Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

sobota, 11 sierpnia 2018

TSBM - Rozdział 5



Przypomina sobie noc w lipcu – na początku, gdy byli przekonani, że czekanie skończy się lada dzień. Przypomina sobie udawanie, że śpi. Przypomina sobie, jak młody mężczyzna wkrada się do łazienki o północy i zatrzaskuje drzwi.
To był pierwszy raz, gdy słyszał, jak Potter śpiewa.
- …Sto lat, sto lat, niech żyję, żyję…
A, będąc nieco pijanym (a więc i sentymentalnym), Severus Snape nie śpi tej samej nocy – rok później, i – kwiecień, maj, czerwiec, lipiec – niemal cztery miesiące od momentu, gdy uciekł z Hogwartu.
Urodziny Severusa są w styczniu. Nigdy nie czcił tego dnia; gdyby jego matka to skomentowała, to by mu przypomniało, że jego przyjście na świat nie było łatwe.
Dlaczego urodziny Pottera są ważne – to nie jest jasne. Obsesja tego konkretnego Gryfona na temat dat – te wakacje, tamte wakacje, urodziny  jednego z Weasleyów, Halloween, Boże Narodzenie…
Słowo „rocznica” przepływa przez jego umysł i sadowi się na końcu jego języka. Severus spłukuje je łykiem mętnego, bursztynowego płynu. To specjalna mieszanina – część taniej ognistej whiskay, część taniego musującego gin, przepuść zanieczyszczone odpadki przez kilka filtrów, wymieszaj z obfitą dawką Gandismash's Best, pozostaw na dwanaście minut, mieszaj co minutę jeden pełny obrót w prawo, dodaj szesnaście miniaturowych pianek cukrowych na porcję, błyśnij zaklęciem ogrzewającym – podawaj od razu, najlepiej w grubym kubku.
Severus nie ma kubka. Ani pianek. Radzi sobie bez tego.
Ogólnie rzecz biorąc, tak jest.
- Bardzo głupie – mamrocze i znów upija łyk z kielicha. Jego szklane naczynie pełni ostatnio podwójną funkcję. Nie trudził się tymi wszystkimi oznakami domowego życia; kupowanie naczyń wydaje się bardziej zadaniem dla młodej czarownicy o różowych policzkach, na którąś ktoś czeka w domu.
Ogień pali się nisko, płomienie przypominają żółć.
^^^
Pracuje przez resztę nocy.
Ametystowa buteleczka jest wybraną z jego kolekcji. Nie inwestował w wiele ozdobnych butelek –jedną lub dwie, na afrodyzjaki i temu podobne. Pobożne życzenie z jego strony – nie miał zleceń nawet graniczących z romantycznością.
Faktem jest, że kilka z nich graniczy z legalnością. Ale bardzo mu to nie przeszkadza.
Obiecał sobie, że będzie brał tylko te zlecenia, które chce – mające w sobie wyzwanie – eliksiry, które wymagały naciągnięcia granic jego wytrzymałości i umiejętności. Ale dotychczas – w interesie założenia bazy klientów – (i ponieważ warzenie powstrzymuje go przed rozpadem) – przyjmuje każde zlecenie.
Gazowa Pożoga Herkady kłębi się w strzeżonej butelce na skraju parapetu, oznaczona etykietą i gotowa do wysyłki. W szczegółowych instrukcjach Severus sugeruje, że najlepszym rozwiązaniem może być stosowanie go, gdy się nosi jak największą ilość smoczej skóry. Myśli o Neville’u Longbottomie, gdy tylko pisze etykietki, upewniając się, że wyjaśni wszystko, co dyktuje mu zdrowy rozsądek.
Ametystowa butelka jest delikatna, zaokrąglona. Piękna. Naprawdę zbyt piękna. Zwykła szklana butelka z pewnością by wystarczyła. Wysłanie ametystowej byłoby jak wysłanie wiadomości – powiedzenie: „Staram się”.
Odcedza wieczorną pracę do… ametystowej butelki. Nakłada ostrożnie zatyczkę.
Swoim eleganckim pismem, Severus pisze etykietkę i instrukcje. Drżącą dłonią, Severus odwraca kartkę i pisze słowa:
„Jako że jestem pewny, że otrzymasz tylko bzdurne prezenty, jestem zmuszony wysłać ci coś praktycznego. Wszystkiego najlepszego, panie Potter. Bez wątpliwości ten rok będzie lepszy nić poprzedni.
Twój,
Severus Snape.”
W palenisku kłoda pękła na pół, zapadając się i niszcząc płomienie. Salon ciemnieje, oświetlany tylko przez żarzące się węgle.
Przyczepia kartkę do szyjki butelki kawałkiem tasiemki i opiera brodę o dłonie.
Mruga, patrząc na kartkę doczepioną do butelki i w końcu zmusza się, by położyć ją na parapecie obok innych.
Po namyśle…
Severus otwiera okno i gwiżdże. Słyszy trzepot skrzydeł i unosi butelkę w górę.
- Ta dziś wieczorem – woła. – Czekanie na odpowiedź… nie jest konieczne.
^^^
Budzi się.
Lekka przerwa w rutynie – Severus podchodzi do okna i sprawdza wiadomości. Nic.
- Powiedziałem, żadnej odpowiedzi – mamrocze i kieruje się do łazienki.
Idzie sobie ulżyć, myje się, czesze. W lustrze znajduje kolejny siwy włos i czaruje go na czarno. Jedną z doskonałych cech tej chatki jest to, że ma ciche meble. Jedyne, co do niego mówi, to lodówka, a wtedy Severus otrzymuje tylko takie komunikaty jak: „Mleko się skończyło”. Lustro w łazience nigdy nie mówi ani słowa, nawet wtedy, gdy nie zmruży w nocy oka.
Severus patrzy na swoje odbicie i nie krzywi się. Zaczyna się starzeć – rysy jego twarzy zaczynają robić się bardziej wyraziste, ciągle atakuje go siwizna. Pierwsze oznaki już są. Zastanawia się, jak będzie wyglądał za dwadzieścia lat, trzydzieści. Snape nigdy nie oczekiwał, że będzie w stanie się zestarzeć. Wątpił jednak, żeby miał mieć zmarszczki od śmiech, jak dyrektor.
Zastanawia się, czy Potter będzie takie posiadał.
Łazienka jest mniejsza niż ta, którą dzielił z Potterem. Wydaje się być też więcej używana. Porcelana zlewu była popękana i nieumiejętnie naprawiona, przez co miednica pełna wody ciągle przecieka na równie popękane kafelki. Mała, drewniana szafka wisi na ścianie nad toaletą – Severus sam ją transmutował (to dlatego druga szafka nie jest do końca na tym samym poziomie). Zawiera wiele popularnych składników. Tam, gdzie normalnie pasowałaby wanna, Severus położył trzy kociołki. Sprawdził zaklęcie ogrzewające na pierwszym, dodał kroplę słonej wody i odłożył pokrywkę. Drugi kociołek, po odkryciu buchnął słodko pachnącą parą; miesza sześć razy w ruchu przeciwnym do wskazówek zegara. Trzeci, największy kociołek, zawiera gęstą, granatową substancję o konsystencji smoły.
Severus wzdycha i patrzy do kociołka. Smołopodobna substancja powinna być jasnoniebieska – i bardziej zbliżona do konsystencji kremu. Co za marnotrawstwo. Gdyby zajmował się tym zeszłej nocy, zamiast cały wieczór…
- Powiedziałeś żadnej odpowiedzi. – Prowadzi wewnętrzną bitwę.
Morduje godność, znów idzie sprawdzić okno.
^^^
„Drogi panie Potter”
Nie.
„Panie Potter,”
Lepiej.
„Jeśli chodzi o dostarczenie Koncentratu Bezsennego Snu…”
Cholera – brzmi jak potwierdzenie wysyłki.
„Panie Potter,
Mam nadzieję, że ta wiadomość odnajdzie cię w zdrowiu.”
Wyjaśnić? – Mam nadzieję, że nic ci nie jest i że ta wiadomość do ciebie dotrze?
To Potter. Nie myśl za dużo. On nie będzie.
„Jestem pewny, że jesteś zalany sympatykami, pochlebcami i podlizuchami; uznam, że czytając to, nie będziesz mieć dłużej czasu na tak drobne sprawy, jak nadążanie za korespondencją. Ostatnimi czasy, sam mam na to mało czasu.”
- Nawet głupiec by w to nie uwierzył. – Severus odpycha krzesło od biurka, porzucając szósty szkic.
Przytłumione światło słoneczne prześwieca przez zasłony. Tablica korkowa na ścianie podzielona jest na trzy sekcje – nowe zamówienia, bieżące projekty i zamówienia do wysłania. Każdy kawałek pergaminu przytrzymany jest przez pinezkę i odpowiednio przesuwany na tablicy. Wypełnione zamówienia lądują w kartotece – płatność jest deponowana w puszcze na herbatniki pod kuchennym zlewem. Prowadzi ścisłe rachunki w niemożliwym do przeniknięcia kodzie na marginesie nabytych na okazyjnej wyprzedaży w księgarni „Cudeńkach Świata”. Sowy dostarczają rzeczy rankami i przynoszą jego pocztę ze skrzynki pocztowej najbliższego magicznego miasteczka, Latchkey-by-the-Sea.
Był w mieście dwa razy, za każdym razem będąc pod wpływem eliksiru wielosokowego. Nędzne miasto pełne nędznych idiotów, ale z wspaniałą piekarnią i porządnym (choć zakurzonym) sklepem z używanymi rzeczami, w którym kupił większość mebli.
Pracuje, je, śpi, czyta – każdego ranka wstaje z łóżka, robi herbatę, je bułeczkę – bez masła.
To proste życie.
Ale jego własne.
^^^
Nie zamierzał kupować chatki.
Severus zawsze nie znosił zatrzymywania się w karczmach. Nigdy nie wiedział, gdzie były prześcieradła i żadne zaklęcia czyszczące nie potrafiły pozbyć się tego cuchnącego uczucia, że wciera ciało w łojowe wydzieliny jakiegoś obcego człowieka. Zdecydował poszukać taniego, ustronnego mieszkania – i wtedy zobaczył to ogłoszenie.
Znał je na wylot. Razem z Potterem musieli czytać je dziesiątki razy w gazecie, którą przynieśli do pokoju. Niemal po roku, ta sama aukcja wciąż trwała.
Severus nie wierzył, że to los. Ale wierzył w swój negocjacyjny wpływ na sprzedającego, który najwyraźniej nie potrafił sprzedać nieruchomości.
Dostał ją za bezcen.
Jest warta akurat tyle.
Mieści się na dnie niewielkiego klifu. Kiedy podchodzi się od frontu, chatka wygląda nieco tak, jakby została zbudowana na jego szczycie i w jakiś sposób ześlizgnęła się z krawędzi. Jej rogi są nierówne. Okna nie do końca pasują do swoich ram.
Severus lubi myśleć, że próbowała skoczyć w przepaść. Żegnaj okrutny świecie – trzask.
Nigdy nie miał własnego domu – wydawało się korzystne zacząć od czegoś małego. Cztery pokoje – kuchnia, salon, sypialnia, łazienka. Szopa przylega do ogrodu dla sów.
Ściany i podłogi są krzywe – Severus umieszcza stare zapisane kartki pod nogi biurka i stojaków na kociołki – nawet wanna z nogami w kształcie szponów obok jego biurka w salonie jest podparta kopią Kwartalnika Eliksiry.
Samotne życie ma swoje gratisy.
Kąpie się w salonie blisko ciepła ognia. Decyduje, kiedy się budzi, kiedy je, kiedy śpi, kiedy pracuje, kiedy czyta – odkrywa, że czuje się lepiej, jeśli zaczyna dzień o ósmej rano, zamiast o szóstej. Obiad koło pierwszej, w ciągu dnia herbata, kolacja o wpół do siódmej, coś małego, co pozwala mu przetrwać późnej. W godzinach porannych wychodzą dostawy i listy zakupów, nieco sprzątania, prace domowe, testowanie osłon, organizowanie dziennych zleceń…
Rutyna jest ważna. Wyjście z łóżka jest ważne.
Czasami – nie potrafi.
Severus ponownie sprawdza parapet. Wciąż żadnej notki od Pottera – mimo że powiedział, żeby nie czekać na odpowiedź.
- Szaleństwo – oświadcza i wychodzi, by wysłać dzienne zlecenia.
^^^
- Gorycz – to wymaga najwyższej troski. – Skrzekliwa sowa sprawdza paczkę zawierającą butelkę Pożogi, odnotowuje adres i odlatuje.
- Cyklop. Hazard. Nieprawość. Zganić. – Jedna po drugiej, sowy opuszczają grzędy i zabierają dostawy. Cyklop, Smoła i Osrick, sowy z Hogwartu, zabrały resztę – albo przynajmniej tak przypuszcza. Severus nie wie, czy nowe sowy są uciekinierami z zamku czy zwyczajnie się zabłąkały. Większość domowników nie oddałoby łatwo sowy – i vice versa. – Osrick, Bagno. Smoła. Wedgewood. Wedgewood… Wedgewood? Wróciła…?
Smoła potrząsa swoją cętkowaną głową i huka.
^^^
Sprawdza szopę dwa razy podczas etapu gotowania prostej partii tańszej podróbki Trucizny na Pogrebiny.
Żadnej sowy. Żadnej wiadomości. Nic.
Cień klifu zakrada się ponad chatkę.
^^^
Tej nocy, budzi się przez skrzek i skrobanie pazurów.
- Nox. – Lampa mruga i gaśnie.
Severus wytacza się z łóżka i zakrada do salonu.
Przysadzista, szara sowa bije sękatymi pazurami o szybę. Wedgewood.
W czterech susach znajduje się przy oknie salonu. Severus otwiera je; sowa przelatuje pędem obok niego i ląduje na biurku. Chłodny wiatr płoszy jego papiery.
Wedgewood nic nie niesie. Drży.
Severus zatrzaskuje okiennice.
- Co? Co się stało? Zostałaś zaatakowana? Przechwycono eliksir?
Piszcząca sowa ukrywa głowę pod skrzydłem.
- Co? Co to oznacza? Przypomnij mi, żebym przygotował ci formularz do wypełnienia – zaznacz pierwszą kratkę, jeśli eliksir eksplodował, drugą, jeśli klient odmówił zapłaty… - Trzęsie się z zimna, więc zdejmuje szatę z haka na drzwiach sypialni. Lato powinno być ciepłe. – Nieodpowiednia temperatura… Jesteś ranna?
Wedgewood potrząsa głową i ponownie chowa ją pod skrzydło.
- Co? – ujada Severus. Mimo tego, że lubił sowy, potrafiły być cholernie irytujące. – Co? – pyta ponownie.
Sowa patrzy w okno.
Przez chwilę świerszcze na zewnątrz są tak głośne jak grzmot.
I nagle – łomot – i dźwięk obcasów ślizgających się po żwirze.
Wstrzymuje oddech.
- Accio różdżka – szepcze Severus.
Jego różdżka wlatuje w jego dłoń w chwili, gdy jego plecy uderzają o tablicę korkową. Kilka przypiętych do niej listów ze zleceniami spada na ziemię. Wstrzymuje oddech. Kaszel grozi, że wydostanie się z niego.
Są ludzie, którzy na niego polują, Severus wie o tym. Są ludzie, którzy wierzą, że jest bohaterem – są czarodzieje i czarownice, którzy potrząsnęliby jego dłonią, gdyby spotkali go na ulicy. I są też ci, którzy wierzą, że całkiem prawdopodobne jest to, że jest największym znanym zdrajcą czarodziejskiego świata.
Nie pojedynkował się ponad rok.
Co dziwne, nie boi się. Jeśli go znajdą – cóż, to go znajdą.
Dobrze.
Severus sięga po klamkę. Klątwa układa się w jego ustach.
- …Halo…? – krzyczy głos.
Jego oczy rozszerzają się. Gardło zamyka. Severus przyciska się do ściany.
- Halo…?
- Musiałem zwariować… musiałem wysłać prezent… po prostu musiałem – szepcze. Severus potrząsa głową i zmusza usta, żeby się zamknęły. Żadnego więcej picia. Nigdy więcej.
- Halo…? – woła znajomy głos. Wciąż czysty, podobny do dzwoneczków. Nie daleki od śpiewnego. – Widziałem światło! Halo!
Chatka nie ma tylnych drzwi. Severus nie ma sieci fiuu. Jego antydeportacyjne osłony sięgają daleko.
Jest w pułapce.
- Halo! – Frontowe drzwi trzęsą się siłą pukania. Jego osłony trzeszczą – ale nawet jeśli Potter byłby opóźniony o kilka sekund przez obwód, Snape nie ma szans w chatce. Wyobraża sobie, jak Harry rozrywa cały mały domek od deski do deski – albo lewituje chatę w powietrze i potrząsa nią, póki nie wypadnie jej mieszkaniec.
Wedgewood przeskakuje na skraj biurka i przygląda mu się.
- Och, ty niedorzeczna istoto – syknął. – Nie zdołałaś nawet zorganizować prawdziwego szwadronu śmierci, prawda? Och, nie, musiałaś przyprowadzić cholernego Harry’ego Pottera.
- Halo? Halo! – Krzykom towarzyszyło to samo, łomoczące pukanie.
Och, dobra – jeśli sam z siebie nie wejdzie…
Gdy Severus przesuwa się, by chwycić klamkę, porusza się zaciekle pod jego dłonią. Najpierw w prawo, potem w lewo. Kroki odchodzą, a potem znów wracają.
- Alohomora! Alohomora! Alohomora! – Ostatnie zaklęcie jest przerwane spanikowanym skrzeknięciem.
Osłony drżą – i wytrzymują.
Severus kaszle.
Głos na zewnątrz milknie.
Bierze głęboki wdech.
- Są pod osłonami – woła Severus przez frontowe drzwi. – Poczekaj. Chwila. – Zasuwka łatwo prześlizguje się pod jego palcami. – Odmawiam używania nazw słodyczy – mówi. Hasło jest zaakceptowane; osłony cofają się.
Szlag by to.
Otwiera drzwi.
^^^
Nie jest to wielkie pocieszenie, ale Severus zauważa, że Potter jest przynajmniej tak wstrząśnięty, jak on sam.
Jedną rękę zaciska na miotle wyścigowej w śmiertelnie mocnym uścisku. Drugą chowa w kieszeni swoich złotych szat wyjściowych. Błyskają kosztownie, gdy Harry przestępuje z nogi na nogę. Potter wygląda też na wyższego – aha. Nowe buty – nie ze smoczej skóry, ale z jakiegoś podobnego materiału – i na niewielkim podwyższeniu. Jego policzki są zarumienione. Blizna w kształcie błyskawicy na jego czole jest blada i biała. Mógłby wyskoczyć prosto z tygodnika Czarownica.
- Twoje włosy wciąż wyglądają okropnie – mówi Severus.
Potter stoi na żwirowej ścieżce przed maleńkim, brzydkim domkiem i patrzy się.
Snape również się patrzy.
- Tak?
Świerszcze cykają. Przez chwilę, Severus nie jest pewny, czy Potter zamierza przemówić, czy raczej zemdleć.
- Powinienem być na imprezie – są moje urodziny – oczywiście, wiesz o tym, wysłałeś mi – dziękuję za – dziękuję za prezent – wyrzuca w pośpiechu. Z kieszeni, Potter wyciąga ametystową butelkę. Pasuje mu do dłoni.
- Nie ma za co – mówi Severus z krótkim skinięciem. Próbuje nie zaczerwienić się z zażenowania. Irytacja i wyuczona bladość pomagają.
Harry wkłada z powrotem eliksir do kieszeni szaty wyjściowej.
- Herbaty? – proponuje w końcu Severus, nie mając pojęcia, co powiedzieć.
- Tak – to byłoby – super – jeśli nie – znaczy – jeśli ja – nie obudziłem cię? – Marszczy brwi.
- Oczywiście, że nie. – Severus odwraca się i wraca się przez próg – listy leżą na podłodze, trzęsąca się sowa próbuje skryć się między biurkiem a ścianą, na brzegu wanny balansuje szczotka i mydło (sprawiając, że nie może bronić się, że to substytut kotła). – Nie miałem czasu posprzątać – mamrocze i czuje się nieznośnie śmiesznie – stoi w krzywym progu w swoim spranym czarnym szlafroku i koszuli nocnej – ze swoim ogromnym, haczykowatym nosem i siwiejącymi włosami…
- Nie wiedziałem, że zamierzasz odejść – wybucha nagle Potter.
Wyższy czarodziej odwraca się.
Harry zakopuje palce butów w żwirze.
- Nie wiedziałem, że zamierzasz odejść – tego dnia. Nie wiedziałem, co się działo. Powiedzieli mi, że nic ci nie jest – że nas wydostałeś – a potem wszyscy żartowali, że tak jakbym właśnie spędził miesiące mając korki z eliksirów. Nie zależało ci powiedzieć komukolwiek, że byliśmy… - Moment zawahania. – Przyjaciółmi.
Snape jeży się.
- I z powodu tego pominięcia, jestem tutaj, zamiast wisieć za szyję z jakiegoś drzewa. Dla mnie zadeklarowanie romantycznych uczuć w kierunku chłopca dwie dekady młodszego, który leży nieprzytomny i niemogący przeciwstawić się mojemu zdaniu…
- Nie ośmielaj się nazywać mnie chłopcem. – Oczy Pottera błyskają. – To nie ja uciekłem!
- Ja nie uciekłem, panie Potter. Odszedłem – w raczej powolnym tempie. Nikt za mną nie poszedł.
- Nie powiedziałeś mi, że odchodzisz! Nigdy – po prostu poszedłeś – zwyczajnie wyszedłeś! – Powraca ten dziki, skrzeczący charakter – w złotych szatach, Harry przypomina poruszonego Fawkesa.
Severus zakłada ramiona na piersi.
- Tak. Odszedłem.
- Jak możesz…? – prycha Harry. – Masz w ogóle pojęcie, jakie to było – obudzić się, widząc, że wszyscy tam są, słysząc, że wojna się skończyła, że wszyscy świętują – słysząc, że dyrektor nie żyje – a potem ty zwyczajnie – odszedłeś.
- Przepraszam – to było pytanie? – Severus podchodzi z powrotem na próg. – Przyszedłeś tu rzucać oskarżenia, czy potrzebujesz pomocy w czymś innym? – Świerszcze. Księżyc na niebie jest bladym płatem. – Jesteś tu w imieniu swojego zastępczego ojca chrzestnego? Powiedz mu, że więcej nie robię Tojadowego.
- Nie przyszedłem dla Remusa. – Nozdrza Pottera rozszerzają się gwałtownie. – Przyszedłem podziękować.
- Już to zrobiłeś. – Jego głos jest chłodny. – Coś jeszcze?
- Dlaczego nie powiedziałeś chociaż, że byliśmy przyjaciółmi.
- Bo nie byliśmy, panie Potter – i wątpię, by kiedykolwiek mielibyśmy nimi być. – Severus odwraca się na pięcie i wraca do chatki, torując sobie drogę do kuchni przez pinezki i papiery na podłodze.
Coś wewnątrz niego tonie – a potem Severus słyszy miękki odgłos butów na podłogowych deskach.
Napełnia czajnik.
^^^
Piją herbatę przy małym stoliku w kącie kuchni. Nie jest zbyt stabilny; za każdym razem, gdy Potter opiera o niego łokieć, przechyla się.
- Wybacz.
- Nie miałem okazji go jeszcze transmutować… Zazwyczaj w ogóle nie używam stołu. Nie miewam formalnych spotkań. – Spodek herbatników spoczywa na środku stołu obok Czarnika. Severus zaczyna sięgać po jednego, ale wtedy widzi, jak porusza się ręka Pottera – a potem Potter spogląda na niego i ponownie opuszcza rękę. Herbatniki leżą nietknięte.
- Ja w większości jadam z aurorami, którzy mnie pilnują. Czasami przychodzą Remusa albo Bill. Co jakiś czas Ron i Hermiona.
- Jakież to wspaniałomyślne, że wciąż mieszasz się z plebsem.
Potter marszczy wargi i dmucha w herbatę.
- Tak bardzo jesteś na mnie zły, czy tylko czujesz się niekomfortowo?
Zaciska jedną dłoń na wiązaniu szlafroka i żałuje, że Potter nie pojawił się w ciągu dnia jak normalny człowiek.
- Nie udawaj, że jesteś dojrzały – kiepsko ci wychodzi. Nie jest to zbyt imponujące i wydajesz się nieszczery. – Severus ma nadzieję, że nie roztrzaska własnej filiżanki. Łokieć Pottera ponownie ląduje na stole, sprawiając, że podskakuje.
- Wybacz. – Harry sięga po herbatnik. Tym razem mu się udaje. – Czy… - Bierze gryz, żuje, przełyka. – Powinienem iść?
Nie.
- Jeśli masz ochotę lecieć z powrotem do Hogwartu w środku nocy, nie krępuj się.
- Nie mieszkam w Hogwarcie.
- Och? Z powrotem w Dziurze pełnej Łasic?
Tym razem Harry ma na tyle rozsądku, żeby przewrócić oczami.
- Nie mieszkam też w Norze. Trzymają mnie w bezpiecznym miejscu – w każdym razie rzekomo bezpiecznym. Kiedy twoja sowa mnie znalazła, aurorzy nieźle się zdziwili. Właściwie, to było całkiem zabawne… Jak ona mnie znalazła?
- Nie mam pojęcia.
- Może wysłała ją pani dyrektor – jeśli trafiła do Hogwartu.
- Może. – Pani dyrektor, doprawdy. Severus opróżnia swoją filiżankę i nalewa sobie kolejną. Kilka kropel rozbryzguje się na blacie, gdy podnosi czajnik. Harry pochyla się i ociera je rękawem. – Jesteśmy skrzatem domowym?
- Myśleliśmy o tym. Naprawdę nie wiemy, co robić – pozostawiamy sobie możliwość wyboru – mówi Harry z kamienną twarzą. Severus przez moment myśli, że może mówić poważnie.
- Jeszcze nie poprosili cię, żebyś grał w profesjonalnej drużynie Quidditcha?
- W istocie, nie. Choć jestem pewny, że to zaoferują, jeśli ktokolwiek widział, jak śledziłem twoją sowę. Nie latałem w taki sposób od… roku?
- Jestem zdumiony, że wypuścili cię na zewnątrz.
Harry skubie herbatnik.
- Są całkiem dobre. Z czego są?
- To zwykłe kruche ciasto… Panie Potter…
- Nie wypuścili mnie. – Potter przeżuwa. – Lubię te z małą plamą dżemu na środku. – Przełyka. – Siedzę w pokoju. Mam więcej do czytania, mogę widywać się z ludźmi, nie mam całkowicie zabronione używać magii – tylko umiarkowanie – i wszyscy patrzą na mnie, jakby wyrosły mi trzy głowy. – Harry milknie na moment. – Są naprawdę dobre – gdzie je kupiłeś? – Potter wskazuje na herbatniki.
Severus odpręża się tylko trochę. Obaj są naprawdę nieźli w rozmowach o jedzeniu.
- W piekarni w mieście.
- Mieście?
- W kierunku północy, ponad wzniesieniem. Latchkey-by-the-Sea. Nie patrz na mnie – ja go nie nazwałem. Chodzę w niedziele – robię zakupy.
- Nikt cię nie rozpoznaje? Drukowali twoje zdjęcie niemal tak często jak…
- Wielosokowy.
- Och. Prawda. Ty i eliksiry… Ciągle pomijam to, co oczywiste. Robię się miękki. – Głos Pottera się załamuje.
Severus unosi wzrok znad filiżanki i widzi niewyraźne odbicie. Ciemne, dzikie włosy – skóra o kolorze mleka.
- Cóż… teraz masz czas.
- Tak. – Potter w kółko obraca kawałek herbatnika. – Nie wiedziałem, że zamierzasz odejść. Myślałem, że… że musi być jakiś powód, o którym nikomu nie powiedziałeś – no wiesz – i zrozumiałem, że będziemy mieli szansę porozmawiać później – nie wiedziałem, że zamierzasz ode… - Głos Harry’ego załamuje się na chwilę. – Nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co jeśli… co wtedy, gdy się wydostaniemy.
- Nie, panie Potter, nie rozmawialiśmy na ten temat. – Spogląda do swojej filiżanki herbaty i wie, że Potter robi to samo. Severus jest zmęczony. Dwie filiżanki herbaty, a wciąż czuje w kościach wyczerpanie. Pociera oczy palcami.
- Wiedziałem, że cię obudziłem.
- W środku nocy? Tak myślisz?
- Nie wściekaj się na mnie. Następnym razem zrób coś sensownego – na przykład wyślij mi wskazówki i zaproszenie. Próbowałeś kiedykolwiek śledzić sowę na miotle w ciemności? Próbowała mnie zgubić – to nie było łatwe.
-Może nie chciałem, żeby mnie znaleziono, panie Potter.
- Wysłałeś mi prezent i podpisałeś go własnym imieniem. To błaganie z twojej strony. – Filiżanka Pottera uderza o stół.
Harry zawsze miał talent trącania czułych miejsc Severusa. Starszy czarodziej wstał.
- Wystarczy na dzisiaj, Potter. Rano mam dużo roboty. – Zaczyna sprzątać stół.
- Jakiej roboty?
- Warzę na zlecenie. Wysyłam sowami zamówione eliksiry. Głównie trucizny.
- Och… I dobrze ci idzie?
- Jak na razie.
- …Cieszę się.
- To dziwny fakt – czas wojny, pokoju – nie ważne, trucizny dobrze się sprzedają.
- Nie wiedziałbym. – Harry podaje mu wypełnioną do połowy filiżankę. Severus nie wykorzystuje tego jako wymówki, by go dotknąć.
- Cóż, nigdy nie wybierałeś tego tematu.
- Prawda. – Harry składa ręce na kolanach. – Dyrektor powiedział mi kiedyś, że gdy byłeś uczniem, poprosiłeś go o całoroczną indywidualną naukę.
Wspomnienie pojawia się nieoczekiwanie.
- Miałem szesnaście lat. Połowa moich zajęć była z Gryfonami – bez obrazy.
Harry prycha cicho.
- Pracowałem nad eliksirem do zabijania smoków… Miałem być najmłodszym czarodziejem, który zaprezentuje przemówienie na EuroEliksir. – Severus podchodzi do zlewu. Jego kuchnia jest mniejsza niż salon. Severus myśli, że musieli tu kiedyś żyć mugole – albo w każdym razie urodzeni w mugolskich rodzinach. Zlew jest osadzony na podłużnej ladzie obok lodówki. Po drugiej stronie jest stara kuchenka. Wszystko jest dokładnie zaczarowane, żeby czarodzieje mogli to używać. Szafki wiszą w rzędzie powyżej – w środku są szklane naczynia i kilka trucizn z jego prywatnej kolekcji, których nie był w stanie sprzedać na Nokturnie.
- Dlaczego chciałeś zabijać smoki?
- Ponieważ nikt inny tego nie próbował. Nie za pomocą eliksiru. – Wtedy myśli o dyrektorze – o tym, jak wiercił się na krześle przed biurkiem, czując się jak zidiociałe dziecko, gdy tylko poprosił. Dumbledore nawet nie przeczytał jego pisemnej prośby. Powiedział coś o umiejętnościach społecznych i współuczestnictwie, o prawidłowych zajęciach dla szesnastoletniego chłopca. Cytrynowy drops, poklepanie po głowie i możesz już uciekać.
Severus odkrywa, że zaciska zęby. Trzy dekady później, a to wspomnienie wciąż powoduje u niego wściekłość.
- Dlaczego nie?
- Są łatwiejsze sposoby. Uśpić smoka, ogłuszyć – to są zwykłe metody. Nie było żadnego skutecznego eliksiru stworzonego do zabicia smoka – albo przynajmniej zabicia smoka bez niszczenia albo skażenia wszystkich cennych jego części. Smocza skóra jest niewrażliwa na niemal wszystkie eliksir – i mówię niemal, ponieważ może być jeden, którego jeszcze nie odkryto – co oznacza, że nie mogą być stosowania miejscowego. W postaci systemu patowego jest to niepraktyczne – potrzebowałbyś zamkniętej przestrzeni, skoncentrowanej dawki – a temperatura wewnątrz płuc smoka… - Severus ucina i spogląda na niepasujące do siebie szklanki w jego dłoniach. Nie wykłada. Nie jest już dłużej nauczycielem.
- Severus…? Wszystko w porządku?
- Tak… Jestem zmęczony.
- Ja też… Powinieneś to wiedzieć. Też nikomu nie powiedziałem. O… tobie i mnie. Więc tak naprawdę nie mogę się o to na ciebie wściekać. Ale wciąż nie powinieneś tak odchodzić… Chyba powinienem… iść. – Potter nie rusza się.
Severus szuka oddechu.
- Sądzę, że wybawca czarodziejskiego świata ma wyznaczone spotkania.
- Nie mam spotkań… Jest coś, co muszę zrobić w sobotę. Poza tym jestem wolny. Mniej więcej. – Harry kradnie każde najmniejsze spojrzenie w jego stronę.
- Rób co chcesz, panie Potter. Jak zawsze.
- Co ty byś chciał?
- Iść do łóżka – odpowiada szczerze.
- Prawda. – Harry nie odchodzi od stołu. – Więc… pójdę. – Wstaje. Stół kołysze się w przód i tył.
Drzwi lodówki stają się niezwykle fascynujące.
- Oczywiście… mógłbyś zostać. Dziś w nocy. Latanie będąc zmęczonym jest niebezpieczne. Nad nieznanym terytorium i w ogóle. – Nie stwierdza oczywistego – że Potter mógłby podlecieć do końca osłon i aportować się, gdziekolwiek zechce.
Młodszy czarodziej wydaje się dokładnie rozważać to oświadczenie.
- Mówili, że dziś w nocy będzie padać.
- Nie ma lepszego sposoby, by ryzykować życie, niż latanie podczas burzy z błyskawicami.
- Może powinienem zostać. – Potter kiwa głową.
- Może tak będzie najlepiej. – Severus powtarza ruch. – Do łazienki przechodzi się przez sypialnię. Pamiętaj, żeby nie trącić kociołków. W drugiej szufladzie komody znajdziesz koszulę nocną – masz do wyboru białą lub szarą. Obawiam się, że nie mam nic w złocie.
Harry prycha.
- Nie masz pojęcia, jak bardzo mam już dość złota. – Waha się w progu. – Idziesz?
- Przyjdę za kilka minut.
- Okej.
Czajnik jest spłukany – filiżanki – herbatniki wracają do puszki. Spodek. Severus idzie do salonu i wyjmuje z biblioteczki cienki wolumin – „Arytmancja dla idiotów” – i podkłada ją pod nogę stołu. Wyciera stół, wydłuża go i wypuszcza sowę. Listy zostają zebrane – tak jak pinezki.
Miotła Pottera opiera się o ścianę obok frontowych drzwi.
^^^
Okulary Harry’ego spoczywają na szafce nocnej wraz z różdżką i ametystową butelką. Gdy Severus wkracza do pokoju, oczy Pottera otwierają się, a jego zielone spojrzenie unosi się w jego kierunku. Jego koszula nocna jest nieco za długa na Pottera – młodszy czarodziej nosi rękawy zawinięte. Jego głowa spoczywa na skraju poduszki. Plecy Harry’ego są na ścianie. Róg przykrycia został podciągnięty w przywitaniu.
Potter obserwuje go, jak zdejmuje szlafrok i odkłada go na hak.
- Zostawiasz oświecone światło? – Wskazuje na dekoracyjną lampę o kolorze wschodzącego słońca, która wisi nad łóżkiem – jeden z mniej praktycznych zakupów Severusa ze sklepu z używanymi rzeczami.
- Od czasu do czasu. Jestem tutaj tylko kilka tygodni – nie chcę potknąć się o coś w ciemności. – To nie jest do końca kłamstwo.
Harry odsuwa rękaw i unosi rękę. Macha palcami, jakby trzymał różdżkę. Lampa rozświetla się. Młodszy czarodziej z powrotem się usadawia.
- Nie potrzebuję różdżki. Wciąż jej używam przed aurorami, ale… nie potrzebuję jej.
- Ja też nie. – Severus jest przerażająco świadom swoich ruchów. Zapomina, jak to jest zwyczajnie rzucić się na łóżko – to nigdy nie było coś, co musiałby rozważać. Początkowo próbuje usiąść na brzegu łóżka, potem wślizguje nogi pod przykrycie – kładzie plecy – dobrze – właśnie tak.
- Nie pozwól mi ukraść poduszki – mówi Harry i nagle znajduje się bardzo, bardzo blisko – przyciśnięty tuż obok, jakby nigdy nie byli rozdzieleni.
Severus podnosi głowę, gdy Potter układa poduszkę dla nich obu.
- Powinienem kupić kolejną.
- To może być dobry pomysł. Na wypadek kolejnej niesprzyjającej pogody. – Harry ziewa.
- Dobrze powiedziane.
- Ty to powiedziałeś.
- Niepogoda.
Harry kuli się bliżej.
- Dobranoc.
- Dobranoc… Żadnych snów.
- Żadnych snów.
Oboje nieruchomieją na kilka chwil, a potem Severus odwraca się na bok i przerzuca ramię wokół talii Pottera, przyciągając go bliżej.
^^^
Rano Potter nie znika. Znika z jego łóżka, tak, ale Severus znajduje go w kuchni.
Harry stoi przy blacie.
- Zrobiłem jajka – mówi, wskazując na patelnię, której Severus sobie nie przypominał. Zauważa też, że „Arytmancja dla idiotów” została przeniesiona na blat. Badanie jego chwiejącego się kuchennego stołu ujawnia, że jest teraz zrobiony z ciemnego, błyszczącego drewna, które Severus nie wierzy, że jest w naturze. Jego nogi doskonale trafiają na nierówną podłogę.
- Jestem teraz całkiem niezły w transmutacji.
- Na to wygląda… Jak długo ci to zajęło?
- Kilka minut. Albo coś w tym stylu. Nie długo.
Severus drapie się po przedramieniu. Miejsce Mrocznego Znaku pulsowało od czasu do czasu.
- Chyba potrafię przemienić to na takie, jak było, jeśli chcesz.
Wzrusza jednym ramieniem.
- Ten… nada się.
- Powinienem cię ostrzec – dorobiłem nogi twojemu biurku i wannie.
- Och. – Przez krótki moment rozważa obronę lokalizacji wspomnianej wanny. Ale jeśli Potter nie wydaje się chcieć użyć tego, by go zirytować…
- Usiądź – mówi Potter i zajmuje się tym, co na ladzie.
Severus zauważa, że Potter dorobił krzesła do kompletu.
- Lepszy w transmutacji…
- Tak – żałuję, że nie mogę wrócić i powtórzyć egzaminów. Proszę. Jajecznica ala Potter . – Harry serwuje mu szczodrą porcję żółtych, puszystych jajek na białym talerzu. Następnie dwie szklanki soku.
Severus jadał z pudełek i pił z wielkich pucharów bez uszy. Nie ma patelni, szpatułki, talerzy ani odpowiednich do soku szklanek.
- Powiedz, że nie transmutowałeś też jedzenia.
Harry ustawia na stole talerz tostów i słoik marmolady, kończąc rozkładanie rzeczy.
- Nie. W przeciwnym razie byłby bekon. No dalej. Jedz.
Severus uniósł nieznany mu srebrny widelec i uniósł brew na Pottera, który był zbyt zajęty rozsmarowywaniem marmolady na toście i unikaniem jego wzroku, by to dostrzec.
Wie, że jest wiele rzeczy, o których powinni porozmawiać. Pytania o naturę ich związku, teraźniejszość i przyszłość. I zadałby te pytania – poza tym, całkiem dziwne i zdumiewająco przyjemne jest obserwowanie, jak Potter je jajka z odrobiną marmolady na toście – a potem widzi jego twarz, gdy nakłada jajka na marmoladę na toście i decyduje, że nie nadszedł czas na ten pomysł.
Oboje podarowywują sobie spokój.
^^^
Pomimo faktu, że Potter jest teraz wypoczęty, nakarmiony i tylko kilka wiązek chmur ścieli się na słonecznym niebie, żaden z nich nie wspomina o tym, by miał odejść.
Rutyna. Śniadanie, mycie, czesanie, ubieranie, sprawdzanie kociołków…
- Wszystko to trucizny?
- Nie to jedno.
- A co to takiego?
- Słodka mikstura, która ma przyciągnąć małe zwierzątka do trucizny. Dodam ją później.
- Kiedy mówisz małe zwierzątka… nie masz na myśli dzieci, prawda?
Do szopy z dostawami…
Osrick, jak się okazuje, nie jest chłopcem.
- Hedwiga! Nie wierzę… Hedwiga! Myślałem, że… ty kompletny draniu, ukradłeś moją sowę! Chodź tu, dziewczynko…
Severus krzyżuje ramiona, gdy Harry zbliża się do swojej sowy. Ze swojej żerdzi, Wedgewood naśladuje jego postawę i potrząsa głową z dezaprobatą. Snape marszczy brwi w jej kierunku.
- To ty go tu przyprowadziłaś. Potter – uważaj na jego – jej – skrzydło. Zagoiło się zaledwie kilka tygodni temu.
- Było złamane? – pyta. – Złamałaś skrzydło, dziewczynko? – Harry mówi do swojej sowy tak, jakby miała odpowiedzieć.
Severus rozdziela zamówienia reszcie sów, zaciskając usta, gdy spotkanie i monolog nie urywa się.
^^^
- Chcesz, żebym zrobił obiad? – Harry nie przebrał się w swoje złote szaty i nowe buty. Chodzi boso, wciąż ubrany w koszulę nocną. W związku ze światłem dnia, dodał do swojego ubioru spodnie Severusa.
Severus skrupulatnie obiera ze skórny figi abisyńskie przy swoim stole roboczym w salonie. Pracuje z podwiniętymi rękawami koszuli.
- Nie jesteś skrzatem domowym.
- Wiem. Ale ty jesteś… zajęty… a ja jestem wolny. I minęło trochę czasu, od kiedy dla kogoś gotowałem, więc…
- Gdzie nauczyłeś się gotować?
- Z książek, w większości. I od mojej ciotki. – Robi zabawną minę. – Ale jej zdaniem przyprawianie potraw polega na dodawaniu wiadra soli. Mogę ci coś zrobić?
- Nie jestem głodny.
- Filiżankę herbaty?
Snape raz kiwa głową.
Kilka minut później, Potter przynosi mu herbatę. Jako że ręce Snape’a nie są czyste, Harry zostawia filiżankę i spodek przy jego łokciu, po czym odchodzi.
Snape słyszy, jak Potter porusza się po domu. Najprawdopodobniej dotyka rzeczy, czysta, otwiera szuflady…
Kiedy przygotowania się kończą, Severus myje ręce i upija łyk nie-całkiem-zimnej herbaty. Jest w niej tylko odrobinę mleka – dokładnie tak, jak lubi.
^^^
Umywalka w łazience jest naprawiona. Podobnie jak druga szuflada w szafce.
Nie ma nic złowrogiego w sposobie, w jaki Potter oddycha w poduszkę.
Severus czuje nagły impuls, by go obudzić i zażądać odpowiedzi na pytanie, co on dokładnie tu robi. Potter musi mieć jakiś ukryty motyw. Po co miałby tu być? Harry ma przyjaciół – jasnych, dobrze dostosowanych czarodziei i czarownice, którzy muszą obsypywać go uwagą, miłością, prezentami.
- …Coś nie w porządku? – Jedno zielone oko otwiera się.
Severus orientuje się, że się gapił – pewnie od jakiegoś czasu.
- Nic.
- Coś jest w lecie. Jest dobre na popołudniowe drzemki. Światło słoneczna sprawia, że jestem śpiący. – Jego głos jest chrapliwy.
- A nie cała ta transmutacja?
- Żartujesz? Mógłbym wyczarować zamek, a nie byłbym zmęczony.
- Doprawdy.
Potter uśmiecha się do niego ironicznie. Jego ospałe ruchy sprawiają, że Severus może dostrzec przebłyski skóry, w miejscach, gdzie kończy się koszula nocna. Jego spodnie są dopasowane na Potterze, ale również zbyt długie – mankiety rozlewają się wokół jego kostek.
- Chcesz zamek?
- Nieszczególnie. Pomyśl o utrzymaniu.
- Mógłbym kupić skrzata domowego.
- Nie chcę skrzata domowego. – W którymś momencie tej rozmowy, Severus zauważa, że jego własny głos pogłębił się, by odzwierciedlić głos Pottera.
- A czego chcesz?
- Bardzo spodobało się panu to pytanie, panie Potter.
- Zginąłbyś, gdybyś znów nazwał mnie Harrym?
- Co ty tu robisz? – szepcze ostro.
- Chcesz, żebym sobie poszedł.
- Nie powiedziałem tego.
- Powiedz coś… Jesteś tak cichy. – Potter sięga po jego dłoń.
Severus pozwala się zaciągnąć na łóżko, którego prześcieradła wciąż są zmięte z poprzedniej nocy.
- Nie jestem, naprawdę. Cichy.
- Może tak się wydaje… minęło trochę czasu. – Potter układa się na plecach, pociągając ramię Severusa przez swoją talię. Palce ich złączonych dłoni splatają się. – Wiesz… Powinniśmy świętować. Wiem, że wojna wciąż oficjalnie nie jest zakończona, ale…
- Nie byłem w nastroju. – Severus twierdzi, że póki Potter ma jego poduszkę, w porządku będzie użyć brzucha Harry’ego jako substytut. Ciało Pottera ma tak podwyższoną temperaturę jak tylko może być u osoby śpiącej. Stopy Mistrza Eliksirów zwisają poza krawędzią łóżka – nawet gdy podkurcza kolana.
- Ja też nie. – Wolna ręka Harry’ego przebiega przez jego włosy. – Osiwiałeś.
- Jestem bardzo stary.
Harry rozczesuje go delikatnie.
- Pozytywnie sędziwy. – Tłumi ziewnięcie.
- Nudzimy pana, panie Potter?
- Nie – mówi i wytyka mu język. – Twoje łóżko jest wygodne – mamrocze. Potter zamyka oczy. – Będę leżał tutaj przez resztę mojego życia. Czy to w porządku?
Severus wyobraża sobie, jak Potter śpi przez dekady – nad nim pnie się winorośl, jego włosy siwieją, Weasleyowie wkładają go w szklaną skrzynię i stale przy nim czuwają.
- Zasłużyliśmy na odpoczynek.
- Mówi Mistrz Kupiłem-Dom-i-Zacząłem-Biznes.
- Po pierwsze – to nie jest zbyt dobry dom. Po drugie – to nie jest zbyt dobry biznes.
- Ale coś robisz. Ja śpię przez połowę dnia. Czasem więcej. Osiągnąłem dokładnie nic.
- Wiesz, że… robię to przez złośliwość. – Severus słyszy dudnienie jego własnego głosu o brzuch Pottera.
- Co?
- Nic nie rozwściecza twoich wrogów bardziej, niż twój sukces. Brzmi nieźle, nie sądzisz? „Co knułeś, ty tłusty, stary zdrajco?” „Byłem na wybrzeżu, remontowałem chatkę…”
- Wiesz, że ludzie już tak o tobie nie myślą?
- Tak, właśnie tak myślą.
- Nieprawda.
Doprawdy, nie ma sensu kłócić się z Potterem na temat jego złudzeń.
- Dobra.
- Wszystko w porządku?
Chce powiedzieć „tak”.
- Chcesz się ze mną zdrzemnąć?
Tym razem, mówi „tak”.


Mam nadzieję, że jeśli czas mi pozwoli to rozdział Ciężaru Przeznaczenia dodam koło środy ;) Jest dość długi, bo mam 11 stron, jestem na razie przy 3, ale dość szybko to idzie :D Życzcie mi dużo czasu ^^

1 komentarz:

  1. Hejeczka,
    wspaniale, odnalazł Severusa, tak śledził siwe która dostarczyła eliksir to naprawdę wyczyn taki smutny że Severus tak bez słowa odszedl, czemu tak traktują Harrego jest zamknięty w złotej klatce...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń