Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

niedziela, 24 grudnia 2017

NDH - Rozdział 57


Ku uldze Snape’a, Harry nie zapytał o diadem. Chłopiec wydawał się uważać, że ta cała przygoda jest powiązana z alternatywną rzeczywistością, którą zamieszkiwała Luna i zdecydował, że próbowanie uporządkowania tego wszystkiego miałoby szkodliwy wpływ na jego własne zdrowie psychiczne. Poza tym, naprawdę nie chciał, żeby mu przypominano, że dziewczyna pokonała go jednym ciosem, więc wyrzucił całą aferę z umysłu.
Poza tym, wiele innych rzeczy zajmowało mu czas. Oprócz zajęć i treningów, Łapa kontynuował ich lekcje, żeby w końcu mógł zostać animagiem i wciąż pojedynkował się z profesorem Flitwickiem. Zwykle z przyjaciółmi spędzał przynajmniej jeden wieczór w tygodniu w lochach, pomagając swojemu ojcu w przygotowywaniu składników, a Hermiona zdołała przekonać Mistrza Eliksirów, by zaczął ją uczyć, jak stworzyć eliksir Tojadowy. Razem z Ronem byli w drużynie Quidditcha w tym roku i odkryli, że mogą spędzać wiele czasu na rozmowie o grze, ponieważ – w przeciwieństwie do poprzedniego roku – nie musieli unikać żartów Freda i George’a.
Po tym, jak zdali sobie sprawę, że Zastępca Dyrektora Snape będzie miał zero tolerancji dla ich zwykłych wybryków, bliźniacy wynegocjowali umowę, że jeśli profesor pomoże im z pomysłami na eliksiry, to nie uciekną się do żartów, które byłyby ucieczką od nudy. Ponieważ próby ich wynalazków na niewinnych ofiarach byłyby pogwałceniem ich umowy – i, zdaniem profesora, zagwarantowałoby im to lanie przez ich matkę drewnianą łyżką na samym środku pokoju wspólnego Gryffindoru – musieli poszukać tymczasowej pracy, żeby mieli fundusze, by opłacić obiekty ich testów.
Profesor Snape, za zgodą Artura i Molly, zapewnił bliźniakom zatrudnienie u Zonka po szkole i oboje natychmiast zafascynowali się ekonomią ich własnego, małego biznesu. Odkryli, że Percy jest pomocnym źródłem informacji, a Ron był zachwycony tym, że pierwszy raz w życiu jest ignorowany przez bliźniaków.
Ogólnie, wszystko wskazywało na to, że ten rok jest niespotykanie spokojny, z czego Snape był raczej zadowolony. To uczucie wyparowało, gdy McGonagall i Dumbledore wrócili z ich ostatniego etapu polowania na horkruksy.
Oboje mieli nietypowe dla nich miny, wyrażające porażkę, gdy zasiadali do stołu ze Snapem, Sprout, Pomfrey i Flitwickiem. Gdyby to nie była noc pełni księżyca, Lupin i Black również byliby zaangażowani.
- Jakieś postępy? – zapytała z nadzieją Poppy.
- Nie takie, na jakie mieliśmy nadzieję – westchnął Albus. – Byliśmy w stanie potwierdzić, że Tom w pewnym momencie zdobył medalion Salazara Slytherina i wydawało nam się prawdopodobne, że użyje go do stworzenia horkruksa. Wyśledziliśmy medalion w miejscu ukrytym w nadmorskiej jaskini, którą Tom ochronił serią zaklęć. Wiele z nich było dość częstych – osłony antyaportacyjne, niewidzialne łodzie z wiosłami, tego typu rzeczy – ale niektóre były raczej… pomysłowe.
Snape zadrżał, gdy pomyślał, co może oznaczać słowo „pomysłowe” dla Czarnego Pana.
Minerva podjęła opowieść.
- Była tam misa z zielonym, świecącym eliksirem i, nie, Severusie, nie wiem, jakiego typu był to eliksir – dodała, widząc, jak młodszy mężczyzna pochyla się z nagłym zainteresowaniem. – Ale wyglądał bardzo nieprzyjemnie, a biorąc pod uwagę jego twórcę, nie miałam ochoty dowiadywać się o nim więcej. Jasne było, że aby opróżnić kielich i wydobyć medalion, eliksir musi zostać wypity. – Pozostali sapnęli z przerażeniem. – Jak zwykle – kontynuowała raczej zjadliwie Minerva, – Albus był chętny grać męczennika i się poświęcić, ale oczywiście było to niepotrzebne.
Albus błysnął oczami w stronę surowej czarownicy.
- Nie wszyscy z nas są tak mądrzy, czy pomysłowi, jak ty, moja droga – odpowiedział łagodnie. – Nie możesz być na mnie zła za to, że jestem tak konwencjonalny.
Słuchacze wytrzeszczyli oczy. Albus Dumbledore – konwencjonalny? Co takiego, do licha, Minerva wymyśliła?
- No, nie być tak tajemnicza, Minervo! – wykrzyknęła Sprout. – Powiedz nam, co zrobiłaś!
Minerva zrobiła się nieco różowa.
- To nic takiego – sprzeciwiła się.
Albus zachichotał.
- Ta bystra, nowatorska i utalentowana czarownica bezzwłocznie przemieniła kilka chrząszczy w słonie i kazała im wyssać eliksir trąbami i wlać go do pojemnika, który również transmutowała. To wydawało się spełnić wymóg, że eliksir ma być „wypity”, choć zwierzęta, ostatecznie, nie do końca go spożyły.
Minerva machnęła lekceważąco ręką na widok pełnych podziwu spojrzeń reszty.
- Najtrudniejszą częścią było rzucenie Imperiusa na słonie, by wypiły eliksir, ale tym zajął się Albus. Ale nawet gdyby musiały wypić eliksir, łatwo mogłabym transmutować nowe słonie, w razie potrzeby. Mimo wszystko, w jaskini było wiele robactwa.
- O mój Boże! – Poppy spojrzała na swoją starszą koleżankę z trwogą. – To było naprawdę bardzo sprytne, Minervo!
- Kiedy już skończyliśmy, z łatwością dało się wziąć medalion z dna misy – wyjaśnił Dumbledore.
- Niestety, gdy zdobyliśmy medalion i wyszliśmy z jaskini, odkryliśmy, że wcale nie ruszyliśmy z miejsca. Ktoś nas ubiegł – westchnęła Minerva. Wyjęła medalion i pokazała im ukrytą notkę: – „Do Czarnego Pana” – przeczytała głośno, – „wiem, że będę martwy na długo, zanim to przeczytasz, ale chcę, żebyś wiedział, że to ja odkryłem twój sekret. Ukradłem prawdziwego horkruksa i zamierzam jak najszybciej go zniszczyć. Mierzę się ze śmiercią w nadziei, że gdy spotkasz godnego przeciwnika, znów będziesz śmiertelny. – R.A.B.” Więc rozumiecie, że po tych wszystkich kłopotach, ten medalion jest fałszywy, a nie mamy pojęcia, gdzie może być prawdziwy.
- Może naprawdę został zniszczony? – zaproponowała z nadzieją Poppy.
- Może – zgodził się łagodnie Albus. – Ale bez dowodu, co się z nim stało, pozostajemy odsłonięci. Z tego, co wiemy, Voldemort był w stanie odzyskać prawdziwy i pozostawić ten na przynętę. Z całą wrażliwą skromnością, zaklęcia nałożone na jaskinię prawdopodobnie okazałyby się śmiertelne dla mniej potężnych i mniej doświadczonych czarodziei niż ja i Minerva.
- Och, moi drodzy – rozpaczała Sprout.
- Jaki jest nasz najlepszy krok? – zapytał Flitwick.
Dumbledore rozłożył ręce.
- Trafiliśmy na ślepy zaułek. Razem z Minervą przeszukaliśmy wszystko, co tylko mogliśmy wymyślić, bez powodzenia. Mieliśmy nadzieję, że możecie mieć jakiś świeży pomysł.
Zapadła cisza, podczas gdy czarownice i czarodzieje myśleli. Przez kilka długich minut była cisza, do chwili gdy Minerva w końcu odezwała się.
- Och, Albusie, czuję się tak, jakbym nie była dla ciebie żadną pomocą. Być może, byłoby lepiej, gdybyś zabrał ze sobą Severusa. Może miałby więcej pomysłów, gdzie szukać albo zauważyłby coś, co przeoczyliśmy – zawołała z frustracją.
Albus złapał ją za rękę.
- Minervo, moja droga, nie lekceważę przy tym Severusa, czy kogokolwiek innego przy tym stole, ale muszę powiedzieć, że nie ma żadnej osoby, której ufałbym bardziej niż tobie. Uratowałaś mi życie już przynajmniej dwa razy i sądzę, że nie chciałbym mieć nikogo innego przy moim boku podczas tej misji.
McGonagall uśmiechnęła się.
- To bardzo miłe, ale nie umiem się powstrzymać przed myśleniem… - Przerwała nagle, a osłupienie przebiegło przez jej rysy.
- Minervo? – zapytał niepewnie Dumbledore.
- Być może to jest to, Albusie. Byliśmy tak skupieni na Tomie Riddle’u, że zapomnieliśmy, że nawet on miał sprzymierzeńców i przyjaciół. Może zaufał jednemu z nich w sprawie horkruksu?
Dumbledore skinął powoli głową, szarpiąc brodę.
- Tom zawsze był niesamowicie charyzmatyczny, o czym świadczy jego sukces z Szarą Damą – zgodził się. – Jego zwolennicy z pewnością zrobiliby dla niego wszystko. Severusie – odwrócił się do Mistrza Eliksirów, – jak myślisz, komu Tom ufał najbardziej?
Snape nie zawahał się.
- Bellatrix Black Lestrange była najbardziej lojalną i najmocniej faworyzowaną zwolenniczką Czarnego Pana.
- Ale ona jest od lat w Azkabanie – sprzeciwiła się Sprout.
- Tak, ale nie była tam przed zniknięciem Sama Wiesz Kogo – zauważył Flitwick. – Mógł powierzyć jej horkruks przed uwięzieniem.
- Ale cały jej dobytek zniknął – powiedziała Poppy. – Nie mogłaby go mieć w Azkabanie.
- Nie, ale jestem pewny, że wciąż ma konto w Gringocie – kontynuował Flitwick. – Czyż nie tam przechowałaby taki skarb? Gdyby Sami Wiecie Kto kazał jej chronić go przed wszelkimi niebezpieczeństwami?
- No i co nam to daje? – zapytała Sprout. – Z pewnością nie myślicie o włamaniu się do Gringotta!
Wszyscy nauczyciele przerwali, by zaśmiać się nad absurdalnością tego pomysłu.
- Nie, nie, droga Pomono – powiedział Dumbledore, ocierając łzy radości z oczu. – Nie sądzę, by to było konieczne. Myślę, że zaczniemy od rozmowy z Billem Weasleyem. Jego znajomość z goblinami może pomóc nam w zrozumieniu, jak najlepiej postąpić. Ale w międzyczasie, sądzę, że musimy uczcić radosną wieść! – skierował błyszczące spojrzenie na Snape’a, który spiorunował go wzrokiem z czystej zasady.
- No, mój chłopcze – namawiał Dumbledore. – Nie powiesz reszcie?
- Powiedziałem tylko tobie, ponieważ jako Głowa Wizengamotu, musiałeś to zatwierdzić – burknął Snape. – Z pewnością nie zamierzam ogłaszać tego całemu magicznemu światu.
- No, już, radosną nowiną powinno się dzielić – zbeształ go Albus.
- Och, na litość Merlina, co się stało? – zapytała Poppy z pewną szorstkością.
Snape odwrócił wzrok i wymamrotał coś pod nosem.
- Co?
Wymamrotał to ponownie i w końcu Dumbledore, rzucając młodemu mężczyźnie podenerwowane spojrzenie, odpowiedział:
- Severus formalnie adoptował Harry’ego.
Rozległy się sapnięcia i krzyki gratulacji, które tylko sprawiły, że Snape jeszcze mocniej skręcił się z zawstydzenia. Choć po prawdzie, uniknął wypowiadania swojego przypuszczenia, że wszyscy będą krzyczeć z przerażenia, nie radości i że natychmiast zrobią wszystko, by unieważnić obrady.
- Dlaczego nikomu nie powiedziałeś? – skarcił go radośnie Flitwick wyciągając rękę, by poklepać ramię posępnego profesora. – To wymaga świętowania!
Sprout pociągała sentymentalnie w chusteczkę do nosa.
- Och, to taki radosny dzień! Jak mogłeś zachować to dla siebie? Muszę iść do szklarni i znaleźć kwiaty na tę okazję!
Ku zaskoczeniu Snape’a, Poppy pochyliła się i pocałowała go w policzek.
- Rozumiem, że ty trzymałeś to w tajemnicy, ale jak, do licha, zdołałeś powstrzymać Harry’ego przed wykrzyczeniem tej wiadomości z wieży Astronomicznej?
- Cóż, właściwie to mu jeszcze nie powiedziałem… - zaczął ze skrępowaniem Snape.
- Nie? Ale Filius ma całkowitą rację: musimy uczcić tę okazję imprezą! – zadeklarował Albus. – Możemy zaprosić Weasleyów…
- Nie myślę raczej o czymś tak ekstrawaganckim… - spróbował ponownie Snape, ale jasne było, że nikt go nie słucha i reszta kadry z podekscytowaniem planowała wielką imprezę, która miała odbyć się za kilka dni – żeby dać Remusowi szansę na odpoczynek po pełni.
Tylko Minerva wycofała się z wrzawy i usiadła obok Snape’a.
- Rzeczywiście jesteś dobrym człowiekiem, Severusie – powiedziała cicho. – Harry jest wielkim szczęściarzem.
Prychnął i odwrócił wzrok, nie chcąc pokazać, jak bardzo zadowoliły go jej słowa.
- Ale – zaczęła i mężczyzna spojrzał na nią ostro. Ach, tak, zawsze musi być to „ale”, czyż nie? – Ale musisz podzielić się z Harrym tą wiadomością na osobności, przed imprezą. Takiego rodzaju wiadomości nie powinno się dowiedzieć przed tłumem.
Snape niecierpliwie pokiwał głową. Naprawdę sądziła, że sam tego nie zrozumiał?  Co jeśli chłopiec będzie wył w proteście? Albo z niesmakiem?
Tylko dlatego, że Harry zaakceptował to, by Snape podjął się roli opiekuna, a nawet nazywał go jakimś śmiesznym tytułem, nie oznaczało, że ucieszy się z faktu, że Mistrz Eliksirów legalnie przejął rolę jego ojca. Było całkiem prawdopodobne, że uzna to za zdradę Jamesa i wpadnie w szał.
Jednak Snape nie przejmie się takim wybuchem. Wiedział, że po to, by dobrze bronić Harry’ego, potrzebował pełnej kontroli nad chłopcem, a adopcja była jedyną do tego drogą. Harry’emu mogło się to nie podobać, ale trudno. Snape nie zamierzał ryzykować, że Dumbledore pewnego dnia sprzeciwi się jego postępowaniu z bachorem albo że Syriusz pożałuje swojej decyzji, że nie zażądał opieki. Nie, potrzebował formalnej adopcji, by upewnić się, że będzie miał ostatnie słowo w sprawie życia bachora w ciągu następnych pięciu lat.
Był dość zaskoczony tym, jak poszło to gładko i cicho. Podejrzewał, że musiał za to podziękować nowej pani Minister i Dumbledore’owi, nie żeby jego wstępne działania w zapewnieniu sobie poparcia Weasleyów, nie wspominając o Blacku i Lupinie, nie były dobrym pomysłem.
Poszedł nawet do Dursleyów, by uzyskać ich podpisy, że formalnie zrzekali się wszelkich więzi z chłopcem. Właściwie to była całkiem niezła zabawa. Nie wiedział, jak pomysłowy mógł być ten obłąkany skrzat i potrzebował kilku eliksirów uspokajających dla Vernona i Petunii, by doprowadzić ich do stanu, w którym byli w stanie trzymać długopis i czytelnie napisać swoje nazwiska.
Mimo to, posiadanie wsparcia nie zapewniło go, że jego podanie będzie pozytywnie rozpatrzone. Mimo wszystko, jak wygląda pozwolenie na zaadoptowanie chłopca, który przeżył byłemu śmierciożercy? Z tą historią Rita Skeeter miałaby pole do popisu!
A jednak w prasie panowała cisza, choć wiedział, że reporterka musiała mieć źródła w całym Ministerstwie. Jednakże nie zamierzał zaglądać darowanemu koniowi w zęby i już planował, jak skorzystać z chwilowego uciszenia wiadomości, by poinformować o tym Harry’ego.
- Powiem mu. Jutro – zgodził się krótko, a McGonagall skinęła głową z aprobatą.
- Dobrze. I załóż wtedy stare szaty – uśmiechnęła się ironicznie, wstając.
Snape spiorunował ją wzrokiem. Więc stara wiedźma spodziewała się, że Harry będzie krzyczał i rzucał rzeczami, prawda? Jakby nie znał wystarczającej liczby ochronnych zaklęć, by się obronić!
Jednak następnego wieczora, ubrał starszą szatę i upewnił się, że nic drogiego, albo szczególnie ciężkiego nie znalazło się w zasięgu jego rąk, kiedy przywołał chłopca do swoich kwater.
- Cześć, tato! – powitał Harry swojego opiekuna ze swoim zwykłym, dobrym humorem. Nie był pewny, dlaczego mężczyzna zawołał go do siebie, ale był rozsądnie przekonany, że nie miał żadnych kłopotów. Nie było szans, by ktokolwiek się dowiedział, że to on razem z Draco i Ronem byli w nocy w kuchni. Skrzaty domowe przysięgły milczeć, a naprawdę ktokolwiek mógł ostrożnie ułożyć tuzin ciasteczek jagodowych na siedzeniach w pokoju wspólnym Puchonów, po czym uniósł nad nimi zaklęcie niewidzialności.
To, że profesor Flitwick niedawno nauczył go tego zaklęcia niczego nie udowadniało; wiele starszych dzieci już znało to zaklęcie. I naprawdę, jeśli Puchoniaki zamierzały przechwalać się tym, jakim byli dobrym Domem, który nigdy nie wpada w kłopoty, nie zaczyna walk i w ogóle, sami prosili się o żart, prawda? Nie wspominając o tym, że nie kłopotali się tym, by trzymać w sekrecie ich sekretne hasło, więc tak naprawdę zapraszali do odwiedzin nie-Puchonów… albo przynajmniej tak postawił sprawę Draco.
Harry był całkiem pewny, że nikt nie pomyśli, by oskarżać Draco i Rona o robienie czego wspólnie i ostrożnie wybrali noc, kiedy bliźniacy mieli alibi w postaci pobytu w szpitalu, po tym, jak ich ostatni eliksir niespodziewanie wybuchnął, powodując, że ich nosy stały się ogromnie większe. A co ważniejsze, wybrali również moment, gdy Hermiona i Neville byli rozproszeni nadchodzącym egzaminem z zielarstwa. Hermiony i Neville’a raczej nie będą obwiniać, jak mogli zrobić z bliźniakami, ale również prawdopodobnie nie pochwaliliby żartu i mogło im się coś przypadkiem wymknąć. Harry wątpił, że Hermiona naprawdę zniżyłaby się do naskarżenia, ale Draco zauważył, że nie chce, by wiedźma przez resztę roku szkolnego karciła go za ten wybryk.
Ale nawet jeśli dowiedział się, dzięki jakiejś tajemniczej rodzicielskiej magii, Harry stwierdził, że warto było to zrobić dla zobaczenia oburzonych Puchoniaków, chodzących po zamku z fioletowymi plamami na tyłkach. Poprzednio spokojny Dom był zdenerwowany i ogłosił, że gdy odkryją, kto jest winny, poniesie karę. Teraz Harry i jego przyjaciele desperacko starali się sprawić, by Puchoniaki myśleli, że to wina Krukonów. Potem będą mogli usiąść i oglądać fajerwerki!
- Siadaj, Potter – rozkazał mu tata, brzmiąc na niezwykle surowego. – Mam coś… poważnego… do przedyskutowania z tobą.
Harry przygryzł wargę. Oho. To nie brzmiało dobrze. Czy powinien się przyznać, żeby oszczędzić tego pozostałej dwójce? A może zrobił coś jeszcze, co wytrąciło tatę z równowagi?
- Musisz się o czymś dowiedzieć – kontynuował Snape, czując się niezwykle skrępowany. Jak miał przekazać wiadomość, że z pewnej strony wyparł rodziców chłopca? Nie zamierzał przecież nalegać, by chłopiec zmienił nazwisko, na litość Merlina, ale adopcja wciąż technicznie zastępowała jednego ojca drugim. Snape nie byłby zaskoczony, gdyby pojawił się przed nim duch Jamesa Pottera i uderzył go w nos. Drogi Miesięczniku Wiadomości Naukowych, gdybyście dostrzegli dziwny ruch na orbicie Ziemi, sugeruję, żebyście zbadali pewien grób w Dolinie Godryka. Jego mieszkaniec prawdopodobnie obraca się z taką prędkością, że przeszkadza w ruchu planet…
- C-co się dzieje, tato? – Harry zaczął się już denerwować. Nawet jeśli jego część w żarcie została odkryta, naprawdę nie spodziewał się czegoś gorszego niż szlaban czy esej – i może publiczne przeprosiny dla Puchoniaków. Mimo wszystko, ostatecznie skrzaty dają radę wywabić plamy z szat Puchonów, a podczas gdy całą trójką nie spali po ciszy nocnej, technicznie rzecz biorąc, wstanie o trzeciej nad ranem nie różniło się tak mocno od wczesnego wstawania.
Chłopiec naprawdę nie martwił się złapaniem – profesor Sprout była dość łagodna i gdyby dość mocno błagali, prawdopodobnie zgodziłaby się sama ich ukarać, zamiast zwracać się do profesora Lupina czy Snape’a. A szlaban w szklarni wcale nie był tak straszny. Ale spojrzenie na twarz jego taty sprawiło, że zaczął się martwić, że źle ocenił sytuację. Przez co jeszcze mógł być tak… och, nie!
- Coś się w nocy stało z Lunatykiem? – wypaplał i uderzył w niego nowy strach. – Albo Łapie?
Skrępowanie Snape’a jeszcze mocniej niż zwykle zmniejszyło jego cierpliwość.
- Nic im nie jest – warknął. – A teraz nie ruszaj się i słuchaj! – Odchrząknął niepewnie. – Zrobiłem coś, co może ci się nie spodobać, ale będziesz musiał dostosować się do sytuacji – powiedział surowo.
- Dobrze – powiedział z niepokojem Harry. O czym tata mógł mówić?
- Przypomnij sobie, jak, mniej więcej rok temu, poprosiłeś mnie, żebym był twoim opiekunem.
Harry skinął głową, a jego serce nagle zakłuło. Och, nie! Po całym roku, jego tata musiał zmęczyć się krążeniem wokół niego i zrezygnował z opieki. Harry zaczął panicznie wciągać oddechy.
- Po wydarzeniach z zeszłego roku i zmianach w tym, jasne się stało, że nieformalna opieka nie jest idealną sytuacją – kontynuował Snape ze skrępowaniem. Miał nadzieję, że jeśli przedstawi wszystko dzieciakowi, bachor zrozumie, że adopcja jest najlepszym wyjściem.
- Tak, jest. – Harry wydusił słowa przez suche gardło. Nie będzie beczeć jak małe dziecko. Oczywiście, profesor był zbyt zajęty tym, by opiekować się nim. Był teraz Zastępcą Dyrektora, a czyż Harry nie udowodnił, jakie są z nim kłopoty? W zeszłym roku, minął zaledwie miesiąc bez jakiś kryzysów. A skoro Łapa i Lunatyk są w szkole, naturalnie profesor Snape musiał czuć ulgę, że ktoś inny mógł zająć się uciążliwym podopiecznym. Jego pierwszy ojciec nie był raczej przyjaciółmi z profesorem Snapem ani nawet nie był zbyt miły. Profesor Snape był zwyczajnie miły, że zabrał Hrry’ego, gdy nikt inny nie chciał.
- No więc… - Snape odkrył, że ponownie musi odchrząknąć. – Ach… Podjąłem pewne kroki i…eee… - Och, na brodę Merlina! Jąkał się jak pierwszak! Po prostu wykrztuś to z siebie i miej to z głowy! - …Dostałemzieloneświatłoicięadoptowałem.
Szczęka Harry’ego opadła. Nie mógł usłyszeć tego, co myśli, że słyszał. Ledwo oddychając, wyszeptał:
- Co takiego, sir?
Snape spiorunował bachora wzrokiem. Spójrzcie na niego – cały jest blady i się trzęsie! Najwyraźniej w każdej sekundzie mógł wybuchnąć wściekłością.
- Słyszałeś mnie – warknął. – Adoptowałem cię. Legalnie jesteś moim synem. – No i jest. Potter będzie musiał się z tym pogodzić.
Harry walczył ze sobą, by znaleźć sens słów mężczyzny. Został adoptowany? Ale… ale to oznaczało, że profesor nigdy go nie odda. Że utknie z Harrym na zawsze. Czy mógł dobrze słyszeć?
- T-to znaczy, że mnie nie oddajesz?
Snape zamrugał.
- Co? – O czym dzieciak paplał? Oddać go? Komu?
- Nie masz nic przeciwko byciu moim tatą? Na zawsze? – Harry przełknął ślinę.
- Nie masz nic przeciwko, że cię adoptowałem? Formalnie? – zapytał Snape.
- Dlaczego miałbym mieć? – spytał bezbarwnie Harry. – Ale dlaczego ty miałbyś tego chcieć? To znaczy, że się mnie nie pozbędziesz. Nigdy.
Snape skrzywił się w kierunku bachora.
- Idiota. Nie mam zamiaru się ciebie pozbywać, ani teraz, ani w przyszłości. Myślisz, że jestem tak zmienny w obietnicach?
- Ale co jeśli któregoś dnia będziesz miał swoje dzieci? Albo zdecydujesz, że jestem zbyt dużym kłopotem? Albo że…
- Głupi dzieciak. – Ulotna litość, którą Snape czuł do Dursleyów szybko wyparowała w obliczu przypomnienia, jak kruche jest poczucie własnej wartości Harry’ego. – Już mam syna. Ciebie – dodał, nie chcąc ryzykować, że chłopiec użyje swojego gryfińskiego zrozumienia. – W mało prawdopodobnym przypadku, gdy pewnego dnia zdecyduję się mieć inne dzieci, ty pozostaniesz najstarszym. A skoro Weasleyowie nie uznali za stosowne odrzucić bliźniaków, nie mogę sobie wyobrazić, dlaczego sądzisz, że jesteś zbyt kłopotliwy. Myślałem, że nawet Gryfon zrozumie, że moja obecność w twoim życiu nie ma przejściowej natury, ale najwyraźniej myliłem się i uznałeś nasz związek za tymczasowy. Cóż, te papiery adopcyjne powinny naprostować twoje myślenie. – Rzucił oficjalny zwój na stół między nimi, a Harry uniósł go oszołomiony.
Przeglądnął formularz i z pewnością było to dokładnie to, co tata powiedział. On, Harry James Potter, od tego dnia, był przez czarodziejskie prawo uznawany za legalnego syna i spadkobiercę Severusa Snape’a. Napisali wiele śmiesznych terminów i trudnych słów, ale ta część była krystalicznie prosta. Miał ojca. Legalnie, prawnie, bezsprzecznie ojca.
- C-czy to coś zmienia? – zapytał niepewnie, spoglądając na tatę.
Snape zmarszczył brwi. Dlaczego bachor nie zaczął jeszcze wyć?
- Takich, jak? – Na niepewne wzruszenie ramion Harry’ego, prychnął niecierpliwie. – Nie mogę usiłować odpowiedzieć na tak ogólne i źle sformułowane pytanie, panie Potter, ale wystarczy powiedzieć, że nie przewiduję żadnych zmian naszej umowy. Wciąż będziesz mógł spotykać się ze swoim ojcem psiestnym i wilkołakiem, możesz spędzać czas z klanem Weasleyów i nie mam zamiaru zmieniać reguł, które rządzą twoim zachowaniem. A teraz, biorąc pod uwagę te fakty, chcesz uszczegółowić swoje pytanie?
Harry potrząsnął głową bez tchu. Ledwo mógł uwierzyć w swoje szczęście. Jego tata w ogóle nie zmienił zdania! Tylko bardziej utrwalił swój związek z Harrym, nic więcej.
Snape był zaintrygowany. Dlaczego Potter nie wrzeszczał i nie krzyczał, albo przynajmniej nie narzekał z goryczą na brak konsultacji z nim.
- Nie masz żadnych zastrzeżeń? – zapytał w końcu.
W tym momencie to Harry zrobił zdziwioną minę.
- Dlaczego miałbym mieć? – odpowiedział. – Jak powiedziałeś, poprosiłem cię, żebyś się mną zajął.
- No, tak – przyznał Snape, – ale nie prosiłeś mnie, żebym cię adoptował.
Promienny uśmiech, który rozbłysnął na twarzy Harry’ego, poważnie zdezorientował ponurego profesora.
- Tak, wiem – zgodził się radośnie Harry. – Nigdy nie poprosiłbym o coś takiego. Znaczy, to jak proszenie o największy, najwspanialszy prezent na świcie! Nawet Draco byłby zbyt nieśmiały, by poprosić o coś takiego, ale i tak mi to dałeś.
Usta Snape’a otworzyły się i zamknęły, ale nie wydobył się z nich dźwięk. Czy ten mały diabeł sugerował, że bycie adoptowanym przez niego było równoznaczne z „największym, najwspanialszym prezentem na świecie”? Zwalczył pragnienie otarcia uszu.
- Cóż, skoro jesteś zadowolony – zdołał w końcu wybełkotać, a potem szpiczaste czoło bachora uderzyło w jego mostek, czyniąc go całkowicie niezdolnym do mówienia. Przynajmniej tak wytłumaczył sobie swój brak umiejętności wysłowienia się.
Harry w końcu uniósł głowę z szat taty i wytarł oczy. Naprawdę musiał przestać ryczeć jak dziewczynka, za każdym razem, gdy jego tata zrobi dla niego coś miłego, choć sądził, że adopcja jest na tyle wyjątkowa, że nawet dorosły może się nieco rozbeczeć.
- Będę naprawdę dobrym synem – obiecał zaciekle. – Zobaczysz.
- Głupie dziecko. – Głos Snape’a był niespotykanie chrapliwy w jego uszach. – Już udowodniłeś, że jesteś d-dobrym synem – zająknął się widocznie przy nieczęsto używanym słowie. – Choć oczywiście będę oczekiwał, że wciąż będziesz się zachowywał i postępował stosownie – dodał szybko, nie tracąc okazji, by przypomnieć bachorowi o jego obowiązkach.
- Będę! – przysiągł Harry, tak przytłoczony ogromem działań ojca, że nawet nie przewrócił oczami nad surowością jego słów.
-Hymf. – Snape właściwie nie prychnął z kpiną, ale wyraźnie dał do zrozumienia, że ma bardzo realistyczny pogląd na zwyczajne zachowanie dwunastolatka.
- Eee, tato… - zapytał niepewnie Harry. – Czy mogę… no, wiesz… powiedzieć komuś?
Snape westchnął ciężko i zdał sobie sprawę, że jego ramię, z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, wciąż owijało się wokół ramion chłopca. Szybko je zdjął i powiedział:
- Myślę, że reszta kadry planuje zorganizować jakiegoś rodzaju… przyjęcie… jutro. Powinieneś porozmawiać z twoją Opiekunem Domu, by upewnić się, że twoi przyjaciele są zaproszeni.
Harry podskoczył z podekscytowaniem.
- Wow! Przyjęcie? Dla nas? Super! – Rzucił się w stronę drzwi. – Upewnię się, żeby Lunatyk – znaczy, profesor Lupin – wiedział, że chciałbyś te małe ciasteczka z przyprawami, które robi Zgredek.
- Potter! Nie waż się… - zaczął Snape. Gdyby wiedza, że jest uzależniony od wypieków skrzata domowego, przedostała się do opinii publicznej, jego reputacja byłaby zrujnowana.
Ale zanim zdołał dokończyć sztywny nakaz, Harry wrócił i rzucił się w ramiona taty, popychając zaskoczonego mężczyznę na poduszki sofy.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! – wyszeptał chłopiec. – Jesteś najlepszym tatą na świecie!
A potem wyszedł, otwierając drzwi, jakby ścigała go horda śmierciożerców. Snape spojrzał za nim, czując się tak, jakby został uderzony zaklęciem Confundus. Potter był szczęśliwy, nie, zachwycony tym, że został przez niego adoptowany? Być może – tylko być może – nie był tak straszny w tym całym rodzicielstwie, jak się obawiał…

CDN…


Wesołych i Potterowskich Świąt!!!


5 komentarzy:

  1. Ooooooooooooooooooch! Idealny rozdział, strasznie mi się podobała zwłaszcza końcówka! Ja po prostu UWIELBIAM opisy wspólnych czułości Seva z Harrym! Rok minął, a oni nadal słodko nieporadni w tym całym rodzicielstwie! Cudowni są <3

    Dzięki za ten rozdział na święta - weszłam tu dziś bez większych nadziei a tu taka niespodzianka! <3
    Wesołych świąt! :D
    http://herbaciane-wspomnienie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo ale super prezent na Świeta!:D a rozdzial super, w końcu adopcja;) ojj ciekawe kto wpadnie na pomysł gdzie medalion;p pozdrawiam i Wesołych Świąt:)

    OdpowiedzUsuń
  3. KYAAAAA~~!! Adopcja!! Oficjalna!! :D YAAAAAY~~!! O kurde, jak się cieszę! :D Awww~~!!

    Wesołych... Eee... Wesołego po-świętach XD ^.^'
    I szczęśliwego Nowego Roku~!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Adopcja teraz oboje są szczęśliwi churrra Severus był tak zdenerwowany jak pierszak weny życzę Agnieszka 😀

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejka, hejka,
    fantastycznie, Severus adoptował Harrego, jaki nie domyślny, nam nadzieję że Syriusz wpadnie na pomysł kim jest "rab" i uzależniony od ciasteczek...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń