Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

wtorek, 13 czerwca 2017

MNK - Rozdział 1 - W którym Dudley jest Pufkiem Pigmejskim

Martwi nie krwawią


Autor/ka: nieznany/a; znalezione na archiveofyourown.org

Oryginalny tytuł: Dead men don’t bleed

Niebo mieniło się bielą i czernią ponad głową Harry’ego. Byłoby to w porządku… gdyby słońce już zaszło. Jednak była dopiero pora obiadu i niebo chyba powinno być błękitne – cóż, może szare, ponieważ wyglądało na to, że nadchodzi burza, kiedy Dudley i jego gang zasadzili się na niego w parku.
I gdyby Harry nie próbował ta mocno, by zablokować w umyśle obraz pustych oczu Cedrica, może byłby w stanie bronić się nieco lepiej. Albo gdyby Dudley i Piers zapytali go, dlaczego ciągle szepcze imię Cedrica – to też mogłoby pomóc.
- Wygląda, jakby nie żył…
Stopa trąciła jego łokieć.
- On mruga, kretynie.
Kolejne trącenie; to nie było już tak ostrożne.
- Mamy go zostawić?
- Cóż, ja go do domu nie biorę. Zaradny głupek sam sobie znajdzie drogę.
- Będzie padać.
Tym razem kopniak był wymierzony w jego żebra.
- Nie rozpuści się. Chodźmy.
Rozbrzmiało kilka dźwięków przypominających wybuch – krótkie błyski światła i Harry miał przelotne życzenie, że chciałby mieć parasol; grzmot zdecydowanie nie był dobrym znakiem… Rozbrzmiało kilka pisków, które przypominały Harry’emu dźwięki, wydawane przez Parszywka, gdy był przerażony.
- Co to było?
- Cholera?
- Jasny gw…
- Idziemy!
Niezgrabna stopa zastukała w ramię Harry’ego, ale zanim mógł zacząć nieuniknioną walkę ze swojej pozycji, na jego polu widzenia pojawił się rozmyty kształt. Blady i ciemny; odcienie zmieszały się razem w coś, co powinien rozpoznać.
- Zmieniłem tego wielkiego w pufka pigmejskiego; mam nadzieję, że go nie lubiłeś.
Panika i ulga. Niemożliwe, że skotłowały się w jedną mocną emocję, jednak tak było.
- Syriusz? – I najwyraźniej te skłębione emocje sprawiły, że jego głos podniósł się o oktawę wyżej. A może to zakrwawiony nos wywołał tak dziwny dźwięk.
Palce musnęły jego czoło łagodnie je dotykając.
- Tak, to ja. Oj, Harry… - wyszeptał cicho Syriusz, a jego głos był teraz szorstki. – Naprawdę nieźle się tobą zajęli. Leż przez moment nieruchomo; niech się upewnię, że nic ci nie złamali.
- Co ty tu robisz? – zapytał Harry, a panika miała teraz szansę osiąść w nim. – Co jeśli cię ktoś zobaczy?
- Nie martw się, nikt mnie nie rozpozna. – Harry chciał zapytać, dlaczego, ale Syriusz wymamrotał „Cicho”, po czym rzucił zwykłe zaklęcie diagnostyczne i odetchnął.
- Pomogę ci usiąść. W porządku?
Harry skinął głową. Sapnął, gdy Syriusz położył dłoń na jego plecach i pokierował nim.
- Boli? – zapytał Syriusz trochę ostro.
Harry owinął rękę wokół żeber, gdy świat ponownie zaczął odpływać.
- Było ich czterech… więc wszystko boli.
Harry był niemal pewien, że Syriusz zaklął, ale mruknięcie było zbyt ciche, by być pewnym.
- Rozkrwawili ci nos… I nie mówię w przenośni.
- Jest w porządku. – Ignorując pulsujący ból głowy, Harry zmrużył oczy, starając się dostrzec rysy ojca chrzestnego.
- Chwilkę… Reparo. – Syriusz ostrożnie umieścił na swoje miejsce okulary Harry’ego. Uśmiechnął się lekko na widok zaskoczonego spojrzenia Harry’ego.
- Ty…
- Ukradłem twarz Mundungusa. Jest członkiem zakonu. – Syriusz pochylił się; tylko że jego twarz pokryta była strupami i Harry instynktownie cofnął się. – Wybacz – powiedział, marszcząc brwi. – To naprawdę ja.
Harry skinął głową, po czym pożałował tego, gdy po całym ciele zapulsował ból.
Syriusz spojrzał na niego bacznie, ponownie się pochylając i tym razem Harry pozostał nieruchomo. W przeciwnym razie, chybaby zwymiotował.
- No dalej, dzieciaku – powiedział Syriusz zdecydowanie, owijając rękę wokół jego nadgarstka. – Jeśli możesz wstać, musimy stąd iść. Urok nie potrwa długo.
- Dursleyowie…
- Nie idziemy do Dursleyów.
- Ale…
- Twój kuzyn ci to zrobił, prawda? – zapytał Syriusz, pomagając Harry’emu wstać.
- Tak, ale…
- Nie zabiorę cię tak, kiedy ledwo stoisz. Zajmiemy się tym później. Masz swoją różdżkę?
- Tak. Ale Dudley…
Syriusz westchnął.
- Tak naprawdę nie zmieniłem go w pufka pigmejskiego. Razem z resztą tchórzy już prawdopodobnie jest w domu. Nieszkodliwy czar wybuchający tylko ich przestraszył – wyjaśnił, zanim Harry zdążył zapytać. – Będzie padać…
Schował Harry’ego w swojej piersi, owijając ramiona wokół niego, ale nie za mocno, co było dobrym posunięciem, bo Harry zaczął czuć się jak wielki siniak. Mimo to nie mógł się powstrzymać przed ostatnim protestem.
- Syriuszu…
- Cokolwiek chcesz powiedzieć, Harry, nie rób tego. W tym momencie w ogóle mnie to nie obchodzi. Trzymaj się. – Syriusz obrócił się w miejscu i Little Whinging zostało za nimi.
Świat nadal kręcił się, nawet gdy już stali w miejscu i Harry natychmiast zwymiotował. Poczuł, że Syriusz go odwraca, nie puszczając go nawet, gdy puścił pawia na buty chrzestnego.
- Przepraszam – odetchnął, kiedy już nic nie zostało. Wilgoć zebrała się w kącikach jego oczu i miał cholerną nadzieję, że to tylko z powodu odruchu wymiotnego.
- To nic… - Syriusz pomógł Harry’emu usiąść na łóżku, będącym na środku pokoju, w którym się pojawili, po czym zaintonował kilka zaklęć czyszczących. – Nie ruszaj się – powiedział, wstając. Harry obserwował go – który nadal miał nieznaną twarz, - póki nie zniknął w drzwiach.
Rozejrzał się po pokoju; nie miał pojęcia, gdzie Syriusz go zabrał. Była to oczywiście sypialnia, ale meble były poszarpane, wszystko pokrywała gruba warstwa pyłu, a materac, na którym siedział, wyglądał tak, jakby zgubiło się w nim kilka sprężyn.
Syriusz wrócił do pokoju.
- Lepiej? – zapytał z lekkim uśmiechem. Rysy Mundungusa zniknęły, zastąpione przez znajome czarne włosy i szare oczy. Harry zrelaksował się nieco, gdy jego chrzestny ukląkł naprzeciwko niego. Syriusz złapał dłonią tył głowy Harry’ego.
- Proszę… Zmyję część tej krwi…
Harry znieruchomiał pod wpływem łagodnych palców, gdy Syriusz zatamował krwawienie wilgotną flanelą. Gdy przejechał nią po nosie i ustach, Harry zdał sobie z tego sprawę.
- To Eliksir Dezynfekujący i Maść na Siniaki… eliksir chyba będzie piekł.
- W porządku.
Syriusz uśmiechnął się do niego znowu, chcąc go podtrzymać na duchu. Otworzył butelkę, którą przyniósł z miejsca, gdzie poszedł. Eliksir zapiekł w skórę wokół oka Harry’ego. Poprzez grymas, zapytał:
- Gdzie jesteśmy?
- W domu moich rodziców, w Londynie – odpowiedział Syriusz, skupiając się na równomiernym rozłożeniu eliksiru. – Będę tu przez jakiś czas mieszkać. Wybacz… prawie skończone. – Zakrył fiolkę z westchnięciem i podniósł Maść na Siniaki. – Nie będzie tak skuteczny, jak Świerzy, ale wszystko tutaj jest nieco stare.
Harry wzruszył ramionami; mógł znieść siniaki.
Gdy Syriusz skończył, wskazał różdżką na usta Harry’ego i zaintonował szybkie zaklęcie gojenia się na jego rozwaloną wargę. Usiadł na piętach, przyglądając się twarzy Harry’ego.
- Jak długo tu jesteś? – Harry przerwał mu to badanie. Syriusz zmarszczył brwi i wskazał ręką na Harry’ego, by uniósł koszulkę.
- Przyjechałem wczoraj. Pokaż mi plecy.
Harry odwrócił się, krzywiąc się lekko na ten ruch.
- Czekaj – powiedział szybko Syriusz, ostrożnie chwytając jego ramię, by zatrzymać go w miejscu i usiadł koło niego, by przebadać jego plecy.
- Skąd wiedziałeś, gdzie jestem? – zapytał Harry.
- Dumbledore przypisał ci kilku ludzi, by mięli na ciebie oko… od kiedy Voldemort powrócił nie był zbyt aktywny – wyjaśnił Syriusz, rozprowadzając maść na boku, który Piers skopał najmocniej. – To była kolej Mundungusa. Aportował się tu z powrotem, jak usłyszał, że jacyś chłopcy biją cię w parku.
Harry syknął z bólu, gdy palce Syriusza nacisnęły na szczególnie czułe miejsce.
- Wybacz…
- Dlaczego sam ich nie zatrzymał?
- Bo Mundungus ma mózg wielkości pchły – wymamrotał Syriusz. – Gdzie cię jeszcze boli?
Harry potrząsnął głową i poczuł kolejną falę mdłości.
- Głowa?
- Tak… troszkę.
- Lumos. – Końcówka różdżki Syriusza zaświeciła się. Użył jej, by zerknąć w oczy Harry’ego. – Masz prawdopodobnie wstrząs mózgu. To chyba dlatego masz nudności. Na to też mam eliksir…
Wstał i podszedł do dużego plecaka obok kredensu. Przegrzebał go i wrócił z trzema fiolkami.
- Zeszłego lata odwiedziłem aptekę na wyspach – wyjaśnił Syriusz. – Kupiłem je; mugolskie leki nie działają na czarodziei tak dobrze. Weź wszystkie trzy. Jeden jest na bóle, a drugi na rozstrój żołądka.
Harry zawahał się.
- Co jeśli będziesz ich potrzebować?
Syriusz spojrzał na niego.
- Przeżyję – powiedział w końcu, potrząsając głową. – A teraz je łykaj. Nie kłóć się.
Harry posłuchał.
- Masz podarte ubranie… - powiedział Syriusz, gdy już pozbył się fiolek, -… i o jakieś trzy rozmiary za duże. – Pochylił głowę, a jego brwi zmarszczyły się z niepokojem. – Byłeś chory?
- To znoszone ciuchy Dudleya – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Niezbyt często kupują mi ubrania.
Syriusz był cicho, gdy zakładał pokrywkę na maść.
- Niezbyt często? – zapytał w końcu. – Czy nigdy?
Kolejne wzruszenie ramion.
- Chyba nigdy.
Brwi Syriusza złączyły się razem.
- A dzisiaj… to… - skinął na twarz Harry’ego, - czy stało się to wcześniej?
Harry uśmiechnął się leciutko.
- Zazwyczaj mnie nie łapią.
- Dlaczego nie powiedziałeś ciotce i wujowi?
- Wcześniej to robiłem.
Twarz Syriusza stała się całkiem nieruchoma.
- Rozumiem – powiedział bardzo cicho.
- Nie dotknęli mnie od lat – stwierdził Harry, starając się rozwiać oczywisty gniew ojca chrzestnego. Głowa Syriusza poderwała się.
- Oni? – powtórzył Syriusz z szeroko otwartymi oczami. – Twoje wujostwo…
- Nie – powiedział pospiesznie Harry, - nie oni. Dudley i jego banda. Zwykle Dudley jest zbyt przerażony, by podejść do mnie. – Uśmiechając się złośliwie, dodał: - Pewnie już więcej do mnie nie podejdą.
Zamiast uśmiechnąć się, Syriusz zmarszczył brwi.
- To nie było zabawne.
- Wiem – odparł Harry, być może trochę nonszalancko. – Zwłaszcza nie kiedy Dudley rozwalił mi wargę.
Usta Syriusza zacisnęły się w jedną linię. Wrócił do swojego plecaka, tym razem wyciągając szarą koszulkę. Przyjrzał się jej krytycznie, zerknął z powrotem na Harry’ego i zmienił rozmiar zaklęciem zmniejszającym. Rzucił ją do Harry’ego.
- Załóż ją. Znajdę ci spodnie.
Zastanawiając się, czy jego chrzestny jest zirytowany tą płynną odpowiedzią, Harry zrzucił swoją koszulkę i pozapinał nową koszulę tak szybko, jak pozwoliły mu na to obolałe mięśnie. Syriusz wciąż marszczył brwi, gdy sięgał do torby i wyjmował spodnie.
- Te są dobre – powiedział cicho Harry, wskazując na zbyt duże i znoszone jeansy Dudleya. Już wcześniej nosił zabarwione i podarte ubrania.
- Nie są dobre – rzekł krótko Syriusz. Skurczył spodnie, które właśnie wyjął z plecaka i podał mu je. – Załóż. – Odwrócił się, dając Harry’emu prywatność, ale chwilę później zapytał szorstko:
- Potrzebujesz pomocy?
- Eee… nie, chyba nie. – Stare spodnie zeszły bez problemu, choć nieco trudno było mu wejść w nowe; czuł, jakby jego nogi były z ołowiu teraz, gdy adrenalina już nie rozgrzewała jego mięśni. Kiedy mu się udało, złożył znoszone spodnie w schludny stos i powiedział niepewnie: – Skończyłem.
Syriusz odwrócił się, a jego sztywne mięśnie zrelaksowały się trochę.
- Pasują?
- Tak – powiedział cicho Harry, szarpiąc koszulkę nieprzytomnie. – Dzięki.
Syriusz pokiwał głową i luźno skrzyżował ramiona na piersi; rozłożył je ponownie. Westchnął i zerknął Harry’emu prosto w oczy, po czym zapytał wprost:
- Czy twoje wujostwo kiedykolwiek cię zraniło?
Harry przez chwilę zbierał razem myśli.
- Przed chwilą ci powiedziałem, że to był Dudley… i to nie działo się od lat.
- Nie – powiedział cicho Syriusz, – nie o to mi chodziło. – Usiadł ponownie na brzegu łóżka obok Harry’ego. – Czy kiedykolwiek cię ranili? – Odchrząknął. – Karali cię?
- Wuj Vernon, czasem – odpowiedział Harry zgodnie z prawdą, myśląc o silnych rękach, które owijały się wokół jego szyi tylko kilka godzin temu. – Starałem się często przebywać poza domem. Od kiedy poszedłem do Hogwartu nie dręczył mnie za bardzo.
Twarz Syriusza ponownie zamarła, z wyjątkiem małego drżenia jego szczęki. Kiedy przemówił, jego głos również drżał.
- Co dokładnie miałeś na myśli, gdy mówiłeś „dręczył”?
- Nie wiem – powiedział Harry, wzruszając ramionami. – Kiedy był naprawdę zirytowany, był w stanie dać mi klapsa czy wrzucić mnie do mojej komórki…
- Twojego czego?
- Eee? – Harry podniósł głowę, a zrozumienie nadeszło, gdy zobaczył rozdziawione usta Syriusza. – Och. Cóż, myślałem, że wiesz o tym.
Oczy jego chrzestnego zwęziły się.
- Wiem o czym?
- Dumbledore wiedział, że spałem w komórce pod schodami – powiedział obronnie Harry. – Mój list z Hogwartu był tak zaadresowany.
Szczęka Syriusza zdawała się być zdjęta z zawiasów.
- Twój… Dumbledore wiedział… - Ale tylko tyle był w stanie wykrztusić.
- Więcej tam nie spałem… eee, jeśli to pomoże.
- Nie, to nie pomoże! – Gdy zdał sobie sprawę, że wygląda nieco tak, jak na fotografiach na plakatach gończych, Syriusz wziął głęboki oddech i zmusił się do zrelaksowania ramion.
- Czego jeszcze nie wiem? – Podniósł rękę i zgniótł brzeg tkaniny palcami. – Kazali ci spać w komórce, pozwalali swojemu synowi wykorzystywać cię jako tarczy treningowej i nie kupowali ci ubrań. Karmili cię? – zapytał, a sarkazm zeszpecił pytanie. I najwyraźniej wyraz twarzy Harry’ego wystarczył. – Cholerni…
Reszta wypowiedzi była szybko urwana, gdy Syriusz potrząsnął głowę.
- Przepraszam – powiedział nierówno. – Gdybym wiedział…
- Syriuszu…
- Posłuchaj, Harry – przerwał mu Syriusz stabilniejszym tonem. – Rozumiem, że to jedna z tych rzeczy, o których trudno rozmawiać. Ale musimy.
Harry westchnął.
- Nie tak trudno o tym rozmawiać – wyjaśnił. – Po prostu nie ma sensu i to nic nie znaczy…
- Oczywiście, że znaczy!
Wargi Harry’ego skręciły się w krzywym uśmiechu na widok oburzenia na twarzy chrzestnego.
- Wiem, że nie powinni mnie tak traktować. Znaczy, widziałem wiele prawdziwych rodzin, by dobrze o tym wiedzieć. Ale nic nie możesz z tym zrobić, Syriuszu. Zawsze będą mnie nienawidzić.
Mówiąc to, nie miał zamiaru ranić swojego chrzestnego, ale błysk bólu w oczach Syriusza, zanim ten odwrócił wzrok, dowiódł, że to zrobił.
Syriusz wstał cicho i podszedł do plecaka, zrzucił je na podłogę i wyjął ze środka drewniane pudełko.
- Twoi rodzice – powiedział, siadając ponownie na łóżku, - byli niezwykłymi ludźmi. – Otworzył pokrywkę i wyjął zdjęcie. Jego głos był stęskniony, nawet gdy podał je Harry’emu.
Harry uśmiechnął się. Jego rodzice stali blisko siebie, ich ręce były połączone i uśmiechali się do niego. Obok taty stała młodsza wersja Syriusza, a tuż obok niego Remus. Był też tam Moody. I McGonagall. Nie rozpoznał jednak nikogo innego.
- Nazywaliśmy się Zakonem Feniksa – powiedział Syriusz, a Harry spojrzał na niego. – Podczas pierwszej wojny pracowaliśmy dla Dumbledore’a. Jako coś w rodzaju tajnej organizacji. Zachowaj je, jeśli chcesz.
- Mogę?
Syriusz uśmiechnął się. Wyciągnął dwa inne zdjęcia z pudełka, jedno z Syriuszem, Remusem i tatą Harry’ego – choć szorstka krawędź sugerowała, że Glizdogon stał kiedyś obok Remusa. I na ostatnią fotografię Harry patrzył najdłużej.
- Miałeś wtedy tylko kilka godzin…
Harry wpatrywał się w maleńkiego siebie, zadowolonego w ramionach chrzestnego. I na szeroki uśmiech na młodej twarzy Syriusza.
- Bardzo cię kochali.
Harry zmagał się ze swoimi własnymi emocjami, zastanawiając się, czy Syriusz wie, że jego oczy błyszczą od łez. Syriusz spojrzał mu prosto w oczy i Harry zdał sobie sprawę z tego, że jego ojciec chrzestny wie o tym całkiem dobrze.
- Nie chcieliby, żebyś mieszkał z tymi ludźmi – powiedział z przekonaniem, które ugodziło gdzieś głęboko w pierś Harry’ego. Syriusz wziął uspokajający oddech. – Wiem, że to nie pomaga.
- Nie, pomaga – powiedział Harry mimo bólu w gardle. – Dobrze wiedzieć, że ktoś mnie kochał.
- Harry… - Słowo było chrapliwe. Syriusz odchrząknął i powiedział bardzo cicho: - Nie tylko oni cię kochali.
Powolny uśmiech wkradł się na usta Harry’ego. Syriusz również uśmiechnął się, a cienie zniknęły z jego oczu. Harry pochylił głowę, uśmiechając się teraz szeroko. Syriusz delikatnie chwycił tył jego głowy, tylko na sekundę.
- Więc co tu robisz? – zapytał Harry, zadowolony, że jego głos był taki jak zazwyczaj.
- Właściwie – powiedział Syriusz, z jakiegoś powodu wyglądając na rozbawionego, kiedy wkładał plik zdjęć do pudełka i odchylił się nieco na rękach, - nie powinienem ci tego mówić. Rozkazy Dumbledore’a.
Oczy Harry’ego zwęziły się, gdy rozpoznał dokuczliwy ton. Syriusz uśmiechnął się.
- Ale ponieważ mamy dokładnie – zerknął na zegarek, - sześć i pół godziny, zanim Tonks – jest aurorem – przejmie obowiązki strażnika i zauważy twoje zniknięcie, myślę, że mam czas opowiedzieć ci, zanim Dumbledore będzie nalegał, bym tego nie robił.
Szczerząc się, Harry ułożył się na łóżku, by przyjąć pozycję, która nie będzie uwierała każdego bolącego zakończenia nerwowego.
- Oprzyj się – polecił Syriusz, wskazując podbródkiem, po czym ułożył poduszki tak, by Harry’emu było wygodnie. – A więc – powiedział Syriusz z lekkim ukłonem, - od czego zacząć?


2 komentarze i dodaję kolejny rozdział

5 komentarzy:

  1. Przyjemnie się czyta. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zapowiada się ciekawie. Czekam na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawe i zachęcające:) Syriusz to zawsze coś wywinie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kolejne opowiadanie, które się super zapowiada. Ciekawe co będzie dalej.
    Lunatyk

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    zapowiada się bardzo ciekawie, Dudley przemieniony w pufka wyglądał by rewelacyjnie, Syriusz poznał w końcu jak Harry był traktowany, ciekawe co to za sprawa...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń