwe przy Harrym, znęcającym się nad nim dwa razy na dzień.
W końcu udaje mu się wśliznąć do środka. W którą stronę by się nie obrócił, kończy przyciśnięty do Harry’ego. Nie żeby mu to przeszkadzało, ale bycie z nim tak blisko, i to we własnej walizce, jest jednocześnie surrealistyczne i przyprawiające o klaustrofobię.
- Śmiałbyś się z tego – mówi Severus. Całuje Harry’ego; tylko raz, leciutko, by potem uszczypnąć zębami jego dolną wargę. Żałuje, że nie są postaciami z bajki. W bajce Harry by się obudził. W bajce nie byłoby ust wypełnionych krwią.
Wysuwa rękę z walizki i po omacku szuka krawędzi drzwiczek windy. Chwyta je w palce i ciągnie w dół, w dół...
Stuk.

*****

Jest inaczej, niż przy świstokliku.
To takie uczucie, jak wtedy, gdy jego wujek - ten, którego imienia nie potrafi sobie przypomnieć, przed którym zawsze próbował się w lecie schować, gdy przychodził do ojca w odwiedziny – unosił go w powietrze i kołysał, kołysał tak długo, aż Severus zaczynał błagać, by postawiono go na ziemi.
Severus się nie boi.
Nie boi.
...nie boi...

*****

Jest ciemno. Severus dokładnie opatula Pottera peleryną i zachowuje czujność.
W momencie, gdy dostrzega światło, gramoli się do przodu i wyciąga rękę, żeby nie pozwolić drzwiczkom się zamknąć. Potem wysuwa głowę.
Staje oko w wielkie oko... ze skrzatem domowym.
Stworzenie unosi brwi. Severus nigdy nie potrafi powiedzieć, czy to on, czy ona.
Z otwartych ust skrzata cieknie ślina.
Severus wyciąga drugą rękę z głębin walizki i chwyta to coś za gardło. Stworzenie piszczy.
- Gdzie jesteśmy? – pyta Severus
Skrzat charczy coś niezrozumiałego w odpowiedzi. Mężczyzna zacieśnia uścisk, tak tylko troszeczkę.
- Gdzie znajduje się to miejsce? – I wypuszcza stworzenie, które upada na zadek z głośnym lamentem.
- Grząszczka musi zabrać naczynia...
- Och, zamknij się – burczy Severus, wyłażąc z torby prosto na podłogę jakiejś dużej, dobrze oświetlonej kuchni. Na przeciwległej ścianie widnieje w rzędzie sześć innych kuchennych wind. Zapach tłuszczu i pieczonego chleba wdziera się do jego nozdrzy. Przez duże, okrągłe okna wpada słoneczne światło. Jest niewiarygodnie jasno.
Severus mruga i bierze się w garść. Na szczęście wygląda na to, że za tę część kuchni odpowiada wyłącznie Grząszczka. Wyciąga szybko walizkę z windy, sprawdza, jak tam ma się Potter, zamyka walizkę i przyciska ją do piersi.
- Gdzie znajduje się to miejsce?
Stworzenie bełkocze coś w odpowiedzi. Snape chwyta je za poszewkę od poduszki i podnosi na wysokość swojego nosa.
- Słuchaj, ty ptasi móżdżku! Albo powiesz mi, gdzie jestem – warczy Severus – albo poszukam ci skarpetki.

*****

Skrzatka leży na ziemi, potraktowana zaklęciem oszałamiającym. Snape nie jest właściwie pewien, czy musiał go użyć.
Myśli o pelerynie-niewidce w walizce, ale jej nie wyjmuje. Gdyby ją założył, musiałby się garbić i poruszać powoli, tak, żeby nie spadła. Skoro nie podejrzewa, żeby Albus zatrudnił Voldemorta w charakterze dostawcy posiłków, woli raczej pozostać widzialnym i spróbować znaleźć jakieś rzetelne źródło informacji.

*****

Trzy wrzeszczące czarownice i trzy zaklęcia usypiające później Severus znajduje gazetę i z otwartymi ustami wpatruje się w datę.
Niemożliwe, żeby był koniec lutego.
Nogi się pod nim uginają i Severus siada przy stole. Przegląda pobieżnie nagłówki: atak na Św. Mungo, atak na ministerstwo, zdjęcia Hogwartu z dymiącą południową wieżą. Wtedy dopiero zauważa, jak bardzo zniszczona jest gazeta – wygląda podobnie do tej, którą on i Harry na okrągło czytali.
- Och, doskonale – cedzi przez zęby, tak samo niezorientowany, jak wcześniej. Chciałby, żeby była noc. Jego oczy już są podrażnione, a przecież jeszcze nawet nie wyszli z tej dziwnej kuchni. Otwiera walizkę. – Cóż, Potter, zapewne ucieszy cię wieść, że dwudziestego trzeciego lutego Hogwart wciąż stał. Czy jest tak nadal; zobaczymy, zobaczymy z pewnością. Jeśli masz jakieś inne propozycje, bezpieczne i z widokami na opiekę medyczną, to teraz jest na nie odpowiedni moment. Żadnych? W takim razie do Hogwartu.
Severus ściąga z Harry’ego pelerynę-niewidkę i poprawia mu pod głową poduszkę, a potem zamyka walizkę.
Hogwart musi nadal stać. Jeśli nie...
Zarzuca sobie niewidkę na ramiona, przyciska do siebie walizkę i bierze głęboki oddech. Kaszle.
Oddycha, tym razem trochę płycej.
Zamyka oczy.
Teleportacja jest łatwa, tak łatwa jak oddychanie. Snape nigdy w życiu się nie rozszczepił, a egzamin zdał za pierwszym podejściem.
- Zrób to – przekonuje sam siebie. – Po prostu to zrób.

*****

- Czyżbyśmy się bali?
- Nie, mój Panie. Oddaję siebie z ochotą.
Serce wali mu w piersi. Raz, dwa.
- Nazywasz mnie swoim panem, a służysz tylko sobie. Nie puszczę tego płazem. Uklęknij.
- Mój Panie... pokornie błagam o wy...
- Crucio – rzekł Czarny Pan, obserwując z nikłym zainteresowaniem, jak jego sługa wije się przed podium.

*****

Las sprawia wrażenie wymarłego. Zawsze tętnił życiem: odgłosami kopyt, kłapnięciami szczęk, tajemniczymi sykami i pohukiwaniami.
Severus zastanawia się, kiedy świat stał się taki cichy. Cóż, pod baldachimem drzew jest przynajmniej ciemno, a to dla niego prawdziwe błogosławieństwo.
Porusza się szybko, choć nie tak cicho, jak by chciał – nie biegał od miesięcy i serce dudni mu w piersi. W tym lesie mieszkają stworzenia, które nie potrzebują widzieć by schwytać ofiarę; źle dopasowana peleryna-niewidka ich nie oszuka.
Trzymając różdżkę w pogotowiu, bez namysłu odnajduje ścieżkę. Poznałby ją z każdej strony, mokrą i suchą, ślepą, przeklętą i tak, zakrwawioną...
...Cichą...
...i przesiąkniętą smrodem...
- Ugh – jęczy Severus i opiera się ciężko o pień drzewa. Oczy same mu się zamykają. – Obudź się... głupcze.

*****

Wieczorem liściasty baldachim nad ich głowami staje się czarny jak smoła.
Severus budzi się nagle, czując, że coś usiłuje ściągnąć z niego but. Jakieś małe, kosmate brązowe stworzenie rości sobie do niego prawo. Severus strząsa je z siebie i chowa stopę pod pelerynę.
- Nie możemy tutaj spać – mamrocze do walizki i podnosi się chwiejnie na nogi. Jego ciało już się poddało – zatacza się i słania na nogach, potyka na kamieniach usiłując ominąć dziury. – Nie możemy tutaj spać – powtarza jak litanię.
I nagle staje na skraju czegoś, co nie może być... nie... nie może być pozostałością po zielonej łące. Widzi błoto i kratery i ślady spalenizny i... w oddali...
Aurorzy.

*****

Oddaje różdżkę bez walki. Ktoś rzuca na nią zaklęcie wykrywające, a czyjś cichy, znajomy głos zadaje mu pytanie za pytaniem. Severus odpowiada z takim sarkazmem i irytacją, na jakie tylko może się zdobyć.
- To chyba rzeczywiście on... To rzeczywiście on.
Ktoś próbuje wyrwać mu z rąk walizkę. Severus ledwo daje radę utrzymać oczy otwarte, ale jego zaklęcie powala aurora na ziemię.
- Uch... Profesorze? Proszę nie walczyć z aurorami. To był ciężki tydzień.
Severusowi przejaśnia się przed oczami.
- Longbottom.
Pyzaty czarodziej wzdryga się i ryzykuje nieśmiały uśmiech.
- Witam, profesorze.
- Chyba nie zrobili aurora z ciebie.
- N-nie, sir. Zwykle pomagam przy roślinach Ostatnio ciągle podsyłają nam tu sobowtórów, żeby przedostali się przez naszą straż, ale pana to ja bym zawsze rozpoznał. Och... on krwawi. – Neville kiwa głową na jednego z pozostałych aurorów. – Skrzydło szpitalne?
- A skąd, skoczmy lepiej na boisko quidditcha i rozegrajmy szybki meczyk. – Severus nie opiera się, gdy go podnoszą.
- Pańska torba, profesorze?
- Idzie prosto do samego dyrektora, pani Pomfrey – kaszle, nim jest w stanie mówić dalej – albo do Lupina.
Lupin może być, myśli. Własnego życia wilkołakowi by nie powierzył, ale wie, że Harrym to on się zajmie na pewno.
Na twarzy Longbottoma maluje się zrozumienie. Zerka na walizkę, po czym wydaje aurorom rozkaz.
- Znajdźcie Remusa. Powinien być u siebie, a jak nie, to spróbujcie w Wielkiej Sali.
Trzech z nich natychmiast pędzi do zamku.
- Odkąd – rzęzi Snape – oni wykonują twoje rozkazy?
Neville mruga i nabiera głośno powietrza.
- Od czasu Malfoya – odpowiada cicho i odwraca się do pozostałych. – Zabierzmy go do skrzydła szpitalnego.


*****

Poppy nad nim stoi. Podsuwa mu do ust fiolkę. Severus przełyka.
- Witaj z powrotem – mówi mu.
Severus zapada w sen.


*****

Budzą go na badania i eliksiry.
- Nie żyje? – pyta Severus.
- Kto taki? – odpowiada pytaniem na pytanie Poppy.
- Voldemort.
- Och. Och, tak, Severusie – śmieje się pani Pomfrey. – Och, jej... już myś... och, nieważne. W jednej chwili dowodził atakiem, w następnej leżał już na ziemi. Musieli wykonać odwrót... a raczej próbowali. To przesądziło o wyniku bitwy... Domyślam się, że to sprawka Harry’ego?
Severus kiwa głową.
- Taką mieliśmy tu wszyscy nadzieję. Niestety, wojna się jeszcze nie skończyła i wciąż nie schwytano jeszcze jego poruczników. Ale zwyciężymy. Nie zawracaj sobie tym głowy, dopóki nie wydobrzejesz. – Palce pani Pomfrey muskają skórę na jego ramieniu.
Severus spogląda w dół. Mroczny Znak łuszczy się, skóra schodzi jak stara farba.
- No, dobrze, to ostatnia dawka. Czy nie ostrzegałam cię zawsze, że bycie przez dłuższy czas pod działaniem Cruciatusa....
- To nie był Cruciatus.
- Cóż, cokolwiek to było, teraz jesteś bezpieczny. Otwórz usta. Dziś wieczorem będziesz musiał złożyć pełny raport, więc lepiej odpoczywaj.
- A co z H... Potterem?
- Podobnie jak ktoś jeszcze, kogo znam, zawsze spada na cztery łapy. – Wlewa mu do ust zawartość fiolki.
- Gryfoni – mamrocze Severus i zapada w sen bez snów.


*****

Budzi się. Karmią go, badają. Pozwalają mu samemu pójść do toalety tylko dlatego, że wyraźnie się tego domaga. Potem znowu badania. Dają mu kubek herbaty – wypija ją, by o sekundę za późno wyczuć pieczenie Veritaserum.
Aurorzy wyprowadzają go ze skrzydła szpitalnego dopiero wtedy, gdy Poppy jest pewna jego dobrego stanu. Idą z nim strasznie długo, aż wreszcie wprowadzają go do pełnego ludzi pomieszczenia. Kiedy Severus zasłania oczy, przyciemniają światła.
Stojąca przed nim czarownica ma srebrzyste, rozpuszczone włosy – nie tak gęste, jak te Albusa i trochę bardziej popielate.
- Severusie, zaraz zaczniemy, jeśli jesteś gotowy.

*****

Mówi Minerwie o wszystkim.
O przybyciu. O tym, jak Harry nie chciał się odzywać, jak przepłakał pół nocy, przyciskał pięści do ściany i opierał się na nich – jakby chciał się przecisnąć na zewnątrz. O budzeniu się. O jedzeniu. O spaniu. O kąpaniu się co wieczór.
Niełatwo jest o tym mówić... być w zamknięciu to nie tak, jak... nie tak...
- Spokojnie, Severusie. Mamy czas.
To nie jest ciąg zdarzeń. To jest... to są... kawałki. Fragmenty rozmów, dziwne spojrzenia, rutyna i jej przestrzeganie, bądź nieprzestrzeganie. Ćwiczenia. Spacerowanie. Czytanie gazety. Pisanie.
- Pisałeś dziennik, Severusie? Świetnie, bardzo bym...
Nie, nie; nie dziennik. Nie działo się nic, co warto by zapisywać. Tylko rutyna...
- O czym w takim razie pisałeś?
O niczym waż... Przemyślenia, bzdury, sny...
- Wasze znaki na skórze, powiedz mi... kiedy zaczęły...
Nie, nie ma żadnych dat. To Potter śledził upływ czasu.
- A ty nie? Dlaczego?
Bo Potter to robił! Albus nie uprzedzał, że będzie egzamin...
- Dobrze, Severusie, gdybyś tak mógł wprowadzić nas – chronologicznie, w miarę możliwości – w to, co działo się od momentu, gdy Voldemort...
Severus wstaje. Najchętniej zacząłby dreptać, ale na przesłuchanie wybrali małą salę lekcyjną, na dokładkę bez okien. Severus nie jest pewien, czy to przypadkiem nie tutaj Sprout prowadzi swoje lekcje w tych rzadkich przypadkach, gdy nie potrzeba praktycznych demonstracji. Coraz więcej ludzi uczestniczy w przesłuchaniu: Minerwa, Tonks, Szalonooki Moody bez jednej ręki, Shacklebolt, kilkoro aurorów, których nazwiska Severus mniej więcej pamięta – Spidrel, Marsh, Antonelli – i oczywiście wilkołak.
Mówi im o osłabieniu, krwi, o wizjach. Kiedy kończy, McGonagall wraca znów do początku i musi przejść przez to wszystko jeszcze raz. Ciężko jest nie okazywać zniecierpliwienia, ale powtarza każde słowo po raz drugi.
Cóż, przynajmniej te, które są istotne. Byłoby raczej nie na miejscu, gdyby nagle wypalił: „Och, i wtedy mnie przeleciał”. Poza tym, nikt nie pytał o tego typu sprawy.
- Czy chciałbyś dodać coś jeszcze, Severusie?
Przełyka ślinę.
- Nie wydaje mi się.
Przesłuchanie jest oficjalnie zakończone, choć Tonks i Shacklebolt zmuszają go do przejścia przez kolejną rundę pytań.. Czyżby myśleli, że nagle zmieni wersję? Czy oni wszyscy wciąż nie mogą uwierzyć, że pracował dla Albusa?
- To jest absurdalne... Zdaję sobie sprawę, że on jest teraz bardzo zajęty, ale muszę porozmawiać z dyrektorem – domaga się Snape.
Zapada zupełna cisza. W końcu to Minerwa mu odpowiada.
- Severusie... Albus odszedł.


*****

Jakże melodramatyczny się stał. To musi być wina Pottera.
Severus wraca do łóżka bez dyskusji. Automatycznie zjada to, co mu przynoszą.
Poppy przychodzi i mówi coś do niego przez dłuższy czas.
- Ach – odpowiada jej.


*****

Budzi się. Czuje, że...
Jest zmęczony czuciem. Niech ktoś wytnie mu serce... Niech skrzaty je zabiorą. To taka doprowadzająca do szału, bezużyteczna rzecz... i sprawia więcej problemów, niż jest warta.
Wstaje. Idzie chwiejnie do łazienki, prawie wpada na umywalkę. Nie ma wanny. Korzysta z toalety, szoruje skórę twarzy chropowatą kostką mydła, zanim sobie nie przypomina, że znowu może używać magii. Rzuca zaklęcie czyszczące.
Nad umywalką wisi lustro.
Patrzy na niego nieznajomy, zmęczony mężczyzna. Jego włosy są poprzetykane nitkami srebra.
Albus nie żyje.
Severus potyka się w drodze powrotnej do łóżka. Tęskni za swoją starą poduszką. Ta tutaj nie pachnie tak, jak powinna.


*****

Budzi się. Karmią go. Minerwa mówi coś do niego przez długi czas; mnóstwo „jak?”, „gdzie?” i „dlaczego?”, i Severus ma wrażenie, że zaraz zwymiotuje.
- Jestem zmęczony – mówi. – Wyjdź.


*****

- Właśnie przeczytałem tę gazetę po raz setny, łącznie z reklamami. Zaraz zaczną mi krwawić gałki oczne.
- Nie, proszę – wymamrotał Severus. – Ta kołdra i tak już przeszła zbyt wiele.
- Masz włosy pod pachami – stwierdził Potter.
Severus uniósł jedną powiekę.
- Tak?
- Masz włosy pod pachami. To dziwne, jak bardzo jesteś ludzki. To znaczy... no, że myjesz zęby i chodzisz do łazienki i... to takie normalne. Kiedyś wyobrażałem sobie, że co rano wstajesz z trumny.
- Nie jestem wampirem.
- Fajnie było tak sobie myśleć.
- Oddaj mi z powrotem moje ramię, proszę... Dziękuję.
Potter przesunął się odrobinę.
- Przeleciałem cię.
- Tak...? I?
- Masz zamiar przelecieć mnie?
- Nie bądź męczący, Potter. Idź spać.
- Bo ja myślę, że tak byłoby sprawiedliwie. Powinieneś... to znaczy... oczywiście, że powinieneś. Jeśli chcesz... Ale to ciekawe... jak bardzo... jesteś profesorem Snapem. I masz włosy pod pachami. I cię przeleciałem. – Potter głośno wzdycha. – To niesamowite.
- Cieszę się, że się dobrze bawisz, ale pozwól staremu człowiekowi odpocząć.
- Nie... co... chcę powiedzieć, że... że to dziwne. Niektórzy ludzie są... nie wiem... nie wydają się ludzcy... i nagle pewnego dnia mają włosy pod pachami. To dziwne.
- Ty jesteś dziwny. Idź spać.


*****

Przewraca się na bok i kaszle, ale teraz jest to już suchy, spazmatyczny kaszel.
Mieli napić się razem herbaty. Po tym wszystkim. Po śmierci Voldemorta mieli napić się razem herbaty. Wyobrażał to sobie tysiące razy.
Dyrektor usiadłby przy swoim biurku i zaproponował Severusowi więcej cukru, dorzucając dodatkową kostkę nawet po usłyszeniu odmownej odpowiedzi. Uśmiechnąłby się z tym swoim błyskiem w oczach i powiedziałby:
- Dobra robota, Severusie. Nie poradzilibyśmy sobie bez ciebie.
Severus napiłby się zbyt słodkiej herbaty i podziękował dyrektorowi. Powiedziałby coś o tym, jak bardzo cieszy się, że już po wszystkim i jak ciężko obaj na to pracowali.
Albus zapytałby go, co planuje zrobić ze swoim dalszym życiem.
W jednej wersji jego odpowiedź stanowiłaby jakąś zgrabną puentę... W innej powiedziałby, że nie ma pojęcia.
I wtedy obaj by się roześmiali.


*****

Poppy budzi go, karmi. Pomaga mu dojść do łazienki, ale Severus nie pozwala jej wejść za nim do środka. Korzysta z toalety i już zabiera się za mycie, gdy nagle przestawia się na zaklęcie czyszczące i patrzy na tego dziwnego starego człowieka w lustrze.
Poppy odprowadza go do łóżka i pyta, czy on rozumie...
- Że Albus nie żyje. Tak, rozumiem.
Tak, ale też...
- Potter jest w śpiączce.
Poppy jest miła. Severus myśli sobie, że pielęgniarką nie można zostać - nią trzeba się urodzić. Przykrywa go kołdrą.
- Zostań na chwilę – mówi i czuje się dziwnie mały. – Jeśli chcesz.
- Chciałabym – odpowiada, odsuwając mu z czułością włosy z twarzy. – Uwierz mi... wolałabym zostać, ale...
- Obowiązki wzywają.
- Niestety. – Poppy porusza się ze swobodną, subtelną gracją. Severus ma ochotę zapytać, dlaczego nigdy nie miała własnych dzieci. Byłaby dobrą matką. – Prześpij się teraz trochę.
Kiwa potakująco głową i odwraca się na drugi bok.

*****
- Jesteś na tyle zdrowy, żeby wstać z łóżka – oznajmia mu Poppy. – Nie można przeleżeć całego życia w łóżku... uwierz mi, próbowałam.
- Potrzebujesz tej sali dla kogoś innego?
- Nie. Nie mieliśmy zbyt wielu rannych. – Z tonu jej głosu Severus wnioskuje, że gdyby to od niej zależało, chciałaby mieć tu roboty po pachy, bo to oznaczałoby więcej ocalałych. – Poza tym, od czasu, gdy odbiliśmy Św. Mungo, tam wysyłano większość ofiar.
- Potter.
- Och, nie, nie mamy zamiaru oddać Harry’ego, zwłaszcza, że dopiero co go odzyskaliśmy. Jest po drugiej stronie korytarza. Pewnie będziesz chciał wprowadzić się z powrotem do lochów?
- Niedługo – odpowiada Severus, próbując samego siebie przekonać, że mówi prawdę.


*****

Kiedy po raz pierwszy pojawia się w Wielkiej Sali, rozlega się głośny aplauz. Shacklebolt klepie go po ramieniu.
Severus odwraca się i wychodzi.


*****

Neville Longbottom ściska w ręce jabłko.
- Mogę tu usiąść?
Severus wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Rób, co chcesz, Longbottom, parapet jest wystarczająco szeroki, żeby pomieścić dziesięciu takich idiotów, jak ty. Skoro tak bardzo masz ochotę popatrzeć na kłęby czarnego dymu z palonych śmieci to proszę bardzo, rozkoszuj się widokiem”.
- Też nie lubię Wielkiej Sali... Chce pan jedno?
Severus przyjmuje oferowane jabłko, ale tylko dlatego, że jest głodny. To wcale nie tak, że pragnie towarzystwa. Longbottom z całą pewnością nie wygląda jak idealny kompan – ta chodząca magiczna katastrofa ma pod oczami cienie pod kolor śliwkowych szat.
Longbottom mości się na przeciwległym końcu parapetu, wyciąga z kieszeni drugie jabłko i zaczyna spożywać je w sposób, w jaki wiewiórki jedzą orzechy - szybko, z użyciem obu rąk i dużą ilością chrupania.
Severus otwiera usta, by zapytać: „Gdzie są wszyscy twoi aurorzy?”, ale zamiast tego słyszy swoje słowa:
- Który Malfoy?
- Starszy. – Policzek Neville’a rozpłaszcza się o szybę.
- Jak udało ci się przekląć Lucjusza Malfoya?
Chodzący Wypadek potrząsa głową.
- Nie przekląłem go. Dostał... rzuciłem w niego kamieniem.
- Pokonałeś Lucjusza Malfoya kamieniem.
- Próbowałem zaklęciem, ale nie zadziałało... To był całkiem spory kamień... Zabili mi mamę i tatę. – Neville wyciąga kolejne jabłko i wgryza się w nie. Severus przez chwilę obserwuje go, jak przełyka.
- Nie licz na moje współczucie, panie Longbottom.
Neville nie sprawia wrażenia zaskoczonego.
- Jabłko?
- Nawet nie zacząłem tamtego.
- Och. No, tak. – Neville wznawia przeżuwanie.
- Robisz zapasy na zimę?
- Co?
- Nieważne.
- Zima już się prawie skończyła, sir.
- Powiedziałem: nieważne.


*****

Lupin odwiedza go w jego pokoju w skrzydle szpitalnym, żeby porozmawiać. Będzie spotkanie Zakonu...
- Nie będę uczestniczył.
Snape...
- Czarny Pan nie żyje. Nie waż się mnie pouczać.


*****

Severus Snape spędza całe dnie na nic nie robieniu. Ktoś pyta, czy może nie miałby ochoty rzucić okiem na magazyny do eliksirów. Ktoś inny zauważa, że wojna wciąż trwa, że jest wiele do zrobienia; mnóstwo rzeczy, przy których kompetentny mistrz eliksirów mógłby stanowić nieocenioną pomoc.
Severus budzi się około południa. Myje się, myje zęby i puszcza mimo uszu aluzje pani Pomfrey, że ma się na tyle dobrze, iż mógłby już opuścić skrzydło szpitalne. Męczy jednego z młodszych żołnierzy tak długo, aż ten przynosi mu filiżankę herbaty, potem zwiedza zamek wzdłuż i wszerz swoim starym nauczycielskim zwyczajem kryptonim „polowanie na ucznia”, zjada cokolwiek Longbottom mu przyniesie (nie omieszka przy tym umniejszyć zasług Największego Farciarza Idioty Na Świecie – obaj czują się dzięki temu lepiej), przemyca kilka książek z Działu Ksiąg Zakazanych i zamyka się w starym gabinecie Filcha do późnych godzin nocnych.
Nie ma pojęcia, gdzie jest Filch, i wcale nie chce wiedzieć. Woli myśleć, że Albus w tajemniczy sposób zabrał ze sobą starego woźnego wraz z kotem.
To strasznie głupie, rozmyśla Severus, płakać po kimś, z kim dzieliło się poglądy na temat dyscypliny i kto kiedyś pomógł ci obandażować nogę.
Wraca później do skrzydła szpitalnego. Aurorzy, pełniący straż przed salą Harry’ego przeszukują go, zabierają mu różdżkę i dopiero wtedy przepuszczają przez osłony. Nie zostawiają go z Harrym samego, nie pozwalają mu też podejść na tyle blisko, żeby mógł dotknąć go, śpiącego. Severus może jednak obserwować, jak jego pierś wznosi się i opada, jak czarne rzęsy odcinają się od bladej skóry i jak pięknie Harry wygląda, kiedy śpi.
Czasami aurorzy pozwalają Severusowi usiąść na krześle przy drzwiach i po prostu... patrzeć.
Może tam być tylko kwadrans, ale to wystarczy.


*****

Severus lubi czerń.
Nie musi się przebierać na pogrzeby, a nikt go nigdy nie zaprasza na śluby.

*****

Słyszy o walkach. Widzi mijające go pospiesznie grupy obcych ludzi. Wie, że trwa wojna.
Nie obchodzi go to.
Raz nawet podejmuje próbę przejęcia się tym wszystkim, ale szybko dochodzi do wniosku, że woli raczej skubać swój łuszczący się Znak, patrzeć przez okno i nucić stare barowe piosenki.


*****

Lupin nadaje i nadaje jak Radio Wolna Europa. Severus od czasu do czasu kiwa głową, ale tak poza tym to kompletnie gubi wątek.
- Lupin. Czego ty chcesz?
Wilkołak uśmiecha się i lekko trąca go łokciem.
- Mówię, że chcę ci podziękować. Za to, że sprowadziłeś go z powrotem.
- Co to warte, jeśli już nigdy się nie obudzi.
- Nie mów tak. Obudzi się – upiera się Lupin, mówiąc to z takim przekonaniem, że aż zadziwia Severusa.
- Dlaczego? Bo jest Cholernym Harrym Potterem? Bo jest chodzącym cudem? Bo wszystko potrafi? Pozwól, że coś ci powiem, Lupin... Znam tego człowieka lepiej, niż ty kiedykolwiek go poznałeś... albo poznasz. Nie jest nadczłowiekiem i nigdy nim nie był. Był za to mieszanką emocjonalnej nadwrażliwości i braku wiary w siebie z dużą ilością zwykłego, głupiego szczęścia...
- Myślę, że to bardzo smutne, Severusie, iż mówisz o nim tak, jakby już nie żył. Zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie tego właśnie będziesz sobie życzył, gdy Harry powie nam prawdę o rzeczach, które tak naprawdę wydarzyły się w tamtym miejscu...
Severus podnosi rękę, jakby chciał spoliczkować Lupina, ale powstrzymuje się i opuszcza dłoń.
- Czyżbyś coś insynuował?
- Ależ skąd, Severusie. A co? Masz coś do ukrycia? – Lupin uśmiecha się drwiąco.
Severus nagle orientuje się, że wilkołak zwyczajnie się z nim drażni. Unosi jedną brew.
Lupin wzdycha.
- Nie przyszedłem tu po to, żeby się z tobą kłócić... Chciałem ci podziękować. Wiem przecież, że ty i Harry się nie znosicie. Ale nawet jeśli jesteś... no cóż, sobą... to sprowadziłeś go z powrotem. I za to ci dziękuję.
- Skończyłeś?
- Jasne. Ja tylko... chciałem ci podziękować.
- No to podziękowałeś. Możesz już iść.
Lupin zamyka za sobą drzwi, gubiąc niechcący po drodze pognieciony papierek po batoniku. Severus zastanawia się, na ile ta jego wdzięczność była tak naprawdę nie takim znowu sprytnym sposobem na zapewnienie sobie dojścia do wywaru tojadowego.
- Co ja tu robię? – szepcze Severus do ścian.


*****

Budzą go podekscytowane głosy.
Wstaje, myje się, myje zęby, ubiera się i wychodzi na korytarz, po czym zostaje stratowany przez tłumek czarownic i czarodziejów.
- Obudził się! Obudził! Harry Potter!
Myśli sobie, że to pewnie źle, że ma ochotę przekląć tych wszystkich ludzi, zabrać im ich cud i zniknąć z nim gdzieś, gdzie ich wstrętne łapska by go nie dosięgły. Wie, że to źle, że przed drzwiami zrobiła się kolejka, i że jest wciśnięty gdzieś w środek. Severus zaczyna przepychać się do wejścia.
Kościste łokcie to szalenie niedoceniany atrybut.


*****

Ściana Weasleyów zasłania światło wpadające przez okna. Lupin opiera się o futrynę drzwi, rozpromieniony, jakby był związany z Potterem co najmniej tak samo mocno, jak z księżycem. Minerwie dostało się zasłużone krzesło z poduszką, a ciężko kapujący Weasley i wszystkowiedząca siedzą przy...
...Cholernym Harrym Potterze, który powstał z martwych - a raczej ze śpiączki, ale „z martwych” lepiej się sprzeda i tak właśnie zostanie uwiecznione w annałach historii – i mruga jak świeżo wyklute pisklę. Wygląda strasznie młodo, otoczony przez tak wiele roześmianych twarzy. Tak wiele zębów.
Czy ugryźliby go, gdyby poprosił? zastanawia się Snape.
- Severus – odzywa się Minerwa.
Potter patrzy wtedy na niego, naprawdę patrzy... Zielone oczy przeszywają go na wylot i Severus boi się poruszyć, by się nie zdradzić.
- Nie byłam pewna, czy wpadniesz – kontynuuje McGonagall. Mówi coś jeszcze, niewątpliwie na jego temat, ale Severus nie słucha.
Patrzy na Pottera. Potargane ciemne włosy: prawie czarne, ale kiedy patrzeć na nie na tle poduszki, okazują się mieć najgłębszy odcień brązu. Zielone oczy, które przypominają Severusowi kolor szatkowanej mięty, uczucie bycia pożądanym i, jakież to krępujące, zapach masła. Różowe, doskonałe usta.
Marszczy brwi. Sprowadził Harry’ego do Hogwartu ubranego w jego własne rzeczy. Poppy przebrała go w szpitalną koszulę, a teraz komuś udało się zapakować go w złotą gryfońską piżamę, podobną do tej, którą zostawili w mieszkaniu. Jest przykryty czerwono-złotą kołdrą. Severus podejmuje próbę zasztyletowania spojrzeniem Molly Weasley.
Lupin odchrząkuje.
Severus blokuje sobą tłum za drzwiami. Zbliża się o krok w stronę łóżka, a Granger i Weasley wyraźnie się cofają.
Ale to nic... wszystko jest w porządku... obudził się. Harry się obudził. Już wszystko jest dobrze – obaj przeżyli. I żaden nie zawiódł.
Albus musiał wiedzieć. Stary wyga musiał wiedzieć, że to jedna jedyna rzecz, której Severus nie spieprzy. Podchodzi jeszcze o krok bliżej. Mruga. Otwiera usta. Zamyka je. Wszyscy się gapią. Pewnie wiedzą: Boże, jak mogliby nie wiedzieć, jak mogliby tego nie widzieć, wypisanego na jego twarzy?
- Potter – warczy. Zauważa, że Granger wyciąga dłoń, żeby wziąć Harry’ego za rękę, i jego usta wykrzywiają się od niewypowiedzianej drwiny.
Potter zerka szybko w stronę Lupina, a potem znów patrzy na niego.
- Profesorze Snape.
Jego stary tytuł wywołuje bolesne ukłucie w sercu, ale znosi je bez mrugnięcia okiem. Czemu miałby się przejmować, że Potter nie chce mówić do niego po imieniu w obecności rodziny i przyjaciół? Tak więc się nie przejmuje, nic a nic. Przecież kiedy to wszystko przestanie być takie nowe... kiedy te tłumy wreszcie dadzą Harry’emu spokój... kiedy świat wróci na swoje miejsce... wtedy...
Granger zaciska rękę, a ściana Weasleyów przybliża się złowieszczo. Potter milczy.
Och.
...och.
...och...
Oczywiście.
- Dzień dobry – mówi Severus i wzdryga się, czując na ramieniu czyjąś dłoń, usiłującą skierować go w stronę drzwi.
- No dobrze, Snape. Harry już się chyba ciebie naoglądał, starczy mu na jakiś czas. Daj szansę pozostałym, co? – żartuje wilkołak.
Paru przedstawicieli klanu Wieślejów chichocze.
Severus spogląda znowu na Pottera, zajętego słuchaniem czegoś, co mówi Granger. Jak na kalekę, dziewczyna wygląda niesamowicie zdrowo. Oni wszyscy tak wyglądają; zdrowo i szczęśliwie.
Cóż, weźcie go sobie w takim razie – chce powiedzieć Severus. Weźcie sobie wasze słodkie maleństwo, ubierzcie go w kolory domu i udawajcie, że nigdy nie było wojny. Będzie mu dobrze beze mnie, bez Albusa...
Nie powiedzieli Potterowi o śmierci dyrektora.
Jego ciemniejsza strona dochodzi do głosu.
- Albus nie żyje – wyrzuca z siebie i czuje, jak dłoń Lupina opada bezwładnie z jego ramienia. – Dyrektor nie żyje. – Severus odwraca się i nie patrząc na nikogo, przepycha się przez kolejkę pod drzwiami.
Śluby i przyjęcia. Nikt go nigdy nie zaprasza na śluby ani przyjęcia.


*****

Jest zmęczony. Jego ciało zrobiło się stare i zasuszone, jakby coś wyssało z niego życiową energię. Wyobraża sobie, jak rozsypuje się w proch – skóra pęka jak pergamin, wnętrzności obracają się w drobny, biały piasek , kości stają się kruche jak kreda.
Dochodzi do wniosku, że umiera.
A potem postanawia – skoro ma umrzeć, to przecież nie tutaj. Myśli sobie, że jeśli umrze w Hogwarcie albo na terenie zamku, to skończy jak Binns czy Krwawy Baron i będzie musiał użerać się z dzieciakami przez resztę swojego życia po życiu.
Więc... ponieważ umiera... Wcale nie z powodu Pottera... i wcale nie z powodu Albusa... Nie dlatego, że boi się budzić co rano i nienawidzi lustra. Nie dlatego, że zamek jest zapchany gapiami, że nie pozwalają mu trzymać Cholernego Pieprzonego Harry’ego Pottera za rękę...
Chodzi o to, że umiera. To dlatego postanawia odejść.


*****

Jego laboratorium to jeden wielki bałagan. Widać, że już dawno żaden uczeń nie marudził tu podczas szlabanu. Severusowi udaje się wyszperać składany kociołek (oczywiście miał też jeden ze sobą w pokoju) i kilka szklanych naczyń.
Zabiera ze sobą wszystkie przydatne rzeczy, jakie zostały w jego gabinecie – pióra, atrament, pergamin, kilka co bardziej wnikliwych opracowań naukowych, których jeszcze nie nauczył się na pamięć...


*****

Półki w magazynie święcą pustkami, nie licząc kilku abisyńskich fig, skrzydeł...
- Och.
Jego kryzysowe zapasy zniknęły – nic nie zostało z eliksirów uzdrawiających, energetyzujących ani uspokajających, nie ma też Bezsennego Snu. Tego się spodziewał, ale że zabiorą też najdziwniejsze wywary: polerujące, lewitacyjne, a nawet ten cholerny kurzoodstraszacz? Nic. Przeminęło z wiatrem.
Nagle jego wzrok zahacza o pokrytą kurzem szafkę z przyprawiającym o dreszcz znakiem trupiej czaszki, opatrzoną mosiężną tabliczką z napisem „Trucizna” i zabezpieczoną zaklęciami.
Jeśli przełamali również te osłony...
Przyciska dłoń do tabliczki.
- Veneficus.
Szafka otwiera się, prezentując kolekcję ciemnych, matowych buteleczek.
Severus bierze wszystkie.


*****

Po pokonaniu czterech kondygnacji schodów jego płuca wołają o litość. Wyleczony, doprawdy.
Dochodzi do sowiarni. Czarownica przy drzwiach wita go skinieniem głowy.
Zbyt wiele grzęd stoi pustych. Kilka sów zerka na Severusa z góry swoimi błyszczącymi oczami.
Jego przemowa nie należy do elokwentnych.
- Nie obiecuję wiele. Zmianę krajobrazu. Żadnych przygód.
Ku jego zdziwieniu, zlatują do niego trzy sowy. Dwie brązowe – jedna z paskudnym śladem po oparzeniu na lewym boku i druga bez oka – i jedna biała ze złamanym skrzydłem w bandażach. Cóż. Darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda.
Snape postanawia przywłaszczyć sobie jedną z dużych klatek.


*****

Z jakiegoś powodu u stóp schodów czeka na niego Neville Longbottom.
- Więc odchodzi pan, sir?
- Nie, Longbottom – Severus uśmiecha się szyderczo, lewitując za sobą kufer i klatkę. – Piekę ciasto. A jak ci się wydaje?
- Wydaje mi się, że pan odchodzi, profesorze.
- Dzięki niech będą Merlinowi, że nie utraciłeś swojej imponującej zdolności do wyciągania właściwych wniosków.
- Chciałem mieć pewność, że dostanie ją pan z powrotem. Łatwo coś zgubić w tym całym... bałaganie. Sir. – Longbottom wciąż nie wyrósł z dziecięcego tłuszczyku. W serdelkowatych palcach ściska sponiewieraną czarną walizkę.
- Bałaganie, ha! Banda złodziei. Tak trzymaj z dyplomacją, Longbottom, a może zostaniesz następnym ministrem magii. – mówi Severus, biorąc walizkę.
- Dziękuję, sir.
- To nie był komplement. – Wymija Chodzącą Niekompetencję.
- Wiem o tym, sir – woła za nim Neville. - Do widzenia, sir.
Och, na litość...
- Longbottom... dziękuję.
- Nie ma za co, profesorze.

*****

Severus czuje się... pusty. Nie za bardzo wie, dokąd zmierza, jak tam się znaleźć ani też ile go to będzie kosztować.
Jedyne co wie na pewno to to, że jest sam. Jego ojciec nie żyje. Albus nie żyje. Voldemort nie żyje. Potter go nie potrzebuje.
Pierwszy raz w życiu Severus jest panem samego siebie.
Jest... wolny.

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, ale czemu tak traktują Severusa jakby coś mógł zrobić Harremu, to on go uratował opiekował się nim no i w zasadzie czemu Harry tak go potraktował tak jakby już go nie potrzebował... już o nim zapomniał...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń