Ważne

Zanim zaczniecie czytać jakikolwiek tekst, warto poszukać go w zakładkach. Często tłumaczenia są kontynuowane przeze mnie po kimś innym - w takich wypadkach podaję tylko linki do pierwszych rozdziałów, więc warto zerknąć, czy dane opowiadanie nie jest czasem już zaczęte gdzie indziej. Dzięki temu nie dojdzie do nieporozumień i niepotrzebnych pytań, typu: "A gdzie znajdę pierwsze rozdziały?" Wszystko jest na blogu, wystarczy poczytać ;)
Po drugie, nowych czytelników bardzo proszę o zerknięcie do zakładki "Zacznij tutaj" :) To również wiele ułatwi :D
Życzę wam miłego czytania i liczę, że opowiadania przypadną wam do gustu.
Ginger

piątek, 23 września 2016

IWR - Rozdział 12 - Żadnego więcej bzykanka!



- Chcecie zagrać w Eksplodującego Durnia?
Brak odpowiedzi.
- Chcecie pooglądać film? Możemy się też przejść, jeśli macie na to ochotę.
- Glizdogon, mógłbyś na chwilę się przymknąć? Nie mam ochoty na robienie niczego – odpowiedział James, zdejmując okulary i pocierając oczy. Był zmęczony, ale mimo to ni wiedział, co robić.
Łapa przemierzał salon od dwóch godzin, a James zaczął czuć zawroty głowy od samego patrzenia na niego.
Była druga w nocy. Z mieszkania nie dochodziły żadne odgłosy. Lunatyk przestał wydawać jakiekolwiek dźwięki dwie godziny temu. Trójka Huncwotów próbowała dostać jakieś odpowiedzi od trzech kobiet będących w sypialni, które próbowały pomóc wilkołakowi urodzić pierwsze dziecko, ale nikt nie odpowiedział na ich usilne prośby. Poza Lily, która raz otworzyła drzwi i spojrzała na chłopaków z nieśmiałym uśmiechem i łzami w oczach.
Łapa był pewny, że straci swojego chłopaka i spiorunował wzrokiem wazon z kwiatkami, które eksplodował na drobne kawałeczki. Po tym zaczął chodzić, a Glizdogon mógł przysiąc, że zauważył jakieś ślady na podłodze.
Szczurzy animag był bardzo zakłopotany tym, co się działo w mieszkaniu i próbował zająć swój umysł jakąś rzeczą, starając się złagodzić napięcie wyczuwalne w pokoju.
James starał się ponownie usadzić Syriusza. Psi animag potrząsnął głową i wrócił do chodzenia.
XxX
Była już czwarta nad ranem i Syriusz zdecydował się usiąść koło Jamesa. James poklepał go po plecach, a Syriusz zrobił coś całkiem niespodziewanego: zaczął głośno i histerycznie szlochać. Glizdogon był szczerze zaskoczony i oświadczył, że musi do toalety.
Emocjonalne momenty nie były jego bajką. Odchrząknął i zdecydował się usiąść na toalecie, aż usłyszy, że z pokoju nie dobiegają już odgłosy łez.
James też poczuł się niekomfortowo, ale starał się jak najbardziej wesprzeć brata, który był nim we wszystkich aspektach, oprócz krwi.
- Przysięgam, James, jeśli Luni umrze, ja też umrę. Nie mogę żyć bez niego – pociągnął głośno nosem.
- Czy ty próbujesz wytrzeć nos w moje ramię?
- Może.
- Wiesz, Łapciu, że Lunatyk jest silniejszy niż to. Jestem pewny, że będzie z nim okej. Po prosty pomyśl o tych wszystkich głupich kawałach, które wykręciliśmy z nim i jemu. Przez nas wypił srebro na drugim roku! Prawda, był trochę chory i wymiotował krwią i bolał go brzuch przez kilka dni, ale dość szybko nam wybaczył i był niemal jak nowy w ciągu jednego tygodnia. Mówię ci, Lunatyk będzie zdrowy.
- Mam nadzieję, że masz rację, James. Zrobiłbym dla niego wszystko. Przysięgam na tyłek Merlina, że nigdy więcej nie przelecę Lunatyka, jeśli przeżyje tę noc.
- Naprawdę mógłbyś to zrobić, Black? – zapytała Lily ze złośliwym uśmiechem na twarzy. Jej ręce były poplamione krwią, włosy miała związane w niechlujny kok, makijaż spływał jej po policzkach, a jednak była szczęśliwa. Dosłownie promieniowała.
Byli tak zaaferowani rozmową, że nie usłyszeli skrzypnięcia drzwi.
McGonagall również wyszła z pokoju z wielkim uśmiechem na twarzy.
- O czym to ja miałam powiedzieć, chłopcy? – Profesorka wydawała się szukać czegoś.
James uniósł brew, a Syriusz próbował zrozumieć, co się działo, dyskretnie ocierając oczy, by ukryć fakt, że chwilę temu płakał.
- Ach tak, to było: koniec psot, chłopcy. Cóż, nie powinnam już cię tak nazywać, Syriuszu, ponieważ teraz jesteś ojcem słodkiej małej…
- NA SKARPETY MERLINA! – krzyknął psi animag, popychając Jamesa na podłogę i biegnąc sprintem do sypialni.
Spotkał się ze sceną, którą będzie pamiętał jeszcze przez wiele lat. Lunatyk, jego Lunatyk leżał na łóżku z małym zawiniątkiem w ramionach. Pani Pomfrey uśmiechała się i pocałowała Lunatyka w głowę, zanim szybko opuściła pokój.
Lunatyk wyglądał na zmęczonego. Miał zaschniętą krew w kącikach ust, jego grzywka była przyklejona do czoła, a twarz była lekko czerwonawa i wydawało się, że ma piegi, które zwykle pojawiały się, gdy wilkołak opalał się na słońcu przez kilka godzin. Mimo to wilkołak był teraz najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek w życiu widział. W tym momencie wiedział, że nic nie znaczy dla niego więcej niż jego Lunatyk i do cholery będzie musiał poprosić wilkołaka o rękę, ponieważ zwyczajnie go potrzebował przez resztę życia i chciał, do licha, wiedzieć, że jest jego. Tylko jego.
Słońce zaczęło wschodzić, kiedy spojrzał na dziecko. Była to śliczna dziewczynka z meszkiem grubych, czarnych włosów na malutkiej głowie. Z włosami takimi jak jego. Miała małe, różowe usteczka i duże, bursztynowe oczy. Tak, jak Lunatyk.
Była ich i była perfekcyjna.
- Kocham cię, Luni.
- Ja ciebie też, Łapo.
I pocałowali się, podczas gdy reszta patrzyła na scenę z radością.
Kilka godzin później, gdy Glizdogon wyszedł z łazienki, zobaczył od razu, że coś się zmieniło. Lily i James spali, skuleni na kanapie, profesor McGonagall uśmiechnęła się do niego – czego nigdy wcześniej nie zrobiła, - a drzwi do pokoju szczeniaków były otwarte.
Zajrzał do pomieszczenia i zaczął uśmiechać się jak głupi. Stworzyli śliczną rodzinkę, pomyślał. Mam nadzieję, że mogę być ojcem chrzestnym razem z Jamesem. Mimo wszystko, dziecko było Lunatyka i Łapy – to na pewno wystarczyło, by wymagać dwóch, jeśli nie trzech ojców chrzestnych.
XxX – 5 miesięcy później – Wigilia – XxX
Lily właśnie kończyła lukier na Yule Log* z pomocą Jamesa, kiedy Lunatyk przybył na dwór Potterów. Był nieco spóźniony. Na dworze padał śnieg i wilkołak wytrzepał go z włosów, po czym przywitał się ze szczęśliwą parą. Lily była w trzecim miesiącu ciąży i dosłownie promieniała.
Glizdogon był w salonie z Łapą. Oboje bawili się z Emmeline. Dziewczynka miała pięć miesięcy i była dumą i radością dwóch tatusiów. Glizdogon został wyznaczony na oficjalnego opiekuna dziecka i razem z Jamesem był wybrany na ojca chrzestnego maleńkiej.
Lunatyk poklepał Petera po plecach, pocałował córeczkę w głowę – dziecko zachichotało i wydało z siebie słodkie, bulgoczące dźwięki, - i złapał swojego chłopaka za rękę.
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Coś nie tak, moje księżycowe kochanie? Wydajesz się zmartwiony.
Czarnowłosy animag spojrzał na wilkołaka z pełnymi zdumienia oczami.
- Pamiętasz ostatnią pełnię?
- Od niej łóżko już nigdy nie będzie takie samo. Dlaczego? – zaśmiał się.
- Cóż, poszedłem zobaczyć się z Pomfrey i… mogę być znowu w ciąży…
Syriusz pocałował chłopaka w usta i mrugnął w kierunku Glizdogona.
- Remusie Lupin, kiedy zacząłem się z tobą umawiać, nigdy nie myślałem, że zostanę ojcem dwójki dzieci, jako dwudziestolatek.
- Eeemm… spraw, byś był ojcem trójki.

Koniec

*ciasto bożonarodzeniowe, przypominające kłodę drewna…

2 komentarze:

  1. Sweet! Wymiotuję teczą.

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej,
    słodko, zakończone opowiadanie, urodziła im się dziewczynka, a Lunio może znów być w ciąży ;)
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń